Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 3.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Rozmazany obraz
#1
       O rany… – jęknąłem, leżąc pod kołdrą. Z niemałym wysiłkiem udało mi się wyłączyć alarm w telefonie. Siódma rano. Czas iść do pracy, żeby sprzedać lub wynająć jakieś mieszkanie. Biurko oraz komputer w nowojorskiej agencji nieruchomości czekały na mnie z utęsknieniem.
      Ręce powędrowały do miejsca pulsującego bólu i już po chwili opuszkami palców masowałem skronie. Gehenna wciąż trwała, lecz dłonie nie przerywały pracy. Wreszcie dałem za wygraną. Usiadłszy na łóżku, namacałem opakowanie tabletek przeciwbólowych. Zaraz potem dwie pastylki udały się w podróż do wnętrza żołądka.
 
                                                                                                                                          ***
   
       – Co? Znowu głowa cię boli? – Głos Petera wyrwał mnie z zamyślenia. Uniosłem wzrok znad dokumentów i spojrzałem na zatroskaną twarz. Pracowaliśmy od roku biurko w biurko, co z czasem zaowocowało również przyjaźnią poza murami firmy.
       – Aż tak widać? – Głupszego pytania nie mogłem zadać.
       – Pewnie, że widać! James, chłopie, ile to już trwa? Ze trzy tygodnie chyba! – wrzasnął, aż kilka kropelek jego śliny wylądowało na moim policzku. – Już dawno powinieneś pójść do lekarza. – Sugestia została wypowiedziana już łagodniejszym tonem.
       – Pójdę, pójdę.
      – Tiaaa… – Zniechęcony machnął ręką.
      Znał mnie lepiej niż mógłbym przypuszczać. Owszem, chyba bałem się jakiekolwiek pomocy medycznej. W zasadzie to nie lubiłem lekarzy. Miałem do nich uraz od śmierci matki, która kilka lat temu umarła na raka. W pamięci pozostał tylko rozmazany obraz jej uśmiechniętej twarzy. Ojca nigdy nie poznałem. Odszedł od nas zaraz po moich narodzinach. Usiłowałem sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni odwiedziłem przychodnię i z jakimi dolegliwościami. Dwa lata temu? Trzy? Nie, chyba nawet dłużej… Pamięć szwankowała. Próba retrospekcji zawiodła na całej linii.     
                                                              
                                                                                                                                         ***
 
      Następnego dnia, zaraz po przebudzeniu, oprócz cierpiącej głowy poczułem ból w okolicy barku. Nie mogłem unieść ręki powyżej klatki piersiowej.
        – Cholera – zakląłem pod nosem. – Co dalej? Odpadnie mi noga czy może oślepnę? – pytałem z nutką sarkazmu w głosie.
        Dotarłszy do łazienki, obejrzałem bark przed lustrem. Nie było śladu obrzęku, ale ból dokuczał. „Może spałem w niewłaściwej pozycji?” – pomyślałem.
      Nagle poczułem, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Szybko podniosłem klapę sedesu. Wymiotując, zamknąłem oczy, żeby nie widzieć niestrawionych resztek wczorajszej kolacji. Co ja właściwie zjadłem przed snem? Nie potrafiłem sobie przypomnieć. Znowu dziwnie rozmazany obraz. Zresztą nie wydawało mi się to w tej chwili istotne.
       Otworzyłem oczy. Po ściankach muszli spływała gęsta, ciemna ciecz. Nie wyczuwałem żadnego zapachu. Zbliżyłem nos do obrzydliwej brei, niemal jej dotykając. Nic. Jakby była zupełnie bezwonna.
        – Co się ze mną dzieje?! – Mój krzyk rozpaczy odbił się echem od wykafelkowanych ścian.       
      Wysłałem Peterowi sms, aby powiadomił szefostwo o mojej chorobie. Nadmieniłem też o konieczności spotkania z lekarzem. „Najwyższy czas” – odpisał.
       Wystukałem na wyświetlaczu numer przychodni. Po wysłuchaniu kilku komunikatów elektronicznej sekretarki uzyskałem połączenie z recepcją. Miły, damski głos zapytał o moje dolegliwości. W kilku słowach opisałem w czym tkwił kłopot, a raczej kilka problemów.
      – TS 45… – mruknął głos w słuchawce.
      – Przepraszam? – zapytałem. – Nie rozumiem.
      – Nie, nic takiego – odpowiedziała. Ton wypowiedzi nie wydawał się już tak ciepły. – Sprawdzam rejestr. Niestety, nasza przychodnia nie pomoże panu w tak poważnych objawach. Mogę umówić pana w Inner Hospital, to niedaleko pana zamieszkania. Zgadza się pan?
     – Oczywiście. Na kiedy?
    – Za dwie godziny. Odpowiada panu?
    – Jak najbardziej. Dziękuję. – Ucieszyłem się z tak szybkiego obrotu sprawy. Nie wiedzieć czemu ludzie tak często krytykowali amerykańską służbę zdrowia za opieszałość.
     – Dobrze, zaraz wyślę panu adres szpitala na komórkę. Do widzenia.
     „Nawet nie wiedziałem, że mają mój numer kontaktowy” – pomyślałem lekko rozbawiony.
 
                                                                                                                                           ***
   
      Szpital wydał się pusty i sterylnie czysty. Ściany wręcz oślepiały białym kolorem, a  podłoga lśniła w blasku sufitowych lamp. Na korytarzach zauważyłem niewielu pracowników i ani jednego pacjenta, lecz mało mnie to obchodziło. Jedyne, co miałem w tej chwili w głowie, to wyleczenie choroby.
     W recepcji czekała na mnie śliczna, jasnowłosa pielęgniarka.
     – Czy pan James Creek? – zapytała.
     – Tak – przytaknąłem. – Skierowano mnie tutaj z przychodni na Oval Avenue. Mam jakieś niepokojące objawy…
     – Wiem, wiem – przerwała mi stanowczo, prawie niegrzecznie. – Proszę za mną. Zaraz temu zaradzimy.
     Udaliśmy się ku białym drzwiom. Gdy znaleźliśmy się w pomieszczeniu, zostałem poproszony o zajęcie miejsca na czarnym fotelu. Pielęgniarka z nieukrywaną obojętnością przez chwilę przyglądała mi się, po czym oznajmiła:
      –  Zaraz otrzyma pan zastrzyk w kark.
     – Czy to na pewno pomoże? – Przełknąłem głośno ślinę. Wydało mi się dziwne, że tak szybko przechodzimy do zabiegu. – Może ktoś powinien mnie zbadać?
     – Bez obaw – ucięła rozmowę.
    I zanim zdążyłem się w czymkolwiek zorientować, kobieta stała już za mną. Poczułem chłodne ręce na szyi. Zdziwiło mnie, że nie używała rękawiczek, a kiedy zdałem sobie sprawę, że nie zauważyłem w jej dłoni strzykawki, straciłem ostrość widzenia i zdolność wykonania jakiegokolwiek ruchu. Zapadając się coraz głębiej i głębiej w ciemność, usłyszałem trzaśnięcie drzwi, a potem męski głos:
    – Widzę, że TS 45 już przygotowany? Rok minął, czas na zmianę baterii. A potem zrobimy full reset…
 
                              ***
 
   Budzik wyrwał mnie z głębokiego snu. Pobudka o czwartej nad ranem nie należała do przyjemnych. Cóż począć, taka górnicza dola, węgiel się sam nie wydobędzie. Przez chwilę zastygłem w bezruchu i posmutniałem na myśl o śmierci moich rodziców. Wypadek samochodowy, czołowe zderzenie z ciężarówką i nagle straciłem tak wyjątkowo ważnych ludzi. W mgnieniu oka wszystko runęło niczym domek z kart. Ze zdziwieniem przyjąłem fakt, że prawie nie pamiętam ich twarzy. W pamięci pozostał tylko rozmazany obraz.         

                                KONIEC
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#2
(28-02-2018, 13:19)anarchist napisał(a): Miałem do nich uraz od śmierci mojej matki, która kilka lat temu umarła na raka.

(28-02-2018, 13:19)anarchist napisał(a): W pamięci pozostał tylko rozmazany obraz jej   uśmiechniętej twarzy.
Nadliczbowa spacja po "jej"

(28-02-2018, 13:19)anarchist napisał(a): Wystukawszy na wyświetlaczu numer przychodni, przyłożyłem telefon do ucha.
To zbędne dopowiedzenie. Intuicyjnie wiemy co robimy po wybraniu numeru. Zwłaszcza, że wynika to z następnego zdania.

(28-02-2018, 13:19)anarchist napisał(a): Szpital wydał mi się pusty i sterylnie czysty.

(28-02-2018, 13:19)anarchist napisał(a):
Na korytarzach zauważyłem niewielu pracowników służby zdrowia i ani jednego pacjenta, lecz mało mnie to obchodziło.

Choć motyw nie nowy w literaturze s-f to nie spodziewałem się takiego zakończenia.
Utwór niedługi, ale z pomysłem. Pod względem warsztatowym bardzo wyrównany. Jak w ostatnim Twoim utworze, który czytałem, zdania wręcz genialne przeplatały się ze słabymi, to tu wyraźnie całość trzyma równy, przyzwoity poziom. niewiele też usterek technicznych zauważyłem. (Tam jeszcze w dialogu od przełykania śliny powinno być z dużej litery).
Podsumowując mocne 4 gwiazdeczki.
Odpowiedz
#3
Dzięki wielkie za przeczytanie i pożyteczne uwagi.  Wiem, że temat nienowy, ale trudno wymyślić coś nowego w s-f Smile. Miniaturka miała dostarczyć przyjemności czytania i - jak widać - podobała Ci się, więc jest spoko. A błędy zawsze jakieś będą, bo autokorekta najczęściej nie zdaje do końca egzaminu: wyławianie swoich fuszerek to suicidal mission. Cieszę się, że tym razem nie było ich zbyt wiele.

Pozdrawiam
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
No i dostarczyła. Takie małe cuś, a cieszy. No i wcale nie musi być takie odkrywcze, ważne, żeby się przyjemnie czytało.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
Dzięki, Gorzki.

Też pozdrawiam.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#6
Na początek parę uwag technicznych:


Cytat:Ręce odruchowo powędrowały w kierunku pulsującego bólu
Błąd logiczny. Łatwy do naprawienia po dodaniu słowa "źródła".

Cytat:Zaraz potem dwie pastylki udały się w podróż do wnętrza żołądka.
Zbyt poetyckie jak na tak typowo prozaiczny tekst.

Cytat:(...) zaowocowało również przyjaźnią poza ścianami firmy.
Błąd frazeologiczny. http://www.wsjp.pl/index.php?id_hasla=28...zukaj=mury (zakładka "połączenia")


Cytat:oprócz bólu głowy przywitała mnie również dziwaczna kontuzja barku.
Błąd logiczny.


Cytat:Odpadnie mi noga, czy może oślepnę?
Interpunkcja. https://sjp.pwn.pl/zasady/;629793


Cytat:Zbliżyłem nos do obrzydliwej brei, niemal dotykając jej.
Szyk. --> jej dotykając.


Ogólnie całkiem niezłe, pomysł ciekawy, a zakończenie nawet mnie zaskoczyło. Jednak sposób narracji nieco rozwlekły. Przydałoby się trochę pieprzu.
Daję 3/5.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#7
Witam, 

Poprawione! Dziękuję bardzo za słuszne uwagi, nie ma to jak dobre oko czytelnika Smile

Pozdrawiam
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości