Głowa bezwładna na oparciu fotela zespolona z kołyszącym ruchem autokaru. Oczy nie reagują już na przesuwające się obrazy. Jak w centrum płyty analogowej świat wiruje z monotonnym warkotem silnika. Kolejny przystanek. Za oknem niskie ciągi zabudowań, ciekawskie spojrzenia zdenerwowane, bo intruz stanął w poprzek wygodnego traktu przejścia kocimi łbami.
Niechętnie podnoszę tułów z siedzenia. Pomruki zniechęcenia kierują się do wyjścia w równie duszne powietrze. Zapuchnięte powieki opadają automatem w spotkaniu z ostrym słonecznym światłem.
W hipnotycznym odrętwieniu niespiesznie idziemy za głosem, poddani jego woli. Za plecami żeliwna arabeska ogrodzenia, biały portal i ulga – chłód strzelistych ścian, wąskich witrażowych okien chroniących przed żarem. Ogromne baldachimy podtrzymuje ciąg kolumn, za nimi wydłużone prezbiterium odcięte łukiem tęczowym, zbyt ciężkim do pręcikowej konstrukcji wnętrza. Wystrój znika ze ścian pozostawiając tylko palmowe sklepienie wsparte na wyniosłej bieli. Wróciło wspomnienie, gdy jako Dzwoneczek mieszkałam w kielichu lilii świętego Józefa. Tu byłam wewnątrz odwróconego kwiatu.
W hipnotycznym odrętwieniu niespiesznie idziemy za głosem, poddani jego woli. Za plecami żeliwna arabeska ogrodzenia, biały portal i ulga – chłód strzelistych ścian, wąskich witrażowych okien chroniących przed żarem. Ogromne baldachimy podtrzymuje ciąg kolumn, za nimi wydłużone prezbiterium odcięte łukiem tęczowym, zbyt ciężkim do pręcikowej konstrukcji wnętrza. Wystrój znika ze ścian pozostawiając tylko palmowe sklepienie wsparte na wyniosłej bieli. Wróciło wspomnienie, gdy jako Dzwoneczek mieszkałam w kielichu lilii świętego Józefa. Tu byłam wewnątrz odwróconego kwiatu.
Wzdłuż ścian smużką wił się głos proboszcza o historii, skarbach świątyni, rozmyty jak kazanie. Słowo krypty, było jak rześki dreszczyk rozbudzenia. Tajemne, pierwotne miejsce, od średnich wieków dostępne tylko dla wybrańców, surowością strzeżone przed intruzami. Zaopatrzeni w świece i przestrogę - nie dotykać, bo kości kruche mogą się rozsypać - schodzimy wąskimi schodami nie podejrzewając niczego. Krypta jak krypta, wilgotne ściany, stojące powietrze pełne zapachu butwiejącego drewna i stearyny, cienie przesuwające się po zajętych wykuszach, zmieniające formy na nierównych ścianach.
Woń sącząca się z ciemnego oka, snująca wzdłuż obślizłych niskich murów, ku wąskiemu otworowi zwiastowała zagrożenie. Majaczyły bezkształtne cienie, światło migocące między przędzą pajęczyn wiszącą nad głowami, ogrom zbutwiałych i nowych drewnianych skrzyń, jak bezładne zwalisko z wystającymi piszczelami. Na posadce oczodoły czaszki co uwolniła się spod ucisku wieków. Nagły cios fetoru w nozdrza wywołał zawrót głowy. Piekielna czeluść przesycona wonią siarki, ciał wysuszonych, pełzających grzybów, roztopionego wosku nagromadzonego przez stulecia, rozpadających się trumien warstwami spływających od sklepienia ku kamiennej posadce wyłącza zmysły.
Nie pamiętam jak znalazłam się w bieli kielicha. Przed oczami zwisał mistyczny krucyfiks.
Nie pamiętam jak znalazłam się w bieli kielicha. Przed oczami zwisał mistyczny krucyfiks.
I umarł Syn Boży, co wręcz dlatego jest wiarygodne, że jest niedorzeczne.
Tertulian De Carne Christi