Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Lekcje anatomii - proza Luty 2018
#1
Star 
Tamtej nocy drzewa straciły resztę kolorowych liści. Drzemaliśmy skuleni na tylnych siedzeniach nieoświetlonego omnibusu, który cicho sunął przez gęstą, szarą mgłę nadzwyczaj ciepłego późnojesiennego poranka. Potem obudziliśmy się nagle na twardych siedziskach wysokich drewnianych krzeseł w ogromnych salach wykładowych, w których rzędy stołów zdawały się nie mieć końca. Wszystkie sale w Akademii sprawiały ponure wrażenie, gdyż wskutek dziwnego zamysłu architekta, okna w każdym z pomieszczeń zaczynały się niemal przy suficie, a kończyły dwa metry nad podłogą. W dodatku światło słoneczne nie miało wielkich szans na rozproszenie panującego tu zawsze półmroku, gdyż wysokie okna wychodziły na zachód, a szyby były bardzo rzadko myte.
Spędziliśmy niemal pół godziny na poszukiwanie sali, którą wyznaczono nam na miejsce pierwszych tego dnia wykładów. Architekt-kawalarz zaprojektował budynek na planie wielkiego labiryntu, w którego rozkładzie pomieszczeń orientował się jedynie on sam. Próbowaliśmy wielokrotnie sporządzić plan sytuacyjny, jednakże był to próżny trud. Odnosiliśmy przykre wrażenie, że ktoś stale podmieniał tabliczki z numerami sal, które były przytwierdzane do drzwi. Nasze laboratorium dryfowało więc po korytarzach Akademii, a my podążaliśmy za nim. Ogólny chaos organizacyjny powodował, że zmuszeni byliśmy godzinami błądzić po rozległych, zasnutych półmrokiem korytarzach. Bywało, że nieraz na noc zostawaliśmy zamknięci w budynku, gdy nie udało nam się na czas trafić do wyjścia.
O poranku zacumowaliśmy w podziemiach Biblioteki, wśród zakurzonych, oprawnych w płótno tomiszczy, co do których żywiliśmy przeświadczenie, że ich stronice nigdy nie ujrzały światła dziennego. Były to ogromne, ręcznie oprawione foliały, świadectwa doskonałego kunsztu rzemiosła dziewiętnastowiecznych introligatorów. W tej świątyni pełnej pożółkłego papieru, pachnącej kurzem i straconym czasem, migotliwe światło lamp nie radziło sobie z panoszącym się w kątach cieniem. Wskutek panujących ciemności nie mogliśmy czytać, litery fruwały przed naszymi oczyma jak roje owadów. Wertowaliśmy więc te nieprzystępne dzieła ospale i bezmyślnie, nie mogąc się dobudzić.

Nasz Maestro, guślarz o nieprzyjemnej powierzchowności, wita nas w swej zwykłej ludzkiej postaci - jest to niewielki człowieczek, właściwie karzeł, o ostrych rysach twarzy i przenikliwym spojrzeniu. Wraz z upływem kolejnych godzin naszych pokątnych spotkań jego postać wydłuża się, wybrzusza i potężnieje; jesteśmy niemal pewni, że to skutek zaklęć recytowanych z tysięcy pokreślonych kartek, których ma zawsze pełne kieszenie. A kiedy unosi się nad nami, lewitując w powietrzu niczym wielki kruk, staje się prawowitym Anty-Mesjaszem, pomazańcem Szatana, który przybył na ziemię, by zgubić nasze dusze.

– Nadchodzi kres naszego świata, panowie. Upadek Słowa, triumf Obrazu. Cywilizacja zatacza koło, powraca do epoki pisma obrazkowego – grzmi Najwyższy Kapłan Nowej Literatury.

Krążą o nim legendy, których nikt nigdy nie odważył się zweryfikować. Mówi się, że za młodu spisał z Diabłem cyrograf, na mocy którego zobowiązał się demoralizować nasze dusze. Podobno, w zamian za obietnicę wiecznego życia, podczas przerażającego kanibalistycznego rytuału posilił się surowym mięsem swojego pierworodnego syna – niewinnej istoty, którą wcześniej zabił – i spełnił toast jego krwią. Jedni mówią, że jest on Czarnym Ludem, boogeymanem, amorficznym potworem czającym się w ciemnościach, porywającym dzieci z łóżek, inni dowodzą, że jest samym Diabłem.
Jego głos jest silny i brzmiący jak wicher, kiedy swoim demaskatorskim tonem recytuje nam te wszystkie pozornie wielkie słowa wielkich poetów, obnaża bezlitośnie tę płaczliwą niemęskość, a my czujemy się oszukani, zawiedzeni, że wcześniej daliśmy się omamić, że uwiodła nas ta Fałszywa Literatura. On odsłania przed nami Tajemnicę, odkrywa cały fałsz ukryty pod grubą warstwą słów jak zmarszczki starej kobiety pod makijażem. Odbiera nam wiarę w piękno, obnaża całą iluzoryczność naszego dziecięcego zachwytu. Maestro drażni się z nami, kokietuje, wzbudzając w nas dreszcze, dotykając nas słowami jak najczulsza kochanka, tylko po to, by za chwilę ukazać nam nagi szkielet prawdy. Jak dziewiętnastowieczny detektyw drobiazgowo przeprowadza dowód, by wykazać, że te wszystkie pisarskie dzieła są zwykłą mistyfikacją, a wielkich, powszechnie wielbionych Autorów nazywa pogardliwie Wieszczami Słowiańskiej Ponurości. Zmanipulowani metaforą, omotani oksymoronami, odurzeni hiperbolą, dajemy się wodzić po manowcach.

– W prostocie tkwi prawda, panowie! – krzyczy Maestro. – Nie dajcie się otumanić byle pisaniną, rozbierzcie te brednie na części pierwsze, rozbijcie na pierwiastki, obróćcie w pył!

Jest coś czarnoksięskiego, coś magicznego, w tej sekcji, której poddajemy dzieła uznanych twórców, jest coś niemoralnego i niepokojącego w tym rozcinaniu wersów i przyglądaniu się im pod lupą, badaniu ich anatomii i fizjologii, rozkładaniu na czynniki. Jest coś nielirycznego, nieduchowego - coś, co trąci Matematyką i Biologią. Coś jałowego, co odbiera wszelkiej sztuce sens, czyni ją suchą i niestrawną. Niemymi świadkami tej profanacji są ustawione wzdłuż ścian nieruchome Księgi. Zbrodnia wisi w powietrzu, wiruje wraz ze strzępami poszarpanych wersów. Te okruchy Wielkiej Poezji, straszliwie odlirycznione, pozbawione sensu, mieszają się z drobinkami kurzu, są właściwie nie do odróżnienia, dusimy się nimi w tej gęstej, ciężkiej od słów atmosferze, kaszlemy głoskami w zbiorowym ataku, w nieartykułowanej manifestacji solidarności przeciwko tej wielkiej, bezsensownej zbrodni.

Codziennie wychodzimy z Akademii starsi o parę wieków, stajemy się recydywistami zwątpienia. Połączeni wspólną tajemnicą, zmową milczenia, przedzieramy się przez labirynt korytarzy Akademii ku wyjściu – bramie do prawdziwego świata. Spragnieni świeżego powietrza i realności umykamy w ciemne podwórka, w plątaninę ulic naszego brudnego, ponurego Miasta, gonieni chłodem szarej pory dnia i oszalałymi trelami kosów uwięzionych w splątanych gałęziach bezlistnych drzew.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#2
Na początku, po środku i na końcu słowo... Niech się stanie. Ostrzegam, wrócę w te mroczne korytarze pomiędzy foliałami.
Odpowiedz
#3
A wiesz, że to historia na faktach? Studiowałam kiedyś na pewnej Akademii... Przez trzy lata błądziłam w zakurzonych labiryntach korytarzy, nieraz spóźniając się na wykłady. Klimat tego miejsca i jego wykładowców... Tematow na zbiór opowiadań Smile
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#4
Przypomniały się lata, gdy wprowadzano nas w podziemia muzeów - mijaliśmy zamknięte w celach obrazy, rzeźby, otwierano jedną z nich
i dokonywano analizy ikonologicznej czy ikonografii; nazywaliśmy te zajęcia pato -anatomią; te i podobne zajęcia pożyteczne i doktrynalne sprawiały, że sztuka traciła swój tajemny czar; może odkopię gdzieś zapiski z tych zajęć?
Czuliśmy się dokładnie tak jak opisałaś. Smile
Odpowiedz
#5
O tak... Byłoby świetnie, gdyby udało Ci się odkurzyć tamte wspomnienia...
Dziękuję Smile
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#6
Bardzo podoba mi się Twój tekst Mirando .Przypomina to mi praktyki w szpitalu Psychiatrycznym ,gdzie mądrzy lekarze i psycholodzy wprowadzali nas w zawiłe arkana chorób psychicznych i obłąkań .Wychodząc miło było poczuć ciepły świeży powiew wiatru.
Odpowiedz
#7
Dziękuję Minilisku. I właśnie o to mi chodziło... Żeby moja historia wzbudziła emocje i pobudziła wyobraźnię...
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#8
(09-02-2018, 01:11)Miranda Calle napisał(a):
Wszystkie sale w Akademii sprawiały ponure wrażenie, gdyż wskutek dziwnego zamysłu architekta, okna w każdym z pomieszczeń zaczynały się niemal przy suficie, a kończyły dwa metry nad podłogą.
Można i tak, choć intuicyjnie okna zaczynają się od dołu a kończą u góry Wink

(09-02-2018, 01:11)Miranda Calle napisał(a):
(...) gdyż wysokie okna wychodziły na zachód, a szyby były bardzo rzadko myte.
Błędu tu nie ma, choć osobiście mam awersję do słów był/była/były i staram się ich używać tak rzadko jak się da. Tu bym napisał: "a szyby myto bardzo rzadko." albo "a szyby rzadko miały do czynienia z detergentami. " lub podobną wariację Wink

(09-02-2018, 01:11)Miranda Calle napisał(a):
Spędziliśmy niemal pół godziny na poszukiwanie sali
poszukiwaniu?

(09-02-2018, 01:11)Miranda Calle napisał(a):
Odnosiliśmy przykre wrażenie, że ktoś stale podmieniał tabliczki z numerami sal, które były przytwierdzane do drzwi.
Zbędne dopowiedzenie.

(09-02-2018, 01:11)Miranda Calle napisał(a):
Nasze laboratorium dryfowało więc po korytarzach Akademii, a my podążaliśmy za nim. Ogólny chaos organizacyjny powodował, że zmuszeni byliśmy godzinami błądzić po rozległych, zasnutych półmrokiem korytarzach.
Bliskie powtórzenie.

(09-02-2018, 01:11)Miranda Calle napisał(a):
Wskutek panujących ciemności nie mogliśmy czytać, litery fruwały przed naszymi oczyma jak roje owadów.

(09-02-2018, 01:11)Miranda Calle napisał(a):
Nasz Maestro, guślarz o nieprzyjemnej powierzchowności, wita nas w swej zwykłej ludzkiej postaci - jest to niewielki to człowieczek, właściwie karzeł, o ostrych rysach twarzy i przenikliwym spojrzeniu.
Taka inwersja doda klimatu moim zdaniem Wink
Z tym, że w tym zdaniu mamy czas teraźniejszy a przed i po - przeszły.

(09-02-2018, 01:11)Miranda Calle napisał(a):
Wskutek panujących ciemności nie mogliśmy czytać, litery fruwały przed naszymi oczyma jak roje owadów.
Zbędne dopowiedzenie.


(09-02-2018, 01:11)Miranda Calle napisał(a):
Codziennie wychodzimy z Akademii starsi o parę wieków, stajemy się recydywistami zwątpienia. Połączeni wspólną tajemnicą, zmową milczenia, przedzieramy się przez labirynt korytarzy Akademii ku wyjściu – bramie do prawdziwego świata. 
Bliskie powtórzenie

Całkiem udana miniaturka. Klimacik jest. Coś w tym jest, gdy studia burzą ustaloną wizję świata Big Grin
tu tym bardziej dotyczy to desakralizacji narodowych świętości literatury. Temat oryginalny a nie wydumany, zrealizowany ze swoistym podejściem.
Nie wiem czy mieszanie czasów było zamierzone, ktoś mógłby się do tego przyczepić Wink
Ogólnie utworek z górnej półki wymagający tylko nieco kosmetyki. Mocne 4 gwiazdeczki Smile
Odpowiedz
#9
Ojej... Dziękuję! Przede wszystkim za korektę, ale także za interpretację, no i za **** Big Grin

Heart
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#10
Trzyma klimat to opowiadanie. To niewątpliwie się udało.
Mnie zaś przypomniały się zajęcia z mikromaszyn. Laboratorium było w piwnicy za stertą jakichś wystawionych na korytarz prastarych ustrojstw. No ale w środku już nie było mrocznie. Na studiach technicznych nie robi się chyba rzeczy mrocznych. Są przyrządy pomiarowe, subtelny taniec wskazówek na tarczach przyrządów. Szum mechanizmów. Jakoś tak bardziej radośnie.
O wariatach zaś było na kursie pedagogicznym. Psychologię mieliśmy z panią pracującą w wariackim szpitaliku....
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#11
Gratulacje dla autorki najlepszej prozy miesiąca lutego Smile
Odpowiedz
#12
Ojej... Taka miła wiadomość z samego rana....
Dziękuję Heart
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości