Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Egzamin dojrzałości
#1
Z naszej paczki to Baśka zawsze miała najbardziej zwariowane pomysły. Wiele razy dostawaliśmy przez nią porządne wciry od rodziców, ale nic nie mogło powstrzymać nas przed głupimi kawałami. 
Dwa lata młodsza od nas, nadzwyczaj zdolna i bystra, wcześniej poszła do szkoły. Krótko ostrzyżona chłopczyca, niemożliwie próżna, śmieszka. No i sportówa: żaden chłopak nie mógł jej dorównać we wspinaniu się na drzewa. Mimo całego tego szaleństwa i dzikości, miała nadzwyczajną łatwość koncentracji i przyswajania wiedzy – wystarczyło, że choć trochę uważała na lekcji, to już umiała, nie zaglądając potem do książek w domu. Może właśnie z tego powodu była na lepszych prawach niż inni, a może po prostu dlatego, że miała wszystko w nosie? 

Odmieniała słowo „kocham” co dzień przez inne imię: najpierw był Kordek, a gdy do kin weszły „Psy” – Linda, potem Milowicz, gdy zapanowała moda na „Metro”. Na chłopaków ze szkoły nie zwracała uwagi. „Szczyle” – mówiła pogardliwie i biła się zawzięcie na przerwach, gdy któremuś przyszło do głowy podrywać ją za pomocą cyrkla wbijanego podstępnie w plecy na lekcji matematyki. 

Mieszkaliśmy na willowym osiedlu na skraju miasta, gdzie wszyscy się znali i wiedzieli o sobie wszystko. Byliśmy jak jedna wielka rodzina: jednych lubiliśmy mniej, innych bardziej, ale w razie potrzeby każdy mógł liczyć na pomoc. Nasze życie snuło się leniwie, aż do tamtego roku.

Najpierw pojawiły się plotki, że ktoś wykupił plac na końcu ulicy, pod samym lasem. Działka miała złą sławę i nigdy nie cieszyła się zainteresowaniem nabywców. Pod koniec lata na osiedle przyjechały samochody załadowane materiałami budowlanymi i robotnikami oraz ciężkie maszyny. Dom powstawał w szybkim tempie i jeszcze przed końcem roku był gotowy. 
Czekaliśmy z podnieceniem na nowych sąsiadów. Przyjechali tuż przed wakacjami. Ojciec i matka podobni tak bardzo, że wyglądali jak rodzeństwo. I ich nastoletni syn, nasz rówieśnik, ich lustrzane odbicie: wszyscy wysocy, czarnowłosi i śniadzi, dlatego z miejsca przezwaliśmy ich „Czarni”. Nowi od początku odcinali się od naszej małej społeczności. Nic o nich nie wiedzieliśmy, oprócz tego że ojciec rodziny był kimś ważnym w tak zwanych „służbach”, a matka pracowała w „Polityce” i ponoć znała osobiście Passenta i Urbana. 

Pewnego popołudnia, gdy razem z całą paczką wylegiwaliśmy się nad leśnym stawem, zjawił się młody Czarny w modnych beżowych płóciennych spodniach i jasnoniebieskiej, rozpiętej pod szyją dżinsowej koszuli z niedbale wywiniętymi rękawami. Co jakiś czas odgarniał z twarzy modnie ostrzyżone włosy charakterystycznym ruchem Jakimowicza z „Młodych wilków”.
– Serwus. Co porabiacie? – zagaił, jakby był naszym starym znajomym.
Nikt się nie odezwał, wszyscy patrzyliśmy na niego jak na E.T.
– No co z wami? Niemoty? Ja jestem Paweł, a was jak wabią?
Popatrzyliśmy po sobie. Był wśród nas obcy, a z miejsca postawił się na pozycji lidera.
– Dobra, dobra, i tak was wszystkich nie spamiętam. Ważne, żebyście wy pamiętali, jak ja się nazywam, nie? 
Przyglądał się nam krytycznie. Dłużej wzrok zatrzymał na Marcinie, który tego dnia wystroił się w piramidy, czarne mokasyny i turecki sweter w beżowo-zielone pasy, luźno zawiązany na biodrach.
– No, no. Widać, że twoi starzy jeździli na saksy. Dziesięć lat temu – parsknął kpiąco.
Nie zależało mu na naszej sympatii ani choćby akceptacji. Rozejrzał się po okolicy i po prostu poszedł sobie, bez słowa.
– Burak! – rzucił za nim Bartek. Syn badylarzy, do tej pory najbogatszy z naszego towarzystwa, najwidoczniej poczuł zagrożenie ze strony nowego.
Nikt nie skomentował jego oburzenia, bo co można było dodać? Burak i tyle.

A jednak Czarny w jakiś pokrętny sposób musiał zaimponować chłopakom, bo wkrótce coraz więcej czasu spędzali w jego towarzystwie. Od tego momentu nasza paczka zaczęła się rozpadać. Skończyły się czasy wygłupów, łażenia po drzewach, gry w zbijaka.
Chłopaki chodzili do niego na komputer – był pierwszym wśród nas posiadaczem tego obiektu marzeń. Jak również konsoli do gier, całej fury kartridży i pierwszego na naszym osiedlu talerza do odbioru telewizji satelitarnej. Ale nie spotykali się tylko po to, żeby grać czy oglądać pornosy.  O tym, co robili w lesie za domem Czarnych, wygadał się kiedyś Marcin, ale nikt mu nie uwierzył. Podobno miało to coś wspólnego z nagłym zmniejszeniem lokalnej populacji dzikich kotów i gołębi.

Po wakacjach Czarny zaczął chodzić do naszej klasy. Od początku zajął miejsce w ostatnim rzędzie i pozostał tam do końca nauki w liceum. Okazał się średniakiem, nauczyciele rzadko go odpytywali, a z klasówek nigdy nie dostawał ani najwyższych, ani najniższych ocen. Poza tym był outsiderem; nie udzielał się w grupie, momentami zapominaliśmy nawet o jego istnieniu. 
I tak mijały nam lata szkolne, aż doszliśmy do klasy maturalnej. Czarny, pozostający dotąd na uboczu, zaczął nagle się udzielać towarzysko. Modnie ubrany, przystojny, śniady, małomówny brunet ogromnie podobał się dziewczynom. Lgnęły do niego jak ćmy do światła. 

Kiedy w naszym mieście otworzono pierwszego McDonald'sa, zaprosił całą tam klasę. Zamawialiśmy wszystko, na co kto miał ochotę, na jego koszt. Kelnerka, która obsługiwała nasze stoliki, nie odrywała od niego oczu. Chłopaki zazdrościli mu, bo po nie dość że był przystojny i bogaty, to jeszcze miał w sobie ten rodzaj nonszalancji, która powodowała, że wcale nie musiał się starać, żeby poderwać dziewczynę. Sprawiał wręcz wrażenie, jakby wcale mu na tym nie zależało.
Na osiemnastkę rodzice kupili mu przestronne, czteropokojowe mieszkanie w centrum. Szastał pieniędzmi na lewo i prawo, organizując weekendowe imprezy z wykwintnymi przekąskami i alkoholami. Nie jakieś tam chipsy i pizza, piwo czy tanie wina. U Czarnego jadło się tartinki z łososiem i kawiorem, faszerowane jajka, francuskie paszteciki i inne cuda, które dowożono z restauracji, a do tego serwowana była oryginalna Finlandia, wino białe i czerwone – dla dziewczyn, i – dla smakoszy – Johnnie Walker. Na wypasionym stereo leciały hity Metalliki, 4 Non Blondes, Nirvany, Guns N' Roses, Aerosmith, Bon Jovi. Bawiliśmy się do upadłego.

Wtedy zauważyłam, jak Baśka na niego patrzy. Wkrótce jej zauroczenie stało się widoczne dla całej klasy. Wszystkie te nachalne zaczepki, spojrzenia, liściki, nie mogły przejść niepostrzeżenie. Wodziła za nim cielęcym wzrokiem, a on olewał ją ostentacyjnie. Miała kompletnego świra na jego punkcie. Chłopaki robili sobie z niej podśmiechujki, dziewczyny współczuły albo wściekały się, że brak jej godności. Ale ona była głucha i ślepa, patrzyła na „swojego Pawełka" przez różowe okulary.
Kilka miesięcy przed maturą Czarny zorganizował swoją ostatnią imprezę. „To już koniec, ludkowie, dostanę papier i spieprzam stąd do Niemiec” – cieszył się. Tym razem oprócz wykwintnych dań i trunków pojawiły się także hostessy z pobliskiego klubu nocnego. Krążyły wśród nas roznegliżowane, a chłopaki dostawali oczopląsu.

Baśka miała na sobie klasyczną małą czarną, która ledwie sięgała pół uda, a głęboki dekolt odsłaniał jej rozwijające się, szesnastoletnie piersi za każdym razem, gdy się pochylała. A robiła to często i z rozmysłem. Coraz bardziej wstawiona krążyła wokół Czarnego, nie dając mu ani chwili spokoju. Wreszcie zaprosił ją do „intymnego” pokoju. Wkręcona w zabawę nie zwróciłam uwagi, że wraz z „zakochaną parą” zniknęło też kilku chłopaków z naszej dawnej paczki. 
Po imprezie Baśka zupełnie zamknęła się w sobie. Zapuściła włosy i zafarbowała je na czarno. Zaczęła wygadywać jakieś bzdury o satanizmie, malowała na czarno paznokcie, nosiła wyłącznie czarne ubrania: postrzępione obcisłe dżinsy, workowate swetry i martensy. Zaniedbała naukę, na przerwach zamiast lektur czytała Kinga i Mastertona, pyskowała nauczycielom. 

Pewnego kwietniowego dnia fizyczka, chcąc ośmieszyć ją przed klasą, skrytykowała jej makijaż („wyglądasz jak dziwka”) oraz ubranie, („aż stąd czuję, jak śmierdzisz pod tym swetrzyskiem, nic dziwnego, że nikt nie chce z tobą siedzieć w ławce”).
Baśka bez słowa wstała, podeszła do niej i zmasakrowała jej twarz. Na każdym palcu miała pierścionek. Pewnie doszłoby do czegoś poważniejszego, gdybyśmy jej nie odciągnęli.

Trafiła do poprawczaka. Nigdy więcej jej nie widzieliśmy.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#2
Hmmm. Czy opowiadanie jest odkrywcze? Nie. Powiedziałbym to typowy scenariusz. W zasadzie "przerabiam" go w pracy dosyć często. No cóż Takie istoty jak Twoja Baśka zdarzają się czasami, a ja jestem poniekąd kolekcjonerem ludzkich charakterów. Jedyne, co mi w rysie tej postaci nie pasuje, to owe pierścionki na wszystkich palcach. Z mojego doświadczenia wynika, że one zazwyczaj biżuterii nie noszą. No ale to znów tylko moje obserwacje. To naprawdę ciekawe osobowości. One po prostu odstają. Zakończenie też boleśnie prawdziwe. Tak to już bywa.

Znów dobry tekst. Muszę przyznać, że nader płodna literacko jesteś Mirando.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Oczywiście trudno się przyczepić do stylu, czy konstrukcji. To masz opanowane.
Rozpoznawalne, ale to chyba dobrze dla autora, jeśli jest rozpoznawalny, pod warunkiem, że nie jest to związane z chałą.
Nie chce też mi się wnikać, kto nosi biżuterię i jaką.
Sprawa dotyczy raczej tematyki. Wyalienowania, buntu, tragicznych doświadczeń itp.
Mam wrażenie buksowania kół w miejscu.
I co z tego, że opony dobre? Błoto, to błoto.
Przy dziesiątym, Twoim tekście czytelnik już wie, że zakończenie będzie złe. Pytanie tylko, co się złego stanie.
Zostawiałbym jednak zakończenia otwarte. Zawsze to fajna dwuznaczność losu.
Odpowiedz
#4
(22-01-2018, 23:21)gorzkiblotnica napisał(a): Hmmm. Czy opowiadanie jest odkrywcze? Nie. Powiedziałbym to typowy scenariusz. W zasadzie "przerabiam" go w pracy dosyć często. No cóż Takie istoty jak Twoja Baśka zdarzają się czasami, a ja jestem poniekąd kolekcjonerem ludzkich charakterów. Jedyne, co mi w rysie tej postaci nie pasuje, to owe pierścionki na wszystkich palcach. Z mojego doświadczenia wynika, że one zazwyczaj biżuterii nie noszą. No ale to znów tylko moje obserwacje. To naprawdę ciekawe osobowości. One po prostu odstają. Zakończenie też boleśnie prawdziwe. Tak to już bywa.

Dzięki, Gorzki.
Owszem, to typowy scenariusz, bo i historia z życia wzięta. Osadzona w realiach wczesnych lat 90. Uwierz mi, biżuteria na każdym palcu nie była wówczas rzadkością.


(23-01-2018, 07:09)mirek13 napisał(a): Mam wrażenie buksowania kół w miejscu.
I co z tego, że opony dobre? Błoto, to błoto.
Przy dziesiątym, Twoim tekście czytelnik już wie, że zakończenie będzie złe. Pytanie tylko, co się złego stanie.
Zostawiałbym jednak zakończenia otwarte. Zawsze to fajna dwuznaczność losu.

Dziękuję, Mirku. 
Otwarte zakończenie? Dobra myśl. Spróbuję następnym razem.
Jednak takie historie, jak ta, opisana w tym opowiadaniu, nigdy dobrze się nie kończą. 

Psst... A od kiedy jesteś orędownikiem happy-endów? Wink
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#5
Przypomniały mi się czasy mojej młodości i ogólniaka .Też mieliśmy w klasie różne ciekawe osobistości. Ci najbogatsi zawsze szpanowali a i Basiek nie brakowało ,które śledziły zamglonym wzrokiem za kawalerami .
Odpowiedz
#6
Napisałem "otwarte zakończenie", a nie "happy end".
Odpowiedz
#7
(23-01-2018, 09:52)mirek13 napisał(a): Napisałem "otwarte zakończenie", a nie "happy end".

A tak, rzeczywiście... Gapa ze mnie ostatnio Smile

Swoją drogą, mam ochotę napisać coś naprawdę optymistycznego. I bardzo krwawego. Co by nudno nie było Big Grin


Minilisku, dziękuję serdecznie za lekturę i cieszę się, że wzbudzilam wspomnień czar.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#8
(22-01-2018, 18:05)Miranda Calle napisał(a):
 Kiedy w naszym mieście otworzono pierwszego McDonald'sa, zaprosił całą tam klasę. 
Przestawiłbym te słowa miejscami.
(22-01-2018, 18:05)Miranda Calle napisał(a):
 
Kiedy w naszym mieście otworzono pierwszego McDonald'sa, zaprosił całą tam klasę. Zamawialiśmy wszystko, na co kto miał ochotę, na jego koszt. Kelnerka, która obsługiwała nasze stoliki, 
Z tego co wiem to McDonaldsy zawsze były "samoobsługowe" - kelnerek tam nie uświadczysz Tongue


(22-01-2018, 18:05)Miranda Calle napisał(a):
 Chłopaki zazdrościli mu, bo po nie dość że był przystojny i bogaty, 
Chochlik się wkradł Smile


Widać tu nostalgię za złotymi latami dziewięćdziesiątymi. Czytając można się było myślami przenieść w tamte czasy. Klimacik jest Wink Parę razy tekst mnie nawet rozbawił. Pozytywny i jasny. Zakończenie krótkie i jakby nie pasujące do reszty klimatu złotej dekady końca wieku. Będące tak jakby tylko nieznaczącym przerywnikiem w nostalgicznej opowieści. Mrok gdzieś tam miedzy wierszami i w domyśleniu nie burzy całościowego obrazu.
Myślę, że jest to dobry materiał na coś dłuższego. Dobry wstęp do historii z jakimś mocnym zwrotem akcji i happy endem Wink
Odpowiedz
#9
Dziękuję za korektę. I za pozytywną opinię.

Wiesz, kiedyś pisałam dużo dłuższe opowiadania, ale odkąd zaczęłam bawić się w poezję, udało mi się ograniczyć "lanie wody". Rasowy pożeracz prozy może więc czuć niedosyt Smile

Co do samoobsługowych MacDonaldsów... Może Cię zaskoczę, ale pierwszy MacDonald w Warszawie na początku nie był samoobsługowy. W sensie - zamówienia przy kasie, ale sprzątanie należało do obsługi. W tym czasie można było coś zamówić do stolika. A Paweł miał doprawdy duży urok osobisty, więc nie było z tym problemu Smile

Ale pomyślę nad zmianą, rzeczywiście współczesnym czytelnikom mogą nasunąć się takie same wątpliwości.

Twoje uwagi zawsze bezcenne Smile
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#10
Qde a ja myslałem ze Baska to zawsze miała fajny biust Tom sie rozczarował Big Grin
Odpowiedz
#11
(25-01-2018, 23:12)BJKlajza napisał(a): Qde  a ja  myslałem ze Baska to zawsze miała fajny  biust  Tom sie  rozczarował Big Grin

A kto mówi, że nie miała? Big Grin
Dzięki za wizytę i dobre słowo dla Basi Smile
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#12
Gdzieś to czytałem, jednak nie potrafię sobie przypomnieś gdzie. Tak czy inaczej zapamiętałem dobrze, wiec tekst niezły.

Cytat:...ale odkąd zaczęłam bawić się w poezję, udało mi się ograniczyć "lanie wody"
Troche szkoda, że poszłaś na skróty... ale przecież poezja z definicji nie może być zdrowa dla zdrowia... prawda? Dla tego tekstu też zdrowa nie jest. Odnoszę wrażenie, że Twoje opko składa się wyłącznie ze skrótów i zamknięcie w kilku stronach tego, co powinno zajmować stron kilkadziesiąt rodzi głęboki niedosyt rasowego pożeracza.
Odpowiedz
#13
(29-01-2018, 09:21)szczepantrzeszcz napisał(a): Gdzieś to czytałem, jednak nie potrafię sobie przypomnieś gdzie. Tak czy inaczej zapamiętałem dobrze, wiec tekst niezły.

Troche szkoda, że poszłaś na skróty... ale przecież poezja z definicji nie może być zdrowa dla zdrowia... prawda? Dla tego tekstu też zdrowa nie jest. Odnoszę wrażenie, że Twoje opko składa się wyłącznie ze skrótów i zamknięcie w kilku stronach tego, co powinno zajmować stron kilkadziesiąt rodzi głęboki niedosyt rasowego pożeracza.

Dobrą masz pamięć, Szczepanie. Owszem, opowiadanie było kiedyś w innym miejscu, tak jak i Miranda. W sensie dosłownym i w przenośni.

Jedni lubią długo, inni krótko. No i jak tu Wam wszystkim dogodzić? Big Grin

Dzięki serdeczne i pozdrawiam!
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#14
W sumie rozwijało się spoko, nawet się wciągnęłam. Końcówka nie podeszła mi raczej przez to, że całość wobec zamysłu wypadła nieco płytko. Mam na myśli, że widać tu jakąś głębszą psychologię i machlojki, ale jednak zostałaś przy tej warstwie powierzchownej. I takie zostanie byłoby w porządku, gdyby tekst był dłuższy. Poza tym uderzyło mnie użycie słowa "podśmiechujki" w narracji. Niby tylko kolokwializm, ale że i kryptowulgaryzm, to jakoś tak mi się gorzko na narracyjnym języku zrobiło. Jeszcze czysto technicznie: super, że tekst jest wyjustowany, ale nie super te entery. Brak akapitów idzie przeżyć, ale w prozie takie wyrwy już mi trochę przeszkadzają w odbiorze, bo niestety mam nerwicę i muszę mieć wszystko pod linijkę.
Treść, choć całkiem wciągająca, nie rozwinęła pełnego potencjału. Tekst zdaje się być niedopracowany. Nie jest źle, choć ogółem piszesz lepiej. 2/5 ode mnie. Smile
Odpowiedz
#15
Zacznę od tego, że zakończenia są moją pietą achillesową... Walczę z tym nawykiem "ucinania", z lepszym lub gorszym skutkiem.
Co do języka, cóż... Chciałam narracji dodać autentyczności.
Co do akapitów, masz rację. Muszę się ich w końcu nauczyć!

Dzięki serdeczne Heart
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości