Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Okiem szaleńca
#1
Sztuka, a w szczególności malarstwo, jest znaczącym tematem poniższego opowiadania. Zapoznanie się z opisanymi dziełami sztuki, da lepszy wgląd w tekst i przysporzy więcej zabawy przy czytaniu, mam nadzieję.


WWWPo wielu miesiącach poszukiwań według wzoru, który ukazał mi się instynktownie jak natchnienie zesłane kapłanowi piszącemu święte księgi, wreszcie zebrałem tylu ilu mogłem w mym szpitalu psychiatrycznym. Starania o przeniesienie były mozolne i najeżone trudnościami. Obiekty tego typu nie są wyspecjalizowane w konkretnym schorzeniu, jeśli chodzi o patologię umysłową. Goście odwiedzający często wyobrażają sobie, że natkną się na cały oddział ludzi o zaburzeniu personalnym. Takie coś jest bardzo rzadkie - Jezus nie spotka Mojżesza, Czyngis-chan nie porozmawia sobie z Napoleonem. W całej mojej karierze miałem tylko jednego osobnika, który twierdził, że jest reinkarnacją siedemnastowiecznego polskiego huzara.
WWWPacjenci, o których się starałem, mają jedną cechę wspólną. Ja to nazywam „objawienie i upadek przed sztuką”. Zaczęło się od pani Adeli. Starsza gospodyni mieszka we wsi pod Wrocławiem (pominę nazwy miejscowości). Dzieci podorastały i się rozeszły. Niedawno zmarł jej mąż, więc kobieta przez większość dnia zajmuje się ogrodem, czyta biblię, chodzi na kółko różańcowe z kobietami w swoim wieku i ogląda telewizję. Osoba bez wykształcenia, prosta i pobożna. Nigdy nie interesowała się sztuką, pędzel w ręku miała ostatnio w wieku 12 lat, jak ją w szkole do tego przymuszono i wedle powszedniej opinii była anty talentem. Nagle, pewnego dnia poczuła usilne pragnienie malowania. Zakupiła płótno i farby, sztalugi zrobił jej sąsiad stolarz.
WWWObraz był niczym żywe zdjęcie. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś bez szkoły i wieloletnich praktyk mógł stworzyć tak dojrzałe dzieło. Statek na rozszalałym morzu w czasie sztormu. Podczas aktu twórczego doświadczyła silnego, wewnętrznego lęku. Strach i niepokój był dziwny, bo nieokreślony. Pacjentka nie potrafiła wykazać konkretny powód lub odpowiednio się wysłowić. Zgłosiła się do szpitala sama, bo nie mogła znieść tych stanów w samotności. Oczywiście lękała się obrazu, który namalowała w tak zdumiewających okolicznościach. Pobożna gospodyni bała się nawiedzenia, lecz dla mnie przypadek był trywialny. Ukryty talent uzewnętrznił się pod wpływem silnych przeżyć. Strata męża, nieobecność dzieci, samotność. Tematyka obrazu jasno wskazywała na silne emocje represjonowane w Id podświadomości. Przypadek pani Adeli zaliczam do grona sawantów, pomimo tego, że talent objawił się późno i nie jest w żaden sposób upośledzona. Zapamiętałem jej osobliwy przypadek z powodu obrazu, który wyjątkowo mi się spodobał.
WWWNiespełna rok później w liście mojego dobrego kolegi, który prowadzi klinikę w Nottingham, poznałem blisko spokrewniony przypadek. Krzysiek był 22-letnim studentem malarstwa. Na studia wyjechał do Anglii, mieszkał u ciotki. Artystyczne pasje kontynuował w aktach wandalizmu wedle prawa, a w swym mniemaniu, szczerej, nieskrępowanej sztuki ulicznej. Odbijał wrzuty na ścianach i malował graffiti. Czy to przejawem czarnego humoru, czy złego smaku nadał sobie pseudonim artystyczny Jack the Reaper i tak też chciał być nazywany. Nagły atak paniki ogarnął go, gdy kontemplował piękny i poetycki obraz słynnego prerafaelity pod tytułem „Ofelia” w Tate British muzeum. Po kilku minutach kucnął, trzymając się za brzuch i zatykając dłonią usta. Gdy ktoś się zainteresował, ten tylko odpowiedział, że dostał silnych mdłości, i tak też wyglądał, jakby miał problem z żołądkiem. Załzawione oczy, spocony i czerwony na twarzy, wedle gości przeżywał bóle gastryczne. Jednakże po chwili dostał ataku szału. Krzyczał jak wariat, zwijał się na podłodze, szarpał i rzucał się na ludzi, którzy chcieli mu pomóc. Gdy już go policja wyprowadzała, zauważyli, że reaguje na obrazy jak wampir na światło. Szczególnym przerażeniem darzył Ofelię. Biedak niewątpliwie postradał zmysły, napad histerii przeistoczył się w schizofrenię paranoidalną. Kolejny przypadek fobii prześladowczej w związku ze sztuką. Mój przyjaciel pamiętał podobny przypadek znajdujący się u mnie, a naciski rodziny by dalsze leczenie odbywały się w ojczystym kraju, skłoniły go do przeniesienia pacjenta. Zgodziłem się bardzo chętnie na przyjęcie tak ciekawego osobnika. Od tego czasu z natężoną uwagą wyszukiwałem.
Niedawno w specjalistycznej gazecie psychiatrycznej przykuł moją uwagę pewien incydent.
WWWPan Jan, pracownik poczty w średnim wieku. Tylko raz w stałym związku, zaręczyny przerwane. Pierwszy zarejestrowany atak psychotyczny miał miejsce tego lata, gdy wyjechał na wakacje do Norwegii. W Oslo odwiedził słynną galerię sztuki. Gdy oglądał Edwarda Muncha „Krzyk” bez wyraźnych powodów rozpłakał się. Tym razem zachowanie było zgoła inne.
Osobnik był spokojny i pozwalał się pocieszać, nawet brakowało mu kontaktu z innymi ludźmi.
Wysłałem list z zapytaniem do szpitala, w którym przebywał i pomimo absurdalnych problemów, które biurokratyczna machina piętrzyła przede mną, nie ustawałem w wysiłkach. Rządowe trybiki poruszały się nieśpiesznie, zaiste urzędnicy w tym kraju są prędcy jak „Maluch” na polskich drogach, ale ja jestem szanowanym dyrektorem placówki o nieposzlakowanej renomie. On także powiększył grono cierpiących miłośników sztuki. Z tą różnicą, że pan Jan nigdy nie interesował się malarstwem, ani niczym podobnym. Do galerii wszedł z nudów.
WWWOstatni mój nabytek miał miejsce kilka dni temu. Pan Zenon już po 60 roku życia. Spokojny malarz hobbysta, z zawodu elektryk. Na starość nadzorował sieć budynków, a mianowicie wymieniał żarówki, czasem naprawiał, jak elektryczność siadła. Długo odkładał na swoją wymarzoną wycieczkę do Anglii. Zwiedził pokrótce starożytny Londyn, odwiedził domniemane miejsce pochówku króla Artura, widział Stonehenge. Wreszcie wybrał się do muzeum, w którym ujrzał dzieło van Eycka. Słynny obraz pełen symbolicznych, ukrytych znaczeń. Żona zauważyła, że z natężoną uwagą zaczął czemuś się przyglądać. Zapomniał o niej i całym świecie. Maniakalna kontemplacja, wybałuszone oczy, bezgłośnie słowa. Domyśliła się, że dzieje się z nim coś niedobrego. Obłęd w oczach jakby zobaczył diabła. Roztrzęsionymi dłońmi zdjął okulary, by wytrzeć pot. Odczekał chwile, znowu je założył i ponownie się spojrzał. Zupełnie zesztywniał, jakby połknął kij. Lekko przekrzywiając głowę szepnął do żony „czy ty też ich widzisz? Przypatrz się temu płótnu, a potem spójrz się na moje plecy, tylko ostrożnie...” Zrobiła jak chciał, ale nie zauważyła nic dziwnego. „To wyjmij lusterko i spojrzyj się, może wtedy coś zobaczysz”. Twarz była tak spięta, głos złowieszczy, a wyraz oczu szalony, że nie odważyła się śmiać, ani go upominać. Paranoidalne zachowanie jej męża skrajnie ją przeraził. I tym razem nic nie widziała. Zaczął płakać i szlochając wyrzucił z siebie „wy nie widzicie... a może słyszysz coś?! Buczenie jak prąd w generatorze...” Pokręciła przecząco głową. Nie bała się jakichś niewidzialnych rzeczy czy dźwięków lecz swego męża, który wyraźnie postradał zmysły. „Panie doktorze, bałam się, że coś mi zrobi, był nieobliczalny. I byłam zrozpaczona. Wiedziałam, że to jakaś choroba psychiczna i nasze spokojne życie legło w gruzach”. Zwierzyła mi się żona, a ja doskonale rozumiałem jej obawy. Cały świat się wali, gdy kogoś bliskiego dopada widmo choroby. Można się pogodzić z typową chorobą atakującą ciało, lecz schorzenie umysłowe jest czymś szokującym, bo niezrozumiałym. Transformacja charakteru, gdy z dawnego człowieka nic nie zostało - ciało to samo, ale osoba już inna. Jakby coś zwyrodniałego porwało ciało osoby, którą kochaliśmy, a potem jest tylko odraza. Goście traktują nierzadko mych pacjentów jak obrzydliwe powłoki, w których chowa się coś szkaradnego. Zaiste, niewiele zostało z dawnego amatora sztuk pięknych. Wszędzie widział przeźroczyste postacie, które go szpiegowały, a kiedy ich nie widział, wyczuwał je, lub coś strasznego się zbliżało, gdy słyszał elektryczne buczenie.
WWWTo wszyscy, więcej „specyficznych okazów” nie udało mi się zebrać. Raz na tydzień prowadzę z nimi sesję. Siedząc w luźnym półkolu, pozwalam im się wygadać. Leki, które im przepisuje, działają na zasadzie placebo, nie chce, by prochy przytłumiały ich wrażenia. Młody Jack zaciąga slangiem, a pan Jan mówi cicho i trochę nieskładnie, lecz każdy czeka cierpliwie na swoją kolej.
Różne odgłosy. Nie tylko buczenie prądu, które pulsuje, gdy coś ma nadejść. Nie wiem skąd, ale to jest złe. I olbrzymie. W budynkach rzadko co słychać. Dobrze mi tu. Bo straszniejsze od buczącego prądu jest westchnienie. Z przestworzy, gdy niebo jest puste, coś krzyczy, jakby olbrzymia istota została wessana w jakiś potworny, kosmiczny wir. Gdzieś tam w kosmosie, ale blisko! Bo to inny wymiar. Jakby ta czarna dziura żyła, pulsowała i zwijała się. Jej ciało jest śliskie, zgniata się w sobie i słychać tak jakby mokra lina się ocierała o siebie i wstrętny pisk szurania po szkle. I ten straszny, myślący, żyjący wymiar chce wszystko wciągnąć. Jeszcze straszniejsze jest westchnienie. Jakby sam Bóg wzdychał, ale jest w tym coś złowieszczego, to nie jest dobry Bóg. Chce, by mnie ta przepastna otchłań pożarła. Tylko raz to usłyszałem i naprawdę, mam szczęście, że żyję.
Gdy to zamiaruje zapolować, objawia się czymś normalnym. Dla większości ludzi normalne, ale gdyby ktoś się przyjrzał drobnym nieprawidłowością, od których idzie postradać zmysły, to wtedy te nadwrażliwe jednostki umierają, albo trafiają do zakładu psychiatrycznego”. Mówił Zenon, a gdy zapytałem go, w jaki sposób to coś by go zabiło, odpowiedział
Powiał straszny wiatr. Potężna, obca siła chciała mnie wciągnąć w pustkę nieba. Wpadłbym w przerażającą czarną otchłań, aż po dno bez dna. Ledwo zdołałem dojść do domu i się schować. Czasem to chce konkretnie dusz. Gdy się zbiorą, staje się niszczycielskim tornadem.
Odkryłem te istoty przez przypadek. Wtedy w muzeum poraziła mnie prawda jak wyładowanie. Bardzo wyczulony jak węgorz elektryczny na zmianę w polu elektrostatycznym, jak ryba na niewidzialne prądy. Jest na świecie mnóstwo niewidzialnych bytów, które chcą nas upolować, pożreć, ale tylko wtedy gdy zwrócimy na siebie uwagę. Żyją jedną nogą w tym wymiarze a drugą w innym, że się tak wyrażę. Albo mogą tylko spoglądać jak przez mgłę. W moim odczuciu ich wrogie intencje są takie tylko dla nas, ofiar. Nie wyczuwam zawistnych duchów, tylko chęć pożywienia się, jak rekin, albo bezlitosne wyrównanie ciśnienia. Widząc coś czego nie miałem prawa zobaczyć, zaburzyłem równowagę, jakby wybić okno w samolocie na dużej wysokości, ale są inne, pomniejsze, złośliwsze. Widząc Portret małżonków Arnolfinich Jan van Eycka, dostrzegłem ukryty świat jak w krzywym zwierciadle, tak skutecznie kamuflujący się dla naszych zmysłów. Van Eyck był jednym z tych nielicznych, którzy odkryli prawdę. Krzycząc w duszy, porażony szaloną prawdą, zamieścił aluzję, które dla wrażliwszych osób są czytelne”. W tym momencie pan Jan bardzo się ożywił, najwidoczniej on też miał podobne odczucia.
Spójrzcie na ich twarze, dziwne sylwetki. Przecież nie ma takich ludzi na świecie. Przerażające, blade istoty parodiujące człowieka. A tam z tyłu w małym lustereczku odbite postacie jakby kto zrobił zdjęcie. Nikt ich nie widział wtedy, i teraz mało kto zdaje sobie sprawę, że one tam są. Inwigilujące i szkodliwe istoty z innych wymiarów. Krążą wokół nas, wykrzywiają fizyczne zasady świata, sprowadzają na nas nieszczęścia, żywią się naszym bólem i strachem. Trochę jak ludzie, prawie niewidzialne. Jedne głupie i złe, inne inteligentne, lecz bezduszne, zimne jak bryły lodu...” I tak dalej. Zwykła mania prześladowcza. Miałem już podobny przypadek. Facet od inwigilacji rządu, satelity go namierzają, agenci rządowi śledzą i tym podobne. Trafił do mnie, jak poszedł do sądu ze sprawą o odszkodowanie za szpiegostwo, chciał chyba z 5 milionów euro. Wtedy uznałem, że pan Zenon jest podobnym przypadkiem, choć trochę bardziej agresywnym.
Rozumiecie państwo, mnie nic takiego strasznego nie nawiedziło. Smutno było. Nie wiedziałem czemu. Pan doktor mówi, że samotny, narzeczona odeszła. Czemu wtedy, przed obrazem? To nie tak, że się tłumiło i przy byle okazji wyszło. Ja się spojrzałem na ten malunek i już wiedziałem. Ten, kto to namalował, też wiedział. Było mu smutno i wiedział dlaczego. Żółta postać krzyczała, przerażona, bo odkryła innym słuchem, że inny świat krzyczy, bardziej szalony od tego. Tu nie ma pocieszenia i tam nie będzie pocieszenia. Tam za tym człowiekiem wylewa się czerwony. Poczułem, nie myślałem, tylko czułem smutek. Same wrażenia i doznania, żywe, nie, że jakieś myśli. Świat jest samotny w swojej żałosności. Skądś nagle poczułem, że boga nie ma. Jakby dobry bóg był podmorską istotą i tam z głębin on się odezwał, westchnął przepraszająco. Umarł i nie udało mu się nikogo ocalić. I świat krzyczał żałośnie w smutku. I mnie się tak zrobiło”. Mówił Jan, omotany egzystencjalnymi lękami, pogrążony w ciężkiej depresji.
Moja mowa jest taka, trochę rozkminiłem co jest. Chodzi mi o istotę rzeczy. O kupę, w której siedzimy. Wiecie, odbijałem sentencje tego starożytnego pradziada, co mówił, że wiedział, że nic nie wie. Trza być łebski, żeby coś takiego odkryć. No i ja wiem, co nieco. Tylko trochę i to za dużo. Gdybym poznał całą prawdę, bym się chyba powiesił, albo rzucił do rzeki...” Młody artysta schował głowę w rękach i dostał dreszczy, mimowolnie użył niefortunnych słów. Szybko się ogarnął mimo tego i podjął temat dalej.
Dzieło namalowane w okresie romantyzmu. Pełen realizm, prócz ukrytego symbolizmu. W zestawieniu światła i cienia miałem dopatrywać się czaszek i takich tam, ale sami widzicie, tu nie ma przekłamania, taki jest cały świat. Wszystko się przenika, wciąż nie wiemy, co jest pod spodem. Czemu dopiero od niedawna nauka ma takie znaczenie, czemu w starożytności nie rozdzielali i nie badali atomu? Przemijalna moda. Rzeczywistość jest plastyczna i płynna jak woda. To jest tak mętne i iluzoryczne, że nie ma niezmiennych praw. Kiedyś odbijałem na ścianie nurka. Dawniej bano się oceanów, bo nie wiadomo było, co one kryją. Na starych średniowiecznych obrazach umieszczano podmorskie bestie. Jedna wielka niewiadoma. Takie ciemne, niezbadane zakątki wciąż istnieją. Ten dziad od psychoanalizy miał rację, jak gadał o podświadomości. Dzieciństwo, czy czas przed narodzinami, to wszystko jest niezbadane. No i wtedy doszło do mnie, że Ofelia to wiedziała, gdy tonęła.
Zauważcie jak tonęła, pomału zanurzała się w rzece, jak przechodziła z jednego świata w drugi, z jednego stanu materii w drugi ciałem, duszą ze świata żywych do zmarłych. I wtedy na pewno odkryła, co jest pod spodem. Muł, żwir, wodorosty, sarnie szczyny i kupy i węgorz elektryczny napieprzający prądem, jak to ten siwy dziadek gadał. Rozumiecie, o co mi chodzi? Przecież wszystko jest zbudowane z atomów, nasze ciała, mózgi, wszystko. A gdyby wyjąć to ze mnie i ułożyć na kupkę, byłaby kupa martwego proszku. Jesteśmy zbudowani z nieżywej materii. Coś animuje to, tylko co i w jakim celu? Wszystko się tu rozbija o te elektrony, są to jakby chmury działające zgodnie z fizyką kwantową, czyli na zdrowy rozum bez sensu, przecząc wszelkiej logice. A jeśli naprawdę istnieją duchy, demony, inne wymiary? A jak one są zbudowane z innych rzeczy według innych praw? Albo w ogóle nie są zbudowane, a istnieją? Może widzimy złudę, mały fragment rzeczywistości. Ludzie, którzy nie siedzą w zakładzie psychiatrycznym nie zastanawiali się nad tym, albo zostali niedokładnie zbadani”.
WWWWspólne rozmowy z początku były enigmatyczne, pani Adela przystawała tylko przy swoich wersjach niepokoju i nie dziwiła się, czemu reszta jest zamknięta, zwykli ateiści, trzeba być szalonym, żeby nie wierzyć w Boga. A co do młodego artysty ulicznego, czułem, że nie mówił mi najważniejszego. Jego dotychczasowe wypowiedzi były typowymi hasłami przeciętnego nihilisty, zabarwione popularnonaukowymi ciekawostkami z gazet.
WWWPewnego dnia wpadłem na pewien pomysł. Wprowadziłem w życie mały eksperyment. Zastanawiałem się, jak daleko rozwinie się mania u mych pacjentów, gdy pozwolę im w dalszym ciągu obcować ze sztuką. Pomysł podsunęła mi pani Adela, gdy wspomniała, że naszło ją dawne pragnienie tworzenia. Moja sugestia była taka, żeby namalowała coś z pokazu slajdów. Gdy ponownie się zebrali, puszczałem im z rzutnika zdjęcia różnych dzieł sztuki. Zdjęcia zmieniały się co trzy sekundy. Pacjenci wyraźnie byli skonsternowani i czuli się nieswojo, prócz pani Adeli, która poszukiwała swego typu, a ja byłem ciekaw, jak dobrze zapamięta zdjęcie. Podejrzewałem wtedy, że może z pamięci odtworzyć najmniejszy szczegół i się nie zawiodłem, prócz kilku niepokojących wtrętów.
WWWNie minął tydzień, a moja utalentowana pacjentka odsłoniła obraz w głównej jadalni. Prawie wszyscy bili jej brawo. Tematem wybranym przez nią była „Wiosna” renesansowego artysty Sandro Botticelli. W historii tej nimfa zostaje porwana przez Zefira bożka wiatru, który nawet na oryginalnym obrazie wyglądał jak trup z napuchniętą twarzą i ze skórą o niebieskiej barwie. Nimfa po tym przeszła transgresję, awansowała na boginię wiosny, która na płótnie, była ukazana tuż obok. Na początku obraz wywołał u mnie nieprzyjemne wrażenie, ale nie mogłem znaleźć źródła owej nieprawidłowości. Gdyby się przyjrzeć w twarzy bożka wiatru widać czaszkę jak prześwituje przez skórę, a bogini wiosna ma większy brzuch niż pierwotnie, a wybrzuszenia na sukni kojarzyły mi się z mackami. Gdy omawiałem ten obraz na sesji, nikt nie zauważył nic dziwnego, tylko Jack wymownie się na mnie spoglądał.
WWWNastępnie namalowała ekstazę św. Teresy, pierwotnie rzeźba z okresu baroku, zrobiona przez Berniniego. Twarz jakby w erotycznym uniesieniu pozostała, tylko znikła szata, a kobieta dotykała swoich piersi. Anioł byłby identyczny, gdyby nie wyrastały mu z głowy małe rogi. Po tym zaproponowałem jej, by stworzyła coś z głowy, a ona spontanicznie stwierdziła, że ten obraz będzie specjalnie dla mnie. Gorzko pożałowałem, że zabrałem się za tą poronioną sprawę. Wina leży tylko po mojej stronie, a może sam to wszystko wymyśliłem? A jeśli od początku to ja byłem chory i zarażałem tych biednych ludzi? Starsza gospodyni podeszła do mnie z zawiniątkiem, format obrazu był niewielkich rozmiarów. Po twarzy widać było, że jest trochę zawstydzona, a w pozie była jakaś nieśmiałość. Zanim odwinąłem obraz, przepraszającym tonem oznajmiła, że sama nie wie czemu akurat coś takiego nieprzyjemnego namalowała. Odsłoniłem obraz i na krótką chwilę doznałem paraliżu, tematyka dzieła zmroziła mnie, wręcz oszołomiła.
Spoglądały na mnie straszne oczy. Niewymownie złe, ludzkie lecz okrutne, pałające rządzą mordu, dzikie, agresywne, płonące. Szukały, poprzez płótno i farbę, z innego miejsca, może z samego piekła, i skądś wiedziałem, że ten demon był zainteresowany tylko mną. Miałem nieodparte wrażenie, że on istnieje naprawdę i wykorzystał chorobę biednej kobiety, by w ten sposób się do mnie zbliżyć.
Wrażenie żywych, poruszających się oczu był wręcz nieznośny, niemożliwy. Wyprowadzała mnie z równowagi nieprawidłowość, coś w sposobie rozstawienia gałek ocznych, był on nieprawidłowy, jakby ludzkie oczy należały do dziwnej obłej głowy.
Nagle stało się coś jeszcze straszniejszego. Być może pod wpływem wstrząsu doznałem efektu wyjścia z ciała. Zjawisko OOBE nie jest mi obce, miałem już pacjentów z takim doświadczeniem, niektórzy bali się porwania pozaziemskiego, porwanie duszy przez obce istoty, czy opętania. Gdy zapoznali się z tym zjawiskiem od strony naukowej i zobaczyli, że jest to całkiem częste zjawisko, oddychali z ulgą. Ja sam raz w życiu doświadczyłem tego, gdy miałem 6 lat. Przez kilka sekund stałem wtedy za swoimi plecami i widziałem siebie od tyłu. Teraz miejsce, gdzie moja rozszerzona percepcja się przeniosła, nie była swojska. Znajdowałem się wewnątrz obrazu, widziałem panią Adelę i mą własną osobę jakby z wielkiej oddali na tle zachmurzonego nieba, a raczej niewyraźnie majaczące sylwetki, gdy z rzadka gęste pędzące chmury, czy też mgła rozrzedzała się na chwilę. Byłem wysoko w górach i chowałem się za postrzępioną granią. Na tle ostrych, omglonych turni majaczyła czarna, rozmazana postać olbrzyma – był to właściciel owych potwornych, okrutnych oczu. Szokujące wnioski wtrąciły mnie w rozpacz. Irracjonalna myśl, którą zbyłem jako głupotę, okazała się prawdą. On jest prawdziwy, demon z piekła przyszedł po mnie, moja niezdrowa ciekawość sztuki jako przyczyny choroby umysłowej była celowo zaplanowaną pułapką. Szukał mnie. Pozostało mi tylko chować się za tą skałą w przerażającej świadomości, że on nieopodal kroczy i wypatruje. Uczucie wiecznego osaczenia było tak nieznośne i szalone, że w rozpaczy zacząłem krzyczeć, lecz dźwięk nie dobywał się z mych ust... Z nagła okropne wrażenie znikło. Stałem w tym samym miejscu jak przedtem i wyszło na to, że minęła może sekunda lub dwie. Po raz pierwszy w życiu żal mi było moich pacjentów, bo na własnej skórze poczułem to, co oni. Piekło takiej egzystencji jest nieznośne, jeszcze trochę i sam bym się targnął na własne życie. Zadałem sobie wtedy pytanie, czy jakikolwiek lekarz może wyciągnąć tych biedaków z matni grozy?
Gdy spojrzałem się ponownie, obraz okazał się trywialny. Poszczerbione góry były niesamowite, żółta mgła jakby wylatywała z odmętów piekieł, spowijała wszystko i rozmiękczała kontury. Chowająca się mała postać w porównaniu z ogromem tego wszystkiego to byłem oczywiście ja, a te straszne hipnotyzujące oczy nie były pozbawione właściciela. Z początku nie widziałem postaci, gdy doznałem uczucia przeniesienia, majaczył niewyraźnie jakiś kształt, lecz teraz na obrazie widniał diabeł. Żaden ukryty symbol z podświadomości odziedziczony po przodkach, ale naiwna interpretacja skromnej gospodyni domowej. Diabeł, choć wielki wyglądał jak kozioł ukazany w sposób jarmarczny i odpustowy. Straszny pozostał wzrok. Zwierzę nie miało dziwnych oczu typowych dla tego pociesznego gatunku. Oczy były ludzkie. Być może właśnie ta nieprawidłowość tak bardzo zachwiała podstawy mej poczytalności umysłowej. Mimo to byłem wstrząśnięty, że ma niezłomna, zdyscyplinowana wola jest w tak opłakanym stanie. Sądziłem wtedy, że za bardzo się przepracowuję. „Co mi strzeliło do głowy. To wie pan, samo się czasem maluje”. Oczywiście zauważyła, że coś jest ze mną nie tak. Stwierdziłem, że w szpitalu jest za sucho i muszę iść się napić. Od początku wszystko obserwował Jack, ale nie rzucał głupich uwag, ani nie był beztroski jak to mu się czasem zdarzało, całkiem poważnie się wyraził.
Obraz jest odbiciem duszy. Farba jest tworzywem jaźni, dusza się w niej zanurza, by odbić swój kształt, swą prawdziwą formę na płótnie”.
Zaproponowałem kobiecie, by tym razem namalowała coś z rozmysłem, coś jasnego i pozytywnego. Także nie była zadowolona ze swojej pracy. Anioły na błękitnym tle wzlatywały do nieba. Twarze były sympatyczne, lecz malował się na nich wysiłek, ręce i skrzydła ociężałe jakby napotkały niewidzialną barierę, przez którą nie mogą się przebić. Odbierałem wrażenie, że ich znój jest daremny i za daleko nie polecą. „Nie wiem czemu, ale ten obraz nie przynosi mi pocieszenia”. Zastanawiałem się, czy ona się oszukiwała świadomie, czy naprawdę nie dostrzegała oczywistości.
WWWNie minął miesiąc od pobytu w mojej klinice, a Jack po raz pierwszy przysporzył mi kłopotu. Być może za beztrosko do tego podszedłem i nie przestrzegałem zasad bezpieczeństwa jak należy.
Obłąkany znalazł kawałek szkła i przeciął sobie żyły.
Gdy go odwiedziłem, przypominał żałosny cień dawnego siebie. Tym razem przepisałem mu porządną dawkę uspokajającą.
Siedział skulony na łóżku wciśnięty w kąt, śmiertelnie przerażony. Wiedziałem co czuje. Wyjaśnił mi, że potrzebował własnej krwi, by utworzyć bariery ochronne. Gapił się na swoje pozszywane, obandażowane ręce w wyrazie niemego szoku. Na podłodze namalował własną krwią pentagram, znak ochronny by się nie dostali do środka. Kimkolwiek „oni” są. Tym razem wyjawił mi źródło swoich lęków. Bał się wewnętrznego intruza. Rozumiem fobie i manie prześladowcze dotyczące własnego ciała. W tym zawodzie wielu takich miałem. Bakterie i wirusy rozwijają się wewnątrz ciała, rak czy inna wyimaginowana choroba. W takich wypadkach trzeba znaleźć przyczynę, a znajduje się ona nierzadko w zepchniętych wspomnieniach wywołanych jakimś przykrym zdarzeniem, a może nawet traumą z dzieciństwa. Czasami pacjenta da się wyleczyć rozmową. Gdy mózg uległ urazowi, źle funkcjonują enzymy, prąd lub pole magnetyczne potraktowało jakiś obszar, wtedy da się leczyć farmakologicznie. Patrzyłem się na Jacka i zastanawiałem się co tym razem będzie. Obcy w klatce piersiowej? Agenci władający telepatią wkradający się do głowy? Jego obawy były dużo dziwniejsze niż się spodziewałem. Takiego rodzaju paranoi jeszcze nie leczyłem.
Oni nadchodzą. Próbowali się dostać. To tylko kwestia czasu jak dopadną nas wszystkich. Czuję niespokojny rytm dobywający się spod ziemi. I przyśpieszający puls przebudzających się istot. Czy tylko nas zabiją, czy też zagarną cały ludzki świat? Czemu czuję ulgę, gdy myślę, że tylko my zginiemy? Czemu nieporównywalnie straszniejszy jest fakt, że wszyscy ludzie umrą? Co mnie mogą obchodzić inni? Niech giną milionami, to przecież moja śmierć jest dla mnie największą tragedią. Tak powinno być, ale nie jest. Gotujemy sobie piekło od dnia powstania ludzkiego rozumu, może zasłużyliśmy na biblijną apokalipsę, więc czemu całkowita anihilacja jest taka straszna? Ja zaraz panu powiem. Niechby nastał Fallout i tułaczka po wypalonym radioaktywnym świecie, niechby nastąpiła rzecz gorsza od wszelkich mąk, tortur całkowitego unicestwienia, czyli blackout - życie bez prądu i neta. Utalentowana, świetojebliwa paniusia powie panu, że najstraszniejszy jest brak boga czy też duszy. Nie, nic z tych rzeczy. Po części będzie jak w tym wierszu. Gdy oni nadejdą, będzie ryk bólu, płacz, huk i skomlenie. Zabiorą nam to, co najważniejsze, nasze wyższe superego – tak to nazywacie? Ujarzmią na wieczną niewolę, a puste okaleczone skorupy będą pełzać, szumieć i bełkotać”.
Kim są oni? Kto chce nam zabrać dusze? Zapytałem.
Nie śmieje się pan ze mnie. Tak też widziałem, że dostrzega pan coś, co zdrowy na umyśle człowiek nie powinien. Zbyt roztrzęsiony i rozkojarzony pan ostatnio chodzi. Przecież jestem psychol, ciskam jakieś paranoidalne bajki. Inny lekarz by to olał, ale pan boi się coraz bardziej. Nie minęło 15 minut, a już jest pan kłębkiem nerwów. Pan też czuje, że nadchodzą. Podobnie jak co drugi frajer w tym wariatkowie, ale idioci się nawet nie domyślają! Kim oni są? Przejaw siły z obcego świata. Potężni jak bogowie, ale nie mający żadnego związku z tym światem. Nieprawidłowości wciskające się w nasz wszechświat, zaburzają, niszczą, odbierają. Mamy nasze ziemskie prawa. Podzielność na dobro i zło, chaos i porządek, dysonans i harmonia, czas leci do przodu, przyciąganie sprawi, że coś upadnie na podłogę, ale oni nie mają z takimi prawami nic wspólnego, są ponad tym – dlatego to jest takie straszne. Nie będzie potępienia ani wybaczenia. Świat wydaje nam się sensowny i właściwy, ale tylko nam rybkom w wodzie, większy świat ma inne prawa, a to jest tylko cieniem, snem”. Uderzył pięścią w ścianę.
Wydaje tylko się nam, że wszystko jest solidne. Napięcie atomowe, czy elektrostatyczne nie pozwala ręce płynnie przelecieć przez ścianę, atomy się odpychają.
Zadaje sobie pan pytanie, skoro ten świat jest taki ulotny, a my tacy nieważni i bezcelowi, to czemu te wszechmocne stwory miałyby zawracać sobie nami głowę. Teraz będzie najgorsze. Tylko niech pan powie, w co pan wierzy. Czy dusza według pana istnieje? Albo czy chociaż jesteśmy myślącymi, czującymi istotami? Ostatnio wy naukowcy nawet to negujecie. Naukowo odmawiacie wolnej woli albo mówicie, że samoświadomość, poczucie własnego Ja jestem to w ogóle głupota”.
Zastanawiając się nad odpowiedzią, zawsze mechanicznie poprawiam okulary albo łapę się za tył głowy, jakbym sprawdzał, czy te kilka siwych włosków jeszcze nie wypadło, z jakiegoś powodu te czynności dodają mi pewności siebie, zawsze tak robię przed wystąpieniem.
No cóż, naukowcy też są wierzący. Zależy od konkretnej osoby. Jeśli o mnie chodzi, to ja się za bardzo nad tym nie zastanawiam, nawet jeśli istnieje podejrzenie, że to „Ja” jest fałszywe. Wolę zostawić wątpliwe sprawy na głowie uniwersum, że tak powiem. Dla spokoju chodzę z żoną i córką do kościoła w święta i tyle. Sam też nasłuchałem się wątpliwych teorii od kolegów z branży. Czemu tylko ludzie mają świadomość i wolną wolę? W sumie nie tylko, słonie rozpoznają się w lustrze i cierpią nie tylko chwilą, ale też psychicznie, czyli zdarzenie wywołuje cierpienie w umyśle długo po fakcie. Po co nam to, czemu nie mogliśmy być jak ssaki niższego rzędu? Bóg chciał, może ewolucja, ślepa, eksperymentuje. Być może mamy zbyt rozwinięte mózgi. W podejmowaniu decyzji szara masa wyrobiła sobie taką istotę świadomą, co ma dokonywać moralnych osądów. Zwierze zadziała instynktownie, człowiek dokona analizy i podejmie wybór. Jeśliby zdarzyła się sytuacja, że uratujemy życie poprzez włożenie ręki do ognia, przełamiemy instynkt być może i to zrobimy, zwierze by tak nie potrafiło. Podobno to jest tylko to. Tak bardzo rozwinięte, że uzyskało samoświadomość, więc natura musi jeszcze ponad programowo zachęcać ten dziwny twór do życia. Dlatego pewnie powstała sztuka, gust, zmysł artystyczny. Sam widzisz, natura nie jest doskonała, więcej kłopotu jak pożytku”.
Nasze dusze to są właśnie uciekinierzy. Niewymierni, niematerialni, uciekli ze światów, które archetypiczne błąkają się nam w podświadomości jako niebo, rajskie pola, czy piekło. Świętość, niebo, raj czy nirwana, to jest po prostu ich pragnienie ucieczki. Żyjemy w symbiozie, nasze ciała to ich domy, jesteśmy gospodarzami, chowają się w nas jak Błazenek w ukwiałach. To z ich powodu tak daremnie szarpiemy się w poczuciu sensu życia, przez tych uciekinierów zadajemy tak głupie pytania typu, czym jest życie. Z ich winy wymyślamy nauki ścisłe, język i filozofie. Bez nich zginiemy, tak jak krowa nie przeżyje bez miliardów bakterii w swoim brzuchu, które dla niej trawią i przy okazji dają mleko. Słyszałem, że podstawowym budulcem komórki są mitochondria, obce ciała, które miliardy lat temu z niejasnych dla biologów powodów się zagnieździły w cytoplazmie. Szczęście dla nas. A gdyby pewnego dnia uznały, że im tu nie wygodnie i opuściłyby nas. Te byty są z nami prawie jednym. Miliony lat temu skolonizowały mózgi sprytnym ssakom, małpoludom, słoniom, może i delfinom dając rozum, dziwne poczucie osoby, jaźń, nadzieje, lęki, strach i rozpacz. I stąd też mgliste poczucie duchowości.
Ci uciekinierzy nie pamiętają. Każdy z nich cierpi na amnezję, gdyby pamiętali, wszyscy ludzie oszaleliby ze strachu. Skąd się wzięło przekonanie o reinkarnacji? Tak robią, ciało umiera, uciekają do następnego, czasem się nie udaje i snują się jako zjawy. Ktoś to zrozumiał, jakiś filozof mówił, że niemowlak pamięta wszystko i wie wszystko. Pamięta egzystencję przed narodzinami i zna sprawy spoza materialnego ciała, a chwile potem tabula rasa. Uciekinierzy są istotami wyższymi, oświeconymi tam w pozazmysłowym świecie. To stąd uczucia wyższe, sumienie, pragnienie ładu i harmonii, dobra. Narzuciliśmy na siebie kulturę, ale sam pan widzi, że nasza zwierzęca natura kłóci się z ich duchowością. Zagryzamy się i mordujemy, bo to jest nienaturalne. Zagubienie i pomieszani. Podzieleni. A skąd masz takie problemy w przytułku doktorze? Widzisz, co robią istoty w amnezji? Szukają prawdy. A ona oślepia i poraża. Takie czarne światło. I wpadamy w otchłań szaleństwa i rozpaczy.
Nie wiem czym są te straszne bóstwa. Wiem, że z jakiegoś powodu usnęły. I tamci uciekli, ale oni niespokojnie się poruszają, wiedzą i przyjdą po nich i zostawią nas okaleczonych. Ich impostorzy, heroldowie, jakieś pomniejsze byty węszą i szukają. Gdy się domyślamy lub przypadkiem poznamy prawdę, zwracamy na siebie ich uwagę. Przed tymi mniejszymi można się bronić, ale tamci są zagładą i końcem świata dla duszy”. Jego paranoja bardziej mnie zmroziła, niż to powinno mieć miejsce. Koniec tygodnia, może dlatego czułem się taki zmęczony. Zamiast im pomagać, sam zacząłem się od nich zarażać. Nie mogłem się doczekać, by wrócić do domu, do rodziny. WWWZanim wyszedłem z izolatki, uwagę moją przykuł malunek na ścianie i dziwne słowa zapisane nieznanym mi alfabetem. Przyprawiający o dreszcz potwór lub jakiś złowieszczy symbol. Być może rozmowy z Jackiem zasiały we mnie takie skojarzenia, ale to coś kojarzyło mi się z czymś ukrytym pod. Jakby pochodził z głębi. Oceanu, ziemi, kosmosu, podświadomości...
Namalował to własną krwią, dopiero wtedy zauważyłem wycięty szablon w tekturze leżącym obok łóżka.
Wie pan doktorze, nie lubię historii o podróżach w czasie. Filmy o takiej tematyce są głupie, a książki są nieprzekonujące. W gazetach popularnonaukowych jest to za mętnie wyjaśnione. Wydaje mi się to głupie i nieprawdopodobne. Nie ma żadnego cofanie się w czasie, bo nie ma do czego wracać. Myśli pan na pewno kategorią taśmy wideo. Ile razy cofniemy taśmę, będzie ta sama przeszłość. A gdyby coś pokombinować przyszłość będzie inna, może drobna zmiana sprawi, że się nie narodzę. Jak ci filmowcy sobie to wyobrażają? Niby cały wszechświat się zmienia z powodu jakiegoś drobiazgu? Albo tworzy się nowy, alternatywny? Brednie. Czas i świat nie są jak taśma... bardziej jak farba. Płynna farba, którą da się łatwo nanieść na płótno i równie łatwo zmazać. Gdy zacznie pan z kimś wspominać, wyjdą podejrzane nieprawidłowości... ale, za bardzo pan w to się zanurza... proponuję spotkać się z kimś normalnym i pogadać o jakichś normalnych rzeczach”. Dopiero na odchodnym zwróciłem uwagę, że słucha radia. Było cicho, lecz z powolnej i ciężkiej muzyki wyraźnie dochodziły mnie słowa. Piosenka była o rzeczy, której nie powinno być, a z dna oceanu ryczy potwór, i jego dzieci, hybrydy krzyczą w odpowiedzi, wolne i oczekujące zmartwychwstania i przyjścia...
WWWGdy wróciłem do domu, żona gotowała, a ja rozmawiałem z córką. Ma już 18 lat i planowaliśmy jej studia. Chce iść na wydział plastyczny. Szczerze mówiąc, od niej złapałem bakcyla na sztukę. Gdy wieczorem kładłem się spać, spojrzałem się na książkę, którą moja córka oglądała z takim zaciekawieniem. Była oczywiście o malarstwie. Na pół strony był „Kolos” Goi. Szczegółowy, mroczny, surrealistyczny i przerażający. Leżę w łóżku z laptopem i piszę. Nie mogę spać, boję się snów.
WWWRano odbyłem zawstydzającą rozmowę z moją żoną. W nocy miałem niespokojne sny, wierciłem się, mamrotałem, aż w końcu zlany potem zerwałem się z krzykiem na ustach. Wbrew obawom nie śniły mi się olbrzymy czy diabły... było dużo gorzej. Jako dziecko dorastałem w przemysłowej okolicy. Było pełno sztucznych gór kopalnianych, które z czasem porastała trawa, krzaki i drzewa. W tym śnie biegłem mozolnie pod górę. Była noc, prawie nic nie widziałem, gdy nagle poczułem swąd ognia i bijący żar. Próbowałem uciekać, lecz płomienie szybko mnie doganiały. Coś krzyczało, chór cierpiących istot. Ktoś krzyknął mi do ucha – dzieci płoną! Nie widziałem, gdyż parłem przed siebie i nie odwracałem się. Płakałem, byłem tak samo zrozpaczony co przerażony. Oszalały uciekałem w skrajnej panice, a wysiłek zdawał mi się autentyczny. Wszystko było tak żywe, jak na jawie. Opowiedziałem ten sen żonie. Gdy nasza córka dorastała, miałem go regularnie. „I znowu ci wróciło? Wciąż się podświadomie boisz. Pamiętasz czego wtedy się bałeś?” Pytała się żona. Doskonale pamiętam czego się bałem. Moja córka coraz starsza. Zaczęła chodzić sama do szkoły, do koleżanek, potem na miasto. Wpadałem we wściekłość, maniakalną żądzę mordu gdy w wiadomościach opowiadali o pewnych, szczególnych rodzajach istot udających ludzi. Dla mnie to nie byli zwyczajni bandyci. Następnie dojmujący strach łapał mnie w kleszcze lęku. Troska o dziecko była oczywista, lecz sen łączył to z czymś ukrytym.
WWWNienawidzę ognia. Źle mi się kojarzy. Gdy byłem mały, ktoś podpalił las za mym domem. Żywioł hipnotyzował mnie, wydawał się świadomą istotą, bóstwem. Kilka miesięcy później ogień zaczął się w kuchni, prawie pół domu poszło z dymem. Gdy mój starszy brat z robotnikami remontował zniszczoną część, spadła nadpalona belka i zabiła go na miejscu. Do tej pory nie potrafię sobie przypomnieć, co wiem o wypadku z ogniem. Gdy próbowałem wywołać to z pamięci, dostawałem drgawek, konwulsji, mdlałem, a nawet wymiotowałem. Czułem, że coś wiem o tym wypadku, że znam sprawcę i gdyby nie te bolesne dolegliwości, przypomniałbym sobie kto to zrobił. Przez tę osobę przecież zginął mój brat. Od tamtej pory nie śniło mi się nic, aż do okresu identycznych snów z powodu mej dorastającej córki. Przed wypadkiem także miałem powtarzający się koszmar. Będąc dzieckiem, codziennie śnił mi się ten sam sen. Od 6 do 8 roku życia, kiedy to już nie powrócił po śmierci brata. Miasto w nocy. Na ulicy stała karetka na sygnale. Lekarze wkładali bezgłowe ciało na nosze. Spod samochodu dobywał się głos „pomóż mi”. Gdy się schylałem, widziałem głowę jakiegoś faceta. Miała otwarte oczy, a usta poruszały się, gdy ten ktoś prosił mnie o pomoc. I tak codziennie przez dwa lata. Często zastanawiałem się kogo mam ratować. Chodziłem, rozglądałem się, wyczekiwałem okazji.
Może gdybym wyznał, kto jest niewolnikiem bóstwa ognia... ( odkąd sięgam pamięcią, znam tą osobę, ale nie mogę sobie nigdy przypomnieć kto to jest. Gdy czuję, że już jestem blisko, nagły ból w okolicy żołądka przerywa te domniemania. Nawet teraz, gdy o tym wspominam wzbierają we mnie mdłości) ...nie doszłoby do wypadku. Pożar w lesie, a następnie pożar w domu nie miałyby miejsca.
Gdy wychodziłem na spotkanie, w koszu zauważyłem figurki krasnali. Niemal jednocześnie ze mną wychodziła na miasto córka (sama), by spotkać się z przyjaciółmi. Zagadałem o te rzeczy. Stwierdziła, że w nocy męczyły ją niepokoje i nie mogła usnąć. Zdawało jej się, że one się poruszają. Momentalnie było tak realnie, że musiała wstać i zapalić światło. Po tym, jak je zebrała i w środku nocy wyrzuciła, poczuła ulgę. Nie miała czegoś takiego od czasów wczesnego dzieciństwa, co wtedy bała się swoich lalek. Wzdrygnąłem się mimowolnie, gdy padł na nas wielki cień. Podniosłem wzrok i odetchnąłem z ulgą. To była tylko chmura, lecz ja spodziewałem się ujrzeć olbrzyma. Gdy odwracałem głowę za odchodzącą córką, mignęło mi zdanie „Szatan jest wśród nas”. Oniemiałem. Gdzie i jakim cudem mógł mi wpaść w oko taki tekst? Żaden dom nie nosił śladów wandalizmów tego typu. Może napis na samochodzie mi mignął? Na szczęście odkryłem źródło mych lęków. Z kosza wystawała gazetka świadków Jehowy. Krasnal przysłaniał pierwsze słowo, tak więc było widać „ ... jest z nami”. Gdy wyciągałem gazetkę, ukazało mi się słowo Bóg.
WWWPrawie całą sobotę spędziłem w bardzo relaksujący sposób. Wraz z kolegami po fachu graliśmy w golfa, potem poszliśmy do naszego ulubionego lokalu i piliśmy drinki. Z pośród 6 osób, jedna chciała być o coli, by rozwieść nas do domów.
Ktoś inny chciał ciągnąć słomki dla żartu. Wiedzieliśmy, że ten od coli bał się żony magiery, która nie pozwala mu pić alkoholu. Tego mi brakowało. Alkohol wspaniale uśmierza lęki. Wśród nas był Marcel, rzadko się widujemy, bo mieszka z nas najdalej przy samej granicy ze Słowacją. Statystycznie wpada w odwiedziny raz na rok i prawie za każdym razem jest tak samo, dziwi się mojemu wyglądowi. Według niego bardzo szybko się starzeję. To prawda już w wieku 26 lat wyłysiałem, a nim dobiegłem trzydziestki, osiwiałem. Cierpię od dziecka na przypadłości nerwicowe. Tego typu choroby postarzają.
Niestety rozmowy zeszły na sprawy zawodowe. Prócz problemów związanych z prowadzeniem tego typu klinik, koledzy opowiadali o różnych przypadkach, jakie zwykli leczyć. Tak się zająłem moją ekscentryczną grupką artystów, że z trudem sobie przypomniałem o innych pacjentach. Przybyły mi ostatnio dwa ciekawe przypadki, o których chętnie opowiedziałem, a grupkę poszkodowanych przez sztukę zbyłem ogólnikami, (nie mówiąc już o mnogiej ilości tych, którymi w ogóle się nie zainteresowałem). Żałuję, że o nich wspominałem wcześniej. Skupiłem się na mężczyźnie przed trzydziestką, który twierdził, że ma fantomową trzecią rękę. Rozgorzała ciekawa dyskusja. Zwolennicy wspominali, że świadkowie wspominali, jak osobnik z taką wyobrażoną kończyną zdołał podnieść szklankę, a na rentgenie było widać rozmazany kształt dłoni. Przeciwnicy uznawali to za plotkę i wyjaśniali, który obszar mózgu uległ uszkodzeniu, że osobnik wyczuwa dodatkową kończynę. Mój pacjent nie był tak zaawansowany, żeby podnosił siłą woli szklanki, tym bardziej na żadnych zdjęciach nic podejrzanego nie widać, mimo to nie jest prostym przypadkiem. Gdy twierdził, że chce się podrapać po głowie, włosy mu się odkształcały, a gdy twierdził, że masuje sobie niewidzialną ręką czoło, skóra po chwili sama się zaczerwieniła. Jego własne ciało reagowało na sugestie zaszczepiane podświadomości. Drugi przypadek także był ciekawy. Młoda, 23-letnia kobieta twierdziła, że jest martwa. Serce nie pompuje od miesięcy, a ciało gnije, śmierdzi i rozpada się. Zespół obcej ręki i syndrom żywego trupa.
Następnego dnia w niedzielę wybrałem się do mojego taty. Ma już 86 lat, ale wciąż trzyma się nieźle. Choć pamięć mu szwankuje, jeśli chodzi o bieżące dni, to przeszłość pamięta idealnie. Siedzieliśmy w kuchni przy kawie, a żona z córką były na dworze. Tata ma duże podwórko z sadem i gospodarstwem. Lubił zawsze ciężką pracę, ale niestety ze względu na wiek większość robót wykonują robotnicy. Dzień mijał spokojnie i melancholijnie. Patrzyliśmy się przez okno na słoneczny ogródek, w którym żona sadziła kwiatki, a dalej córka bawiła się z kucykiem, starą krową i kozą... Promienie słońca wpadały przez szybę na staruszka nadając mu ostre posągowe rysy. Oświetlone pyłki kurzu nadawały symboliki nieprzemijalności w tym wiekowym domu z drewna pełnym antyków, starych mebli i porcelany z niemłodym już gospodarzem. Miałem wrażenie, że tak już będzie zawsze, mój ojciec niezmiennie będzie tu trwał.
Zebrało nam się na dawne czasy, przeglądaliśmy zdjęcia w większości czarno białe, wyblakłe lub pożółkłe jakby w sepii. Gdy wspominaliśmy wujka, jak otwierał interes w nowym, pokomunistycznym kraju, po raz pierwszy poróżniliśmy się we wspomnieniach. Wuj miał ciekawego psa, byłby dostojny, gdyby nie fakt, że miał chore oko. Dolna powieka opadała tak, że widać było cały oczodół, a samo oko było krwiście czerwone. Ciągle mu się coś działo, miał pecha. Na początku lat 90 – tych, gdy ja byłem już dawno nastolatkiem, nastała moda na dodawanie wszystkiemu angielskich nazw. Będąc językowymi ignorantami, jak większość dorosłych osób, okaleczyli psa żenującym imieniem Bedlaki. Gdy wspominałem boksera, skupiłem się na tym jak bardzo mnie przerażał ze względu na wygląd, pomimo tego, że sam był łagodnej natury. Między placem budowy a magazynami w upalne dni przemykał się w cieniu, wielki na długich smukłych łapach, ze wstrętnym okiem, czarny jak smoła... „On był szary”. Na to mój tata. Zacząłem się spierać, pamiętałem przecież go idealnie. Na co on poszperał trochę i pokazał mi zdjęcie psa. Był szary i tak też był zapamiętały przez innych. Poważnie wyprowadziło mnie to z równowagi, przecież to były tak wyraźne wspomnienia. Zaczęło mi się wszystko mieszać, już nie byłem niczego pewien.
WWWPoniedziałek i wtorek minęły spokojnie. W środę pan Zenon musiał wziąć coś na uspokojenie. Zbierało się na burzę, napływały czarne chmury i zaczęło wiać. Znając jego paranoje, przepisałem mu silną dawkę. Niespokojny wydawał się też Jack. „Śmiem sądzić doktorze, że my to nieprzypadkowo się zebraliśmy i tylko wydaje ci się, że miałeś coś do powiedzenia. Tylko po co mielibyśmy się tu zebrać? Może coś nas przywołało?” Drań zawsze wyprowadzi mnie z równowagi. Jednak okazało się, że miał rację. Mój instynkt samozachowawczy ochronił mnie przed pójściem we czwartek do pracy. Zmiana ciśnienia i nadciągająca burza mogły wpłynąć na sen. W wieku 8 lat wybrałem się z bratem, kuzynką i ciocią na wycieczkę. Za domem całymi hektarami ciągły się złote pola pszenicy. Na łagodnym wzgórzu stał strach na wróble. Niskie słońce zalewało krwistą czerwienią morze złota. Pomimo że strach na wróble był daleko, pobiegłem, chcąc się ścigać z czerwonym słońcem, miałem zamiar dobiec do kukły, nim ono całkiem się schowa. Gdy wracałem, ciocia stwierdziła, że już za ciemno by iść na kopalnianą górę, pomimo tego, że tak blisko już zaszliśmy. Byłem zdziwiony, bo jej nie widziałem. Dobrze przypatrzyłem się horyzontowi podczas zachodu słońca. Gdy brat stwierdził, że jestem głupi i ślepy pokazując palcem, dopiero wtedy ją ujrzałem. Była olbrzymia, zasłaniała pół krajobrazu. Czemu ukazała mi się, gdy ktoś ją pokazał? Jedna z wielu zagadek dzieciństwa. Śniło mi się, jak wędruję po tych polach. Pod ziemią coś się ruszało. Grunt pękał mi pod nogami, ziemia się wybrzuszała, a w oddali wypiętrzał się pagórek. Góra powstała, bo jakaś podziemna istota ją stworzyła. Potem doszło mnie rycie pod spodem i podziemny ryjec zaczął się oddalać, a wraz z nim góra. Niedorzeczny sen wymęczył mnie.
WWWMiałem zły humor i na dodatek brzydka pogoda całkiem zniechęciła do wyjścia. Postanowiłem, że tego dnia zostanę w domu. Gdybym był leniwy, to co drugi dzień mógłbym tak robić. Cała praca na ten dzień to wykonać kilka telefonów. Miałem złe przeczucia, a wichura była już okropna. Dawno nie widziałem tak strasznej burzy. Gdy zadzwoniłem, dowiedziałem się, że pacjenci są w kiepskim stanie. Szczególnie moja ulubiona czwórka przeżywa stany silnego niepokoju. Ja jednak byłem nieugięty i postanowiłem zostać w domu. Jedną z wielu zalet mej pracy to bliskość. Z okna górnego prywatnego pokoju gdzie mam biurko widzę klinikę. Samochodem jestem w pięć minut. Stałem w oknie oniemiały, obserwując rozszalałe żywioły, lękałem się o mój szpital. Jakieś wewnętrzne przeświadczenie podpowiadało mi, że stanie się coś strasznego. Bliscy martwili się o mnie, ale nie mogłem nic innego robić jak gapić się przez okno na miejsce mej pracy.
WWWTragedia stała się wieczorem. Nie jestem pewien, czy przeszywający ryk wydała z siebie sama burza, czy to było coś zagłuszające nawałnicę. Pomimo złej pogody widziałem coś. Nawet zacinający deszcz nie mógł zniekształcić tego widoku. Jako lekarz psychiatra powinienem zanegować to jako wynik słabującego umysłu, lecz tak nie było. Ani mi przez myśl nie przeszło, że to mógł stworzyć ludzki mózg, nie chodzi już o widok, ale samo wrażenie z głębi serca. Widziałem wyjątkowo czarną chmurę, jak kotłowała nad szpitalem. Błyskało co kilka sekund, a oślepiający blask trwał przeważnie sekundę, ale za każdym razem one tam były - olbrzymie istoty w chmurze. Wijące się ogniste robaki, może węże. Z jednej strony przypominały potężny żywioł obdarzony złośliwą świadomością, wrażenie podobne lawinie, która zdaje się świadomie walić ku ofierze. Najlepszym, przykładem byłoby tornado, gdy obserwator z przerażeniem stwierdza, że trąba powietrzna nagle skręca w jego stronę. Myślałem też o rybach w akwarium. Nienaturalne chmury były oddzielnym zjawiskiem jakby z innego wymiaru, tak jak szklana, zamknięta przestrzeń wypełniona wodą jest innym środowiskiem, który możemy podpatrywać. Krążyły jak rekiny zwabione krwią ofiary. Z pysków wylatywały błyskawice, jakby w ten sposób naśladowały ziemską pogodę. W najstraszniejszej sekundzie zleciały na budynek, a wielkie były jak on sam i w następnej chwili już ich nie było, podobnie jak dziwnej chmury. Potem przez moment ujrzałem nienaturalny wir wznoszący się prosto do nieba, co zostało potwierdzone następnego dnia przez wielu świadków jako tornado, zadziwiająca anomalia pogodowa w samym środku miasta, niszcząc jakby z rozmysłem tylko jeden obiekt.
WWWPo dziś dzień stoi wycofany z użytku, zniszczony i ogrodzony. Na stronach internetowych figuruje jako nagle porzucony bez konkretnej przyczyny. Jest atrakcyjnym miejscem dla osób, które lubią odwiedzać opuszczone, a być może nawiedzone, owiane złą sławą miejsca. Pilnie śledzę te strony. Co jakiś czas śmiałkowie dodają nowe foty i opisują wrażenia. Dla mnie postało omijanie takich miejsc, kto wie ile jeszcze przeklętych obiektów istnieje na świecie? Ja już więcej nie mogłem patrzeć się na upiorne siedliszcze. Dla własnego zdrowia psychicznego, co rodzina doskonale rozumiała, sprzedaliśmy dom i przenieśliśmy się do wsi pod miastem.
WWWNieprawdopodobne plotki rozeszły się następnego dnia, gdy wraz z innym lekarzem, policją i strażą pożarna wkroczyliśmy. Tajemnicę podsycają zaginięcia. Większość moich pacjentów znikła, podobnie jak pielęgniarze i pozostały personel medyczny, który tamtego dnia pracował. Aura otaczająca te upiorne zniknięcia była tak złowieszcza, że najbliżsi prawie o nic nie pytali. Po powrocie byłem tyle zrozpaczony co przerażony.
Gdy zbliżyliśmy się tamtego dnia do budynku, pierwsze co rzucało się w oczy to zniszczenia. Totalna ruina, większość okien wybita, drzwi główne wisiały smętnie, wyłamane i nadpalone... Mury zewnętrzne wyglądały jakby przetrwały setki burz. Od dachu aż po fundamenty szła spękana szczerba. Wnętrze zdewastowane jakby trąba powietrzna wdarła się przez główne wejście. Instalacja elektryczna kompletnie siadła, lecz nam zdawało się, że prąd wciąż buczał. Jak już wspomniałem, przeważnie było pusto. Czuć było nieprzyjemny odór spalenizny. Co parę kroków podłoga i ściany były osmalone, kojarzyły mi się ze śladami po piorunach. Ktoś wspomniał, że pewien wypalony kształt niepokojąco przypomina ludzką sylwetkę. Strażak wzruszył tylko bezradnie ramionami, reszta tego nawet nie skomentowała.
WWWNa drugim piętrze po raz pierwszy natknęliśmy się na coś jawnie szokującego. Wielka, szeroka plama krwi na ścianie w głównym korytarzu. Od tamtej pory zrobiliśmy się bardzo nerwowi. Po krótkiej chwili odkryliśmy zwłoki. Pacjent z fantomową kończyną. Na szyi miał granatowe siniaki idealnie pasujące do dłoni. Po badaniach odkryto, że kształt idealnie pasował do jego własnej dłoni, tylko nie było odcisków palców, lecz tego się spodziewałem.
Szokujący incydent wydarzył się w sąsiednim pokoju. Bardzo bałem się tam zajrzeć, gdyż należał do kobiety z zespołem Cotarda, czyli syndrom żywego trupa. Uszkodzony mózg wysyłał błędne informacje odnośnie tak podstawowych funkcji, jak bicie serca czy oddychanie. W swej paranoi twierdziła nawet, że jej martwe ciało gnije. Za wszelką cenę nie chciałem tam wejść i pozwoliłem sobie na jawne obawy. Ekipa poszukiwawcza spoglądała na mnie ze zdumieniem i trwogą, mimo to nie było w ich spojrzeniu drwiny. Niektórzy tak się zmieszali, że brali moją stronę. Jakiś policjant krzyknął głośno „to absurd!” po czym ruszył stanowczo ku drzwiom. Bał się i nie było mu wesoło, widać było, że tylko poczucie obowiązku popychało go do czynu. Otworzył je z rozpędu. Jako pierwsi byliśmy tam on ja i strażak. Ciało kobiety spoczywało na podłodze, oparte o ścianę z podkulonymi nogami i twarzą schowaną w rękach. Smród zgnilizny sprawił, że zrobiło nam się niedobrze i już byśmy opuścili to pomieszczenie, gdyby naszych uszu nie dobiegł straszny, charczący dźwięk. Ledwo dosłyszałem słowa, choć pozostali twierdzili, że pojedynczych słów nie rozpoznali, tylko ton głosu brzmiał jak skarga. „Nie żyję. Pochowajcie mnie w ziemi”. Po czym podniosła głowę, ukazując bielmo trupa na oczach i twarz w rozkładzie. Zwróciła swe lico w naszą stronę gwałtownie i z taka samą szybkością wystrzeliła jej dłoń, łapiąc pierwszą, najbliższą osobę, czyli policjanta. Krzyknął przeraźliwie, po czym w okamgnieniu wyćwiczonym ruchem wydobył pistolet i strzelił jej w głowę. Zrobił to szybko, niemal instynktownie. Już przed wejściem obserwowałem jak jego ręka krążyła wokół broni. Z dziury w czole wypłynęła zakrzepła krew. Na pierwszy rzut oka było widać, że była martwa co najmniej od kilku dni. Policjant miał potem kłopoty i musiał się tłumaczyć. Z punktu widzenie reszty wyglądało to tak jakby nagle, bez powodu strzelił jej w głowę. Zgodnie zeznaliśmy przed sądem, że była martwa, i przy sprawdzaniu oznak życiowych (tylko dla zasady, ciało wyraźnie gniło) gwałtownie osunęła jej się głowa i funkcjonariusz przypadkiem pociągnął za spust.
WWWW pokoju pani Adeli nikogo nie zastałem. Za to jej obrazy... To było szokujące, ale płótna były puste. Gdy tamci pobieżnie się rozejrzeli i poszli dalej (policjant co strzelał musiał wyjść w towarzystwie kolegi, był w fatalnym stanie) ja zostałem, bo chciałem znaleźć obraz, który namalowała specjalnie dla mnie. Wodziłem wzrokiem po podłodze, gdy on stał dumnie na biurku.
Ten obraz nie zniknął, wręcz przeciwnie. W ramce niewątpliwie coś się poruszało. Nie było demona, ani małej kryjącej się postaci, tylko mgła, czy też chmury ruszały się, jakby wiatr je popędzał. Niemal z krzykiem kopnąłem w biurko. Obraz spadł malunkiem na podłogę. Doznałem chwilowej ulgi, gdy znikł mi z oczu. Przeklęta chwila na wieki... Ta żółta, piekielna chmura zaczęła się wydobywać spod obrazu. Zatrzasnąłem drzwi i uciekłem. Pozostało mi sprawdzić celę Jacka, lecz byłem tak skrajnie przerażony, iż bałem się, że nie podołam. Trochę pomogła mi obecność pozostałych, a szczególnie ich strach, który dodawał mi otuchy. A to jeden ze strażaków trzymał siekierę, przy czym wyraźnie trzęsły mu się ręce, a to znowu policjant omal nie upuścił broni, bo był tak roztrzęsiony, inny był tak zlany potem, jakby to był środek upalnego lata, a nie początek deszczowej wiosny. Gdy doszliśmy spękania w suficie tak szerokiego, że widać było niebo, jakiś policjant rzucił się do tyłu w potoku siarczystych przekleństw. Pośrodku wąskiego korytarza była zmniejszająca się kałuża wody. Krople kapały w górę... z podłogi w otwór na suficie. Jakiś odważniejszy strażak kucnął z niedowierzaniem na twarzy, przetarł mocno oczy i próbował nawet podstawić dłoń, lecz ostatecznie nie zdobył się na to. Ktoś gwałtownie się rzucił w tył i prawie wszyscy chcieli uciekać prócz mnie i odważnego strażaka. Musiałem się dowiedzieć co z Jack em,(znaczy Krzyśkiem), choć obawiałem się, że przypłacę to utratą zmysłów. Przesadnie ostrożnie przyklejeni do ściany, obeszliśmy anomalię zdającą się urągać prawom fizyki. Nim otworzyłem drzwi do jego pokoju, strażak wskazał na dziwne wybrzuszenia w ścianie. Z początku pomyślałem, że dach przecieka, to tynk napęczniał. Jednak te kształty złudliwie przypominały ludzi wtopionych w mur. Widać było tylko ich plecy, jakby prawie cali weszli w ścianę, tylko, że byli z tej samej substancji. Byłem prawie pewny, że to byli panowie Zenon i Jan. Po ich sylwetkach wnioskowałem, że próbowali się schronić w pokoju Jack a, lecz nie zdążyli. W pomieszczeniu na podłodze, wewnątrz pentagramu leżeli jedyni ocaleli. Pani Adela była nieprzytomna, Jack w skrajnym szoku popadł w katatonię.
Karetka zabrała ich do zwykłego szpitala. Pani Adela niewiele pamięta, a ja za to porozmawiałem sobie z jej dziećmi, zmartwiona stanem matki córka za zgodą rodziny wzięła ją do siebie, by już nie była sama. Jack wrócił do rodziców. Wydobrzał, ale od wypadku nie przemówił. Odmówił wszelkich zeznań i napisał, że nigdy nikomu nie powie, co się stało. Wciąż leczy się na depresję.
Odpowiedz
#2
Obserwuję poczynania śmiałków, którzy odważyli się tam wkroczyć po owym pamiętnym dniu. Są relacje zachwalające „niesamowicie klimatyczną miejscówkę”. Być może nadprzyrodzone anomalie wyszalały się wtedy, a może odwiedzający mają szczęście, że nie spotkało ich coś złego.
     Wiem, że to przeklęte siedlisko zła czeka na mnie. Byłem przeznaczony na ofiarę, jednak jakoś się wymknąłem. Ani ja, ani pozostali ocaleli nie powinni się zbliżać do tego potwora, który pragnie naszych dusz... jeśli nam życie miłe. Wiem, że to są wrota piekieł, specjalnie otwarte dla tych co zostali przyzwani i zgromadzeni. Poczułem to, gdy wychodziłem. Przekraczając próg, poczułem na plecach i karku piekielny żar. W ostatniej chwili chciał mnie wciągnąć do środka. Ziejące usta rozchylonych drzwi zapraszały. Czarna jak smoła, ciężka jak ołów ciemność z wnętrza chciała mnie połknąć. Poczułem wtedy dudnienie spod ziemi... jakby biło serce olbrzyma. Wyrwałem się, lecz wciąż się boję. Przeraża mnie to, co czeka na nas po śmierci.
Odpowiedz
#3
Tekst długi, więc pozwolisz, że komentowanie rozłożę na części.

Akapit można zrobić wstawiając przed pierwszysm słowem [ p ] - bez spacji.
(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Niedawno zmarł jej mąż, więc kobieta przez większość dnia zajmuje się ogrodem, czyta biblię, chodzi na kółko różańcowe z kobietami w swoim wieku i ogląda telewizję.
Biblia - nazwa własna, z dużej litery

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
anty talentem.
Piszemy razem.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
 Pacjentka nie potrafiła wykazać (na) konkretny powód lub odpowiednio się wysłowić.
"na konkretny powód" lub "konkretnego powodu"

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Tematyka obrazu jasno wskazywała na silne emocje represjonowane w Id podświadomości. 
Jeśli bazujemy na psychoanalizie Freuda, to nie wiem czy to zdanie ma sens. Id jest jedną ze struktur osobowości reprezentującą najbardziej podstawowe "zwierzęce" instynkty domagające się natychmiastowego zaspokojenia. Czy w id mogą być "represjonowane emocje"?
Szczerze to nie wiem co o tym myśleć. Psychoanalizą zajmowałem się lata temu.  Przywoływanie teraz psychologicznych rozkmin sprawia, że mózg mi paruje Big Grin

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Niespełna rok później w liście mojego dobrego kolegi, który prowadzi klinikę w Nottingham, poznałem blisko spokrewniony przypadek.
Poznałem w liście? Dziwnie to brzmi.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Mój przyjaciel pamiętał podobny przypadek znajdujący się u mnie, a naciski rodziny by dalsze leczenie odbywały się w ojczystym kraju, skłoniły go do przeniesienia pacjenta. 
To zdanie też bym przeformułował "podobny przypadek znajdujący się u mnie" - brzmi jak opis materialnego przedmiotu.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Niedawno w specjalistycznej gazecie psychiatrycznej przykuł moją uwagę pewien incydent. 
Naprawdę w takich gazetach opisują takie szczegóły?

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Wysłałem list z zapytaniem do szpitala, w którym przebywał i pomimo absurdalnych problemów, które biurokratyczna machina piętrzyła przede mną, nie ustawałem w wysiłkach. Rządowe trybiki poruszały się nieśpiesznie, zaiste urzędnicy w tym kraju są prędcy jak „Maluch” na polskich drogach, ale ja jestem szanowanym dyrektorem placówki o nieposzlakowanej renomie.
Szczerze mówiąc ten opis nie pasuje do całości i kontekstu i jest mocno stereotypowy i wyeksploatowany. Trybiki nie mogą być "rządowe" bo w gestii administracji centralnej, rządowej takie rzeczy nie leżą. Nc tu nie zależało także od służb podległych rządowi (czyli radzie ministrów). osobiście sprowadziłbym to do jednego zdania lub w ogóle usunął ten opis.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Pan Zenon już po 60 roku życia.  
Czemu "już"? 60 też dobrze słownie zapisać.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Ostatni mój nabytek miał miejsce kilka dni temu.
Rozumiem, że to może być taka maniera pana psychiatry, ale wypowiada się o pacjentach jak o przedmiotach do swojej osobistej kolekcji. Traktuje ich przedmiotowo. Na razie nie czepiam się, bo być może z całości wynikać będzie, że to celowy zabieg i będzie to ważne dla fabuły.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Na starość nadzorował sieć budynków, a mianowicie wymieniał żarówki, czasem naprawiał, jak elektryczność siadła.
Nieco kulawe to zdanie. Wynika z niego, że czasem wymieniał żarówki a czasem je naprawiał Wink

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Długo odkładał na swoją wymarzoną wycieczkę do Anglii.
Słówko zbędne.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Zwiedził pokrótce starożytny Londyn, odwiedził domniemane miejsce pochówku króla Artura, widział Stonehenge.
Ja wiem, że Londyn to stare miasto, ale czy o jakiejś jego części można powiedzieć, że jest "starożytna"?

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Maniakalna kontemplacja, wybałuszone oczy, bezgłośnie słowa.
Literówka.


(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Domyśliła się, że dzieje się z nim coś niedobrego.
Dwa razy blisko "się". Można by to przerobić, by lepiej brzmiało.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Odczekał chwile, znowu je założył i ponownie się spojrzał. 
(...)
To wyjmij lusterko i spojrzyj się, może wtedy coś zobaczysz
"Się spojrzał" - proszę o zmianę bo w oczy kole Smile

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Paranoidalne zachowanie jej męża skrajnie ją przeraziło.
(...)
 Nie bała się jakichś niewidzialnych rzeczy czy dźwięków lecz swego męża, który wyraźnie postradał zmysły.
Zbędność i literówka.
(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Można się pogodzić z typową chorobą atakującą ciało, lecz schorzenie umysłowe jest czymś szokującym, bo niezrozumiałym. Transformacja charakteru, gdy z dawnego człowieka nic nie zostało - ciało to samo, ale osoba już inna. Jakby coś zwyrodniałego porwało ciało osoby, którą kochaliśmy, a potem jest tylko odraza.
Bliskie powtórzenia i niezamierzony rym. Z odrazą tez bym polemizował.

Tematyka zaciekawia, wbrew licznym potknięciom technicznym czyta się dobrze. Ogólnie masz przyjemny styl pisania. Zobaczymy co z tego wyniknie dalej. c. d. n.

Pozdrawiam
Odpowiedz
#4
Pomysł ciekawy, ale wykonanie szwankuje. Jest sporo do poprawienia, począwszy od literówek i interpunkcji, na błędach frazeologicznych kończąc. Serdecznie polecam Ci korzystanie w czasie pisania z WSJP. To bardzo przydatne narzędzie, wręcz niezbędne dla każdego piszącego Smile

Po porządnej korekcie opowiadanie miałoby szansę stać się narracyjną perełką. Gdybyś jeszcze wprowadził dialogi zamiast opisów... Dialogi dynamizują akcję.

Oprócz błędów wskazanych przez Gunnara, mam uwagi do formatowania: usuń powielone spacje i podziel tekst na akapity, bo strasznie ciężko się czyta taką zwartą bryłę.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#5
Ok, podejście numer 2.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Raz na tydzień prowadzę z nimi sesję.
Może "w tygodniu"

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Raz na tydzień prowadzę z nimi sesję. Siedząc w luźnym półkolu, pozwalam im się wygadać. Leki, które im przepisuje, działają na zasadzie placebo, nie chce, by prochy przytłumiały ich wrażenia.
Nagromadzenie powtarzających się zaimków. Ostatnie zdanie podzieliłbym na dwa od "nie chce"

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Gdy to zamiaruje zapolować, objawia się czymś normalnym. Dla większości ludzi normalne, ale gdyby ktoś się przyjrzał drobnym nieprawidłowością(om), 
zamairuje? Nieprawidłowa końcówka ostatniego słowa.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Skądś nagle poczułem, że boga nie ma. Jakby dobry bóg był podmorską istotą i tam z głębin on się odezwał, westchnął przepraszająco. 
Boga z dużej litery, zwłaszcza, że wcześniej piszesz z dużej. 

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Szybko się ogarnął mimo tego
Mimo tego - dałbym na początek zdania.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Wspólne rozmowy z początku były enigmatyczne, pani Adela przystawała tylko przy swoich wersjach niepokoju i nie dziwiła się, czemu reszta jest zamknięta, zwykli ateiści, trzeba być szalonym, żeby nie wierzyć w Boga.
To zdani jest dosyć dziwne. Zamiast "przystawała" bardziej "obstawała". Reszta jest chaotyczna.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Wprowadziłem w życie mały eksperyment. Zastanawiałem się, jak daleko rozwinie się mania u mych pacjentów, gdy pozwolę im w dalszym ciągu obcować ze sztuką. 
Bardzo nieetyczne działanie Tongue

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Wina leży tylko po mojej stronie, a może sam to wszystko wymyśliłem? A jeśli od początku to ja byłem chory i zarażałem tych biednych ludzi?
Chyba za wcześnie na taki fragment. Zaburza fabularnie rozwój historii i zdradza za dużo na tym etapie.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Wrażenie żywych, poruszających się oczu było wręcz nieznośne, niemożliwe
Tu się rodzaj nie zgrał w całym zdaniu.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Wyprowadzała mnie z równowagi nieprawidłowość, coś w sposobie rozstawienia gałek ocznych, był on nieprawidłowy,
Bliskie powtórzenie.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Piekło takiej egzystencji jest nieznośne, jeszcze trochę i sam bym się targnął na własne życie.
Po 2 sekundowym doświadczeniu?

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Długo odkładał na swoją wymarzoną wycieczkę do Anglii.
Słówko zbędne.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Sądziłem wtedy, że za bardzo się przepracowuję.
"przepracowanie" samo z siebie jest "za bardzo" Wink

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Stwierdziłem, że w szpitalu jest za sucho i muszę iść się napić.
Całym wielkim szpitalu?

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Być może za beztrosko do tego podszedłem i nie przestrzegałem zasad bezpieczeństwa jak należy. 
dziwnie brzmi to sformułowanie, może bez "za"?

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Tym razem przepisałem mu porządną dawkę uspokajającą.
leków uspokajających?

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Gapił się na swoje pozszywane, obandażowane ręce w wyrazie niemego szoku.
Niemy szok ale przed chwilą coś mówił Smile
(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Gdy mózg uległ urazowi, źle funkcjonują enzymy, prąd lub pole magnetyczne potraktowało jakiś obszar,
Może "uszkodziło"?

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Patrzyłem się na Jacka i zastanawiałem się co tym razem będzie.

Stany emocjonalne lekarza opisane dość chaotycznie. Raz jest na granicy utraty zmysłów, zaraz już normalnie leczy innych. Mnożą się błędy gramatyczne. 
c.d.n.
Odpowiedz
#6
Podejście numer 3.


(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Podzielność na dobro i zło, chaos i porządek,
Raczej "podział"

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
przyciąganie sprawi, że coś upadnie na podłogę,
grawitacja?

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
W sumie nie tylko, słonie rozpoznają się w lustrze i cierpią nie tylko chwilą, ale też psychicznie, czyli zdarzenie wywołuje cierpienie w umyśle długo po fakcie.
Całe to zdanie jest źle skonstruowane. Trzeba nad nim popracować, by było poprawne gramatycznie.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Zanim wyszedłem z izolatki, uwagę moją przykuł malunek na ścianie i dziwne słowa zapisane nieznanym mi alfabetem.
Podkreślone słowa zamienić miejscami 

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Było cicho, lecz z powolnej i ciężkiej muzyki wyraźnie dochodziły mnie słowa.
Tu też brzmi kulawo.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Gdy wieczorem kładłem się spać, spojrzałem się na książkę, którą moja córka oglądała z takim zaciekawieniem. 
(...)
Rano odbyłem zawstydzającą rozmowę z moją żoną. 
(...)
a wysiłek zdawał mi się autentyczny.
(...)
Pytała się żona. 


(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Była oczywiście o malarstwie. Na pół strony był „Kolos” Goi. 
Bliskie powtórzenia

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Następnie dojmujący strach łapał mnie w kleszcze lęku.
Strach i lęk to niemal synonimy więc wyszło masło maślane.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Źle mi się kojarzy. Gdy byłem mały, ktoś podpalił las za mym domem. Żywioł hipnotyzował mnie
(...)
z powodu mej dorastającej córki.
Zaimkoza, panie zaimkoza.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Kilka miesięcy później ogień zaczął się w kuchni,
"Zaczął się" w odniesieniu do ognia niezbyt szczęśliwe.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Od 6 do 8 roku życia, kiedy to już nie powrócił po śmierci brata.
Tu gramatyka też leży.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
Nie miała czegoś takiego od czasów wczesnego dzieciństwa, co wtedy bała się swoich lalek.
Jakiś inny łącznik tu zastosuj, bo całość nie brzmi dobrze.

(09-12-2017, 19:57)Ahab napisał(a):
To była tylko chmura, lecz ja spodziewałem się ujrzeć olbrzyma. 

Na razie tyle. Muszę sobie zrobić dłuższą przerwę. Przez liczbę błędów czytanie robi się naprawdę męczące.
Być może jeszcze tu wrócę, ale wyłapywanie miejsc do poprawy stało się prawdziwym horrorem Big Grin
Jeszcze zacznie mi się śnić po nocach Big Grin
Pozdrawiam
Odpowiedz
#7
Dziękuje za przeczytanie i poświęcony czas. Opowiadanie, widzę okazało się być nieczytelne ze względu na błędy. Przykro mi, że zamiast rozerwać, okazało się niewdzięczną pracą. Jeszcze raz dziękuje za poświęcony trud.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości