Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zagubiono duszę. Znaleźnego nie będzie
#1
Algernon budził się zawsze punktualnie. Dwie godziny i pięćdziesiąt pięć minut przed wyjściem do pracy. Najpierw zaścielał dokładnie swoją wysłużoną kanapę. Wygładzał starannie fałdki na okryciu w różowe słoniki. Następnie przechodził do toalety, gdzie wymuszał defekację. Wolał nie korzystać z innych ubikacji. Własną muszlę klozetową lubił i dbał o nią. Siedział na desce dokładnie przez pięć minut, jak każdego poranka. Ablucja polegała na pięciominutowym szorowaniu rąk i spryskaniu twarzy zimną wodą. Rytuał przyodziewku zajmował kolejne pięć minut. Tyle zajmowało mu zdejmowanie z ułożonego w kostkę stosiku, przygotowanej przed snem, garderoby. Oblekał się w swoją zewnętrzną skórę. Wszystko w odcieniach szarości. Tylko majtki, tak jak kapa na łóżku, były odstępstwem kolorystycznym. Algernon był dumny z tej swojej ekstrawagancji. Dziś założył ulubione slipki, z czerwonymi serduszkami. Przyszła kolej na ceremonię herbacianą. Z pietyzmem wsypał do obszernego garnuszka trzy łyżeczki trzech różnych gatunkowo listków. Dwie łyżeczki czarnej i jedna zielonej. Nie słodził. Cukier w herbacie uważał za barbarzyński dodatek. Delektował się naparem przez następne dwadzieścia pięć minut. Pięć minut przed wyjściem przez pięć minut wgapiał się w spękania sufitu. Nic się nie zmieniło od wczoraj. Może tylko zaciek nieco się powiększył. Do pracy miał pół godziny drogi, lecz wyszedł godzinę wcześniej. Drzwi zabezpieczył na trzy zamki. Ciągle chodziło mu po głowie, że powinien zamontować jeszcze dwa. Mieszkanie znajdowało się na poddaszu. Zszedł cztery piętra. O jedno za mało jak dla niego, co było dosyć niekomfortowe. Chwilę postał na parterze, po czym zwyczajowo zawrócił i znów pokonał cztery piętra. Tym razem do góry. Po odkluczeniu trzech zamków wkroczył do wnętrza i zasiadł na krześle, aby przez kolejne pięć minut obserwować sufit. Nic się nie zmieniło. Nawet zaciek pozostał tego samego kształtu. Z ulgą wstał i udał się do biura. Na ulicy, jak zwykle, starał się nie patrzeć na przechodniów. A już, broń boże, zerknąć komuś w oczy. Szedł ze spuszczoną głową, licząc płyty chodnikowe. Pięćset pięćdziesiąta. Przy pięćset pięćdziesiątej piątej zatrzyma się jak zwykle przy bezdomnej z aniołem. Jest. Z uporem pcha zdezelowany, sklepowy wózek wypełniony rupieciami. Stanął, obrócił się pięć razy wokół własnej osi. Spojrzał w lewo, potem w prawo. Smętny anioł ze zwieszonymi skrzydłami skinął mu wyblakłą aureolą. Algernon nie miał własnego anioła stróża. Nie sądził, żeby był mu potrzebny. Potrafił sam zadbać o siebie. Odkłonił się i ruszył dalej.
Przed wejściem do swojego miejsca pracy wykonał pięć głębokich wdechów na przemian z wydechami. Pracował w biurze rzeczy znalezionych. Lubił swoje zajęcie. Kanciapka z okienkiem. W głębi stelaże ze zgubami. Niby zwykłe przedmioty, ale dla Algernona były magiczne przez swoją zwykłość i pośledniość. Lubił chodzić między półkami, dotykać, gładzić. Za stelażami z telefonami komórkowymi, znajdowały się tajemnicze, zamknięte teczki i torby. Zwykł wyobrażać sobie ich zawartość i to dodawało smaczku jego zajęciu. Ostatnio coraz częściej zatrzymywał się przy pewnej aktówce. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Ot, zwykła, podniszczona teczka na dokumenty. Bura skóra kolorystycznie odpowiadała jego zmysłowi estetycznemu.
Nie wiedział, jak to się stało. Tym razem uległ  jakiemuś impulsowi, a to było zupełnie niepodobne do niego. Zamiast sobie powyobrażać, nagle sięgnął, otworzył drżącymi dłońmi i począł wpatrywać się w zawartość. Kilka arkuszy kartek w formacie A4. Przyjrzał się bliżej. Wiersze. Trochę go zemdliło, kiedy próbował je odczytać. Odłożył z powrotem. W drugiej przegródce znajdowało się coś pstrokatego, zmiętego, o nieokreślonym kształcie. Wyciągnął, rozprostował, strzepując pięciokrotnie. Coś, jakby pelerynka z kapturem. W kolejnym odruchu przywdział. Stelaże wokół zawirowały. Telefony poczęły wydzwaniać melodyjki. Wdzianko przylgnęło do niego i wtopiło się w wątłe ciało. Poczuł przypływ sił i zrozumienia. Następne przyszło natchnienie.
Ha, jestem złodziejem. Przywłaszczyłem sobie duszę poety. I co ja tutaj robię, do cholery?I Z lubością posmakował słowo cholera. A potem, nie namyślając się, opuścił swoje ulubione miejsce pracy.
Na ulicy dumnie podniósł głowę, starając się uporczywie zaglądać w oczy przechodniom. Ci odwracali wzrok i gubili krok, potykając się o własne stopy. Z oddali spostrzegł szmaciarę, toczącą swoje rupiecie. Kiedy się zrównał , z całej siły kopnął w wózek.
- Jaki jestem powściągliwy - pomyślał - przecież mogłem ją kopnąć w dupę.
Z lubością smakował słowo dupa. Kątem oka spostrzegł przerażonego anioła. Nastroszone skrzydła. We wzroku podziw lub pogarda. Nie był pewny co, ale miał to gdzieś. Tuż obok pojawił się szyld z zieloną żabką. Zakupił pół litra. Nie znał się na alkoholach, ale miał pewność, że to musi być czysta. Czysta jak łzy poety. Na skwerku przysiadł na ławeczce i bez krępacji pociągnął z gwinta. Ktoś dosiadł się do niego.
- Kopsnąłbyś łyczka, koleżko. Suszy mnie od samiuteńkiego rana, a może nawet od wieczora. Tak dokładnie to nie pamiętam.
Koleżka? Co za śmierdzący żul.
- A spierdalaj mi pod Biedronkę, boża krówko. Daj, żesz ty, poecie pokontemplować wszechświat z jego cudami natury.
A właśnie kolejny cud przechodził w drodze do pobliskiej szkoły, kręcąc kształtnym tyłeczkiem.
- Lala, bucik ci się rozwala – zarechotał w ślad za oddalającymi się pośladkami.
Algernon nie przypuszczał, że potrafi tak pięknie przeklinać i rymować. Poczuł przypływ dumy. Wydudlił flaszkę do dna i chwiejnym krokiem poszedł po następną. Do wejścia na swoją klatkę schodową dotarł, nie licząc ani jednej płyty chodnikowej.
- Kurwa, dlaczego ja mieszkam tak wysoko?
Przed drzwiami mieszkania zatrzymał się na długo. Już trafienie kluczem do jednej dziurki zakrawało na cud. Otwarcie kolejnych zamków zajęło mu czas nieokreślony.  Zresztą, kto by tam zliczał czas?  W końcu wtoczył się do wnętrza. Spojrzał na kapę okrywającą łóżko.
- Ha ha, różowe słonie mają różowe podogonie – zapiał falsetem.
- Zaraz machnę wiersz, tylko się jeszcze napiję.

Różowe słonie mają różowe podogonie
i trąby różowe,
cudownie chujowe.
A gdy przez sawannę pędzą,
to tymi chujami kręcą.


Algernon aż westchnął z podziwu i samouwielbienia dla swojej weny. Po czym zwalił się na wspomniane powyżej różowiutkie trąbowce i głośno zachrapał. Ale to nie był jedyny odgłos w pomieszczeniu.

Zawłaszczona dusza poety gorzko i cichutko kwiliła.
Kłamstwo wymaga wiary, aby zaistnieć. Uwierzę w każde pod warunkiem, że mi się spodoba.
J.E.S.

***
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!
G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#2
To już zdążyłam skomentować gdzie indziej. Adaś Miauczyński, przesłanie zrozumiałe.
Niepotrzebne te chamidłowate wstawki, zaburzają odbiór. Niby literacko, a jednak momentami prostacko.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#3
Potrzebne, Mirando.

Kwestia pewnych ekstremów.
A zdecydowałem się właśnie na ekstremalność metaforyczną.
I nie chodzi o jakieś tam nerwice natręctw czy choroby dwubiegunowe.
Kompulsywność kontra impulsywność.
To tylko pretekst, sztafaż.
Nawet anioł w tekście jest jest próbą przekazania, że choćby w największym, zafiksowanym durniu, albo chamie, tkwi odrobina myślenia mistycznego.
O biurze rzeczy znalezionych myślę trochę jak o podświadomości, kryjącej fragmenty zepchniętej tam w pozorną niepamięć pamięci.
Trochę prowokacja.
Czy w w człowieku tkwią inne osobowości, które pragnęłyby się ujawnić. Wiemy, że tkwią.
Dusza poety, kolejny symbol, metafora.
Rozmawialiśmy o otwartym umyśle. Każdy prawdziwy literat/poeta powinien mieć taki.
To nawet nie kwestia dobrych chęci, czy nauki warsztatu.
Co to jest talent?
Jakaś iskra?
Potrzebuje pewnie podpałki i przewietrzenia.

Nie chcę dalej gadać, bo czytelnicy powinni robić to za mnie.
O ile znajdę czytelników.
Kłamstwo wymaga wiary, aby zaistnieć. Uwierzę w każde pod warunkiem, że mi się spodoba.
J.E.S.

***
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!
G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#4
Jerzy, lubisz komentarze dygresyjne, więc pozwolę sobie na takowy. Zwłaszcza, że twój tekst ma dla mnie osobisty wymiar.

Wydzielone w podświadomości biuro rzeczy znalezionych / zagubionych. Takich, po które nikt, nigdy się nie zgłosi. Nikomu do niczego niepotrzebnych. Śmietnik złych wspomnień, traum, nieodkupionych krzywd. Komnata tajemnic. Gabinet krzywych luster. Czasem, z perwersyjnej potrzeby, zaglądamy tam. Potrzebujemy tego.

Co do koncepcji matrioszki, masz trochę racji, ale współistnienie różnych osobowości w jednym umyśle nie jest normalne. Czy raczej: nie jest właściwe normalnym ludziom. Normalnym, czyli tym, którzy kroczą twardo po ziemi. Czy twórca może być normalny? Według mnie nie. I od razu drugie pytanie: czy bycie złym człowiekiem deprecjonuje go jako twórcę?

Sooo... Talent, iskra, tak. Postrzeganie pozazmysłowe, pisanie automatyczne, szuflady pamięci. Wietrzenie szuflad, wymiatanie trupów z kątów. Otwarty umysł. Wysoka tolerancja na rzeczy dziwne i straszne. Czasem kontrowersyjne.

Cóż, ja od początku wiedziałam, że ten zarzut to fejk. Nie w sensie winy nieumyślnej, bo pojęcie winy zakłada pewną świadomość. A według mnie tej świadomości nie było. Więc niepoczytalność. Niepoczytalność jako okoliczność wyłączająca winę.
No, ale to tylko moje osobiste zdanie.
Zresztą.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#5
Pisanie automatyczne.
Bardzo interesujący przykład tego, kiedy nieświadomość bierze górę nad świadomością.
Zgodnie z mistykami, to porozumiewanie się z obcymi duchami z zaświatów.
Ja właśnie uświadomiłem sobie, że to porozumienie ze swoim własnym duchem, jego cząstkami zepchniętymi do tego magazynu rzeczy zagubionych.

Ja często piszę automatycznie.
Tekst po prostu się wylewa.
Oczywiście jest i tak, że pracuję z mozołem nad tekstem.

Czyżbym w jakiś sposób stał się ofiarą pisma automatycznego?
To możliwe, kiedy się przedtem odrobinę pofolguje mocnym piwem, albo jakimś innym nośnikiem C2H2O5.
Granica między podświadomością a świadomością staje się wtedy cieńsza.

Dzięki za zwrócenie mi uwagi na ten fakt.

Jerzy
Kłamstwo wymaga wiary, aby zaistnieć. Uwierzę w każde pod warunkiem, że mi się spodoba.
J.E.S.

***
Jak być mądrym.. .?
Ukrywać swoją głupotę!
G.B. Shaw
Lub okazywać ją w niewielkich dawkach, kiedy się tego po tobie spodziewają.
J.E.S.

[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#6
Żeby być dobrym twórcą, nie wystarczy sam talent. Trzeba jeszcze przeżyć katastrofę.

I jeszcze jedno, Jerzy. Możesz otaczać się ludźmi, możesz nazywać ich przyjaciółmi. Możesz kochać. Ale jako twórca zawsze pozostaniesz samotny. I nie chcodzi wcale o banał pod tytułem "samotny - niezrozumiany". Każdy z nas ma swój świat, swój własny. Tam nie ma ma miejsca na innych ludzi.

Nie wiem, czy padłeś ofiarą. Po prostu wiem, że w podświadomości mamy tyle szuflad, że nigdy w życiu, choćby przez wieczność, nie zdołamy przeprowadzic remanentu.
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości