23-11-2017, 23:19
Stół, rodzina, kolacja. Siostrzyczka – sukienka, mama pochwała, tata nic. Wróćcie o tej godzinie. Pilnuj jej.
Drogą na dyskotekę do szkoły. Mała – skakanie i śmiech. Zawsze to ja. Mam się nią opiekować, wkurzająca. W wakacje przeszkadzajka, trucie dupy, psoty, skargi – dostaje się mnie. Zawsze to mnie. Irytacja.
Pod szkołą kumple przy barierkach, gadanie – nie o różach, nie o bratkach. Małej wszy się nudzi, chce do swoich. Idź, przecież trafisz. Pierdolamento, plotki, głupoty, pierdoły ze szkoły. Nagle wołanie. Wszystkie głowy – klakson, pisk. Pisk. Pisk. Sukienka w powietrzu, niewypowiedziane. Ruch, ruszenie. Pękło.
Bez myśli, skamieniały, głowa w dół, do szkoły. Po schodach, spojrzenia, łazienka. Strach.
Łzy. Żaden ból nie zmieni. Konstrukcja połamana. Nie wiem czy zniosę siebie. Wrzask w środku głowy, krwawienie winem, dłonie napiętnowane skurwieniem. Na szpitalnej bieli sufitu bitwa myśli. Plama czarnego soku z winogron na białej koszuli. Nie da się. Nie można zmyć, poplamię sobie tylko ręce. Umywalka, lustro. Twarzy odbicie – spłoszona bestia, kabina.
Wstrząs. Uderzenie jak piorun w ogrodzie, jak szok.
Upadły anioł – skulony, wielkie paznokcie. Wyjście z jaskini, drzwi – skrzypienie niczym stary inwalidzki wózek. Z moich palców szlak niewinnej krwi w dół schodów. Oczy na plecach, wszystkie zwrócone na mnie.
Ulica. Rodzice w togach gniewne miny, palce – samochód. Za kierownicą chłopiec wyglądający identycznie jak ja. Zbudowałem z powietrza pistolet i zastrzeliłem go.
Stół, rodzina, kolacja. Siostrzyczka – sukienka, mama pochwała, tata nic. Wróćcie o tej godzinie. Pilnuj jej. Krzyk.
Drogą na dyskotekę do szkoły. Mała – skakanie i śmiech. Zawsze to ja. Mam się nią opiekować, wkurzająca. W wakacje przeszkadzajka, trucie dupy, psoty, skargi – dostaje się mnie. Zawsze to mnie. Irytacja.
Pod szkołą kumple przy barierkach, gadanie – nie o różach, nie o bratkach. Małej wszy się nudzi, chce do swoich. Idź, przecież trafisz. Pierdolamento, plotki, głupoty, pierdoły ze szkoły. Nagle wołanie. Wszystkie głowy – klakson, pisk. Pisk. Pisk. Sukienka w powietrzu, niewypowiedziane. Ruch, ruszenie. Pękło.
Bez myśli, skamieniały, głowa w dół, do szkoły. Po schodach, spojrzenia, łazienka. Strach.
Łzy. Żaden ból nie zmieni. Konstrukcja połamana. Nie wiem czy zniosę siebie. Wrzask w środku głowy, krwawienie winem, dłonie napiętnowane skurwieniem. Na szpitalnej bieli sufitu bitwa myśli. Plama czarnego soku z winogron na białej koszuli. Nie da się. Nie można zmyć, poplamię sobie tylko ręce. Umywalka, lustro. Twarzy odbicie – spłoszona bestia, kabina.
Wstrząs. Uderzenie jak piorun w ogrodzie, jak szok.
Upadły anioł – skulony, wielkie paznokcie. Wyjście z jaskini, drzwi – skrzypienie niczym stary inwalidzki wózek. Z moich palców szlak niewinnej krwi w dół schodów. Oczy na plecach, wszystkie zwrócone na mnie.
Ulica. Rodzice w togach gniewne miny, palce – samochód. Za kierownicą chłopiec wyglądający identycznie jak ja. Zbudowałem z powietrza pistolet i zastrzeliłem go.
Stół, rodzina, kolacja. Siostrzyczka – sukienka, mama pochwała, tata nic. Wróćcie o tej godzinie. Pilnuj jej. Krzyk.