Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[+18] O tym jak zostałem wariatem
#1
Tego co tu zamierzam napisać nie należy uznawać za prawdę, gdyż stwierdzono u mnie wyjątkową niepoczytalność.
 
Demokracja polega na tym że jeśli w budynku jest dziewięćdziesięciu dziewięciu wariatów i jeden racjonalny, wówczas decyzją dobitnej większości zostaje on uznany za wariata, a sama większość mianuje się racjonalnymi.
 
Zaczęło się chyba od szukania pracy. Nakupiłem gazecin i wertowałem ogłoszenia, a potem dzwoniłem, bo te ciulce nie podają żadnych szczegółów.
- Tak?
- Dzień dobry, ja w sprawie pracy. Podaj pan coś więcej.
- Szukamy ludzi z doświadczeniem.
- Po jaki ciul? Przecież to tylko przyrządzanie prostych potraw. 
- Wymogi to wymogi.
- A ciul to ciul. Skąd ja wezmę jakieś doświadczenie?
- Proszę się gdzieś zatrudnić.
- Nie mogę bo wszędzie mówią że szukają ludzi z doświadczeniem.
- Jeszcze coś?
- Tak. Pierdolcie się na ryj.
 
Jeszcze w banku konto mi było potrzebne, no to poszedłem założyć.
Dołączyłem do kolejki będącej małym projektem odtworzenia PRLu przez zatęsknione pracowniczki. Dwie były ale stanowisko jedno. Podczas gdy jedna obsługiwała klientów, druga siedziała w innym pomieszczeniu i piła kawę. Jak skończyła pić, to się zamieniały. Pracowite kobiety, robią na osiem zmian.
Siedziałem przy menorze i czekałem, ochroniarz w kapeluszu sprawdzał czy wchodzący są w posiadaniu żywności niekoszernej. W końcu od kobiety zza biurka, z pejsami, usłyszałem ‘następny proszę’.
 
W drodze do mieszkania postanowiłem wstąpić do jednego z niemieckich überhipersuperultramegaextramarketów.
Idąc se chodnikiem mijałem ludzi wgapionych w ekrany na swoich dłoniach. Czułem się jakbym wsiadł do zatłoczonego autobusu i jechał sam. Zastanawiało mnie czy gdybym się oblał gnojówką ktoś by mnie zauważył.
Internet to puste boiska. Wydaje się to jakieś upośledzone że się nie widujemy, a cały czas siedzimy na Facebooku. Zauważyłem że z czasem coraz mniej ze sobą rozmawialiśmy. Zaczęło się chyba od liceum, studia to już film niemy.
Nieufność wisi w powietrzu. Kontakty ma się głównie z kablami, gdy podjeżdża gdzieś auto, ruszają się firanki. Baby z okien diplodokiem. A do kościoła wejść to jak do baru z westernu, wszyscy obracają głowy jak te robokopy, ktoś do kogoś szepnie.
Sąsiad ma czołga w ogródku, bez wyrzutni nie podchodź.
Szum wypełnia pustkę. Siostra ma stały kontakt z bazą, łazi ze słuchawkami i wykonuje palcami ten dziwny taniec na dotykowym ekranie telefonu. Mama pewnie ogląda seriale, słoiki z wakacji czy insze gówno.
Wraz z babcią mają syndrom telenoweli, jest to przypadłość występująca głównie u kobiet, a objawia się w opowiadaniu sobie wieści z życia sąsiadów, ich fascynujących perypetii jak to że Adamczuk kupił dzieciom quada, a ta i tamten się rozwiedli i ciekawe dlaczego. Ławkowe zebrania lokalnego BBC poprzedza zazwyczaj gapienie się w okno w celu dopatrzenia się kolejnych sensacji, równie dobry punkt obserwacji stanowi balkon. Wiarygodność raportów ze wsi nie jest jednakże zbyt duża, bo gdyby im zaufać, okazałoby się iż pan Staszek umarł już trzy razy. Lepiej żeby te miłe panie sobie gawędziły aniżeli obrastały pleśnią przed czarnym pudłem, z którego wypływają ścieki.
Kocham swoją siostrę, ale tylko wtedy jak nie ma prądu, bo mi się nudzi. Prócz tego wyjątku mnie irytuje.
 
Ale już dotarłem do królestwa dziewiątek, i poczułem głód. Wyjąłem portfel, a tam jedno wielkie Pstrąże. I nagle wzmogło się we mnie to uczucie tkwiące we mnie od dawna, i patrząc na ludzi sięgających po produkty z półek ogarnęła mnie świętości światłość, a moja ręka sięgnęła po batonika. W głowie miałem niespłacone szwabskie roszczenia, obrazy zgrabione i nieoddane, wobec których taki batonik jest niczym.
 
Przyznam szczerze że nie sądziłem iż ktoś gapi się w te kamery.
Po otoczeniu budynku przez oddziały SPAP i zwaleniu mnie na podłogę, zawieziono mnie na komisariat gdzie przesłuchiwał mnie taki dziwny koleś z wytrzeszczem.
- No to ma pan przerąbane – obwieścił. – Za batonik to będzie pan siedział w obsranej celi, gdzie jeszcze unosi się swąd kału z czasów komuny.
- A ja płacę mnóstwo w podatkach na utrzymanie więźniów. Ja tu powinienem mieć luksusy – zaargumentowałem.
- Haha, luksusy typu telewizor, pyszne żarcie a nawet i basen by pan miał jakby pan był seryjnym mordercą. A pan batonik zwędził. To i tak nie najgorzej.
- To znaczy?
- Ciesz się pan żeś pan nie rzucił tortem w sędziego, bo byś pan się sztachnął gównem w takim kurwidołku co tam oddychać nie idzie.
W tym momencie przerwał konwersację by przynieść większy wózek, bo w tym obok biurka nie mieściły się moje akta.
- A po co panu w ogóle była ta zuchwała kradzież?
Wyłożywszy mu całą historię dotyczącą nienawiści do zachodnich okupantów gospodarczych, zostałem skierowany do zakładu psychiatrycznego w Rudniku.
 
Wariatkowo znajdowało się na końcu oddalonej od drogi ścieżki, głęboko w lesie. Było cicho, na zdrowym powietrzu i z dala od reszty. Mając na myśli więzienne warunki o jakich mówił pan wytrzeszcz, dobrze postąpiłem będąc szczerym. Dostałem nawet żółte papiery. Wreszcie jakieś miałem.
 
Lekko zdziwił mnie brak badań, stwierdzili że skoro tu trafiłem to jestem wariatem i tyle, a ja miałem to tak głęboko w dupie jakby to były czopki. Po prostu nie wiedziałem że milicjanci mają uprawnienia lekarskie. Nie wiem czy się śmiać czy kupić broń.
 
W wariatkowie panowała totalna wolność, nie było tu żadnych izolatek, każdy dzielił pokój z dwoma innymi świrami, na środku była wielka sala połączona z jadalnią.
Atmosfera sielska – dwóch gości grało w piłkę, jeden odwalał koncert na gitarze elektrycznej, a reszta się bujała w rytm muzyki. Wokół śmiech, rozmowy, szachy, organizowanie improwizowanego kabaretu.  
Moi nowi koledzy oprowadzając mnie wyjaśnili że azyl jest miejscem którego społeczność zbudowana jest przez ‘pacjentów’ wyłącznie w oparciu na relacjach międzyludzkich. I faktycznie – choć jak najbardziej można było w ciszy poczytać, to przez większość czasu wszyscy robili coś razem.
 
Od razu poczułem się swobodniej. Wszyscy byli szczerzy, ruchliwi, chcieli mnie posłuchać i coś mi powiedzieć. Samotność przestała istnieć.
Jedna z tutejszych kobiet nazywana była przez resztę Encefalopatrycją. Trafiła tu bo chcąc zarobić więcej sprzedawała bułki przy domu. Aczkolwiek dopierdolił się do niej Urząd Skarbowy i zażądał kary przewyższającej jej budżet. Zaczęła więc strajk głodowy (swoją drogą, jak wyznała mi, i tak nie miała co jeść, ale nikt nie wiedział) i sprawa poszła do sądu gdzie kobieta powiedziała że atakowana jest jej wolność. Eksperci orzekli iż ma ‘syndrom niewolnika’, i z uwagi na stanowienie zagrożenia dla reszty społeczeństwa, powinna zostać skierowana do zakładu dla pojebanych.    
 
Oczywiście jedna z pierwszych rzeczy jaka przyszła mi do głowy, jako otoczonemu przez postkomunę, dotyczyła opinii sanepidu na temat tegoż przytułku. W celu pozyskania większej ilości informacji udałem się do sympatycznego właściciela, pana Waldka.
O ile na razie instytucja wywarła na mnie pozytywne wrażenie, o tyle wyjaśnienia pana Waldemara wywołały we mnie podziw dla jego genialnego projektu.
 
Otóż na środku na wolnej przestrzeni znajdował się ogród. Nie było tu żadnego lenistwa i socjalu – wszyscy przebywający długo musieli sami sobie uprawiać warzywa i owoce. Za mięso i techniczne rzeczy i jakieś atrakcje płacił właściciel z kosztów utrzymania. Nie było żadnych papierków ani opłat bo nikt nic nie wiedział. A jak ktoś zauważył coś dziwnego, od razu pojawiał się argument że to wariaci, więc proszę się nie dziwić. A jak ktoś coś usłyszał od kogoś kto tu przebywał – kto zawierzy wariatowi?
Tak oto oficjalnie w sposób nielegalny funkcjonowało wariatkowo.
Ciekawskich pan Waldek zbywał stwierdzeniem że to nowatorska metoda leczenia polegająca na tym że ‘pacjenci’ wzajemnie sobie pomagają.
 
Ponadto dowiedziałem się od jednego malarza jako iż planowane jest hodowanie marihuany w celu sprzedaży jej składnika osobom chorym, czyli ratowanie życia. Wówczas wszyscy ‘pacjenci’ będą pracować i zarabiać w pełni na własne utrzymanie, a pieniądze otrzymywane przez właściciela wydawane będą wyłącznie na budynek i inwestowane w hodowlę marihuany. Na razie pan Waldemar zbiera ludzi znających się na temacie, to jest pobieraniu składników z roślin.  
Malarz zażartował iż na razie wariatkowo przypomina klasztor, lecz za kilka lat będzie tak rozbudowane że w ukryty sposób będzie miało własne prawo. Ludzi których milicja będzie chciała się pozbyć będzie przybywać, aż w końcu armia świrów przejmie władzę.
Uśmialiśmy się przednio z tej wizji, następnie rozmówca opowiedział mi jak przejechał swojego szefa wózkiem widłowym gdy ten uprzednio złamał umowę o staż.
 
Po dwóch tygodniach mój pobyt w przytułku dobiegł końca. Na tyle wysłał mnie wytrzeszcz. Powróciłem do mieszkania pociągiem, jeden z kolegów z wariatkowa mi dał na bilet, bo inaczej musiałbym chyba zapierdalać na nogach.
 
Wracam a tu siedzi w mieszkaniu jakiś Ukrainiec. Pytam co jest kurwa, ale on mówi że to on tu mieszka, pokazuje mi papiery i tłumaczy że jego nie pamiętam ile razy pra dziadek tu mieszkał ale po jego śmierci budynek przejęły komuchy z PKWNu. I że teraz mu to oddali jako członkowi rodziny i że to jest reprywatyzacja.
 
Encefalopatrycja powitała mnie uśmiechem.
- Wróciłeś? Jak tam?
- Tam są sami wariaci – odpowiedziałem.  
Odpowiedz
#2
Przeczytałem. Tym razem jednak nie kupuję. Na moje skromne zdanie tekst wydaje się nazbyt przekombinowany. Szczególnie fragment pomiędzy zakładaniem konta, a nienawiścią do zachodnich okupantów wygląda bardzo chaotycznie, humor zaś wydaje się wymuszony i wciśnięty tam na siłę.

Technicznie zaś jest nieźle. Widać, że pisać umiesz. Nie mniej opowiadanie wygląda na napisane bez wyraźnego pomysłu i planu. Jakbyś musiał coś napisać, a nie bardzo wiedział co.

Oczywiście to moje zdanie.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Faktycznie - tekst jest mocno chaotyczny i dziwny, taki też był w założeniu, i nie każdemu to może się spodobać. Jeśli chcesz czegoś uporządkowanego, to byłoby miło mi poznać twoją opinię na temat krótkiego fanfiction które napisałem niegdyś na konkurs Nowej Fantastyki. http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=15086
Odpowiedz
#4
Jestem fanką Twoich historii. I Twojej pięknej polszczyzny. Gdzieniegdzie brakuje przecinków, ale nie będę drobiazgowa. Masz lekkie pióro, ciekawe spostrzeżenia i odjazdowe pomysły. Noż, zupełnie udana stylizacja na schizofrenika.

Mój ulubiony:
>Internet to puste boiska. Wydaje się to jakieś upośledzone że się nie widujemy, a cały czas siedzimy na Facebooku. Zauważyłem że z czasem coraz mniej ze sobą rozmawialiśmy. Zaczęło się chyba od liceum, studia to już film niemy.<
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#5
Miło mi.
Przecinki nigdy nie były moimi przyjaciółmi. Smile
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości