Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zdrada
#1
Cytat:Tekst z pojedynku z Gunnarem (pozdrawiam!) Big Grin
Wrzucam tutaj, bo jestem ciekawa komentarzy. I dla siebie. Możliwe, że coś z tym kiedyś zrobię.
Tak czy inaczej, enjoy!

PS
Przypominam warunki

- zawód egzystencjalny
- przesłanie lub morał 
- zawód egzystencjalny nie może dotyczyć głównego bohatera
- przesłanie lub morał ma się znaleźć na początku lub w środku, nie na końcu tekstu
- jeden z bohaterów ma umrzeć, niekoniecznie musi być to człowiek



Ciemne plamy zwiewne jak kaszmir sunęły wąskimi uliczkami, przeszukując dokładnie każdy najmniejszy kąt. Uderzenia obcasów o ciemną kostkę odbijały się echem, niosąc daleko. Oliver Murray siedział przy otwartym oknie w salonie na przedostatnim piętrze kamienicy przy jednej z bocznych uliczek. Przygryzał fałdy jasnej koszuli, wpatrując się szeroko otwartymi oczami we wbijaną w żyłę igłę. Mętny płyn chował się pod skórą, rozchodził plamami ciepła.
Rozkosz.
Wszystko stało się wyraźniejsze, żywsze. Rośliny w donicach kapały szmaragdem, kłapiąc liściastymi dziobami. Drewniane deski na podłodze rozrastały się, formując ogromne drzewo. Szkło w wybitej rankiem szybie wystawało niczym tafle lodu na Morzu Północnym, które pamiętał z jednej z wypraw z wujem Johnem. Przechodnie zdawali się poruszać z prędkością bliską światłu, zostawiając za sobą kolorowe plamy. Ogarnął go śmiech.
- Oliverze, otwórz drzwi!
- Nie teraz, Mariko. Jestem zajęty!
- Oliverze, proszę. Zaufaj mi, to ważne!
- Ufność jest słabością, moja droga! Dobranoc!
Tanecznym krokiem przeszedł do okna po przeciwległej stronie, przy którym stał czarny fortepian z polerowanego drewna. Przytulił go, gładząc pieszczotliwie dłońmi, i rozpoczął swój koncert.
 
1.        
Poznań, półtora roku wcześniej
Było jeszcze przed południem, ale słońce już prażyło niemiłosiernie. Kamienna kostka, którą był wyłożony plac rynkowy, połyskiwała, odbijając promienie. Kilkoro dzieci skakało wokół fontanny, kiedy ich matki gawędziły między sobą w cieniu niewielkich drzew rosnących przy jednej z kamienic. Obok nich przemknął młodzieniec na rowerze z koszem pełnym książek. Na jego widok jedna z kobiet podniosła się, zawołała może siedmioletniego syna i podążyła w tym samym kierunku.
Stukanie obcasów odbijało się echem, burząc sielskość letniego poranka. Joanna starała się o tym nie myśleć. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi, zwłaszcza gdy była sama.
Kiedy dotarła do biblioteki, przy której wejściu stał rower widzianego wcześniej młodzieńca, skręciła w bramę, gdzie mieściła się skromna kawiarnia. Przy jednym z wystawionych na zewnątrz stolików dostrzegła znajomą twarz.
- Mariko, jak dobrze cię widzieć.
Uścisnęły się na powitanie.
- Ciebie też, Asiu. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przyjęli cię do redakcji.
- Wciąż w to nie wierzę. Boję się, że to tylko piękny sen, z którego zaraz się obudzę. Ale opowiadaj, co u ciebie?
Delikatny rumieniec wystąpił na policzki kobiety. Spuściła wzrok, a lekko drżącą dłonią schowała niesforny kosmyk kręconych, czarnych włosów. Joanna zmrużyła oczy, pochylając się lekko nad stołem.
- Mariko Anno Olszewska, proszę mi tu wszystko opowiedzieć jak na spowiedzi.
- Zamówmy najpierw herbatę.
Chwilę później obie trzymały w dłoniach drobne filiżanki, znad których unosiła się para. W atrium były tylko one. Ze środka dobiegały ciche dźwięki jazzu. Podrygująca kelnerka nalewała kawę starszemu panu z gazetą.
- A więc…
- Więc?
- Mój dobry przyjaciel, Marek, ten, którego babcia mieszka w domku pod lasem, poprosił mnie kilka miesięcy temu, żebym pomogła jego znajomemu, niejakiemu Oliverowi Murrayowi. Urodził się w Anglii, ale jego dziadkowie pochodzili z Polski. Okazało się, że dostał po nich w spadku mieszkanie w Poznaniu.
- W czym miałaś mu pomóc?
- Właściwie w niczym takim. Poprosił mnie tylko, żebym w razie co mogła mu pomóc. Biedak, psychiatra znowu zalecił mu wyjazd w góry. Przeklęta depresja. Tak czy inaczej, Oliver pojawił się tutaj z narzeczoną i przyjacielem.
Pełne rozczarowania westchnięcie wymknęło się Joannie z ust. Marika uśmiechnęła się.
- Elliot jest starszy, ma na pewno więcej niż trzydzieści, może trzydzieści pięć lat. Marta mogła być jakoś w twoim wieku. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, od razu wiedziałam, za co Oliver ją pokochał. Była piękna. Miodowa skóra, długie włosy, ciepły uśmiech i figura tancerki, którą zresztą była.
- Była?
- Powoli. Dużo czasu spędzaliśmy we czwórkę. Elliot często znikał, a potem pojawiał się znikąd. I nigdy się nie tłumaczył. Podobnie Marta. Zdarzało się, że wybieraliśmy się do kasyna, gdzie większość nocy spędzałam z Oliverem. Czułam coś między nami – powiedziała przyciszonym głosem, rumieniąc się jeszcze bardziej. – On chyba też. Ale był wierny Marcie. Bardzo ją kochał do tamtego jednego wieczora…
Ciężki dźwięk dzwonów wybijających dwunastą zawisł w powietrzu. Marika odetchnęła i upiła herbaty. Joanna zaklęła pod nosem, zbierając pośpiesznie swoje rzeczy.
- Już idziesz?
- Muszę być za pół godziny w redakcji, strasznie cię przepraszam.                                  
- Nic nie szkodzi. Wpadnij do mnie dzisiaj wieczorem, znasz adres.
Skinęła głową i zniknęła we wnętrzu kawiarni.
Marika odrzuciła gęste włosy do tyłu i spojrzała w sunące leniwie po niebie obłoki. Cieszyła się z przyjazdu przyjaciółki. Przez lata dzieliły je setki kilometrów, widywały się tylko we wakacje, kiedy młodsza z nich przyjeżdżała do babki. Potem ta zmarła i ostatni rok ograniczył się do korespondencji listowej. Bardzo chciała się na niej skupić, ale myślami nieustannie wracała do Olivera. Wspomnienie dotyku jego zimnych dłoni chłodziło ją nawet w blasku południowego, letniego słońca.
 
2.
Malowanie trawy zawsze stanowiło dla niej największy problem. Różniło się od schematycznych form jakimi były przedmioty w martwej naturze czy budynki. Wybrała najcieńszy pędzelek, zamoczyła go w zielonej farbie i drżącą dłonią przystawiła do płótna. Przesunęła powoli, zostawiając wodny ślad. Przechyliła głowę, zmieniając kąt.
- Nie, to nie tak powinno wyglądać! – jęknęła, wrzucając narzędzie do słoiczka z mętną wodą.
Ktoś zapukał do drzwi. Wytarła dłonie o fartuch i pobiegła otworzyć.
- Elliot?
- Witaj, moja droga. Mogę wejść?
- Proszę.
Skłonił się, przekraczając próg. Marika zamknęła drzwi, starając się zapanować nad przyspieszonym biciem serca. Spodziewała się Olivera, nie jego specyficznego przyjaciela. Mężczyzna zdawał się nie zauważać jej zmieszania. Pochylił się nad sztalugą.
- Olivera nie ma…
- Mogę ci pomóc – przerwał jej, uśmiechając się. – Wystarczy położyć kilka warstw więcej, nieco rozważniej. Spójrz.
Nie czekając na pozwolenie, chwycił dwa pędzle i zaczął malować. Marika stanęła obok. Nienawidziła, kiedy ktoś dotykał jej prac. Była samoukiem, na dodatek perfekcjonistką. W tamtej chwili jednak wpatrywała się jak oczarowana w ruchy niespodziewanego gościa. Sposób, w jaki malował, kojarzył się jej z tworzeniem świata od nowa. Miał w sobie magię. Piękną i jednocześnie ciężką, jakby oklejoną czymś brudnym i złym.
- Musisz prowadzić pędzel w ten sposób – mówił spokojnie, nie przerywając pracy. – Trochę więcej koloru nie zaszkodzi, nie przesadzaj też z wodą.
Po kilku minutach obraz był skończony. Nieistniejący wiatr znad rzeki zdawał się poruszać źdźbłami jeszcze mokrych traw. Stary dom na wzgórzu niemal chował się za nimi, pozwalając patrzącemu skupić się na prawdziwym pięknie. Marika zakołysała się w rytm szumu. Drobne krople deszczu chłodziły jej rozgrzaną od letniego słońca skórę, a charakterystyczny zapach mokrej ściółki w lesie budził mnóstwo wspomnień.
- Idealnie. Tworzymy ładny duet, Mariko.
Głos drapieżnika sprowadził ją z powrotem na ziemię. Pokręciła głową, pocierając ramiona dłońmi, by dodać sobie chociaż trochę odwagi.
- Dziękuję, ale teraz nie mogę go sprzedać. To nie byłoby w porządku.
- Nie przejmuj się tym, skarbie. Dobrze wiesz, że nie zależy mi na pieniądzach czy sławie.
- A może powinno, przyjacielu.
Oliver. Otoczył Marikę ramieniem i przygarnął do siebie. Mierzył Elliota chłodnym spojrzeniem, zagradzając mu drogę.
- Oliverze, nie spodziewałem się tutaj ciebie. Nie miałeś być poza miastem?
- Pomyślałem, że przyda mi się twoje towarzystwo.
- Czyżby? – Obdarzył go podejrzliwym spojrzeniem. – W takim razie nie ma na co czekać. Dbaj  o siebie, Mariko. I pamiętaj czego cię nauczyłem.
Skłonił się i zniknął w półmroku klatki schodowej. Wyszedł na dwór i, stanąwszy w cieniu, wyciągnął z kieszeni srebrną cygarnicę. Dopiero wtedy odetchnęli.
- Nie lubię, gdy jesteś z nim sam. Nie ufam mu.
- Nie mam wyjścia, kochanie. Ale to ostatni raz, obiecuję.
Ucałował ją w czoło i pośpiesznie opuścił mieszkanie. Marika patrzyła, jak wsiadają do samochodu i znikają za rogiem. Stała przy oknie z nadzieją, że zawrócą. Nie wiedziała nic o ich interesach. Nie miała też pojęcia, dokąd zmierzają. Domyślała się, że działają na granicy prawa, może zupełnie się nim nie przejmują. Nie opowiadali o tym, a ona bała się pytać.
Energiczne pukanie sprawiło, że podskoczyła. Na dworze zaczynało robić się szaro, co zupełnie umknęło jej uwadze. Jak długo tak stała? Czy to możliwe, że przysnęła i nie dostrzegła ich powrotu? Podbiegła do drzwi.
W progu stała z opuszczonymi barkami Joanna. Przygryzała dolną wargę, starając się zapanować nad jej drżeniem. Marika dobrze znała ten gest. Przytuliła przyjaciółkę i, nie przerywając milczenia, poprowadziła ją na sofę w salonie.
- Mów.
- Mówiłaś, żebym przyszła wieczorem…
Pokręciła głową. Młodsza przyjaciółka nie była kimś, kto dużo opowiadał o swoim życiu. Realizowała swoje plany w ciszy, w towarzystwie była raczej typem słuchacza niż mówcy. Marika szanowała jej prywatność, co nie zmieniało faktu, że doskonale wiedziała, kiedy coś ją trapiło. Wpatrywała się w nią tak długo, aż ta westchnęła i zaczęła tłumaczyć.
- Nic poważnego, zwykłe nieporozumienie. Właściwie powinnam była się sama domyślić, w końcu to było niemożliwe, żeby… - urwała, ugniatając palcami róg spódnicy.
- Żeby?
- Zrobili mnie sekretarką w wydawnictwie! – Wstała, przechadzając się nerwowo po pomieszczeniu. – Mówili, że będę pisać, że ta praca poszerzy moje horyzonty. Ale żeby w taki sposób? Wiesz co takiego robiłam cały dzień? Kawę. Tak, kawę. Raz kazali mi odebrać telefon i przynieść jakąś teczkę. Ja po prostu… - Zatrzymała się nagle, dostrzegając wciąż mokre płótno na sztaludze. Podeszła bliżej, otwierając mimowolnie usta. – Ty to namalowałaś?
- W asyście prawdziwie demonicznego kompana Olivera. Zaparzę herbaty. To chyba dobry moment na dalszą część historii.
 
3.
Znaliśmy się już kilka miesięcy. Wtedy nie widywaliśmy się zbyt często. Miałam dużo zamówień, całymi dniami stałam przy sztaludze, a i tak ledwo oddawałam obrazy na czas. Zresztą, każdy z naszej czwórki był zapracowany. Olivier wyjechał w interesach do Londynu. Elliot krążył po mieście, załatwiając różne sprawy. Wpadałam na niego tak często w tak różnych miejscach, że zaczynałam się zastanawiać, czy mnie nie śledzi. Marta była zagadką. Raz czy dwa minęłam ją w restauracji, jednak odnosiłam wrażenie, że mnie ignorowała.
Pogoda była okropna. Pochmurno. Wszędzie leżał śnieg, który wcale nie rozjaśniał widoków. Pamiętam, że nie mogłam malować. Goniły mnie terminy, ale nie potrafiłam utrzymać pędzla w dłoni. Czułam, jak roznosi mnie od środka. Jakaś siła chciała, żebym wyszła, ale walczyłam z tym. Chciałam pracować. Mijały godziny. Uczucie wzmagało. Narzuciłam na siebie płaszcz i opuściłam mieszkanie dobrze po północy.
Chodziłam bez celu. Było ciemno i zimno. Wydawało mi się, że nawet powietrze zamarzało, ale nie zrażało mnie to. Powędrowałam nad rzekę. Prąd był mocny. Mogłam dostrzec naprawdę nieliczne kry. Przysiadłam na murku, tym za krzewami, i zobaczyłam coś, co śni mi się po nocach do tej pory.
Elliot i Marta stali pod lampą przyparci do muru. Całowali się.
Byłam zdruzgotana. Wtedy miałam już pewność, że Oliver nie był mi obojętny. Jednak wiedziałam, jak bardzo kochał Martę. Zależało mi na jego szczęściu bardziej niż na własnym.
Już miałam wstawać, kiedy usłyszałam krzyk pełen złości. Schowałam się w ciemnościach i zamarłam. Byłam w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.
Oliver wpadł w szał. Zaczął szarpać Martę, na co ta reagowała śmiechem. Szydziła z niego. Obrażała go. I przyznała się do romansu z Elliotem, który trwał już w Londynie. Oliver uderzył ją w twarz. Pech chciał, że potknęła się i wpadła do rzeki. Rwącej, ciemnej i zimnej rzeki. Elliot przyglądał się tej scenie z odległości kilku metrów. Stał z założonymi rękoma z tym swoim niebezpiecznym uśmieszkiem na twarzy. Nie poruszyła go tragedia. Wydawało się, że czerpał radość z obrotu spraw. W przeciwieństwie do niego, Oliver upadł na bruk i łkał. Ell szepnął mu coś na ucho, jakby wiedział, że obserwuję. Spierali się chwilę, aż w końcu odeszli.
 
4.
Miesiąc później lato zaczynało ustępować miejsca jesieni. Upały nie doskwierały już tak bardzo, niebo coraz częściej zdobiły zwiastujące deszcz obłoki. Pogoda dogodna dla artystów, którzy próbowali uchwycić moment z natury.
Marika stała przy sztaludze na dziedzińcu. Drugą godzinę malowała czerwieniące się w pełnym słońcu kamienice. Co jakiś czas ktoś się zatrzymywał, by przyjrzeć pracy. Dzieci z sąsiedztwa grały w chowanego, ale nie przeszkadzało im to w zerkaniu co jakiś czas na płótno.
- Cześć - Joanna zatrzymała swój rower kilka kroków od sztalugi i spojrzała na obraz. – Ładnie. Naprawdę powinnaś pomyśleć o wystawie.
- Myślę nad tym. Dostałaś odpowiedź z wydawnictwa?
- Nawet od trzech – odpowiedziała obojętnie, strzepując nieistniejące pyłki ze swetra. – Wszystkie uznały moje reportaże za niedojrzałe, nudne i naciągane.
- Nie wiedzą, co tracą – starała się rozweselić przyjaciółkę. -  A jak praca?
- Dobrze.
Zaniepokojona tonem głosu dziewczyny, przyjrzała się jej uważnie. Dostrzegła kości wystające bardziej niż zwykle, podkrążone oczy i niedbale związane włosy. Skrzywiła się.
- Dobrze się czujesz? Nie pracujesz za ciężko?
- Jest w porządku, Mariko – Uśmiechnęła się. – Muszę już lecieć. Powodzenia.
- Wpadnij do mnie jutro, może pójdziemy do kina.
- Może.
Wsiadła na rower i odjechała. Marika zrobiła krok do tyłu i spojrzała krytycznie na obraz. Zdążyła namalować jeszcze dwa zanim zrobiło się tak szaro, że ledwo widziała farby na płótnie. Zebrała swoje rzeczy i wdrapała się na czwarte piętro.
Na widok Olivera stojącego w oknie, upuściła wszystko. Podbiegła do niego, nie zważając na wylewające się na podłogę farby, i objęła mocno. Wrócił. Tylko to się liczyło.
- Tak się cieszę, że jesteś.
Cisza. Dopiero wtedy dostrzegła, że ukochany nawet na nią nie spojrzał. Zamiast tego wpatrywał się w widok za oknem. Napięte mięśnie mogły sygnalizować tylko jedno.
- Oliver? Co się stało?
- Jestem zmęczony, Mariko. Bardzo zmęczony.
 
5.
Oliver wrócił jako kompletnie inny człowiek. Zamknął się w sobie jeszcze bardziej, dodatkowo zaczął nadużywać alkoholu i tytoniu. Marika domyślała się, że w grze pojawiły się narkotyki, ale nie chciała o tym myśleć. Była przekonana, że odpowiedzialnym za stan jej ukochanego jest Elliot.
Męczyła się nad martwą naturą złożoną z owoców i szkła, kiedy w mieszkaniu pojawił się nieproszony gość. Już nawet nie pukał.
- Bella, bella! – wykrzyknął. – Otrzyj swe łzy, oto znów jestem.
- Olivera nie ma.
- Kiedy ja do ciebie.
Położył dłonie na ramionach malującej i pochylił się, muskając wargami jej szyję. Zadrżała, karcąc się w myślach. Nie podobało jej się, że dotyk tego przerażającego człowieka sprawiał jej przyjemność.
- Mogłoby być nam razem tak dobrze, moja droga.
- Ell…
Odsunął się na bezpieczną odległość, uśmiechając niemal przepraszająco. Marika uciekła spojrzeniem, starając się zapanować nad wściekle bijącym sercem. Kochała Olivera. Jednocześnie nie potrafiła oprzeć się sile, która pchała ją do Elliota.
W końcu odważyła się podnieść głowę, ale wtedy była już sama w mieszkaniu. Westchnęła z rezygnacją i wróciła do malowania. Sięgnęła po fioletową farbę. Musiała wyrzucić emocje, jakie się w niej kotłowały. Zamówienie przestało się liczyć.
 
6.
- Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz?
- Nie wyszło mi tu, Mariko. Poznań miał być moją przepustką do świata twórców, nie parzenia kawy. Chciałam tu zrobić karierę, ale nic z tego. To jednak nie moja działka.
- Kochana, przemyśl to jeszcze.
- Przemyślałam. Wracam na wieś. Wyjdę za mąż, wychowam dzieci. Na co mi były te durne marzenia o pisarstwie.
- Asiu, proszę…
- Nie tak dawno zastanawiałam się, czy lepiej wracać do rodziców czy od razu się zabić. To koniec. Świat artystów wcale nie jest taki artystyczny i wolny, Mariko. To świat jak każdy. Tam liczą się tylko pieniądze i nazwisko.
 
7.
Oliver znowu wyjechał do Londynu. Wyszedł bez pożegnania, zostawiając jedynie skromną wiadomość na kartce pożółkłego papieru. Marika przycisnęła ją do piersi, próbując wychwycić chociaż trochę zapachu nieobecnego. Bała się, że więcej go nie zobaczy.
- Gdybym to ja był twoim kochankiem, nie zostawiałbym cię tak samej.
Tego głosu nie można było pomylić z żadnym innym. Zacisnęła pięści, starając się zachować spokój. Tymczasem Elliot zbliżył się, położył dłonie na jej biodrach i szepnął na ucho.
- Oliver nigdy nie potrafił docenić tego, co miał.
- Może ty mu to utrudniałeś.
- Może.
Pewnym gestem obrócił kobietę tak, że ich twarze dzieliły centymetry. Z jej ust wyrwało się ciche westchnięcie zarówno z zaskoczenia jak i zachwytu. Oboje czuli przeskakujące między ciałami iskry. Dziwa siła przybliżała ich do siebie, zupełnie jakby powietrze wokół zwiększało swoją gęstość.
- Masz niemałą rolę do odegrania, Mariko.
Przyłożył dłoń do jej policzka, zahaczając kciukiem o dolną wargę. Niemal dostrzegł dreszcz, jaki wywołał tym małym gestem.
- Zabieram cię na spacer, moja droga.
- O tej porze?
- Noc jest jeszcze młoda.
Marika miała wrażenie, że śni. Narzuciła płaszcz, nie czując ciężaru materiału na barkach, i przeszła przez próg. Minęli zaśnieżony dziedziniec i główną ulicę w ciszy. Widziała, że Elliot coś mówił, ale nie mogła usłyszeć żadnego słowa. Wszystko zwolniło, świat stracił na ostrości. Straciła panowanie nad ciałem, chociaż brnęła dalej.
Latarnie rzucały mdłe światło na świeży śnieg po obu stronach ścieżki. Drzewa majaczyły w półmroku, strasząc smukłymi konarami wyciągniętymi w jej kierunku. Skuliła się, napierając na tors towarzysza. Śmiech zmieszał się z szumem rzeki, docierając do niej jakby zza ściany.
- Mariko, jesteś taka silna i słaba jednocześnie. Co mam z tobą zrobić, co?
Gładził jej twarz dłonią, obdarzając nieodgadnionym spojrzeniem. Zmysły zaczynały funkcjonować. Czuła na plecach przenikliwe zimno bijące od muru. Tego samego, przy którym ostatni raz widziała Martę.
- Kim ty jesteś, Elliot? – szepnęła.
- Mogę być kimkolwiek zechcę, skarbie. Dzisiaj Elliotem, wcześniej redaktorem, nabywcą, Markiem czy Oliverem.
- S… Słucham?
- Jesteś taka niewinna, Mariko.
Objął ją mocniej, pochylając niebezpiecznie nad rzeką. Wiedziała, że wisi nad samą krawędzią. Gdyby ją puścił, byłoby po niej. Skończyłaby na dnie Warty razem z Martą.
- Wiem, co się tutaj stało – szepnęła.
- Doskonale zdawałem sobie sprawę z twojej obecności. Przede mną nic się nie ukryje.
- Więc dlaczego pozwoliłeś mi odejść?
- Dla zabawy. Dla takich, jak ja, liczy się tylko rozrywka.
- Takich jak ty?
Okręcił ją, przygarnął mocniej do siebie i pocałował. Jej wargi były drżące i zimne, ale nie odmawiały. Przyparta do muru, pozwalała mu prowadzić. Pragnęła tego.
- Pochodzę z piekła, Mariko. Przybyłem na zaproszenie Olivera – mruczał między kolejnymi pocałunkami.
Zdawała się nie słyszeć. Wiedziała, że robi coś złego, ale jeszcze nigdy nie czuła się tak dobrze. Świat znowu stracił na ostrości.
 
 
8.
- Kupiłeś fortepian?
- Zostałem muzykiem, kochana – Uśmiechnął się, gładząc wypolerowane drewno, pod którym skrywały się klawisze. - Tego pragnąłem przez wszystkie lata.
Usiadł przy instrumencie i zaczął grać. Melodia była szybka, ale nie wesoła. Przerażające tony odbijały się od ścian, przywodząc na myśl zawodzenie wiatru. Krzyk. Cierpienie. Marika zrobiła krok do tyłu. Natychmiast poczuła czyjeś dłonie na biodrach.
- Nie uciekaj – szepnął, przykładając wargi do jej szyi.
Odsunęła się, a wtedy Olivier przestał grać. Elliot zaklaskał, zbliżając się do przyjaciela.
- Urósł nam pianista, cudownie. Może i ja powinienem znaleźć sobie jakieś artystyczne zajęcie? Może zostanę poetą?
Mrugnął porozumiewawczo do kochanki. Zarumieniła się na wspomnienie wiersza, jaki recytował jej ostatniej nocy.
- Ty już się lepiej za nic nie zabieraj, Elliocie – zaśmiał się, poklepując go po ramieniu.
Znów zachowywali się jak w chwili przyjazdu z taką tylko różnicą, że Martę zastąpiła większa ilość alkoholu i w pewien sposób Marika, która nie do końca rozumiała, albo nie chciała rozumieć, co się działo.
Wieczorem, jak każdego innego dnia, poszli na zabawę. Elliota znał każdy. Wszyscy pragnęli jego obecności w swoich progach. Chociaż nikt nie wiedział o jego interesach, które nawet dla Mariki pozostawały zagadką, stał się osobistością. Tajemniczy, przystojny nieznajomy z sąsiedztwa. Panny niemal mdlały na jego widok, panowie pilnowali swoich kobiet.
- Czyj to dom? Jest przepiękny – spytała Marika, idąc pod rękę z oboma mężczyznami.
- Należy do redaktora Korzeniowskiego. Twoja przyjaciółka pracowała u niego – odparł Elliot. – Idzie w naszą stronę.
Jakby na potwierdzenie tych słów, z tłumu wyłonił się szpakowaty pan w średnim wieku. Idealnie skrojony strój, fajka w dłoni i wyniosłość w oku wyjaśniły jej, co skłoniło Joannę do powrotu na wieś. Od tamtej pory nie dostała od niej ani jednego listu.
- Elliot, Oliver! Jak dobrze was widzieć – Uścisnęli dłonie. – A to musi być ta utalentowana Marika, witaj. Bardzo współczuję straty.
- Słucham? – spytała zaskoczona. – Jakiej straty?
- Słyszałem o pani Joannie. Bardzo mi przykro. Gdybym tylko wiedział, że tak jej zależało na pisaniu, przyspieszyłbym formalności.
- Ale…
- Pani nic nie wie? Jej ciało znaleziono w redakcji kilka tygodni temu, popełniła samobójstwo.
Świat zaszedł czarną plamą. Ziemia osunęła się jej spod nóg. Jak to się mogło stać? Kiedy? Jedyna przyjaciółka, jaką miała, odebrała sobie życie, a ona nic nie zauważyła. Oliver objął ją mocno, gładząc po głowie. Elliot w tym czasie odprawił redaktora.
- Zabierzmy ją na taras.
Minęli dziesiątki osób, które ledwo zwracały uwagę na stan Mariki. Kilka kobiet rzuciło w jej kierunku tęskne spojrzenia, jakby chcąc być na jej miejscu. Były w stanie oddać wszystko, by znaleźć się w ramionach dwóch najbardziej pożądanych osobistości w mieście.
Posadzili ją na ławce, skąd roztaczał się widok na zadbany ogród redaktora. Otarła łzy z twarzy, starając się nie rozmazać makijażu. Coś jej w tym wszystkim nie pasowało. Nie wierzyła, że Joanna odeszłaby tak bez słowa. Podniosła wzrok, napotykając pełne uznania spojrzenie Elliota.
- Oliverze, czy mógłbyś przynieść mi coś do picia? Proszę.
- Oczywiście, zaraz wracam.
Kiedy zniknął z powrotem w środku, wstała i pociągnęła drugiego towarzysza w kierunku ścieżki prowadzącej w głąb ogrodu. Ten zrównał z nią krok i pochylił się, szepcząc na ucho.
- Tak zatęskniłaś za moimi pocałunkami?
- Musimy porozmawiać.
Zatrzymali się dopiero, kiedy nie dochodziły do nich już żadne dźwięki z przyjęcia. Marika ledwo widziała mężczyznę w świetle księżyca, któremu brakowało jeszcze kilka nocy do pełni. Wzięła głęboki oddech. Elliot stał oparty o pień wysokiej wierzby i wpatrywał się z zaciekawieniem w towarzyszkę.
- Miałeś coś z tym wspólnego, prawda?
- Skąd ten pomysł, skarbie?
- Jesteś jedynym, który ma ręce brudne od piekielnej sadzy.
- Auć.
Pokręcił głową, obchodząc Marikę dookoła. Dłonią odgarnął włosy z jej szyi, muskając ją palcami.
- Zabiłeś ją?
- Ja tylko mieszam w głowach i nakłaniam do odbierania życia, jeszcze tego nie dostrzegłaś? Myślisz, że co się stało z Markiem?
- On też?
- I to ile miesięcy temu.
Zadrżała, chociaż noc była ciepła. Miała za plecami mordercę, seryjnego mordercę, który nie zabijał dla pieniędzy a rozrywki. Lubił zabawy, które spływały krwią. Karmił się cierpieniem, którego był sprawcą lub tylko je podsycał. A ona go w tym wspierała.
- Jesteś potworem.
- Czy to cię we mnie nie pociąga, skarbie?
Przyparł ją do pnia, całując. Nie potrafiła mu się oprzeć. Każdy jego dotyk wyrywał z jej gardła jęk pełen rozkoszy, której nie potrafił wywołać nikt inny. Opuściła powieki.
- Mariko…
Pełen bólu głos Olivera momentalnie złamał resztki jej serca. Spojrzała na niego znad ramienia Elliota, który całkowicie zignorował pojawienie się przyjaciela.
- Oliverze, poczekaj… To nie tak!
Odepchnęła Elliota, który warknął z niezadowoleniem. Schwycił ją za ramię, przyciągając z powrotem do siebie i uderzył w twarz. Upadła na trawę.
- Nikt mi nie odmawia, Mariko. Marta zrozumiała to zdecydowanie szybciej od ciebie.
- Wracaj do piekła – jęknęła, zrywając się do biegu.
Olivera nigdzie nie było. Przeszukała cały ogród i posesję. Przepadł. Za każdym razem, kiedy się obracała, dostrzegała w tłumie niezadowolonego Elliota. W końcu opuściła dom redaktora i zaczęła biec w kierunku kamienicy. Nie chciała stracić kolejnej osoby. Nie mogła stracić mężczyzny, którego prawdziwie kochała.
- Już za późno, skarbie. Za późno! – krzyczał za nią demon, śmiejąc się. - Masz tylko mnie!
Wpadła na klatkę schodową i wbiegła na czwarte piętro. Drzwi do mieszkania były uchylone. Przeszła na drżących nogach dalej i położyła dłoń na klamce do salonu. Zamknięte.
- Oliverze, otwórz!
- Nie teraz, Mariko. Jestem zajęty!
- Oliverze, proszę. Zaufaj mi, to ważne!
- Ufność jest słabością, moja droga!
Zaczął grać. Ciężkie tony odbijały się echem w jej głowie. Przycisnęła dłonie do uszu i osunęła na podłogę. Płakała. Nie mogła wywarzyć drzwi, była na to zdecydowanie za słaba. Poza tym, czy mogła coś jeszcze zmienić?
Elliot poderwał ją i postawił na nogi. Drapieżny uśmiech gościł na jego twarzy, schodząc tylko na moment, kiedy wykrzyknął.
- Wiesz, Oliverze, rozmawiałem dzisiaj z Martą. Tak liczyła na ciało Mariki, aby znów być z nami. Czy wiesz, że to dzięki mnie mogła je przejąć? Powinieneś być mi wdzięczny.
- Jesteś chory - jęknęła.
- Szkoda, że nie dożyjesz jej powrotu.
- Przestań!
Nagle zrobiło się cicho. Z salonu dobiegł trzask, jakby coś spadło na podłogę. Elliot zaśmiał się tryumfalnie, puszczając Marikę. Otworzył przed nią drzwi.
Ze łzami w oczach podeszła do instrumentu, obok którego leżało zakrwawione ciało Olivera. Podciął sobie żyły szkłem z rozbitego okna. Zakryła usta dłonią, hamując krzyk. Przyłożyła palce do twarzy ukochanego, starając się go obudzić.
- Oliver, proszę…
- Płacz, skarbie. Czas na żałobę masz do świtu.
- Nie uda ci się – szepnęła, ściskając w dłoni odłamki szkła.
- Słucham? Czy zapomniałaś już, do kogo mówisz?
- Nie. To ty nie przewidziałeś wszystkiego.
Obróciła się, pokazując mu zakrwawione ręce. Krew wypływała z grubych nacięć na rękach, tworząc kałuże na podłodze. Marika zaśmiała się, wbijając ostatni kawałek w brzuch. Elliot ryknął wściekle, rzucając się w jej kierunku. Złapał ją w ostatniej chwili, amortyzując upadek.
- Przegrałeś.
The Earth without art is just eh.
Odpowiedz
#2
Cytat:Ciemne plamy, zwiewne jak kaszmir, sunęły wąskimi uliczkami,
Uciekły przecinki...

Pozostałe usterki wykazałam w poście pod tematem pojedynkowym.

Jakie jeszcze można mieć uwagi do tak dobrego tekstu? Ja jestem wciąż pod dużym wrażeniem. Ależ Ci się ten Elliot udałSmile
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz
#3
Westchnięcie? - no chyba raczej westchnienie.

No a ja pozwolę sobie być nieco odmiennego zdania. I zaznaczam, że nie o to chodzi, żeby było źle napisane. Bo technicznie jest bardzo dobrze.
Tyle, że do mnie jakoś tak nie bardzo przemawia. Postaci wydały mi się takie jakieś papierowe, no wiesz - jakby bez ducha. Oliwer jakiś taki niewyraźny, Eliot też jak na demona - ciut wodnisty. Końcowa scena zaś, choć powinna w założeniu kipieć od emocji, no... nie bardzo kipiała, Poza tym uśmiercanie wszystkich (no prawie, ale demon nie może umrzeć, więc się nie liczy) bohaterów nie jest moim zdaniem najlepszym zabiegiem literackim.

No cóż, ponarzekałem sobie, ale co tam, myślę, że wybaczysz. Reasumując: Obiektywnie jest to tekst napisany na wysokim poziomie warsztatowym, jednak mnie... jeszcze raz przepraszam... ale jednak nie urzekł.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
(05-09-2017, 22:14)Lexis napisał(a): Kilkoro dzieci skakało wokół fontanny, kiedy ich matki gawędziły między sobą w cieniu niewielkich drzew rosnących przy jednej z kamienic. 
Zbędny dodatek.

(05-09-2017, 22:14)Lexis napisał(a): - Elliot jest starszy, ma na pewno więcej niż trzydzieści, może trzydzieści pięć lat.
Big Grin Big Grin Ci ludzie po trzydziestce to już tacy starzy Big Grin 

(05-09-2017, 22:14)Lexis napisał(a):  Bardzo chciała się na niej skupić, ale myślami nieustannie wracała do Olivera. 
Wiem o co chodzi ale "skupianie" się na przyjaciółce jakoś dziwnie brzmi.

(05-09-2017, 22:14)Lexis napisał(a): - Zrobili mnie sekretarką w wydawnictwie! – Wstała, przechadzając się nerwowo po pomieszczeniu. – Mówili, że będę pisać, że ta praca poszerzy moje horyzonty. Ale żeby w taki sposób? Wiesz co takiego robiłam cały dzień? Kawę. Tak, kawę. Raz kazali mi odebrać telefon i przynieść jakąś teczkę. Ja po prostu… 
(...)
- Nawet od trzech – odpowiedziała obojętnie, strzepując nieistniejące pyłki ze swetra. – Wszystkie uznały moje reportaże za niedojrzałe, nudne i naciągane. 
(...)
- Nie tak dawno zastanawiałam się, czy lepiej wracać do rodziców czy od razu się zabić. To koniec. Świat artystów wcale nie jest taki artystyczny i wolny, Mariko. To świat jak każdy. Tam liczą się tylko pieniądze i nazwisko.
Jest i zawód egzystencjalny Wink 

(05-09-2017, 22:14)Lexis napisał(a):  Pech chciał, że potknęła się i wpadła do rzeki. Rwącej, ciemnej i zimnej rzeki. Elliot przyglądał się tej scenie z odległości kilku metrów. Stał z założonymi rękoma z tym swoim niebezpiecznym uśmieszkiem na twarzy. Nie poruszyła go tragedia. Wydawało się, że czerpał radość z obrotu spraw. W przeciwieństwie do niego, Oliver upadł na bruk i łkał. Ell szepnął mu coś na ucho, jakby wiedział, że obserwuję. Spierali się chwilę, aż w końcu odeszli.
Ostro. Ale chyba ten Olivier coś szybko doszedł do siebie po utopieniu narzeczonej. Nie chciał je ratować? Nie wzywał pomocy? Od razu poszła na dno jak kamień?

(05-09-2017, 22:14)Lexis napisał(a):  Dziwna siła przybliżała ich do siebie, zupełnie jakby powietrze wokół zwiększało swoją gęstość.
Tu literki zabrakło
(05-09-2017, 22:14)Lexis napisał(a): Kiedy zniknął z powrotem w środku, .
To chyba zbędne dopowiedzenie.

Warsztatowo na wysokim poziomie. 
Psychologicznie nie pasowała mi reakcja Oliviera po utopieniu narzeczonej.
Mrok w każdym akapicie, trup ściele się gęsto. No  rozumiem dlaczego wygrałaś, to nie to co moja grzeczna opowieść ze szkoły magii, gdzie żywota dokonał tylko symbiot z kosmosu Big Grin
Tylko nie zrozumiałem do końca o co chodziło z tą podmianą ciał i dlaczego Eliot miałby przegrać na jej samobójstwie.

Pozdrawiam
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości