Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nierówna walka
#1
Gruby gospodarz stuknął o szynkwas ociekającymi pianą kuflami piwa i zaraz odwrócił się na pięcie po talerz zamówionych ogórków. Ruch miał spory, jak w każdy piątkowy wieczór, a nawet ciut większy, zważywszy na przyjezdnych żaków, co to właśnie rozpoczęli letnią przerwę w nauce.
Gwar karczemnej gawiedzi już od jakiegoś czasu przyprawiał Taliona o ból głowy, a gdy spojrzał na złocisty płyn, buzujący tuż przed nosem, dodatkowo poczuł mdłości. Miał serdecznie dość napitków, smalcu z ogórkami i całego tego wieczoru, okraszonego sporą warstwą plebejskiej rubaszności. Zupełnie od niej odwykł, choć przecież wywodził się z tych stron. Czekał tylko na okazję, żeby niepostrzeżenie wymknąć się spod pieczy starszego kuzyna i wrócić do chaty biednego wuja, który wspaniałomyślnie przyjął go do siebie w tych ciężkich chwilach.
W dodatku, od jakiegoś czasu miał wrażenie, że jakiś dziwny, zakapturzony typ z drugiego końca izby przygląda mu się uważnie. Jeszcze będąc w mieście, słyszał o napadach w tych okolicach. Zbóje czyhali po lasach na zamożnych kupców, magów, czy żaków, takich jak on. Zawsze uderzali w tył głowy, zabierali zamroczonemu sakwę, a czasem nawet odświętne ubranie i znikali w ciemności nocy. Talion dyskretnie łypnął w stronę tajemniczego osobnika, ale jego krzesło stało już puste. Nieco uspokojony, poprosił karczmarza o rachunek.
– A ty dokąd, bratku? – wyseplenił młodzieniec o mętnym spojrzeniu i chwycił Taliona za ramię, gdy ten niezgrabnie próbował opuścić zajmowany od kilku godzin barowy stołek.
– Ja już będę szedł – wyartykułował Talion nader wyraźnie. – Nie dam rady tego wypić.
– Ale so? Nasze pifo ci nie smakuje? – Kuzyn groźnie ściągnął brwi i próbował utrzymać głowę w pionie, świdrując Taliona wzrokiem. – Ja fiem, sze to nie to samo, co wasze miody z Osta... Ostalionu, ale... z kuzynem się nie napijesz?
– Ostavilionu, bracie. I napiłem się już dość. Piję od trzech dni! Muszę w końcu dojść do siebie, bo czeka mnie trudna rozmowa ze starymi.
– Aaale że so? Że ten egzamin oblałeś? No weź mnie nie rośśmieszaj. – Zaśmiał się głośno i, niespodziewanie dla samego siebie, beknął spod serca.
– Śmiej się, śmiej. Jesteś z dziada, pradziada chłopem. Wymagają od ciebie tylko roboty w polu i przy kozich gównach. A jak zrobisz swoje, masz, bracie yy wywalone. – Upił łyk z pełnego kufla, po czym połowę jego zawartości rozlał po ladzie. – Aaa u mnie so? Od dzieciaka tylko magia, zaklęcia, kamienie fizoloficzne, pieprzona gildia, od której nie można uciec iii na dokładkę jeszcze więcej magii.
– Magia-sragia! Widocznieś do tego nie stwoszony. I napij się ze mną, a fszytkie zmartwienia i tom całom magię zostaw staruchom z Ovistalionu – wybełkotał młodzian, po czym z hukiem wpadł twarzą w talerz ogórków.
Talion poczuł, że za chwilę straci przytomność, jeśli nie zaczerpnie świeżego powietrza. Machnął na chrapiącego kuzyna ręką i wstał powoli, przytrzymując się szynkwasu. Rzucił gospodarzowi banknot i udał się w kierunku wyjścia. Mijane stoły, roześmiane chłopskie gęby, pokrzykiwania, woń alkoholu i potu – wszystko tworzyło w jego biednej głowie bolesny wir, a jedynym oparciem na tej usłanej przeszkodami drodze, były wyłaniające się jakby znikąd poręcze od krzeseł, za które starał się chwytać, niczym tonący brzytwy.
Wypadł na chłodne podwórze i z ulgą spojrzał na tańczące w górze gwiazdy. Były piękne. Przypominały magiczny pył, który kiedyś przypadkiem rozsypał na zajęciach z eliksirów. Jednak przyglądając się im, dostał takich mdłości, że musiał czym prędzej puścić pawia za najbliższy płot.
Gdy mu trochę ulżyło, otrząsnął się, spróbował wyostrzyć wszystkie zmysły i ruszył przed siebie chwiejnym krokiem. Minął furtkę gospody, potem wszystkie trzy wiejskie chałupy i skręcił w polną ścieżkę, która prowadziła do lasu. Dom wuja stał w sąsiedniej wiosce, większej od tego zadupia, bo liczącej aż pięć gospodarstw. Dookoła Taliona znajdowały się zagrody ze śpiącymi zwierzętami, które przestraszone tępym krokiem żaka, pobudziły się i nieufnie na niego zerkały.
W pewnym momencie, równą dotychczas drogę przeciął pień złamanego podczas wichury drzewa. Talion pomyślał, że zrobi użytek ze swojej różdżki. W końcu niech ta zasrana magia na coś się przyda. Pogrzebał w kieszeni długiego płaszcza i wydobył gładki patyk, wykończony błękitnym kamieniem. Wycelował w pień i stał tak w zawieszeniu przez parę chwil. Gdy nie przypomniał sobie zaklęcia przesuwającego przedmioty, zrezygnował, a następnie postanowił pokonać kłodę w tradycyjny sposób. Uniósł prawą nogę i z satysfakcją postawił ją po drugiej stronie zwalonego drzewa. Jego radość jednak nie trwała długo, ponieważ drugą kończyną zahaczył o sterczącą gałąź. Momentalnie zwolnił czas i zaczął, jakby z boku, obserwować swój upadek. Pozbierał zamroczone myśli i próbował się ratować, wypowiadając zaklęcie lewitacji. Nieskutecznie. Coś błysnęło, huknęło, po czym różdżka wyleciała z dłoni niedoszłego maga w powietrze, a zaraz potem upadła razem ze swoim panem na ziemię.
– Kurwa! Znowu popierdoliłem zaklęcia! – zaklął, wycierając policzek ze śmierdzącego odchodami błota. – Może rzeczywiście się do tego nie nadaje. Słyszycie?! Nie nadaje się! I w dupie mam tę waszą magię! – krzyknął w próżnię, mając nadzieję, że echo poniesie desperacki głos wprost do okien jego zacnych, czekających na sukcesy syna rodziców.
Zaczął chichotać. Najpierw cicho, ledwie słyszalnie, a potem coraz głośniej i głośniej, ku przerażeniu skupionych w grupce za płotem owiec. Śmiał się tak, dopóki znów go nie zemdliło. Tym razem powstrzymał jednak torsje, wstał, otrzepał się i nieco otrzeźwiony, ale wciąż się zataczający, ruszył przed siebie.
I wtedy, kątem oka dostrzegł jakiś ruch tuż za mijaną zagrodą, na obrzeżach lasu. Przyjrzał się przez chwilę temu miejscu. Wytężył wzrok, ale niczego tam nie było. Udał, że to ignoruje, odwrócił się powoli i ukucnął. Gwiżdżąc jakąś fałszywą melodyjkę, udawał, że wiąże buta, a naprawdę wyczekiwał kolejnego ruchu zbója. Dyskretnie sięgnął do kieszeni i chwycił za różdżkę. Na szczęście nie była uszkodzona. Podniósł się i gwałtownie wykonał obrót w kierunku domniemanego napastnika, celując w niego rozdygotaną ręką, zakończoną drewnianym kijkiem.
Był tam. Stał w płaszczu do ziemi, a mrok wrześniowej nocy całkowicie zacierał rysy jego twarzy. Rozdygotany Talion wyseplenił pierwsze zaklęcie, jakie przyszło mu na myśl, posławszy w stronę zbira wiązkę niebieskich promieni. Tamten zrobił błyskawiczny unik, a stojący tuż za nim drewniany wóz rozpadł się na setki lodowych kawałków. Talion upadł, odepchnięty siłą zaklęcia, a cień znów rozpłynął się w ciemności.
Pewnie się przyczaił, żeby za chwilę znowu zaatakować – myślał Talion w panice. Nie mógł się skupić. Bał się o swoje życie, ale i kiesy mu było szkoda. W najbliżej znajdującej się chałupie nie paliły się świece, pewnie gospodarze spali głębokim snem. Zresztą było za daleko, żeby tam niepostrzeżenie dobiec, dodatkowo przeskakując kilka płotków. Pomyślał o powrocie do karczmy, lecz na drodze wciąż leżał ten cholerny pień. Zanim by go pokonał, tamten już by go dopadł. Musiał się skoncentrować, a to nie było łatwe w jego stanie. Postanowił, że zacznie biec prosto przed siebie. Wbiegnie do lasu, między gęstwinę, a potem skrótem, którego nikt nie zna, dotrze do chałupy wuja.
Cień zza płotu ożył dokładnie w tym samym momencie, w którym Talion ruszył swoistym slalomem. Biegli oboje, równolegle do siebie, ale chłopak słyszał tylko swój własny oddech i umykające spod własnych stóp kamienie. Tamten biegł bezszelestnie.
Ki piorun? Jakiś mag pierwszego stopnia? – pomyślał żałośnie, mając już w wyobraźni własny pogrzeb. Dobiegł do końca zagrody i skręcił w stronę lasu. Jednak żeby dać sobie przewagę, odwrócił się i po raz ostatni wymierzył różdżkę w przestrzeń przed sobą.
– Polimorfia! – wrzasnął łamanym głosem, a pomarańczowy promień przeszył noc, zatrzymując się na puszystym ciele przestraszonej owcy.
Zwierzę wzdrygnęło się tylko, tępymi ślepiami spojrzało na maga, jakby był niedorozwinięty umysłowo, po czym odwróciło się zadem i zaczęło na powrót skubać trawę.
– Nie, nie, nie! Jak mogłeś chybić?! – po cichu skarcił sam siebie, po czym w akcie wściekłości i desperacji zawołał: – Wyłaź łotrze! Nie wiesz z kim masz do czynienia! Jam jest Talion, uczeń Therimana, wielkiego maga Ostavilionu!
Odpowiedziała mu cisza. Zrobił krok w przód, a zacieniona postać również lekko się przybliżyła. Podchodził do wroga powoli, z wyciągnięta przed siebie różdżką, zataczając się i wybałuszając wzrok, a wrogi cień zbliżał się w tym samym tempie. Wreszcie stanęli naprzeciw siebie w odległości kilku kroków. Zza chmur wyjrzał księżyc, a jego blada poświata padła na sylwetkę, dotąd ukrytą w mroku.
Zdezorientowany Talion opuścił rękę i gapił się na samego siebie z otwartą gębą. Po chwili zabłysnęła i zgasła końcówka jego różdżki. Czar wygasł, a mętna iluzja rozpłynęła się w wiejskim powietrzu.
Odpowiedz
#2
Zamieniłabym trochę szyk na początku, myślę, że zaczęcie od Taliona będzie lepszym posunięciem, bardziej mi się wkręca:


Cytat:Gwar karczemnej gawiedzi już od jakiegoś czasu przyprawiał Taliona o ból głowy, a gdy spojrzał na złocisty płyn, buzujący tuż przed nosem, dodatkowo poczuł mdłości.

Cytat:Gruby gospodarz stuknął o szynkwas ociekającymi pianą kuflami piwa i zaraz odwrócił się na pięcie po talerz zamówionych ogórków. Ruch miał spory, jak w każdy piątkowy wieczór, a nawet ciut większy, zważywszy na przyjezdnych żaków, co to właśnie rozpoczęli letnią przerwę w nauce.

Cytat:[Talion] Miał serdecznie dość napitków, smalcu z ogórkami i całego tego wieczoru, okraszonego sporą warstwą plebejskiej rubaszności. Zupełnie od niej odwykł, choć przecież wywodził się z tych stron. Czekał tylko na okazję, żeby niepostrzeżenie wymknąć się spod pieczy starszego kuzyna i wrócić do chaty biednego wuja, który wspaniałomyślnie przyjął go do siebie w tych ciężkich chwilach.


Dalej:

Cytat:Może rzeczywiście się do tego nie nadaje. Słyszycie?! Nie nadaje się![/qupte]

nadaję?

[quote]otrzepał się i nieco otrzeźwiony, ale wciąż się zataczający, ruszył przed siebie.

ale wciąż zataczając się... bym napisała

Różdżka - najpierw wyleciała z dłoni i upadła z panem na ziemię, a następnie wyciągnął ją dyskretnie z kieszeni - nie pasuje mi to.


Boru, zaśmiałam się na koniec. xD
Genialne teksty, rozmowa pijacka w sam raz pijacka, ale najbardziej mi się spodobało: "Bał się o swoje życie, ale i kiesy mu było szkoda."
No zaowcoza! Big Grin
Odpowiedz
#3
okraszonego sporą warstwą plebejskiej rubaszności. - dosyć nieszczęśliwe to określenie, szczególnie ta warstwa

No wiesz Bel, zakładam, że kiedy zbierał się z gleby dobytek też pozbierał Wink. No przynajmniej ja bym tak zrobił.

Okey. Fajna scenka. Wygląda na wprawkę pisarską, ale jak najbardziej udaną.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
Cytat:...większej od tego zadupia...



Cytat:...ta zasrana magia...


te zdania nie powinny mieć tutaj miejsca, zaburzają granicę między narratorem a bohaterem. albo pierwsza osoba albo bezosobowy narrator albo narrator przedstawiony. uśmiechnąłem się na pijackiej rozmowie, mam umysł 16 latka zawsze pijackie rozmowy mnie rozśmieszają. Taliona łatwo sobie wyobrazić i już zdążyłem się do niego przyzwyczaić. także spokojnie może być bohaterem innej i dłuższej przygody. 
ogólnie lekkie pióro tylko jeszcze trzeba je wykuć mocnym młotem krytyki ;]
jak to mówi młodzież zazdro i pozdro  Wink
jestem nikim i niczym
Odpowiedz
#5
Zachodzę tu po dłuższym czasie i co widzą moje oczy? Tyle zacnych komentarzy! Dziękuję pięknie Smile
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości