Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
W lot pojęte
#1
Powracam(n-ty razWink)!
Mam nadzieję, że będziecie się zaczytywać kolejnym opowiadaniem o Tymonie i Ongusie, ja tymczasem tworzę kolejne części cykluWink. Miłej lektury!

W lot pojęte cz. 1/3
Tymon schodził po schodach wieży maga. Był głodny i ledwo żywy, przed oczami wszędzie widział literki, których dopiero co się uczył. I byłoby pół biedy, jakby tylko o nauczenie się bukw chodziło - do tego trzeba było umieć składać je w słowa! Chłop nigdy nie pomyślałby, że samo gapienie się i myślenie może być cięższe, niż takie robienie w polu.
Schodził tak wolno, że, mimo iż w pokoju na górze było jasno, to w klatce schodowej oczy zdążyły przyzwyczaić się do półmroku. Zasłonił się ręką, gdy ujrzał stale otwarte wejście do wieży, przez które wpadały promienie popołudniowego słońca. Ta obietnica wyjścia na zewnątrz sprawiła, że zaczął myśleć o obiedzie. Trza będzie zajść do Baryły, pomyślał. Zamiast robić co w domu, zjem jakiej kaszy smakowitej albo...
Nie dokończył myśli - nie znalazłszy kolejnego schodka stopa trafiła w próżnię, a on poleciał do przodu i stoczył się z kilku ostatnich stopni. Pomacał się po głowie. Wyczuł, że rośnie mu guz od zderzenia ze ścianą. Spojrzał na schody - rzeczywiście brakowało jednego, jednak po chwili, bez dźwięku, znów się pojawił. Tymon podpełznął doń, dotknął. Był, jakby nigdy nie zniknął.
Wtem uniósł wzrok, słysząc śmiech dobiegający z góry.
- Aleś poleciał - otarł łzy Ongus. - Jak kłoda. A tyleś harmidru przy tym narobił, że martwy by się zbudził!
Tymon podniósł się zagniewany.
- To twoja sprawka? - burknął.
- Ano. - Mag kiwnął głową. - Ciesz się, że ci nie zabrałem któregoś schodka u samej góry i na następny raz patrz, jak łazisz.
- Co tak się ciebie takie głupie żarty czepiły? - Chłop był wciąż naburmuszony. Może i próbował się trochę rozchmurzyć, ale do postawy przeciwnej skutecznie zachęcał ów guz.
- Oj, głupie, nie głupie... - machnął ręką Ongus. - Takie wzajem czynione żarty budują więzi.
- Ciekawym, jak ty byś się związał, jakbyś zleciał ze schodów na łeb.
Czarodziej mruknął coś, nie odpowiedział na to nic.
- Idę obiadać do karczmy - oznajmił Tymon. - Chociaż już dziadzio zrzędzi, że nic nie robię, a jem za dwóch...
- Zobaczysz, co będzie gadał, jak mu coś wyczarujesz - uśmiechnął się Ongus.
Chłop westchnął głośno.
- Oj, coś mi się widzi, że mnie wpierw z domu wygna, nim to się stanie... Trzeba chyba się wziąć za robotę jaką, choć społem z tym uczeniem to może być niewyróbka...
- Chcesz przychodzić rzadziej?
- Nie wiem, podumam... Może i...
- Nie zatrzymuję cię już - uśmiechnął się czarodziej. - Idź, bo pewnoś już głodny...
Chłop w odpowiedzi pokiwał tylko głową i odszedł smętnie, szurając ciżmami.
Ongus zamyślił się. Tymonowi widocznie potrzeba było motywacji. A nic tak nie zachęca początkującego wolszebnika, jak jakieś proste zaklęcie, które uczyni samodzielnie. Od czego by tu zacząć?

***
Tymon beknął, aż niemal rozległo się echo. Po smacznym i sycącym obiadaniu nie było niczego lepszego, niż ulżyć sobie, pozbywając się nadmiaru gazów z trzewi. No, może jeszcze drzemka uraczyłaby go w pełni, ale na to raczej nie mógł liczyć - był pewien, że dziadzio zaciągnie młodzieńca do roboty, gdy tylko ten powróci.
Szedł właśnie z karczmy, beznamiętnie mijając wzrokiem kolejne chałupy w siole. Do domu wlókł się powoli - obfity obiad w brzuchu zachęcał go raczej do spania, a nie do łażenia. Poza tym, najzwyczajniej w świecie nie chciało mu się pracować, a tego się spodziewał po dotarciu do celu.
Przechodził właśnie obok łączki, na której pasło się kilkanaście krów. Bez pośpiechu wyrywały i wciągały kolejne kępy trawy. Nieopodal pastwiska rosły gęste zarośla, oddzielające ją od pól uprawnych. Liczne krzewy i różnorodne, bujne zioła tworzyły niemożliwy do przebycia dla bydła mur.
Tymon przystanął, spojrzał z uwagą na burzan. A może by tak opić się mleka i nażreć się ziela jakiego?, przyszło mu na myśl. Wszak od takiego połączenia szybko bym się rozchorował. Był tak zmęczony i zniechęcony, że gotów był nawet na podobne nieprzyjemności, byle tylko uniknąć pracy. Zaczął rozglądać się za ziołem nadającym się do jego planu. Zatrzymał się przed krzewem szakłaka.
Zaraz, co ja, głupi?, zastanowił się. Sam się będę truł? Lepiej zgotuję jakąś hecę wolszebnikowi, obaczym, czy będzie się śmiał...
Zerwał z krzaka kilka ciemnych owoców, schowawszy je do kieszeni ruszył do domu, w myślach godząc się na, zdawać by się mogło, nieuniknioną pracę.
Już z daleka dostrzegł staruszka siedzącego, jak to miał w zwyczaju, na ławeczce pod płotem. Podszedł doń, zwrócił na siebie jego uwagę.
- Gdzieżeś był, a? - zapytał od razu dziadzio. Tymon usłyszał w jego głosie złość. - Znów nic dziś jeszcze nie zrobione, a zmierzcha już, cały dzień zmitrężony.
- Oj tam, zaraz zmitrężony - machnął ręką młodzieniec. - U wolszebnika byłem, nauczał mnie.
- Ech - staruszka ta odpowiedź bynajmniej nie usatysfakcjonowała. Pokręcił z dezaprobatą głowę, cmoknął głośno. - A jutro? Idziesz?
Tymon pomyślał, uznał że musi. Choćby po to, by zawiadomić czarodzieja, że będzie przychodził rzadziej. Kiwnął głową.
- Zrozumiałbym ja, jakbyś chodził kiedy niekiedy, roboty nie zaniedbując - zirytował się dziadzio - ale ty miast tego, piorun trzasł, już lecisz, jak parobczak jaki...
- Oj, dziadziu, przecie Ongus na wolszebnika mnie przysposabia, żebym też mógł cuda wyczyniać.
- Tymonku, puknij ty się. A na cóż ci będą one, gdy nie będziesz miał co do gęby włożyć?
Tymon pomyślał, że wtedy przydałyby się na wiele, być może jeszcze większy przyniosłyby pożytek. Uznał jednak, że dziadzio obstaje przy swoim mniemaniu tak mocno, że nic nie byłoby w stanie go od tegoż odciągnąć, nawet gdyby za sprawą czarów pojawił się przed nim stół zastawiony, niczym u książąt. Młodzieniec postanowił, że, póki co, posłucha dziadka, choć przez jakiś czas.
- Wiesz przecie, że ja niedołężny - podjął znów staruszek. - Za dużo już nie zrobię. Jak tak dalej pójdzie, to wyzdychają nam wszystkie króliki...
- Sprzedać i nie byłoby się czym kłopotać - palnął Tymon.
- O, odezwał się! A do pasztetu to pierwszy!
Cóż miał powiedzieć? Dziadziusiowy pasztet z królika był prawdziwie wyborny, to i Tymon jadł go chętnie. A że dziadzio pewnie już się ojadł przez całe życie i wiadomo, stary, to w ogóle pożywa mniej, to apetyt młodzieńca zdawał się jeszcze większy.
- Na targ i tak trzeba się wybrać - zadecydował dziadzio po chwili. - Jak się królice okocą, to nam klatek nie starczy, wypadałoby sprzedać trochę młodych...
- To już pojutrze... - sapnął Tymon. - Bo to skoro świt trzeba, a jutro jeszcze chcę do wolszebnika zajść na trochę...
- Niechaj będzie - westchnął staruszek.

***
Ongus siedział pochylony przy stoliku, podniósł się żywo, gdy tylko wszedł jego uczeń.
- Chodź, chodź. Usiądź - wskazał na zajmowane przed chwilą przez siebie miejsce. Był bardzo podekscytowany.
- Coś taki wesoły? - zapytał Tymon lekko zaniepokojony.
- Jak przeczytasz, co przygotowałem, to się dowiesz - czarodziej uśmiechnął się szeroko. - Skup się.
Chłop podrapał się po uchu, spojrzał na tekst leżący na stole.
- Nie, na razie niczego nie czytaj - przerwał Ongus. - Zamknij oczy. Skoncentruj myśli... Wyobraź sobie... drzewo!
Cóż za problem?, pomyślał Tymon, dziwiąc się trochę. Każdy głupi drzewo widział...
- Tak... Widzisz jego listowie? Zielone i soczyste...
Młodzieniec ujrzał w myślach klon. Silny, o grubym pniu, ponad którym rozpościerało się morze zieleni.
- Spójrz, jak wiatr wzrusza liśćmi. Delikatnie, nieśmiało wręcz. - Mag kontynuował nakierowywanie swojego ucznia.
Ostro zakończone liście poruszyły się, od razu zaszumiało.
- Wiatr wzmógł się. Wieje mocniej, chce ogołocić drzewo. To już nie jest ciepły powiew, nadchodzi... jesień!
Drzewo w wyobraźni Tymona zaczęło opierać się coraz silniejszym tchnieniom. Mimowolnie chłop wyobraził sobie, jak liście w jedną chwilę pożółkły, część stała się czerwona, inne zaczęły brązowieć.
- Podmuch zrywa liście, bawi się nimi, nie pozwala upaść na ziemię! Każe im... latać! - wyszeptał Ongus. Brzmiał podobnie, jak szum z wyobraźni młodzieńca.
Drzewo teraz znikło chłopu z widoku, skupił się na pojedynczym, zbrązowiałym liściu, który bezwładnie oderwał się od gałęzi. Czuł jego bezsilność; pomyślał, jak zrozpaczony byłby on sam w takiej sytuacji. Miotany podmuchami, bez możliwości zakotwiczenia się, walczący, lecz nieskutecznie.
- Otwórz oczy!
Tymon zaskoczony dopiero po chwili uświadomił sobie, że było to tylko wyobrażenie. Zamrugał kilkakrotnie, wpatrując się w czarodzieja.
- Dobrze - uśmiechnął się Ongus. - Spójrz teraz na księgę przed tobą. Spróbuj przeczytać w myślach, a później na głos pierwszą frazę napisaną pogrubionym pismem.
Tymon posłusznie spojrzał na wskazane zdanie. Litery sobie przypominał, ale układały się one w nieznane mu słowo. Zaczął czytać je po kolei, wskazując każdą palcem. V-O-L-E-O F-L-U-G-G-I. Wypowiedział w myśli powstałe dwa słowa: Voleo fluggi.
- Vo-leo fluggi - rzekł niepewnie na głos.
Spojrzał na Ongusa. Ów najpierw zrobił zawiedzioną minę, później znów się uśmiechnął. Jednocześnie chłop poczuł, że stuknął udem w stolik, a stopy oderwały się od ziemi. Z niepokojem popatrzył na swoje ciało unoszące się w powietrzu.
- Latasz - wyjaśnił oczywistość mag. - Bezbłędnie wykonałeś moje polecenia i udało ci się wypowiedzieć twoje pierwsze zaklęcie.
Tymon zachwycony pomyślał, że warto byłoby zapamiętać sposób, w jaki do tego doszło i formułę zaklęcia. Spojrzał przelotnie na księgę. Voleo fluggi. Powtórzył w myślach frazę, próbując zachować ją w pamięci.
- Chciałbyś się gdzieś przelecieć? - zachęcił Ongus.
- A kiedy spadnę? - odpowiedział pytaniem chłop. Owszem, to byłoby ciekawe doświadczenie, ale bardzo zależało mu na tym, żeby je przeżyć, by być może móc je komuś opowiedzieć.
- Kiedy tylko zechcesz. Wystarczy wypowiedzieć zaklęcie.
Ongus podszedł do okna uśmiechnięty, otworzył je na oścież. Tymon zrozumiał zachętę. Odbił się stopami od sufitu, zamachał rękami i bez słowa wyfrunął na zewnątrz.

Mag spojrzał na szybującego ucznia. No cóż, być może za dużo się spodziewałem. Chciałem, by spróbował uczynić zaklęcie samą myślą. I tak dobrze, że udało mu się chociaż to.
Uśmiechnął się złośliwie. W swoim zachwycie Tymon nie zapytał nawet o zaklęcie pozwalające mu na powrót stanąć na ziemi. Polata, to zmądrzeje, pomyślał, wpatrując się w oddalającego się chłopa.
Odpowiedz
#2
Znów napisałeś fajne opowiadanie. Zabawne, nieco przekorne i z puentą Smile. W sumie z mojej strony nic dodać, nic ująć. Na kolejną część czekam.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Chyba czas wrzucić kolejną częśćSmile

Mimo, że Tymon miał już okazję latać maszyną - co na zwykłego mieszkańca sioła było i tak nie lada doświadczeniem - to nie mógł wyjść z zachwytu, unosząc się nad opolem. Może to dlatego, że ową podróż zawdzięczał swoim umiejętnościom. Rozbudzonym i odkrytym przez Ongusa, ale wciąż swoim. Cała czynność przypominała trochę pływanie - chłop machał rękami i nogami, dzięki czemu mógł się przemieszczać. Widział przelatujące czasem, wystraszone ptaki. Próbował się z nimi ścigać, ale jeszcze dużo mu brakowało, by osiągnąć taką prędkość. Miał jednak nadzieję, że skoro teraz znał zaklęcie, będzie mógł sobie poćwiczyć. Jedno, co go irytowało to fakt, że nieustannie się wznosił. Nad tym też postanowił popracować.
A skoro już o pracy mowa, pomyślał, miło się lata, ale natenczas chyba starczy, trzeba wrócić i porobić coś w obejściu, żeby dziadzio się nie srożył. Zamachał rękami, zaczął obniżać się ku wieży maga.
Podleciał do okna, przez które wcześniej wychynął na zewnątrz. Było zamknięte. Zapukał.
Zjawił się Ongus, wyjrzał na zewnątrz. Pociągnął za klamkę, jednak uchylił ramę tylko odrobinę.
- Na razie mi starczy tego latania - oznajmił Tymon.
- Jak uważasz - odparł wolszebnik. Poza tym jednak nie zareagował.
- Odczaruj mnie.
- Sam się odczaruj.
- Nie powiedziałeś, jak!
- Bo nie pytałeś.
- Wpuść mnie! - rozsierdził się Tymon.
- Pamiętasz, com ci mówił o wzajemnych żartach? Znów się nabrałeś. - Ongus zaśmiał się krótko. - Może przynajmniej coś zmądrzejesz. Wyraźnie ci mówiłem, że możesz się odczarować, potrzebne ci tylko proste zaklęcie. Dla twojej wiadomości, było ono napisane tuż pod tym, którego użyłeś.
- Czekaj, no, kanalio! - Tymon ze złością uderzył w okno.
- No, tylko mi tu bez pięści! Jak mi zbijesz szybę, obiję ci gębę! - Czarodziej nastroszył gniewnie brwi. Chwilę później znów się roześmiał.
- Zobaczysz, no, dziadu... - wycedził do siebie Tymon, odleciawszy od okna. Obniżył się ku drzwiom, które jednak też były zamknięte. E, nie ma sensu, zadumał się chłop. Dziwak i tak pewno by mnie nie odczarował, nawet gdybym wlazł do środka... Uleciał w górę, myśląc o sposobie na powrót na ziemię i o zemście.

***
- A pan starszy co taki zasmucony siedzi, a?
Wyrwany z zadumy dziadzio spojrzał w stronę dobiegającego głosu. Ku niemu, od strony karczmy, szedł Jeremi.
- Dumam sobie, że to pewno niedługo umrzeć przyjdzie... - odpowiedział staruszek z żałością w głosie.
- No co też pan powiada? Przecie pan zdrowyś, jeszcze długo pożyjesz!
- Z każdym kolejnym rokiem coraz szybciej one lecą, nie zdążam ich już liczyć! Ani się obejrzę i mnie zaskoczy śmierć niechybnie...
- Oj, nie martw się pan na zapas - machnął ręką Jeremi. - Tymon doma?
Dziadzio westchnął głośno.
- Otóż i kolejne zmartwienie... Zbiesił się, robić nic nie chce, schadza się jeno z wolszebnikiem i czort wie, co tam razem w tym wieżyszczu odprawiają...
- Co pan powie? - zdziwił się Jeremi. - Zatracił się? Przecie to taki poczciwiec był!
- Ano, widzisz pan - dziadzio skrzywił się, wlepił wzrok w jakiś bliżej nieokreślony obiekt w oddali. - Takoż to już się dzieje, bo wiadomo, że wszystko podług pracy przyjemniejszym się zdaje... Dziś też miał Tymon przyjść wcześniej, zrobić cokolwiek póki widno, ale patrz pan, jeszcze się nie zjawił...
- Trza panu z nim pogadać, albo ja mogę... A jak się nie powiedzie, to z samym wolszebnikiem zdałoby się popróbować.
- Boję się, że ów drugi może nie chcieć mnie wysłuchać... Żal to przecie będzie dlań odstąpić od przysposabiania nowego wolszebnika...
Jeremi uniósł ze zdziwieniem brwi.
- Jakiegoż znowu nowego wolszebnika? Cóż mówicie?
- Tymona niby, sam mi mówił, że się uczy.
- Dziwności...
Dla chłopów było to niepojęte, jak jeden spośród nich mógłby stać się czarodziejem. Uważali poza tym, że być może zamiana taka sprawiłaby utratę kompana.
- Ech, za stary ja jestem na takie dumania... - jęknął znów dziadzio. - Gorzej, że tera nima komu robić... Wyzdychają mi wszystkie króliki...
- Trzeba panu tedy poszukać kogo do pracy w zastępstwie - poradził Jeremi - a w nagrodę ofiarować królika, czy...
Pociemniało nagle. Chłopi spojrzeli na niebo, ujrzeli jak coś zasłania słońce.
- Cóż to za cień? - zdziwił się Jeremi. - Jastrząb, czy co?
Dziadzio zmrużył oczy, przypatrzył się zjawisku.
- Powiększa się - osądził. - Leci ku nam.
Rzeczywiście, kształt cały czas się zbliżał, w końcu rozpoznali w nim sylwetkę człowieka.
- Gwałtu, rety! Upir! - zakrzyknął Jeremi.
- A może rzeczywiście już po mnie leci? - zaśmiał się nerwowo dziadek. - Nawet ubiec nie dam rady, ale ty pan uciekaj, na cóż mara ma się nas dwóch nachapać?
Jeremiemu nie trzeba było powtarzać. Bez sporu zostawił staruszka samego, zaczął uciekać skulony.
- Stójże! Ot, głupi, gdzie lecisz?
Chłop odwrócił się, usłyszawszy znajomy głos. Uznał, że gdyby była to prawdziwa zjawa, gadałaby ze świstem, a dźwięk jej słów mroziłby do szpiku kości.
Jego oczom ukazał się osobliwy i cokolwiek niepokojący widok - oto koło dziadzia, około dwóch piędzi nad ziemią, unosił się Tymon.
- Tymona dusza umęczona! - zadrżał Jeremi. - Powróciła po jego śmierci, sprawy jakiejś ważnej uprzednio nie załatwiwszy! Ale kiedyż on umarł?
- Jak cię zaraz trzasnę w łeb, przestaniesz gadać durnoty! - rozgniewał się latający Tymon. - I obaczysz czy ja samo duch, czy razem z powłoką!
Jeremi uznał, że to jednak nie była zjawa. Oweż nie są takie niegrzeczne.
- Ale... przecie ty latasz!
- Ano, latam... Wolszebnik mnie tak zaczarował.
- Na cóż to?
- Właściwie... - Tymon podrapał się po głowie, podpłynął w dół, bo zdążył już unieść się lekko. - Ja sam się zaczarowałem. Ale to wolszebnik mnie namówił, a nie chce powiedzieć jak się odczarować...
Zapadła chwila milczenia. Uczeń Ongusa spoglądał to na jednego, to na drugiego towarzysza i ich otwarte ze zdziwienia gęby.
- Dziadziu, ja nie chciałem - jęknął Tymon. - Ale tera to ja chyba nic nie zrobię, póki na ziemi nie będę w mocy stanąć... Złyś?
Dziadzio zamknął usta z kłapnięciem. Znów je otworzył, śmiejąc się tak głośno, jak chyba tylko potrafił. Takiej reakcji młodzieniec się nie spodziewał.
- Ale heca - krzyknął dziadek, zapłakany z uciechy. - Ot, się przysposobił na wolszebnika! Sam się zaczarował, odczarować się nie umi!
Zarechotał znowu, uśmiechnął się też Jeremi. Tymon nie obraził się na nich - ulżyło mu raczej, że dziadzio nie rozgniewał się, a on póki co uniknie pracy.
- Miast śmiać się doradzilibyście co - pożalił się Tymon. - Niepodobna przecie latać przez całe życie, osiąść nigdzie nie mogąc, z głodu i zimna tu umrę.
- Cóż tu radzić, lećże do cioty! - odpowiedział Jeremi, na co dziadzio pokiwał z uznaniem głową. - Przecie ona takoż się gusłami para, bystro coś wymyśli.
- A, to jutro już polecę - machnął ręką Tymon. - Zmierzchać już będzie, nie chcę latać nocą po borach, szukać wiedźmowego domku po ciemku...
- Masz słuszność - uśmiechnął się Jeremi. - Jeszcze cię krucy wespół z sowami gotowe rozerwać. Bo wilcy to już raczej nie dosięgną.
- Tylko uważaj, nie daj się znów zaczarować - dodał z rechotem dziadzio. - Bo cię guślarka w bociana zmieni i miast w chacie własnej będziesz sypiał na dachu, gniazdo wprzódy ustroiwszy.
Być może Tymon zasłużył sobie na taki los. Odpokutuje swoją głupotę przez bycie przedmiotem drwin i żartów. Niech się pośmieją, przynajmniej zdrowsi będą. Nie dąsał się na nich. Przeczuwając jednak, że wkrótce może zacząć, uleciał, machając rękami i nogami. Musiało to zabawnie wyglądać, bo mimo zwiększającej się odległości słyszał ich coraz głośniejszy śmiech.
Odpowiedz
#4
Cytat:- Właściwie... - Tymon podrapał się po głowie, podpłynął w dół, bo zdążył już unieść się lekko. - Ja sam się zaczarowałem. Ale to wolszebnik mnie namówił, a nie chce powiedzieć jak się odczarować...

zamiast właściwie napisałbym "tak po prawdzie" - coby się w konwencję wpisywało.

Tak po prawdzie w tym fragmencie humor Ci oklapł, ale ogólnie jest nieźle. Mam jednak nadzieję, że w kolejnym fragmencie wystrzelisz jakąś petardę śmiechu. Ten "odcinek" traktuję więc jak rodzaj "wypełniacza", który w każdej opowieści znaleźć się musi.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
Z tym 'po prawdzie' słuszna uwagaWink.

To żeby już nie tkwić w tym mało znaczącym fragmencie, już wrzucam ostatnią częśćSmile.

Zaczęły go swędzieć plecy. I w ogóle czuł, że koszula jakoś tak niewygodnie na nim leży. Ale nie mógł się ruszyć - był już zbyt blisko. Kilka kawek siedziało na jego ramionach i na głowie. Ptaki pewnie myślały, że to jakiś napowietrzny strach na wróble i lądowały na nim, jak na tych normalnych, wbitych w ziemię.
Kawki nie zdążyły nawet zareagować, spanikować, gdy Tymon szybkim ruchem schwycił dwie z nich. Pozostałe najpierw straciły powierzchnię pod swoimi pazurami, dopiero później z głośnym wrzaskiem uleciały, ratując skórę. Nie wiedziały, że tylko świadomy wybór chłopa zadecydował, które z nich mogły wciąż cieszyć się wolnością. Dwa ptaki szamotały się, gotowe nawet wyrwać sobie część piór, byle tylko uwolnić się z uścisku Tymona. Chłop schwycił je za nogi, po jednej na dłoń, trzasnął ich łebkami o kolana, zaczął wyrywać im pióra, które opadały wolno ku ziemi, niczym osobliwy, szaro-czarny śnieg. Zdarł z nich skórę i dobrał się do mięsa. Pierwszy raz w życiu jadł taki obiad — mięso z kawek, do tego surowe. O tym, że wisiał kilkadziesiąt sążni nad ziemią, próbował nawet nie myśleć, pogorszyłoby to jeszcze ocenę tegoż doświadczenia. Posiłek był wręcz obrzydliwy, Tymon miał nadzieję nigdy więcej tego nie robić. Zmarkotniał, zwłaszcza że tu, w górze było dość zimno i o wiele chętniej zjadłby coś ciepłego. Nie wyobrażał sobie jednak, jak mógłby rozpalić gdziekolwiek ogień, bez przerwy się unosząc.
Chłop postanowił polatać jeszcze trochę, aby rozgrzać się co nieco. Szybko jednak się zmęczył. Nic w końcu dziwnego - ściemniało się już, a on prawie przez cały dzień wymachiwał rękami i nogami. Chciał zasnąć, ale nie za bardzo wiedział, jak ułożyć się do snu. Wiszenie w powietrzu, nie mając niczego pod plecami, zdawało mu się głupie. Postanowił po prostu zamknąć oczy i czekać na sen, nie pomagało to jednak jeszcze przez długi czas.

***
Zbudził go intensywny blask - to wschodzące słońce, które świeciło tak, jakby ktoś umieścił mu je pod powiekami. Tymonowi było zimno, bolały go uszy i miał zły nastrój. Spojrzał w dół - przerażony zauważył, że znajduje się na tyle wysoko, że ledwo mógł dojrzeć sioło Wolszebniki. Rozpoznał je po cienkiej nitce dróg, ułożonych w literę "T", którą otaczały rozległe pola i łąki. Zaczął gorączkowo lecieć w dół, z dziwną obawą przed upadkiem z takiej wysokości. Opuścił się pod swoją chałupę. Dziadzio siedział już na ławeczce. Tymon wielokrotnie słyszał, że starsi ludzie mało śpią, ale to wydawało mu się już trochę dziwne.
- Dziadziu! - zawołał bez powitania, podlatując jeszcze niżej. - A może ja bym na ten targ poleciał, co? Przywiążę się jakim sznurem do ziemi i nie odlecę!
- Czyś ty zgłupiał? Ludzi wystraszysz, albo pomrą ze śmiechu! Tak czy siak, spożywców stracim!
Tymon zmarkotniał, co dziadzio od razu zauważył.
- Nie frasuj się ty już tą robotą - pocieszył go dziadek. - Tyle już czekała, to jeszcze z dzień czy dwa można ją odwlec. Lećże już lepiej do guślarki, na ziemi twardo stojąc pewniakiem więcej zdziałasz.
Młodzieniec w odpowiedzi skinął tylko głową i poleciał do lasu na poszukiwania domku wiedźmy.

***
Uznał, że musi lecieć poniżej poziomu wierzchołków drzew - ponad nimi niemożliwością było wypatrzenie czegokolwiek. W międzyczasie rozmyślał nad zaletami fruwania. Jako rzekł Jeremi, pomyślał, przecie w razie udaru zwierza starczy jeno wzlecieć i jużem uratowany. Od razu poczuł się bezpieczniej. Zdałoby się jeszcze nauczyć czaru pozwalającego stanąć na powrót na ziemi.
Po jakimś czasie dojrzał chatkę wiedźmy. Był to szałas zbudowany z mnóstwa patyków, przykryty okrągłym dachem z listowia. Pośrodku tej kopuły wyzierała dziura, przez którą zwykle ulatywał dym. Tymon zastanawiał się, czy otwór był dostatecznie duży, by mógł przezeń wlecieć. Postanowił to sprawdzić. Dostał się do środka, strącając parę liści i tylko trochę wystraszając znajdującą się tam staruszkę.
- Ktoś ty? - zapytała zdziwiona. - A, pewnoś od sioła przyszedł, młodzieniaszku. - Tymon zdążył zaprzeczyć w myślach, bardziej pasowałoby tu stwierdzenie, że od sioła przyfrunął, ale chyba nie było to teraz takie ważne. - Radam powitać, następnym razem nie próbuj mi tylko zniszczyć chatki. Cóż trzeba?
Choć wleciał śmiało i bez wahania, teraz był zbyt przerażony i onieśmielony, by cokolwiek powiedzieć. Patrzył na leśną babę z szeroko otwartymi oczyma.
- Co wy, sielanie - zmarszczyła brwi wiedźma - do mej chałupy wchodząc głos zatracacie? - Uśmiechnęła się nagle. - A możeś go u kogo za to fruwanie przetargował, a?
- N... nie - wydukał Tymon. - Po radę przybywam, ratuj pani!
- Patrzaj, ostatnioś mnie tak przystojnie nie nazywał! - zarechotała guślarka. - Wiedz jednako, synku, że ja jako matka, wybaczam. I miłosierdzie okazuję, pomagając w biedach, z których sami wyjść nie możecie. Cóż tedy?
- O to latanie chodzi... Odczaruj mnie, bym znów mógł stać jak człowiek, na ziemi.
- Ha - żachnęła się wiedźma. - Nie w mojej to mocy cię odczarować. - I jak tu się nie srożyć?, pomyślał Tymon. Kiedy człowiek nie przyjdzie, jedną słyszy odpowiedź: tego nie umi, owegoż nie zrobi, jeszcze innego nie potrafi. - Mogę za to zakląć...
- A na cóż mi jeszcze jedna klątwa? - odparł opryskliwie chłop. - Całkiem chcesz mnie umęczyć?
- Dalej będziesz pyskował, synku? - zaskrzeczała wiedźma. - Czy przestaniesz, jak powiem, że chcę twoim czarem kogo innego obłożyć?
Tymon popatrzył na nią zdziwiony. Musiał głupio wyglądać, bo ciota roześmiała się.
- No, śmiało! Kogóż chciałbyś zaczarować?
Chłop uśmiechnął się złośliwie, ale tylko na chwilę, bo już później stał ze spuszczoną ze smutku głową.
- A bo to jest po co? - mruknął. - Zdałoby się tak wolszebnika pokarać, ale przecie on się w mig odczaruje...
Leśna baba zarechotała głośno. Znać było w tym rechocie dziwne, złowieszcze zadowolenie i taką perfidię, że początkowo Tymon się wzdrygnął. A potem również i jego śmiech rozbrzmiał po chatce, bo pewna siebie wiedźma dała mu nadzieję na zemstę.

***
- I jak tam, panie starszy? - rzekł uprzejmie Jeremi. Oddajesz pan króliki czy wałkoń powróci do roboty?
Dziadzio z uśmiechem machnął ręką.
- O, powróci, powróci! Poleciał dziś skoro świt do guślarki, może co uradzą. Widzi mi się, że on robić chce, tylko na razie nie może... Ale wierzaj mi pan, dobrze będzie...
- To i dobrze... A u wolszebnika dalej terminować będzie?
- A ja wiem? To już jego się pan pytaj... - dziadzio pokręcił głową z niechęcią. - Otóż o wilku mowa...
Od strony lasu zbliżał się Tymon.
- Przecie ty chodzisz! - zdziwił się Jeremi.
Przybyły odchylił głowę do tyłu, uniósł brew.
- Ot, wciórności! Zdecyduj się, no! - odparł poirytowany. - Latam - źle, nie latam - takoż...
- Znaczy... - Jeremi podrapał się w głowę zakłopotany. - Dziwuję się jeno... Jak to się stało, że już zwyczajnie na ziemi stać możesz?
Tymon wyciągnął przed nich ramię. Zauważyli, że trzymał coś małego i czarnego między kciukiem i palcem wskazującym.
- Chodź ze mną, to ci powiem...

***
- Wolszebniku! - krzyknął Tymon, uniósłszy głowę.
Stali przed wieżą maga. Jeremi próbował dojrzeć, cóż takiego jego kompan trzyma między palcami, lecz ów zasłonił to dłonią.
Z okna wyjrzał Ongus. Zdziwił się zobaczywszy, że Tymon stoi na ziemi.
- Nie spodziewałeś się, a? - rzekł z triumfalnym uśmiechem jego uczeń. Właśnie ten uśmiech go zaniepokoił. - Wdzięcznym ci, że mnie nauczyłeś zaklęcia. Co prawda, nie powiedziałeś, jak je cofnąć, ale tego też się dowiem.
- Jak ci się to udało? - zapytał Ongus.
- A oto i najciekawsza część tej hecy... Wiesz, co to jest? - Uniósł w górę ramię, wciąż trzymając między palcami ów mały, czarny przedmiot. Dopiero teraz Jeremi mógł mu się przyjrzeć. To była mucha.
- Mucha - odpowiedział niepewnie Ongus.
- Ano - potwierdził Tymon skinieniem. - A wyczytałeś w tych swoich mądrych księgach, jak długo taka mucha żyje?
Ongus pokręcił głową. Nie wiedział tego, bo i po co?
- Wyobraźże sobie tedy, że aż trzy siedmice potrafi zaraza latać i człowieka męczyć. Zaszedłem dziś do leśnej baby. W swej mądrości i życzliwości zdjęła ze mnie czar. Sprawiła, że osoba, na którą go przeniosła będzie latać jako ja wcześniej, gdy tylko wypuszczę ową muchę spomiędzy palców. Dziać się będzie tak dopóty, dopóki mucha nie zdechnie, a czaru odczynić niepodobna. Zgadnij tedy, któż to uleci, gdy zarazę wypuszczę?
Ongus zaczął głośno sapać. Nie mógł z siebie wydać ani słowa, zaniepokojony i rozzłoszczony bezczelnością swojego ucznia.
- Nie wiesz? - kontynuował Tymon. - Obaczmy, kogóż to zaczarowało - rzekł, prostując palce i tym samym pozwalając musze ulecieć. Usłyszeli z Jeremim krzyk, gdy mag, który również się uniósł, grzmotnął głową w futrynę okna. Wypłynął na zewnątrz, zbliżył się do chłopów.
- Co robisz, łobuzie? - rozgniewał się mag. - Zobaczysz, jeśli natychmiast nie skończysz, pożałujesz tego!
- Nie strosz się, jak kocur na kundla. Przecie wzajem czynione hece budują więzi! - zażartował Tymon. - Jak ci szczęście dopisze, jakaś żaba czy jaskółka złapie muchę wcześniej i się skończy! Radziłbym ci tedy latać cały czas przy ziemi albo przywiązać się do czego konopnym sznurem. Tylko nie za wysoko, bo jeszcze zawiśniesz, gdy czar minie!
Mag unosił się, w bezsilnej złości wrzeszcząc i wymachując pięściami.
Tymon uśmiechnął się, tym bardziej że przypomniał sobie o zerwanych jagodach szakłaka. Trzeba będzie trochę powęszyć po wieży czarodzieja, gdy ten będzie zajęty lataniem, pomyślał. A może przy sposobności dowiem się, jakie to zaklęcie pozwala na powrót stanąć na ziemi?
- Cóż teraz? - zapytał lękliwie Jeremi.
- A cóż ma być? - Uśmiechnięty Tymon odwrócił się w jego stronę. - Polata, to zmądrzeje...
Odpowiedz
#6
No i to jest zakończenie. I humor wrócił gdzie trzeba, i akcja zrobiła się wartka. Słowem Miodzio. Nie zawiodłeś mnie Smile.

Jedno co, to nie nazwałbym w życiu leśnej wiedźmy "ciotą". Nie lubią tego, a poczucie humoru mają raczej dość cięte.

Czyli czekam na dalsze przygody Tymona i Ongusa.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#7
Określenia "ciota" użyłem, nie bacząc, że dziś to słowo znaczy co innego... Wiedźma, diabla żona, Baba Jaga, ciota, leśna baba... Długo można wymieniać synonimy dla pani mieszkającej samej w lesie i zbierającej zioła i żabie wątrobyWink. Pisząc swoje teksty chciałbym czytelnikom trochę ożywić polską mowę archaiczną, więc pewnie często będą na mnie kręcić nosem... Mam nadzieję, że drugiej połowie czytelników takie wskrzeszanie starych słów się spodobaSmile. Nie pamiętam, gdzie poznałem słowo 'ciota', ale na pewno kiedyś nie miało ono tak negatywnej konotacji, jak obecnie. Podzielę się też inną, myślą, która błąka się po mej głowie... Wiedźma to, dosłownie, nikt inny, tylko kobieta, która wie, z dużą wiedzą. Na początku nawet nie kojarzona być może z taką Babą Jagą, co para się magią i klątwami. Przeciwieństwem tego słowa jest niewiasta, czyli młoda dziewczyna, niedoświadczona, nie znająca życia, etc...

Tak czy siak,dzięki za komentarzSmile. Historia Tymona i Ongusa ma się dobrze, ale, będę wredny, na razie niczego na forum nie wrzucę. Jak to mawia Skipper-pingwin: Zawsze trzeba pozostawić człowiekom niedosytWink
Odpowiedz
#8
Bardzo przyjemne opowiadanie. Rzeczywiście środkowa część była najsłabszym punktem, ale zakończenie pozamiatało Tongue Masz bardzo lekkie pióro, czyta się świetnie. Uroczy bohaterowie, bardzo dobra stylizacja języka. Podoba mi się, ze nie silisz się na jakąś pompatyczną, poważną literaturę fantasy, jakiej mam wrażenie jest dzisiaj pełno. Brakuje tekstów lekkich, pisanych dla przyjemności i czytanych z przyjemnością, które nie starają sie na siłę szokować i bulwersować. Twój właśnie taki jest - bardzo fajnie się przy nim bawiłam.

Pozdrawiam!
Would you like to say something before you leave?
Perhaps you'd care to state exactly how you feel?
We say goodbye before we've said hello
I hardly even like you
I shouldn't care at all

Odpowiedz
#9
DziękiSmile. Co do mojego 'lekkiego' stylu należne mi jest chyba się wypowiedzieć, bo już parę osób o tym mówi... Ja po prostu piszę tak, jak chciałbym czytać, to chyba najprostsze wyjaśnienie... W wielu dobrych fantasy takie 'jajo' ma duże działanie przyciągające czytelnika. A na poważniejsze elementy czas przyjdzie później, gdy już warsztat będzie lepszySmile
Odpowiedz
#10
Dobre opowiadanie. Już w innym miejscu pisałem, że twój styl i słownictwo bardzo mi się podoba. Opowiadanie z humorem i morałem. Może to obdzieranie kawek ze skóry nieco makabryczne. Jak dla mnie na 5 Smile
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości