27-04-2017, 00:14
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 05-01-2018, 00:56 przez gorzkiblotnica.
Powód edycji: Korekta błędów
)
Pozwalam sobie przedstawić wam taki mały tekst. Traktuję go jako rodzaj wprawki pisarskiej, bo długo już nic, co nie byłoby techniczne nie pisałem. Opowiadanko powstało pd wpływem krótkiej animacji, którą możecie znaleźć w necie. Życzę miłej lektury.
Ktoś, kiedyś powiedział, że istnieje wiele równoległych wszechświatów i wszystko, co jest tylko prawdopodobne (a i to, co mniej prawdopodobne także) gdzieś się wydarza. Może w kilkuset światach nie zasiadam teraz do klawiatury, bo o tej porze zasypiam szczęśliwy, tuląc w ramionach jakieś piękne dziewczę. Może nawet istnieje uniwersum, gdzie do mojej piersi, łaskocząc puchatym uszkiem, tuli się niebezpiecznie zgrabna kocio - kobieca hybryda. Dokładnie taka, jak ze snów, które czasem przytrafiają mi się nad ranem. Udaję potem zwykle, że mi się nie przyśniły. W przeciwnym wypadku czułbym się zobligowanym do skorzystania z porady lekarza, o którego specjalności lepiej nie wspominać zbyt głośno.
Przyjmijmy na potrzeby tej opowieści, że teoria wszechświatów równoległych jest prawdziwa. W sumie może i jest, nikt jak na razie nie dowiódł bowiem, że jest przeciwnie. Jeśli więc zdarzyć może się wszystko, to niech gdzieś w odmętach wszechświata istnieje całkiem niewielka planeta. Zapewne będzie krążyć wokół jakiegoś słońca, które najpewniej jest żółte i gorące. Może planeta ma księżyc, spoglądający z nocnego nieba na zakochanych, ale to akurat nie jest istotne dla naszej opowieści.
Wyobraźmy sobie, że glob ten dokładnie w połowie jest niebieski. Nie błękitny, ale zwyczajnie niebieski, jak powiedzmy przylaszczki wczesną wiosną. Mieszkają na nim istoty tejże barwy. Tylko nie wyobrażaj sobie zaraz kosmity na krótkich nóżkach z pękatą jak dynia głową. Nie, oni podobni są do nas, no może za wyjątkiem długich, takich trochę króliczych uszu. Są smukli i, co ważne, wyraźnie męscy. Noszą spodnie i kubraczki koloru blue, mają granatowe włosy i mieszkają w swoich szafirowych wioskach tudzież miasteczkach. I jest im ogólnie.... niebiesko.
Po przeciwnej stronie dominuje ciepły pomarańcz. Istoty są nieco drobniejsze, noszą ładnie skrojone sukienki i skrywają pod nimi całkiem apetyczne krągłości. Mówiłem już, że te kreacje są pomarańczowe? Mieszkanki tych stron są zazwyczaj radosne, powiedziałbym, nieco zadziorne nawet, a ich zgrabne puchate uszka przypominają trochę kocie.
Barwy nie przenikają się i nie mieszają, ponieważ oddziela je mur. Wysoka do nieskończoności (choć to bardzo specyficzna nieskończoność) szklana ściana. Wszyscy wiedzą, że jest nie do przebycia, bo tak jest i kropka.
Pusto jest więc pod szklanym murem, bo i kto by tam przychodził. Niebieskie istoty żyją swoimi niebieskimi sprawami, a pomarańczowe, tymi w kolorze dla nich odpowiednim, choć budzą się i zasypiają w rytmie tego samego dnia.
Ruszył z wolna przed siebie. Dzień po dniu, przechodził wzdłuż muru cały obwód planety. Że niemożliwe? Ależ owszem. Pod warunkiem, że ma się swój własny, prywatny, czas. Zwykle nikogo nie spotykał. Nawet jeśli, to i tak był właściwie niewidzialny. Nie to, że chroniła go jakaś specjalna magia, po prostu umysły wszystkich istot rozumnych mają tę cudowną cechę, że skrupulatnie nie zauważają zjawisk, które nie mogą się zdarzyć. Przecież wszyscy wiedzą, że po świecie nie włóczą się wysokie, wypełnione pustką płaszcze.
- Jesteś moją śmiercią? - pod szklaną taflą siedziała pomarańczowa istotka. Zwieszone smętnie uszy sugerowały że nie jest to jej najszczęśliwszy dzień.
Zatrzymał się zaskoczony i automatycznie dostosował własny czas do tego obowiązującego.
- Takim wysokim szkieletem z kosą? - Błękitne światełka pod kapturem przygasły, co od biedy można było wziąć za przymrużenie oczu. Musiał się skupić, by dobrać właściwe słowa. Wiele stuleci minęło odkąd ostatnio używał mowy. - Znaczy antropomorficzną personifikacją zjawiska umierania?
- No tak - dziewczyna zaintrygowana uniosła wzrok. W kącikach wielkich pomarańczowych oczu lśniły krople łez.
- Nie sądzę - odparł. - Przynajmniej tak mi się wydaje. Ty mnie widzisz? - spytał trochę głupio.
- Tak. Przecież stoisz przede mną.
- Ludzie zazwyczaj mnie nie dostrzegają, bo ponoć nie mogę istnieć - wzruszył ramionami.
- Ale istniejesz, bo Cię widzę - pomarańczowa istotka zastrzygła uszami. - Chyba że jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni.
- Raczej nie, choć pewnie trudno to udowodnić. - błękitne iskry rozjarzyły się jaśniej. - Jestem.... - poszukał w pamięci - Audytorem. Tak, to chyba najodpowiedniejsze słowo. Pilnuję, żeby rzeczy działy się jak trzeba.
- To dobrze - dziewczyna odetchnęła z ulgą. - Myślałam że moja śmierć zbyt się pośpieszyła.
- A miałaś zamiar dziś umierać?
- Nie - zaprzeczyła. - Oczywiście, że nie. Ale właściwie powinnam... chciałam... Nie, to pewnie wyda ci się głupie... - westchnęła. - Czuję, że zrobiłam coś strasznego.
Przyjrzała się uważnie, ale oczywiście nic nie dało się wyczytać z mroku pod kapturem.
- Wiesz, może opowiem ci wszystko od początku. No chyba, że się spieszysz.
- Nie sądzę. - Audytor wsunął sugestię dłoni w szerokie rękawy szaty i przysiadł na ziemi. Błękitne iskry znów przygasły. - Mam swój własny czas poza czasem - dodał tonem wyjaśnienia.
- Zaczęło się, gdy przyszłam tu w dzień swoich urodzin.
Audytor słuchał, malutkie supernowe rozjarzały się to przygasały, jakby w zamyśleniu przymykał ozy.
- Wiesz, ja... - westchnęła. - Ja nie jestem zbyt towarzyska. Łatwo się peszę, to jest okropne. Nigdy nie wiem co ze sobą zrobić, co powiedzieć - wyznała zmieszana - Wtedy, z nim tam, po drugiej stronie, było inaczej. To było takie naturalne, jakbym... No jakbym była tą lepszą sobą. Rozumiesz?
Audytor nie odezwał się, lecz skinął głową, że słyszy i pojmuje.
Pomarańcz i błękit
Ktoś, kiedyś powiedział, że istnieje wiele równoległych wszechświatów i wszystko, co jest tylko prawdopodobne (a i to, co mniej prawdopodobne także) gdzieś się wydarza. Może w kilkuset światach nie zasiadam teraz do klawiatury, bo o tej porze zasypiam szczęśliwy, tuląc w ramionach jakieś piękne dziewczę. Może nawet istnieje uniwersum, gdzie do mojej piersi, łaskocząc puchatym uszkiem, tuli się niebezpiecznie zgrabna kocio - kobieca hybryda. Dokładnie taka, jak ze snów, które czasem przytrafiają mi się nad ranem. Udaję potem zwykle, że mi się nie przyśniły. W przeciwnym wypadku czułbym się zobligowanym do skorzystania z porady lekarza, o którego specjalności lepiej nie wspominać zbyt głośno.
Przyjmijmy na potrzeby tej opowieści, że teoria wszechświatów równoległych jest prawdziwa. W sumie może i jest, nikt jak na razie nie dowiódł bowiem, że jest przeciwnie. Jeśli więc zdarzyć może się wszystko, to niech gdzieś w odmętach wszechświata istnieje całkiem niewielka planeta. Zapewne będzie krążyć wokół jakiegoś słońca, które najpewniej jest żółte i gorące. Może planeta ma księżyc, spoglądający z nocnego nieba na zakochanych, ale to akurat nie jest istotne dla naszej opowieści.
Wyobraźmy sobie, że glob ten dokładnie w połowie jest niebieski. Nie błękitny, ale zwyczajnie niebieski, jak powiedzmy przylaszczki wczesną wiosną. Mieszkają na nim istoty tejże barwy. Tylko nie wyobrażaj sobie zaraz kosmity na krótkich nóżkach z pękatą jak dynia głową. Nie, oni podobni są do nas, no może za wyjątkiem długich, takich trochę króliczych uszu. Są smukli i, co ważne, wyraźnie męscy. Noszą spodnie i kubraczki koloru blue, mają granatowe włosy i mieszkają w swoich szafirowych wioskach tudzież miasteczkach. I jest im ogólnie.... niebiesko.
Po przeciwnej stronie dominuje ciepły pomarańcz. Istoty są nieco drobniejsze, noszą ładnie skrojone sukienki i skrywają pod nimi całkiem apetyczne krągłości. Mówiłem już, że te kreacje są pomarańczowe? Mieszkanki tych stron są zazwyczaj radosne, powiedziałbym, nieco zadziorne nawet, a ich zgrabne puchate uszka przypominają trochę kocie.
Barwy nie przenikają się i nie mieszają, ponieważ oddziela je mur. Wysoka do nieskończoności (choć to bardzo specyficzna nieskończoność) szklana ściana. Wszyscy wiedzą, że jest nie do przebycia, bo tak jest i kropka.
Pusto jest więc pod szklanym murem, bo i kto by tam przychodził. Niebieskie istoty żyją swoimi niebieskimi sprawami, a pomarańczowe, tymi w kolorze dla nich odpowiednim, choć budzą się i zasypiają w rytmie tego samego dnia.
***
Zmaterializował się, z braku lepszego, słowa po pomarańczowej stronie muru. Robił to codziennie, od zawsze. W dni parzyste, po jednej stronie szklanej ściany, w pozostałe oczywiście po przeciwnej. Materializacja sugeruje zwykle pojawienie się czegoś, jakiejś materii, masy, on był jednak złożony z pustki. Skondensowanej nicości, przyodzianej w wypłowiały nieco, czarny płaszcz. Ruszył z wolna przed siebie. Dzień po dniu, przechodził wzdłuż muru cały obwód planety. Że niemożliwe? Ależ owszem. Pod warunkiem, że ma się swój własny, prywatny, czas. Zwykle nikogo nie spotykał. Nawet jeśli, to i tak był właściwie niewidzialny. Nie to, że chroniła go jakaś specjalna magia, po prostu umysły wszystkich istot rozumnych mają tę cudowną cechę, że skrupulatnie nie zauważają zjawisk, które nie mogą się zdarzyć. Przecież wszyscy wiedzą, że po świecie nie włóczą się wysokie, wypełnione pustką płaszcze.
- Jesteś moją śmiercią? - pod szklaną taflą siedziała pomarańczowa istotka. Zwieszone smętnie uszy sugerowały że nie jest to jej najszczęśliwszy dzień.
Zatrzymał się zaskoczony i automatycznie dostosował własny czas do tego obowiązującego.
- Takim wysokim szkieletem z kosą? - Błękitne światełka pod kapturem przygasły, co od biedy można było wziąć za przymrużenie oczu. Musiał się skupić, by dobrać właściwe słowa. Wiele stuleci minęło odkąd ostatnio używał mowy. - Znaczy antropomorficzną personifikacją zjawiska umierania?
- No tak - dziewczyna zaintrygowana uniosła wzrok. W kącikach wielkich pomarańczowych oczu lśniły krople łez.
- Nie sądzę - odparł. - Przynajmniej tak mi się wydaje. Ty mnie widzisz? - spytał trochę głupio.
- Tak. Przecież stoisz przede mną.
- Ludzie zazwyczaj mnie nie dostrzegają, bo ponoć nie mogę istnieć - wzruszył ramionami.
- Ale istniejesz, bo Cię widzę - pomarańczowa istotka zastrzygła uszami. - Chyba że jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni.
- Raczej nie, choć pewnie trudno to udowodnić. - błękitne iskry rozjarzyły się jaśniej. - Jestem.... - poszukał w pamięci - Audytorem. Tak, to chyba najodpowiedniejsze słowo. Pilnuję, żeby rzeczy działy się jak trzeba.
- To dobrze - dziewczyna odetchnęła z ulgą. - Myślałam że moja śmierć zbyt się pośpieszyła.
- A miałaś zamiar dziś umierać?
- Nie - zaprzeczyła. - Oczywiście, że nie. Ale właściwie powinnam... chciałam... Nie, to pewnie wyda ci się głupie... - westchnęła. - Czuję, że zrobiłam coś strasznego.
Przyjrzała się uważnie, ale oczywiście nic nie dało się wyczytać z mroku pod kapturem.
- Wiesz, może opowiem ci wszystko od początku. No chyba, że się spieszysz.
- Nie sądzę. - Audytor wsunął sugestię dłoni w szerokie rękawy szaty i przysiadł na ziemi. Błękitne iskry znów przygasły. - Mam swój własny czas poza czasem - dodał tonem wyjaśnienia.
***
- Zaczęło się, gdy przyszłam tu w dzień swoich urodzin.
Audytor słuchał, malutkie supernowe rozjarzały się to przygasały, jakby w zamyśleniu przymykał ozy.
- Wiesz, ja... - westchnęła. - Ja nie jestem zbyt towarzyska. Łatwo się peszę, to jest okropne. Nigdy nie wiem co ze sobą zrobić, co powiedzieć - wyznała zmieszana - Wtedy, z nim tam, po drugiej stronie, było inaczej. To było takie naturalne, jakbym... No jakbym była tą lepszą sobą. Rozumiesz?
Audytor nie odezwał się, lecz skinął głową, że słyszy i pojmuje.
***
Pustka nie ma w zwyczaju odpowiadać na pytania, nawet te egzystencjalne. Lśniąca ściana ciągnęła się aż po widnokrąg niema i doskonale obojętna. Właściwie nic nie miała do zaoferowania oprócz szkła, piasku pod nogami i nieba nad głową. Po przeciwnej stronie, zasnute mgiełką oddalenia majaczyły kontury niebieskiego miasta. Nie było w tym nic dziwnego, oczywiście wiedziała, że tam jest, bliskie i niedostępne jednocześnie.
Drgnęła zaskoczona. Po drugiej stronie stronie stał on. Niebieski. Wiedziała jak wyglądali, każdy przecież wiedział. W końcu ich lekko rozmyte przez nierówności tafli zdjęcia zamieszczał każdy podręcznik geografii po pomarańczowej stronie uniwersum. Może po tamtej ktoś tak samo oglądał jej fotkę? Ten tutaj był jednak na wyciągnięcie ręki, choć przecież niedostępny. Miał przyjemny uśmiech i zmierzwione włosy. Więc i ona się uśmiechnęła. Coś mówił, ale przecież tafla izoluje każdy dźwięk. Wzruszyła ramionami i przyłożyła dłoń do ucha. Najwyraźniej zrozumiał, przygryzł w zamyśleniu kciuk i opuścił na moment uszy. Po chwili znów uśmiechnął się szelmowsko, pochuchał na szkło i zanim mgiełka się ulotniła, narysował kontur pisaka. Pod spodem napisał "Jutro?" i posłał jej kolejny uśmiech, tym razem taki jakby nieśmiały. Jak nie odpowiedzieć tym samym? Rozpromieniła buźkę i pomachała na pożegnanie, jakby robiła to od zawsze.
Nazajutrz niemal przemocą powstrzymywała się by nie pobiec bladym świtem pod mur. Ubrała zwiewną pomarańczową sukienkę, która tak ładnie podkreślała kolor jej oczu. Zmusiła się, by zjeść musli na śniadanie, jak to przystoi grzecznej panience i poszła. Niby powoli, spacerkiem, ale przecież zdradzał ją ten miękki, taneczny krok, jakim chodzą szczęśliwe dziewczęta.
- Pytał serio? A może tylko zadrwił sobie? Może go tam wcale nie będzie?
Był. Siedział na piasku naprzeciw szklanej tafli. Pomarańczowe serce podskoczyło radośnie w piersi a uszy uniosły się na sztorc. Więc czekał!
Usiadła na przeciw.
- Jak się masz? - napisał. Pod spodem dorysował uśmiechniętą buźkę.
***
- Och. Pisaliśmy o wszystkim i o niczym. Mogłam być wreszcie sobą. On też mógł przestać udawać. To jak wyjść ze skorupy, która więziła cię całe życie. Rozumiesz?
Audytor skiną głową, albo przynajmniej tą częścią niczego, która skrywała się pod kapturem. Błękitne iskry przygasły.
- Staraliśmy się spotkać każdego dnia, choćby na krótką chwilę. - kontynuowała - Oczywiście nikt nie wiedział o naszej małej tajemnicy. Łatwo to ukryć, bo przecież nikt tutaj nie przychodzi.
Czarny kaptur znów pochylił się na znak zrozumienia.
- Wiesz, tak pragnę go dotknąć. Poczuć ciepło jego dłoni. Ale to niemożliwe. - wyznała. A kocie uszy zwisły smutno. - To chyba w tym naszym świecie straszne przestępstwo.
- Nic o tym nie wiem, by tak było - supernowe rozjarzyły się jaśniej. - Czemu tak sądzisz?
***
- Chciałabym.... - pisak zatrzymał się wpół zdania.
Narysował taki zabawny znak zapytania z oczyma. Jakby cały był skondensowanym oczekiwaniem.
- Ale wiesz, to jest głupie...
- Myślę, że nie jest. A nawet jeśli, to nie będę się śmiał.
- Obiecujesz?
Przyłożył dłoń do piersi.
- Chciałabym Cię dotknąć - napisała szybko.
- Też o tym marzę. Chciałbym poczuć jak pachną twoje włosy.
Dwie pary oczu spotkały się poprzez otchłań niemożliwości. Jedne prawie granatowe, drugie - pomarańczowe. Dłonie dotknęły tafli z dwóch przeciwnych stron.
- Jest taka zimna... - napisała pomarańczowa istotka.
- To nie może tak być, żeby rozdzielił nas głupi kawałek szkła! - odpisał Niebieski kładąc uszy po sobie.
- Co chcesz zrobić? - napisała dziewczyna, a lęk zmroził jej serce.
- Zobaczysz! Odsuń się!
Zacisnął palce w pięść, nabrał rozmachu i uderzył.
- NIE!- zdążyła jeszcze dopisać przerażona, ale on już nie czytał.
Uderzał raz po raz. Tafla drżała, ale nie chciała ustąpić. Wreszcie na szkle pojawiła się rysa. Jeszce kilka ciosów i szkło rozprysnęło się z brzękiem. Nadzieja, jak kwiat, zakwitła na moment w duszy dziewczyny.
Mur jednak nie darmo zwany był niezniszczalnym. Tafla zafalowała i bezgłośna eksplozja odrzuciła ich od siebie. Gdy otrząsnęła się z piasku, zobaczyła, że wyłom zniknął bez śladu, a po drugiej stronie chłopak wpatruje się z niedowierzaniem we własne ramię, z którego w miejscu dłoni wisi jakiś krwawy strzęp. Z koszuli i paska od spodni udało mu się jakoś zaimprowizować opatrunek. Przez łzy widziała jego ściągniętą bólem twarz. Spróbował posłać jej uśmiech. Coś powiedział, oczywiście nie mogła usłyszeć. Potem pijany z osłabienia powlókł się ciężko w stronę miasta.
Kolejne dwa dni stały się najstraszniejszymi w jej dotychczasowym życiu. Odchodziła z niepokoju od zmysłów. Czy dotarł do miasta? Czy ktoś mu pomógł? Wyobraźnia podsuwała straszliwe obrazy: że stracił przytomność, że wraz z krwią uszło z niego życie, że leży gdzieś na pustkowiu zimny i blady. Biegła po kila razy pod mur. Wpatrywała się w zamgloną, odległą perspektywę po drugiej stronie. Wracała i znów biegła.
Spotkała go dopiero trzeciego dnia. Siedział oparty o taflę. Zmizerniały, z uszami smutno zwieszonymi. Uśmiechnął się blado gdy podeszła. Prawą rękę zawieszoną na temblaku oplatał gruby zwój bandaży. Nie umiała powstrzymać łez.
- Nie płacz - powoli stawiał koślawe, nierówne litery. - To już prawie nie boli.
- Przepraszam - odpisała.
- Za co?
***
- Czuję się tak strasznie winna. Gdyby mnie tam nie było... Gdybyśmy się nigdy nie spotkali - zaszlochała. - To przeze mnie on teraz cierpi. Powiedz. Powiedz mi dlaczego? - chwyciła poły czarnego płaszcza. - Dlaczego musimy być samotni. Po co stoi ten przeklęty mur?
Błękitne iskry przyciągały. Sprawiały wrażenie odległych galaktyki zagubionych w bezkresie. Może nawet i nimi były. Miała wrażenie, jakby mrok pod kapturem zawierał w sobie wszechświat wraz z całym czasem, jaki upłynął, i miał upłynąć aż sczezną słońca, a entropia uzyska swoją ostateczną wartość w wieczności. Światełka przygasły.
- Zapomniałem - wyznał Audytor. - To było tak dawno.
Wydawał się teraz jakiś taki zgubiony. Dziewczyna zrezygnowana opuściła ręce. Oparła czoło w miejscu, gdzie Audytor miałby pierś. O dziwo płaszcz nie zapadł się w sobie.
- Gdybym mogła, odcięłabym swoją rękę i podarowała zamiast tej, którą stracił - chlipnęła.
Poczuła dotyk widmowej dłoni na policzku. Był zadziwiająco ciepły. Koił.
- Posłuchaj mała istotko. Byłem tu od samego początku. Dzień po dniu, choć w moim własnym czasie wygląda to inaczej. Rozumiem cię. Wiem co to samotność. Czy nieskończoność to wystarczająco długo?
Skinęła głową. Płaszcz pachniał jak topniejący śnieg wiosną, a może bardziej jak powietrze po burzy. Audytor poszukał chwilę w fałdach swej szaty. Na widmowej dłoni, ciemniejszej tylko odrobinę od otaczającego powietrza leżał niebieski pisak. Taki jakich używa się do tablic lub szkła.
- Weź go - powiedział. - Jest poniekąd.... niezwykły. To co narysujesz na szkle stanie się materialne. Myślę, że to nieco lepsze rozwiązanie niż ucinanie sobie rąk? - Jedna miniaturowa galaktyka przygasła na mgnienie. Dziewczyna mogła by przysiąc, że Audytor puścił oczko. Uśmiechnęła się przez łzy.
- Od razu lepiej - ciepła, choć prawie niewidoczna dłoń starła ostatnią łzę płynącą po policzku. - Na mnie już pora - powiedział. Postąpił krok naprzód i zniknął, jakby wszedł w niewidoczną szczelinę przestrzeni.
***
- Teraz poproszę cię o coś - napisała. - Obiecaj, że zrobisz to, nawet, jeśli będzie wydawać się dziwne.
- Dobrze - pisanie lewą ręką nie wychodziło chłopakowi najlepiej. - Ufam ci.
- Zdejmij bandaż.
Posłał pytające spojrzenie, ale zachęcony uśmiechem zaczął rozwijać opatrunek. Kikut poznaczony ściegami szwów wyglądał makabrycznie. Zmusiła się, by nie odwrócić wzroku.
- Bardzo cię boli?
- Już nie - odpisał. - Co chcesz zrobić?
- Przyłóż go do tafli i nie odrywaj cokolwiek by się działo.
Niebieski ostrożnie zbliżył zranione ramię. Szkło przyjemnie chłodziło. Dziewczyna kilkoma liniami, najlepiej jak umiała, dorysowała brakującą dłoń. Szkic zamigotał. Barwny błysk oślepił ich na moment. Oszołomiony chłopak z niedowierzaniem poruszył palcami, wreszcie ostrożnie położył je na szkle. Ich dłonie znów się spotkały, oddzielone jedynie cienką szklaną barierą.
- Dziękuję! - napisał. - Jak to zrobiłaś?
- Już teraz jest to bardzo długa historia - odpisała. - A to dopiero początek. Chcesz poczuć, jak pachną moje włosy?
- Jak? - Niebieski całą swą postacią wyrażał zaskoczenie. - Przecież wiesz, że to niemożliwe.
- A czy możliwe jest to, co zrobiłam przed chwilą? - narysowała pierwszą długą pionową linię. Zarys rozjarzył się błękitem.
- Co to będzie?
- Zobaczysz - Pomarańczowa naszkicowała kilka kolejnych linii, tym razem wysoko nad głową.
- Nie rób tego - chłopak dostrzegł cel pojawiający się w rysunku. - Nie chcę, żeby coś ci się stało.
- Wiesz, nawet gdyby cały świat miał się skończyć, przedtem choć na sekundę chcę wtulić się w twoje ramiona - napisała. - Chcesz zaryzykować?
Kontur drzwi lśnił barwnymi refleksami, jakby liniami płynęło gęste jak strop światło.
- Chcę - napisał Niebieski.
Oboje ujęli widmową klamkę.
Właściwie nic się nie zdażyło. Powietrze po drugiej stronie było tak samo ciepłe, wiał lekki wiatr. Wtuleni w siebie trwali w bezruchu jakby sam czas zatrzymał swój bieg.
- Wiesz już jak pachną moje włosy? - Niebieski po raz pierwszy mógł usłyszeć naprawdę jej głos. Wydawała się taka delikatna w tej swojej zwiewnej sukience, a futrzaste uszy łaskotały go przyjemnie w policzek.
- Myślę, że pomarańczą - odparł.
Za nimi mur zatrzeszczał. Po szkle rozbiegła się gęsta siatka spękań. Tafla zafalowała i rozsypała się na całej swej długości ze zbyt cichym, jak na tak wielkie zjawisko szelestem.
- No to teraz wiele się zmieni - dodał.
- Na pewno - uniosła głowę i uśmiechnęła się promiennie.
***
Zmaterializował się, o ile można tak powiedzieć o skondensowanej pustce ubranej w czarny, nieco wypłowiały płaszcz.
- Czekałam na ciebie. - pomarańczowa istotka wstała z kamienia i otrzepała sukienkę. - Nie jesteś na nas zły za to? - wskazała stertę odłamków połyskujących na piasku.
Widmowa dłoń zanurzyła się w okruchach. Przesypywały się lśniąc jak drobne klejnoty.
Nie - odezwał się wreszcie. - Dając ci pisak, dałem również wybór. Ty zdecydowałaś jak go użyjesz.
- Ale ja chciałam narysować tylko jedno małe przejście...
- No cóż - supernowe zalśniły, jakby uśmiechnął się samymi oczyma. - Pewnie wkrótce ktoś postawiłby tu jakiś szlaban i budkę. Inny chciałby decydować, kogo przepuścić. Ktoś zacząłby robić na tym interes... To naturalna konsekwencja.
- Wiedziałeś, że tak się stanie?
- No cóż - westchnął. - To jedna z wielu możliwości, by rzeczy działy się właściwie.
- Chciałam ci podziękować - Pomarańczowa istotka skromnie spuściła wzrok. - No wiesz, za pisak, za magię, no i że nie pozwoliłeś mi zwątpić. - Postąpiła krok, objęła czarny płaszcz i przytuliła mocno policzek do kaptura. Pod nim błękitne iskry jakby zamgliły się nieco.KONIEC
corp by Gorzki.