Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Podróżny
#31
(26-01-2017, 14:36)Gunnar napisał(a): Przeczytałem 4 rozdział. Brzmi dobrze, nie znalazłem błędów rzucających się w oczy.
Aczkolwiek nie zrozumiałem o co chodziło z tym tytoniem w końcówce.

Musisz się wrócić po wskazówkę do rozdziału drugiego:
"Sprawę dekretu przekazać trzeba, ostrożnością dużą wykazać – Praski to słowa, wielce roztropne, rozmowy miał zamiar prowadzić - ruszajmy"
oraz
"- Wiele nas łączy, dzieląc równocześnie, Wangocja tylko przykładem. Zakaz wwozu tytoniu naszego przez granice nowy podział stworzy. Wiem ja o postanowieniu tym od dawna. Zabawcie się teraz, sztukę obejrzyjcie, rozmowy w przerwie ciągnąc dalej będziemy – rozmowę szybko zakończył król, Langotów wszystkich władyka".

Zygfryd Waleczny jeszcze o tym nie wie (o dekrecie) ale domyśla się o co idzie, rzecz o tytoniu już w rozdziale szóstym. Chyba zmienię też "Wpuścicie ich" na "Wpuścicie kupców". Będzie czytelniej, zresztą ten ostatni dialog można jeszcze dopracować.

Pozdrawiam.
Odpowiedz
#32
O handlu tytoniem pamiętałem, ale teraz jak objaśniłeś to rozumiem powiązanie Smile
Pozdrawiam

Cytat:[Miecz – cztery wiązki]
Zawsze liczbę w nawiasach zaczynasz dużą literą, tylko nie w tym miejscu. Przeoczenie, czy ten nawias co innego niż karty znaczy?

Nie powiem, zaskoczył mnie baśniowy przerywnik w fantasy. Choć nie zrozumiałem co oni tam z tym zwierzakami wyprawiali Tongue

No to jestem na bieżąco. Czekam na ciąg dalszy Wink
Odpowiedz
#33
Cytat:[Miecz – cztery wiązki]
Zawsze liczbę w nawiasach zaczynasz dużą literą, tylko nie w tym miejscu. Przeoczenie, czy ten nawias co innego niż karty znaczy?



Przeoczenie. Dzięki, że zauważyłeś.

Pozdrawiam.
Odpowiedz
#34
Ja mam podobne odczucia jak Gorzki. Nie podobają mi się inwersje w narracji. Ale jestem pod wielkim wrażeniem słownictwa, wyobraźni i ogromu włożonej pracy. No chyba, że to nie wielka praca, a po prostu wielki talent Wink
Odpowiedz
#35
Kiedy następny rozdział? Smile
Odpowiedz
#36
(26-03-2017, 10:51)Gunnar napisał(a): Kiedy następny rozdział? Smile

Już staram się zamieścić - nie miałem baaaaardzo długo dostępu do internetu. Smile

Marco da Frost


Również chce wiedzieć jak losy w czas się obrócą. Rozmowie to nie podlega. Kontraktu dopełniam bez żadnych przeszkód.


Gerard
7 – ego Zmroźnego





Rozdział 6


   {groszowej powieści o dziejach wojny, całości część, na prawdzie oparta}


Stal zimną Praska poczuł. Ukłuło go w pępek, stępione ostrze, przewrócił się, udał zmarłego. Bił brawo król, bili aktorzy i biła cała widownia.
Zaczęła się przerwa, Karol się ubrał i oddał szpadę monarsze. Ukłonił się wszystkim, usiadł na miejsce, Bargasza szept wychwycił:
 - Trzeci rząd, typek średniego wzrostu, to skryty jest. Dostał paczkę od aktora, właśnie wychodzi, idę za nim. Spotkamy się w Przedstawicielstwie.
 - Idź.
Kraweczek wstał, kroku przyśpieszył i wyszedł na zewnątrz pałacu. Powóz z człowiekiem, co niósł pakunek, ruszył drogą przed siebie. Alchemik dobiegł, do kilku stangretów, palących papierosy. Krzyknął – Mój za mną! Za tą dorożką! - na kozła z pieniędzmi rzucił trzos, wgramolił się do środka.
Woźnica ruszył, Mistrz Mikstur w karocy, rękami zapierał o ściany. Ziębił go przeciąg i kołysało, firankę miał ciągle na głowie. Okna trzaskały, targane podmuchem, waliły okiennice. Prawe już zamknął, z lewego wychylił, stracił futrzaną czapkę. Wyciągnął rurkę i splunął strzałką, w stronę gonionej bryczki. W konia nie trafił, nabił ponownie, wozy skręciły zwalniając.
Na drugą stronę, przeskoczył szybko, otworzył bok karety. Przytrzymał nogą, drzwi już uchylone, chwycił się za futrynę. Teraz celował, językiem czuł pocisk, przełknął i strzelił znowu. Nie trafił.
Do wnętrza się cofnął i zamknął w środku, szczelnie zasunął kotary. Z zimna zacierał zdrętwiałe ręce, chuchał w kułaki z zimna.
 - Konie się zmęczą, gdzieś dojedziemy – powiedział do siebie, z pochwy wyjmując, sztylet o prostej głowni. A mróz ozdabiał szyby zmrożone, w białe, kwieciste wzory.

I pościg trwał.
Bargasz już wiedział, którędy ta droga, zmierzają w stronę stolicy.
Wóz przed nim zwalniał, aż uciekinier, zatrzymał się całkowicie.
Mistrz Mikstur wyskoczył, z karety stojącej, dwie lotki miał między palcami. Lądując pobiegł, plujkę wciąż trzymał, uważał by noża nie zgubić. Przytrzymał wpust rurki, doskoczył do wozu co ścigał już prawie godzinę. Drzwi szybko otworzył i splunął przed siebie! I trafił w przeciwne zamknięte. Na bark się przewrócił i załadował, raz jeszcze splunął pod dyszlem!
Strzałka utkwiła, w cholewie buta, przebiła skórę, skarpetę. I uwalniała truciznę.
Poczuł na sobie, zwaliste ciało, sztyletem nie przebił płuca. Ostrze niestety na żebrach stanęło, napastnik zgryzł zęba i chuchnął.
Paraliż!
Już przyszła drętwota i nie czuł już zimna, nie czuł niczego w ogóle. Jedynie powieki, jeszcze mrugały, oślinił brodę i usta.
 - No i co panie Kraweczek? - podnosząc się spytał, człowiek z przedstawienia – Teraz sobie z panem porozmawiam. Albo nie, teraz odwołam pana powóz. Chociaż nie, najpierw wypiję lek na gorączkę.
Grot wyjął z buta, wyrzucił skarpetkę i wypluł resztki zęba. Ozdobny rzemień, rozwiązał przy pasie, i wyjął buteleczkę. Pijąc miksturę, palcem pokazał, drogę w stronę pałacu. Woźnica zrozumiał, zawrócił bryczką, drugi spokojnie czekał.
 - A teraz sobie pogawędzimy panie Kraweczek. Albo i nie, najpierw trzeba coś zrobić z tą raną – sam mówiąc do siebie, podszedł do swojej karety.
Wziął torbę z powozu, zdjął kaftan, koszulę, i rzucił ubranie na ziemię. Bandażem krew tamował.
 - W końcu porozmawiamy panie Kraweczek. Chociaż chwila, chwila. Poczekajcie, poczekajcie, trucizna już działa, mam parę chwil to wypiję odtrutkę.
Odsupłał kolejny, sznurek przy pasie, już trzymał w dłoni płyn. Odkręcił zakrętkę i haustem łyknął, zawartość małej flaszeczki.
 - Orzeźwia. No to czas na nocną wymianę zdań panie Kraweczek, choć przecież cały czas rozmawiamy, tylko pan nic nie mówi, panie Kraweczek. Więcej śmiałości. Przeszukamy pana i pana dobra panie Kraweczek.
 - Plujka, strzałki, trucizna – wyliczał czas cały, Bargasza przeszukując – sztylet, dymionka, amulet, papier, inkaust i pióro. Dziesięć, piętnaście, dwadzieścia pięć talarów. Grzebień, maści niewiadome, mikstury niewiadome panie Kraweczek. I torba panie Kraweczek, nie zapominajmy o torbie, prawie wszystko w torbie było, panie Kraweczek – powtarzał się ciągle, krwi krople plamiły śnieg.
 - Nadal nic pan nie mówisz, panie Kraweczek? Wodzisz oczyma – spodnie otrzepał i w końcu przedstawił – Da Frost jestem.
Z powrotem ubranie, na siebie założył, przykucnął przy głowie Bargasza.
 - Mam przy sobie dwie butle, butelki, buteleczki, panie Kraweczek. Rozmawiajmy spokojnie bo pan się już domyślił, że w pana stanie tylko mrugnąć okiem lewym to odpowiedź na tak, a prawym na nie. Mrugnij obiema na „nie wiem”. Ale mocno – żebym widział, że się dogadujemy. A co to za płyny? Po jednym to chyba minie paraliż. To moja recepta, działa zawsze. Drugą flaszeczkę wziąłem od pana, panie Kraweczek. Co robi? Tylko pan raczy wiedzieć, panie Kraweczek. Współpracujmy mości skryty. Pierwsze pytanie – czy Przedmiot działał?
Lewym i prawym, okiem zamrugał, alchemik w paraliżu.
 - Działa?
Odpowiedź ta sama, ściśnięte powieki, dał znać, że nie wie o sprawie.
 - A będzie działał? Nie, to chyba pytanie pomińmy, zważając na okoliczności. Pomińmy je. Czy w zamku Rytgrafa był Przedmiot, panie Kraweczek?
Bargasz zapłakał, odpowiedź ta sama, kaleką pewnie zostanie. I oczy otwarte, już ich nie zamykał, a łzy ciekły mu po policzkach.
- A Kamień u was w domu był? Jest?
Wyraźne prawym, okiem mrugniecie, to pewne zaprzeczenie.
I wstając Da Frost, z uśmiechem paskudnym, swą obietnicę złamał – czyli mówicie, że nie? A ja myślę, że kłamiecie. Dlatego ja też skłamałem. Co prawda waszej buteleczki do gardła wam nie wleję, bo co by to się działo panie Kraweczek jakbym na ten przykład wlał panu kwas? A sumienie mam. Ale do paraliżu to już chyba musicie się przyzwyczaić – dokończył swój wywód, obie mikstury, na ziemię wylewając.


Wsiadł do powozu, zatrzasnął drzwi, przez okno się wychylił – Nie wstawajcie panie Kraweczek! Leżcie i odpoczywajcie. Stangret! Jedziemy!
Bryczka ruszyła, Da Frost chuchnął w dłonie, i dodał do siebie szeptem – Komu w drogę temu czas, panie Kraweczek.
Zleciały się wrony, zleciały się kruki, Mistrz Mikstur rzewnie płakał.


Żar z pieca buchał. Lui Da Frost, z zydla się podniósł, wrzucił przez drzwiczki sztylet. Był to stępiony, rekwizyt z teatru, z Pałacu Myśliwskiego. Rozżarzył się Czarnik na biało, i zwęglił, uwolnił sporo dymu! Cierpiętny Zwidnik się zjawił!
 - Człowiek cierpieć będzie!
 - Tak mości Zwidzie, będzie cały czas.
 - Duszę oddasz w zamian człecze?

 - Oddam. Wpierw jednak od niego wziąć spróbuj. U Langosse!


Już po przedstawieniu, żyrandol zapłonął, wstał Lagrange wraz z małżonką. Wstali widzowie, zniknęli aktorzy, podniosła się skrytych śmietanka.
I zaciążyły, Prasce ramiona, duchowa emanacja. To Zwid już działał, zmysły mu mamił, życie mu uprzykrzając.
„Karol! Praska!!! Siedź!” - w myślach te słowa, usłyszał głośne, wykrzywił twarz w grymasie. Chwycił kolana, zgarbił i usiadł, jak szewc przeklinał pod nosem.
 - Coś ci jest Karol? - Karolina spytała, zmartwiona jego niemocą.
 - Kurwa, nie mogę wstać, pomóż mi Karola – za rękę chwytając poprosił Horzenną, swoją oblubienicę.
Podnieśli się razem. Hugo popatrzył, mu w oczy przeciągle, był bardzo wkurzony, jak dyeble – Coś jest nie tak, trzeba przeprosić parę królewską i wynosić się stąd. Mam nosa, czuję obecność, trzeba skontaktować się z Bargaszem.
„Karol! Praska!!! Zostań!”
 - Nie wychodzimy... Zostajemy... - laską się podparł, i zrobił pięć kroków, skryty z Gremdge Przedstawiciel.
 - Weź go za ramiona i hajda stąd – rozkazał Hugo, z rodziny Korona, martwił się coraz bardziej – pożegnam się w waszym imieniu. Bierz dorożkę i do Przedstawicielstwa.


Ciałem Praski, wstrząsały dreszcze, dostał wysokiej gorączki. I poczuł zimną, dłoń swojej wybranki, nie mógł się wyprostować. A serce mu biło, a nad nim Zwidnik, kładł mu się na ramionach. Skryty chciał rzygać, rozbolał go brzuch, czuł się po prostu fatalnie.
„Karol! Praska!!! Zginiesz człecze!!!”
Sekretarz z trudem, powóz zajęła, krzyknęła do woźnicy – Do Gremdge na ulicę Stawową! - adres podała zupełnie inny, nie adres Przedstawicielstwa – z rozkazu króla Lagrange'a! Wrócisz na plac nim skończy się przedstawienie. Ruszaj! Ruszaj albo twoja głowa jutro wyląduje na pieńku katowskim!
Pocałowała, Karola skryta, w policzek nieprzytomnego. Nie wyczuwała, Zwidu w ogóle, martwiła się bardzo o przyszłość. Nie wzięła płaszczy, i bez rękawiczek, w chłodzie i mrozie jechała. Objęła Karola, i przytuliła, usiadła mu na kolanach.
Kołysząc na boki, dorożka pędziła, a Praska miał przykry sen.

Cierpiętny Zwidnik, przybierał formę, członków rodziny Praski. W marze skrytego, dźgał wielkim nożem, krew toczył z rany czerwoną.
W Horzenną się zmienił, z brokatem na twarzy i pudrem na policzkach.
Nagi tak siedział, Karol na krześle, za parawanem ukryty. Na drugim meblu, sekretarz-Zwidnik, ściskała go w swoich ramionach. I ciągle całowała.
„Praska! Jam Karolina! Krzycz!!! U Langosse!”
- U Langosse... - słyszalnie ledwo, i bardzo powoli, wyszeptał Przedstawiciel.
 - Czyń swoją powinność, mości Langoto. Zdradziłeś Robdan, tyś już nasz. Zabij! - król Lagrange krzyczał, rzucając mu swoją szpadę.
„Karol! Oddasz duszę! U Langosse!”
I tak skryty czując, jej wargi gorące, oręż po jelec zatopił.
 - Oddam! Za Langocję! - wykrzyczał głośno, w tym śnie okrutnym, gdzie zdradził kraj, Karolinę.
A Cała sala, brawo już biła, ciesząc się z tego morderstwa.


Pod Przedstawicielstwo zajechał powóz, Hugo Korona wyskoczył. Biegiem zaś minął, straże gwardyjskie, co stały na posterunku. Szukał przyjaciół, kierował się w górę, do apartamentów sypialnych.
 - Karol?! Karolina?! - na schodach wołał, poręcz ściskając, skrytych pobudził wszystkich.
Już wiedział, ich nie ma, zapewne nie było, myślał gdzie mogli się udać.
Wyjrzał przez okno, dorożka przybyła, z dużym herbem Langocji. Gwiazdowidząca, wysiadła z powozu, straże ją przepuściły.
Zszedł szybko na dół, do pustej recepcji, zastał tam Ivę Giselle.
 - Krol wybaca. Gzie moszci Praska? - spytała w robdanskim, na krześle siadając, trzeźwa już, nie pijana. To alchemiczny, kradziony specyfik, wypłukał alkohol z krwiobiegu.
 - Kiepski robdanski – oznajmił Hugo, w fotelu zasiadł i wyjął papierośnicę.
Miał dwie cygaretki, jedną zapalił, ostatnią podsunął częstując. Zabrała go wróżka i skręt się już żarzył, wbrew powiedzeniu o kurwie.
 - Praska chory. Zimowe przeziębienie – skryty wyjaśnił, zapałkę odpalił i podał ogień Ivie – coś czuję się dzisiaj jak Langota. To chyba pochwała dla ciebie. Ostrą grę zaczęliście.
 - Ne vyem o czym movicze. Krol vydaje teatr, a vy konczyce stosunki. Vasza armya idże w Bielany Vonvoz. Szykuyecze sze do voyny – neh vas Mortuas! Voyny chcecze?!
 - Spokojnie Iva. Wydajemy zakaz wpuszczania waszych kupców z tytoniem. Robimy to z musu. Wasza VII Armia już rozstawiła pewnie namioty. My tylko wysyłamy wojsko w przełęcz by bronić naszych granic. I tak do wojny nie dojdzie. Zima. Śnieg głeboki nadal leży. Wojskiem nas po prostu straszycie. Tytoniu u nas nie sprzedacie, jutro wasz król się dowie, że ani w Robdanie, ani w Dolmacji, ani nawet w Sedżi, papierosków langockich nikt sobie nie zapali. O! „Zapominajek” - Hugo wyjął, zza ucha tutkę, dogasił poprzednią gilzę. Dym puścił w stronę, langockiej skrytej, kółko się utworzyło.
 - Zapomniałem że mam, a teraz sobie jaram – zrymował Hugo, puszczając oko, do wściekłej Ivy Giselle.
Nie dopalając, papierosa gasząc, splunęła do spluwaczki.
- Do vyosny. Mortuas. Mortuas z vas Robdanye.
I opuściła, Przedstawicielstwo, a powóz zawrócił na drodze.Wtedy z zaułku, dość szybkim krokiem, wyszła samotna postać. Przeszła po bruku do drzwi frontowych, w kapturze, bardzo wysoka. To nieznajomy przyszedł z nowiną, odnalazł się Karol Praska.
 - Podano hasło pani Horzennej. Jest na Stawowej 16 – strażnik przekazał, co służbę pełnił, na warcie w barwach Robdanu.
 - Odprawić, pieniądz dać. Podziękować – Korona się ubrał, to w kubrak wskoczył i wyszedł na ulicę.



W drodze powrotnej, Iva Giselle, wypatrywała Bargasza. Wino znów piła, wciąż rozgrzewając, nahajką wymachiwała. Nuciła starą, pieśń o zwycięstwie, z czasów wojny w Wangocji. Śnieg już nie sypał, dostrzegła postać, leżącą na poboczu.
- Ve mille!1 - krzyknęła gromko, z powozu wyszła, z woźnicą podniosła Kraweczka. Razem go wnieśli i drzwi zamknęli, wyjęła jedwabną chusteczkę.
 - A teras alkemiku do domu. Tego co go wynaymujesz. Od nas, narodu langockiego, nyevdżeczny sukynsyn – I tak uśmiechając, skrytemu wytarła, ślinę i łzy ronione.


A na ulicy, Stawową zwanej, mieszkała Deva zielarka. Z zawodu aptekarz, pomoc tu niosła, kobieta o wielu talentach. I dobrą kuchnią, też wszystkich raczyła, kobieta po trzydziestce. Skrycie służyła, koronie Robdanu, Horzennej to przyjaciółka.
Pod kamienicę, powóz zajechał, sekretarz wysiadła z Karolem. Dorożka wróciła, a Karolina przeciągle i głośno gwizdnęła.
Otwarło się okno, i przez zasłony, znachorka wyjrzała na zewnątrz. Na parapecie, biust zafalował, obfity, krągły i kształtny. Dało się widzieć, twarz bardzo śliczną, ufną i bez makijażu. Kręcone włosy, czarne, w nieładzie, ramiona przyozdabiały.
 - Karola! Greg już idzie. Trzymaj się dziewczyno. Greg, szybciej, łajzo! - na duchu podeprzeć, słowami chciała, bębniąc paznokciami.
Oddany Serwant, lekarskiej rodzinie, służył od pokoleń. Wziął Praskę pod pachę, Horzenną za rękę, wprowadził do przedpokoju. Wycięte w tapecie, wejście apteczne, było już dawno zamknięte. Zjawiła się Deva, w szlafroku, pantoflach, dziewczyny się pocałowały.
I przeszli dalej, do poczekalni, usiedli na fotelach. A Karol już leżał na łóżku.
 - Hugo mówił, że czuje obecność – tak wstępnie zaczęła, sekretarz Horzenna, swą sprawę szybko wyjaśniać.
 - Ani chybi Zwidnik. Mam sposoby. Pierwsze musi ustać gorączka i ból ciała. Duchem czy Zwidem zajmę się później. Uważaj Karola, twój mężczyzna śni teraz okropne rzeczy, nie będzie taki sam po przebudzeniu. Już nigdy.
Kawę już parzył oddany Greg, a Deva wcierała już maści. Myśli złowrogie, u Karoliny, co będzie dalej, co będzie?
A Karol Praska, skryty Robdanu śnił znowu koszmarny sen.




Zaczął się Taniec, w Bielanym Wąwozie, grała złowieszcza muzyka. Wiedźmy do walca prosiły żołnierzy, prosiły Żelazną Piechotę. Mortuas działał, przekrwione oczy, nie wyrażały już uczuć. Tańczył Król – Wół, tańczył i Kogut, tańczył i rudy Lis. Mrówka i Konik, także tańczyły przy ciele spalonym druida. Tańczyły Drzewa, tańczyła Trzcina, falując na boki i szumiąc. Tańczył i Karol wraz z Karoliną, objęci razem, na trupach. Przygrywał błazen, z nieba deszcz padał i było bardzo zimno.
„Praska! Karol!!! Tańcz!!! Tańcz na pożodze człecze bez duszy!

Sennie swe oczy, otworzył ospale, robdanski Przedstawiciel. Na łóżku leżał, przykryty cały pościelą w niebieskie kwiaty. Był w samej bieliźnie, wracały mu zmysły, nie miał już wcale gorączki. Na kołdrze z bawełny, swobodnie siedziała, zupełnie naga Deva. A przyszła żona, pani sekretarz, w fotelu naprzeciwko. W samym szlafroku, z binoklem na nosie, czytała langocką gazetę. Spojrzała na niego, i się uśmiechnęła, i przywitała zdaniem:
 - Kocham cię, Karol. Teraz jesteś leczony przez Devę. Pokonasz Zwid.
„Karol! Praska!!! Uderz Devę!!! Uderz tę kobietę!!!”
I nie chciał, lecz musiał, wziął zamach szeroki, z mlaśnięciem spoliczkował.
 - Spokojnie, Karolina – zielarka z uśmiechem, gestem wskazała, sekretarz z powrotem usiadła – zaraz go przywiążemy, to normalna rzecz, Zwid nim kieruje. Kiedyś dostałam z pięści w nos podczas Veberte2, chirurgicznie musiałam nastawiać.
Przez okno Greg patrzył, zasunął firankę, i podszedł powoli do łóżka. Karola chwycił i unieruchomił, sznurem związał mu ręce.
A Deva leczenie, ducha zaczęła, smagała twarz Praski włosami. Powieki lizała, ramiona masując, a moc Zwida ciągle słabła.
Razem z językiem, pięknej znachorki, szły w ruch i długie paznokcie. I dotykanie, sutkami ciała, widmowy ciężar ustawał.
W zasłony stronę obrócił się Greg, i krzyknął, coś przeczuwając.
Zatrzęsło łożem, pojawił się Zwidnik, po prostu wszedł w ciało skrytego.
Horzenna skoczyła, z fotela zerwała, a szlafrok na ziemię upadł. Pasek od niego, do ręki chwyciła, nadgarstek owijając.
Błysk!
Huk!
Okno wyleciało razem z futryną, rozsypały się drzazgi!


1Bierzemy!
2Zniszczenie bądź odesłanie w zaświaty Zwidu
Odpowiedz
#37
Bardzo interesujący fragment. Akcja ciekawa i wartka. Napięcie dozowane z umiarem. Pisałbym w samych superlatywach, bo masz rękę do budowania opowieści.

Niestety ten nieszczęsny styl do mnie zupełnie nie przemawia. Może i stanowi pokaz kunsztu pisarskiego. Może i jest piekielnie trudny. Tu oddaję Ci szacunek, ale mnie osobiście mocno przeszkadza w odbiorze.

Możliwe, że piszesz do specjalnej grupy czytelników, którzy rozsmakują się w takiej narracji. Może i takowych trochę jest. Mnie, no cóż, nie rusza. Wolałbym widzieć tekst napisany w normalnej, nie "udziwnionej narracji".

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#38
(10-04-2017, 17:04)RebelMac napisał(a):  - Weź go za ramiona i hajda stąd – rozkazał Hugo, z rodziny Korona, martwił się co raz bardziej – pożegnam się w waszym imieniu. Bierz dorożkę i do Przedstawicielstwa.

To nie powinno być razem?

(10-04-2017, 17:04)RebelMac napisał(a):  I dobrą kuchnią, tez wszystkich raczyła, kobieta po trzydziestce. 
też

Jest akcja. Dużo się dzieje. W wielu miejscach można odczuć płynność opowieści jakby się poezję czytało. Dłuższe przytrzymanie czytelnika przy przygodach kilu bohaterów rozbudza ciekawość co do ich dalszych losów.

Pozdrawiam Serdecznie
Odpowiedz
#39
@Gorzkibłotnica

Cieszę się, że trafiło w gusta, stylu już nie zmienię, zresztą opieram na nim całą powieść.

@Gunnar

Fajnie, że chwalisz, błędy oczywiście do poprawy.

Pozdrawiam.
Odpowiedz
#40
Ja wiem, że nie zmienisz i to nawet dobrze. Mnie zaś marudzić wolnoWink. Nie mniej opowieść zacna.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#41
Poprawiono rozdziały 1 - 6, zmiany w sumie kosmetyczne. Najważniejsze to czytelniejsze listy (daty i pełne imiona).

Przedstawiam rozdział 7 gdzie pojawiają się znowu Langoci. Przy rozprawie końcówka nie chce się przekopiować tą samą czcionką, więc zostawiam jak jest.


Gerardzie

Z gry wyłączamy Przedstawicielstwo. Leśny na korzyść czas obrócił, stracą też zdolność Przemiany. Kontrakt jest zgodny z planem, nowy hetman to podły szuja i skurwysyn ale zdolny dowódca. W ruchu jest pewna rzecz, Tobie przykra zapewne, do zemsty się szykuj.

Marco da Frost
8 – ego Zmroźnego


Rozdział 7

{wyciąg z ekstraktu tkanki mózgowej Chowańca Królewskiego pozyskany chirurgicznie i alchemicznie}


W skrzyni nic nie ma.


Terenowy zamyka wieko i myśli: „Qippe. Nay frou1.
Nie słyszy odpowiedzi, ktoś puka w sekretne przejście. Zauważa klamkę, szarpaną w górę i w dół.
Skryty szybko pcha ścianę, chce otworzyć. W uszach mu szumi, nie może się ruszyć, nastaje ciemność. Zwid Rytgrafa wyciąga ze skrzyni Przedmiot.
Czuję ogromny strach.
Rozlega się krzyk.

Terenowy Śnił.


Lunatyka. Lunatyka. „Lunnase...”2 - Lunatykuje Sprzątacz.
Przypominam sobie. Na szkoleniu wszyscy agenci trenowali Budzenie i poruszanie we Śnie. Dopiero po ostatnim, czwartym semestrze wybrano Sprzątacza, bezwzględnego w zamiarach i odważnego by odebrać życie sobie i innym.
Przy naborze do Szpicy była prawie setka kandydatów, zarówno studentów Wojskowej Akademii Królewskiej jak i dworzan. Co rok wskazywano jedną osobę. Czujka, Terenowy, Los, Sprzątacz. Łączy ich wspólna misja oraz całkowite oddanie krajowi. Uczeni w szermierce, sztuce Mortuas. Lunatyce.
Lunatyka. Lunatyka. „Lunnase...” „Tre!”3 - szczęśliwa liczba w Langocji. Skryty zapada w głęboki Sen.
Przechodzi korytarzami, wzdłuż ścian, wie że musi zejść niżej. Omija straże, ze wszystkich drzwi słychać pukanie, dwukrotnie sprawdza okna na piętrze. Zamknięte.
Schodami w dół, cały czas zakręca, poręcz tworzy spiralę. Jest w pustej kuchni. „Surette In'cole ou Fit? Nay. Qippe Lunna. Je'gretegge „Wykol”.4
Dociera do dziedzińca i przekracza bramę, mija Zwidy Gizeldy i Liliana. Zza chmur wychodzi księżyc. Nogi Sprzątacza grzęzną w czarnym śniegu, czy to w lewo czy w prawo, wraca pod zamek. Przypomina sobie o biciu serca, słyszy rytm. „Xeve!”5 Zamyka powieki i zaczyna biec.
Adrenalina!
Wybudza się.

Otwiera oczy w ostatniej chwili, zawadza ciałem o wóz. „To on”.
„Sec?”6 - myśli Los.
„Sec?! Sec?!” - krzyczy Terenowy.
„Sec'on?7” - dopytuje Czujka.
Przed Śprzątaczem stoi zajazd górski. Nie zważa na odgłos pukania, po schodach wbiega na piętro, otwiera drzwi. W pokoju nie ma mebli, cztery Odtrutki stoją na podłodze. Jedną wypija haustem, bez zastanowienia.


Sprzątacz Obudził się.


Też się Budzę. Widzę dwa piętrowe łóżka, szafę, stół i cztery krzesła. Trójka agentów Śpi, przykryci brudną pościelą. Dowódcy wlano już Odtrutkę.


Los Obudził się.


Dowódca przeciera oczy i chwieje się. Jest mokry od potu, zaspany, zmęczony. Kołdrę zrzuca na podłogę, wylewa na nią wodę z miednicy.


Czujka Obudził się.
Terenowy Obudził się.


Los wyciera ciało mokrym kocem, wskazuje palcem na sufit i ściany.

 - Ve robdyansky.8 I cisza, skurwiele – rozkazuje.
Zrywa kotary i firanki, zauważa mnie i otwiera okno. Przytyka palec do ust i rzuca mokre poduszki skrytym. Wycierają się nimi, to orzeźwia i wybudza. Mroźne powietrze ich chłodzi. W milczeniu wyciągają plecaki z szafy, w czystych i suchych ubraniach siadają przy stole. Los chowa mapę, są już gotowi do drogi. Notuję w pamięci.


Przechodzą przez bar i salę bawialną na parterze. Udają się do stajni, zamykają za mną drzwi.
Nie ma parobka, w całym obejściu panuje cisza. W szopie stoją wiadra z wodą, paszy jest pod dostatkiem. Parsknięciem witają mnie konie Szpicy. Więcej wierzchowców nie ma, w ruch idzie szczotka i zgrzebło.
Trzymając klacze za wodze zatrzymują się przy wozie handlarza, dziwnie na siebie patrzą. Notuję w pamięci. Ruszają szlakiem. Fruwam nad nimi, widzę główny trakt. Skręcają w stronę Bielanego Wąwozu. Wracamy do Langocji.


Los poprawia sprzączkę plecaka, sprawdza przytroczone latarnie. Czy nie przemokły zapałki. Jedzie konno pierwszy, drogą wzdłuż śladów w śniegu, powoli, uważa na grudy. Zaczyna rozmowę.
 - Przedstawiam sytuację. Skupcie się. Śniliśmy w schronisku, nigdy nie byliśmy w zamku, nie wiemy czy jest tam Przedmiot. Ktoś nas załatwił na cacy Płynem i zostawił cztery Odtrutki. Przemyślenia Czujka?? -
 - Okazało się, że wszystko to Sen. Co jeśli Przedmiot nadal jest w warowni?
 - Nie wiem. Terenowy?
 - Koszmarnie Śniłem. Wracajmy do kraju, Przedmiot może mieć truciciel. Spytamy w pierwszym zajeździe, jaką mamy datę. Popytamy, dogonimy.
 - Sprzątacz?
 - Lunatykowałem i Obudziłem Szpicę, nie pamiętam nic. Nie ma co „sprzątać”, nie było w ogóle akcji.
 - Rozkazy – przekazuje Los – Szukamy w drodze naszego gagatka. Wracamy do Gremdge i czekamy w lokalu. Pytania?
 - Za Langocję!
 - Za Langocję!
 - Za Langocję!
Notuję w pamięci.

Jadą już całą noc, w ciemnościach latarnie oświetlają im drogę. Nie męczę się, fruwam. Rankiem skręcają do oberży, szyld zaprasza do „Czerwonego Kura”.
Do stajni wprowadzają konie, a plecaki rzucają w kąt. Gaszą latarnie.
Ląduję na ramieniu Losu i wchodzimy do karczmy. Rynsztunek skryci rzucają na stół, na dębowej ławie mieszczą się wszyscy, siadają w czwórkę.
Karczmarka wychodzi zza szynkwasu, zakłada fartuch i podchodzi do nas.
 - Co podać mościom?
 - Śniadanie dla czterech proszę. Niewybredni jesteśmy, byle syte było - zamawia Los.
 - I wina dużo. Wino lubię – dodaje Sprzątacz, wargi oblizuje – najlepiej w takich fikuśnych drewnianych kuflach. Albo takich ceramicznych bądź szklanych, co to je podajecie gdy dwór zawita. My prawie jak dwór – kończy śmiechem.
 - Jak dwór? To osobistości z was ważne i zacne pewnie. Tak jak my. Wilhelm! Podróżni!
Oberżysta z nożem w ręce prawej, w lewej łeb świński niesie i z kuchni wychodzi. Wykrawacz i surowe mięso na stół rzuca, a tłuste ręce o spodnie wyciera i siada. Na mnie krzywo patrzy.
 -W tych czasach miło powitać znamienitych gości. Prawie jak dwór? A słyszałem, słyszałem. Choć słuch ponoć nie ten, bo jak rąbie na obiad udziec, skrzydło i łopatkę, to między każdym rąb!, i bez znaczenia czy skrzydło wołowe czy też łopatka drobiowa, to przy każdym rąb!, słyszę: rąb Langotę! - zaczyna rozmowę gospodarz.
 - My nie Langoci – Los z prawdą się mija – my Robdanie.
 - To widzę. Ale, ale, jeśli wy tu, to drogi tylko dwie. Albo do przełęczy, albo do Zabrzeża. Więc skąd, dokąd?
 - Za bardzo się dopytujecie mości gospodarzu – Czujka okruszki ze stołu mi podaje – my koroną i ważnymi dla Ojczyzny sprawami przejęci. Do Bielanego Wąwozu jedziemy, a tam? Tam mamy przyjaciół wielu i to wysoko postawionych, oby do wojny nie doszło.
 - Tak, tak. Pewnie z misją? I to podwójnie ważną. Bo i ważna to rzecz misja, a i misja ważna zapewne. Śniadanie na mój koszt mości podróżni. Ależ powiedzcie mi jedno, jak was przepuszczą?
 - To rzecz tajna i wyważona, nie dla waszych uszu panie, panie...
 - Wilhelm. Dla przyjaciół Wuht. Dla was Wilhelm Wuht, oberżysta „Czerwonego Kura” co zawsze wam służył będzie pomocą i ugości wasze figury. Proszę o jedno.
 - Słuchamy – pod boki zapiera się Terenowy.
 - Jeśli z was osoby wzniosłe co mają posłuch, to radę dajcie i pewien podszept, by od wojny kraje zażegnać. Bo jak dobrze wiemy, Langoci to skurwysyny co tylko czyhają byśmy ich podły tytoń palili. Paliliście kiedyś langocki tytoń? Machorka podłego gatunku. A wasi przyjaciele w wąwozie to Langoci czy Robdanie?
 - Langoci, niestety... – prawdę wyrzekł Czujka.
 - Tak myślałem. Bądźcie ostrożni i pamiętajcie, czas ucieka a czas goni czas.
 - Ale, ale panie Wilhelm! Jakże to mówiliście że skrzydło wołowe a łopatka to z kury?
 - Przejęzyczyłem się. Gerda! Pomogę w śniadaniu. Z nieba nam spadli! Dzięki nim wojny nie będzie, a jeśli do niej dojdzie to Langocja przegra!
Czekamy w milczeniu na posiłek. Notuję w pamięci.


Jem okruchy bułki i chłepcę wino.


Zajazd opuszczamy, polecenie od Losu dostaję.
 - Pogranicze. Wypatruj czarownic. I z powrotem do nas chowańcu.

Oblatuję obóz celników, nie widząc jednak wiedźm. Przybyła już armia robdańska, powiewa proporzec nowego hetmana. Sfruwam i przeczę główką. Notuję w pamięci.


Zatrzymuje nas straż na przełęczy, trzech konno żołnierzy. A Sierżant woła:
 - Stać! Hasło!
 - Obecnych nie znamy. Znamy stare. I odzew.
 - Przeszukać i zabrać! Ludzi liczycie? Armię naszą sprawdzacie? Związać sukinsynów!
Wnet Langocki lansjer z naprzeciwka podjeżdża i krzyczy – To dyplomaczy. Daycze papyeri.
Los kopertę wyciąga i wącha – Świerze, ładnie pachnie. Na pieczęć patrz, królewska – pismo żołdakowi z Robdanu wręcza.
 - Zapewne fałszywe. Nie mnie oceniać. Filip, pędź do obozu, to za gruba sprawa. Prefektowi pokaż. Poczekamy.

Kwadrans czekam latając, aż przyjeżdża posłaniec z powrotem.
– Pisma w porządku, rozkaz by puścić na stronę langocką. Szychy widać jakieś. Przechodźcie.
 - Komu w drogę, temu czas! - rozległ się gromki śmiech.
Notuję w pamięci.


Sfruwam do obozu VII Armii. Pozyskany alchemik, przemienia żywą substancję w jeszcze żywszą, czyli żaby łowione z dna stawu, w białe, puszyste króliki. Dar to widzę dla dam z obozowego burdelu. Piki piechoty rozstawione przy ogniskach co rusz się rozjeżdżają, a na nich potykają się dowódcy, potykają się gwardziści, łucznicy i konnica. Piją i kraj chwalą.
Szpicę wita salutując szpadą kapitan Besscat, tego znam. Zaufany gwardzista króla, łącznik i posłaniec, wtajemniczony dowódca skrytych.
 - Mości agenci - zaczyna rozmowę – tędy, do mojego zwierzchnika w armii. Czasami sam się gubię, kto komu doradza, kto komu wydaje polecenia. Weźcie na ten przykład bitwę. Oczywista rzecz, przyjmuję rozkazy. Ale już kiedy przylatuje gołąb, to w obecności Fryderica wiadomość czytam ja. Zaopatrzeniem i alchemikiem sam się zajmuję. A sprawy przeznaczone dla was? Mnie król powierzył, rozlicza mnie z nich, i na mnie spoczywa dobro kraju, obecne i przyszłe. Zważcie panowie, że wiem o was dużo i osobiście doradzałem przy wyborze do Szpicy.
Rozbrzmiewa hymn Langocji, to śpiewają pijani żołnierze. Besscat broń chowa i do namiotu pierwszy wchodzi.
Wewnątrz, zawsze był wielki porządek, a teraz widzę porozrzucane kartki, koperty i bele papieru. Jenerał armijny kicha przeciągle, pali wykresy, mapy i atlasy gwiazd widocznych nocą na niebie.
Widzę skrzynię z tabaką, ulubiona to używka kobiety o obyczajach nagannych. Siedzi w kącie Alissa Succo, kiedyś burdelmama, dziś dworka i dama. Wyciąga długą szpilkę z koka blond włosów, ostrym jej końcem nabiera z kolan brunatnego proszku. Drugą ręką odkłada łyżeczkę, wstaje z taboretu podciągając haftowaną suknię. Nieostrożnie przydeptuje woskowaną Pieczęć Królewską stopą odzianą w kapeć. I podchodzi, widać, do adoratora swego – Fryderica de Quverte. Całusa mu daje i kichają razem. Z powrotem siada na stołek, zamienia pęk białych róż z wazonu na ubrudzoną szpilę. Kwiaty wącha i znowu kicha, prosto w płatki bukietu.
Rozglądam się uważnie i dziwną prawidłowość widzę. To rzeczy obok siebie rozstawione, jedne smukłe, drugie wypukłe. Flaszka gruba obok strzelistego kufla, szafka prosta oraz inkrustowany kufer. Leży przezroczysta wróżbiarska kula, leży pudełko zapałek. Wieszaki z garderobą i stożkowata kadzielnica. Stół z rozłożonym śniadaniem i obła beczka z wodą gazowaną. Chudy de Quverte i gruba panna Succo.
Alissa nie zważając na nic, zaczyna czytać erotyczny pamflet.
Uczucie to u ludzi znam, Terenowy chyba się zakochał.
Generał armii nie obraca się od ognia, chrząka tylko.
- Sess...9 - zaczyna gwardzista Besscat, już w langockim, nie kończy jednak, odsuwają się straże. Żołnierze wnoszą wielką lunetę.
 - O J'accu acyavann10 - odzywa się pierwszy Fryderic – buo gif' gappa. Je fucco ermye. Duc atte, hçyu!, Tye Besscat fulya. D'yarrange. Vit je odrette. Tye'. Ouss'. Je'. Ous'11– wylicza na głos - Ve opollouon Vangocya. Gif' frouss. Rezze syus Armya Robdanska. Avou vyedgmy. Tye vyedgmy dur?12 
 - Je Qippe. Vyedgmy ney frou oulgravoun. Ve nay frou Grot, eteprya rut fassou in casse cassu, Ve Lunne. Sa cubre oprevye Lom mus dehtye. Ve traveye s'aye.13
 - Qvertz o'pommu Ve zervyess, gu Grot nay frau. S'treche in foccu, plouse avenye. Fu mye codde su, Je preste cu sessoun14 – odzywa się Besscat.
 - Fuyo15
 - Sitto in Gremdge. Ve gyu' hucce cubre, Ve lolre regalitye'.16
 - Hçyu! - kicha Fryderic de Quverte.
 - Hçyu! – przytakuje panna Alissa Succot.
Notuję w pamieci.


Ruszamy do Gremdge.


Rozprawa w temacie:
„Fortel co głowy mąci w dwójnasób wykorzystany”.


{Szybko topniał śnieg w Langocji, zaległy na wierzchołkach drzew i płaskich dachach. Płytka breja błota leżała na drogach i polnych dróżkach. Agenci Szpicy mijali wsie i miasteczka: Fuyo, Grenolle, Issę i Lemevic. Cieszyli się słysząc wszędzie język ojczysty. Spali w zagrodach chłopskich, oberżach i wynajętych stancjach, wszędzie nie szczędząc grosza. Mogli się w końcu najeść przednią kuchnią, martwili się jednak o przyszłe losy własnego kraju i nadchodzącą wojnę. Zima się skończyła, tylko patrzeć jak do bitwy dojdzie.
Robdański w słowie szkolili zagadkami.


{Bastangya}
{Do miasta przyjechali wieczorem. Los drzemał w siodle, Czujka kiełbasą i salcesonem dokarmiał bezpańskie kundle pod bramą, a Sprzątacz pod nosem nucił takty marsza. Terenowy był zakochany. Przejechali przez dzielnicę praczek, czując krochmal magla. Minęli straże miejskie z latarniami. Konie przestąpiły przez rynnę ściekową, ich kopyta stukając o kostkę brukową, zatrzymały się pod drzwiami biura burmistrza.
Pouczony by udzielić gościny i wszelkiej pomocy czwórce skrytych, zarządca Bastangyi wprowadził Szpicę do pokoju sypialnego i otworzył okno na oścież, by wpuścić w zaduch świeżego powietrza. Wyglądając przez parapet, panoramę miasta wyróżniały na tle innych grodów trzy wysokie obserwacyjne wieże z kurantem i czubkiem – kogutem, z kopułami skręconymi nienaturalnie. To trójka Zwidników – dyebluv, przegrawszy zakład o duszę z burmistrzem, ukręciła z piaskowca budowle. W jednej z nich u podstawy, brama otwarta podróżnych zapraszała dalej w głąb Langocji, z Bastangyi wprost Drogą Królewską do skrzyżowania, a tam już przed siebie nie skręcając ni w lewo, ni w prawo: do Luvo. Z parapetu widać było oświetlone ławki w Parku Miejskim, gdzie pary schodziły się całkiem otwarcie a koty miauczały bez ustanku. Samo miasto zabudową swoją przejęło wpływy wangockie, ciasne kamienice i wystawne domy z ogrodem, już naruszone zrębem czasu i nigdy nie odnawiane, duchem przypominały langockie Mortuas. Ale złoty kruszec nadal dostarczano z Gór Wydmowych dla jubilerów w Dzielnicy Kravtu. Pieniądz pozyskany ze sprzedaży biżuterii skarbiec korony napełniał. Inkrustowane naszyjniki, kolie i pierścionki, na sztaby z powrotem właśnie przerobiono by wyżywić zaciąg wojska. Felerem była zbyt bliska granica z Robdanem, który łatwo sztabki złote ze skarbca bankowego mógł zagrabić nie naruszając samej instytucji, bo leżały w skarbcu filyi Zabrzeżańskiego Banku przynosząc największe zyski.
I z tej placówki Los i jego podwładni dostali przykaz by zabrać do stolicy złoto – w liście co otrzymał Terenowy od Alissy Succo, początkowo ciesząc się, że to notka miłosna, lub wieść o wygranej bitwie, a myśląc po przeczytaniu jak to panna z nudów w skrytego się bawi. Pergamin brzmiał tymi prostymi słowy: „Cały depozyt wywieźć do Gremdge.”.
O północy Szpicę zmorzył sen. Z wydarzeń minionych, sen o Śnieniu.


Zabrzeżański Bank w Bastangyi oczywiście był już nieczynny, zamknięty i pieniędzy nie wydawał. Poradzono sobie z tym w prosty sposób, nie używając żadnej siły, a przedstawiając sfałszowany kwit. Los wysłał do Zabrzeża list z pytaniem do zarządu: „Czy pięćset talarów na czeku jest częścią równoważącą z ekwiwalentem w złocie?” Odpowiedź przyszła na tak. Obudzono zarządcę banku i sprowadzono. Wydać on jednak nadal złota nie chciał. Tedy Los wyjaśnił, że kwit ma również na dodatkowe sto talarów i może oddać w prezencie. Co prawda cennego kruszcu już w sejfie zabraknie, ale po wojnie bogatym człowiekiem zostać można i odebrać pieniądze z talonu. I tak chciwość ludzka i zdrada Losowi sprzyjała. Zapakowano złoto do skrzynek, o asystę prosząc ochronę skarbca. Załadowano depozyt na wóz kryty, dowódca Szpicy się śmiał:
 - Równo waży! Równo ważyć!

Podróży do Luvo, kolejnego miasta na drodze do stolicy, nie zakłócił żaden brygand czy rabiter. Zaczęło znowu padać, z nieba lał się rzęsisty deszcz. Powóz był przykryty szczelnie plandeką, na koźle siedział Czujka i cmokał z zachwytu. To urodziwe chłopskie panny zmierzały do licznych gospód na zabawy kończące tydzień. Przejechała Szpica przez wieś Ducat, Lyemye i Gastan, zostawiając ładunek obok stajni, na widoku wszystkich, i wychodząc ze słusznego założenia, że nikt niepilnowanego nie ukradnie. Sznurki szczelnie przylegały do obręczy, złota nie było widać, poszli więc na hulanki i tańce. Zamyślony Terenowy, nieobecny zupełnie, deptał swoje partnerki i mylił kroki.
Wstali w południe, nie szczędząc wody gazowanej, a umyli przede wszystkim włosy. Wszy z karczmy kryły się w fryzurach, pluskwy pokąsały łydki.
I w dalszą drogę do Hrev i Cuqen, mijając wsie i osady bez nazw, zatrzymując się dopiero w mieście.}


{Luvo.}
{Wystawiano targ. Powiewały nad nim płachty w barwach Langocji, chroniące przed deszczem. Aby nie wpuszczać chłopstwa do miasta, inwentarz żywy, marynaty i kwaszone specjały, sprzedawano mieszczanom i szlachcie pod murami, tuż obok fosy. Nowym nadaniem, jednego Guldena Królewskiego dodawano do ceny kupna, który zwracano miasta budżetowi.
Przekupnie krzyczeli, przekupki plotkowały. Mieszczanie przebierali wybrednie mało co kupując, przebierali wybrednie wysoko urodzeni, acz kupując dużo. Sprzedawano przede wszystkim, sadło i oliwę , robiąc zapasy w przypadku wojny. Grano w Hunye i Talary.
Los wypatrywał już handlarza, człowieka, którego ścigali.
Przyśnił się ów adwersarz poprzedniej nocy, Szpica już mogła opisać całą postać , zapewne zwiększona dawka Płynu, poczyniła na Zwidy i czarostwo wrażliwość.
Nie było na targu gonionego, nie było go w Luvo.}


{Gremdge.}
{Do stolicy dotarli w nocy. Terenowy z kozła nie przeoczył nikogo: „Wiemy jaką ma twarz, złapiemy drania”.
Przy Bramie Wjazdowej poznając wóz, straż nie chciała papierów.

 - Przejeżdżajcie!
Ładunek pod akademię wczoraj zajechał, złota pilnował będę ja.


Przechodząc na ten tryb narratorski muszę wykazać się talentem, co by ocena była wyższa, a i rozprawa miała koniec.

 - Czy to sala wykładów Geografyi I Topgrafyi? - wita się hasłem Los.
 - Nie, to wykłady z robdańskiego, abituryenty rozprawę próbną piszą – brzmi odzew Profesora.


Los siada w pierwszym rzędzie, zgniata pluskwę? Wszę? I milczy.
    • Wstaję.

 - Czy kończyć można? Rozprawę w robdańskim ukończoną mam na zadany temat: „Fortel co głowy mąci, w dwójnasób wykorzystany”.
 - Składajcie podpis i złóżcie papier.}
    • {Skryba Królewski}{Czwartak Absztyfikant Królewskiej Akademii Wojskowej}
                    • {Marco da Frost}




{wyciąg z ekstraktu tkanki mózgowej Chowańca Królewskiego pozyskany chirurgicznie i alchemicznie}


Skończyłem z uczniakiem wymieniać myśli. Profesor bierze kartę i zaczyna czytać. Los wychodzi i wstaje. Wyfruwam z sali wykładów. Notuję w pamięci.


{groszowej powieści o dziejach wojny, całości część, na prawdzie oparta}


Zbudziła się z drzemki, Iva Giselle, do domu dojechała. Kraweczka to miejsce, do spania było, pracownię tam również otworzył. Zabezpieczenia, przed złodziejami, ustawił wszystkie na dachu. Wejściowe drzwi zablokował. Nie wiedział jednak, przejeżdżać będzie, przez wrota ogrodowe. Sprytne pułapki nie zadziałają, obecność Bargasza wyczują. A pchała go wróżka na łóżku szpitalnym, przenośnym i polowym. To cztery koła, dwie ramy i płachta, tworzyły ten niski wózek.
Żywopłot minęła, do środka wjechała i rozglądnęła wokoło. Plany już znała, tej posiadłości, udała się do piwnicy. Koła stukały, na schodach krętych, dotarła do laboratorium. I pierwszą rzeczą, co pomyślała, gdzie Kamień, gdzie Kamień ukryty? Sprawdzała półki, sprawdzała szafki, składniki przerzucała. Aż sejf znalazła, na ścianie, w obrazie, i ręce zatarła z radości. Klucza nie miała, szyfru żadnego, kwasem zamek polała. I wtedy właśnie, nie mając dostępu, strażnika obudziła. Wielki żelazny i pusty w środku, dzwon spadł na Ivę Giselle! Z pokoju obok, rurami z miedzi, mechanizm wypchnął króliki. Włochate, białe, i doświadczalne, w kopule się znalazły. To zasilanie było GOLEMA, prądem raziło zwierzęta. Raziło również nadworną wróżkę, zamkniętą razem z nimi. I dodatkowo, te błyskawice, krew wysysały wszelką. Płynęła ona kanalikami, to zasilanie z alchemii. Stanął więc wolno, ŻELAZNY GOLEM i wydał z siebie dźwięki.
STRZEC STWÓRCĘ!


{wyciąg z ekstraktu tkanki mózgowej Chowańca Królewskiego pozyskany chirurgicznie i alchemicznie}


Przy kawiarnianym stoliku, w parterze murowanej kamienicy, na dowódcę Szpicy czeka Muab. Przypominam sobie. Mieszkanka stolicy, z krwi ojca Sedźanka, z matki Langotka. Mulatka nosi się luźno, krótko strzyże kręcone włosy. Zapachami zamorskimi psika, nie szczędzi sobie złota na szyi i nadgarstkach. Wiem, że darzy ją zaufaniem król, darzy Błazen Królewski i nadworna wróżka.
Drobi mi okruszki rogalika.
Przysiada się Los, zamawia kawę bez cukru i zaczyna rozmowę.
 - Je'ftaymyon. Jis ou alla, vyerette, Muab.17
 - Giselle nua groumma Kamyen Umylovanya Mondryoscyi. Sye' oublatyeze. Affous vu.18
Najadłem się. Kurant bije pełną godzinę, stygnie niedopity napój.
 - Nuasse freme a Kamyen.19 – przekazuje nowe wytyczne Muab.
 - U Langosse!
 - U Langosse!
Notuję w pamięci.


Fruwam nad domem alchemika. Szpica szykuje się do kradzieży, czekam aż wyjdą z łupem. Latam i obserwuję okolicę.


{groszowej powieści o dziejach wojny, całości część, na prawdzie oparta}


Gdy noc zapadła, trzy czwarte Szpicy, wypiło Płyn w lokalu. Los znowu został, tym razem nie Śnili, do akcji się szykowali.
Skryci ruszyli, do domu Bargasza, dwa wejścia chcieli spróbować. Czujka szedł frontem, a dachem szedł agent, co zwał się Terenowy. A na ulicy, w ciemnym zaułku, na skrytych czekał Sprzątacz.
Rozmawiali w myślach, krótkimi zdaniami, wytrychem już drzwi próbowano. Wejście otwarte, już próg przestępuje, pierwszy złodziej ze Szpicy. Wie gdzie się kierować, Los plany przedstawia, po schodach w dół trzeba ostrożnie. I nagle zapadnia, się szybko otwiera, lecz Czujka skacze do góry! Zapiera rękami, o płytki na ścianach, lecz na nic ta zręczność ćwiczona! Bo płytki gorące, jak z pieca wyjęte, poparzył się Czujka okrutnie! I zleciał już na dół, tunelem mosiężnym, do dzwona gdzie Iva też była. A kontakt się urwał, czy akcje już przerwać, Los daje nowe rozkazy. Niech próbę wykona, pracownię niech złupi, to kolej na Terenowego.
Z dachu więc schodzi, już jest w budynku, śladami przyjaciela. Zapadnia z powrotem podniosła się z hukiem, a skryty ją przeskakuje. W laboratorium, już agent buszuje, i widzi że sejf otwarty. Dowódcy oznajmia, że Bargasz tu leży, a ręką po Kamień sięga. Kamień Umiłowania Mądrości.
STRZEC STWÓRCĘ!
To ŻELAZNY GOLEM, wychodzi z ukrycia, z zamiarem zabicia zuchwalca. Szans żadnych nie ma, z gigantem z metalu, uciec chce Terenowy! I pięścią dostaje, i zęby wnet gubi, na ziemię pada bez czucia. A stopa do krtani, się zbliża powoli, i krzyczy kolos donośnie!
MIAŻDŻYĆ!


1Los. Nie ma
2Lunatyka
3Trójka!
4Szukać Terenowego i Czujki? Nie. Los też Śni. Najpierw tam. „Wykol”
5Przyśpiesz!
6Kto?
7Kto to?!
8Przechodzimy na robdański
9Panie...
10W dupie mam gwiazdy
11ale luneta się przyda. Pooglądam wojsko. Pewnie skryci, apsik!, z tobą Besscat przybyli. Zdadzą relację. Jeśli wygramy wojnę to medal. Dla ciebie. Dla nich. Dla mnie. Dla niej
12Odzyskamy Wangocję. Lunetę zabrać. Ustawić na ogląd armii robdańskiej. Wypatrywać wiedźm. O wiedźmach co wiecie?
13Jestem Los. Wiedźm nie ma w obozie. Przedmiotu nie mamy, może być nadal w zamkowym kufrze, Śniliśmy. Jakiś handlarz co z wozu sprzedaje nas Płynem spoił. Jedziemy za nim
14 Czas już zadziałał na naszą korzyść, stąd armia w wąwozie. Roztopy nastały. Pode mnie podlegacie teraz, ja rozkazy wam wydam
15 Zgoda
16 Kontakt w Gremdge. Znamy chyba tego handlarza, gołębia będziemy słać
17Witam ponownie. Krótko i zwięźle, przejdź do rzeczy, Muab
18 Giselle miała pozyskać Kamień Umiłowania Mądrości. Słuch po nie zaginął. Tydzień mija
19Wieczorem ruszajcie po Kamień
Odpowiedz
#42
Ciąg dalszy losów agentów Langocji toczy się nieśpiesznie. Przewijają się znane i nowe postacie. Jest ok. Niedogodnością jest przewijanie na koniec tekstu by przeczytać co powiedzieli i powrót do miejsca przypisu.
Rozprawa z wywozem złota fabularnie w porządku, ale czcionka w oczy kłuje. Wysiłku przez to wymagało przeczytanie do końca.
Końcówka z akcją w domu alchemika przednia i najbardziej atrakcyjna z całego rozdziału. Smile

I nie zauważyłem najmniejszego w tekście uchybienia, więc dodatkowy plus za staranność.

Ogólnie dobry zabieg z przedstawianiem akcji w różnych formach narracyjnych, aczkolwiek inaczej dobrałbym czcionkę, zwłaszcza rozprawki.

Serdecznie Pozdrawiam
Odpowiedz
#43
@Gunnar

Rzeczywiście czcionka możliwe, że nietrafiona. A co do przypisów to wcześniej były od razu w tekście, teraz są odsyłacze. Może się to ciężko czytać.

Pozdrawiam.
Odpowiedz
#44
No właśnie. Czcionka stanowczo nietrafiona. Proszę, oszczędź nam biednym żuczkom takich męczarni. Może zwykłą kursywa by starczyła?

Przyzwyczajam się powoli do tego Twojego "udziwnionego" stylu. Już mniej męczy. Akcja zaś i fabuła zacna, warto więc czytać.

Tak na marginesie - co to jest ten Chowaniec Królewski. Bo latać potrafi, wydaje się dosyć mały. Zaintrygował mnie. No i trochę dziwny ten w "wyciąg z ekstraktu" w końcu ekstrakt w zasadzie znaczy praktycznie tyle co wyciąg.

Nie mniej jednak opowieść ma rumieńce Wink

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#45
(27-04-2017, 21:12)gorzkiblotnica napisał(a): No właśnie. Czcionka stanowczo nietrafiona. Proszę, oszczędź nam biednym żuczkom takich męczarni. Może zwykłą kursywa by starczyła?

Przyzwyczajam się powoli do tego Twojego "udziwnionego" stylu. Już mniej męczy. Akcja zaś i fabuła zacna, warto więc czytać.

Tak na marginesie - co to jest ten Chowaniec Królewski. Bo latać potrafi, wydaje się dosyć mały. Zaintrygował mnie. No i trochę dziwny ten w "wyciąg z ekstraktu" w końcu ekstrakt w zasadzie znaczy praktycznie tyle co wyciąg.

Nie mniej jednak opowieść ma rumieńce Wink

Pozdrawiam serdecznie.
Gołąb. Smile  Z ekstraktem masz rację, jest "masło maślane". Do poprawy chyba.

Czcionka żywcem przekopiowana - fakt, tu jest po prostu za mała.

Pozdrawiam.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości