Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Podróżny
#1
Pierwszy rozdział powieści fantasy - UWAGA! ZAWIERA WULGARYZMY


Drogi Gerardzie

Umowę spisaliśmy na dwieście złotych talarów i ani grosza więcej. Przeto wpłaty rychłej w tej kwocie dokonałem na indeks Twój, co procenta przynosi i całości pomnaża. Cierpliwie czekam, aż druh mój w mizerię popadnie. Żeby biedy zaznał i hańby, nocnych mar duszących, sam jak palec się ostał. Na koniec śmiercią bolesną, w męczarniach okrutnych sczezł. Że wynająłem Ciebie? Niech wie. Prezent w liście poprzednim wspomniany, życie me osłodzi. Ucho się nada, nosem też nie wzgardzę.

Oddany Albrecht von Górka

Zabrzeże - 4-ego Zmroźnego




● Rozdział 1

{groszowej powieści o dziejach wojny, całości część, na prawdzie oparta}

Podróżny pluł krwią.

Zastali ją nagą, w łóżku leżącą, nuciła piosenkę brzuch gładząc.
– Nie chcę! - wrzasnęła, krzyk ścierką zdławili i bili aż strasznie się zlękła. O życie się bała, nie swoje lecz inne, o losy Robdanu nie tylko. Torturowali, pytając o wszystko i ciągle głową przeczyła. Zemdlała nad ranem, straciła Wigor, straciła wszelką nadzieję.
I tak przywiązaną, huk wielki obudził, drzwi silny wyważył wybawca! Ból w ciele swym czuła, a stopy krwawiły, kleiły się do podłogi. A w usta knebel się wpijał.
Z dziąsła ząb wypadł, przegrzyła językiem, siekacz barwy perłowej. Szmata kuchenna spłonęła cała, pokój okopcił się dymem.
- Zabij skurwieli!
Chciała i pomóc, sznur trzymał mocno, złamała oparcie z drewna! Kciukiem zdrętwiałym dotknęła supła, zszedł z palca paznokieć różowy. Zabrzestrzył na więzach, a bąble pękały, na wargach czerwonych od szminki.
- Zabij!
Cios pałką na ramię mu zmierzał. Podróżny sparował, orężem zakręcił, ciął z góry, z szybkością szermierza! Zasłony nie było, uderzył on w szyję, głowa odcięta odpadła. Wiedźma się śmiała, śmiała się głośno, śmiała się przeraźliwie! Drugiego z jej katów, w brzuch pchnięciem spróbował, przebił i kurtkę, i płuco. Guzy z metalu, wnet krew ozdobiła, tworząc kwiecistą plamę. Martwe już ciała, kopnął pod ścianę, w walce mu przeszkadzały. Ostatni z bandytów, wykonał swój wypad, ostrza się zwarły ze szczękiem! Pałasz oprycha, niechybnie Czarnik, gwizdał przy każdym zamachu.
Golizną swoją, czar pozwyzszając, z krzesła zerwała się wolna. Obite kolana do piersi przylgnęły, plecy wygięła w pałąk. Otarły się kości, kręgosłup był sztywny, trzypło w uszach zbirowi! Chwyciła stołek, poleciał do przodu, roztrzaskał czaszkę oprawcy! Podróżny doskoczył i grdykę mu przebił, przekręcił, posoka chlusnęła. Oddechy ciężkie, rzężenie zgłuszyło, świsnęła broń po raz ostatni.
Pięści ściskając, na łożu usiadła, pościel z kocem zrzucając. Trzech serc bicie czuła, dwa będzie miłować, dwa także straci na lata. Zlizała krew z kolan, już zęby urosły, to leczką goiły się rany. Kochanek się zbliżył, miecz schował do pochwy, płaszcz z lewej ręki odwinął. I podał:
- Okryj się tym, kochana, wiesz że to jak znak.
- Wiem. Miłości. Nie powiedziałam im nic – dar zarzuciła, ramiona skrywając i ciesząc się bardzo mocno. Wigor!
Nastała ta chwila, objęli się razem, całując się długo, namiętnie. Czołem oboje przywarli do siebie, razem się uśmiechając.
- Na pohybel
- Na pohybel – wysyczała Marzanna.

{Z pamiętnika Gerdy Wuht}

Świtało nad oberżą. Niestety, drzemał przy konturze gospodarz, luby mój, rwetesu na piętrze nic, a nic, nie słysząc. Klepał się po wydatnym brzuchu, czesał rzedniejące włosy. Spał, a sen marą był dla niego i dla mnie. „Początkiem wszystko układać się może. Ale później już grosza górę trza usypać i sprzątać samemu. Co świt, co noc, co południe, namów na dziecko i żeniaczkę z uszu wytrząsać. Świeczki gra niewarta, ogarka jeno.”
W dół schodów szły postaci z opowieści jedynie mi znane. Odmienione zgoła.
Podróżny i Marzanna.
{Zmreziła – wymazałem wcześniejsze banialuki najważniejsze wpisując - dop. Hugo Korona} Wilhelma, dostał skórki gęsiej.
- Gerda! - krzyknął zrywając się z raptem, a mnie polecenie wydając – Piecyk rozpalaj! Grzej czajniki i garnki! Rzuć tę szmatę, biegiem! Balia z wodą gorącą, mydło i ręcznik!
Pomogłam i w tym, służącą będąc. Ale do obiadu tylko.
Wyliczankę zaczął oberżysta, co przysięgę małżeńską złoży, a mnie szczęśliwą za rok uczyni.
- Wykidajło? Leśny? Najemny?
- Odgadnąć nie sposób - odrzekł baby kompan czarownej.
- Przyjechali wczoraj z wieczora, komnatę im dałem, nie szczędziłem jadła. A taką zapłatę za wdzięczność moją wystawili. Nie dosypałem trutki do piwa. Stary się robię – wylewał żale Wuht, co rodziny tej nazwą imię me ozdobi.
- Udało się ledwo – Podróżny kciukiem poddasze wskazując, wcześniej by pomocy szukać, obudzić karczmarza miał zamiar – w progu cię wołałem.
- Przeprosiny Nolan, sen głęboki morzył. Jak nie urok to sraczka – były to skruchy słowa i obawy pewnie.
Bo swym palcem w mężczyzny pierś godząc, wiedźmy czary jakoweś rzucają. Rzecz to oczywista. Po raz kolejny urok zapewne czyniąc, biegunkę na męża przyszłego sprowadzić jędza chciała. I wycedziła zaraz:
–    Nic im nie rzekłam –  Uśmiechnęła smutno, płaszcz przydeptany brudząc, a do mego królestwa {Może i królową jest pani, a widelec z łyżką, to paź i księżniczka, kuchnię kuchnią zwać jednak trzeba – dop. Karol Praska} podchodząc. Rękę na zgodę narzucić mi chciała, pragnienia bezwstydnie głosząca:
- Gerdzie pomogę, ty zajazd zamknij. Kąpieli zażyję w głównej sali, przestronna jest. Tego potrzebuję.
Na taborecie usiadł i rękawiczki zdjął w końcu. Podróżnym zwany.
- Sprzątaniem bałaganu zajmę się ja – zwrócił się Wilhelm do niego, a że na krwi widok cierpnę, rada byłam. Jednakże niewiedzą mą było, że tu idzie o rzecz inną. Rzecz, co białej głowie stracha napędzić może i w nocy się przyśnić. Nie było to zwykłe pokoju sprzątanie. Przywykłam i dawno do tego - sam konia oporządzę. Odpoczywaj.
- Dasz sobie radę? Jeden z nich to osiłek, bydlę duże, wywijał Czarnikiem -  dywagacje te jeno na potrzeby wiedzy o broni przez alchemię wykutej się zdały.
- Szablę zabieram. Nad kominkiem powieszę. Ciała spalę i popiół rozdepczę – o milczeniu na sprawy takie jam pouczona, a zajmujące głowę czarownicy interesem moim nie były -  zajmij się Marzanną, frasunku u niej dużo. Ty jej potrzebą jesteś.
- Przebrać się muszę i pomóc. Przepchniemy balię do izby – wiedźmy kochanek uczynnością się szczycił - trudne czasy nastały, podziękowania za wszystko.

{Z pamięci spisane – Wilhelm Wuht}
Przyjaciel mój rękawiczkę gubiąc, miejsce przy ladzie opuścił. Klamry z cholew odpinając, buty zzuł, rozwinął onuce. Kaftan na ławę rzucił, pasa popuszczając. Przez próg przestępując z gospody wyszedł, ulgi i wytchnienia zaznać. Cmoknął w stronę swojej klaczy czarnej, co później napoić i nakarmić ją miałem. Dał koniowi z kieszeni cukru, kostkę sam jedną zjadając. Kałużę zmarzniętą ominął i do studni podszedł. Jak mawiał po latach w uchu wciąż słyszał huk, świst i gwizd. Żurawia skrzypiącego użył, wody do wiadra nabierając. Mimo śniegu na stopach, chłodu nie czuł pewnie, gorącą głową zwany. I Podróżnym, rzecz jasna. Przemył twarz i kark, fryzurę zmierzwił. Na ziemi usiadł. Rozglądał po placu mnie zupełnie nie widząc. A karczma stała, nim szlag ją trafił, przy zagajniku samym, Białej Polany blisko. Na płocie siedział kogut i nie padało, nie mżyło nawet. Mróz za to mnie ziębił i szumiał Las, choć wiatru nie było. {Bardzo ważną wskazówkę daliście, panie W. - dop. - Hugo Korona}
Nadjeżdżał wóz kołysząc się na boki, parskała kobyła z bujną grzywą. Słychać było klekotanie i stukot. Za woźnicą zwisały sznurki, dyndały dzwonki.
Drabinę spod pachy wyjąłem, o krawędź dachu opierając. Wspiąłem się, w ręku trzymając złożony w kostkę materiał. Suknem czarnym szyld przykryłem co na łańcuchach zwisał, a na płachcie przeze mnie rozwieszonej, litery wyblakłą czerwienią oznajmiały: „Zajazd zamknięty”.
Koła bryczki stanęły. Przyjezdny, którego zamiary niedawno dopiero poznałem, bat odłożył. Zeskoczył z kozła. Był niskiego dość wzrostu, z brodą i przy tuszy, a ubrany w brązową jopulę. Spojrzał w górę na mnie wołając:
- Otto jestem! Sklepikarz.
- Dzisiaj nie wpuszczamy. Nie rozstawiaj kramu, nikogo nie gościmy – coby na pysk nie spaść, ostrożność przy schodzeniu na szczeblach powziąłem – w stajni też miejsca nie ma.
- Cóż, dalej wędrować mi przyszło. Nie gościcie może trzech mężczyzn? Langoci to, i podróżują wspólnie.
- Nie – warknąłem prawie, ma krew gotować się chciała – taka dola, ale nie.
- Zatem komu w drogę, temu czas – zdradził tajemnicę przybysz, odkrycie niedawno jej przyszło – jeno jeszcze jedna rzecz. I głów nie zawracam.
Na tył furmanki zaszedł i skoble odpiął. Opadła klapa. Lekkie schodki z Arundy w kącie znalazł i z uśmiechem na twarzy na błocie postawił. Wgramolił się na górę i na palcach stojąc, żeby belki dosięgnąć, zdjął z haczyka przedmiot na sznurku wiszący. Straganowi przyjrzałem się z bliska.
Był to sklep sprzedaży obwoźnej, zwykły dębowy stół. Przybite dwa słupy drewniane, do zwykłej, szerokiej deski. Na blacie leżały klekotki i bicze. Pod nim pojemniki z farbą, szpule i nici. Oko przyciągały kamienie półszlachetne i błyskotki zwykłe, zestaw srebrnych sztućców. Luneta ze złota. {Złota Luneta – dop. Bargasz Kraweczek} W kącie leżały zwinięte bele tkanin i słoiki z farbą. Czuć było perfumy.
Otto wisiorek ciągle trzymając, do studni podszedł. Zagaił gdy Podróżny wstawał.
- Łapienny to drugie miano, zapamiętaj. To dla ciebie – handlarza tego, dane mi poznać jeszcze będzie.
- Horst, mojego pamiętać nie musisz. Czarnik?
- Nie, hojnością nie grzeszę. Czarny opal – roześmiał się kłamiąc jak najęty, słuszność co do jednej tylko sprawy mając - noszony przy sercu tobie jeno pomoże.
„Zwykły kamień” - zapewne myślał Nolan na prezent patrząc -  „Szlif cudny, nic ponad. Fałszywy, nie wart niczego”. W kieszeń kamień włożył.
- A jak przenosisz ten cały raban? Jak w festyn i targ się rozstawiasz? - spytałem odpowiedzi ciekaw.
- Z wozu sprzedaję. Grosiwo rzucają, ja towar odrzucam.
- Sprytnie. Bylebyś nie roztrząsał nas z góry – żartem odburknąłem.
Na kozioł wróciwszy strzelił z bicza, wodzy nie posiadając. {Piszcie cobyśmy wiedzieli na przyszłość jak konia prowadził – dop. Sekretarz Karolina Horzenna} Ruszyły obręcze koła, śniegiem oblepione.
- Żegnajcie! – rzucił przez ramię.
- Wojna wiosną być może! Powóz cię czeka! - krzyknąłem za nim.
- Zaśpiewam wam na odchodne! Jeszcze raz bywajcie!
Rozległy się słowa piosenki, na weselach po stokroć śpiewanej:

Bladolica panno, czarnooka pani
Tyś mym całym światem, żoną moją będziesz,
Głowę mi zaprzątasz, zmysły moje mamisz
Po dni wszelkich koniec, serce me zagrzejesz!

Podróżny pluł krwią.


W głównej sali czuć było zapachy obiadu szykowanego. W baleji wypełnionej ledwie w jednej trzeciej kąpała się czarownica. Nie czekała, ta sprośna jednak niewiasta, na kolejne dolewki, bom widział jak Nolan łapczywie i z atencją  krągłości Marzanny oglądał. Czynił tak ponoć zawsze gdy tylko wierzchnie odzienie zdjęła. Lubieżny widocznie był. Jak i ja. Myła się szarym mydłem wiedźma, a robiła to bardzo powoli. Cieczy gorącej ni kropla nie spadła, podłogi izby nie mocząc.
- Plecy mi umyj Horst! – nakazała tonem szorstkim.
Zdejmując koszulę świeżą, Podróżny podszedł i chwycił włosy jej czarne, do góry podwinął i w dłoni ścisnął. Powąchał kosmyk przeciągle, chuć swoją mi znów okazując. Miękką sedżanśką firboną szyję babie swej wymasował, łopatki delikatnie wypieścił. Powoli ramiona spłukał.
- Kręgosłup masz ciekawy. Jak kostny grzbiet jaszczurki – pierwszy raz zjawisko to widząc, w bujaku siadłem.
- Tak wszystkie mamy – odrzekła, wywód poniższy czyniąc – To czyni nas mocnymi. Czarownymi. Rzucać czary, klątwy i uroki możemy. Spoiwo to ciała i czucia. Opisem naszych uczynków jest, przed złem powstrzymuje. Zadawanym przez nas i nam zadanym. Im pośladków i lędźwi bliżej, wpływ większy na przeznaczone mamy. Ludziom jest dane by kochali i płodzili. Dzięki temu prym w świecie wiedziemy. I my czarownice i wy wszyscy ludzie. To rzecz przewidziana i wywróżona, tą drogą zmierzamy. Im bliżej do pleców i ramion, tym bliżej do głowy i mózgu. Tam wprzód wolna wola, kształt myśli i losu, odpowiedź na niego. Stąd nauka, zdolności zielne i alchemia.
- Tajemnic czy aby nie zdradzasz? -  pojęcie spraw tych dawno porzuciłem, tylko w mojej niewiedzy się utwierdzając – Wnioski jedyne z gadaniny twojej, że rusałki, chowańce i dyeble, potomków nigdy nie mają. Bez dzieci własnych żyć muszą.
- Zdradziłam już dawno. Z Podróżnym się zadając.
Lulkę zapaliłem.
Umyte włosy Marzanny ułożyły się falą na ramionach, {zabrzerwiły – Nie piszcie jak Wasza żona, tylko zacznijcie się sprawami czarownymi interesować – dop. Hugo Korona} na odcień rudego. Ciało wypiękniało. Zniknęły oparzenia i strupy. Sutki stwardniały, blizny i ślady {zgleiły  - wyleczyć to świnie można z obżarstwa panie W.. Nie piszcie też więcej o cielesnych afektach, te nas nie interesują – dop. Hugo Korona} Horst skręta wziął ode mnie i na fotel wrócił.
- Podaj mi ręcznik! – rozkazała znowu.
Papieros wylądował w kubku z kawą. Miękki materiał przykrył nagie ciało, dumna to i wyniosła kobieta. {Wigor! - dop. Hugo Korona}
- Brachu, jak baby te durne pokonać? - spytałem z ciekawością.
- W pole trza wyprowadzić i spalić. Ze wstydu rzecz jasna. Pokonać słowem. Na zakusy odpornym być, przynajmniej po części. Alchemia pomaga.
Głową kiwając, i z westchnieniem głośnym, odrzekłem – Głodni pewnie jesteście. Idę Gerdę pospieszyć.
Wstałem z fotela bujanego, drzwi do kuchni za sobą zamykając. Na klucz. Marzanna i Podróżny z miłością swą sami zostali. Na ławie pojawiły się spodnie.


Siedliśmy w czwórkę przy stole. Spojrzałem przez okno, na dym z ciał palonych, który biały był, woni nie dało się poczuć. Moją to sprawą bo bez szkoły choć jestem, w sposobach alchemii uczony. Żona ma przyszła, przystawki podała, to jest małże, i z cytryny sok. Morza te dary, niesmaczne były -  „Langoci nie wiedzą co jedzą”. Służącą jeszcze przez godzinę tylko, pierwsza skorupę lizała, rękawem usta wycierając. Wstąpiły z widoku tego siły nieczyste we mnie, a ochota okrutna mnie wzięła: „Przespać z tą cudną dziewką w końcu mi przyjdzie, wnet mikstur zażyję, płodności i wigoru. Dziecko zrobię. Ślub wezmę. Dziwkom z Zabrzeża już płacić nie będę, nauczę wszystkiego. Laboratoria słomą wyścielę, krzyki wytłumi. Przyrządy odkurzę. Na Święto Płomienia Ludę zaprosimy, byle afektu więcej nie poczuć.” Już postanowione. {Wżdy wielkie pierdoły piszecie i o łóżkowych sprawunkach znowu, panie W. Tego spisywać nie trzeba – dop. Karol Praska}
- Gerda! Upraszam gulaszu i zupy. Rzęsy podmaluj, kredki do ust użyj. Od Marzanny suknię i kolię wziąć możesz. Słuchaj i nie pytaj o nic – polecenia wartko wydałem.
Wybranka moja, wielce się zdumiała, nerwy skrywając uśmiechem. Zalotnie w oczy me wodziła swymi, jak lazur głęboki pięknymi.  

Po prawdzie i dania podać wnet zdołano, lecz pewnie na opak rozumując, pokój wiedźmy ma śliczna odwiedzić poszła. Stygły więc. Wieki całe te przebieranki trwały, na przyszłe męki czekania przygotować zapewne mnie chciała.
I cud piękny na schodach ujrzałem, skrzący brokat i szpilki bez nosa. Już oberży pani, po dywanie szła, szyję diamentem ozdobiwszy. Na sukni nie znałem się wcale, jeno w nogi patrzyłem, rozcięcie do ud podziwiając.
- Nie wzięłam najładniejszej – zdumiała mnie wielce, zagadka zadana, kobieta kobiecie wilczycą.
Wrócono do obiadu, otwartą już mową zaczynać mogliśmy:
- Torturą Marzannę męczyli, chcąc zapewne wydusić wiele. O co pytali? - zacząłem.
- O dzieje zamierzchłe, Przedmiotu szukają. Uwięzić na drodze lub tutaj mogli. W Zabrzeżu za tłoczno.
- Co dziwne, bo Czarnik w polu by działał. Sprawdziłam go, przyzywa ptaki przy gwiździe. Sroki, sikorki i gile. Głównie jednak sroki. Przeszkadzają w walce, mi w gusłach – opisała broń piekielnica, co Horsta omamić zdołała.
- Chuj z mieczem. Trzeci gwizdnięty a gwiżdże do tego. Nazwę go „Gwizdnik”. Działamy nadal? - dopytałem w powagę przechodząc.
- Jak najbardziej, kontaktu wypatruj w tym tygodniu jeszcze. Miej oczy otwarte, przyjacielu -  Podróżny radę dobrą mi dał i ręce pełne roboty.
Oczytanej Gerdzie zapewne myśli kradła strzyga urokliwa, zapewne takie to pochwały w myślach mojej żonie przyszłej czyniła: {drynżowała? - dop. - Karol Praska} „Spryt jej wielki i uroda to natury rzecz. W sieci nowa jest, stosunki zacieśnić musi, kobieta, kobietę zrozumie. W łóżku wygodę poczyni.” {Konfabuły wasze to rzecz jedna, drugie to lubieżność okrutna. Mówię wam panie W., syfu tylko dostaniecie od tego łba zbereźności pełnego – dop. Karol Praska} Gościniec przed byłą służącą podwoje otwierał.
- Jak śniegi stopnieją Langoci ruszyć ku nam mogą, pamiętajcie o Mortuas. Wiedźmy wtedy sprowadzić trzeba – najważniejsze Nolan wspomniał, i przestrzegł o sprawach z przeszłości niechlubnej.
- Nic z tego – cienkusza upiła Marzanna.
- I tak wszystkim czarownicom życia odbiorę. Przysięga, rzecz święta, Wilhelm. Palenia druida oszczędzę – przyrzeczenie opisując, do mnie Horst się zwrócił.
Zawiniątkiem w końcu poszczyciła się niewdzięcznica, zawiniątkiem skrywanym prze ze mnie:
- Mam tylko to. Inicjał G. złotą nicią wyszyty. Ale znajdę mordercę, mam łupiny słonecznika. {Wyterpi – zmazać znowu muszę, uczcie się alchemii lepiej, panie W. - dop. – Hugo Korona}. Odwiedzimy Kosodrzewa.
- To jutro. Słuchasz, Gerda? - rady Podróżny dawał, pytając jeno w powietrze – Jesteś młoda, wszystko notuj w pamięci. Rozwijaj myśl, przydasz się Wilhelmowi.
Kiwnięciem go zbyła, okruchy krakersa z dekoltu zbierając.
- Ile trzeba powiedz. Nie więcej. Czekajcie na Ludę. Ubrania i naszyjnik oddaję. Szpilki mi zwróci, cenne są dla mnie bardzo – i z tym napomnieniem, oddała wiedźma w prezencie parę jedną, druga parę zatrzymując. Zagadka poprzednia swej mocy nie miała, a nowa została zadana.
Rozmowę tę kończąc czarownica z ławy wstała, znużenie okazując. Po prawdzie to i mnie do spania brało, bo zmierzch już nastał, krótki był dzień. Z miesiącem odwrotnie zaś, miesiąc to w roku najdłuższy był i sensu nadawał długości owej, dłużąc się ponad miarę. Rok już, jak zawsze, dni miał tyle co trzeba, ale w rok ten, miesiąc Zmroźny nazwie swej wyjątkowo przychylny był, mróz siarczysty bowiem krew całą schładzał i kości zmrażał. Mówiąc krótko, zimno było jak cholera, gdy zimno jest, to pić trzeba, więc półki z trunkiem do wyboru wskazałem. I gospodarność Gerdy poznając, piwo w kuflu już piłem, a wkoło rozległy się dźwięki, odezwał przecudny głos:

Biała szadź w Sołtyńcu rzednie,
Czarna postać ścina mrok,
Zamek ucztą żyje wiecznie!
Rytgraf stracił wzrok!

Straże piją słodką wodę,
Czarna postać jest jak duch,
Góry wiecznie będą grobem!
Rytgraf stracił słuch!

Wiedźmy z puszczy mają oko,
Czarna postać wszystkich bije,
Straże leżą błogo!
Rytgraf już nie żyje!

Od pola, od placu, łomot donośny się poniósł.
- Drzwi zamknięte do jutra! Szyld przeczytaj! - zbyć chciałem przybysza.
Wejście otworzyło się. Stanęła w nich postać.
Do szynkwasu pobiegłem noża szukając.
Gerda przewróciła śpiewnik, upuściła lutnię.
Podróżny oręża dobył.
Marzanna wisiorek zauważyła.
Odpowiedz
#2
Znaczy powiedziałbym, że dobre. Stylizacja idzie Ci całkiem dobrze. Może za formę bm pochwalił, ale niestety zaciemnia treść.

Całość można ująć jednym słowem - przerost formy nad treścią. Jest tej stylizacji za dużo, za bardzo to wszystko - ja wiem - poetyckie. Przez to treść trzeba rekonstruować, łowiąc jej strzępy w gęstej zawiesinie owego tekstu.

Reasumując: Masz duży potencjał, jednak zalecałbym nieco wstrzemięźliwości w stosowaniu środków wyrazu. Mocno "udziwniony" tekst niekoniecznie będzie dobry. Wręcz przeciwnie, może stać się trudny w odbiorze.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
@gorzkiblotnica

Dzięki za komentarz! Smile Początek do słów - Na pohybel!, czyli groszowa powieść, to taki śpiewny "rap fantasy" w pewnym rytmie. Pamiętniki to już inwersja i rzeczywiście może być trudna w odbiorze.

Pozdrawiam.
Odpowiedz
#4
Zauważyłem tę rytmikę. Niestety w moim odbiorze niekoniecznie pomaga. Taki zabieg działa (znów moim zdaniem) na niewielkim fragmencie z którego może być "cytowana" w tekście ballada. Co do większości tekstu jestem zwolennikiem raczej "zachowawczego" - neutralnego stylu narratora. Natomiast stylizacja jest fajna we wszelkiego typu wypowiedziach bohaterów.

Pozdrawiam.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
"A w usta, knebel się wpijał. "
Niepotrzebny przecinek.

"Oczytanej Gerdzie zapewne myśli kradła strzyga urokliwa, zapewne takie to pochwały w myślach mojej żonie przyszłej czyniła"
Wyrzuciłabym jedno "zapewne".


Nie miałam problemu z odczytaniem treści - możliwe że rytmika pomogła - słownictwo mnie urzeka, pozornie skomplikowana, a w rzeczywistości oryginalna i dopracowana forma mnie kupuje. Licz się z tym, że mało który czytelnik jest wymagający względem lektury, dlatego też niewiele osób doceni czy po prostu się wczyta. Pytanie, czy chcesz tworzyć (swoją) sztukę (która ma swoich wielbicieli, i którzy z pewnością Cię odnajdą), czy pisać pod publikę. Widzę, że nie, bo skoro jesteś w stanie napisać coś tak (w moim odczuciu) dobrego, to pewnie masz w życiu inne (moim zdaniem lepsze) priorytety oraz wartości.
Ode mnie 5/5, lubię myśleć, a tekst mnie po prostu porwał. Smile


Pozdrówka! Angel
Odpowiedz
#6
@BEL6

Bardzo mi przyjemnie, że tekst się podoba. Powieść (a mam na razie napisanych 11 rozdziałów) zawiera już mało inwersji, są jeszcze w 5 i 7. Całość pisana jest raczej "pulpą fantasy", pojawia się rozprawka, annały Przedstawicielstwa oraz wymyślony na bazie francuskiego (brzmienie tylko, z bardzo prostą gramatyką) - język langocki. Docelowo ma być około 40 rozdziałów, dojdą kroniki bitwy. Byle się sprężyć i pisać dalej. Big Grin

Pozdro.
Odpowiedz
#7
No to ładnie! Dobre tempo i motywacja. Tak trzymać! Z chęcią poczytam ciąg dalszy albo coś innego spod Twojej ręki. Podziwiam, że chciało Ci się siedzieć nad językiem. Sama w końcu z tego zrezygnowałam na rzecz paru tylko wstawek. Fajnie, że bawisz się możliwościami i sprawnie łączysz znane i nieznane w literaturze zabiegi. Jestem pod wrażeniem. Wink
Odpowiedz
#8
Podobnie jak Bel formę doceniam, więc pochwały jakie napisała po dwakroć do serca przyjąć możesz Wink Z początku zdawać by się mogło, iż wierszem obrazy malujesz.
A i bez wulgaryzmów obyć się mogło nic na finezyji nie tracąc.
Odpowiedz
#9
@Gunnar
Dzięki za komentarz.

(02-01-2017, 15:16)Gunnar napisał(a): A i bez wulgaryzmów obyć się mogło nic na finezyji nie tracąc.

Torturowana Marzanna nie przebiera w słowach Wink Co do Wuhta, to zdanie np. "Ch... z mieczem" zmienione na "Kij z mieczem" już nie brzmi tak samo. Smile

@BEL6

Piszesz "Z chęcią poczytam ciąg dalszy", więc zamieszczę drugi rozdział - nowi bohaterowie, nowy wątek, sztuka teatralna plus "rap fantasy". Smile

Drugi rozdział powieści.

Albrecht von Górka

Czyn w życie wprowadzony, plan się dopełnia. Dodatkiem stu talarów wspomóc mnie musisz, porozumienie przeczytaj raz jeszcze. W dniach najbliższych, przyjaciel Twój zajęcie straci. Żonę w sercu na zawsze, dzieci ostatni raz widzieć będzie. Tylko wybierz, na Święty Płomień, tak cenny dla Ciebie ciała kawałek. Ucho czy nos?

Gerard
4 - ego Zmroźnego

●Rozdział 2



{annały Przedstawicielstwa}

Gdybym na chmurze usiadła, w dół spojrzała, a czystą kartę papieru biorąc,wielkie koło w odcieniu brązu wymalowała, to na pergaminie mapa murów co miasto okalają się pojawi, a do puzderek i puderniczek figury podobne, czarną kredką w środku wyrysowała, budynki z tej wysokości widziane uwiecznię. I tak dostojny władco, wyobraźnią na rysunek winieneś po prośbie mojej spojrzeć. A ludzie stąd wygląd małych robaków mają, i dla jaskółki co wiosnę ma przynieść i po niebie fruwa, pożywieniem podobne, więc różowymi plamkami rysunek upstrzyłam. Rysikiem dalej już czarnym kreśląc, kolistych dziewięć placów, wielkością jednakowych, wpasowałam bardzo równo, po trzy w trzech rzędach, po trzy w kolumnach trzech, szczęśliwe to liczby w Langocji. Liniami dwiema następnie każdy z nich złączyłam, ulice to główne, niby trzciny przekrój, zakrętów żadnych nie mające, a inne, wąskie już, pojedynczą kreską pisane i krzyżujące, sieć o okach nierównych nam na planie tworzą. I dalej, na kartce tuszem barwy tej samej końce ich w poprzek pociągnąć trzeba mi było, aby bramy, co nimi wjazd i wyjazd jest, na obrzeżach rynków i murów zewnętrznych zaznaczyć. Przed wojskiem wrogim fosa głęboka chroni, co jak obwarzanek pędzlem z farbą niebieską otoczyć malowidło nie omieszkałam.
Dzielnic żadnych nie ma, co rzemiosło mieszczańskie ze szlachtą nobliwą oddzielają, ale i biedy również ni żebractwa dostrzec nie podobna. Straż miejska z gońców złożona jest, i pomysłem tym pocztę również tworzy, to kropki są czerwone. Pamiętać trzeba, że chłopu zakazane jest by miasto zwiedzał, dostojności jego nie brudził, z gębą rozdziawioną nie chodził. Park niby jeden jest tylko, z drzewami smukłymi, jednak niczym mech co kamień obrasta, zielenią wypełnia wszelkie miejsca w stolicy, a kolorem wiadomym rysunku kartę. Rezydencje, domy i kamienice, na parterach miejsca pod sklepy, kawiarnie i szynki mają, te paletą farbników całą oznaczyłam, opis do wglądu na marginesie umieszczając.  Ścieki odprowadza do rzeki środkiem płynącej i błękitem jasnym na karcie maźniętej, kartę pod światło wziąć raczcie, na drugiej stronie rury odpływu zobaczyć zaznaczone możecie.
Gdybym rysunek skończywszy, z nieba w sam środek rynku zeskoczyła, trzy ważne budowle zobaczę. Na wprost patrząc Pałac Królewski ujrzę, a ręce podnosząc obie, sylwetka moja niby krzyż utworzy, prawica akademię co oficerów przyszłych szkoli wskazywać będzie, lewa zaś dłoń, Katedrę Nadziei, nieukończoną wprawdzie jeszcze i w budowie, z rusztowaniem stojącą, jednak już strzeliście wzniosłą. I dalej, jakby budynki te niczym wierzchołki liną napiętą połączyć, równy trójkąt stworzę, w okrąg placu głównego wpisany. Figura taka, jeno z lwem wymalowanym, znak Kościoła przypomina, co za króla Lagrange'a nową religią został i nadzieję na potęgę wielką państwa przywraca. Wojskowa Akademia Królewska zaś egzaminy zimowe właśnie toczy, żołnierzy przyszłych szkoli, co w armii dowodzić będą, a pałac jak pałac, domem dla króla jest, a dla dworu do popisu polem.
I tak stolica Langocji, Gremdge, w której nasze Przedstawicielstwo stoi, a nazwa szlachetność oznacza, dziw przynosi architekturą swoją.
{sekretarz Karolina Horzenna}


{groszowej powieści wojennej, całości część, na prawdzie oparta}

Przebierał się strojnie, ubranie poprawiał, Karolem z imienia zwany. Skrytych[sup]Inaczej szpiedzy[/sup] Robdanu przywództwem się szczycił, Praski godnością się mienił. Żabot założył w turkusu kolorze, czarne galoty pasując. A dla ozdoby jedwab dołożył, uszyte zeń rękawiczki. Do lustra zaś mrugnął, odbicia swojego, kobietom podobać się zdawał. Charyzmę miał wielką i posłuch ogromny, posiadał u wszystkich szacunek.
Gabinet opuścił, kluczem go zamknął, nie spiesząc się zszedł po schodach. Mijając recepcję, ze strażą przywitał, wartą z Gwardii złożoną. I wszedł do jadalni, głośno tam było, w porze tej wieczorowej. Większość obsady Przedstawicielstwa, właśnie kończyła kolację. Podszedł do krzesła, gdzie zawsze siadał, przywitał z pracownikami.
Przyjaciół para, czekała na niego, zaczął spożywać wieczerzę. Nic nie mówili, jedli w milczeniu, czekali na panią sekretarz. Minęła chwila, zjawiła się ona, to Karolina Horzenna. Piękna kobieta, w pracy pisarzem, w Gardzie szkolona od dziecka. Kark może złamać, oko wyłupić, kości przetrącić potrafi.
Siedzieli już w czterech, rozmowę zaczęli, odezwał się najpierw alchemik.
- Strażnik złożony, pieczęć ma moją. Urządzenia sprawdzone, zadziałają – nazywał się Bargasz, herbu Kraweczek, Mistrz Mikstur tytuł był jego. Z łysiną na głowie, stary już wiekiem, zawsze dwornie ubrany.
- Wilhelm chustkę ma i Marzannie przekaże. Tym tropem do zabójcy hetmana dojść możemy. Złapiemy psa i ugotujemy we własnej krwi – pomysł przedstawił, Hugo Korona, doradca do spraw czarownych. W mieczu wprawiony, o ufnej twarzy i włosach w kolorze czarnym.
- Wypytamy i o niego. Teatr wystawiają, karoca będzie lada chwila. Jedziemy w czwórkę, tyle dostaliśmy biletów, będzie cały dwór langocki.  - Sprawę dekretu przekazać trzeba, ostrożnością dużą wykazać – Praski to słowa, wielce roztropne, rozmowy miał zamiar prowadzić - ruszajmy.



Powóz wystawny po nich przyjechał, stangret im drzwi otworzył. A Karolina, Karol i Hugo, z Bargaszem w karecie usiedli. Jechali w ciszy, każdy rozmyślał, księżyc oświetlał im drogę.
Nie przeczuwali planów Langotów, w nocy się wiele wydarzy.
I tak zajechali pod dworek łowiecki, Pałacem Myśliwskim zwany. Lokaj w liberii i futrze z niedźwiedzia, drzwi do powozu otworzył. Chwytając za rękę, pomagał wysiąść, pierwszej pani sekretarz. Drugi wyskoczył, alchemik Kraweczek, a za nim Korona i Praska.
- Ve ftaymyon du gala'. Plassou, dretege du hac[sup]Witamy na przedstawieniu. Proszę, wejdźmy do środka [/sup] - w pas się kłaniając, służący przywitał skrytych z Przedstawicielstwa.
Podziękowali i przeszli przez bramę, żywopłot okalał posiadłość. Sprawdziwszy bilety, straż ich wpuściła, grano już takty walca. Szatniarz zabierał, wierzchnie ubrania, odkryto stroje galowe. Czapkę zostawił, sobie alchemik, szczęście mu przynosiła. W świetle świeczników i kandelabrów, przeszli do dużej bawialni. Skinieniem głowy, witali się z każdym, odwzajemniając uśmiechy.
A w sali władca, imieniem Lagrange, dworem się swoim otaczał. Wybornie bawiąc, wódkę zlizywał, z piersi młodej kurewki. Była nią Luda, „krwawą” przezwana, dawała wszystkim w okresie. Co król nie wiedział, Robdanką była, działała skrycie w stolicy. Stała też Iwa, nadworna wróżka, z tytułem Gwiazdowidzącej. Błazen Królewski bawił się czapką, nie wesół, zupełnie poważny. Panowie i damy, zajęci sobą, ściskali się, całowali. Zabawa trwała, muzyka grała, czuć było zapach potu. I dym z papierosów, cygar brązowych, dym z lulek, tutek i skrętów.
Uchwałę Praska, taktownie przedstawił, zdziwiony odpowiedzią.
- Wiele nas łączy, dzieląc równocześnie, Wangocja tylko przykładem. Zakaz wwozu tytoniu naszego przez granice nowy podział stworzy. Wiem ja o postanowieniu tym od dawna. Zabawcie się teraz, sztukę obejrzyjcie, rozmowy w przerwie ciągnąc dalej będziemy – rozmowę szybko, zakończył król, Langotów wszystkich władyka.
Karol do tańca, sekretarz zaprosił, razem żyli od dawna. Bo przeznaczony, Prasce z Horzenną, jest związek i piękna miłość.
Pod ścianą stanęli, Bargasz i Hugo, obok zdobionej spluwaczki. Obserwowali, komentowali, jedząc krewetki z talerzy.
Podeszła do nich, Iva Giselle, co z gwiazd przepowiada przyszłość. O ślicznej twarzy i pięknych dłoniach, to jednak z ciałem przy tuszy. W lewej ręce, trzymała nahajkę, w prawej kieliszek z winem.
- U presse! Galoun'![sup]Za pokój! Zdrowie! [/sup] - toast ten wzniosła, łyczek upiła, kompletnie już była pijana. Szpicrutą dotknęła, policzka Kraweczka, przyznała swą niechęć do mężczyzn - Nay fanhagye qi lemme budra en lomme.[sup]Nie wyobrażam sobie co kobiety widzą w mężczyznach. [/sup]
- Coś, czego ty nigdy nie widziałaś i nie zobaczysz. Prawdziwa magia skrywa się nam między nogami – ciężką flegmą, splunął alchemik, spluwaczka była już pełna.
Gwiazdowidząca, zwęziła oczy, czyżby ją obrażono?
- Lestye gala'[sup]Miłego przedstawienia.[/sup] - skończyła szybko tą krótką rozmowę, z powrotem wróciła do króla.
Błazen Królewski, obchodząc salę, dzwonkiem głośno wydzwaniał.
- Jacqes ou oublities! Gala'[sup]!Panowie i panie! Przedstawienie![/sup]
Król wraz z małżonką, opuścił pokój, za nimi szedł dwór i strażnicy.
Krzyczał panowie pierwsze, nie panie. To właśnie świadczy o tym narodzie – skrzywił się Hugo, niemiłosiernie, za ramię Bargasza chwytając.
- Gala'! Gala'!

W sali teatru, usiedli goście, usiedli i gospodarze. Para królewska, później widzowie, na końcu skryci z Robdanu.
Kolumny z marmuru, z podobiznami, słynnych langockich aktorów, stały przy scenie, między krzesłami, podtrzymywały strop. Okien nie było, lecz było jasno, ze świateł żyrandoli.
Wyszedł na środek, aktor zza kulis, członek Trupy Królewskiej:
- Jacqes ou oublities! J'ev sataragye' ftaymion cen Lagrange, can Monique ou gye druga' az galla' „Mortuas Rytgraf”. Grengye, lav vendor sataragya' Gremme Karol Praska, galla' montag. Ftaymyon du gala'![sup]Panowie i panie! Mam zaszczyt zaprosić króla Lagrange'a, królową Monique i ich gości na spektakl „Śmierć Rytgrafa”. Ze względu, że naszą obecność zaszczycił Przedstawiciel Karol Praska, będzie ono wystawione w oryginale. Zapraszam na przedstawienie! [/sup]
Zgaszono świece, pokój pociemniał, rozległy się zewsząd brawa.
Inscenizacja, była oszczędna, biały parawan i lampa. A nad nim kukiełki, orszaku i świty, konne szmatki rycerzy.
Zaczął Chór:

Już zmierzcha na polami Robdanu
Granica tak wąska, przełęcz już blisko
O rycerze, o damy w orszaku
Czy na wesele czy na zgubę do zamku zmierzacie?

Panno Gizeldo, księżniczko o jasnym licu
Niech twarz owa smutku nie gości
Uczta przed tobą!
Baron Rytgraf mężem twym będzie!

Jednak miłość innego jej przeznaczona
Zdrada, krew i czarostwo
Już ptaki śpiewają, już dziki ryją
Las oznajmia – Gizelda afekcji żadnej do Rytgrafa nie czuje!

Uczucie zrodzone do rycerza kiełkuje
Niczym maki na łące polnej
I jak kwiaty czerwone, lica się rumienią
Lilian do karocy podjeżdża!

Lalka rycerza, o żółtej zbroi, zrównała się szybko z powozem. Zadudnił głos aktora:

Księzno Gizeldo, protektorko Wangocji
Miast i wsi z trudem Ojczyźnie odzyskanych
Rządzisz tam sprawiedliwie i rozumnie
Langocji odebranym co je bezprawnie łupili!

Przydajesz blasku temu urzędowi
Urodą, wdziękiem i powagą
Twoim rycerzem chcę zostać
I po ślubie do straży twojej wstąpić

Bronić cię będę przed zwierzem na polowaniu
Złym słowem na naradzie
Złym okiem czarownic
I złym podszeptom dworu

Jam twój woj obrońca
Żonkilowy Rycerz z otwartą przyłbicą
I na znak mojego postanowienia
Kwiat żółty oddaje w Wangocji wyrosły

Mąż twój przyszły Rytgraf
Moim seniorem jest i dowódcą
Żal i smutek me myśli całunem przykrywa
Kir to jest mój żałobny!

Ach, ileż bym dał księżniczko Gizeldo
By ten płaszcz
W małżeńską szarfę się przemienił
Szarfę co Rytgrafowi nie mnie przeznaczona!

Głos pełen smutku, wypełnił salę, wdzięczny, dziewczęcy głos:

Nie wypowiadaj takich przysiąg pochopnie
Smutek nasz razem dzielić po wieki nam przyjdzie
Z innym dzielić łoże będę, rządy i posiłki
Z innym wieść życie mi przyjdzie

Widok twój codzienny i uśmiech skrywany
Bólem i męką życie me przyprawi
Lecz niczym w gorzkiej potrawie
Miłość twa strawę tę osłodzi

Przyjmuję twoje śluby Żonkilowy Rycerzu
Kwiat ten nosić przy sercu będę
Suknię na ślubie nim ozdobię
Zapach jego me myśli ku tobie skieruje

Bywaj teraz, do świty z powrotem dołącz
Niech nie domyśla się nikt
Czym nasza rozmowa była
Dla nas wspólną uciechą, dla innych pogawędką

I rozległ się głos, obozowej ciury, to aktor z tyłu sali:

Na popas! Na popas!
Noc blisko, konie zmęczone
W południe jutro do zamku dotrzemy
Ogniska zapalać, namioty rozstawiać!

Wniesiono „płomień”, z tektury zrobiony, wniesiono drewniane bale. Zmieniono parawan, na kolorowy, z Robdanu herbem wyszytym. A lampę zaś, też dostarczono, by cienie na płótnie zobaczyć.
- Powinien być jeszcze herb Wangocji – zauważyła, pani sekretarz i zdanie swe wyraziła – ale chyba im to przez gardło nie przejdzie. Typowe.
Sylwetkę kobiecą dało się widzieć, lusterko co w ręku trzyma. Dołączył kształt drugi, rycerza znanego, to Lilian zaczyna rozmowę:

O Giseldo, urocza pani
Żonkilowy Rycerz Lilian progi przestępuje
Smakołyków, zamorskich owoców
Ślicznej białogłowie nie trzeba?

Sen mnie nie morzy, ani drzemka krótka
Myśli me zaprzątuje twa nóżka
Twe usta, oczy i kosmyki włosów
Na twe rozkazy jestem!

Gizelda pytaniem odpowiedziała:

O Lilianie, uroczy panie
Księżniczka Gizelda zapytuje
Pocałunków i pieszczot namiętnych
Pięknemu rycerzowi nie trzeba?

A Lilian rzekł:

Nie przystoi rycerzowi by innemu w oddanie
Kobietę pieścił, choć sercu bliska
By całował jej usta
Łoże dzielił, o innemu przeznaczone!


Wyszli oboje zza parawanu, wyszeptała Gizelda:

Rada na moje zaślubiny być może
Pomysł mam na noc poślubną
Pierwsza chcę z tobą łoże dzielić
I dziewictwo me stracić  

Przyjdź o północy do komnaty mojej
Co na mękę z Rytgrafem przygotowano
A męka ta w uciechę się zmieni
Ani Rytgraf ani człek żaden, przeszkadzać nam nie będzie!

Wyszeptał i rycerz:

Nie, nie, po trzykroć nie
Nie godzi się panno moja
By prawy rycerz seniora swego zdradził
I hańbą się okrył na wieki

Opuszczę cię teraz bo senność mnie naszła
Niechybnie nieprawe myśli by wyrzucić
I rankiem po śnie błogim
Kochać cię! Ale w myślach jeno...

Zgasła latarnia, krzyknęła księżniczka:

Lilianie! Patrz mój miły!
Na skraju puszczy płaszcz powiewa!
Niczym duch czy zjawa
Ta postać czarna co na uboczu stoi!

Lilian puścił dłoń Gizeldy i odrzekł:

Nie widzę ni ducha czy zjawy
Jeno liście podmuchem targane
Przywidzenie niechybne
Co nocą na zmęczonych nachodzi

Zaraz spać nam trzeba
Namiot twój ma miękkie posłanie
Na twardym spać jednak dzisiaj będę
Snem lekkim i czujnym jak na żołnierza przystało

Śpij dobrze i odpoczywaj
Dzień wielki jutro
Ślub twój z Rytgrafem na wieki!
Bywaj Gizeldo!

W ciemnościach, na scenie, kroki słychać było. I okrzyk:

Żegnaj Lilianie!

Świece zapalono, „ognisko” zabrano, wniesiono naczynia i stoły. Krzesła i ławy, postawiono w środku, a z boku schodki z podestem. Wyrecytował Chór:

Już południe w zamku barona
Orszak książęcy do bram zawitał
Wielka uczta wieczorem się szykuje
Zaślubiny Rytgrafa i Gizeldy!

Wniesiono już stoły i krzesła
Lampiony wiszą pod stropem
Najlepsze odzienie podaje mu służba
Rytgraf szykuje się dla Gizeldy!

Wniesiono już picie i jadło
Kokardy wiszą przy ścianach
Najlepsze odzienie podaje jej służba
Gizelda szykuje się dla Liliana!

Wniesiono już pochodnie i lampy
Kwiaty rozsypano na podłodze
Najlepsze odzienie podaje mu służba
Lilian szykuje się dla Rytgrafa!

O nastał ten dzień!
O wybiła ta godzina!
Rytgraf zgodnie z wolą bierze małżonkę!
Gizelda wbrew swej woli wychodzi za mąż!

Pojawił się Lilian, razem z Gizeldą, a z nimi reszta aktorów. Rytgraf z księżniczką, stanęli na schodach, kapłan udzielał im ślubu:

Z woli Ognia i Płomienia
Z woli niebos i chmur
Z woli rosy i morskich fal
Z woli mojej zaślubiam Gizeldę i Rytgrafa!

Z woli praw natury
Z woli wielkiego cudu
Z woli darów ziemi
Oddaje Gizeldzie Rytgrafa i Rytgrafa Gizeldzie!

Niech rządzą roztropnie
Niech ich plony będą obfite
Niech ich wojowie dzielni
Niech obdarzą nas potomstwem!

Dłonie przepasał, im lnianą szarfą, małżonka wypowiedziała słowa:

Jam już Twoja Pani
I Ty Mój Pan
Twoją żoną będę
Nim świat obróci się w popiół

Odpowiedział Rytgraf:

Jam już Twój Pan
I Ty Moja Pani
Twoim mężem będę
Nim świat obróci się w pył

Zawołał tłum:

Wiwat młoda para!
Wiwat księżna i baron!
Wiwat Gizelda i Rytgraf
Wiwat! Wiwat! Wiwat!

- Zawsze Rytgrafa gra jakiś gruby, brodaty typ. A Liliana młody przystojniak. Mogłoby być chociaż raz na odwrót. A Gizelda wygląda jakby nie miała jeszcze pierwszej miesiączki – skomentowała, z przekąsem Horzenna, zwracając się do Karola.
Usiedli za stołem, wpierw młoda para i rozpoczęła się uczta.
- A gdzie jedzenie na stołach? Będą jeść powietrze? I gdzie te kokardy i lampiony?Rozumiem oszczędną wystawę tej sztuki ale bez przesady... - stwierdziła znowu, pani sekretarz, a Praska się w końcu uśmiechnął.

Kontynuował Chór:

I ucztowano świętując ślub
Wszyscy pili i jedli
Wszyscy bawili się przednio
Poza Gizeldą i Lilianem

I kiedy trunek zmącił głowy
I dodał wigoru
Dawny rywal Rytgrafa
Graf  Dormund podniósł się z miejsca

Wstał aktor, grając pijanego i palcem wskazał barona:

Niech mnie gromy strzelą!
Niech mnie konie stratują!
Niech mnie Mortuas pochłonie!
Za stary jesteś dla Gizeldy!

Lilian się zerwał, do grafa doskoczył i krzyknął w wielkim zapale:

Nie trudź się regencie!
Nie trudź się mój seniorze!
Ja twój wasal powinności dopełnię!
W pojedynku zabiję zuchwalca!


Wyjął miecz z pochwy, na środku stanął, czekał na Grafa Dormunda. Ten dobył oręż i zaatakował, padł szybko, zagrał zmarłego.

Przemówił Rytgraf:

Dzielny mój Lilianie!
Od tej pory na mą i Gizeldy ochronę cię biorę
Do straży wcielam
Rycerzu co czci naszej bronisz!

Odezwał się Lilian:

Śluby tobie czynię panie
I tobie panno Gizeldo
Strzegł was będę nim świat się w popiół obróci
Jako Żonkilowy Rycerz!

Zakrzyknął Chór:

I tak śluby poczyniła para
I tak śluby poczynił Lilian
Ale Gizelda na uboczu staje
Na drzwi do komnaty wskazuje!

Stanęła Gizelda, razem z Lilianem, przy schodach i na uboczu:

Radość tej chwili przyćmiewa gorycz ślubu mego
Mąż mój dokonał tego co skrycie nie chciałam
To mnie zaślubiony prawdziwie jesteś
Plan mój wypełnię prędko!

Zapytał Żonkilowy Rycerz:

Jakiż to plan skrywasz
O piękna Gizeldo?
By nie obrócił się przeciwko tobie
Byś hańbą się nie okryła

Odpowiedziała mu prędko:

Kwiat twój na sukni cały czas noszę
W moździerz wsadzę i sproszkuję
Do wody wsypię
Przybądź o północy

Ale co to?
Ten sam płaszcz widzę
Co na skraju lasu powiewał
Zjawa lub duch nas znowu nawiedza!

Lilian rozejrzał się dookoła:

To napitek mąci ci umysł
Żadnego Zwidu nie widzę
Wrażeń w głowie twojej w nadmiarze
Przywidzenie zwykłe to jeno!

Plan twój śmiały i skryty
Lecz ja teraz poczyniłem śluby
Strzec was muszę
Przed tym właśnie czego sam ustrzec się nie mogę!

Księżniczka chwyciła, Liliana  za ramię i pocałowała:

Pieszczoty i pocałunki twoje są teraz
Kiedy spać wszyscy będą
O północy przyjdź mój kochany
Żonkilowy Rycerzu!

Zgaszono światła, nastała ciemność, gong zabił dwanaście razy. Gdy znów było widno, wniesiono dwa krzesła, prócz nich scena była pusta. Nadzy aktorzy, grający kochanków, zjawili się, na nich zasiedli.
- To ma być niby łóżko? - to Karolina, spytała kwaśno i głośno by wszyscy słyszeli.
- Ale przynajmniej są nadzy – skwitował Bargasz, odpowiadając szybko, a Praska się znowu zaśmiał – Masz tą swoją oszczędną wystawę.
Kolejny aktor wyszedł na środek, i zwrócił do czterech skrytych:
- Panie Karolu Praska. Ponieważ zaszczycił pan nas swoją obecnością, w imieniu nadwornej Trupy Królewskiej prosimy byś zagrał barona Rytgrafa.
Rozległy się brawa, langocki król, klaskał najgłośniej na sali.
- Idź, nie możesz odmówić. Pamiętaj, że też spałeś nago – przypomniała ze śmiechem, już z dobrym humorem, Horzenna Karolina.
- No i masz swojego przystojnego Rytgrafa – Korona zaś dodał i klepnął w plecy Karola.
Rozebrał się całkiem i wszedł na scenę, robdański Przedstawiciel. I spytał:
- Rytgraf zawsze spał z bronią. Czy można wasza wysokość?
Lagrange się żachnął, uśmiechnął krzywo i rzucił ceremonialną szpadę. Praska ją chwycił i usłyszał słowa, monarcha dodał od siebie:
- I tak rozbroiłeś najważniejszą osobę w państwie, mości Przedstawicielu.
Z pamięci wyrecytował Praska:

Czemuż to Gizeldo zamykasz podwoje?
Mąż Twój powinność swą wypełni
Kruchego wiana pozbędzie
Noc cała przed nami!

Podszedł do pary, zagrał zdziwienie i dodał celując w nich szpadą:

Żonkilowy Rycerzu!
Nie stróżem a zdrajcą jesteś!
Zabiję cię kochanku niewiernej
Żony co jej cześć skradłeś!

Trzech gołych aktorów, wybiegło na scenę i razem zakrzyknęli:

Stój Rytgrafie, panie nasz!
Nie okryj się piętnem mordu
Z urwiska zrzucimy Liliana
Razem z żoną twoją co innemu wiano oddała!

Pod ramię chwycili, parę kochanków, zniknęli za kulisami. A Praska wiedział, co zaraz nastąpi, zabójca go zamorduje. Upuścił szpadę, zakrył twarz dłońmi i wypowiedział te słowa:

Cóż to się dzieję z mym ciałem?
Nie widzę!
Nie słyszę!
Niechybnie trucizna me żyły toczy!

Błysnęło ostrze.
Odpowiedz
#10
A ja mimo ochów i achów przedmówców jestem na nie. Stylizacja w tym fragmencie ma sens tam gdzie jest opis miasta, bo robi go jakaś bohaterka swoim, może nazbyt poetycznym językiem ale takie jej prawo. To samo dotyczy samej sztuki. Natomiast fragmenty (te pisane prozą i bez kursywy) powinny iść trybem normalnym.

Nie wiem skąd bierze się moda na takie "udziwnienia". Potrafię oczywiście docenić wysiłek w takie pisanie włożony i cały potrzebny do tego kunszt warsztatowy. To wszystko masz już na wysokim poziomie.
Do mnie nadmierne "udziwnianie" nie przemawia. Co by nie mówić - fantastyka to rozrywkowe czytadło. Powiem więcej - rozrywkowe czytadło dla czytelnika masowego. I w takim wydaniu ją lubię. Tak pisał Tolkien, Sapkowski (dokąd nie zaczął dziwaczyć), Zelazny, Pratchett, Pilipiuk i wielu innych. Za to ich cenię, że nie usiłowali robić "sztuki", a po prostu pisali. Nie posądzisz ich chyba o braki warsztatowe Wink

Tu wejdę w polemikę z Tobą Bel. Czytelnik szukający w fantastyce nie jest czytelnikiem klasy 'B'. Po prostu fantastyka jest taka. Jasne, że można pisać stylizacje np. na ową groszową powieść. Tak się kiedyś pisywało. Widziałem coś tego stylu w oryginale (no prawie). Tyle, że to było wtedy. Autor napisze coś takiego, no i super - przeczyta kilku fascynatów - stwierdzi: fajne, fajne i tyle. To co sprawia, że fantastyka jest dobra - to moim zdaniem jej uniwersalność. Właśnie to, że przeczyta coś z przyjemnością czytelnik zarówno wyrobiony, jak i taki, który trafi na to zupełnym przypadkiem.

Widzisz, z tym Twoim pisaniem Rebel, jest trochę tak jak ze świetnym adeptem sztuki magicznej. Powiedzmy, że do komnaty wleci mu mucha. Użyje więc jakiegoś skomplikowanego energożernego zaklęcia by przenieść ją do świata równoległego.... Stary wyjadacz magiczny, który wie jeszcze więcej i życie na praktyce strawił weźmie w takim przypadku ścierę i muchę utłucze.

Tak i z Twoim pisaniem. Już wiem że umiesz, i to dobrze umiesz. Trzeba Ci jeszcze rozeznać, kiedy stosować, a kiedy nie zrezygnować. Bo np. dla mnie (a uwierz, jestem nielichym miłośnikiem fantastyki i czytam tego naprawdę dużo) Twoje pisanie ma swój powab i czar, jednak do czytania dla relaksu jest stanowczo zbyt ciężkie. Ja bowiem nie mam zwyczaju smakować słów dla samych słów. Dla mnie są one nie celem samym w sobie, ale jedynie środkiem do budowania obrazów w wyobraźni. Dla mnie najlepiej jest, jeśli słowa podczas czytania mi nie przeszkadzają, czyli w zasadzie nie zauważam ich wcale. Akcji zaś doświadczam na poziomie wyższym. Czyli czyta tylko moja podświadomość, a świadoma wyobraźnia zanurza się w nurcie opisywanej akcji.

No wiesz... Inna sprawa, że nie przepadam za poezją.
Tak.. To prawda - słowa pisząc stosuje czysto użytkowo. Nie jako cel sam w sobie, a jako środek. Może w tym względzie się różnimy.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#11
(02-01-2017, 23:37)gorzkiblotnica napisał(a): A ja mimo ochów i achów przedmówców jestem na nie. Stylizacja w tym fragmencie ma sens tam gdzie jest opis miasta, bo robi go jakaś bohaterka swoim, może nazbyt poetycznym językiem ale takie jej prawo. To samo dotyczy samej sztuki. Natomiast fragmenty (te pisane prozą i bez kursywy) powinny iść trybem normalnym.

Przyznaję, że chciałem stworzyć coś oryginalnego, swego rodzaju groszową opowieść czyli jak mawiają też "penny dreadful" lub "pulp fiction" - pewien zabieg językowy i stylistyczny. Przeczytałem w swoim życiu mnóstwo prozy fantastycznej tak jak Ty i nie spotkałem się z takim pisaniem, więc spróbowałem przedstawić coś co mógłby, mam nadzieję z powodzeniem, zanucić trubadur. I wiem, że czytelnikowi spodoba się lub nie, jego prawo, które oczywiście szanuję.

A jak fabularnie? To mnie bardzo ciekawi.

No i dodam też, że za przykładem serialu "Czarne Chmury", każdy rozdział mojej powieści kończy się "cliffhangerem".

Dzięki za komentarz.

Serdecznie pozdrawiam.
Odpowiedz
#12
Jeśli chodzi o fabułę. No cóż... Na razie mieliśmy scenę napadu na czarownicę, potem jej kąpiel z pomocą osobistego obrońcy.. Wreszcie jakiś tajemniczy przedmiot. Był opis jakiegoś miasta zrobiony przez lekko nawiedzoną kobitkę i pewne wydarzenia podczas teatralnej sztuki. No i jeszcze treść samej miłosno zazdrosnej sztuki.

Zakładam, że jest to na tę chwilę otwarcie wątków i można z tego całkiem wiele wykroić.

Ballada trubadura, jak już wspomniałem jest całkiem dobrym pomysłem by przedstawić jakieś wydarzenie w jakim bohater nie uczestniczy, a jest ważne dla fabuły. Będzie to nawet całkiem efektowne, jeśli wpleciesz w to np rymy, tak by powstała ballada. Napewno, jeśli nie będziesz w tym zbytnio przynudzał a wykażesz się humorem i błyskotliwością, będzie to miła odmiana dla czytelnika uatrakcyjniająca pisana prozom całość. Tak, jak i treść sztuki, którą zamieściłeś, też stanowi fajną odmianę. Według mnie jednak pomiędzy zwrotkami trzeba by już zwykłym tekstem wrzucić co aktorzy robią. Może też jakąś błyskotliwą śmiesznostkę.

A cała opowieść może być groteskowa, czemu nie.

Co zaś do pisania "pod publikę", ja uważam że nie ma nic w tym złego. Jeśli Ty wyrazisz to, co chcesz wyrazić, a ludziska będą to czytać z przyjemnością.... Nie ma co wyważać otwartych drzwi. Może i lody o smaku ogórka kiszonego (na ten przykład) obiektywnie są i dobre, ale zbyt awangardowe. Mało więc prawdopodobne, by stały się hitem sezonu. Może więc nie warto brać się za wyważanie otwartych drzwi Wink
Pozdrowionka.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#13
(03-01-2017, 22:36)gorzkiblotnica napisał(a): Co zaś do pisania "pod publikę", ja uważam że nie ma nic w tym złego. Jeśli Ty wyrazisz to, co chcesz wyrazić, a ludziska będą to czytać z przyjemnością.... Nie ma co wyważać otwartych drzwi. Może i lody o smaku ogórka kiszonego (na ten przykład) obiektywnie są i dobre, ale zbyt awangardowe. Mało więc prawdopodobne, by stały się hitem sezonu. Może więc nie warto brać się za wyważanie otwartych drzwi Wink

Z tym wyważaniem otwartych drzwi to masz sporo racji, ważne żeby nie przeszarżować. Smile Pozdrawiam.
Odpowiedz
#14
A ja nie będę z Tobą wchodzić w polemikę, Gorzki. Smile

Drugi fragment wleciał już bardziej w prozę poetycką i w sumie dobrze, bo objętościowo i znaczeniowo daję chwilę oddechu, więc dla mnie git. Jedyne co, to pierwsze zdanie w langockim wydaje mi się chrapliwe i nieprzyjemne, podobne językowi orków. Ale następne brzmią już z francuska.
Będę pełna podziwu, jeśli wszystkie 11 rozdziałów jest na tak samo zaawansowanym poziomie. Wydaje mi się to naprawdę trudne, żeby pisać podobnie w dłuższej formie. Angel
Odpowiedz
#15
A gdzież bym śmiał Bel się z Tobą spierać Wink
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości