Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Rykowisko
#31
Usłyszałem lekki syk, a po chwili nic...
Obudziłem się w swoim łożu. Nade mną stała dziewczyna.
– Wróciłeś. Długo to trwało.
– Co się stało?
– Nie wiesz? Przecież to twoja wina, dlaczego chciałeś zobaczyć, jak i kiedy wchodzę do pokoju? Przecież znasz zasadę – wejdziesz tylko ze mną i tylko wtedy, kiedy ja chcę. Oj, nieładnie, nieładnie.
Zrobiło mi się głupio. Miała rację. Zawiodłem jej zaufanie.
– Wszyscy byli na ciebie wściekli za ten potop. Usiłowali porozmawiać, ale się zabarykadowałeś. Więc spróbowali wejść, nie wpuszczałeś ich, czym się zdenerwowali. Dopiero, jak wysadzili w powietrze pół hotelu i zobaczyli cię, leżącego bez życia wśród gruzów z nadpaloną brodą, to im przeszło. Pomogli mi przytaszczyć ciebie tutaj.
– A gdzie jest moja fajka?
– Jest, nie martw się. Tytoń też jest, tylko nie masz, ani zapalniczki, ani zapałek.
– To jak ja będę teraz palił?
– To kara, na którą zasłużyłeś.
Właściwie to nie jest takie głupie – być nieprzytomnym, wtedy zawsze mnie tu przyniosą – pomyślałem.
– Tylko nie licz na to, że będę stale wnosiła twoje zwłoki.
Czyżby czytała w moich myślach? Nie jest dobrze.
Tak chciałbym zobaczyć ciebie w świetle taką, jaką cię stworzono – pomyślałem. Niestety nie poskutkowało. A może i dobrze.
– Kąpiel jest przygotowana, drałuj się umyć. Wyglądasz, jak pożal się boże.
– A nie umyjesz mi plecków?
– Nie.
Dawno nie była taka stanowcza. Rzeczywiście musiałem ją zdenerwować.
Wpakowałem się do wanny. Liczyłem na chwilę spokoju, ale gdzie tam, marzenia ściętej głowy. Zza ściany dochodziły odgłosy do złudzenia przypominające ubijanie kotletów schabowych. Skąd Loca wytrzasnęła schabowego?
Po chwili usłyszałem.
– Teraz na brzuszek.
To nie było rozbijanie schabowego. To Borse masował Locę.
Takiemu to zawsze jest dobrze.
Nagle z głośników rozległ się komunikat.

Panie zapraszają panów do sali balowej

– Pospiesz się – usłyszałem.
Koniec kąpieli, wyskoczyłem z wanny, szybko się ubrałem. Dziewczyna już czekała wystrojona w seksowne mini, z dużym dekoltem. We włosach miała wpiętą różę.
Zjechaliśmy do sali. Byli już wszyscy.
Nie zauważyłem żadnych stolików. W jednym rogu znajdowało się podium dla tancerzy, w drugim takie samo, ale z zamocowaną rurą na środku. Ta scena bardziej nam odpowiadała. Podest wyłożono zieloną tkaniną przypominającą trawę. Na lekkim podwyższeniu stała szklanka z drinkiem, obok zapalona świeca, popielniczka i paczka papierosów. Z głośników dobiegała nastrojowa muzyka.
Wokół podium zebrał się tłum gapiów. Pierwsze skrzypce grał Toredot, na kontrabasie Ssikr, puzon dzierżył Bełku, a w klawisze uderzał Artqu.
Z nadzieją oczekiwaliśmy na pierwszy występ.
Tymczasem na drugiej scenie już się rozpoczął. Czterech panów w rytm muzyki disco-rykowisko zaczęło taniec. Był to zgrany zespół, profesjonaliści pełną gębą. Przewodził im Centvin. Wśród tancerzy dojrzałem Riska i Szormy. Kim był czwarty? Nie widziałem.
Już po kilku taktach większość pań zgromadziła się przy tej scenie. Tancerze rozkręcali się coraz bardziej, a panie dodawały im otuchy, piszcząc i klaszcząc w dłonie. Panowie zdegustowani odeszli do drugiej sceny. A tancerze już zrzucili jedwabne rękawiczki, długo wymachując nimi nad głowami zniecierpliwionych kobiet.
– Koszulki! Koszulki! – krzyczały.
Nie dali się długo prosić. Zrzucili z siebie koszulki.
– Spodnie, spodnie!
Jednym, jakże doskonale wyćwiczonym ruchem spadły spodenki
– Dalej, dalej – zachęcały niesamowicie podniecone.
Lecz oni wyraźnie zwlekali, drażnili je. Czyżby zabrakło im odwagi?
Nie, przed szereg wystąpił ten czwarty, który do tej pory raczej się ukrywał w cieniu.
Powoli, to zdejmując, to podciągając, doprowadzał do furii kobiety. W końcu się zdecydował. Zrobił to. Sala zamarła, a po chwili wybuchła. Światło przygasło.
Tymczasem na druga scenę weszła Thilil. Ubrana była w długą koszulkę z napisem „ósmy marca”. Na nogach czarne pończoszki w delikatny deseń. Spod koszulki wystawały czerwone podwiązki. Buty na wysokim obcasie, mierzącym, co najmniej piętnaście centymetrów. Tłum facetów napierał na orkiestrę, która stanowiła żywą tarczę. Zwolna traciliśmy dobre miejsce.
Tancerka przystąpiła do pokazu. Jej ruchy wzbudzały powszechny zachwyt. Dysponowała silnym uchwytem. Z łatwością kocicy wspinała się na rurę, by zaraz z pełnym wdziękiem zjechać po niej na trawę. Szpagat, szpagat przy rurze, ciało, jak u węża.
Teraz zrozumiałem Adama – nikt nie był w stanie się jej oprzeć. Może to Ewa nie oparła się wężowi, ale nie wnikajmy w szczegóły.
Pierwszy fałszywy akord – to Toredot upuścił smyk. Thilil spojrzała na niego, uroczo marszcząc brwi. Nie wybiło jej to jednak z rytmu. Delikatnie uniosła koszulkę, powoli opuszczała podwiązkę. Napięcie rosło. I już, rzuciła w tłum. Chwilowe zamieszanie, a ona trzyma drugą. Tym razem rzuciła zbyt słabo, spadła na głowę Bełku, wpadła jak do kubła.
Teraz buciki. Najpierw prawy, potem lewy. Pończoszki podgrzały atmosferę, zrobiło się gorąco, niektórzy zdjęli koszule.
Nie rzuciła nimi, lecz przywiązała do rury, co ostudziło z lekka rozpalone ciała widzów.
I wreszcie koszulka. Chwyciła dwoma palcami, unosiła, tańcząc dookoła rury. Odsłoniła czarne majteczki, sportowe, brzuszek i staniczek – także o sportowym kroju, 75 C, a może D.
Orkiestra przestała grać. Toredot usiłował dostać się na scenę, lecz kontrabasista zastawił mu drogę.
W tym czasie Thilil odwróciła koszulkę na drugą stronę i założyła.
W świetle reflektorów błyszczał fluorescencyjny napis:

Ósmy marca przez cały rok

Pokaz dobiegł końca.
Rozpoczęła się zabawa urozmaicona licznymi konkursami.
Jak to bywa na takich balach, nie obyło się bez licytacji gadżetów.
Pończoszki Thilil nabył Toredot.
Największy dochód przyniosły slipki czwartego tancerza. Po długiej i zażartej walce kupiła je Loca.
Licytację na pocałunek z Rodo wygrał Liean.
Atrakcjom nie było końca.
– Chodź, zobaczymy walkę w kisielu – zachęciła mnie dziewczyna.
Na boku sali ustawiono ring o wymiarach trzy na trzy metry. W narożnikach zasiadły trenerki: Tasmar i Chijo. W ringu rozgrzewały się zawodniczki, nie to byli jednak zawodnicy. Torak ze stajni Tasmar oraz Reazu broniący barw Chijo. Przygotowania do walki trwały dobrych kilka minut, natomiast sama walka trwała trzy sekundy.
Reazu ryknął, a Torak dał dyla. Doszło do awantury pomiędzy zespołami trenerskimi.
Wycofaliśmy się. Znaleźliśmy kącik, w którym stało kilka stolików. Panował tu romantyczny nastrój. Przy jednym siedziała Thilil i piła drinka. Przed nią klęczał Toredot i masował jej stopki. Obok stał odkurzacz, wiadro na śmieci, mop.
Usiedliśmy obok Rody i Bełku, który tłumaczył się z faktu posiadania czerwonej podwiązki.
– Opowiedz, co robiłeś przez te kilka dni? – zapytała dziewczyna.
Dokładnie zrelacjonowałem wydarzenia, jakie miały miejsca tuż przed potopem i cały pobyt na wyspie. Słuchała z zainteresowaniem. Gdy dotarłem do opowieści Leba, uśmiechnęła się i spojrzała na pierścień błyszczący na jej palcu.
– Powiedz, skąd go masz? – zapytałem.
– To jest równie długa opowieść. Ten pierścień jest w naszej rodzinie od kilkunastu pokoleń. Ja dostałam go od swojej matki. Gdy mi go wręczała, powiedziała, że kiedyś spotkam kogoś, kto będzie miał to, co zostawiła nasza prapraprababka na pewnej wyspie. Nikt jednak nie wiedział, co to ma być. Powiedziała, że na pewno rozpoznamy tę rzecz. Jej się nie udało. Tylko tyle wiem o pierścieniu.
– Niestety, skarb ukryty w skrzyni zamienił się w proch. Nie udało nam się odczytać, co było zapisane na kartkach, czy to napisała dziewczyna, czy może kapitan.
– Zbliża się północ, a ja muszę jeszcze pobiec w jedno miejsce. Do zobaczenia.
Uciekła mi, pobiegłem za nią do klatki schodowej. Tuż przed drzwiami zderzyłem się z Siro.
– Gdzie tak pędzisz, uważaj trochę, bo mnie staranujesz.
– Nie widziałaś dziewczyny z pierścieniem?
– Przed chwilą mnie minęła, gdzieś się spieszyła, pędziła jak wiatr. Nie dogonisz jej.
Zrezygnowany wróciłem na salę. Wybiła północ.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#32
No i trzyma formę. Może odrobinkę przydechło przed drzwiami tej piwnicy. Wybuchu się spodziewałem. Ale to było jedno co w Twoim pisaniu odgadnąć mi się udało. Opowiadanie dąży bowiem dokądś, ale dokąd? To chyba wiesz tylko Ty Wink
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#33
Dzień jedenasty


Za czym ona tak pędzi? Czego szuka? – Zastanawiałem się.
Usiedliśmy z Siro przy stoliku, a po chwili wylądowaliśmy na parkiecie. Siro doskonale tańczyła, czego raczej nie można o mnie powiedzieć. Jakoś nam jednak szło.
Zabawa się rozkręcała. Panowie starali się zadowolić panie. Wszyscy już zapomnieli o potopie. Nie muszę się ukrywać. Dzień Kobiet łagodzi obyczaje, na jak długo?
Tradycyjnie już, punktualnie o godzinie czwartej sala zamieniła się w restauracyjną. Usiedliśmy przy stoliku.
– Nie wiedziałam, że tak świetnie tańczysz, jestem pod wrażeniem – Czkaka z uśmiechem zwróciła się do Riska.
– Dużo trenowałem, wiele filmów obejrzałem – odpowiedział.
Był wyraźnie zadowolony z wrażenia, jakie wywarł na koleżance. Trud się opłacił.
Głośnik zaszczekał:

Uprzejmie prosi się lokatorkę pokoju nr…

Nie usłyszałem całego komunikatu, ponieważ przy jednym ze stolików wybuchła awantura.
To Loca i Borse dość głośno wygłaszali komentarze dotyczące występu panów. Loca krzyczała, a on spokojnie słuchał. W końcu wstała i zdecydowanym krokiem opuściła salę. Borse podążał za nią ze spuszczoną głową. No tak, dzień kobiet się skończył, wszystko wróciło do normy.
– Gdzie jest Siro? – zapytałem.
– Usłyszała komunikat o jakimś pożarze w pokoju i pobiegła do siebie – odpowiedziała Czkaka.
Po śniadaniu wróciłem do siebie. Znowu byłem sam.
Napaliłem w kominku, zapaliłem fajkę. Postanowiłem w spokoju przeanalizować wydarzenia ostatnich dni. Niestety zza ściany dochodziły odgłosy awantury.
– Dlaczego wystąpiłeś na scenie? No powiedz dlaczego?
– To był impuls, naprawdę sam nie wiem, jak to się stało. Poprosili, to się zgodziłem, przecież wiesz, że nie umiem odmawiać.
– Tak, tak, ale majtki pierwszy ściągnąłeś. Nie widziałam, aby cię ktoś prosił. Wyrwałeś się jak Filip z konopi.
– Zobaczyłem na sali…
– No przyznaj się - przerwała mu - kogo zobaczyłeś? Dla której to zrobiłeś? Przyznaj się, miej, choć odrobinę odwagi.
– Zobaczyłem cię - kontynuował. – Ja tak bardzo chciałem, abyś była dumna ze mnie.
Głosy zamilkły, a łoże zaczęło trzeszczeć.
Nie mają takiego jak ja. – Uśmiechnąłem się do siebie.
Grunt to mieć odpowiednią argumentację. Uspokoili się, mogłem wrócić do rozmyślań.
Pierścień. Dziewczyna posiada pierścień Pipea. To jest ona, a kto jest potomkiem kapitana? Dlaczego ciągle znika, czego szuka? Może już znalazła?
Postanowiłem udać się na korytarz, fajkę zostawiłem w pokoju.
– Palisz fajkę? – Usłyszałem pytanie Riska.
– Nie.
– Masz szczęście.
Zbliżyłem się do ściany, na której wisiały cyfry: dwa i trzy. Ściana była jakaś odymiona, jakby się wcześniej paliła.
Czyżby dym z kominka tędy się wydobywał?
Wróciłem do pokoju, w kominku paliło się drewno, ale dymu nie było. Ponownie wyszedłem na korytarz.
Co jest grane? Na ścianie nie znalazłem już żadnych śladów jakby świeżutko odmalowana. Stanie pod ścianą nie miało sensu. Postanowiłem udać się do biblioteki.
Niestety, nic nie przybyło. Zabrałem się za dalsze układanie.
W bibliotece było dość ciepło, zaschło mi w gardle.
Przydałby się jakiś napój – pomyślałem – ale gdzie go zdobyć?
Pojechałem do sklepu na zakupy. Kupiłem dwulitrową butlę żywca i plastikową szklaneczkę. Tak zaopatrzony powróciłem do moich puzzli. Sprawdziłem, nic nie przybyło.
Nalałem szklaneczkę i niechcący ją przewróciłem. Puzzle zostały dokładnie zalane. Zdjąłem szybko koszulkę i usiłowałem zetrzeć wodę. Udało się, ale koszulka się zabarwiła.
Czyżby puzzle farbowały?
Przyjrzałem się im dokładnie. Faktycznie z puzzli już ułożonych zeszła pierwsza warstwa nadruku, pod spodem był drugi. Woda wysychała, a obraz się zmieniał.
Zmoczyłem wszystkie kawałki, których jeszcze nie włożyłem na swoje miejsce. Te się nie zmieniały.
Dziwne… a może nie, przecież nie byłbym w stanie ułożyć puzzli bez fotografii. Miałem zdjęcie tych, co kupiłem, a nie tych, które straciły swój nadruk.
A może polać pudełko? Nie, też nie schodzi. Trudno, wygląda na to, że muszę ułożyć stary wzór, a nowy zobaczę dopiero wtedy, gdy całość poleję wodą.
Zabrałem się do pracy.
Pracę zakłóciło wejście do biblioteki futrzaków. Zachowywali się spokojnie, do czasu. Nie wiem, co się wydarzyło, ale efekt awantury był taki: Lesmi uciekała, a rozwścieczony Reazu ganiał ją po całym pomieszczeniu. Przykryłem puzzle, bojąc się, że cała praca pójdzie na marne. Futrzaki szalały. Lesmi gwałtownie zmieniała kierunek. Reazu znacznie większy i cięższy nie nadążał za nią i lądował w regałach pełnych książek. Półki składały się jak klocki domina. Po kilku minutach podłoga była zasłana książkami. Tak jak szybko zdemolowali bibliotekę, to jeszcze szybciej zniknęli. O co im poszło?
Rozejrzałem się, wszędzie poniewierały się książki, jedna oparła się o nogę stołu. Podniosłem, już ją miałem odrzucić, ale coś mnie tknęło.
Przeczytałem tytuł: Dziennik Okrętowy. Otworzyłem.
Nie było kilku pierwszych stron, zostały wydarte, brakowało także ostatnich kartek. Przeczytałem głośno pierwsze zdanie.
–… niestety tutaj też jej nie ma. Odebrałem od jubilera pierścień. Jutro wypływamy do Dakaru. Dziesiąty marca… – roku nie mogłem odcyfrować. – Pogoda nadal jest stabilna, lekki, zachodni wiaterek, załoga zdyscyplinowana.
Na kolejnych stronach podobne raporty. Zaciekawiły mnie te:
Dwunastego czerwca... Wiatr osłabł, na horyzoncie piracka fregata, będziemy atakować. Czternastego czerwca... Po ciężkiej walce odnieśliśmy zwycięstwo. To byli handlarze niewolników. Uwolniliśmy trzydziestu czterech jeńców. Wśród nich był szaman, czytający przyszłość z dłoni. Przepowiedział moją. Nigdy nie miałem odzyskać dziewczyny, nasze dusze będą się odradzały. Dopiero w dwudziestym pokoleniu będą mogły się spotkać. Żeby jednak do tego doszło, to…
W tym miejscu kartka została wyrwana, z następnej został jedynie maleńki skrawek, a na niej dwa słowa: zawirowania czasu.
– Kto i kiedy wyrwał te kartki?
Nie miałem pojęcia, zadałem sobie kolejne pytanie.
– O jakim warunku mówił szaman?
Też nie znalazłem odpowiedzi.
– Zawirowania czasu?
Same pytania, a gdzie szukać odpowiedzi?
Położyłem książkę na puzzlach i udałem się na obiad.
W sali nie było nikogo. Czy jest to możliwe? Co jest grane? Gdzie oni poszli?
Wróciłem do pokoju. Tutaj nie stwierdziłem żadnych zmian.
Przyłożyłem ucho do ściany – cisza. Przystawiłem szklankę – cisza. Wyszedłem na korytarz, spacerek od drzwi do drzwi, aż otarłem sobie ucho. Wszędzie panowała cisza.
– Jest tu, kto? – ryknąłem.
– Zamknij się, daj nam spać – ktoś odryknął.
Jednak są, tylko śpią.
Pojechałem do biblioteki. Bałagan, jaki był, taki jest, ale moja książka zniknęła. Ktoś tu sobie w kulki ze mną pogrywa – pomyślałem.
Zabrałem się za układanie puzzli, ale ciągle myślałem o zapisach w dzienniku. Nic nie ułożyłem, nie miałem głowy. Spojrzałem w lustro. Nie, pomyliłem się – głowa była na swoim miejscu. Nie pozostaje mi nic innego, jak walnąć kielicha.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#34
Jestem z powrotem! Czytam! Chcę ciąg dalszy!!! :c
Odpowiedz
#35
Nie sądzę żeby kielich pomagał na brak głowy. Ale to tylko moje zdanie.

Fajne to. Cały czas mi się podoba. Zauważyłem, że niektóre akcje na pozór zwariowane wykazują pewną logikę. Jakby coś działo się z czasem, a także i przestrzenią. Chyba poważnie przemyślę logikę tej opowieści. Ty najwyraźniej coś ukrywasz.

Pozdrawiam.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#36
Pojechałem do baru.
Dym, wrzask i opary alkoholu, ledwo dopchałem się do lady.
– Pięćdziesiątkę, proszę.
– Podaję tylko setki – odpowiedział barman.
– O, Risk, a co ty tutaj robisz?
– Nie widzisz? Jestem barmanem. Czysta? Whisky? Rum? Księżycówka?
– Nalej bimberku.
– Wyszedł.
– To niech będzie księżycówka.
– Przed chwilą wyszła.
– Whisky.
– Wyszła.
– Rum!
– Przed sekundą wyszedł!
– Czystą!!! – ryknąłem z całych sił.
– Właśnie się skończyła!!! – Z równą siłą mi odryknął.
– Co masz?
– Bimberek.
– Przecież wyszedł.
– Ale teraz przyszedł.
– To nalej.
– Wyszedł.
– Jak to wyszedł, skoro przed chwilą przyszedł?
– Ale już wyszedł.
– A co przyszło?
– Rum.
– Nalej.
– Wyszedł.
– Nalej to, co masz.
Risk wyszedł.
Po dziesięciu minutach oczekiwania na barmana zrezygnowałem z kielicha. Rozejrzałem się po barze, wśród licznych gości kręciły się kelnerki. Znalazłem wolny stoliczek, usiadłem i cierpliwie czekałem. Najpierw zobaczyłem buciki na wysokich obcasach, nóżki, mini, wysoko ponad kolanami, gorsecik, tak, raczej 75 D, jednak z bliska widać dogłębniej. Oczy pełne melancholii, niewidzące. Przez ramię przełożona biała ściereczka. Thilil była kelnerką.
– Jakie macie piwo? – zapytałem.
– Uwielbiam cię.
Zaskoczyła mnie. Spojrzałem jej w oczy, jakby nabrały wigoru, im dłużej patrzyłem, tym większy blask z nich bił.
– „Uwielbiam cię”?
– Tak.
– Od kiedy? – zapytałem nieśmiało.
– Od kiedy tu jestem.
Wyraźnie się ożywiła, liczyła na coś, gorsecik pulsował pomiędzy rozmiarami D i E.
– Muszę się przyznać, że twoje wyznanie zaskoczyło mnie. Nie spodziewałem się takiej odwagi.
– A co, mam milczeć?
– No nie, ale to szokuje.
Jakoś dziwnie na mnie popatrzyła, a ja, ja zastanawiałem się – pęknie, nie pęknie, pęknie, nie pęknie.
– Chyba to normalne, że powiedziałam „uwielbiam cię”?
– No...
– No to jak będzie?
– Jeszcze nie wiem.
Pulsowanie zmieniło amplitudę, właściwie to już nie pulsowało, zatrzymało się na rozmiarze D. Nie pęknie, nie pęknie.
– No, to się decyduj.
– Daj mi chwilę na zastanowienie się.
Nadal tylko D.
– A może wolisz, abym powiedziała; „nienawidzę cię”?
– Nie, oczywiście, że nie.
– A może: „odczep się”?
– Także nie.
Nadal utrzymywała stan na poziomie D, każdy kolejny wdech i tylko D.
– Słuchaj, nie mam czasu, inni czekają.
– Inni? To są jacyś inni?
– Oczywiście, chociażby Toredot. On wie, czego chce.
– No tak, on na pewno wie.
Zmiana, teraz pulsowanie obejmowało D i C. Wyraźnie traciłem w jej oczach.
– Zdecydowałem się – chcę.
Ucieszyłem się, zauważyłem nagły wzrost zainteresowania moją osobą. D i piękniejsze E, D i E.
– Ile? – zapytała Thilil.
– Jak to ile?
– Chyba wyraźnie mówię, ile?
– No… może na początek tak… trochę?
D… C… D… C… D…
– Jak to trochę? Albo duży, albo mały.
– Mały – strzeliłem, nie wiedząc, o co chodzi.
C… C… C… C…
– Do kitu z takim klientem – mruknęła pod nosem.
– Jedno małe piwo „Uwielbiam cię” – krzyknęła w stronę baru. – A tamte, to sobie zamów u innych kelnerek. Ja roznoszę tylko to – dodała.
Siedziałem z rozdziawioną gębą. Rozejrzałem się, czy ktoś zauważył. W rogu siedział Toredot i ryknął.
– Dwa „uwielbiam cię”, poproszę!
Thilil zareagowała natychmiast D… E… D… E…
Wypiłem piwko i podrałowałem na poddasze. Zjechałem na kolację. Nie zachodziłem do pokoiku.
Wchodzę na salę i własnym oczom nie wierzę. Co jest grane? To nie jest sala, to jakaś klatka o wymiarach dwa metry na dwa metry. Na środku stoi mały stoliczek i jedno nakrycie.
Gdzie inni jedzą? Chyba pozamawiali do pokoi, więc zmniejszyli salę. A co mi tam, przynajmniej nikt mi w talerze nie zagląda.
Po kolacji wolny spacerek po schodach. Korytarz. Cisza jak makiem zasiał, ale się opychają – pomyślałem i spojrzałem na swoje drzwi.
Co się tu dzieje? Drzwi od pokoju uchylone. Czyżby była w środku?
Przyspieszam, wpadam prawie biegiem. Co za bałagan...
Auuuuuu...

Dzień dwunasty

Obudziłem się. Dziewczyna przykładała mi mokrą szmatkę na głowę.
– Głowa mi pęka w szwach – jęknąłem.
– Ciesz się, że masz ją jeszcze całą.
– Co się stało?
– Risk znalazł cię leżącego w drzwiach. Zawołał mnie i przyniósł tutaj.
– Dobry chłopak.
– Więcej cię nie przyniesie, coś mu strzeliło w krzyżu i teraz leży krzyżem pod drzwiami Czkaki.
– A to uparta dziewczyna, nie wpuściła go?
– Nie wszystkie są takie głupie jak ja.
– Takie dobre – stwierdziłem.
– Ostatni raz cię tutaj przynoszą. Chyba specjalnie walnąłeś głową w drzwi.
Rozejrzałem się po pokoju. Wszystko w idealnym porządku. Przecież widziałem bałagan, porozrzucane rzeczy, powywracane krzesła, kipisz w łożu.
– Nie uderzyłem się specjalnie. Ktoś to zrobił. Gdy wróciłem z kolacji, drzwi były uchylone, myślałem, że jesteś i szybko wbiegłem. Zobaczyłem straszny bałagan i… więcej nie pamiętam. Intruz był w pokoju i czegoś szukał.
– Musisz to sprawdzić. Byłam cały czas w pokoju i nic dziwnego nie zauważyłam.
Znowu ten matrix.
– Musiałbym wyjść i wejść przez trzynastkę, ale nie chce mi się – uśmiechnąłem się.
– Nie interesuje cię, z kim miałeś bliskie spotkania trzeciego stopnia?
– Interesuje, ale wolę posiedzieć, a raczej poleżeć tutaj. Strasznie mnie boli głowa i cały jestem jakiś, taki poobijany.
– Nie jesteś, nie kombinuj. Jak chcesz sobie wypocząć, to wypoczywaj, a ja muszę wyjść.
– Bez przerwy gdzieś biegasz.
– Jeszcze parę dni i… ale o tym dowiesz się, jak już będę mogła ci powiedzieć. Teraz zmykam.
Wybiegła. Nie pozostało mi nic innego, jak pobiec za nią. Starość nie radość – uciekła mi, na korytarzu nie było nikogo. A ja przez głupotę wyszedłem z naszego pokoju.
No to przeprowadzę dochodzenie. Powoli otworzyłem drzwi. Zajrzałem. Miałem rację – bałagan jak cholera. Wszystko powywracane. Metodycznie, krok po kroku zbadałem każdy, nawet najmniejszy ślad. Poruszałem się zgodnie ze wskazówkami zegara, aby nic nie przegapić.
Efekt poszukiwań:
– zielony ślad na pościeli wielkości miednicy
– nadpalona tapicerka krzesła
– tłusta plama na posadzce
– ściany i sufit świeżutko odnowione
Najbardziej intrygujący był ten zielony ślad. Przyjrzałem mu się bardzo dokładnie – to była zdarta farba lub coś do niej podobnego. Pastwiłem się nad maleńkim kawałkiem – bez skutku, niesamowicie odporny, twardy jak diament. Odpuściłem sobie.
Nie znalazłem żadnych śladów pobytu człowieka. Nic. Będę musiał skorzystać z pomocy fachowca wysokiej klasy.
Poszedłem do Reazu.
– Słuchaj, miałem mały wypadek.
– Tak, wiem, tu wszystko się roznosi lotem królika. Zawsze mam najświeższe informacje. Masz wygniecioną koszulę, wyprasować ci? Mam świetną deskę do prasowania.
– Czemu nie, dzięki.
Prasowanie zajęło mu dwie godziny. Nie nudziłem się, przyglądanie się jego pracy, było bardzo pouczające. Poznałem wiele nowatorskich uchwytów, ruchów, posuwań. Miał naprawdę świetne żelazko.
– No dobra, co chciałeś?
– Chciałbym, abyś wdepnął do mnie na chwilę i może coś wyczujesz.
– Zgoda.
Fama głosiła, że Reazu posiadał niesamowity węch, niektórzy porównywali go z węchem tygrysa.
– Aleś narozrabiał, to ta mała dała ci wycisk? – Uśmiechnął się porozumiewawczo. – Moja też mnie leje.
– Nie, jak wróciłem do pokoju, to dostałem w głowę. Nic nie znalazłem, ale może tobie się uda.
Reazu usiadł na środku pokoju, po turecku. Zamknął oczy, wciągnął powietrze i przez dziesięć minut nie oddychał.
Już miałem zamiar zrobić mu sztuczne oddychanie, gdy się przebudził.
– Tu nie było żadnej istoty, żadnej ludzkiej istoty, ale tu ktoś był, lecz nie dotknął ziemi, nie dotknął niczego.
– To, kto to poprzewracał?
– Nie wiem, a teraz spadam, bo mam dostać nowe deski do prasowania, super deski.
– Dzięki za pomoc.
Zostałem sam, tak samo głupi, jak poprzednio. Posprzątałem, napaliłem w kominku, zapaliłem fajeczkę i usiadłem w bujanym fotelu. Usadowiłem się tak, aby widzieć drzwi, tak na wszelki wypadek.
W pewnym momencie usłyszałem jakiś ruch na korytarzu. Zbliżyłem się do drzwi, przystawiłem gumowe ucho i nasłuchiwałem. Ktoś stał za nimi i też nasłuchiwał. Delikatnie przekręciłem klucz w zamku. Całą uwagę skupiłem na klamce. Ani drgnęła, za to ja drgałem, jak galareta. Starzeję się – pomyślałem. Za drzwiami ruch, ktoś odszedł. Odetchnąłem z ulgą. Dopiero teraz zauważyłem, pod drzwiami leżała kartka. Podniosłem ją i przeczytałem.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#37
Padłam po piwie "Uwielbiam cię"! Big Grin

Co dalej? Co tam jest napisane?
Odpowiedz
#38
No cóż. Wypada powiedzieć, że napisane brawurowo. Nawet bardzo brawurowo, ale interesująco. Oby tak dalej.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#39
Opuściłem się jak baranie jaja. Czas dokończyć urlop. 

„Jest mi szalenie przykro, ale testowałem nowy spodek. Niestety, jak to bywa z nowościami, wylądowałem w twoim pokoju. Również start nie był idealny. Wybacz, ale nie mam odwagi pokazać ci się na oczy.
Liean”.
To już znam przyczynę rozgardiaszu. Szybkość usuwania szkód jest zastanawiająca. Ktoś tym steruje. Czas go odszukać.

Część mieszkalna jest na poddaszu, a co jest na szczycie budynku? Stamtąd najlepiej dowodzić tym hotelem. Usiłowałem dostać się na klatkę schodową. Niestety, z korytarza można tylko wsiąść do windy. A więc windą do baru – pełen gości, ale nowa obsada kelnerska i na klatkę schodową. Tym razem nie opuściłem jej, lecz przyjrzałem się końcowej ścianie. Wszystko wyglądało normalnie. Najważniejsze są łączenia ścian – pomyślałem. Schyliłem się, a właściwie położyłem na schodach. Jest, jest maleńka szczelina. Ściana musi być ruchoma, ale jak ją otworzyć? Naciskałem, pukałem, szukałem – nic. Właściwie, dlaczego miałby, ktoś tędy wchodzić? Byłby rozpoznany.
Z drugiej strony, tu jest ponad dwieście trzydzieści osób, a w takim tłumie łatwo zostać nierozpoznawalnym. Nie ma zamka, to w takim razie musi być zaklęcie.
– Otwórz się!
– Rykowisko!

Pierwsze dwie próby zakończyły się fiaskiem. Pozostała ta trzecia, najpopularniejsza ze wszystkich mi znanych.
– Sezamie, otwórz się!
Bingo! Ściana się podniosła. Za nimi schody, kilka, dalej lekko oświetlone pomieszczenie. Cichutko wstąpiłem na pierwszy schodek, ściana opadła. Jeszcze trzy i przyłożyłem nos do szyby. Bardzo duża hala pełna monitorów i komputerów. Przy jednym zauważyłem pochyloną sylwetkę młodego faceta. Twarz, jakby znajoma, widziałem go dawno temu. To był Trzycuk.
– Traspiju, nie zgadzam się z tobą – powiedział.
– Ja jednak nadal uważam, że powinniśmy zachować pewien dystans i nie używać radykalnych środków.
Tu był drugi osobnik. Dopiero teraz go dojrzałem, siedział po drugiej stronie sali. Trochę młodszy od Trzycuka. Tego, na pewno widzę po raz pierwszy.
– Zbyt dużo czasu zajmuje nam usuwanie szkód, tak nie może być. Musimy kilka osób wyautować.
– Sam ich zaprosiłeś, a teraz chcesz autować. Nie zgadzam się.
– No tak, masz większą władzę. Zauważ jednak i to, że niektóre sprawy wymykają się spod kontroli. Nie panujemy nad całością.
– Przecież to było wkalkulowane ryzyko. To są ludzie i trudno nimi sterować, przynajmniej nie wszystkimi.
– A co byś powiedział na większą inwigilację?
– I tak jest duża. Wystarczająca. Jesteśmy w stanie w 78% przewidzieć ich zachowanie, a to dużo, bardzo dużo.
– Lepiej byłoby dojść do 100%. Wtedy byliby już nasi.
– Dałeś mu coś do zjedzenia? – zapytał Traspiju.
– Dostał swoją porcję i powinien już coś naskrobać. Pójdę zobaczyć, co zrobił.
Czyżby było ich trzech? – Zastanawiałem się.
Trzycuk podszedł do dużej skrzyni przykrytej szmatą. Zajrzał pod nią, a następnie odsłonił. W środku siedział Pir i zawzięcie stukał na maszynie. To była metalowa klatka. Pir na nogach miał łańcuch z przyczepioną kulą.
– Napisałeś?
– O panie, właśnie kończę.
– Pośpiesz się, bo nie dostaniesz żarcia.
– Tak, panie.
Cholera, oni trzymają w niewoli Pira i zmuszają go do pisania. Lepiej wycofam się, póki mnie nie zobaczyli. Tak też zrobiłem. Wróciłem do pokoju. Mają ukryte kamery, wszystko widzą, nie dość, że to jest cholerny matrix, to jeszcze jakiś BB. Nie, to nie BB, to dwa światy. Przecież to takie proste, to muszą być dwa światy. Czy jestem w tych 78%, czy w tych 22%? Byle tylko nie dać po sobie poznać. A może specjalnie wpuścili mnie na to tajne nadpoddasze?
Zapaliłem fajkę i bujałem się w fotelu.

Poczułem głód. Śniadanie przegapiłem, nie będzie obiadu i kolacji. Jedna z metod panów TT. Też się dobrali – TT, tetetka. Kto wie, ile ich mają opracowanych i wdrożonych? To robota Pira. Po to go trzymają. Cholera, pisarz się znalazł, scenarzysta pieprzony – nie wytrzymałem. Żarcie ma, a ja jestem głodny.
Nabiłem drugą fajeczkę.
 Nie ma sensu szukać kamer i mikrofonów i tak wszystkich nie znajdę. Jest tylko jedno miejsce, gdzie można swobodnie porozmawiać – prysznic. Dlatego ich nie ma w pokojach, a są jedynie w apartamentach, tam to musi być nafaszerowane elektroniką. O kurcze, przecież ja tam...
Zboki, erotomany, podglądacze, a żeby was prąd popieścił.Uśmiechnąłem się do siebie. Biedna Loca, biedny Borse. A może, by, tak dorwać się do nagrań. Nie, nie będę myślał o głupotach. Muszę coś zrobić. Co?
Trzeba uwolnić Pira. Może to zrobić Chijo. Ma doświadczenie, ma łuk i strzały. Tylko, jak jej to powiedzieć? Mam – pod prysznicem. Na pewno filmują i nagrywają i pod prysznicem, ale nie usłyszą, co mówimy. Pełny kamuflaż, przytulanie, szepty do ucha, o nie, w życiu nie namówię Chijo na wspólną kąpiel. Plan do dupy.
Przecież nie mogę zasuwać z facetem pod prysznic, od razu się tetetka zorientuje, co jest grane.
Muszę, zatem działać sam. Gdyby była dziewczyna, to może by mi pomogła, przecież mamy łazienkę i prysznic i nic nie będzie podejrzane, to znaczy będzie podejrzane, ale to nie będzie podejrzane. Niestety nie ma jej. Ciekawe, co ona robi?
A może zrobić łańcuszek? Ja pójdę pod prysznic z Czkaką, Czkaka z Riskiem, Risk z Chijo i w ten sposób przekaże jej informację. No tak, a jak ktoś coś przekłamie, bo cholera wie, co Risk usłyszy od Czkaki. To też może być podejrzane, no i, czy Czkaka się zgodzi, bo to ona popsuje sobie reputację. Ja będę pierwszy w łańcuszku a Chijo ostatnia, czyli nasza będzie OK. A Riskowi nic nie zaszkodzi, to człowiek z żelaza, przecież.
A może poinformować wszystkich? Ja wezmę prysznic z Siro,
Siro z Borse,
Borse z Locą,
Loca z Szormy,
Szormy z Lesmi,
Lesmi z Ssikrem,
Ssikr z Chocią,
Chocia z Artqu,
Artqu z Sesen,
Sesen z Torakiem,
Torak z Kanimido,
Kanimido z Bełku,
Bełku z Tasmar,
Tasmar z Centivinem,
Centivin z Rodo,
Rodo z Moelem,
Moel z Katylpaską,
Katylpaska z Reazu,
Razu z Thilil,
Thilil z Lieanem,
Liean z Niago,
Niago z Riskiem,
Risk z Askawjo,
Askawjo z Toredotem,
Toredot z Salamar,
Salam...
Ocknąłem się, fajka mi upadła. Kto był ostatni w kolejce pod prysznic? Nie, to zły pomysł.
Przecież wyraźnie usłyszałem, mają prawie pełną kontrolę, tu trzeba działać szybko, a ta kolejka pod prysznic, to może trwać i trwać, bo taki Toredot, jak się namydli z jedną, to się nie wymydli z drugą. To zły pomysł.
Podjąłem decyzję. Wstałem. Winda. Klatka schodowa.
... ludzi poznawaj według paraboli, nie hiperboli ...
Odpowiedz
#40
Tym razem mniej brawurowo. Takie trochę uspokojenie akcji od czasu do czasu się przydaje. No i kolejny pomysł - centrum dowodzenia. Nadal mi się podoba. Masz "pazur" Wink.

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#41
Pierwszy fragment bajeczny. Poziom abstrakcji rośnie z każdym akapitem.
Świetna konstrukcja, niebanalne pomysły. Bardzo dobry język.

Będę czytać dalej!
[Obrazek: oscar.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości