Cytat:Napisałem to krótkie opowiadanie pod z góry nadany temat, którym była "depresja". Limit znaków wynosił 4,000.
DOBRZE JEST WRÓCIĆ DO DOMU
Latami tułał się po świecie, a teraz wracał nareszcie do domu.
W autobusie dosiadł się do nieznajomej kobiety. Miała około trzydziestu lat, elegancką fryzurę i sztucznie wydłużone rzęsy. Przez pierwsze pół godziny wyglądała przez okno, później zainicjowała rozmowę. Nie przejmowała się, że przeszkadza mu w lekturze.
Jechali dalekobieżnym rejsem, więc siłą rzeczy rozmowa też okazała się długa. Mógłby przeprosić, powiedzieć, że wolałby poczytać i że nic go nie obchodzą jej sprawy, ale nie chciał wyjść na gbura.
Opowiadała o wszystkim po trochu, a następnie o swojej depresji. Pomyślał, że chyba od początku pragnęła mówić właśnie o niej. Wyliczała błahe, głupie lub nieistotne problemy z pasją w głosie. Pomstowała na czym świat stoi. Gdyby mogła, wytatuowałaby sobie napis „MAM DEPRESJĘ” na czole.
Rzucała słowem na „d” na prawo i lewo, bez zastanowienia, lecz z wielką dumą. Za każdym razem, gdy je wypowiadała, słuchacz czuł się, jakby ktoś trzasnął go biczem po krzyżu. Miał ochotę powiedzieć jej, że gówno wie o tej chorobie. W przeciwieństwie do niego. Starał się unikać przeklętego słowa choćby w myślach, a gdyby miał wypowiedzieć je na głos, zapadłby się pod ziemię. Dostawał paniki na samo wyobrażenie tego czynu.
Przytakiwał kobiecie i marzył o końcu podróży.
Wysiadł na przystanku w rodzimej miejscowości już po zmroku. Nie miał bagażu, tylko lekki plecak.
Idąc poboczem, minął starca, który siedział na werandzie i słuchał radia, wyciągając bose nogi przed siebie. Stary skinął mu głową zza papierosowej zasłony, ale mężczyzna nawet nie potrafił sobie przypomnieć jego nazwiska. Mimo to odpowiedział na pozdrowienie.
Gdy stanął wreszcie pod domem rodziców, zatrzymał się w cieniu, tuż przed kwadratem żółtego blasku, który wypadał z okna. Trwał nieruchomo, patrzył i milczał. Targały nim emocje, lecz mniejsze niż przypuszczał.
W świecie za szybą matka i ojciec mężczyzny zasiadali do kolacji. Nie widział ich od lat, więc wyglądali starzej, niż pamiętał. Tato posiwiał, a mama zmarniała.
Mógłby wejść. Przywitać się i opowiedzieć o wszystkich swoich sukcesach, które nie dały mu żadnego szczęścia.
Nie wszedł.
Kiedy nasycił oczy i serce, powędrował dalej. Udał się na wzniesienie, gdzie w dzieciństwie urządził sobie z kolegami bazę w gałęziach starego wiązu. Wtedy jeszcze umiał cieszyć się z życia. Nie pojmował, co się stało, że później stracił tę zdolność.
Drzewo rosło dokładnie tam, gdzie w jego wspomnieniach.
Wdrapał się na najniższy konar, wyjął z plecaka sznur i zamocował. Pętlę przygotował wcześniej według instrukcji z Internetu.
Siedząc na gałęzi ze stryczkiem na szyi, pomyślał, że może obecnie też jakaś grupka dzieciaków przywykła bawić się w tym miejscu. Ta refleksja w dziwny sposób go zaniepokoiła. Czy to oni odnajdą zwłoki? Czy później będą straszyć się wzajemnie opowieścią o duchu samobójcy, który jęczy i zawodzi na wzgórzu?
Uznał, że to nieważne.
Przywołał w pamięci obraz zasiadających do kolacji rodziców. Ich spokój spłynął na niego.
Zsunął się z gałęzi.