Twórca, tynkarz, akrobata
#1
Tak się zastanawiałem, spotkawszy znajomego poetę parę dni temu na ulicy mego miasta (no dobra, akurat na wydeptanej ścieżynie wzdłuż rzeki ;P): ilu to z nas opowiadając o swojej teraźniejszości mówi: "a dorabiam na budowie, ale tylko jakiś czas, bo w końcu robolem nie jestem (to akurat ten powyższy)"? W klubie literackim, do którego mam zaszczyt należeć, stale około dwóch członków nie ma, bo na Wyspach, wiadomo, też nie na wakacjach... Znów to inny znajomy literat ostatnio chwytał się roboty jako ochroniarz budowy...

Przykładów wiele, przynajmniej w moim środowisku. Też tak macie? Co o tym myślicie, jak się do tego odnosicie? Czy to tylko praca na boku, a może pisanie traktujecie jak hobby?
Odpowiedz
#2
W konkursie na hasło tygodnia ostatnio wpisałem:
"Człowiek dorasta gdy wyzbywa się swoich marzeń"

Gdy miałem 10 lat mniej to sobie marzyłem, że będę pisał poczytne książki, zostanę sławnym pisarzem i będę z tego żył. Ale... dorosłem Tongue Wydanie książki w Polsce graniczy z cudem (o ile sam tego nie sfinansujesz). Nie mówiąc o "życiu z pisania" na co może sobie pozwolić może kilkudziesięciu autorów w skali naszego kraju. Dla poetów życie jest jeszcze bardziej brutalne - o ile po książki ktoś jeszcze sięga to po tomiki poezji nikt.

Myślę, że twoi znajomi jeszcze się "bronią". Jeśli sami już pożegnali się z marzeniami to przynajmniej przed znajomymi utrzymują jeszcze, że "to tylko tymczasowe".

Ja już pisanie traktuje tylko i wyłącznie hobbistycznie. Sad but true :/
Odpowiedz
#3
No cóż Kubutku. Ja też od samego początku pisanie traktowałem jako zabawę. Na początku pisywałem dla przyjaciół, potem namówili mnie do publikacji w internecie. To i zacząłem trochę pisać na forum.
Fakt, zarobiłem na pisaniu, ale podręcznika (na drugim też pewnie coś zarobię). Nie mniej jednak nie wiążę z pisaniem większych planów zarobkowych.
Pewnie będę dalej pisał dla przyjemności, ale żyję z czego innego. Na szczęście wiedzie mi się jako tako finansowo Wink. No i pracuję w tym, co w sumie lubię.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
Może mało na temat, ale mam nadzieję, że z sensem. Big Grin

(24-09-2016, 14:59)Gunnar napisał(a): "Człowiek dorasta gdy wyzbywa się swoich marzeń"
Myślenie w taki sposób to domena Polski (Europy w sumie chyba też). Szkoda. Ja tam preferuję Amerykańskie podejście do sprawy. Bez kompleksów, marzysz i dążysz do realizacji, doskonalisz się z dnia na dzień, cel jest bardzo wysoko, ale nie takie rzeczy na świecie się zdarzały jak fakt utrzymywania się z pisania. Nie uda się dziś, to uda jutro.

Ja bym dał w myśl tygodnia:
"Przegrałeś w momencie, kiedy sam uznałeś się za przegranego".

Gunnar, nie daj się zalać potopom szarzyzny i przeciętności, jaka zalewa ten kraj. Nie wyjdzie od razu, ale marzyć wolno każdemu. A kto mówi, że jest inaczej i zabrania Ci marzyć, to go [piiiii] przysłowiowy pies. Big Grin

Pozdrówka! Angel
Odpowiedz
#5
Optymizm jest ok, ale bardziej przemawia do mnie realizm.
Amerykański styl typu; złamałem rękę, żona mnie rzuciła, pies mi zdechł ale "wszystko jest ok" już przerabiałem Tongue

A na poważnie, i tu też nie wiem czy na temat ale mam nadzieję, ze z sensem: Wink

Refleksja o wyzbywaniu się marzeń naszła mnie niedawno. Nie oznacza ona rezygnacji z jakichkolwiek celów życiowych. Wzięła się z konstatacji w różnicy mentalności między ludźmi około dwudziestki a tymi 30+
Ludzie około 20 Myślą: "mam nieograniczone możliwości, mogę robić co chce, jeszcze tyle jest do odkrycia etc. etc." Są pełni energii i pasji.
Ludzie 30+ są już bardziej zakorzenieni w rzeczywistości. Najczęściej mają już współmałżonka/dzieci, stałą pracę, mieszkają w miejscu w którym "osiedli" już na dobre. Ideały i marzenia zostały zastąpione przez bardziej przyziemne pracy - troska o rodzinę/budowanie domu/zarabianie pieniędzy etc. etc.
Młodzi widzą wiele dróg, wiele możliwości. Ci starsi już są na pewnej drodze i wiedza jak niewiele zostało z tych "nieograniczonych możliwości".

Tak, że nie wiem czy się jasno wyraziłem, ale nie chodziło mi o rezygnację z życiowych aspiracji co o zasadniczą zmianę w perspektywie patrzenia na życie Smile

Pozdrawiam serdecznie Smile
Odpowiedz
#6
Z życiem to trochę tak jak z wchodzeniem na wzgórze, którego szczyt przypada na naszą ludzką czterdziestkę. Idziesz z początku w słońcu. Wszystko jest takie barwne... Wreszcie docierasz do szczytu. Widzisz ten cień po drugiej stronie. Wiesz, że nieuchronnie musisz weń wejść. No i wchodzisz, coraz głębiej.

Niby fajnie, bo już zbudowałeś dom, masz trochę kasy na koncie. Może i rodzinę (której mnie akurat brakuje).... Ale cień jest cieniem... Marzenia pozostają po tej "jasnej" stronie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#7
Cytat:Młodzi widzą wiele dróg, wiele możliwości. Ci starsi już są na pewnej drodze i wiedza jak niewiele zostało z tych "nieograniczonych możliwości".
Zatem korzystaj z życia, póki masz czas, zamiast martwić się na zapas. Big Grin

W momencie, kiedy nie ma się rodziny na utrzymaniu, dużo chyba zależy od tego, jak ważne dla człowieka są pieniądze. Ja potrzebuję niewiele - tyle, co na jakieśtam jedzenie i okazjonalne piwo (gadżetów, markowych ciuchów itd - nein. W sumie to ja nawet telefonu nie doładowuję, hehe). Ostatnio przymierzam się, żeby zmienić pracę w systemie poniedziałek-piątek na pracę weekendową. Doszedłem do wniosku, że to i tak zaspokoiłoby moje nikłe potrzeby. I od razu zrobi się więcej wolnego czasu na życie, hobby, pasje i takie tam. Smile

Teraz, w wieku 26 lat, w sumie mam i tak jako-tako "ustatkowane" myślenie. Jeszcze niedawno miałem chętkę wziąć plecak, olać systemowe życie i ruszyć na włóczęgę bez celu i mapy Big Grin Ale już mi przeszło... Wink
Odpowiedz
#8
Popieram wszystko, co napisał Hanzo. Bardzo mi po drodze z amerykańską legendą, tak inną od europejskich bohaterów. Wystarczy spojrzeć na literaturę. Weźmy dla przykładu "Podróż do kresu nocy" Louisa-Ferdinanda Céline'a i "Króla Szczurów" Jamesa Clavella. Obie książki są znakomite, ale "Podróż do kresu nocy" to egzystencjalny manifest, który nie daje jakiejkolwiek nadziei. Przyjaźń to przeklęte fatum, miłość to stan porównywalny do alkoholowego upojenia, a życie ludzkie to błąkanina bez celu, gdzie chwilowy spokój można jedynie odnaleźć w przesiąkniętej fałszem moralności i kulturze. Tak może myśleć tylko Europejczyk Wink. Hłasko i jego "Piękni dwudziestoletni", Sartre i jego "Słowa, Kafka i jego "Zamek"... Po takiej lekturze można popełnić tylko samobójstwo. Oczywiście generalizuję, ale co mi może zaoferować intensywna lektura tego typu dzieł? Niepokój, poczucie zagubienia i brak wiary w przyszłe powodzenie, bo nie ma żadnego powodzenia; istnieje wyłącznie targane impulsami indywiduum, które nawet gdy odważy się na protest, zostanie wyszydzone i zbanalizowane przez pozbawiony estetyzmu świat.

Z kolei "Król Szczurów" to sztandarowy przykład tego, co w Ameryce najlepsze: pragmatyzm (myśleć to działać), pochwała wewnętrznej siły (bo nie liczy się to, gdzie się urodziłeś, ale liczy się to, czy masz jaja, by osiągnąć to, co chcesz) i kult szlachetnych wartości, choć brzmi to nieco patetycznie. I kult indywidualizmu, nie ogółu. W Europie liczy się ogół, ludzkość, która pracuje dla wspólnego celu (wystarczy poczytać Dostojewskiego), natomiast w Ameryce, egalitarystycznej w tym sensie, że nie liczy się miejsce urodzenia, ale indywidualne zdolności, to pojedynczy człowiek osiąga największy sukces, często wbrew ogółowi, który stara się pozbawić go wiary w powodzenie i podciąć mu skrzydła. Główny bohater "Króla Szczurów" był przecież jeńcem, i to jeńcem amerykańskim w japońskim obozie, ale dzięki sprytowi i sile udało mu się nie tylko przetrwać, ale także rządzić całym obozem, ze strażnikami włącznie. No i ta książka jest pozbawiona typowego dla Europejczyka jęczenia, tj. kobiety i tak odejdą do innych, my i tak umrzemy, a świat jest wyłącznie okrutnym żartem.

Sam behawioryzm z kolei (działanie bywa lepsze od nieustannej psychoanalizy, która może tylko pogłębić wyobcowanie i pesymizm) ma amerykańskie korzenie. Wyrósł z pragmatyzmu. William James powiedział, że najlepszą receptą na złą myśl jest zmienić złą myśl na inną, lepszą. Bo co może mi dać nieustanne "jęczenie"? Nawet gdy rachunek prawdopodobieństwa będzie wskazywał na to, że tym razem może mi się nie udać, to "jęczenie" i tak niczego nie zmieni. My sami kształtujemy naszą świadomość w tym sensie, że wyrabiamy w sobie pewne nawyki i schematy. Pesymizm też jest takim schematem i nawykiem, bo gdy dzień w dzień będę się przyzwyczajał do melancholii, to po pewnym czasie melancholia stanie się dla mnie tak znajomym stanem, że będę czuł się nieswojo, gdy dla odmiany wejdę w pozytywny nastrój.

Odnosząc się już jednak konkretnie do pytania - pracowałem na czarno na budowach, gdzie traktowano mnie jak najgorszego śmiecia, pracowałem w stadninie konnej, później przez jakiś czas zajmowałem się handlem, a teraz także zarabiam wykonując pracę fizyczną. Wszystko to traktuję jako pewne doświadczenie, bo nawet najwięksi mówcy i bohaterowie (Emerson, Thoreau czy właśnie James) nie od razu wspięli się na szczyt, ale właśnie zmagali się po drodze z różnymi doświadczeniami. To też jest charakterystyczne dla amerykańskiego "mitu" - wybitna jednostka to nie szlachcic połączony z wyższymi warstwami więzami krwi, ale nieznany nikomu człowiek (w początkowej fazie jego drogi), często biedny i nędzny, który jednak posiada cel. Sam w pewnym momencie egzystencji znajdowałem się na samym dnie. Powiedziano mi nawet, że już do końca życia będę pod pewnymi względami niepełnosprawny i wyłączony ze społecznego życia. Nie uwierzyłem jednak w to, co mówił mi świat. Zacząłem iść swoją drogą, choć bałem się jak jasna cholera. Niedługo będę pisał pracę magisterską, już szykuję materiały na doktorat i wciąż piszę jedną jedyną książkę o moim życiu - autobiografię, którą kiedyś chciałbym wydać. Miałem cholernie ciężki start i cholernie ciężką drogę, ale za każdym razem wychodziłem cało z kłopotów, bo gdy pojawiały się trudności, pytałem siebie: "Co na moim miejscu zrobiłby John Wayne?". Naiwne amerykańskie myślenie? Spaczona, płaska kultura, która przechodzi przez wszystko ze smajlem na ustach? Jasna rzecz Wink Mógłbym przecież czytać w tym czasie Kafkę, powtarzając sobie, że Franz miał całkowitą rację i że nie ma wyjścia z tego przeklętego labiryntu.

Nie ukrywajmy jednak, że zdecydowana większość pisarzy nie odniesie sukcesu, bo brakuje im jaj, hartu ducha. Christopher Hitchens pisał zresztą, że Everybody does have a book in them. But in most cases, that's where it should stay. I tego się trzymajmy.

PS. Hanzo, mam identyczne podejście do luksusu. Totalnie stary telefon, bez kamery i sieci, kilka par dżinsów, kilka koszul i sterta książek. Przemyślenie pewnych kwestii pozwoliło mi też odpuścić zbyt ciężką harówkę. Postawiłem na prostotę, dzięki czemu trzy dni pracy w tygodniu to całkowity maks, podczas gdy moim znajomym, pracującym od poniedziałku do soboty, wciąż brakuje forsy, bo "trzeba kupić nowy monitor", "trzeba kupić nowe buty", "trzeba wymienić drzwi w łazience".
Odpowiedz
#9
Ano panowie...
Zacząłem od szkoły zawodowej. Na budowie pracowałem, ale w wyuczonym zawodzie. Do dziś zresztą pracuję. Poszczęściło się zdobyłem wykształcenie niezłe źródło dochodu... Można powiedzieć, że w pewnym sensie odniosłem sukces.

O kasę martwić się specjalnie nie muszę, ale... No właśnie. Pracę w systemie poniedziałek - piątek wspomagam pracą weekendową, a tą czasem jeszcze tzw. "fuchami". Właściwie trudno mi zrozumieć w waszym myśleniu panowie takie spojrzenie:
"zmienię pracę na weekendową", albo "trzy dni pracy w tygodniu to całkowity maks". No chyba, że o czymś nie wiem, i znaleźliście bardzo "wydajne" żródło dochodu....

Jeśli nie, to powiem wam, że będąc młodym łatwiej się dorobić, bo człowiek silniejszy, więcej wytrzyma i szybciej się regeneruje.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#10
Cytat: No chyba, że o czymś nie wiem, i znaleźliście bardzo "wydajne" żródło dochodu....
Dwie noce po 10 godzin po 13zł, co daje 260zł tygodniowo. Weekendów jest w miesiącu 4 lub 5. Czyli 1000-1250 miesięcznie powinno wyjść. To pewnie zależy od potrzeb, ale jak na moje, jest to już sporo kasy.

Też trochę się pałętałem po różnych pracach - traktorzysta, pomocnik spawacza, wykładacz towaru, takie tam. Plus jest taki, że człowiek poznaje sporo rozmaitych ludzi, to niewątpliwie. Smile

PS. Morał z tego taki, że nigdy nie wiesz, gdzie spotkasz kolegę po piórze Big Grin
Odpowiedz
#11
Gorzki, Thoreau w ciągu roku wydał tylko 20 dolarów. Da się żyć? Da się. Wystarczy zminimalizować potrzeby. Oczywiście to nie oznacza, w moim przypadku, kultywowania postawy lenistwa. Gdy znajdzie się odpowiednia kobieta, znajdzie się odpowiedni dom i odpowiedni luksus, bo żyłkę do interesów mam, tyle że właśnie wciąż jestem młody, więc chcę żyć, a nie wciąż harować. Zresztą gdy mam nastrój, to jestem w stanie wyciągnąć z banku za jednym razem 2000 zł. Wystarczy opanować podstawy ekonomii i luki w systemie prawnym. I nie bać się ryzyka. Zaznaczam, że nikogo przy tym nie okradam. Jasne, że mógłbym teraz gonić za pieniędzmi, ale wolę pisać teksty naukowe, rozwijać się wewnętrznie i doświadczać życia. Od nadmiernej harówki drżą tylko ręce i spada libido Wink
Odpowiedz
#12
(26-09-2016, 08:13)Hanzo napisał(a):
Cytat:Młodzi widzą wiele dróg, wiele możliwości. Ci starsi już są na pewnej drodze i wiedza jak niewiele zostało z tych "nieograniczonych możliwości".
Zatem korzystaj z życia, póki masz czas, zamiast martwić się na zapas. Big Grin

Ja już jestem w kategorii 30+ Wink więc czas "szaleństw młodości" już za mną. Mieszkałem w kilku miejscach, w kilku pracowałem od redakcji po fabrykę. Nie żałuję tego czasu i zdobytego doświadczenia, choć oczywiste, że z perspektywy niektóre rzeczy człowiek zrobiłby inaczej.

(26-09-2016, 08:13)Hanzo napisał(a): W momencie, kiedy nie ma się rodziny na utrzymaniu, dużo chyba zależy od tego, jak ważne dla człowieka są pieniądze. Ja potrzebuję niewiele - tyle, co na jakieśtam jedzenie i okazjonalne piwo (gadżetów, markowych ciuchów itd - nein. W sumie to ja nawet telefonu nie doładowuję, hehe). Ostatnio przymierzam się, żeby zmienić pracę w systemie poniedziałek-piątek na pracę weekendową. Doszedłem do wniosku, że to i tak zaspokoiłoby moje nikłe potrzeby. I od razu zrobi się więcej wolnego czasu na życie, hobby, pasje i takie tam. Smile

Zadowalanie się tym co się ma i ustawienie swoich potrzeb na relatywnie niskim poziomie to bardzo cenne cechy. Jeśli dorzuci się do tego minimalizm to zabezpiecza przed wpadnięciem w spiralę materializmu i pracoholizmu.
A jak się znajdzie partnera życiowego o podobnym podejściu, to nawet nie ma przeskoku na "teraz muszę harować aby zarobić na waciki dla żony" Big Grin

(26-09-2016, 21:49)Robespierre napisał(a): wciąż jestem młody, więc chcę żyć, a nie wciąż harować.
Tak.
Ogólnie ludziom się wmawia: za młodu haruj jak masz siły to ci zapewni dostatek na starość. A ja się pytam "Po jaką cholerę?"
Ludzie tracą najlepsze lata życia, gdy są zdrowi i silni za uganianiem się za kasa i dobrami materialnymi by potem niby "cieszyć się nimi na stare lata". A na stare lata zdrowie zrujnowane (no bo się harowało za młodu) i nie w głowie cieszenie się kasą jak zdrowia nie ma.
Wychodzi na to że za młodu zarabiają kasę by na starość wydawać ją na reperowanie zdrowia, które stracili wypruwając sobie żyły za młodu by zapewnić sobie spokojną starość. Ot, takie błędne koło.
Odpowiedz
#13
1000 - 1250 mało. W sumie gdybyś miał dom na utrzymaniu to w zasadzie takie minimum na koszty stałe i ewentualne przeżycie. W zasadzie kawałek remontu albo choroba robi się dramatem. Trudno bowiem odłożyć jakiekolwiek środki. Moim zdaniem to bardzo ryzykowne zadanie.

No ale może ja patrzę z tej niewłaściwej strony. Bo ze strony człowieka, który musiał się budować, bo mu się stara chałupa niemal na głowę rozwalała.

Cytat:Ogólnie ludziom się wmawia: za młodu haruj jak masz siły to ci zapewni dostatek na starość. A ja się pytam "Po jaką cholerę?"
Ludzie tracą najlepsze lata życia, gdy są zdrowi i silni za uganianiem się za kasa i dobrami materialnymi by potem niby "cieszyć się nimi na stare lata". A na stare lata zdrowie zrujnowane (no bo się harowało za młodu) i nie w głowie cieszenie się kasą jak zdrowia nie ma.

No niby tak, ale.... No właśnie, jest małe ale. Nie mówię nawet o jakimś tam euforycznym "cieszeniu się kasą", ale jak sobie człowiek nie wypracuje na emeryturę, albo na stare lata nie zaoszczędzi, to za co przyjdzie żyć?

Niestety moi państwo świat tak jest paskudnie urządzony. Na dodatek z zarabianiem jest tak: Z początku trudno te złotóweczki przychodzą, a jak sobie renomę wyrobisz, to już się po trochu same do kieszeni pchają. Odmówisz, jak ktoś do Ciebie ze zleceniem przychodzi? Wink. No jasne że nie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#14
Gorzki, mam wrażenie, że sam sobie stwarzasz problemy i na siłę szukasz dziury w całym Wink 1000 - 1250 wystarcza Jarkowi, ale Ty nie, bo "świat jest tak paskudnie urządzony", bo "niestety", bo "za co na stare lata przyjdzie żyć"? Przezorność i odpowiedzialność to dobre cechy, świadczą tylko o Twojej dojrzałości, a w tym, co napisałem wyżej, nie ma jakiejkolwiek złośliwości z mojej strony, jednak osobiście zajechałbym się nerwowo, gdybym wciąż się pytał: "a co będzie jeśli....?" Sytuacja we współczesnym świecie jest zresztą niezbyt ciekawa. Czytałem ostatnio, że całe oceany umierają i jeśli nie wytworzymy szybko odpowiedniej technologii, to czeka nas klimatyczna zagłada. Już od około 2030 roku ludzie mieszkający blisko oceanów mają zacząć zapadać, i to masowo, na śmiertelne choroby, jeśli oczywiście czegoś nie wymyślimy. Chodzi o to, że życie, wbrew pozorom, nie jest aż tak skomplikowane. Wokół epidemie, ataki dziki zwierząt i feminizm, a wiele osób jakoś daje radę Wink Im głupszy jesteś, jeśli chodzi o przezorność i tworzenie możliwych scenariuszy przyszłości, tym dłużej i radośniej żyjesz, co samo w sobie jest najciekawszym życiowym paradoksem. Sam mam oczywiście plany, które realizuję, ale już dawno przestałem się o cokolwiek spinać, mówiąc kolokwialnie.
Odpowiedz
#15
(27-09-2016, 21:59)Robespierre napisał(a): Sytuacja we współczesnym świecie jest zresztą niezbyt ciekawa. Czytałem ostatnio, że całe oceany umierają i jeśli nie wytworzymy szybko odpowiedniej technologii, to czeka nas klimatyczna zagłada. Już od około 2030 roku ludzie mieszkający blisko oceanów mają zacząć zapadać, i to masowo, na śmiertelne choroby, jeśli oczywiście czegoś nie wymyślimy. Chodzi o to, że życie, wbrew pozorom, nie jest aż tak skomplikowane. Wokół epidemie, ataki dziki zwierząt i feminizm, a wiele osób jakoś daje radę Wink Im głupszy jesteś, jeśli chodzi o przezorność i tworzenie możliwych scenariuszy przyszłości, tym dłużej i radośniej żyjesz, co samo w sobie jest najciekawszym życiowym paradoksem. Sam mam oczywiście plany, które realizuję, ale już dawno przestałem się o cokolwiek spinać, mówiąc kolokwialnie.

W pewnym stopniu (nawet sporym) mógłbym się pod tym podpisać.
A jak ktoś pyta "Ale co z emeryturą?" to mu odpowiadam, że zanim dożyję wieku emerytalnego na pewno zdarzy się jedna z następujących trzech rzeczy:
a) umrę Tongue
b) zapadnie się polski system emerytalny
c) świat jaki znamy ulegnie zagładzie, a w rzeczywistości "postapokaliptycznej" to żadnych emerytur nie będzie Big Grin
Więc robienie czegokolwiek "z myślą o emeryturze" paradoksalnie uznaje za nierozsądne. (oczywiście z mojej perspektywy - człowieka któremu do współczesnego wieku emerytalnego (67) zostało jeszcze 35 lat).
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości