Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Przypowieść o Kazimirze
#1
Wrzucam... no właśnie do końca nie wiem, jak to określić... Ot, taka głupawa opowiastka, napisana kiedyś pod wpływem chwili. Miłej lekturyWink

Przypowieść o Kazimirze
Kazimirowi niewiele brakowało do odzyskania humoru. Tylko kogoś, z kim mógł podzielić się swymi myślami. A tych miał dużo, od milczenia szybko zaczynała go boleć głowa. Tak, jakby krzyczały mu w czaszce, przekazując uszom dźwięk wielekroć spotęgowany. Mężczyzna rozważał, czy nie zacząć mówić do siebie samego, ale na tyle jeszcze rozumu nie stracił. Postanowił czekać, aż ktoś przyjdzie. Póki jednak to się nie działo, czuł się źle.
Ale tak to już jest w lochach.

***
Odgłos kroków niósł się odbijany od kamiennych ścian podziemi. Mięcielowi zdawało się, że idzie po klepisku. Czuł tylko, jak stawia obute trepami stopy na twardym podłożu. Nie słyszał nic, mając uszy zatkane kawałkami szmat zamoczonymi w dziegciu. Śmierdziało, ale czuł się przynajmniej bezpiecznie.
W trakcie patrolu nawet nie próbował udawać zainteresowania większością więźniów. Chorobliwa ciekawość ciągnęła go do tego jednego, choć głos rozsądku, przebijając się przez grubą warstwę tkaniny w uszach, głośno i wyraźnie nakazywał odwrót.
Przystanął przy celi na końcu korytarza. Człowiek w jej środku, usłyszawszy wcześniej kroki, czekał z twarzą pełną napięcia. Biedak nie mógł porozmawiać nawet z innymi osadzonymi — dzieliło ich od niego wiele pustych celi, dla bezpieczeństwa skazańców właśnie. Koniec końców, też byli ludźmi, należało się im miłosierdzie.
Więzień, jak zauważył Mięciel, szybko zaczął poruszać ustami. Już coś mówi, pomyślał strażnik, przyglądając się ciekawie. Ślepy? Nie widzi, że nie słyszę? A może taki naiwny, ufa że coś tam jednak usłyszę? Mięciel zaniepokoił się. A jak potrzeba mu czego? Może prosi bez ustanku o jadło? Koniec końców, dawno nic nie dostawał… Niby na twarzy więźnia nie widział oznak wyczerpania, ale mówili, że to szaleniec, może nie potrafi okazywać tego, czego chce. Osadzony ciągle gadał. W Mięcielu zwyciężyła litość. Odczopował powoli jedno ucho.
— Ale mi się pić chce… — sapnął więzień.
Miałem słuszność, uspokoił się strażnik.
— …a oni na te słowa — ciągnął dalej Kazimir — wzięli stryjcia i wrzucili go do studni, coby się napił. Miast się utopić wydudnił wszystko, a teraz ludzie, jak chcą wody nabrać, do rozwartej gęby wiadra mu spuszczają.
— Zamknij się! — jęknął Mięciel, w mig pożałowawszy. — Nie gadaj tych głupot!
— Coście takie głośne, panie? Na dźwięk krzyku przypomniało mi się, jak to u nas w siole była razu pewnego kobita młoda, co swojego chłopa do szaleństwa nieustannym darciem się doprowadziła. Ludzie wygnali ją do lasu, gdzie ją ptacy, miast krzyku, zacnego śpiewu nauczyli. Biega tera po lesie, jego królową się ozwawszy, bo na jej śpiew przylatują doń wszystkie żywotne, a drzewa listowie pochylają.
Dla Mięciela nie było innej rady, jak uciec z wrzaskiem, który choć trochę zagłuszyłby potok słów.
— …Znajomek mój spotkał ją kiedyś w lesie. Czarami zmieniła go w knura, którego dosiadłszy, przemierzała knieję…

***
Na powierzchni zaś, w izbie rajców zebrali się przedstawiciele lokalnego samorządu w liczbie pół tuzina. Wezwano też sołtysa Strannego Lasu, tam to przecież mieszkał Kazimir, nad losem którego radzili zebrani. Mogło przyjść do głowy pytanie, dlaczego tak zacne grono spotkało się z powodu tak mało znaczącej osoby. Przyczyną była dziwna przypadłość sądzonego, poza tym, nie było na razie innych pilnych spraw.
— Kazimir ze Strannego Lasu — zaczął przewodniczący obrad. — Zamkniony w lochu ze szczególnymi środkami ostrożności. Czym zawinił?
— Gadaniem — odezwał się sołtys sioła. — Dziwnym może zdać się ten zarzut, ale, jak mi życie miłe, należne mu jest więzienie!
— Nie tylko zdaje się, ale i jest dziwny — odezwał się mężczyzna siedzący naprzeciw oskarżyciela. — Za gadanie się nie zamyka, chyba tylko za agitację. Ale to sielski głupek, gdzież taki i agitacja! Pewno nie wie nawet, kto w gródku nad radą pieczę ma, nie mówiąc o wyższej władzy…
— Nie odpierałbym zarzutu tak prędko — poparł sołtysa szef strażników siedzący na szczycie drewnianej ławy. — Pilnujący go, wszyscy jak jeden mąż, boją się patrolować lochy więzienne. Owszem, wolni od zabobonów nie są, ale przesądy co najwyżej niepokój mogą powodować, a oni z podziemia jak tonący z kipieli wyskakują! Jak ich zapytać, to wiecie co mówią? Że głupoty gada. Nie dziwne to?
— A jużci, dziwne! — odezwał się rządca placu targowego. — Ale nie odosobnione… Takoż i na targu ów był. W niewyjaśniony sposób namawiał kupców, a to żeby darmo towar dawali, a to znowuż odpędzali spożywców, w końcu porzucali niektórzy swoje stragany, czasem w strachu uciekając, czasem prosto odchodząc, nie ważąc na swój dobytek.
— Tedy gusła… — odezwał się, milczący dotąd, uczestnik obrad. — Trza się ratować, na kształt zarazy, usuwając chorą jednostkę, nim krzywdę wyrządzi…
— Ale gdzież gusła! — bronił dalej radny naprzeciwko sołtysa. — Toć to głupek, chyba tylko mógł być przez kogo innego zaklęty!
— Nawet jeśli, usunięty być musi.
— Przecie nie jego to wina! Jakże tak? Sprawcy raczej poszukajmy!
— Słuchajcie, no, panie — sapnął sołtys. — Niech se będzie, przyjmijmy, sprawca. Wiesz pan, jak go znaleźć, hę? I czy wiesz pan, jak poznać, że to ów? I, co najważniejsze, damy radę, jak przyjdzie przeciw mu stanąć? Dumam — zwrócił się do wszystkich — niech guślarzem szkodę czyniącym czarownicy się zajmują, nie nasza to kompetencja. Możem tylko owo widoczne strapienie, w postaci Kazka ze Strannego Lasu, zażegnać. Rodziciele jego dawno byli go opuścili, baby też nie ma, żadna przy nim zdzierżyć nie mogąc. Nikt tedy płakać po nim nie będzie.
Radni milczeli, rozważając mowę sołtysa. Wszyscy — próćz tego ostatniego oraz obrońcy, który z niedowierzaniem patrzył po innych — pospuszczali głowy.
— Kto popiera przedłożony wniosek? — zapytał ponuro przewodniczący. Wszyscy unieśli ręce. Nawet ów jedyny obrońca, ale tylko po to, by machnięciem ramienia dać wyraz swojej frustracji spowodowanej bezsilnością i niesprawiedliwością.
— Ustalone — powiedział przewodniczący. — Tedy Kazimir ze Strannego Lasu zostaje skazany na śmierć przez ścięcie. Wyrok wykona się wobec świadków jutro wieczór.

***
— Zacisnęliście, panowie, tak te więzy, że mi ręce przetnie i odpadną. Zresztą, podobna rzecz już mnie kiedyś spotkała — skarżył się Kazimir. — Okowy urżnęły mi dłonie, które do lasu na palcach uciekły. A gdy później i głowa się odcięta odtoczyła cięgiem gadając jeszcze, przyleciały z powrotem, ukradły ją, a później i resztę członków i się złączyło wszystko na nowo.
Prowadzący go na szafot strażnicy nie odzywali się. Wiedzieli już, że byle słowo może wywołać kolejny temat i potok zdań. Tym razem jednak nawet to nie było potrzebne.
— Patrzajcie, panowie, ile luda przyszło. Oby im tylko miejsca starczyło, bo niegdyś się tak stało, że w podobnej tłuszczy jedni na drugich włazili i się ręcami i nogami sklejali. Inni to nawet aż tak się spajali, że do połowy jeden, do połowy inszy się ostawał, czasem pół baba, pół chłop! Dziwno się działo takoż, jak dziatki się ze staruchami łączyły, albo kupce z kalicunami!
Bliżej stojący w tłumie śmiali się. Nie wszyscy jednak. Niektórzy, zaniepokojeni gadaniem, oglądali się. Zupełnie jakby wierzyli, że opowiedziany przypadek może się powtórzyć.
Strażnicy, prowadząc Kazimira, weszli po drewnianych stopniach na szafot. Tam już czekał kat oraz przewodniczący rady miejskiej.
— Kazimirze ze Strannego Lasu — zaczął radny. — Za gusła i zakłócanie ładu społecznego zostałeś skazany na śmierć przez ścięcie, co niniejszym się wykona! Kacie! Czyńże swą powinność!
— Pono jest kraina, gdzie ludzie miast rąk siekiery i tarcze mają — gadał dalej Kazimir, nie przejmując się wcale, że właśnie układają go na poszczerbionym i okrwawionym pieńku. — Nie znając inszego zajęcia, ni rzemiosła, wojują tylko między sobą albo z sąsiednimi królestwami. Niewolników dużo im potrzeba, jako że stroić budynków ani ziemi uprawiać nie umią.
Kat tymczasem przywiązywał go do pnia, choć było to zbędne — Kazimir nie ruszał się, gadał tylko. Jeszcze bardziej rozjuszał tym oprawcę, który chciał czym prędzej ściąć chłopa.
— Uważajcie tylko — ostrzegł Kazimir. — Znam ja sprawę, że skazany tak się spiął tuż przed katowskim udarem, że głowa jego jak z wyrzutni wystrzeliła, a krew wokoło się rozlała. Czerep trafił kata, śmiertelnie go raniąc, a we krwi bez ustanku się lejącej wszyscy wnet się potopili.
Topór opadł. Kat z wprawą już po pierwszym ciosie odciął głowę, która jednak zamiast wpaść do przygotowanego wiadra, przewróciła pojemnik i potoczyła się na ziemię, w błoto.
— Ło, jak w młyńskim kole — gadała dalej głowa Kazimira. — Pono są krainy, gdzie buduje się wielkie, drewniane koła, na kształt tych młyńskich właśnie. Ludzie włażą doń i kręcą się, nie wiedzieć na co. A mówiłem, że już raz tak było, że głowa moja żywa się ostała. Mam nadzieję, że znów się razem z członkami złączy.
Żyje, pomyślał zdumiony rajca. Tak jak mówił, głowa odtoczyła się i dalej gada! Brakuje tylko, żeby reszta stanęła, podbiegła doń i włożyła sobie ją na powrót na szyję. Wychodzi, że mówił prawdę. A może zawsze mówił prawdę?
Odpowiedz
#2
Dość przewrotna opowiastka. Gadająca głowa. No ładnie. Bardzo ładnie przedstawiłeś działanie "mechanizmu władzy". Tak to chyba mniej więcej wygląda. Nad stylem się nie rozwodzę, opowiadanie jest dobre i czuć je na wskroś Twoim sposobem pisania znanym z serii o Tymonie.
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Wciągnęłam się od momentu historii tej krzyczącej baby. Big Grin

Jesteś jednym z niewielu autorów, w których wykonaniu archaizacja języka mi się podoba. Lektura była naprawdę przyjemna. Trochę groteskowe to zakończenie, skojarzyło mi się też z Annuszką od Bułhakowa.
Odpowiedz
#4
Zabawna opowiastka. Powoduje uśmiech na twarzy Smile
Lekka i przyjemna. Podobało mi się.

Pozdrawiam
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości