Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Przed pasterką
#1
Pani Krystyna z trudem pokonywała ostatnie schody kamienicy. Co dzień mierzyła się z Mont Everestem trzeciego piętra i co dzień zdobywała szczyt, który za każdym razem wydawał się bardziej odległy.
Czuła ogromne zmęczenie. Odstała prawie godzinę w kolejce za karpiem, a potem, przez całą drogę powrotną walczyła o równowagę na oblodzonym chodniku. Był wprawdzie sypnięty piachem, jednak dozorca zbytnio się nie przyłożył.
Schody zdawały się spoglądać na staruszkę z wyższością. Ostatnimi siłami wciągała za sobą wózek z zakupami, stopień po stopniu.
Młody Petrykowski przeleciał obok niczym huragan, wywołując u sąsiadki chwilową dezorientację. Zakręcając na półpiętrze, potrącił zdezelowany wózek.
- Dzień dobry - wymamrotał pod nosem.
- Uważaj jak leziesz, gnojku - zaskrzeczała głosem starej wiedźmy.
Chciała jeszcze dodać coś o zepsutej młodzieży, lecz zabrakło jej powietrza. Walczyła o każdy oddech. Koncentrowała się na stopniach. Jeszcze jeden... i ostatni.
Stanęła przed drzwiami z numerem osiem i drżącą ręką wycelowała kluczem w dziurkę. W przedpokoju zdjęła buty, płacz, a wózek postawiła pod ścianą. Karpiowi podarowała ostatnie chwile nędznego życia, wpuszczając go do wanny. Zauważyła na jej ściankach brudny osad, który miała wyczyścić już dawno temu. Byle przed pasterką.
- Nie masz tu za pięknie, bracie - powiedziała, śledząc wzrokiem powolne ruchy stworzenia - ale lepsze to niż sterylna biel. Białe ściany zwiastują śmierć.
Poruszała się w zwolnionym tempie, ostrożnie, jakby obawiała się złamania przy każdym ruchu.
Zajrzała do pokoju.
- Śpisz, Stasiu? - rzuciła w kierunku dużego fotela, skierowanego tyłem do wejścia, frontem zaś do włączonego telewizora. Na podłokietniku spokojnie spoczywała pomarszczona, plamista ręka. - Długo mnie nie było, bo musiałam odstać swoje za rybą. Pewnie jesteś głodny, ale musisz jeszcze zaczekać. Odgrzeję rosół, jak tylko dłonie odtają.
Wróciła do kuchni. Wyciągnęła z pudełka zapałkę i precyzyjnie ułożyła ją między powykrzywianymi palcami, jak dziecko, które dopiero zaczyna naukę pisania nowym długopisem. Energicznym ruchem potarła draskę. Zapałka zasyczała, ale upadła na podłogę i zgasła. Drugiej i trzeciej również nie udało się zapalić. Minęła dobra minuta zanim na kuchence pojawił się niebieski płomień. Kobieta odetchnęła. Postawiła mały garnuszek z rosołem na gazie i osunęła się na taboret.
Obudził ją świst czajnika. Wstawiałam wodę? Wyłączyła ogień i świst stopniowo się wygłuszył. Ostrożnie nalała wrzącą zupę do bulionetki i weszła z tacą do pokoju. Stanęła za fotelem, a potem z trudem podepchnęła go do stołu. Małe kółeczka zaskrzypiały przeciągle. Usiadła na krześle obok męża i nabrała na łyżkę pierwszą porcję. Podmuchała.
- Przydrzemałam i za mocno się ugrzało.
Mężczyzna nie spojrzał na żonę. Jego wykrzywiona twarz niewiele zdradzała. Jedyne, co można było z niej wyczytać to ból.
Zbliżyła łyżkę do twarzy męża.
- Jedz Stasiu. Człowiek musi jeść, choćby nie miał ochoty.
Drżącą dłonią wlała porcję rosołu w rozchylone usta. Niemal cała zawartość wylądowała na dużym śliniaku z tetrowej pieluchy, owiniętym wokół szyi.
- Chyba nie chcesz znów kroplówki, przypomnij sobie jakie to nieprzyjemne. Nie wystarczy ci, że dostajesz codziennie iglę w dupę? Nie patrz tak na mnie. To nie moja wina, że nie łykasz tabletek, a serce bez leków długo nie pociągnie, pamiętasz co mówił ten konował z pogotowia? Codziennie zastrzyk rano i wieczorem. - Nabrała kolejną łyżkę i znów podmuchała. - Nie chciał wystawić recepty na zaś, bo to nie jego obowiązek. Też coś, żeby stara kobieta musiała specjalnie fatygować się po receptę. Co to za świat, co za ludzie, Stasiu? Bez serca, bez litości. Jedz, Stasiu, jedz.
Kolejne porcje tłustego płynu wciąż ściekały po brodzie.
- Mógłbyś się bardziej postarać, pomóż mi kapkę. No, ruszaj tą starą gębą! Przecież ja nie mam dwudziestu lat, żeby to wszystko na okrągło prać. - Rzuciła łyżkę na wyszywany obrus. Zawyła z żalu i zakryła twarz.- Kiedy to wszystko się skończy, kiedy skończy?
W telewizji głos spikera obojętnym tonem ogłosił kolejny zamach bombowy. - Mogli by na nas zrzucić jedną. - Przetarła łzy rękawem. Przesunęła niedokończoną zupę na środek stołu. Podniosła się z grymasem bólu i podsunęła fotel męża z powrotem przed telewizor.
- Pooglądaj sobie, wiem jak lubisz słuchać tych idiotów z sejmu. - Wzięła z komody grzebień, pamiętający czasy młodości i zanurzyła go w pożółkłej siwiźnie starca. - Ustawa o równości. Chłop z chłopem i baba z babą. Do czego ten świat zmierza? Jeszcze dzieci im chcą dać na wychowanie. Sodoma i Gomora... Siedź spokojnie, Stasiu, bo cię zadrapię.
Czesanie męża było relaksujące. Robiła to odruchowo, wpatrując się w kamienicę za oknem.
- Wanda mówi, że powinnam cię oddać. No wiesz, do tego hopspicjum. Takie teraz nazwy wymyślają, że se język można złamać. A to przecież zwykła umieralnia. Mówi, że tam będzie ci lepiej, że będziesz miał lepszą opiekę. A co ona może wiedzieć, Stasiu? Tam ci nie zrobią takiej pomidorowej z prawdziwych pomidorów z targu, ani teleekspresu nie włączą na czas, bo akurat będą się zajmować kimś innym. A ty im przecież nie powiesz. A ja znam twoje fanaberie, stary pryku. - Zaśmiała się i znów usiadła na krześle. - Wiesz, mi się wydaje, że przez tyle lat, to człowiek przejmuje cząstkę duszy tego drugiego i przez to wie, co mu trzeba. Jak myślisz, Stasiu?
Położyła ręce płasko na stole, a na nich głowę.
- Jestem taka zmęczona, a jeszcze muszę karpia oprawić. Gdyby nie twoje zasrane tradycje, to bym go wcale nie robiła. Zawsze się upierałeś przy karpiu. Jeszcze jak była Malwinka, to jedliście go oboje. A teraz tylko ty. Tylko ty, Stasiu.
Zamknęła oczy i pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku. W telewizji puścili kolędy.


Kierowca karetki spostrzegł lekarkę wychodzącą z kamienicy. W jednej ręce trzymała walizkę medyczną, w drugiej - reklamówkę z Biedronki. Tuż za nią, z dymiących drzwi wyłoniło się jeszcze dwóch strażaków. Kierowca pochylił się nad siedzeniem pasażera i otworzył koleżance drzwi.
- Dobrze, że to ostatni wyjazd dzisiaj - powiedziała i wydychając powietrze, oparła się zagłówek.
- Kolejna nieszczelna instalacja? - spytał od niechcenia, myśląc o jej pełnych ustach.
- Tym razem ścierka kuchenna zostawiona zbyt blisko ognia. Meble się zajęły - odpowiedziała i rzuciła chłopakowi karty zgonu. - Dwoje staruszków. Dwa trupy.
- Ładnie - rzucił, przeglądając dokumenty. - Ale tylko jeden w wyniku zaczadzenia. Drugi - przyczyna nieznana? Dziwne. - Spojrzał na kobietę pytająco.
- Ano, dziwne. Jak na moje oko staruszek nie żyje od kilku tygodni.
Spojrzała na zdumioną twarz kolegi i wręczyła mu reklamówkę.
- Przygarniesz karpia?
Odpowiedz
#2
Takiego zakończenia się nie spodziewałam Big Grin Super!
Wrócę z wykładów to rozwinę komentarz i wystawię wysoką ocenę.
Angel

Czarownico, ta miniaturka to idealny przykład tekstu w tym dziale, na jaki liczę klikając tytuł. Ciekawa, zwięzła, na temat i jednocześnie zostawiająca po sobie odczucia inne niż niedosyt. Jest jednocześnie zabawna i wzruszająca. Świetnie oddana psychika Krystyny. Końcówka sprawiła, że uśmiechałam się od ucha do ucha na wykładach, dzięki!
Piąteczka!
Heart
The Earth without art is just eh.
Odpowiedz
#3
Ja dziękuję za dobre słowo. Mam wrażenie, że tekst w kilku miejscach wymaga poprawek, ale już nie miałam siły nad nim dłużej siedzieć. Z wielu względów jest dla mnie osobisty, przemyciłam w nim kilka rzeczy z mojego życia.
Heart
Odpowiedz
#4
Ja też jestem pod wrażeniem. Końcówka zarąbista (szczególnie trzecie zdanie od końca, heh). Spodziewałem się czegoś takiego, a jednak mnie uderzyło. Może dlatego, że zaraz za nim, jak Filip z konopii wyskakuje humorystyczny akcent z karpiem. Wink Psychologizmy na plus, nie ma się czego czepić.

Błędów jako takich nie widziałem, ale w dosłownie dwóch miejscach zrobiłbym na Twoim miejscu trochę inaczej:

Cytat:Mężczyzna nie spojrzał na żonę. Jego wykrzywiona twarz niewiele zdradzała. Jedyne, co można było z niej wyczytać to ból. Nie taki, jak rwące kości czy strzykanie w kręgosłupie. To był ból duszy, ból istnienia.
Ten akapit zakończyłbym na kropce po "kręgosłupie". Dalej (podkreślenie) to jest już za bardzo łopatologicznie, psuje fajny przekaz.

Cytat:Rzuciła łyżkę na wyszywany obrus. Zawyła z żalu i zakryła twarz.
Tu podrkeślenie też bym usunął. Zostawił o tej rzuconej na obrus łyżce, a resztę skasował. Takie unikanie przesadzania z emocjonalnymi reakcjami, można powiedzieć.

Te dwie rzeczy, które wskazałem, nie są to jednak błędy, ale moje "widzimisię". Może podyktuwane gustem, może inni widzą to inaczej. Niemniej się dzielę. Wink

Na marginesie:
Cytat:Z wielu względów jest dla mnie osobisty, przemyciłam w nim kilka rzeczy z mojego życia.
Tak się najfajniej pisze. Smile Też co i rusz coś sobie przemycam. Raz, że jest po prostu łatwiej pisać, dwa, że wychodzi to realistyczniej dla czytelnika. Czyli tędy droga, czarownico. Smile

Mile spędzony czas, pozdrówka! Angel
Odpowiedz
#5
Dzięki za uwagi Miszczuniu, zastanowię się nad proponowanymi zmianami. Heart
Odpowiedz
#6
Borzu, chyba muszę Ci oddać tytuł mistrza pogłębiania depresji. Smile
Nie ogarnęłam jedynie tego gwizdu czajnika, kiedy rosół był w garnuszku. Jakiś taki mindfuck złapałam.
Ogółem bardzo się podoba. W sumie jak po raz pierwszy ten dziadek się pojawił, już wiedziałam, że, jest martwy. Mam chyba chore przeczucia. :p
Anyway, "przygarniesz karpia?" mnie totalnie rozwaliło. W pozytywnym sensie. Heart
Zgadzam się z uwagami Hanza, że zbyt łopatologicznie nie ma co. Dodam też, że bardzo fajnie narracyjnie Ci to wszystko wyszło w wielu momentach. W ogóle jeśli chodzi o narrację, to nie mam się do czego przyczepić. Duży plus za swoistą stylizację dialogu ("odtajać").
5/5 Smile
Odpowiedz
#7
(20-08-2016, 08:40)BEL6 napisał(a): Nie ogarnęłam jedynie tego gwizdu czajnika, kiedy rosół był w garnuszku. Jakiś taki mindfuck złapałam.
Też zwróciłem na to uwagę i pomyślałem, że to celowe, że bohaterka nie całkiem postrzega świat takim, jakim jest, albo co. Potem w sumie wyparowało mi to z głowy przy pisaniu komentarza, ale też ciekawym, o co chodziło. Big Grin
Odpowiedz
#8
Tak. Chodziło mi o jej demencję, że już nie ogarnia i dlatego zgasiła ogień pod czajnikiem bo gwizdał, a pod rosołem nie zgasiła i stąd pożar.

Dzięki Bel. Jaka wysoka ocena. Normalnie mi odbije
Odpowiedz
#9
Właśnie też mi przeleciało przez moment, że coś nie tak ze staruszką - znaczy, że świetnie tę demencję rozegrałaś. Smile
A niech odbija, czasem może, czasem to nawet motywuje. Angel
Odpowiedz
#10
Smutna historia, z rodzaju tych że "starość nie radość". Czuć realizm wydarzeń. Poczułem co znaczy kiedy, w konkretnych wypadkach niedomaga się.
Dobrze też że są pewne niedopowiedzenia. Choćby wtedy, gdy nie wiadomo dlaczego Pani mieszkała tak długo z mężem, gdy był już martwy. Nie zauważyła, lub nie chciała tego zauważyć? Albo wówczas gdy chodzi o przygarnięcie czy to do serca, czy "do żołądka".
Niektóre zdania bym tylko poprawił pod względem gramatyki, metafory, przekazu. Przynajmniej to:
Cytat:Pani Krystyna z trudem pokonywała ostatnie schody kamienicy. Co dzień mierzyła się z Mont Everestem trzeciego piętra i co dzień zdobywała szczyt, który za każdym razem wydawał się bardziej odległy.
Może lepiej w ten sposób:
Co dzień mierzyła się z koniecznością wejścia na trzecie piętro, na którym mieszkała. Jakby kolejny już raz musiała zdobywać szczyt góry. W dodatku, za każdym razem wydawał się on coraz bardziej odległy.
Może po prostu góra, a jeśli już jakaś konkretna to może nie tak wysoka, jak wspomniana, bo takie porównanie chyba brzmi przesadnie.

Cytat:Schody zdawały się spoglądać na staruszkę z wyższością.
Rozumiem odczucia bohaterki, ale tutaj, w tym utworze opis ten jakoś mi nie pasuje. Może gdyby opowiadanie zostało jeszcze bardziej pogłębione psychologicznie?
Może pójdź raczej w tę stronę:
Schody były dla niej przeszkodą, bezduszną i stromą.

Młody Petrykowski przeleciał przy ścianie jak szalony, wywołując u niej chwilową dezorientację i zawrót głowy.
To zdanie jako krótsze wydaje się brzmieć zgrabniej dzięki zmianie niektórych wyrażeń. Zostawmy do domysłu czytelnikowi że "przemknął przy ścianie" i że dezorientacja potrwała chwilę - łatwo domyśleć się tego.
Odpowiedz
#11
Kotkovskiy, dziękuję za opinię i uwagi.
Co do góry i jej nazewnictwa, to nie do końca się zgadzam, bo podoba mi się moja metafora. Ale Twoja wersja też wygląda dobrze i pewnie wydawałaby się poprawniejsza. Chciałam dać do zrozumienia, że to był dla niej naprawdę wielki wysiłek.
Co do zdania z mijaniem na schodach, masz zupełną rację, lepiej to brzmi.

Cieszę się, że zwróciłeś uwagę na dwuznaczność z karpiem. A co do powodu, dla którego Krystyna mieszkała wciąż z martwym mężem, to ja sama go nie znam. Tak jest fajniej.
Odpowiedz
#12
Dużo łatwiej komentuje się kiepskie opowiadania. Tam przynajmniej jest się do czego przyczepić Wink

No cóż. Bardzo dobrze oddana ta scenka. Wydarzenia dość prawdopodobne. Jakaś tam demencja plus coś jeszcze, skoro martwego męża uważała za wciąż żywego. Choć akurat to "wyjawiasz" w samej końcówce tekstu. Nawet humorystyczne zakończenie wydaje się być na miejscu.

Słowem - nic dodać, nic ująć. Dobre opowiadanie.

Ps. Rady Hanza zastosuj. Ma rację Wink

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#13
Czytałem to już dawno, ale dziś zauważyłem, że nic nie napisałem.
Choć domyślałem się stanu męża to naprawdę bardzo mi się podobało. Pomysł i realizacja genialne Smile
Pozdrawiam
Odpowiedz
#14
Serdecznie dziękuję Gunnar. Polałeś miód na moje serce Smile
Odpowiedz
#15
Miniatura bardzo mi się podobała. Niespodziewane zakończenie, które dodało tekstowi wyrazistości.
Jedna sugestia - jakos nie wyobrażam sobie, żeby starsza pani miała kłaść glowe na stole jak student śpiący na wykładzie. Ale to tylko moje odczucie, że ta scena nie pasuje. Wink
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości