Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Mali lokatorzy
#1
Uwaga, tekst może zawierać wypalające duszę błędy. Staram się z tym walczyć, ale taki już jestem, upośledzony językowo. Z góry proszę o wybaczenie. I o wyładowanie się na mnie w komentarzach.

Mali lokatorzy.

Wszystko zaczęło się wraz z przeprowadzką. świeżo wyremontowany, dwupiętrowy bliźniak miał stać się dla naszej rodziny pierwszym prawdziwym domem.
Szczególnie dobrze utkwiła mi w pamięci pewna scena. Gdy myślę o niej z perspektywy czasu, wydaję mi preludium, do wszystkiego co nas potem spotkało. Wtedy jednak nic nie podejrzewaliśmy. Byliśmy po prostu zbyt szczęśliwi.
Właśnie skończyliśmy wnosić wszystkie rzeczy do środka. Klaudia i Tomek buszowali gdzieś na górze zachwyceni swoimi nowymi pokojami. Siedziałem wraz z Eweliną na przykrytej folią kanapie, odpoczywając po ciężkim dniu. Całkiem nowe perspektywy, oraz wysiłek fizyczny wprawił nas w dobry nastrój. Dookoła nas piętrzyły się stosy pudeł i kartonów wypełnionych tysiącami trywialnych acz niezbędnych przedmiotów. Wkrótce trzeba będzie to wszystko wypakować i poustawiać, jednak na razie odpoczywaliśmy. W pewnym momencie moja żona pisnęła z obrzydzeniem. Przez środek pokoju przebiegł tłusty, czarny szczur. Nim zdarzyłem zareagować, gryzoń rozpłynął się w przeprowadzkowym bałaganie.
- Nienawidzę ich. – Podkulając nogi do góry, jak gdyby coś miało je zaraz odgryźć.
- Trzeba będzie kupić jakąś pułapkę, czy coś.
I to było wszystko. Pierwsza skaza na naszym nowym, błyszczącym sanktuarium szczęścia. W całym rozgardiaszu następnych dni szybko o niej zapomnieliśmy. Trzeba było ogarnąć wszystkie te sprzęty, znaleźć im nowe miejsca, załatwić prąd, gaz, zapisać dzieci do nowej szkoły i wykonać setki innych drobnych czynności.
Jednak nasi niechciani lokatorzy wkrótce nam o sobie przypomnieli.
Zaczęło się niewinnie. W całym domu, a zwłaszcza w piwnicy znajdowaliśmy ślady ich obecności. Małe brązowe bobki leżące gdzieniegdzie, tajemnicze szuranie słyszane czasem w nocy, dziury w workach i kartonach itp.
Prawdę mówiąc nie bardzo mnie to obchodziło, jednak Ewelina wraz z naszą sześcioletnią córką, miały bardzo radykalne podejście do gryzoni. Aby dały mi wreszcie spokój, rozstawiłem w najciemniejszych kątach piwnicy kilka staromodnych, pułapek ze sprężyną. Długo nie musiałem czekać. Nazajutrz, znalazłem dwa martwe szczury z łepkami zatrzaśniętymi w metalowej ramce. Macie paskudy, to my teraz rządzimy w tym domu. Na wszelki wypadek zastawiłem pułapki ponownie, jednak gdy w ciągu najbliższych kilku dni nic się nie złapało. Ogłosiłem że dom jest oficjalnie wolny od szkodników. Tydzień później powróciły.
Zaczęło się od tego, że podczas zamiatania piwnicy Ewelina dostrzegła jednego jak przemykał koło pieca. Ponownie rozstawiłem pułapki, jednak tym razem cwane dranie nie dały się nabrać. Doświadczone poprzez smutny los swoich towarzyszy, ignorowały kawałkami chleba, słoniny a nawet całkiem drogiego sera. Z czasem szczurza ekspansja postępowała. Do tej pory nie wyściubiały nosa z ciemnej piwnicy, teraz zaś ich pamiątki znajdowaliśmy także wyżej. Tomek podobno widział całe ich stado przebiegające korytarzem. Z początku zbytnio mu nie wierzyłem, bo młody ma cztery lata i niezwykle wybujałą wyobraźnie. Gdy kilkanaście dni później w piwnicy zgasły światła, przekonałem się że prawdopodobnie nie kłamał.
Nasi mali lokatorzy powoli dawali nam się we znaki, lecz czarę goryczy (a właściwie mleka) przelały pewnego niedzielnego poranka. Krzątałem się przy kuchence przygotowując śniadanie, (wypadła moja kolej) reszta tymczasem siedziała przy małym okrągłym stoliku. W powietrzu unosił się zapach jajecznicy i kawy. Podważając drewnianą łopatką jajko by się nie przypaliło, słuchałem z rozbawieniem jak Tomek straszy swoją siostrę.
- Mówię ci! W mojej ścianie mieszka człowieczek i czasem gada do mnie w nocy! – powiedział poważnym, przejętym głosem. Brzmiało to niezwykle komicznie.
- Przestań! Mamo, powiedz mu żeby przestał! – zażądała z zaniepokojona Klaudia.
- Tomek, przestań wygadywać bzdury. – Mama nawet nie wychyliła nosa zza gazety.
- Kiedy to prawda! Mówił że ma wiele zębów i pazurów…
- Zamknij się, barani łbie!
- Wyrażaj się – upomniałem córkę, wlewając gorące mleko do jej miski. – A ty przestań straszyć siostrę. Jakie chcecie płatki?
- Czekoladowe kulki! – zapiszczały radośnie.
Otworzyłem szafkę i wyjąłem kolorowy karton. Na podłogę wypadło ze stukotem kilkanaście czekoladowych kulek. Coś w środku nagle poruszyło się i wprost na moją rękę, wyskoczył olbrzymi szczur. Najstarsza część mojego mózgu zareagowała błyskawicznie. Z obrzydzeniem machnąłem ręką najsilniej jak umiałem. Futrzany pocisk leciała przez chwilę parabolą, po czym wśród brzdęku widelców i łyżek, wylądowała na stole. Trójka która przy nim siedziała odskoczyła jak oparzona, wywracając przy tym krzesła. Wrzask mojej żony niemal przebił mi bębenki. Szczur musiał być równie przerażony, bo gdy uciekał w panice, zderzył się z miską pełną mleka. Gorąca, biała fala spłukała go ze stołu niczym wodospad. Zwierzątko otrząsnęło się i po chwili czmychnęło w jakiś ciemny kąt.
Tomek zaczął płakać a my staliśmy oszołomieni zastanawiając się co się właściwie stało.
Tego było już za wiele, czas na wojnę totalną.
Ewelina stanowczo nalegała byśmy wezwali profesjonalnego deratyzatora, stwierdziłem jednak że sam sobie poradzę z jakimiś kudłatymi wypierdkami. Następnego dnia, z samego rana wybrałem się do sklepu z materiałami domowymi. Wróciłem z imponującym arsenałem, oraz z portfelem lżejszym o dwieście złotych. Wśród machin zagłady znalazło się kilka klasycznych pułapek Hookera, tyle że w masywniejszej wersji z gilotynką ze stalowych zębów, szeroka tuba której wejścia zatrzaskiwały się kiedy tylko coś wlazło do środka, kilka pułapek klejowych(podobno gryzonie wprost nie mogły się od niej oderwać), karmniki z trucizną a nawet najnowszy cud techniki – odstraszacz ultradźwiękowy.
Swoją drogą, wiedzieliście że szczur potrafi dostać się do domu z kanalizacji poprzez toaletę? Tą uroczą anegdotą uraczył mnie sprzedawca widząc moje zakupy. Już nigdy beztrosko nie usiądę na kiblu. Na wszelki wypadek ustawiłem jedną z łapek tuż za rurą odpływową.
Gdy rozstawiłem wszystkie te zabawki z piekła rodem, zacząłem współczuć moim obrzydliwym oponentom. Jednak to była wojna, a na wojnie trzeba być bezwzględnym.
Już pierwsze dni zaczęły przyniosły krwawe żniwo. Ledwie nadążałem nastawić pułapkę a już wpadał w nią szczur. Trujące granulki ubywała zaś w takim tempie, że wkrótce musiałem kupić kolejną torebkę. Ogłaszając sukces, udało mi się wreszcie nieco uspokoić moje kobiety. Znów byłem Panem na zamku.
Po kilku dniach wszystko nagle przestało działać. Początkowo znajdowałem zauważalnie mniej szczurzych trupków niż na początku, jednak mogłem już przecież znacząco uszczuplić populację. Spostrzegłem że coś jest nie tak, gdy natrafiłem na trzecią z rzędu zneutralizowaną pułapkę. Sprytne dranie jakoś nauczyły się je rozbrajać. Najbardziej zaskoczyło mnie gdy odkryłem że pułapka-tuba jest zatrzaśnięta, mimo że była pusta. Jej mechanizm zatrzaskowy znajduje się w środku i niemożliwe jest aktywowanie go od zewnątrz. Przynajmniej śmiercionośne granulki nadal ubywała, choć nie znajdowałem już martwych szkodników dookoła karmnika, tak jak przedtem. Szkoda gadać natomiast o niesamowitym, ultradźwiękowym cudzie techniki – urządzenie po kilku dniach się przepaliło i oddałem je do reklamację.
Wszystko to było niesamowicie dziwne i prawdę mówiąc, przyprawiało mnie o gęsia skórkę. Te paskudne, małe sukinsyny, którym matka natura wyznaczyła rolę pożywienia dla większych zwierząt, wykazywały zadziwiającą inteligencje. Gdy już nauczyły się radzić sobie ze mną i moimi żałosnymi pułapkami, natychmiast rozpanoszyły się po całym domu. Ich ostre siekacze mieliły w papkę wszystko na co natrafiły, chyba tylko z wyjątkiem kamieni. Kable od telewizora, ziemniaki, krzesła, ubrania, meble. Jadalne, czy nie dla nich było wszystko jedno. Nic nie mogło powstrzymać ich piekielnego apetytu. Czasem odnosiłem dziwne wrażenie że robiły to specjalnie, mszcząc się być może za swoich poległych towarzyszy. Myśl ta wydawała się szczególnie przerażająca w nocy, kiedy nie mogliśmy zasnąć z powodu szuranie dobiegające gdzieś zza ścian.
Cała ta sytuacja fatalnie odbiła się na domownikach. Szczególnie na dziewczynach. Ewelina chodziła po domu uzbrojona w ciupagę którą kupiła kiedyś w górach. Wykazywała niemal paranoiczną czujnością. Jej rozbiegane oczy nieustannie lustrowały otoczenie, by upewnić się czy gdzieś nie przyczaiła się mała bestia. Dodatkowo, wkurzona niczym osa, często wybuchała gniewem, wypominając mi bym wreszcie wezwał „pieprzonego specjalistę”. Podobne katusze przeżywała Klaudia która nieustanie była zmęczona i osowiała. Od incydentu w kuchni miała problemy ze snem, a gdy już udało jej się zasnąć, męczyły ją koszmary. Ja zaś wypruwałem sobie nerwy kontynuując bezowocną walkę. Jedyną osobą w domu, która zachowała spokój ducha, był Tomek. Co prawda, z niepokojem zauważyliśmy z żoną, że posiada wymyślonego przyjaciela (który mieszka w ścianie jego pokoju), jednak nie wygląda na to by miało to coś wspólnego z naszą plagą. Ewelina wyczytała w jakieś książce, że to całkowicie normalne w jego wieku i z czasem mija.
Pewnego dnia, szukając w pewnym sklepiku kolejnych pułapek, zwierzyłem się sprzedawcy ze swojego problemu. Masywny człowiek za ladą, który sądząc po kolorze włosów miał bliżej niż dalej do sześćdziesiątki, okazał się doświadczony w temacie.
- No tak, jak dla mnie wszystkie te łapki, lepy i trutki są dobre może na myszy. Szczury są o wiele bardziej inteligentne. Gdy zwęszą jakieś nowe źródło jedzenia, nie rzucają się wszystkie na raz, ale najpierw wysyłają zwiadowcę. Jeśli ten nie wróci, trzymają się od tego miejsca z daleka. To naprawdę cwane sukinsyny.
- To co mam zrobić? – spytałem zrezygnowany.
- Potrzebujesz Pan zawodowcy. Kota szczurołapa.
Czemu wcześniej na to nie wpadłem! Każde dziecko wie że koty łapią gryzonie.
Po krótkich poszukiwaniach, udało mi się znaleźć odpowiedniego sierściucha. Kiedy pierwszy raz przyniosłem go do domu, Klaudia z miejsca się w nim zakochała. Nic dziwnego, z wyglądu był słodkim kocurem o błyszczącej, czarnej sierści i z białymi plamami na łapach oraz pyszczku. Miałem duże wątpliwości co do jego skuteczności. Rolnik od którego go kupiłem zapewniał jednak, że to prawdziwa maszyna do zabijania, zaprawiona w bojach wśród wiejskich pól i stodół. Nawet jeśli, to czy poradzi sobie z całą armią szczurów która okupowała nasz dom? Przestałem wątpić, kiedy pierwszego dnia przyniósł mi w prezencie pięć martwych gryzoni, największych jakie do tej pory widziałem. Oficjalnie rozpoczął się drugi epizod wojny totalnej.
Przez kolejne dni słodki kocurek o niewinnym imieniu Mruczek, szalał po całym domu niczym czarna śmierć w XIV europie. Ja zaś dzielnie mu asystowałem. Cierpliwie rozstawiałem pułapki w nowych miejscach, zmieniając co kilka dni przynętę, by wróg tak łatwo mnie nie rozszyfrował. Ze względu na kota musiałem zrezygnować z trucizn, jednak i tak zbierałem niezłe żniwo. Wszystko szło w dobrym kierunku by szczur stał się w tym domu gatunkiem zagrożonym. Do czasu aż znalazłem martwe ciało Mruczka.
Ponury wtorkowy dzień zmieniał się w ponury wtorkowy wieczór. Padał zimny deszcz, a porywisty wiatr huczał i gwizdał po otworach wentylacyjnych i kominie. Jakiś złośliwy bóg zapewnił mi odpowiednie tło, do okropności jakie mnie czekały.
Zszedłem do piwnicy by napalić w piecu. Gdy zapaliłem światło, na środku pomieszczenia ujrzałem szczura który szybko skrył się za kartonem z rupieciami. Co za głupie zwierzątko, pomyślałem. Aby tak bezczelnie się pokazywać, teraz gdy w domu czyhał Łowca? Widocznie natrafiłem na egzemplarz z uszkodzonym instynktem samozachowawczym, któremu aż do teraz sprzyjało jakieś szczurze bóstwo. Ale już niedługo… Wzruszając ramionami, wziąłem się za robotę.
Znalazłem go wciśniętego pomiędzy stos worków z ekogroszkiem a ścianą, tuż obok pieca. Początkowo pomyślałem że uciął sobie drzemkę w tym przytulnym, ciepłym miejscu. Po chwili zauważyłem że z pyszczka wyciek mu biała ciecz. Dotknąłem go lekko, a kiedy nie zareagował, szturchnąłem nieco mocniej. Leżał bez ruchu, niczym futrzasty dywanik. Przenosząc jego bezwładne ciałko na środek piwnicy, poczułem że jest zimny i nie oddycha. Mruczek był martwy. Co prawda mieszkał z nami zaledwie od kilku dni, w dodatku nie był to żaden pupilek a eksterminator mający swoje zadanie. Mimo to zrobiło mi się potwornie żal, poczciwego futrzaka. Czułem autentyczny smutek i… coś jeszcze. Coś, co pojawiło się gdy minął pierwszy szok, a objawiło się zimnymi dreszczami w okolicy karku. Nie był to strach, jeszcze nie - raczej głęboki niepokój. Jak to się stało? Dlaczego do kurwy nędzy, kot umarł?
Kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Tuż pod piecem stały trzy szczury – ten po środku był niezwykle duży i czarny jak smoła, po jego bokach stały dwa mniejsze, szare. Ich czerwone oczka wpatrywały się we mnie złowieszczo. Po chwili z pod kartonów, starych mebli i worków z węglem wylazło kilkanaście kolejnych. Razem tworzyły wokół mnie nieregularny półpierścień. Poczułem uścisk w żołądku. Co do, kurwy nędzy, pomyślałem… i nagle zgasły światła.
Piwnicę wypełniła gęsta ciemność. Poczułem się tak, jak gdyby ktoś zalał mi oczy smołą. Stałem tak, oniemiały ze strachu a coraz straszniejsze obrazy wirowały w mojej głowie.
Przygryzłem wargi niemal do krwi. Muszę zachować spokój, muszę zacząć myśleć, powtarzałem by się uspokoić. Wyostrzony słuch zaczął wyłapywać różne odgłosy. Świst wiatru, rytmicznie plumkanie wody, głuche stuknięcie, jak gdyby ktoś upuścił coś ciężkiego na podłogę oraz skrzypienie drewna. Wtem, wydobyłem jeszcze jeden znacznie bliższy dźwięk - delikatne szuranie. Po chwili odgłos dobiegał już z wielu miejsc dookoła mnie a towarzyszyło mu cichutkie popiskiwanie.
Zapadła ciemność i szczury wylazły ze swoich nor.
Mimo że piwnica była chłodna i wilgotna, zrobiło mi się potwornie gorąco. Serce waliło mi w piersiach jak oszalałe. Niemal czułem, jak otaczają mnie w ciemności. Moje ciało chciało natychmiast poderwać się do ucieczki, musiałem się jednak powstrzymać bo niechybnie robił bym sobie głowę.
Mimo to nie miałem zamiaru skończyć jak król Popiel.
Myśl o legendarnym władcy pobudziła mnie do działania. Odwróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni i ruszyłem powoli przed siebie, próbując wymacać drogę. Po chwili natrafiłem na poręcz schodów. Uniosłem nogę, spodziewając się zastać solidny, drewniany stopień. Zamiast tego nadepnąłem na coś miękkiego i piszczącego jak gumowa zabawka. Z zaskoczenia straciłem równowagę i wywróciłem się do tyłu. Padłem na plecy tak, aż zaparło mi dech w piersiach. Zakląłem paskudnie. Po chwili poczułem że coś otarło się o moją stopę. Znieruchomiałem. Dookoła mnie rozbrzmiewał tupot setek małych stópek. W wyobraźni zobaczyłem obrzydliwą falę zębów i futra.
Zaczęły włazić mi na nogi i plecy, poczułem że próbują wcisnąć się pod ubranie. Błyskawicznie poderwałem się z ziemi. Oklepując się rękami i trzęsąc się jak bym miał parkinsona, próbowałem zrzucić z siebie te paskudne stworzenia. Chciałem jak najszybciej wziąć nogi za pas, jednak w panice całkiem straciłem orientację. Szczury nie poddawały się agresywnie atakując moje nogawki.
Wtem, gdzieś na górze zaskrzypiały drzwi i oślepił mnie jasny promień światła. Spojrzałem na podłogę. Otaczała mnie czarna, ruchoma kałuża szczurów. Gdy tylko padło na nie światło, błyskawicznie rozpierzchły się na wszystkie strony.
- Adam? – usłyszałem zaniepokojony głos swojej żony. Stała u szczytu schodów, w dłoni trzymała dużą latarką. Chyba nigdy jej widok nie uradował mnie bardziej. Rzuciłem się biegiem na górę.
- Chyba korki wysiadły. U innych na ulicy jest prąd.
- Musimy się stąd wynosić – wydyszałem.
Spojrzała na mnie jak na wariata.
- Co ci się stało? Jesteś cały mok…
- Nie ma czasu – przerwałem jej. – Nie jesteśmy bezpieczni!
- Ale o co chodzi? – spytała nieco zaniepokojona.
Wziąłem kilka głębokich oddechów by się uspokoić i zebrać myśli.
- Posłuchaj mnie uważnie – złapałem ją za ramiona i spojrzałem w jej niebieskie oczy. – Te gryzonie… szczury… one nie są normalne. One… coś planują, nie jesteśmy bezpieczni. Idź po dzieci, spakujcie się i za piętnaście minut jedziemy do moich rodziców. Miałaś rację, deratyzator powinien się tym zająć. Albo ksiądz – wyrecytowałem na jednym wydechu.
- Na miłość boska, o czym ty znowu gadasz?. Przecież to zwykłe szkodniki!
- One zabiły kota! A potem chciały dorwać mnie…
Z pewnością uznała że właśnie odpadła mi piąta klepka. Jednak gdy wspomniałem o kocie, na jej twarzy pojawił się cień niepokoju. Bez dalszych pytań postanowiła wykonać moją prośbę. Na wszelki wypadek.
- Pójdę sprawdzić skrzynkę z bezpiecznikami, może uda mi się przywrócić światło. Uważaj na siebie – pocałowałem ją i ruszyłem w ciemność.
Potrzebowałem światła. Za bardzo bałem się o Ewelinę, by wziąć od niej latarkę. Na szczęście w kuchni była zapasowa. Obijając się o meble i ściany, jakoś udało mi się tam dotrzeć. Nie było tu do końca ciemno tak jak w piwnicy, gdyż przez okna wpadały pomarańczowe światła latarni miejskich. Wygrzebałem zapasową latarkę z jednej z szuflad i ruszyłem dalej. Mocne, białe światło dodawało mi otuchy, jednak dom skąpany w cieniach sprawiał ponure wrażenie. Kilka razy aż podskoczyłem, bo zdawało mi się że coś przemknęło po podłodze, tuż obok mnie. Ze zgrozą uświadomiłem sobie że niekoniecznie była to tylko moja wyobraźnia.
Już w korytarzu wyczułem smród palonej sierści. Zapach stawał się coraz mocniejszy, gdy zbliżałem się do celu. W końcu stanąłem przed zieloną skrzynką z bezpiecznikami. Dotknąłem metalowej powierzchni drzwiczek – była ciepła. Biorąc kilka głębokich oddechów otworzyłem ją na szeroko. Potwory zapach spalenizny wycisnął mi z oczu łzy. Tłumiąc odrazę zaświeciłem do jej wnętrza. Cała tablica rozdzielcza była pokryta sadzą, a jeden z plastikowych bezpieczników był porządnie nadtopiony. Na dnie skrzynki leżał martwy, na wpół zwęglony szczur. Nadal dymił. Moje przypuszczenia okazały się prawdą. Atak który przeżyłem w piwnicy nie był tylko przypadkowym ewenementem. Był to starannie zaplanowany i skoordynowany zamach. Tylko człowiek był do czegoś zdolny, a przynajmniej do tej pory tak myślałem. Z odrazą zamknąłem drzwiczki i pobiegłem na górę, do rodziny. Byli w niebezpieczeństwie.
Idąc korytarzem usłyszałem szloch dochodzący z pokoju gościnnego. Zamknąłem oczy i skupiłem się by upewnić się że się nie przesłyszałem. Nie było wątpliwości – nieopodal ktoś płakał. Ostrożnie zajrzałem do pokoju. W głowie wyświetliło mi się kilka obrazów z paru kultowych, japońskich horrorów. Ujrzałem małego chłopca, który siedział na kanapie z twarzą skrytą w dłoniach. Gdy tylko mnie zauważył, natychmiast podbiegł i wtulił się w moje nogi.
- Tomek? Co ty tutaj robisz? – Starałem się by mój głos brzmiał pogodnie, jednak chyba nic z tego nie wyszło. – Zgasło światło i się wystraszyłeś? No chodź już, tata jest z robą, jesteś już bezpieczny – ukucnąłem i przytuliłem go.
Chyba chciał mi coś powiedzieć jednak przez łzy i zatkany nos nic nie zrozumiałem.
- No przestań już, nie ma się czego bać.
-Mmmmruczekk, onn…
Niech to szlak. Musiał podsłuchiwać, kiedy rozmawiałem z żoną.
- Nie martw się już – pogłaskałem go po gęstej czuprynie. – Kupimy nowego kotka.
- Ttoo moja winaaa. To wszystko przeze mnie! – wyrzęził i rozpłakał się do reszty. Ten widok sprawił że zabolało mnie serce. Chwyciłem go delikatnie za ramiona i spojrzałem mu w twarz.
- Uspokój się na chwilę i posłuchaj mnie uważnie. To co się stało, nie jest niczyją winą. Zwierzątka czasem… odchodzą. Czasami już tak bywa.
- Tttoo on mi kazał… oszukał mnie… - Soczyście pociągnął nosem i kontynuował. – Powiedział że to zabawa… żebym dosypał do jedzenia Mruczka tych brązowych kulek… - i ponownie się rozbeczał.
- O kim, na miłość boską mówisz? Co kazał ci zrobić? – zapytałem, a uczucie niepokoju ogarnęło mnie jak fala zimnego powietrza.
- To onn, Pan ze Ścianyyy. Na początku mówił do mnie… był moim przyjacielem… a potem… a potem mówił o różnych zabawach. Powiedział mi że będzie fajnie jak zacznę rozbrajać twoje pułapki… i… i… wyjmować granulki z karmników… mówił że będziesz się cieszył. A dzisiaj… kazał dosypać granulek do miski Mruczka. Mówił że… będzie mu smakować! A teraz już nie żyje przeze mnie!
Może kiedy indziej nie przejął bym się tą historyjką, wyjaśniając ją dziecięcą wyobraźnią. Jednak nie dzisiaj. Nie po tym co spotkało mnie w piwnicy. Stałem w ciemności z przestraszonym, zapłakanym synem, uświadamiając sobie coraz dobitniej że poza szczurami w moim domu mieszka coś jeszcze. Przeszywający ciało strach zmroził moje myśli. Z całych sił starałem się, by wrzaskiem nie uciec. I nagle, jedno spojrzenie w zapłakane oczy Tomka uświadomiło mi że nie mogę tego zrobić. Wziąłem się w garść i po chwili wiedziałem już co trzeba zrobić. Pomysł był szalony, jednak wtedy wydawał mi się odpowiedni.
- Gdzie mieszka Pan ze ściany? – zapytałem.
- W moim pokoju.
- A więc pora się go pozbyć. Jak potwora z szafy – spojrzał na mnie zadziwiony a ja chwyciłem go za rękę.
Zanim skierowaliśmy się do pokoju Tomka, zajrzeliśmy jeszcze na chwilę do garażu.
Wchodząc po schodach na górę, szykowałem się mentalnie na to co mnie czeka. W lewej dłoni trzymałem ciepłą rączkę mojego syna, w prawej zaś chłodny, drewniany trzonek siekiery – obie te rzeczy dodawały mi odwagi. To co zamierzałem zrobić mogło wydawać się szalone, jednak miałem przeczucie. Mrożące krew w żyłach, przyprawiające o lodowate ciarki przeczucie.
- Gdzie jest – spytałem cicho tuż przed drzwiami do jego pokoju.
- Mówił do mnie tuż obok Spider-mana – pisnął przerażony.
Wziąłem kilka głębokich oddechów i zacisnąłem ręce na trzonku.
- No to wchodzimy. Trzymaj się po drugiej stronie pokoju, jak najdalej ode mnie.
Wkroczyliśmy do ciemnego pokoju. Oświetlając pomieszczenie latarką, rozejrzałem się dookoła. Od razu było widać że pokój należał do małego chłopca. Po prawej stronie stał niebieski regał wypełniony książkami i zabawkami. Tuż przy drzwiach znajdowało się niewielkie biurko. Stał na nim mały telewizor a wokół niego zalegały kredki i wycinanki. Jednak prawdziwy plac zabaw znajdował się na podłodze. Na puszystym, zielonym dywaniku, niczym na jurajskim pastwisku odpoczywały plastikowe dinozaury. Wśród nich leżały pojedyncze klocki lego. Ich większe skupisko znajdowało się trochę dalej, gdzie z chaosu różnokolorowych kawałków wyłaniał się zamek, góra albo robot – nie miałem pewności.
Skierowałem promień latarki tuż nad łóżko, gdzie wisiał na ścianie człowiek-pająk. Bujając się na wiązce pajęczyn wydawało się że próbuje wyskoczyć z plakatu. Wskazałem palcem tuż obok niego, patrząc na mojego syna. Przytaknął głową. Postawiłem latarkę na biurku w taki sposób by oświetlała tamto miejsce. Uważając na klocki i zabawki, bezszelestnie prześlizgnąłem się przez pokój. Kucając na łóżku, przyłożyłem ucho do ściany. Usłyszałem delikatny chrobot, jak gdyby coś się wewnątrz poruszało. Otarłem pot z czoła, poprawiłem uchwyt i zamachnąłem się z nad głowy.
Z głuchym hukiem ostrze wbiło się w regipsową skorupę i utknęło w środku. Chwytając trzonek, jak do przeciągania liny, z całej siły pociągnąłem do siebie. Duży kawał ściany odpadł, otwierając nieregularną, klinowatą dziurę. Chmura gipsowego pyłu którą przy tym wytworzyłem, wpadła mi do oczy powodując piekący ból. Gdy wreszcie udało mi się oczyścić oczy, zobaczyłem że we wnętrzu ściany coś się porusza. Poczułem smród rozkładu.
Wyglądało to tak, jak gdyby żyło tam całe gniazdo szczurów. Pulsująca plątanina małych, włochatych ciałek zdawał się imitować żywą tkankę. Po chwili, gryzonie zaczęły wylewać się z wnętrza niczym futrzana fala, zalewając łóżko i podłogę. Nie próbowałem ich ścigać, gdyż widok tego co odsłoniły sprawił że na całym ciele zaczęły jeżyć mi się włosy.
Przypominało to trochę jakąś makabryczną kiść daktyli. W samym centrum tkwił masywny węzeł, splątanych ze sobą ogonów. Wyglądał jak kula utworzona z trupich palców. Na ich końcach znajdowały się szczury – były mniejsze od swoich pobratymców i na pierwszy rzut oka wyglądały na chore, jednak były ich dziesiątki. Ich sierść była biała i przerzedzona, w wielu miejscach zwyczajnie jej brakowało, odsłaniając płaty zmarszczonej skóry. Coś jednak sprawiało, że nie można ich było postrzegać w kontekście pojedynczych osobników. Może to świadomość że poprzez te ogony właściwie nie mogą funkcjonować oddzielnie, może zaś ruch pojedynczych osobników który wspólnie składał się w jakiś uporządkowany rytm. Podświadomie wiedziałeś że były tylko cegiełki, pojedyncze komórki tworzące jeden dziwaczny organizm.
Gdy minęło pierwsze zaskoczenie, w mojej głowie pojawiła się myśl – trzeba to zniszczyć, nie wiem co to, ale trzeba to zniszczyć. Zmobilizowany tym impulsem, zamachnąłem się siekierą. W tym momencie, wszystkie białe szczury zwróciły się jednocześnie w moją stronę. Przez ułamek sekundy ponad setka czerwonych oczy lustrowała mnie przenikliwie. Wtedy to coś wydało z siebie przerażający, niezwykle wysoki dźwięk przypominający pisk. „Organizm” wystrzelił ze ściany niczym kula armatnia i uderzył mnie w pierś. Impet był tak duży że wyzionąłem całe powietrze z płuc. Padając na ziemię, poczułem jak kilka klocków lego boleśnie wbiło mi się w plecy. Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje. Otrząsnąłem się dopiero gdy usłyszałem pełen przerażenia krzyk Tomka. Zacząłem szarpać się ze szczurzą kulą, próbując się jej pozbyć z klatki piersiowej. Nie mogłem jej zrzucić, gdyż kilkadziesiąt par małych, ale ostrych pazurków wczepiło mi się w ubranie. Obrzydliwa woń, którą stwór zdawał się emanować przyprawiała mnie o mdłości.
Nagle poczułem potworny ból, jak gdyby ktoś wbił setki igieł w moją klatkę piersiową. Zaczęły się wgryzać. Spanikowany, niemal histerycznie zacząłem walić w to pięściami rozcinając sobie przy tym kłykcie, jednak nic to nie dawało. Czułem jak kilkadziesiąt ostrych siekaczy próbuje rozerwać moje ciało.
- Tato, łap! – usłyszałem i nagle coś wpadło mi do ręki. Gdy tylko uświadomiłem sobie że to nożyczki, zacząłem dźgać nimi potwora. Przeraźliwy pisk, niczym szklany kolec przeszył moje bębenki. Po chwili poczułem stwór puszcza moje ubranie. Tylko na to czekałem. Sięgając obiema rękami w centrum kotłującej się masy szczurów, chwyciłem za obślizgły pęk ogonów i z całej siły rzuciłem „tym” za siebie. Stwór z wilgotnym plaskiem zderzyła się ze ścianą.
Wstałem błyskawicznie. Adrenalina która płynęła w moich żyłach na razie tłumiła ból, jednak poszarpana koszulka w której byłem, aż ociekała krwią. Przynajmniej nie pochodziła tylko z moich ran.
To coś leżało rozpłaszczone na ziemi, niczym brudny mop. W miejscu w którym zderzył się ze ścianą, odcisnął się wyraźny ślad, jak od piłki nożnej umoczonej czerwoną farbą. Szczury były najwyraźniej oszołomione, bo jedynie lekko podrygiwały pojedyncze łepki. To była moja szansa. Podniosłem z ziemi siekierę i uderzyłem z nad głowy. Ostrze trafiło w sam środek i zatrzymało się wbijając w drewnianą podłogę. Strumień krwi obryzgał ścianę i moje spodnie. Przeraźliwy pisk znów poraził moje uszy – na początku wysoki i doprowadzający do szaleństwa, by potem stopniowo ucichnąć jak w radiu po odłączeniu zasilania. Przez chwilę nic się nie działo, po czym „organizm” nagle rozpadł się na kilkadziesiąt oddzielnych, przestraszonych szczurów. Kilka z nich leżało bez ruchu a reszta rozbiegła się w popłochu, by następnie uciec przez drzwi wejściowe. Ściganie ich nie miało sensu, było ich za dużo. Poza tym, instynkt podpowiadał mi że to już koniec. Spojrzałem na bladą twarz syna, który przycupnął w kącie pokoju.
- Jeśli zamierzasz wymyślić kolejnego zmyślonego przyjaciela, niech tym razem nie będzie prawdziwy. – Chyba nic z tego nie zrozumiał, więc uśmiechnąłem się tylko a następnie go przytuliłem.
Kilka następnych dni spędziliśmy u moich rodziców. Zaraz następnego dnia, zadzwoniłem do firmy deratyzacyjnej. Nie szczędziłem grosza, więc zjawili się po już po paru dniach. Musieli nieźle się zdziwić kiedy na miejscu zastali dom absolutnie wolny od szczurów. Prawdę mówiąc wcale się nie zdziwiłem. W końcu osobiście zabiłem ich Króla.
Król Szczurów. Na wzmiankę o nim natknąłem się w pewnej książce, kiedy szukałem informacji o plugastwie, które żyło w ścianach pokoju mojego syna. W 1748 r. niemiecki młynarz Johann Heinrich Jager, zauważył ze zdziwieniem że w jego mące coś się porusza. Z przerażeniem odkrył że było to skupisko kilkudziesięciu żywych szczurów połączonych ogonami. Zjawisko to, chociaż bardzo rzadkie, występowało na terenie całej europy a kilka z nich jest potwierdzone i dobrze udokumentowane. Naukowcy nie są zgodni co do tego jak Król szczurów powstaje. Jedni sądzą że anomalia ta powstaje już w łonie matki i jest odpowiednikiem naszych bliźniąt syjamskich. Inni zaś podejrzewają że gdy dużo gryzoni zgromadzi się w ciasnym miejscu, czasem ich ogony mogą samorzutnie się splątać. Nie było natomiast nic na temat innych „właściwościach” Króla, może pyzatym że to zły omen. Może to i dobrze. Pewnych spraw człowiek nie powinien zbyt długo roztrząsać, o ile nie chce wpaść w otchłań szaleństwa…
Po kilku dniach wróciliśmy do domu. Już nigdy więcej nie spotkaliśmy w nim szczura.
Odpowiedz
#2
Bardzo interesujące rozwinięcie zjawiska "Króla szczurów". Faktycznie co nieco można o tym przeczytać.
Ty nadałeś całości nieco cech paranormalnych. Zakładam, że "toto" rozmawiało z dzieciakiem telepatycznie. Nie powiem, sytuację grozy udało Ci się zbudować. Napięcie stopniowałeś umiejętnie. Akcję rozwiązałeś również logicznie. Zabrakło mi tylko tego co zazwyczaj pojawia się na końcu klasycznych horrorów. Wiesz o co mi chodzi. Niby zło zostało pokonane, wszystko jest cacy, ale jednak gdzieś się czai.

Warsztatowo dość prościutko, powiedziałbym wypracowaniowo, choć nienagannie. Może ten wstęp taki trochę nijaki. Właściwie tak mogłaby zaczynać się większość amatorskich opowiadań. Wiesz coś w stylu "Mam na imię Tomek i przeprowadziliśmy się z żoną Kasią" Mimo, że pozornie prawidłowe, ale jakieś takie trochę ... no właśnie, jak wypracowanie w szkole.

W sumie nie wiem, czy widziałeś kiedyś kota otrutego trutką na szczury? To paskudztwo zrobione jest na bazie wafaryny. Działanie toksyczne powoduje zablokowanie w organizmie syntezy substancji odpowiedzialnych za krzepnięcie krwi. Skutkiem tego jest rozszczelnienie się naczyń krwionośnych i wylewy. Twój kotek miałby więc krwawe wybroczyny z nosa i pyszczka. Nie umarłby też tak szybko, ale łaził osowiały z charakterystycznym objawem "wysunięcia" trzeciej powieki. Kot w przeciwieństwie do nas ma takową, nazywaną migotką. Oczy kota są wtedy zasnute w pewnej części taką mlecznobiałą błoną.
Śmierć nie następuje od razu. zwierzak zazwyczaj choruje dzień lub dwa. Można mu pomóc np podając witaminę K. Ale to już gestia weterynarza. Objawy, które przedstawiłeś, sugerują raczej substancje o silnych właściwościach kwasowych (o ile mnie pamięć nie myli).
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości