Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Istota rzeczy
#1
Nawa główna ciągnie się na kilometr w głąb niebieskiego koloru aparatur. Na ścianach rzędami zwisają długie przewody, którymi co rusz wędrują ciemne i jasne odmiany krwi. Obok nich, jak trofea, świeżo odjęte kończyny. Wyżłobienia w podłodze zapchane są całkowicie i tylko w bladym świetle widać zarysy tańczących nóg i rąk. W głębi nawy ludziom wszywano tanie zastępniki z Chin i podawano dożylnie chemię by nikt nie wyszedł z anafilaksją. Co miało stać się z nim dalej – nikogo nie obchodziło. To był zaułek dla bezdomnych. U wyjścia czekała kolejka desperatów. By ich zachęcić, dawano namiastkę ciepłego posiłku. Robiły to młode studentki, za biedne na to miasto i bez znajomości. Nędzarze właśnie szczerbią pamiątki po zębach. Ci którzy wciąż mieli ręce, próbują złapać chociaż jeden z pośladków, chociaż na jedną chwilę. Małe przyjemności.
Na Monreala czeka cygarmistrz. Podaje mu dwa papierosy i zaprasza do komory gazowej. W komorze czeka już Archimedes i z oczyma rozrzuconymi na całej posadce gra w lotki. Celuje prosto w katarakty, zwyrodniałe siatkówki i plamki żółte. Lotki robi z połamanych kości i kosteczek. Zaiste, ma ich tu tysiące.
Widząc Monreala wstaje, otwiera właz za plecami i zamyka starannie gdy siepacz wchodzi już do środka.
Katakumby pachną winem i starym drewnem. Uchodzi sto kroków i skręca w prawo, gdzie może dojrzeć światło dzienne. Niedługo później puka do drzwi, na których próżno szukać śladów krwi. Czyste, solidne drewno ustępuje, gdy pociąga za klamkę.
M. Reach częstuje go ogniem. Monreal pali z uprzejmości.
- Gdy już stracisz czujność, Mon – mówi M. Reach i topi podbródek w fałdach tłuszczu – zapraszam cię do kolejki na górze. Brakuje nam aryjskich organów.
- Monsieur? – pyta Monreal, wpatrując się w dwa niesymetrycznie wypalane papierosy.
- Przecież to jasne – wyjaśnia M. Reach. – Ponad połowa z nich to rasa kaukaska przetrącona przez indyjskie geny. Sierociniec świata. Siedemdziesiąt procent tkanek i krwi mamy od populacji czarnowłosej. Osób o jasnym odcieniu skóry i blond włosach traktujemy jak królów.
- To znaczy mordujecie ich?
M. Reach nie lubi tego sformułowania.
- Oferujemy all-inclusive.
- Kadłubki z polisą na życie.
Papieros tli się w ustach.
- Widziałeś kogoś takiego?
Monreal palcami gasi niedopałki.
- Raz czy dwa. Jeśli stracę czujność, nigdy tu nie wrócę, M. Reach.
- Świadomie, na pewno nie.
Monreal pozwolił spaść popiołowi na stuletni dywan. Zmierzył spojrzeniem M. Reach’a i zapytał:
- W czym mogę pomóc, Monsieur.
Otyły właściciel katedry wzruszył ramionami.
- Tym co zwykle, Mon. Skosztujesz wina?
- Przed pracą dziękuję.
M. Reach przytaknął.
- Tym co zwykle – powtórzył ciszej. – Jedna osoba, bez uwagi na metodę. Byle nie było zbyt krzykliwie, bo ktoś zacznie coś węszyć. Masz swoje sposoby, Mon. Grunt byś dokładnie wyczyścił wszystkie materiały jakie ma w posiadaniu.
- Wszystkie?
- Absolutnie wszystkie.
- Więc ma coś grubszego?
- Typ idealisty. Nieprzekupny. Richard Weimar, genetyczny szkop, masz tu pliki z rysopisem i charakterystyką. Namiary musisz potwierdzić, bo często zmienia lokalizację.
- Spodziewa się czegoś?
- A ty byś się nie spodziewał na jego miejscu?
Retoryczne pytanie.
- Stawka?
- Ta sama.
- Żądam podwójnej.
- Niby dlaczego?
- Nazwijmy to powodami moralnymi.
M. Reach zdziwił się uprzejmie.
- Zadziwiasz mnie, Mon. Że niby Ty masz sumienie! To, to samo faux-pas, co twierdzić, że w tym przybytku wciąż mieszka bóg.
Nalał sobie wina i wzniósł samozwańczy toast.
- Jeśli już jakiś mieszka, to tylko ja.
Monreal nie takie spojrzenia wytrzymywał.
- Coś jeszcze, Monsieur?
M. Reach odprawia go skinięciem głowy. Monreal wychodząc z budynku odbiera jeszcze paczuszkę ze sprzętem. Powstrzymuje chęć klepnięcia dwóch ładnych studentek nalewających herbatę ludziom w kolejce i po prostu przedziera się na drugą stronę ulicy, idąc w głąb dusznej metropolii.

Poziom najniższy miasta żyje własnym prawem. Im niżej, tym mniej policji. Im niżej, tym więcej samowładzy. Samowładza równa się tu prawom. Stanowione strachem, nigdzie nie spisane, a przyjęte. Monreal ma ciężkie odznaki w torbach i nikt na ulicy go nie zaczepia. Ma markowy garnitur, bo śmierć lubi ładne ubrania. Idzie długo, jednak nogi mu się nie męczą. Jest zdrowy. Wart dużo pieniędzy, gdyby ktoś chciał na nim zarobić.
Wielu chciało.
Nie ma chyba na dnie wielu osób takich jak on. Wciąż całych i nietkniętych. Gdzie nie spojrzy, widzi niedostatki. Dziewczyna na rogu mruga do niego zza sześciu palców. Wszystkich wciąż ładnych, więc nie dziwić jej się, że postanowiła na nich zarobić. Ma sześć pierścionków, tanią biżuterią nadając wartość taniemu życiu. Monreal ucieka spojrzeniem w niebo. Czasem dojrzewa je prześwitujące w plątaninie nowych, nienazwanych stopów. Co rusz nad głową przejeżdża jakiś pociąg, wszystko się trzęsie i krople wody spadają prosto na maklerkę od Gucciego. Haute Couture stanowi tutaj rzadko spotykany rodzaj znaku.
Nie podchodź, bo zarabiam na zabijaniu takich jak ty.
Nikt nie podchodził.
Monreal dociera do miejsca, gdzie zwykle rozpoczynał swoje przygody. Wrzuca hotelarzowi trzy marki, ten rozpłaszcza się na podłodze i winda już czeka by zawieźć siepacza na siedemnaste piętro. Siedemnaste piętro jest na drugim poziomie i tam nie ma już tabu w postaci haute couture, nie ma emblematów śmierci w wysokiej elegancji. Jest normalny świat, normalnych ludzi, gdzie widać niebo i przebrzmiewa radosna nuta.
Monreala interesuje już tylko to dla kogo muzyka przestanie grać.
Dopasowanie metody zależy od tego na którym poziomie Richard Weimar mieszka. Aby do tego dociec, Monreal nie szpera w internecie, pełnym policyjnych botów. Robi coś zdecydowanie bardziej staroświeckiego. Przegląda książkę telefoniczną.
Reichard Weimar, jak się okazuje, mieszka na dolnych poziomie drugim. Monreal momentalnie zapamiętuje adres i bez zbędnych ceregieli wyciąga prostego luisona z tłumikiem i komplet nanobów. Luison do ochrony, nanoby do akcji, kataloguje sobie w głowie. Winda wiezie go na dziesiąte. Nawigacja prowadzi do celu.
Nie musi bawić się w konwenanse. Nikt, naprawdę nikt nie przejmuje się tym co stanie się z ludźmi poniżej piętnastego piętra.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Przyszedłem z zamówieniem.
- Niczego nie zamawiałem.
- Nie chodzi o pańskie zamówienie.
- A o jakie, jeśli mogę spytać?
Monreal pokazuje broń.
- Wie pan co to Luison?
M. Weimar przełyka ślinę.
- Śmierciożerca.
- Dokładnie, M. Weimar.
Chwila zawahania.
- A jeśli odmówię?
- Wproszę się, Monsieur.
- Ucierpi moja duma dżentelmena, jeśli zmusi mnie pan bym jednak pana wyprosił.
Monreal wchodzi o stopień wyżej.
- Opór nie ma sensu.
- Bynajmniej. Ma sens, jak domyśla się pan, dla mnie. Dla pana to tylko kłoda pod nogami.
Monreal stoi już na równi z M. Weimarem i chłonie wzrok jego bladych, chabrowych oczu.
- Gałązka. Sucha. – oznajmia tym samym, spokojnym, martwym głosem. – Wie pan co się robi z suchymi gałązkami?
- Depcze i łamie.
- Łamie wystarczy.
M. Weimar robi dwa kroki w bok i przepuszcza Monreala.
- Umie pan kreślić perspektywy.
- Dziękuję.
- Reflektowałby pan na kawę lub herbatę?
- Earl gray jeśli można.
- Naturalnie. Ładna maklerka. Proszę usiąść.
Fotel jest stary, wysłużony.
- Więc czym mogę zawdzięczać Pańską… wizytę?
Monreal patrzy w okno za którym widać tylko rusztowania kolejnych pięter.
- M. Weimar. Będzie mi przykro zabić pana przed pytaniami, które mam, więc odradzam robić z siebie wariata.
M. Weimar patrzy na niego niepewnie.
- Nie robię z siebie wariata. Panie…
- Monreal.
- Panie Monreal. Po prostu… - siada w fotelu obok.
- Po prostu co?
Pięćdziesięciolatek wzdycha głęboko.
- Nie jest pan pierwszy. - Cisza. – Z której katedry pan jest?
- Jana Chrzciciela.
- Ach, piętro zero, sam grunt?
- Tak.
- Jak tam jest?
- Tłoczno. Ciemno.
- Nie lubi pan rozmawiać, panie Monreal?
- Po prostu jestem znudzony.
- Czym, jeśli mogę wiedzieć?
- Tą całą operetką. Kiedyś to miało sens, M. Weimar. Dziś wystarczy zapukać do drzwi, by zabić.
- Pan mnie jeszcze nie zabił. – Przypomina uprzejmie blondyn.
- Jeszcze… - Monreal wskazuje palcem czajnik. – Herbata gotowa.
- A no tak, dziękuję, już nalewam. Proszę mi tylko powiedzieć…
- Hm?
M. Weimar zastyga nad kubkiem.
- Ile? – wydusza z siebie.
- Ile co?
- …Ile panu zapłacili.
- Jeszcze nic – odpowiada rozbrajająco szczerze Monreal.
- Aha. To nieco komplikuje sprawę.
- Dlaczego?
- Nie mam jak pana przekupić.
Monreal uprzejmie śmieje się pod nosem.
- Więc ile chcą panu zapłacić? – dopytuje się M. Weimar.
- Podwójnie.
- Mhm. Za?
- Pańską głowę.
- Więc dlaczego…
- I pana wiedzę.
Mężczyzna milczy przez chwilę.
- Aha… No tak. To dlatego jeszcze… „rozmawiamy”?
- Tak.
- Rozumiem. A czy moją głowę chcą w sensie… literalnym?
Chwila zawahania.
- Nie.
- Nieco mnie pan uspokoił.
Monreal mierzy rozmówcę wzrokiem.
- Niebawem uspokoję pana na stałe.
Weimar kryje swoje uczucia w ceremoniale podawania herbaty.
- A gdybym powiedział panu, że to zbędne? – zagaduje w końcu.
- Wzruszyłbym ramionami.
- Dżentelmen nie wzrusza ramionami.
- Dobrze. Więc strzelił bym do pana po raz pierwszy.
Weimar opada na fotel.
- To… by utrudniło dotarcie do mojej wiedzy.
- Umiem to zrobić tak by bolało, bez konieczności utraty przytomności. Tak by zdążył się pan stać… suchą gałązką.
- By mnie złamać? – dopytuje Weimar, podpierając brodę drżącą dłonią.
- I może podeptać.
- Rozumiem.
- Ilu przedtem tu było? – zmienia temat Monreal.
- Sześciu.
- To dziwne, że jeszcze pan żyje. Co się z nimi stało?
- Różnie. Część po prostu wyszła.
- Mhm. Dobra herbata, Monsieur.
- Dziękuję.
Monreal odkłada filiżankę i mierzy w stronę Weimara.
- A teraz dosyć pierdolenia, Monsieur. Gdzie są pliki?
Mężczyzna siedzi zapatrzony w lufę.
- Na moim komputerze.
- Gdzie?
- W piwnicy.
Monreal odchodzi na dwa kroki, jednak po chwili staje i wraca tuż przed zaciśnięte oczy Weimara.
- Mhm, to tak Monsieur. Ja tam wejdę, a za ścianą będzie basen z aligatorami, tak?
Przykłada lufę do skroni.
- Radzę się panu zacząć, kurwa, BAĆ!
Weimar prostuje drżące dłonie.
- Jak panu mówiłem… to… zbędne.
- Co. Jest. Zbędne – cedzi Monreal.
Mężczyzna odpowiada nieco pewniejszym głosem.
- Całe pańskie… działanie.
- Jesteś androidem? – pyta szybko siepacz.
- Nie.
- Cyborgiem?
- Nie.
- Hologramem?
Otwarte oczy.
- Nie.
- Sobowtórem?
- Nie.
- No to?
- No to? – papuguje Monreala przestraszonym głosem.
- To dlaczego całe to działanie jest ZBĘDNE?
Weimar przełyka ślinę.
- Powiem jeśli się pan uspokoi, wylałem przez pana całą…
Monreal szarpie mężczyznę za rękę, pcha go w stronę ściany i jednym kopniakiem łamie nogę w kolanie. Weimar sapie z szoku i zaczyna agonalny krzyk do nieba. Siepacz zatyka mu usta.
- Gdzie są pliki?! – wypala Monreal .
- Na dole! – cedzi poczęstowany dwoma ciosami w wątrobę Weimar.
Monreal szarpie go za krawat i sadza z powrotem na fotelu. Mężczyzna płacze trzymając się za wykrzywione kolano i jęczy coś pod nosem pomiędzy głośnymi atakami płaczu.
- Dlaczego to jest zbędne?
- Booo jeeeeest! Złam…
Pięść uderza w twarz mężczyzny uciszając go na chwilę.
- Mów konkretnie, Monsieur – syczy Monreal machając bronią – bo przysięgam wyżrę ci tym mózg i będziesz znacznie bardziej potulny.
Po chwili sapania, Weimar zaczyna bąkać o czymś pod nosem, dławiąc się własnymi łzami.
-Co? – dopytuje Monreal.
- Morf… Morfina – mówi Weimar i pozwala głowie opaść.
Monreal daje mu jedną, sporą dawkę, którą znajduje w apteczce w kuchni.
Czeka kilka minut nim zacznie działać. Milczy.
- Nie pytałeś… dlaczego chcą mnie… zabić – mówi w końcu Weimar.
- Nigdy nie pytam.
- O Boże…
- Hm?
- Noga…
- Mów.
Parę głębszych oddechów.
- Przyszedłeś go zagrażam całemu interesowi kantorów organów i przechowalni.
- A jak jest?
- Tak że… nie zagrażam.
- Albo zaczniesz mówić konkretami, albo złamię ci coś jeszcze.
Weimar patrzy na Monreala wilgotnymi oczyma.
- Wynalazłem alternatywę na przeszczepy.
Monreal odchyla się w fotelu.
- Jaką?
- Montuje się komórki macierzyste i koduje informacje w co mają się zamienić.
- To już było wynalezione.
- Tak. Ale ja zrobiłem taki myk, że każda komórka macierzysta z każdego organizmu na świecie, sztuczna czy niesztuczna wytwarza z innymi każdy organ.
- Każdy?
- Tak.
- W ilu przypadkach?
- Stu procentach przypadków.
Milczeli dłuższą, rwaną oddechem Weimara chwilę, aż mężczyzna pyta:
- I co ci chodzi po głowie?
- „O kurwa”.
Wiele chwil kłótni z myślami, gdy Weimar spróbował poruszyć nogą i niemal popłakał się z bólu.
- Więc dlaczego pan tego jeszcze nie opublikował?
- Jak to?
- Wyników.
- Na jakim pan świecie żyje? – wypala nagle Weimar.
- Nie rozumiem.
- Rozejrzyj się pan, zastanów! Nie będę wszystkiego tłumaczył.
- Obawiam się, że będzie pan musiał.
Broń wyłania się na oparcie fotela. Weimar wzdycha.
- Dla świata – pauzuje. – Nieopłacalne są wynalazki mego typu.
- Jak to?
- Tak to. Wie pan, że lek na HIV czy raka powstał już dawno temu?
- Pan go stworzył?
- Gdzie tam. Kilkoro różnych ludzi.
- Więc dlaczego nie ma ich w sprzedaży?
- No właśnie, dlaczego? – pyta Weimar przenikliwie, boleśnie oparty na zdrowej nodze.
- Nie wiem.
- Bo są nieopłacalne!
- To bezsensu.
- Gdzieżby. Już od dawna więcej ludzi żyje z zarabiania na nowotworach niż przez nie umiera. Popyt i podaż określa przydatność wynalazków. Genialne diety jak ta doktora Gersona zostały przez bogate lobby farmakologiczne w Ameryce po prostu zakazane. Samego Gersona zwyczajnie w świecie zamordowano. A pan myśli, że kim i po co tu jest? Nie czyści pan niewygodnych ludzi?
- Czyszczę.
- Ja jestem niewygodny! – peroruje Weimar. – Nie dlatego, że mam haki na pana szefa, tylko dlatego że chcę leczyć ludzi. A oni zarabiają na tym, że ci są chorzy i zdesperowani. – Opada z powrotem na oparcie fotela. - Tu leży konflikt interesów. Ale z jego przyczyny też pańskie działania są zbędne.
- Niech mi to pan w końcu wytłumaczy, Monsieur.
- Będzie krótko i zwięźle. Pojawia się ktoś, kto twierdzi że ropę naftową można wydobywać nie tylko z czystych złóż, ale też z łupków i skałek. Co się dzieje?
- Zaczynają na tym zarabiać?
- Jeżeli są mądrzy. Ale są też tacy co biorą excela i liczą. I wychodzi im, że to rozwali im biznes. Więc publikują informacje że takie wydobycie jest nieefektywne i degeneruje środowisko. Chociaż to nieprawda.
- Skoro to nieprawda to jak…
- Prosto, panie Monreal. Wszyscy mogą wiedzieć, że ślimak to nie ryba, ale co z tego jeśli wmówi się osobom decyzyjnym, że to jednak ryba?
Monreal milczy.
- Tak samo jest z nami, odkrywcami. Co z tego, że chcesz ratować świat. Jeśli powiesz o tym wielkim profesorom i światłościom nauki, to zjedzą cię z zawiści i odbiorą tytuły. Jeśli powiesz o tym ludziom, to ktoś w końcu przyjdzie cię zabić, jak pan. Jeśli powiesz o tym producentom, przyjdą wyrżnąć całe piętro by mieć pewność, że wyplenili nasienie zarazy. – Weimar łapie oddech. – Świat ma zdychać, by można było na tym zarabiać, panie Monreal. By trzymać go na kroplówce i okradać gdy jest nieprzytomny.
- Ale przecież musi się dać coś z tym zrobić.
- Po co?
- Dla ratowania ludzi, właśnie!
- Co za paradoks, że mówi mi o tym morderca.
- Ja przynajmniej znam swoją rolę – cedzi wyraźnie ciszej Monreal. – A jak widzę pan, Monsieur, nie.
- Dlaczegóż to?
- Bo mówi pan o ratowaniu ludzi, a tak naprawdę nic w tym kierunku nie zrobił.
- Oni sami nie chcą się ratować. Ile trwałoby zanim zaczęli by ufać nieznanemu i pojęliby, że nie muszą żyć z plastykowymi wątrobami? Lata? A tym co już żyją? Czyli połowie społeczeństwa? Proszę sobie wyobrazić, że przyszliby i powiedzieli, tak! Przyznajemy się do winy! Sprzedaliśmy się! Można było inaczej. Myśli pan, że ludzie potrafią się do czegoś przyznać? WOLĄ ZDECHNĄĆ, niż pokazać, że się mylili! I tak, dlatego pańska misja, panie Monreal, nie ma sensu. Bo i tak zabiłby pan trupa.
- Więc po co chce pan żyć, Monsieur?
Chwila taksowania pokoju wzrokiem.
- Bo mam dzieci.
- Słucham?
- Mam dzieci. Żony już nie, ale dzieci… dzieci mam.
- I dla nich? To po co panu te pliki i odkrycia?
- Bo może gdzieś… kiedyś… Ktoś z możliwościami… Ktoś dobry.
- Ale tacy ludzie istnieją przecież już teraz! – wypala Monreal.
- Mam słuchać mordercy w tych kwestiach?
- Tak.
Weimar patrzy bystrym wzrokiem.
- Niby dlaczego?
- Bo jeszcze nie wszystkich udało mi się zabić.
Weimar otrząsa się chwilę z depresyjnego nastroju, wzrokiem unika złamanej, pęczniejącej bólem nogi.
- To tylko cień marzenia, zgubiony ślad… - bąka pod nosem.
- Jak pan poradził sobie z innymi?
- … zwiędły kwiat, nic więcej, ludzka jesień, wszyscy umrzemy…
- JAK pan poradził sobie z innymi, Monsieur.
Weimar szybko łapie uwagę.
- Jakimi innymi?
- Takimi jak ja.
- Rozmawiałem z nimi.
- Jak ze mną?
- Tak.
- Wszyscy wyszli?
- Dwóch się zabiło.
- Nie wierzę.
- Niech pan nie wierzy.
- Wszyscy chcieli z panem rozmawiać?
- Nie.
- Więc?
- To tych dwóch. Najpierw zobaczyli pliki.
- I?
- I zapytali.
- I?
- I wybiegli. Jeden strzelił sobie w łeb, drugiego zmieliła wentylacja w boku budynku.
Chwila myślenia.
- Czy mieli przeszczepy?
- Tak. A pan ma?
- Nie.
Weimar przytakuje.
- Aha.
Monreal wstaje i podchodzi do okna.
- Wie pan – zaczyna powoli – to tak jakby przyjść i próbować zabić człowieka, który chce uratować miliony takich jak ty sam.
- Biedne dzieci umierającej ziemi?
Siepacz patrzy w oczy naukowca.
- Ale ci co trzymają jej kroplówkę…
- … Nie chcą na to pozwolić – dokańcza za niego mężczyzna.
Milczą dłuższą chwilę. Monreal słyszy, jak Weimar próbuje się podnieść i jak daje za wygraną.
- Zabije mnie pan?
- Nie wiem – odpowiada spokojnie.
- A jeśli nie?
- To zabiją mnie.
Weimar wbija wzrok w podłogę.
- Cholera… Nie ma pan wyboru, prawda?
- Ano nie.
Dyszy.
- A poda mi pan telefon?
- Ma pan stacjonarny?!
- Nie, nie mam antyków. Komórkę.
- To też jest antyk.
- Proszę?
- Po co?
- Zadzwonię do dzieci.
Wymieniają się spojrzeniami. Monreal przytakuje i widzi jak mężczyzna wyraźnie oddycha z ulgą.
- Cześć, skarbie. Tak tu tatuś… Słonko, dzwonię ci powiedzieć… nie u mnie wszystko okej. – Weimar stara się trzymać fason, mimo że głos mu się łamie. – Dzwonię Ci, kochanie powiedzieć, że te święta spędzisz sama, wiesz? Nie, nie jestem chory. Wszystko jest dobrze, po prostu nie będzie mnie w te święta… Co? Nie, nie możesz do mnie przyjechać. Twoja siostra może Cię odwiedzi, porozmawiam z nią o tym… Nie, nie słonko. Nie wiem… Kochanie… Kochanie… Nie spędzimy już razem ani tych, ani żadnych świąt.
Z trudem łapie oddech i patrzy zaszklonym wzrokiem na Monreala. Ten wytrzymuje te spojrzenie. Jak każde inne.
- Nie jestem na ciebie zły… To nie tak… Po prostu tatuś będzie musiał wyjechać… Tak, wyjechać… Nie, nie możesz tam ze mną pojechać. Przepraszam… Słonko… Słoneczko moje, ja tak bardzo cię przepraszam. Ja… - głos mu więźnie w gardle, trwa to chwile nim znowu coś powie. – Ja już nie zadzwonię więcej… Proszę cię nie krzycz. Nie krzycz… To nie moja wina, kochanie… Tak musi być. Nie, nic nie mogę z tym zrobić… co? Nie, nie zabiję się. Przysięgam, że to nie ja… Skąd wiem?
Błagalne spojrzenie. Monreal nie lubi, gdy ktoś tak na niego patrzy.
- Chce z panem rozmawiać – wydusza z siebie.
- Nie.
- Ale…
- NIE CHCĘ Z NIKIM ROZMAWIAĆ!
- Słoneczko, nie może...
Monreal podbiega i wyszarpuje komórkę z rąk.
- Kończmy tę farsę!
Weimar krzyczy w stronę telefonu.
- Kocham cię. Słyszysz?! Kocham cię!
Siepacz wciska czerwoną słuchawkę.
- Powiedziałem! Koniec!
- Ale…
Monreal wyciąga broń i staje tuż przed naukowcem.
- Nic nie mów! Mam dosyć robienia sobie wody z mózgu!
Weimar zaczyna płakać i łamliwym głosem wydusza:
- Ale to… niesprawiedliwe…
- Co jest niesprawiedliwe? To że ja mam broń, a ty będziesz miał zaraz rozjebane czoło?
Weimar kuli się przed lufą.
- Ja miałem ratować ludzi…
- Nie dajesz mi żadnego powodu bym Cię oszczędził. Miałeś ratować życie, a tylko się nad sobą pastwisz, nic więcej, nic więcej!
- Ale ja nie mam żadnych szans! – wybucha płaczliwe.
- To sobie je stwórz! – odkrzykuje Monreal. – Chcesz czekać aż każdy dzień będzie wyglądał jak ten, gdzie będziesz musiał błagać o życie?!
- Ale co ja mam zrobić…
- Decyduj! Trzy sekundy!
- Ale co mam ZROBIĆ!
- Dwie!
- Nie mam jak! – smarka Weimar płaczliwym głosikiem.
- Jedna!
- BŁAGAM! BŁAAAAGAAAAAAAAAAAM! – wybucha.
- Zero.
- Błaaaaaagaaam…
Monreal dopada do naukowca i wtyka mu lufę w oczodół, niemal wydłubując oko.
- Dlaczego nie? Jeden powód. JEDEN.
- Nie wiem… nie wiem… - dyszy Weimar próbując uciec przed bronią.
Monreal bierze do ręki komórkę.
- A jeżeli zabiję twoje dzieci, dowiesz się?
- Nie, nie, błagam… - Upada na podłogę i chwyta oprawcę za nogę, oplatając ją z całych sił. – Błagam, nie moje dzieci…
- Dlaczego, dlaczego nie możesz tego zrobić, człowieku – mruczy cicho, celując z góry w głowę.
- Nie mam… - Monreal kuca i słucha. - Nawet… - Broń tkwi tuż nad udręczoną twarzą. - Narzędzi…
Siepacz wzdycha.
- Masz. - Weimar mierzy go wystraszonym spojrzeniem jednego oka. Monreal bawi się spustem w pistolecie. - Mnie.

Jeżeli myślisz, że Twój tekst jest dobry, napisz do mnie.
Wszystko da się naprawić.

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Istota rzeczy - przez Archanioł - 23-12-2014, 21:23
RE: Istota rzeczy - przez gorzkiblotnica - 24-12-2014, 12:55
RE: Istota rzeczy - przez Archanioł - 24-12-2014, 15:09
RE: Istota rzeczy - przez InFlames - 29-12-2014, 19:12
RE: Istota rzeczy - przez Kruk - 29-12-2014, 22:52
RE: Istota rzeczy - przez Archanioł - 29-12-2014, 23:40
RE: Istota rzeczy - przez Kruk - 30-12-2014, 11:06
RE: Istota rzeczy - przez Morydz - 01-01-2015, 18:40
RE: Istota rzeczy - przez Archanioł - 02-01-2015, 22:55

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości