Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Biały kapelusz
#1
- Witam, więc co chciałeś mi powiedzieć?

- Nie wiem mamo, chyba nic.

- Jak to nic. Wezwałeś mnie tutaj i nie masz mi nic do powiedzenia?

- Tak, a to jakiś problem?

Wysoka osoba w czarnym płaszczu z widoczną niechęcią spojrzała na człowieka, który sięgał jej zaledwie do pasa, ale nie odezwała się.

- W takim razie dziękuję, że poświęciłeś mi nieco swojej uwagi. Jeśli będę jeszcze kiedyś potrzebna, to proszę dać znać.

- Oczywiście, tak właśnie zrobię. – Niewielki człowiek odprowadził kobietę wzrokiem do samych drzwi biura.

Nazajutrz rano stała się rzecz dziwna – oto pięcioro emerytów zdemolowało trawnik przed siedzibą Młodego Człowieka i urządziło sobie na nim zbiorową orgię. Jak głosiły transparenty, był to manifest przeciw nieludzkiemu traktowaniu zwierząt w rzeźniach. Radzie zarzucano, że nie przykłada należytej wagi do problemu, który przez tyle lat zdążył narosnąć do rangi międzynarodowej.

Urzędnicy poinformowali Młodego Człowieka telefonicznie, żeby nie pojawiał się w biurze przed południem z obawy przed ewentualnymi skutkami natury moralnej, kształtującej się dopiero u przewodniczącego Rady. Najbliżsi współpracownicy wiedzieli, że jest wrażliwy i każdy taki szok, jak obserwowanie na swoim trawniku piętrzących się bladych, flegmatycznych w ruchach ciał z obwisłą skórą, może wpłynąć na niego niekorzystnie.

Wezwano Biuro Ochrony Rady i usunięto ciała z trawnika. Podczas ładowanie ich do radiowozu, dało się słyszeć narzekania, że protest trwał zbyt krótko i że to pogwałcenie wolności manifestujących, skłoniło ich do „tak radykalnych kroków”, nazwanych później przez prasę „trawiastym szałem ciał”..

- Halo? No i? Co z tą awarią? Wezwaliście techników?

- Tak, oczywiście panie prezesie, wszystko już uprzątnięto. Właściwie to nie ma już śladu po całym zajściu. Kran jest już drożny.

- To dobrze. Już myślałem, że będziemy musieli zmienić lokalizację naszej siedziby. Przez ten czas zdążyłem już nawet znaleźć świetne miejsce. Wiesz, miałem na myśli ten wieżowiec na środku miasta z wielkimi szybami. Nie jest największy, ale jak ulokujemy się na najwyższym piętrze to nie będzie grozić nam zalanie.

- Tak, tak. Pan to zawsze potrafi wybrnąć z kłopotu. Na szczęście sytuacja została opanowana. Wysłaliśmy po pana samochód.

- Dziękuję, czekam.

Od samego rana ten dzień nie zapowiadał się najlepiej. Normalnie o tej porze Młody Człowiek był już dawno w biurze na czterdziestym piętrze i siedział za swoim wielkim mahoniowym biurkiem. Czytał gdzieś, że takie biurka mają wszyscy szefowie największych organizacji w kraju. Też chciał być do nich podobny. Robił wiele rzeczy, które miały go przybliżyć do ideału człowieka biznesu.

Rozkład dnia przewodniczącego Rady był co dzień taki sam. O siódmej rano dźwięk budzika rozlegał się w całym domu, żeby móc zbudzić nawet leżącego gdzieś pomiędzy papierami Człowieka. Oczywiście nigdy nie dochodziło do sytuacji, w której prezes obudziłby się gdzieś indziej niż we własnym łóżku. To było by wręcz niepoprawne i nie przystawało poważnemu człowiekowi na tak odpowiedzialnym stanowisku.

Prezes wstawał z łóżka zawsze prawą nogą. Pilnował tego jak oka w głowie. Był bardzo przesądny i wierzył, że ten codzienny obrządek przyniesie mu szczęście w interesach.

Gdy pobudka została wykonana jak należy, kierował kroki do łazienki. Na wieszaku na ręczniki od wejścia witał go napis, wyryty w jasnym drewnie, „Dzień dobry”. Szybki prysznic pobudzał zużyte od chodzenia podczas zebrań w tę i z powrotem stawy i rozluźniał napięte mięśnie. Krótkie rzadkie włosy z widocznymi oznakami siwizny, mył osobno w zlewie, używając w tym celu jedynie wody i mydła.

Na śniadanie jadał tylko i wyłącznie jajecznicę, koniecznie z dziesięciu jaj, oraz popijał sokiem pomarańczowym, z małą zawartością tłuszczu. Posiłek czekał na niego codziennie o tej samej porze i w tym samym miejscu. Gospodynie miały osobne wejścia do każdego z pokoi. Nie pokazywały się przewodniczącemu, jeśli nie zostały o to wyraźnie poproszone.
Gdy siadał do stołu, telewizor był już włączony. Poranne wiadomości biznesowe z aktualnymi kursami walut i najnowszymi notowaniami z giełdy były nieodłączne w pracy Młodego Człowieka.

Po takim poranku pod rezydencję podjeżdżał szofer i, otwierając usłużnie drzwi czarnego mercedesa, życzył prezesowi miłego dnia. Przez całą drogę do siedziby nie odzywali się do siebie, gdyż mogłoby to być odczytane jako spoufalanie się ze służbą. Takie zachowanie według speców od pijaru mogłoby niekorzystnie wpłynąć na postrzeganie Młodego Człowieka przez opinię publiczną. Radio samochodowe zwykle było nastawione na częstotliwość Radia Info.

Trzynasty sierpnia dwutysięcznego trzynastego roku nie był szczęśliwy. Po pierwsze, gdy przewodniczący rady brał prysznic, zaczął dzwonić telefon. Zupełnie nieprzygotowany na taki obrót spraw, wyszedł na bosaka z łazienki i z narzuconym na plecy ręcznikiem udał się do sypialni. Podniósł słuchawkę mokrą, śliską jeszcze od żelu dłonią:

- Słucham! – warknął.

- Prezesie mam złą wiadomość. – Wysoki głos w słuchawce zdawał się drżeć z napięcia.

- Złą wiadomość? O tej porze? Pani wie w ogóle, która jest teraz godzina? – Niezadowolenie w głosie Młodego Człowieka narastało z każdą sekundą.

- Tak, oczywiście, ale nie miałam wyboru. Proszę sobie wyobrazić…

- Nie mam ochoty niczego sobie wyobrażać – przerwał, wycierając twarz.

– Kobieto, zaraz zadzwonię do twojego przełożonego.

- Pan jest moim jedynym przełożonym prezesie – odrzekła szybko. – Mamy problem.

- Problem? A co to ja jestem? Rozwiązywacz problemów? – głos prezesa nieco się złagodniał.- No dobrze, proszę mi powiedzieć, o co u diabła chodzi?

- W budynku Rady jest awaria. Kran w laboratorium na parterze się zapchał i potrzebujemy specjalistów, żeby go udrożnić.

- Dobrze, więc? Na co czekacie?

- Na nic. Wezwaliśmy już techników, którzy się tym zajmują, ale może to potrwać nawet kilka godzin. Bezpieczniej będzie, jeśli prezes zostanie na razie w swoim domu, do czasu aż opanujemy sytuację.

Młody Człowiek przeczesał odruchowo włosy suchą już dłonią i z szeroko otwartymi oczami odrzekł:

- Dobrze, że zadzwoniłaś. Gdyby nie ty, kto wie, co mogłoby się stać. Gdy wrócę dostaniesz awans. Informuj mnie na bieżąco.

- Oczywiście. – Kobieta odetchnęła z ulgą i odłożyła słuchawkę.

Po powrocie do łazienki, na miejscu zastał służącą, która zakręcała właśnie kurek od prysznica. Woda przelewała się już przez brzeg brodzika. Na widok plebsu prezes stanął jak wryty i z miną nieznoszącą sprzeciwu wkroczył do łazienki, wciąż znacząc posadzkę śladami mokrych stóp.

- Co tu robisz?!

Dziewczyna, może dwudziestoparoletnia, o miłym wyrazie twarzy i włosami koloru kasztana odwróciła się szybko w kierunku drzwi z szeroko otwartymi oczami.

- Nic, ja tylko…

- Milczeć! – Piskliwy głos rozlazł się po całym domu jak stado mrówek, wdzierając się nawet w najdalszy kąt mieszkania. – Pozwoliłem ci się odzywać?! Idź sobie!

Wybiegła ze łzami, zostawiając po sobie zapach tanich perfum.

Młody Człowiek miał już dosyć. Nie dość, że nic nie szło jak trzeba, to jeszcze służba zaczynała mu działać na nerwy. Obiecał sobie, że zaraz po powrocie z biura, poważnie porozmawia z dyrektorem firmy sprzątającej na temat manier niektórych pracowników.

Na śniadanie było przynajmniej to, co zwykle, więc humor prezesa nieco się poprawił. Kiedy skończył, nasłuchiwał przez chwilę znajomych dźwięków silnika i klaksonu służbowego mercedesa. Kiedy zaczął się niecierpliwić i z nudów robić kulki z chleba, przypomniał sobie rozmowę z przed kilkudziesięciu minut. Przez chwilę patrzył bezmyślnie na pociąg z chlebowych kulek. Głos oznajmiający po raz kolejny, jakie są aktualne kursy walut, odbijał się od ścian kuchni i ginął, zanim natrafił na podatny grunt percepcji kogoś inteligentnego. Przewodniczący Rady siedział tak, wpatrzony w swoje dzieło, hipnotyzowany dźwiękami z telewizora aż po trzech godzinach usłyszał w końcu znajomy warkot.

W drodze do wieżowca, zaatakowanego rankiem przez „zboczonych trawojebców” (kolejne pretensjonalne określenie użyte przez jedną z lokalnych gazet, które trafiło na pierwszą stronę), szofer włączył radio. Nie znosił stacji nadających w kółko informacje na temat pogody, informacje rynkowe, informacje z kraju i ze świata, znowu informacje na temat pogody, znowu informacje ze świata… Miał tego po dziurki w nosie, ale tylko takich stacji życzył sobie prezes. Nasz prezes nasz pan, jak mówiło stare firmowe powiedzenie.

Nagle prezenter w radiu zapowiedział, że będą „informacje z kraju” i odchrząknął.

- Dziś pomiędzy siódmą a ósmą czasu północno-bałkańskiego wydarzył się pewien incydent, który wprawił w oburzenie opinię publiczną.

Młody Człowiek na tylnym siedzeniu wyraźnie się ożywił. Szturchnął kierowcę i powiedział z wyraźnym zniecierpliwieniem:

- Proszę dać głośniej. Przecież słyszysz, że dają coś ciekawego. – Szofer pokiwał z rezygnacją głową, dając tym do zrozumienia, że nie ma już siły do dzisiejszej służby. Zmienił bieg i przekręcił nieco gałkę radia. Głos wydobywający się z głośników stał się teraz pełniejszy i bardziej wyraźny.

- Będzie?

- Tak, tak, patrz na drogę. Jeszcze będę miał wypadek przez ciebie.

- Spokojna głowa, jeżdżę od dwunastego roku życia.

- Tym bardziej patrz na drogę. Nie wiem, czym tu się chwalić.

Mężczyzna pokiwał tylko głową i nie dyskutował więcej. Tymczasem spiker podawał wiadomości z równym entuzjazmem, co komentator sportowy na meczu swoich ulubionych drużyn.

- Pięcioro emerytów z okolic Moraw, by wyrazić protest, przeciwko nieludzkiemu traktowaniu zwierząt postanowiło manifestować pod budynkiem Rady.

Prezes wybałuszył oczy i słuchał dalej.

- Domagali się likwidacji rzeźni oraz równouprawnienia zwierząt. Publicznie zaczęli się obnażać, zdjęli ubrania i przez kilka minut uprawiali orgię na trawniku pod oknami biurowca.

Kierowca do tej pory lekko zirytowany, teraz jakby się rozchmurzył i raz po raz zerkał we wsteczne lusterko na minę prezesa. Na początku zdawało mu się, że to wina światła słonecznego i promieni, odbijających się od szyb przejeżdżających samochodów, ale był w błędzie.

Twarz Młodego bladła, po czym nabierała kolorów i znów stawała się biała jak papier. Z każdym słowem radiowca, Młody Człowiek stawał się… inny. Na jego twarzy pojawiły się głębokie zmarszczki. Bruzdy na czole i policzkach przypominały bardziej ślady pługa lub koryta wyschniętej rzeki niż ludzkie oznaki zmęczenia i troski. Ręce stawały się coraz grubsze i w całości zapełniały teraz mankiety koszuli, a włosy na skroniach zaczęły siwieć.

Kierowca przeraził się nie na żarty. Wpatrywał się w lusterko z narastającym zainteresowaniem. Parę razy o mało, co nie wjechał w tył autobusu, który wlókł się przed nimi już od dłuższego czasu.

- Szefie nic panu nie jest?

Głowa prezesa opadła na oparcie fotela. Poluzował nieco krawat, rozpiął guziki marynarki i odrzekł jakby ostatkiem sił:

- Nie, wszystko w porządku. Mógłbyś wyłączyć radio? Proszę.

Zdziwiony tak łagodnym zachowaniem, szofer usłużnie nacisnął przycisk z napisem „off”. Wiedziony złym przeczuciem, odbił w prawo, parkując na końcu wysepki dla autobusów.

- Może mógłbym jakoś pomóc?

- Posłuchaj, po prostu posłuchaj. – Po tych słowach rozsiadł się wygodniej i zaczął opowieść. - Wiesz? Gdy byłem w twoim wieku przyszedł do mnie pewien elegancki człowiek w białym kapeluszu, który przedstawił się, jako „gość, jakiego potrzebuję”. Było lato. Usiedliśmy na werandzie przed domem. Dookoła panowało poruszenie: świerszcze wygrywały swój wieczorny koncert, ptaki powoli milkły, a słońce kryło się za pasmem gór, widocznym w oddali – ot zwykły wieczór na ranczu. Po chwili ciszy z mojej strony, on odezwał się z nieukrywaną ekscytacją: „ Słuchaj, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia”.

Nie byłem głupi. Wiedziałem, że zawsze po takim wstępie nadchodzi konkretne pytanie oraz, że musi być udzielona jeszcze bardziej konkretna odpowiedź. Człowiek ten zaproponował mi układ, który przewidywał darowanie długu po dziadkach, a także propozycję pracy na intratnym stanowisku doradcy finansowego - to tak, jakby ktoś ci powiedział, że zaliczasz pięć następnych semestrów bez egzaminów i jednocześnie zaproponował pracę na uczelni. Rzeczywiście, to była propozycja nie do odrzucenia. Wiedziałem jednak, że nie ma niczego za darmo, więc spytałem, co miałbym robić w zamian. Odpowiedział, że nic szczególnego. Miałbym tylko awansować do rangi prezesa w ciągu następnych kilkunastu lat. Zgodziłem się – byłem w końcu z wykształcenia ekspertem do spraw awansu zawodowego. Podpisałem papiery, po czym tajemniczy jegomość wyniósł się tak szybko jak się pojawił.

W ciągu następnych lat z każdym dniem stawałem się bardziej pochłonięty moją nową pracą. Nie miałem czasu na założenie rodziny, nie mówiąc nawet o życiu w jakimkolwiek związku. Byłem szczęśliwy, że ktoś dał mi szansę, że wyrwał mnie z rancza i darował długi. To były chyba najlepsze lata mojego życia.

Prezes przerwał, spuszczając wzrok. Po jego twarzy zaczęły płynąć łzy, jedna po drugiej, mieszcząc się w zmarszczkach wychodzących z pod kącików oczu. Otarł je szybko mankietem i kontynuował, jakby z nowym zapasem sił.

- Wszystko się układało. Piąłem się w górę po długiej drabinie sukcesu aż w końcu dotarłem na sam szczyt. Zostałem prezesem. Po uroczystej ceremonii, poszedłem do nowego gabinetu i spojrzałem przez okno. Na zewnątrz rozciągała się panorama miasta, a w oknach wieżowców odbijało się popołudniowe słońce. Stałem tak, patrząc na ten cudowny widok, gdy nagle zdałem sobie sprawę z tego, że to już koniec. Uświadomiłem sobie, że jestem najważniejszym człowiekiem w firmie. Wiele czasu i pracy poświęciłem, żeby znaleźć się na tym miejscu i oto jestem tutaj, cały i zdrowy dotarłem na szczyt… I co teraz?
Pomyślałem sobie, że czas na coś innego. W tamtej branży osiągnąłem już niemal wszystko. Gdy tak myślałem, rozległo się delikatne pukanie i wszedł dziwaczny jegomość w białym kapeluszu. Doskonale go pamiętałem, w końcu niełatwo zapomnieć człowieka, który dał ci nadzieję. Stanął przede mną z wyciągniętą ręką, uśmiechając się półgębkiem. Uścisnąłem ją i nagle poczułem, że mam w ręce mały zwitek złożonego byle jak papieru. Zerkając na gościa, który swoim zachowaniem nie zdradzał wtedy niczego, rozwinąłem i przeczytałem na głos słowa: „Teraz może być już tylko gorzej”.

Człowiek w kapeluszu usiadł wygodnie na krześle przed potężnym mahoniowym biurkiem i powiedział: „Tak, tak mój drogi. Masz już wszystko – sławę, pieniądze, satysfakcję z dobrze wykonanej pracy, szacunek. Pozwól, że spytam cię o jedną rzecz, która nurtuje mnie od dłuższego czasu. Dlaczego wtedy na ranczu nie zapytałeś mnie, co będzie dalej, gdy już znajdziesz się na szczycie? Dlaczego tego nie zrobiłeś Młody? Gdy mnie tak nazwał, wiedziałem już z całą pewnością, że nie wyjdę z tamtego pomieszczenia takim, jakim do niego wszedłem.

W przypływie złości zacząłem kląć i wyzywać gościa w białym kapeluszu od najgorszych, zacząłem grozić, że jeśli się nie wyniesie, to wezwę ochronę, ale to nie poskutkowało. Siedział na tamtym pieprzonym krześle, uśmiechając się tak samo jak przedtem i patrzył na mnie z wyrazem triumfu, malującym się na twarzy. W końcu dałem za wygraną i opadłem na skórzany fotel. Czułem się jak ostatni kretyn, który dał się złapać. Po dłuższej chwili mój gość oznajmił uprzejmym tonem, że będę musiał zostać prezesem już do końca, że nie mogę odejść, bo umówiliśmy się, że ZOSTANĘ prezesem.

Na początku miałem go za psychola, który bawi się kosztem innych ludzi. Nic sobie nie robiłem z jego gróźb, rzucanym pod moim adresem. Później miałem już na koncie kilka prób odejścia stamtąd, ale wszystkie kończyły się fiaskiem – a to wakat na innym stanowisku został już obsadzony, a to wiązała mnie umowa. Innym razem oskarżano mnie o branie łapówek, wyłudzanie, współpracę z konkurencyjnymi firmami lub celowe prowadzenie firmy do upadku.

Na wszystkie te oskarżenia patrzyłem jakby z boku i zastanawiałem się, dlaczego gościowi w kapeluszu tak bardzo zależało na tym, żebym został tu, gdzie byłem do tej pory. Z czasem zdałem sobie sprawę, że wszelkie próby zmiany pracy nie mają sensu. Czułem się jak więzień. Każdy kolejny dzień stawał się nie do wytrzymania. To, co kiedyś sprawiało mi przyjemność, stało się czymś bezcelowym, co tak naprawdę prowadziło donikąd. Wpadłem w depresję, miałem kilka prób samobójczych, ale chyba jestem zbyt wielkim tchórzem, żeby się zabić. Świadomość, że najbliższe kilkadziesiąt lat spędzę w tym stanie, napawała mnie obrzydzeniem. Często próbowałem szukać pomocy w religii, ale nawet to nie dawało mi pełni szczęścia. Wiara w wyższe wartości na chwilę kierowała moje myśli w zupełnie inną stronę, ale było to krótkotrwałe uczucie, więc całkowicie się wycofałem.

Odetchnął głęboko i wyjął paczkę cygar ze swojej teczki. Otworzył, wyjął dwa i jedno wręczył kierowcy. Ten uśmiechnął się z wdzięcznością, wyciągając paczkę zapałek. Po chwili dym z obu cygar wypełnił pustą przestrzeń mercedesa. Odmieniony zaciągnął się głęboko i kontynuował:

- Kiedy praca była już nie do wytrzymania, a atmosfera między pracownikami stała się gęsta jak nigdy, po raz kolejny w gabinecie na najwyższym piętrze zjawił się tajemniczy człowiek w kapeluszu. Tym razem wyglądał na zmartwionego. Bez powitania, prosto od drzwi, podszedł do mnie i zaproponował jeszcze jeden, ostatni układ, któremu nadał nazwę Operacja Myślodsiew. Zdziwiony spytałem, co to miałoby niby być, ale w głębi duszy wiedziałem, że dłużej nie zniosę własnego stanu oraz, że przyjmę każdą możliwą pomoc, choćby nawet od człowieka, który mnie w to wszystko wplątał.

W noc po jego wizycie, gdy wykończony wróciłem do domu, zauważyłem, że coś jest nie tak. Mieszkałem sam w dużym domu na Allison Square. Zawsze wracałem do niego dopiero po zmroku, włączałem światła i zasłaniałem zasłony.

Znowu zaciągnął się cygarem i kłęby gryzącego dymu ponownie rozpoczęły swój błędny taniec w „samochodowym przybytku”. Ruch na ulicach powoli zwalniał. Już coraz mniej samochodów mijało czarnego mercedesa na wysepce autobusowej. Policjanci, którzy patrolowali okolicę, znali samochód prezesa. Wiedzieli też, jakie mogą ich spotkać konsekwencje, jeżeli wejdą w drogę członkowi szanownej Rady. Trzymali się z dala, udając, że nic się nie dzieje.

- Nazajutrz obudziłem się już w tej postaci, w jakiej widywałeś mnie przez ostatnie parę lat. W pracy nikt nie zwracał na to najmniejszej uwagi, jakby nic się nie stało. Biegałem nawet kilka razy do łazienki tylko po to, żeby wrócić z niej w tym samym stanie fizycznym, a także umysłowym. Jak sam wiesz, byłem na poziomie zarozumiałego trzynastolatka aż do teraz.

Znowu chwila ciszy przeciągała się, jakby trwała całą wieczność. Pasażer na tylnym siedzeniu nie dawał żadnych oznak na to, że zamierza jeszcze coś powiedzieć. Atmosfera stawała się ciężka i nieprzyjemna. Nagle szofer przełamał wewnętrzny opór, przechylając się bardziej przez oparcie fotela.

- Szczerze mówiąc pańska opowieść brzmi tak niewiarygodnie, że chyba nie słyszałem w moim życiu niczego bardziej pokręconego. – O dziwo, prezes się roześmiał. To był pierwszy raz, kiedy kierowca widział go takim, jakim był w tamtej chwili.

- Nie dziwię ci się mój drogi, naprawdę nie dziwię się już niczemu. Wiem, że ta historia jest niewiarygodna i właściwie nie mam pomysłu, co powinienem dalej robić. Wydarzenia ostatnich parudziesięciu minut pokazały, że umowa z kapelusznikiem najprawdopodobniej już wygasła. Nie pytaj dlaczego, bo sam nie wiem. Pamiętam tylko, że wtedy w gabinecie, w noc przed przemianą, podpisywałem jakiś papier, który mi podsunął. Jak już mówiłem, byłem wtedy na skraju załamania nerwowego i podpisałbym nawet zgodę na własną egzekucję, gdyby miało to uwolnić mnie z tamtego stanu świadomości. Widocznie ten podpis miał jakiś związek z dzisiejszymi wydarzeniami. Nie mam na to innego wytłumaczenia.

Cygara obu wypalały się powoli, gdy kierowca sięgnął do schowka i wyjął stamtąd szklaną popielniczkę. Zgasił swoje cygaro, patrząc gdzieś przed siebie. Zdawał się być teraz pochłonięty hipnotyzującym ruchem samochodów, dźwiękiem klaksonów i odbłyskami świateł. Znów sięgnął do schowka i wyjął stamtąd biały kapelusz.

Człowiek na tylnym siedzeniu zamarł w bezruchu. Wlepiał tępo wzrok w ten jeden przedmiot, jakby na świecie istniał tylko on i nic więcej. Następnie podniósł wzrok, a jego oczom ukazała się ta sama twarz z triumfującym uśmiechem, która towarzyszyła mu w najważniejszych momentach życia.

- Dlaczego? – spytał tylko.

- Nie wiem, bracie. Pewnie dlatego, żeby ci uświadomić, że wszystko na tym świecie jest pułapką, że nikt nie może uciec od podejmowania złych decyzji. Powiedz, o czym myślałeś wtedy, na farmie, kiedy przyszedłem? Czy nie chciałeś, żebym zaproponował ci tą pracę? Czy nie chciałeś być kimś ważnym? Przez całe swoje życie rozmyślałeś o tym, że los da ci szansę i chociaż raz się do ciebie uśmiechnie. Skąd wiedziałem? Na ziemi jest wiele rzeczy, o których nawet ci się nie śniło. Możesz powiedzieć, że to nienormalne, chore. Proszę bardzo, masz takie prawo. Pamiętaj jednak, że nigdy nie zmuszałem cię, żebyś cokolwiek podpisywał, nigdy. To była twoja decyzja. Dlaczego dziś jesteś normalnym człowiekiem, którego spotkałem wtedy na ranczu? Bo warunkiem powrotu do pierwotnej formy była wola. Tak, wszystko zależało od Twojej woli. W każdej chwili tego całego zamieszania mogłeś to wszystko zakończyć, musiałeś tylko chcieć. Przeszkodą nie byłeś jednak ty, ale twoja podświadomość. Ciągle gdzieś w głębi duszy chciałeś być bogaty i szanowany. Dopiero dziś wszystko się zmieniło, bo nawet podświadomość nie jest w stanie wiecznie przeciwstawiać się obłudzie tego świata. Od dziś jesteś tylko człowiekiem i aż człowiekiem. Gratuluję.

Siedzący na tylnym siedzeniu uchylił okno i wyrzucił dymiące jeszcze cygaro. Następnie otworzył tylne drzwi i wyszedł z samochodu, wciągając mocno powietrze. Było przepełnione spalinami oraz gorącem, bijącym od blach ogromnych autobusów, stojących w tej chwili na wysepce. Przechodzący ludzie obcierali twarz rękawami, zostawiając na mankietach plamy potu. Ryk silników nie ustawał, przystanek pękał w szwach od nadmiaru ludzkiej masy, a wszystko to zmierzało w jednym tylko sobie znanym kierunku, wykreowanym przez przyszłą rzeczywistość.

Człowiek, który niedawno dostał kolejną szansę, widział te wszystkie niedoskonałości świata, który go otaczał. Miał teraz pełną świadomość, że gdziekolwiek się znajdzie i w jakiejkolwiek sytuacji przyjdzie mu egzystować, wszystkie te szczegóły będą mu towarzyszyć.

Czuł, że żyje i wiedział, że żyje.

Odwrócił się. Na wysepce nie było już śladu czarnego mercedesa. Zamiast niego, na asfalcie dnem do góry leżał biały kapelusz, miotany pędem przejeżdżających samochodów.
Odpowiedz
#2
Cytat:Rozkład dnia przewodniczącego Rady był co dzień taki sam.
Daj - niezmienny.

Cytat:Gdy pobudka została wykonana jak należy, kierował swoje kroki do łazienki.
Usuń.

Cytat:Na śniadanie jadał tylko i wyłącznie jajecznicę, koniecznie z dziesięciu jaj, oraz popijał sokiem pomarańczowym, z małą zawartością tłuszczu.
Dobre śniadanie Big Grin

Cytat:Po takim poranku pod rezydencję zwykle podjeżdżał szofer i, otwierając usłużnie drzwi czarnego mercedesa, życzył prezesowi miłego dnia.
Lekko mi zgrzytnęło to zwykle. Przez kilka akapitów budujesz taki obraz, że wszystko jest codziennie, zawsze tak samo, a szofer przyjeżdża zwykle - znaczy nie zawsze.

Cytat:gdyż mogłoby to być odczytane, jako spoufalanie się ze służbą.
Bez przecinka.

Cytat:Po pierwsze, gdy przewodniczący rady był pod prysznicem, zaczął dzwonić telefon.
Brał prysznic.

Cytat:– Niezadowolenie w głosie Młodego człowieka narastało z każdą sekundą.
Człowieka z wielkiej. Lepiej być konsekwentnym.

Cytat:uśmiechając się tak samo jak przedtem i patrzył na mnie z wyrazem triumfu, malującym się na jego twarzy
Usuń.

Cytat:złapać Po dłuższej chwili ciszy mój gość oznajmił uprzejmym tonem
Moim zdaniem albo jedno, albo drugie - chwili lub ciszy.

Cytat:Nie wiem bracie
Przecinek przed "bracie".


Jestem zadowolony z lektury. To jest dobre opowiadanie. Smile

Podoba mi się klimat zagubienia, który da się odczuć w Twoim tekście. Bijąca od nazw ludzi tajemniczość i to, że nie wdałeś się w zbędne szczegóły. Lubię takie historie. Jedno zastrzeżenie - nie wiem, czemu raz nazywasz bohatera Młodym Człowiekiem, a raz Małym Człowiekiem. To nie oznacza do końca tego samego i lekko mnie skołowało. Na Twoim miejscu zdecydowałbym się na jedno z tych określeń.

Perełka A:
Cytat:bo nawet podświadomość nie jest w stanie wiecznie przeciwstawiać się obłudzie tego świata.
Zgadzam się. Upadek teraźniejszego świata to jeden z moich ulubionych tematów, o którym też lubię pisać, ale i czytać. Warto to pokazywać ludziom.

Perełka B:
Cytat:To, co kiedyś sprawiało mi przyjemność, stało się czymś bezcelowym, co tak naprawdę nie prowadziło donikąd.
Ludzie robią coś, zajmują się czymś, pracują nad czymś i (straszne, a żałosne zarazem) nie wiedzą tak naprawdę po co to robią. Nie znają swojego celu życiowego. Prą przed siebie - więcej ciuchów, lepsze gadżety, bardziej odjechana chawira. Po co? Nie wiedzą. Idą za modą bezmyślnie jak lemingi, na starość budzą się "z ręką w nocniku", rozumiejąc, że nie byli ani szczęśliwi, ani spełnieni. Finałem tego jest samotność.

Kolejny plus:
zaskoczyłeś mnie końcówką. Nie spodziewałem się.

Ciut narzekania:
musisz liczyć się z tym, że pisanie o tak prozaiczny rzeczach jak czyjś porządek dnia, może znudzić czytelnika. Trzeba się z tym hamować. Ja poczułem się w tamtym momencie tekstu lekko znudzony, ale wynagrodziłeś mi to później bardzo dobrze. Wink

Opowieść Prezesa wydaje mi się napisana płynniej niż reszta tekstu. Ta orgia pod siedzibą Rady dodała tekstowi dodatkowego smaczku.

Podsumowując:
tekst jest tajemniczy, wyczuwam atmosferę zagubienia. Doprawiony mocniejszym akcentem. Zaskakujący w finale. Tratujący o jednej z moich ulubionych tematyk. Z mojej strony to byłoby 5/5, lecz muszę pozostać obiektywny i odjąć punkt za wypisane potknięcia, niekonsekwencję w nazywaniu bohatera (subiektywnie traktuję to za błąd).
4 gwiazdki zostawiam. Dobra robota, gratuluję.

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#3
Dziękuję za Twój czas i za obszerny komentarz, zachęcający do dalszej pracy. Nigdy nie spodziewałem się, że jakimś opowiadaniem przekroczę magiczną barierę trzech gwiazdek w obiektywnej ocenie ;D Błędy poprawiłem. W oryginale miał być oczywiście Młody Człowiek, przeoczyłem - mea culpa.

Dzięki jeszcze raz. Pozdrawiam.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości