Ocena wątku:
  • 6 głosów - średnia: 4.67
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Dwa i pół metra mułu.
#1
Opowiadanie na pojedynek ze Zgubą. Niestety, Zguba zaginął i nie mam z nim żadnego kontaktu, więc wstawiam po prostu, żeby się nie zmarnowało.
temat pojedynku: w upadłym świecie
opowiadanie fantasy sensu largo, do 10 stron


Opowiem wam o tym, jak skończył się świat. Nie, nie było komet, Marsjan ani wybuchu Słońca. Była zwykła, uczciwa apokalipsa, dokładnie taka, jaką opisał w swojej księdze święty Jan. Anioły odtrąbiły początek i zaczął się horror. Z nieba spadł krwawy deszcz, a zaraz po nim grad płomieni.

Był piękny, kwietniowy poranek, gdy zatrzymałem się w kawiarni, by napić się kawy w jakimś kolorowym miejscu przed początkiem szpitalnego dyżuru. Pijąc małą czarną przeglądałem od niechcenia gazetę. Ominąłem pierwsze strony, krzyczące o kolejnych aferach, kradzieżach, morderstwach i wojnach gdzieś bardzo daleko, w które, całkowicie filantropijnie, w obronie uciśnionych, nie ropy, broń Boże, wmieszał się nasz rząd. Przekartkowałem cały dziennik, nie znajdując w nim nic interesującego, więc zrezygnowałem z lektury.
Wsiadłem do auta i ruszyłem, uśmiechając się do siebie. Minąłem spokojnie St. George's Street i skręciłem w Golden Park. Tam zatrzymałem się na końcu pokaźnego ogonka. Korek ciągnął się aż do następnej przecznicy.
Zastanawiałem się, czy wypisali już panią Northon. Miła kobiecina, jednak strasznie schorowana. I, mimo licznej rodziny, samotna. Często z nią rozmawiałem, naprawdę uważałem, że praca lekarza nie ogranicza się jedynie do przepisania tabletek; w każdym pacjencie widziałem przede wszystkim człowieka, przychodzącego do mnie po pomoc. I za każdym razem cieszyłem się, że wybrali właśnie mnie, ufając umiejętnościom i wiedzy.
Stałem już dobre kilkanaście minut, jednak nic nie mogło zmącić mojego świetnego nastroju. Nawet dziwaczny obdartus ze skołtunioną brodą, zatkniętą za pasek poszarpanych spodni, który podchodził po kolei do każdego samochodu i grzmiącym głosem obwieszczał, że koniec jest bliski! Wygrażał przy tym powykręcanym artretyzmem paluchem, jakby chciał skarcić niesforne dzieci. Jeżdżąc tą trasą spotykałem w ciągu tygodnia przynajmniej kilku jemu podobnych. Głosili najczęściej przybycie obcych, którym należy przygotować gościnę, przebudzenie Atlantydów czy jak ten jegomość – koniec świata w tej czy innej formie. Nauczyłem się już ignorować tych nieszkodliwych dziwaków, odmawiając za nich w duszy modlitwę o uzdrowienie poszarpanego umysłu.
Niebo zasnuły ciemne chmury, po których przetoczył się grzmot. Huk nie umilkł po chwili, jak to ma w zwyczaju prawdziwy piorun, lecz trwał, wyjąc coraz głośniej. Ludzie padali na ziemię, zasłaniając uszy, okna na wystawach popękały, obsypując przechodniów deszczem drobnego szkła. Oparłem głowę o kierownicę i wiedziałem, że krzyczę, ale nie słyszałem swojego głosu, łączącego się z wrzaskiem wszystkich wokół. Tylko stary dziwak nie panikował; padł na kolana, wznosząc ręce ku niebu i dziękował Bogu, że dane mu było zobaczyć Jego ponowne przyjście. Na twarz mężczyzny spadły pierwsze krople krwistego deszczu, a on dalej klęczał, zwracając szalone oczy ku Stwórcy. Trąba umilkła. Podniosłem niepewnie głowę; nadal dzwoniło mi w uszach, z przerażenia nie mogłem zaczerpnąć oddechu. Skrzyżowałem spojrzenia z obłąkanym starcem.
– Zaczęło się, bracie. Ciesz się, ze nie musisz obawiać się gniewu Pana, który przychodzi w obłoku. - Szeptał, jednak dla mnie jego słowa dźwięczały jak bębny. Chciałem coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Bezradnie patrzyłem na ulice zlane krwią i posypane szkłem. "Jak truskawki z cukrem" – pomyślałem, nie mając pojęcia, skąd w głowie wzięło się tak absurdalne porównanie.
Ciemne niebo kotłowało się nisko nad podnoszącymi się z wolna ludźmi. Wstawali na nogi jak zombie; niezgrabnie, jakby pierwszy raz używali stóp. Rozglądali się zdezorientowani, nie wierzyli własnym oczom. Ściemniło się jeszcze bardziej i chmury wypluły z siebie grad płonących kamieni. Zapanował totalny chaos; każdy szukał schronienia, kierowcy próbowali pospiesznie opuścić ulicę, w panice nie zważając na pieszych. Jakaś kobieta, uciekając w popłochu, wpadła wprost pod koła ciężkiego Audi. Kierowca w ostatniej chwili próbował ją wyminąć, lecz auto zareagowało zbyt wolno. Przycisnęło ją do innego samochodu, gruchocząc kości i miażdżąc płuca. Patrzyła szklistym wzrokiem w twarz pobladłego mężczyzny, po chwili jej głowa opadła na maskę. Ogień zalał całą ulicę, pożerając chciwie parasole kawiarń i pubów, przenosząc się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu zaczął lizać stropy budynków. Błękitno czerwona dyskoteka błyskała zewsząd, lecz nikt nie mógł przebić się przez kłębowisko aut i ludzkich ciał. Ci, którzy byli na otwartej przestrzeni, spłonęli żywcem, miotając się na asfalcie jak wyrzucone na brzeg ryby. Patrzyłem na to wszystko jakby z boku, jakby nie dotyczyła mnie ta cała sytuacja, a samochód, w którym siedziałem wcale nie płonął. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z zagrożenia i szaleńczo próbowałem opuścić swoje więzienie. Wtedy w głowie usłyszałem głos: "Nie lękaj się. Jesteś Moim synem umiłowanym, ciebie wybrałem. Nie zginiesz, lecz będziesz żył, by głosić Moją chwałę." Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestałem się szamotać i usiadłem spokojnie, przepełniony ufnością. Dym wdzierał się przemocą do płuc, zmuszając do kaszlu, lecz nie ruszyłem się z auta.

Obudziłem się w szpitalu, podłączony do niezliczonej ilości rureczek i kabelków. Ale żywy. Leżałem w bezruchu. Na korytarzu usłyszałem cichą rozmowę, chyba dwóch pielęgniarek.
– To prawdziwy cud... Z tego karambolu nie wyszedł cało nikt, poza nim i jeszcze jednym staruszkiem.
– Ale jak to możliwe?
– Nie mam pojęcia.
"Wyprowadziłem cię z niebezpieczeństwa tak, jak wyprowadziłem Mój lud z Egiptu"
– Wiem, Panie – szepnąłem, nie mając najmniejszych wątpliwości, że rozmawiam z Bogiem, którego wyznawałem, odkąd tylko nauczyłem się mówić.
Z OIOMu całkiem szybko przewieziono mnie do zwyczajnej sali, w której mogłem – czy tego chciałem, czy nie – dzielić się swoimi przemyśleniami ze współtowarzyszami chorobowej niedoli. Oczywiście tematem numer jeden, i tu, i w telewizji, był krwawy i ognisty deszcz.
– A pan jak myśli, co to było? - George zagadnął mnie któregoś dnia przy obiedzie.
– Ja? Nie wiem co mam o tym myśleć – skłamałem i gdzieś w głębi duszy poczułem, że uczyniłem źle. - Jak dla mnie wygląda to na początek apokalipsy – zaśmiałem się, by rozładować napięcie, ale jednocześnie pozostać w zgodzie z własnym sumieniem.
– Co też pan bredzi! Jaka apokalipsa! Pewno ruskie znowu coś kombinują, jak za czasów zimnej wojny, mówię wam! - Odezwał się stary wiarus, Jim.
– Hah! A może to obcy zafundowali nam dzień niepodległości, co? - Mike rozbroił wszystkich swoimi słowami. Gruchnęliśmy wesołym śmiechem.
Przez cały pobyt w szpitalu przeprowadziliśmy dziesiątki rozmów na ten temat. Jim obstawiał swoją teorię spiskową, Mike, jak się okazało, naprawdę wierzył w ufoludki.
Aż wreszcie nadszedł dzień, w którym lekarz mi oświadczył:
– Panie Raven, śmiało możemy pana wypisać do domu.
Ucieszyłem się jak dziecko, chociaż nie byłem przekonany, czy mam do czego wracać.
Zgodnie z moim czarnym scenariuszem, kamienica, w której mieszkałem, doszczętnie spłonęła. O odszkodowaniu z towarzystwa ubezpieczeniowego również mogłem zapomnieć, no bo kto przy zdrowych zmysłach ubezpiecza mieszkanie na wypadek pożaru w wyniku deszczu płonących kamieni?
Wyciągnąłem z banku trochę oszczędności i postanowiłem zatrzymać się w hotelu. Niestety, na podobny koncept wpadło całkiem sporo osób. Pomimo tego, że rząd zorganizował jakieś punkty pomocy i noclegownie dla najbardziej potrzebujących, nadal wiele osób nie miało gdzie się zatrzymać.
Gdy tak błąkałem się po ulicy, podszedł do mnie wysoki mężczyzna.
– Witaj, bracie – pozdrowił mnie w niecodzienny sposób. – Jeżeli szukasz schronienia, pójdź za mną. - Wskazał kierunek dłonią, na której przegubie zalśniła błękitna ryba – dokładnie taka, jaką przyjęli za swój symbol chrześcijanie. "Idź za nim" – usłyszałem. Podziękowałem nieznajomemu skinieniem głowy i ruszyłem obok niego do niewielkiego kościółka, położonego na skrzyżowaniu mało uczęszczanych dróg.
Świątynia przywitała nas chłodem grubych, kamiennych murów. Mrok wewnątrz rozpraszały tylko nikłe ogniki świec, ustawionych pod figurą Matki Boskiej. Przeszliśmy nawą boczną na zakrystię, gdzie siedział siwiuteńki jak gołąb ksiądz. Podniósł oczy znad modlitewnika, zdjął okulary i wstał, by nas powitać.
– Kogo mi prowadzisz, Davidzie? - spytał słabym głosem.
– Brata, ojcze Ronaldzie. Błąkał się, zapewne szukając schronienia. - Staruszek uśmiechnął się łagodnie i przeniósł wzrok na mnie. Wyciągnął przyjaźnie dłoń, którą uścisnąłem. Nie puścił mojej ręki; stanowczym ruchem podwinął mankiet i przyjrzał się skórze. Ku mojemu zdumieniu na nadgarstku zalśniła błękitna ryba, taka sama, jaką zauważyłem wcześniej u Davida.
– Dobrze, że do nas trafiłeś, chłopcze - powiedział, puszczając mnie. Nie mogłem oderwać wzroku od fosforyzującego znamienia.
– Co to jest? - spytałem po chwili.
– Znak. Bóg wybrał Cię na swojego żołnierza w nadchodzącej bitwie o zbawienie.
– Więc...
– Apokalipsa się rozpoczęła. A my dostąpiliśmy zaszczytu, by służyć pod anielskimi sztandarami.

David zaprowadził mnie na plebanię, gdzie spotkałem wielu ludzi naznaczonych rybą. Byłem zbyt oszołomiony, by racjonalnie myśleć. Pamiętam, że witałem się z nimi serdecznie; szybko udzielił mi się ich pogodny nastrój, pełen nadziei i ufności.

Cały swój czas dzieliłem pomiędzy wspólnotą a szpitalem, który po ostatnich wydarzeniach pękał w szwach; na szczęście sam budynek został ominięty przez katastrofę. Z bólem serca patrzyłem na tych wszystkich ludzi, którzy stracili bliskich, jednak wciąż o nich wypytywali w nadziei, że być może udało im się ujść z życiem. Nasz personel również był mocno zdziesiątkowany – wielu moich kolegów zginęło albo zostało trwale okaleczonych.

Pewnego wieczora, gdy siedziałem na stołówce, zobaczyłem w telewizji program, w którym wypowiadał się polski profesor, Roman Lityński:
– Z niewiadomych przyczyn spłonęły wszystkie trawy na ziemi. W tym zboża. Raporty są zatrważające; czeka nas głód, ponieważ nie ma z czego robić mąki, nie ma czym karmić zwierząt. Cały czas próbujemy obsiewać pola tym, co pozostało w spichlerzach, jednak to wszystko kropla w morzu potrzeb. Tak naprawdę minie kilkadziesiąt lat, zanim uda nam się powrócić do względnej równowagi, ale w tym czasie może dojść do strasznych rzeczy. Obawiam się, że już teraz, pomimo że pozostało jeszcze trochę zapasów, ceny żywności pójdą drastycznie w górę. Podejrzewam, że w związku z brakami w zaopatrzeniu, dostawy do krajów trzeciego świata zostaną ograniczone, bądź wstrzymane całkowicie.
Wyłączyłem telewizor i pomyślałem ze współczuciem o tych wszystkich, którzy cierpią głód. Jako wychowanek domu dziecka, niechciany przez własnych rodziców, doskonale znałem warkot pustego brzucha. Pomyślałem o tych wszystkich, którzy zginą z głodu. Próbowałem wmówić sobie, że na świecie zawsze był głód, ale uświadomiłem sobie, że nigdy na taką skalę.

Przez kilka miesięcy był spokój, chociaż rządy podejrzliwie patrzyły sobie na ręce. Gdyby to przedziwne zjawisko miało miejsce tylko w jednym kraju, wówczas pewnie zaczęto by doszukiwać się spisku. A tak, każdemu się oberwało. Oszacowano, że zniszczona została jedna trzecia planety. Na każdym kontynencie, poza Antarktydą, odnotowano krwawo ognisty deszcz. Widać Bóg z jakichś przyczyn lubi pingwiny...
Byli tacy, którzy – jak poznany w szpitalu Mike - obstawiali inwazję obcych i tych było chyba najwięcej. Bo deszcz meteorytów na całej powierzchni Ziemi wykluczono. Wielu ludzi, mimo swojego wcześniejszego, wulgarnie ateistycznego nastawienia, powróciło do wyznawanych wcześniej religii. Kościoły na nowo wypełniły się wiernymi. Nawet islamiści spasowali z atakami terrorystycznymi. Przywódcy religijni byli pełni obaw; to na ich barkach spoczęło uspokojenie przerażonej dziatwy. Z tym, że sami odczuwali taki sam strach i na nic nie zdała się ich wiara. Była za słaba. Tylko garstka ludzi patrzyła w przyszłość z podniesionym czołem. Ci, którzy wierzyli prawdziwie, z dziecięcą ufnością. Otrzymali znak i obietnicę, że nie stanie im się żadna krzywda.

Minął jakiś rok od Pierwszej Trąby. Ludzie powolutku, mozolnie, zaczęli odbudowywać swój świat, jednak wielu rzeczy nie dało się uratować. Spłonęła cała Amazonia, pół tajgi syberyjskiej i mnóstwo innych, pięknych lasów. Szybko przekonaliśmy się, że wrzaski ekologów względem zielonych płuc świata tym razem były zasadne. Powietrze było aż szare. Na całym świecie wprowadzono kosmiczne podatki od posiadania samochodu. Zmiany wywołały straszne burze przyzwyczajonych do wygody obywateli. Kilka rządów zostało obalonych, ale ci, którzy zajęli miejsce poprzedników szybko zostali odwiedzeni od oddania społeczeństwu aut. Wiele firm przemysłu ciężkiego zbankrutowało po wejściu w życie nowych regulacji, dotyczących ograniczeń emisji dwutlenku węgla do atmosfery i kar za niestosowanie się do zaleceń.

Gdy zabrzmiała druga trąba, ludzie już wiedzieli, że zdarzy się coś strasznego i szybko szukali schronienia. Widzieli błyski na niebie, lecz tym razem pociski ominęły miasta. Za to zatoki wyrzuciły na brzeg tysiące martwych ryb. Woda zaczerwieniła się od krwi. Nie potrafię sobie wyobrazić żalu tych wszystkich, którzy właśnie w wodzie upatrywali swojego wybawcy. Morze karmiło ich, gdy ziemia przestała. A teraz i to im odebrano.
Trzecia trąba nie zwlekała i zagrzmiała niespełna miesiąc później. Kolejne płomienie spadły na rzeki i źródła, czyniąc ich wodę gorzką i trującą. Rośliny, które pozostały po zeszłorocznej katastrofie, zaczęły więdnąć, wielu ludzi, spragnionych i błagających o choćby kropelkę, pomimo ostrzeżeń, skusiło się na piołunowy napój. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Bolesna i długa agonia czekała wszystkich, którzy, złaknieni, poddali się pokusie. W krótkim czasie wymarło wielu mieszkańców Afryki, południowej Azji i Australii. Ludzi było tak niewielu, że nie miał kto chować zmarłych, toteż zaraza, jaka się rozprzestrzeniła, zabrała ze sobą kolejne miliony istnień. A to był dopiero początek...

Gdy usłyszano Czwartą Trąbę, ziemię przykrywał śnieg. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Ludzie z przerażeniem zwracali oczy ku niebu, lecz tym razem nic na nim nie zajaśniało; przeciwnie, księżyc stracił swój blask a gwiazdy gasły jedna po drugiej. Poranne słońce również nie dawało zbyt wiele światła. Tam, gdzie zawsze panował gorąc, nagle pojawił się mróz. Biały puch bardzo szybko przykrył całą planetę, zamieniając ją w zmarzlinę. Mówiono, że najgorszy był luty; wtedy na równiku najwyższa temperatura nie przekraczała zera stopni Celsjusza.
Maj przywitał świat chłodem, jakiego nie powstydziłby się styczeń. Nawet nie chcę myśleć, ilu ludzi wtedy zamarzło. Ilu umarło zwyczajnie z głodu. Słyszałem, że w niektórych miejscach było już tak źle, że zaczęto zjadać starych, chorych i małe dzieci. Przeżywali tylko najsilniejsi, którzy potrafili się obronić i ci, którzy byli na tyle podli, by polować na innych. I wtedy nad każdym domem, nad każdą wsią i miastem przeleciał czarny orzeł, krzycząc: "Biada, biada, biada mieszkańcom ziemi wskutek pozostałych trąb trzech aniołów, którzy mają zatrąbić!"
Lęk padł na wszystkich jak cień potwora spod dziecięcego łóżka. Już dawno zniknęli ci, którzy wątpili w istnienie Boga. Nagle wszyscy wznosili ku Niemu błagalne dłonie, modląc się o wybawienie. Ale na to było już za późno. Teraz nadszedł dzień sądu.
Piąta Trąba przyniosła ze sobą szarańczę. Obudziło mnie bzyczenie i stukanie w szybę. Blade słońce ledwo przebijało się przez chmury. Szczęście, że nie zabrano nam go w całości!
Za oknem fruwały setki dziwnych owadów, wielkością dorównujących krukom. Jeden z nich za mocno uderzył o szybę i padł martwy. Podniosłem go z parapetu. Napawał mnie odrazą i obrzydzeniem. Przypominał szarańczę, tylko dużo większą. Miał koński łeb o ludzkiej – o zgrozo – twarzy. Na kark spływały mu złote, miękkie włosy. Całe ciało pokrywała stalowa łuska, z lędźwi wyrastał skorpioni ogon. Krew odpłynęła mi z twarzy. Nigdy nie widziałem takiego bydlęcia.
Zszedłem do stołówki, w której wszyscy siedzieli, zgromadzeni przed porannymi wiadomościami na 56 kanale. Spikerka drżącym głosem relacjonowała przebieg plagi. Na cały świat rozpełzła się jadowita szarańcza. Bardzo wielu ludzi zostało ukąszonych. Nieomal natychmiast dostawali wysokiej gorączki, całe ciało palił niewyobrażalny ból. Z jednej strony żal było mi tych bezbożników, z drugiej wiedziałem, że być może dzięki temu doświadczeniu się nawrócą.
W kieszeni zabrzmiał mi pager, więc pognałem jak najszybciej do szpitala. Tam zobaczyłem ogrom plagi. Poczekalnia była pełna; jęk bólu przywiódł mi na myśl obrazy Boscha – brakowało tylko, by ludzie zaczęli się wić w splotach jak węże. Zdawałem sobie sprawę, że nic nie jest w stanie umniejszyć ich cierpienia. Ci, których jakimś cudem ominęły jadowite ukąszenia, czepiali się mojego rękawa, błagając, by najpierw obejrzeć ich najbliższych. Gdzieś w oddali przebiła się kłótnia kilku osób o to, kto był pierwszy w upiornej kolejce. Panował tu totalny chaos, niewiele brakowało do otwartej bijatyki tych, którzy stali na nogach. Nie miałem pojęcia, co mogę zrobić.
To był miesiąc wyjęty z życiorysu. Bracia i siostry ze zgromadzenia dzielnie pomagali mi przy pogryzionych, chociaż trochę starając się złagodzić ból. Wiedzieliśmy, że jad nie jest śmiertelny i mieliśmy świadomość, że jego działanie jest długotrwałe. Mimo, że zmienialiśmy się na warcie przy chorych, każdy był wycieńczony. Najgorsza była bezsilność.
Pięć miesięcy później cały świat zdumiał się, że epidemia minęła jak ręką odjął. Ja tylko uśmiechnąłem się pod nosem; przecież Pan przez Swego sługę, Jana, wyraźnie powiedział, że tak będzie.
W styczniu, niedługo po usłyszeniu przez świat kolejnej Trąby, trafił do nas żołnierz, który służył nad Eufratem. Nie chciał powiedzieć, jak udało mu się dotrzeć za ocean, a my nie naciskaliśmy.
Pewnego dnia John przysiadł się do mnie, gdy akurat piłem kawę.
– Mogę?
– Pewnie. Cieszę się, że wreszcie będziemy mogli porozmawiać. - Uśmiechnąłem się. Miał matowe oczy osoby, która widziała i przeżyła straszne rzeczy.
– Muszę z kimś pogadać, bo chyba zwariuję.
– Mam nadzieję, że jakoś będę mógł ci pomóc. Jestem Raven.
– John. Ale to pewnie już wiesz. - Zamilkł i wpatrzył się w stół, jakby liczył sęki na blacie. - Byłem tam, gdy pojawili się prawdziwi Boży bojownicy, wywołani ostatnią trąbą. Wyszli z wody. Rzeka się wzburzyła i wypluła z siebie tę cholerną kawalerię. W życiu nie widziałem czegoś takiego. To bez wątpienia były anioły; miały wielkie, białe skrzydła, wysokie hełmy i czerwone płaszcze, spływające na złote zbroje. Ich pancerz był dziwny; wyglądał, jakby w stali zaklęte były płomienie. A może to tylko błyskało słońce?
Wpadli pomiędzy ludzi, tnąc na lewo i prawo. Nasi szybko połapali za giwery i zaczęli pruć do przeciwników. Kilku padło od razu, spadając z siodeł. Konie, jeżeli o tamtych bydlętach mogę powiedzieć, że były końmi, wściekły się, gdy zabili ich panów. Nie rżały – wydawały z siebie okropny ryk. Potrząsały lwimi grzywami, przy każdym parsknięciu z chrap wydobywał się gryzący, cuchnący siarką dym. Zupełnie, jakby nie były anielskimi wierzchowcami a bestiami rodem z piekła. Nic z tego nie rozumiałem, cała ta rzeź niewiele miała wspólnego ze znanym mi wizerunkiem Boga i aniołów. Stałem jak kretyn, z jednej strony chcąc pomóc tym ludziom, z drugiej nie ośmielając się podnieść ręki na wysłanników Pana. Nic, kurwa, nic nie mogłem zrobić, rozumiesz to? - Ukrył twarz w dłoniach. Na jego przegubie świeciła ryba.
– Wszystko zostało zapowiedziane – powiedziałem po chwili.
– Pierdolę przepowiednie! Tam zginęli dobrzy, niewinni ludzie! Czym mogli się narazić Bogu?! Zamordował ich, Raven, zamordował z zimną krwią! W imię czego? Na pewno nie odkupienia!
– Nie bluźnij. Jesteś jednym z żołnierzy Pana, nie wolno ci wątpić. - Spojrzał mi w oczy ze stalową determinacją. Wstał bez słowa i wyszedł. Widać nie znalazł u mnie tego, czego szukał.

Na świat spadła globalna wojna. Anioły szły ze wschodu, mordując na swojej drodze wszystkich, którzy nie mieli znamienia. To był czas zwątpienia nawet dla nas. W telewizji widziałem karne wojska, czołgi i samoloty bojowe. Wszystkie kraje zjednoczyły się w walce ze wspólnym wrogiem. Przeraziłem się, gdy anioły zaczynały przegrywać; coś poszło nie tak.
– Przyszedł czas trudny dla nas wszystkich. Czas, w którym musimy się zjednoczyć. Bez tego zginiemy. Żaden naukowiec już mnie nie przekona, że Boga nie ma. Żaden ksiądz nie wmówi mi, że Bóg jest miłosierny. - Młody, przystojny mężczyzna grzmiał z ekranu telewizora. Zaczesał dłonią czarne włosy, sięgające ramion. Wpatrzył się wprost w kamerę. Trzeba przyznać, że miał hipnotyzujący wzrok, jak wąż. - Wyślemy przeciw Niemu wszystko, co będziemy mogli, aż wreszcie zmusimy Go do uznania naszej suwerenności! - Publiczność wstała, bijąc brawo. Nie mogłem tego słuchać. Wiedziałem, że mam przed sobą zapowiedzianego Fałszywego Proroka, czułem to całą duszą. Fałsz sączył się z odbiornika jak trucizna z kłów żmii. Ale jednak patrzyłem dalej.
– Dzisiejszy dzień jest dniem wielkim – perorował. Wielki, złoty sztandar, na którym wyhaftowany był czerwony, siedmiogłowy smok – symbol zjednoczonych w walce siedmiu kontynentów – powiewał za jego plecami na wietrze
– Podpisana karta porozumienia militarnego i gospodarczego jest prawdziwą rewolucją polityki ogólnoświatowej. Po raz pierwszy od początku istnienia wszystkie kraje przystąpiły do porozumienia, deklarując oddanie sprawie, jaką jest powstrzymanie Boga przed eksterminacją ludzi. I nic nam nie przeszkodzi, choćby miał wysłać przeciw nam wszystkie zastępy anielskie! - To były odważne słowa, choć głupie.
Lucjan Ferris, Przewodniczący Rady Światowej opuścił podium wśród wrzawy wiwatów i szumu oklasków. Zaraz potem wyemitowano transmisję z frontu, gdzie bombowce ostrzeliwały – dość skutecznie, trzeba przyznać – anielską konnicę. Wielu spośród niebiańskich żołnierzy poległo, lecz nic nie mogło złamać ich morale. Rzucali się na czołgi, a gdy nie mogli przebić ich mieczami, wierzchowce ziały ogniem i siarką, rozpuszczając metal i zamieniając machiny, wraz z siedzącymi wewnątrz ludźmi, w bulgoczącą maź. Nagle światło zgasło. Wyjrzałem przez okno; na całej ulicy nie było prądu. W oddali, bardzo, bardzo daleko, zobaczyłem atomowego grzyba.
"Boże, miej mnie w swojej opiece" – pomyślałem.


1010 lat po przejęciu panowania nad światem przez Bestię.

Z klubu wyszedłem dobrze po północy. Tuż obok, uczepiona mojego ramienia, szła jakaś naćpana dziewczyna. Nie pamiętałem nawet jej imienia. I tak nie miało większego znaczenia. Chyba była ładna, nie wiem, byłem tak pijany, że nawet szczerbata kobyła wydawałaby mi się miss świata. Toczyliśmy się powoli, od krawężnika do krawężnika, wprost do mojego domu. Droga nie była daleka, ale zajęła nam sporo czasu. Chwiejnym krokiem pokonaliśmy skrzypiące schody. Oparłem dziewczynę o ścianę, żeby nie spieprzyła się z powrotem na parter i zacząłem szukać kluczy w kieszeni skórzanej kurtki. W końcu znalazłem. Zamek stawiał większy opór, niż laseczka, którą ze sobą przyprowadziłem; jeszcze w progu zaczęła dobierać mi się do rozporka. Ostudziłem jej zapał uderzeniem otwartej dłoni w policzek. Niechcący rozciąłem dziewczynie wargę, przewróciła się, ale chyba lubiła ten sport, bo zachichotała i oblizała lubieżnie usta, patrząc mi zadziornie w oczy. Uśmiechnąłem się, szczerząc zęby, schyliłem się do niej, złapałem za włosy i mocno pocałowałem. Uczepiła się mojej szyi. Wziąłem ją na ręce, niby z czułością, a potem rzuciłem bezceremonialnie na łóżko. Zaśmiała się głośno i pogroziła mi zabawnie palcem. "Oj, kotku, zaraz ja pogrożę ci swoim" – pomyślałem i rozerwałem różową bluzeczkę, uwalniając drobne, jędrne piersi. Przygryzła paznokieć i zaczęła wodzić dłonią po sutkach, aż te stały się przyjemnie twarde. Szybko zrzuciłem kurtkę i bluzę. Utknąłem przy klamrze od paska. Kurwa! Trzeba było pozwolić jej uporać się z tym cholerstwem. A ona nadal drażniła mnie, pieszcząc się coraz śmielej. Przejechała ręką w dół, pod spódniczkę. Po chwili zsunęła czarne, koronkowe majtki, jednak plisowana szmatka nadal zasłaniała zgrabny tyłek. Przyklęknęła i drobnymi paluszkami pomogła mi oswobodzić się z jeansów.
Ranek przywitał nie bólem głowy. Sięgnąłem po komórkę, ale natrafiłem na pustkę. Z ociąganiem otwarłem oczy i rozejrzałem się po mieszkaniu. Laptop, play station, wszystko, co niewielkie a wartościowe – zniknęły.
– Co za głupia pizda! - krzyknąłem, zrywając się z łóżka. Sam byłem sobie winien, przecież doskonale wiedziałem, że nikomu nie należy ufać, zwłaszcza nowo poznanym osobom. Ale wczoraj byłem zbyt pijany, by myśleć racjonalnie. Złamałem swoją najważniejszą zasadę: nie wpuszczaj nikogo do domu. I teraz będę musiał za to zapłacić. Szczęście, że zostawiła mi chociaż skórę. Ubrałem się szybko i sięgnąłem do kieszeni, w poszukiwaniu telefonu. Już wiecie? Zniknął. Kac przeszedł w stan uśpienia, wyparty nową dawką adrenaliny. Chciałem zapalić papierosa, ale wszystkie fajki też ulotniły się jak kamfora.
– Kurwa! - wrzasnąłem, wywracając stolik. Spojrzałem we wściekle zielone oczy Przewodniczącego Rady Światowej, którego portret powiesiłem sobie dawno temu na ścianie. Naprawdę lubiłem tego gościa; spryciarze, tacy jak ja, żyli całkiem przyzwoicie, nieudacznicy mieli to, na co zasłużyli - nic. Można było się świetnie zabawić. Aż nie chce mi się wierzyć, że kiedyś ludzie musieli ukrywać się z prochami czy innymi przyjemnościami. Praktycznie co noc miałem inną dziewczynę albo kilka. Ale do tej pory żadnej nie przyprowadziłem do siebie. Hotel, szybki numerek i do domu. Ewentualnie miły wieczór u niej, przyjemne śniadanko, buzi buzi, tak, kotku, jesteś cudowna, na pewno zadzwonię, a potem długa.
Co jak co, ale byłem wyjątkowo przywiązany do swoich rzeczy. Pozostało mi mieć nadzieję, że ta tępa szmata gdzieś opchnęła towar. Poszedłem więc do Roberta, skurwiałego pasera, który handlował wszystkim. W podziemiu mówiło się, że sprzedał własną matkę na organy którejś z Korporacji. O dziwo, nie był zrzeszony z żadną mafią a jednak utrzymywał się w branży, mało tego, handlował przynajmniej z trzema rodzinami, kręcącymi swoje lody w Republice. I to największymi. Dawało mu to bezpieczeństwo i bezpośredni dostęp do kilku Korporacji, w których spore wpływy – zarówno finansowe, jak i pozycyjne – mieli jego sojusznicy. Dobrze było mieć takiego przyjaciela.
Robert nie był jakimś szczylem, siedzącym w zapuszczonej kanciapie. On był biznesmenem. Od przyjmowania towarów miał swoich ludzi.
Zajrzałem do kilku klubów, w których lubił przesiadywać, aż w końcu trafiłem na niego w kasynie. Właśnie obstawiał czarną trzynastkę w ruletce. Gdy podszedłem, kulka zatrzymała się na czerwonej ósemce.
– Widzę, że jak zawsze dobrze ci idzie. - Podałem mu rękę.
– Weź spierdalaj, Michael. - Odpalił cygaro. - Pojebana gra. Czego chcesz?
– Robert, tak od razu, bez gry wstępnej? - zarechotałem i ruszyłem w kierunku baru.
– Dwie setki Single Barrela, tylko nie waż mi się tam sypać lodu – warknąłem na barmana. Wziąłem drinki i przysiadłem się do stolika Roberta. Siedział w towarzystwie dwóch uroczych kobiet, czule głaszczących jego łysinę i tłusty, świński kark. W ogóle przypominał tucznego knura, ale nie znałem nikogo na tyle odważnego albo pojebanego, żeby mu to powiedział w twarz. Poprawka: Robert siedział w towarzystwie trzech kobiet, ale jedna miała miejscówkę pod stołem, pomiędzy jego nogami. Zauważyłem ją dopiero, gdy trafiłem butem w jej plecy.
– Czy ona może przestać, gdy chcę z tobą pogadać o ważnych rzeczach?
– Słyszałyście? - wrzasnął na dziewczyny. - Wypierdalać! - Kurewki pospiesznie oddaliły się. Odprowadziłem je wzrokiem, bo naprawdę było na co popatrzeć.
– Mów, o co chodzi? - Przepłukał usta piekącym płynem i uśmiechnął się do mnie.
– Ktoś mnie ojebał.
– Żaden z moich.
– Wiem. Poznałem wczoraj jakąś laskę, no wiesz, poszliśmy do mnie... - Robert zaczął się panicznie śmiać, poklepując kolano, Aż się posmarkał.
– Ty kretynie! Ciesz się, że nie zarżnęła. Co ci dmuchnęła?
– Plejkę, lapka, zegarek, trochę szmalu i wisiorek po babci. To ostatnie mogę olać. Słuchaj, jakby coś pchnęła któremuś z twoich chłopców, to daj znać... - powiedziałem i pacnąłem się ręką w czoło. - Kurwa, telefonu też nie mam.
– Jakieś znaki szczególne? Wiesz, raczej nie przyjdzie i nie powie: „rypnęłam te fanty takiemu jednemu frajerowi, Michaelowi, ile mi za to dacie?”
– Niższa ode mnie, jakieś metr sześćdziesiąt wzrostu, małe cycki, ładna buźka, ciemne włosy...
– No to opisałeś jedną czwartą dziewczyn...
– Miała czarny tatuaż na przegubie, jakąś rybę, czy innego chuja. - Uśmiechnął się.
– Czekaj, czekaj, wujek Robert zaraz się wszystkiego dowie. - Wstał, poprawił spodnie, zapiął pasek, odznaczający się na jego brzuszysku jak równik na globusie i wyszedł. Zostałem sam z rudą whiskey.

Jenny właśnie wyszła z ciemnej uliczki, wepchnęła wypchaną pieniędzmi rękę do kieszeni płaszcza, pochyliła głowę i ruszyła szybkim krokiem do domu. Lepiej nikomu nie patrzeć w oczy, lepiej nie prowokować...
Weszła do niewielkiego mieszkanka i zamknęła dokładnie drzwi. Nigdy nie wiadomo, kto może pałętać się po klatce schodowej. Jej brat spojrzał na nią ze zdjęcia karcąco i z dezaprobatą.
– Wiem, Jacob, że nie powinnam. Ale takie są czasy, braciszku. Odkąd ciebie nie ma, wszystko jest trudniejsze. Niestety, nie mam tyle siły co ty, aby przeżyć, trzeba się dostosować. - Uśmiechnęła się przepraszająco i wzięła ramkę w ręce, głaszcząc palcem policzek Jacoba. Odstawiła pamiątkę i jej wzrok padł na sczerniałe znamię na ręce. Kiedyś dodawał otuchy, teraz, gdy upadła wraz ze staczającym się światem, zgasł, odbierając szanse na raj.

– Ha, chłopcze, wisisz mi zajebistą przysługę! Mam twój telefon. Była dzisiaj rano u jednego z moich ludzi. Kazałem chłopakom ją namierzyć. - Klepnął mnie w ramię, prawie wgniatając w sofę.
– Stary, jesteś nieoceniony.
Jakieś trzy godziny później Robert odebrał telefon i zamienił z kimś kilka krótkich, zdawkowych zdań.
- Mamy ją. – Uśmiechnął się paskudnie.
Wyszliśmy z klubu i wsiedliśmy do mobila Roberta. Autko gładko uniosło się nad ziemię i pomknęło pod wpisany adres. Po kilku chwilach już cieszyłem się swoim telefonem, zabranym z jednej z dziupli mojego wybawcy. A zaraz potem zatrzymaliśmy się przed obdrapaną kamienicą.
– Pierwsze piętro, numer 19 – powiedział Robert. Wysiadłem z auta i z mordem w oczach wszedłem do budynku. Mknąłem po schodach jak szalony. Drzwi numer 19 szybko stanęły otworem, po solidnym kopniaku. Mała kurewka, którą spotkałem wczoraj, wrzasnęła i rzuciła się do komody, pewnie jak każdy żywy obywatel, właśnie tam trzymała broń. Złapałem ją za włosy i cisnąłem o ścianę.
– Ty tępa pizdo! - Kopnąłem ją w brzuch. - Myślałaś, że możesz mnie wychujać? - Darłem się, cały czas okładając dziewczynę, na przemian butami i pięściami. - Myślałaś, głupia kurwo, że cię nie znajdę? - W końcu zmęczyłem się i na chwilę odpuściłem. Z naprzeciwka przez otwarte drzwi przyglądała nam się jakaś babcia.
– Czego się gapisz? - wydarłem się na nią. - Wypierdalaj! - Staruszka posłusznie wróciła do swojego mieszkania i przekręciła klucz w zamku. Rozejrzałem się po pokoju; natrafiłem na zdjęcie człowieka, którego kiedyś znałem.

To było dziesięć lat temu, byłem wtedy dwudziestoletnim gówniarzem, który myślał, że jest sprytny. Czas pokazał, że się nie myliłem, ale mniejsza o większość. Poznałem Jacoba na jakiejś wspólnej imprezie. Był kurewskim dziwakiem; nie brał, nie palił, od alkoholu i panienek stronił. Później dopiero dowiedziałem się, że był w sekcie tych pojebów, którzy wierzyli, że niebawem ich Bóg ma wrócić na ziemię i spuścić wpierdol jakiejś Bestii i jej sługusom. Ja jakoś nigdy nie spotkałem żadnego bydlęcia; oczywiście wiedziałem, że kiedyś na ziemi żyły zwierzęta, widziałem nawet kilka na obrazkach. Bez problemu potrafiłem rozpoznać psa, kota czy konia. Podobno ludzie kiedyś jedli ich mięso, ale nie rozumiem, w czym miało być lepsze od naszych syntetycznych, doskonale zbilansowanych puszek, tworzonych przez jedną z Korporacji.
No więc "rybacy" – jak ich nazywano – wyczekiwali na jakiś anielski orszak z wielkim motherfuckerem na czele. O dziwo, doczekali się. Zaciągnąłem się do Armii Przewodniczącego Rady Światowej. Korporacje dostarczyły nam broń, podobno specjalnie szykowaną na tę okazję. Czyli te skurwysyny na górze doskonale wiedziały, co się święci. Jacob, jak się okazało, razem z resztą "rybaków" stanął po stronie „aniołów”.
To była gruba impreza, flaki latały na lewo i prawo, bo te pojeby nie używały cywilizowanej broni plazmowej, tylko mieczy. Ale za to umierali, jak Bóg przykazał.
Największym plusem całej tej zadymy były darmowe dragi. Do końca nie jestem przekonany, czy to faktycznie były anioły, czy mityczni Chińczycy, którymi kiedyś nas straszono, wypełzli ze swoich bunkrów, ukrytych gdzieś na oderwanym kawałku Azji. Z resztą, nie ważne z czym walczyliśmy, odlot był niezły. Nie wiem, co za gówno nam dali, ale było zajebiste.
W pewnym momencie zobaczyłem jakiegoś gigantycznego skurwiela z siedmioma parami pierzastych skrzydeł, który rezał lepiej, niż największy skurczybyk z tej nowej gry. Jednym cięciem posyłał kilkunastu naszych do piachu. Lądował pomiędzy ludźmi, kosił mieczem, a resztę zamiatał skrzydłami, wszystko w pięknym, płynnym piruecie. Wzbił się w niebo i wtedy spomiędzy chmur pierdolnęła w niego rakieta z wymalowanym na boku czerwonym, kilkugłowym smokiem, symbolem Zjednoczonej Republiki.
„Anioł” eksplodował, ochlapując nas deszczem krwi, mięsa i wnętrzności. Pozlepiane posoką pióra powoli opadały na ziemię, jakby ktoś wybebeszył wielką poduszkę. Armia wroga zatrzymała się zaskoczona, zbierając szczęki z butów.
Krzyknęliśmy radośnie i natarliśmy na kurczące się niebiańskie wojsko. Plazmowe pistolety wyrzucały z siebie fosforyzujące pociski, wypalając wielkie dziury w ciałach trafionych. Wtedy stanąłem naprzeciw Jacoba. Nie zawahałem się; nacisnąłem na spust i po chwili mogłem przez otwór w jego klatce piersiowej zobaczyć "rybaka" stojącego za nim.
Wielka, boska odsiecz, na którą czekali ci popaprańcy skończyła się po niespełna miesiącu walk. Fakt, nikt z nas dokładnie nie pamiętał z czym walczyliśmy. Każdy widział wszystko nieco inaczej, gdy rozmawialiśmy później przy piwku nasze relacje się różniły. Ale wszyscy byliśmy pewni jednego: pod sztandarem smoka byliśmy niepokonani, nie ważne, czy łomot będą chcieli spuścić nam Chińczycy, Marsjanie czy faktycznie Bóg i jego przydupasy.

Nadal trzymałem zdjęcie Jacoba w ręku i przyglądałem się spokojnym oczom. Zawsze wkurwiały mnie te jego łagodność i naiwność. Naprawdę wierzył, że ludziom należy pomagać. Życie chyba go nie nauczyło, że masz tylko to, co jesteś w stanie wyszarpać i obronić.
Wziąłem zamach i roztrzaskałem ramkę o ścianę. Dziewczyna zaczęła odzyskiwać przytomność. Złapałem ją za bluzę i pociągnąłem za sobą po schodach w dół, jak Krzyś Kubusia Puchatka. Próbowała się bronić, ale była zbyt słaba. Wpakowałem ją na tylne siedzenie, związując ręce na plecach, sam siadłem obok Roberta.
– Myślę, że wiem jak ci się odwdzięczyć – powiedziałem , zapalając papierosa. Robert uniósł brwi. - Sprzedaj ją któremuś ze swoich kolegów z Korporacji. Świeże serduszko czy nereczka na pewno szybko znajdą nowego, dzianego właściciela.
– Moja sława mnie wyprzedza – mruknął pod nosem, szczerząc się paskudnie. Odwrócił się do dziewczyny i puścił jej oczko. - Ale mam lepszy pomysł, skoro ty jej nie chcesz. - Zaciągnął się dymem, rozkoszując się przerażeniem dziewczyny, którą obserwował w lusterku – W burdelu lepiej na siebie zarobi.
– Mój Boże – szepnęła przerażona. Na jej nadgarstku prze króciutką chwilę zalśniła błękitna ryba, lecz zgasła tak szybko, jak się pojawiła. Odwróciłem się do niej i odpowiedziałem:
– Dziecino, Bóg umarł. Zajebaliśmy go!
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#2
Rainbow 
Jestem rzadkim czytelnikiem fantastyki, a jeszcze rzadszym komentatorem.
Do zajrzenia tutaj zdecydowałam się po przez znajomość Twojego warsztatu, oraz ciekawości, jak by miał wyglądać tekst pojedynkowy.
No więc co mam do powiedzenia?
Od pierwszego zdania opowiadanie zainteresowało mnie(na tyle, że naczynia w zlewozmywaku nadal domagają się uwagi)
Spodobało mi się prowadzenie takiej narracji. Dużo bardziej pozwala mi się to zagłębić w myśli bohatera, zespolić się z nim i przeżywać jego świat.)
Ogólnie pomysł jest fajny, choć przecież siedzę na fotelu, nie spadłam z niego, więc nie było też jakoś kosmicznieWink
Zakończenie kapitalne(nie ma co się nad tym rozpisywać)
Warsztatowo jest bardzo dobrze. Jeśli są błędy, to ja ich nie widzę. Obecny jego stan jest wystarczający, aby zagłębić się w lekturę i nie potykać się.
Opowiadanie oceniam na bardzo dobre.
Dobra robota kapadocjoCool

6/5
Tongue

Trąba umilkła. Zrobiło się kolorowo...

Wiosna Wilaknocna



kurze łapki na dywanie
i zmęczonej twarzy
czas wyżłobił
kolejne wiosny już naliczone

mamy pisanki bazie
no i buzie dzieciaków
rozpromienione
coraz bliżej święta



[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz
#3
Cytat: Nie, nie było komet,
Cytat:apokalipsa, dokładnie taka, jaką opisał w swojej księdze święty Jan
A jednak były komety;] Minimum Piołun.

Cytat:Był piękny, kwietniowy poranek
Czyżby gosciu był w drodze dokąds przez noc?

Cytat:Ominąłem pierwsze strony, krzyczące o kolejnych aferach, kradzieżach, morderstwach i wojnach gdzieś bardzo daleko, w które, całkowicie filantropijnie, w obronie uciśnionych, nie ropy, broń Boże, wmieszał się nasz rząd. Przekartkowałem cały dziennik, nie znajdując w nim nic interesującego, więc zrezygnowałem z lektury.
Niezręczność powyższego uporządkowania tej relacji o gazecie zawiera się w tym, że zdanie drugie własciwie wystarczy. Po co pisać o omijaniu pierwszych stron, kiedy się okazuje, że reszte właściwie też ominął - bo nic dla siebie w nich nie znalazł? Nie mówimy tu o błędzie, skąd. Sposób jak sposób - zwłaszcza, że chciałaś zaznaczyć, czym "krzyczą" pierwsze strony brukowców oraz jak bardzo naszego bohatera takie coś nieobchodzi, wręcz zniesmacza. A jednak mnie się osobiście nie sposodobało takie przedstawienie tego. Pierwsze zdanie już mi sugerowało, że należy sie czegoś spodziewać; że coś w tej gazecie jednak znajdzie - skoro o niej wspomniał... Zatem psia mogiła leży w: "Ominąłem pierwsze strony".
Bo np skróćmy to tak, żeby lepiej odczuć, co mam na myśli (bo od biedy wszystko, co po "strony" w pierwszym zdaniu, to dygresja.).

"Ominąłem pierwsze strony, krzyczące o kolejnych aferach. Przekartkowałem cały dziennik, nie znajdując w nim nic interesującego, więc zrezygnowałem z lektury."

To takie czepialstwo, wiem, ale wcale nie na siłę. Szczególik, jednak taki, który mi się nie spodobał.

Cytat:Wsiadłem do auta i ruszyłem, uśmiechając się do siebie
Czemu?
Już w tym miejscu należy coś zaznaczyć. Czy to że był wesoły, czy to że ćpał, czy to że kawał sobie przypomniał. Koniecznie JUŻ w tym miejscu.

Cytat:Tam zatrzymałem się na końcu pokaźnego ogonka
Niezbyt.

Cytat:I, mimo licznej rodziny, samotna.
Zwykle macham ręką na przecinki, ale tutaj cos doradzę - spokojnie można sobie ten pierwszy odpuścic; nie jest konieczny, a lepiej zdanie (równoważnik) wygląda.

Cytat:Głosili najczęściej przybycie obcych, którym należy przygotować gościnę, przebudzenie Atlantydów czy jak ten jegomość – koniec świata w tej czy innej formie.
Przeczytaj sobie to zdanie.

Eh... zero suspensuSad Nie udała ci sie scena z trąbą. A facet, który gadał o Atlantach i kosmitach nie udał ci się jeszcze bardziej. Przemilczę to, jak bardzo był schematyczny i po macoszemu wykonany. Mnie zirytowała sprzeczność tych kosmitów i tego, że jest tak wierzący. Nie gra to razem zbyt dobrze.

Cytat: Kierowca w ostatniej chwili próbował ją wyminąć, lecz auto zareagowało zbyt wolno
Że niby jak??
Podaj powód, bo brzmi śmiesznie. Prowadzisz?

Na razie przeczytałem do ocknięcia w szpitalu. Nie wiem, kiedy się znowu zabiorę, więc będę komentował na raty. Na razie się może sie wypowiem, ale być moze bedziesz chciala skorzystać z powyższych sugestii zmian.
Odpowiedz
#4
Cytat: się w kawiarni, by napić się kawy w jakimś kolorowym miejscu przed początkiem szpitalnego dyżuru. Pijąc
się się jeszcze luzik, ale napić i pijąć tak słabo Tongue
Cytat: widziałem przede wszystkim człowieka, przychodzącego do mnie po pomoc
hm, myślę i myślę i dalej nie wiem, czy ten przecinek tu potrzebny
Cytat: cieszyłem się, że wybrali właśnie mnie, ufając umiejętnościom i wiedzy.
może się czepiam, ale równie dobrze może chodzić o jego wiedzę albo ich, no albo zmyślamBig Grin
Cytat: Stałem już dobre kilkanaście minut
hm, napisałbym bardziej coś takiego "siedziałem w stojącym aucie", czepiam się, no ale to nie on stał
Cytat:przebudzenie Atlantydów czy jak ten jegomość – koniec świata w tej czy innej formie.
miriad, ale to zdanie trzeba tak odczytać, Atlandyci osobno i ten jegomość osobno, chociaż fakt, wkrada się pewne zamieszanie
Cytat: Niebo zasnuły ciemne chmury, po których przetoczył się grzmot.
tu się zgodzę z miriadem, słaby ten akapit z trąbą. Przecież wiesz, że nastrój hm grozy czy czegoś podobnego buduje się raczej krótkimi, ew urywanymi zdaniami, a tu sadzisz długie, monotonne twory, które zabijają cały dramatyzm sceny i wygląda jakby sobie siedział, o trąbią, kurde, głośno trąbią.
Cytat: Ciesz się, ze nie musisz obawiać
że
Cytat: przychodzi w obłoku
obłoku? Oo Blasku i chwale!
Cytat: Szeptał, jednak dla mnie jego słowa dźwięczały jak bębny
przed chwilą go ogłuszyło, a teraz słyszy szept i w dodatku bardzo głośno?
Cytat: ulice zlane krwią i posypane szkłem
za nic w świecie nie pasuje mi "posypane", tak wiem, potem jest cukier, no ale kurde! Nie wiem zalane krwią i przysypane/oprószone potłuczonym szkłem, ale posypane nie!
Cytat: Kierowca w ostatniej chwili próbował ją wyminąć, lecz auto zareagowało zbyt wolno. 
chyba kierowca, nie auto, auto go słucha Tongue
Cytat: Przycisnęło ją do innego samochodu, gruchocząc kości i miażdżąc płuca. 
opowiadasz z pierwszej osoby, ta wiem lekarz, no ale co on, wzrokowa obdukcja?
Cytat: Obudziłem się w szpitalu, podłączony do niezliczonej ilości rureczek i kabelków
ach, tam fachowo powiedział, co jej się stało, a teraz rureczki i kabelki, no, ta wiedza szpitalna Big Grin
Cytat: przemyśleniami ze współtowarzyszami chorobowej niedoli
on nie był chory
Cytat: Ja? Nie wiem co mam o tym myśleć
przecinek przed "co"
Cytat: – Panie Raven, śmiało możemy pana wypisać do domu.
Bóg niby bezpiecznie go wyprowadził z niebezpieczeństwa, a jednak w szpitalu spędził sporo czasu (tak wywnioskowałem z opisów)


Przepraszam, ale doczytam jutro. Na razie powiem, że trochę słabo, jak na Ciebie, kapadocjo! Przegadałaś mocno, ale zobaczymy, co dalej.
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#5
Trzeba przyznać, że opowiadanie jest napisane "z pazurem". Dla mnie ok, w to mi graj.Wink

Pierwsza część wydaje mi się, że poprowadzona zbyt szybko, ale rozumiem, że był limit znaków. Zawarta tutaj akcja to materiał na dobre 50 stron co najmniej, gdyby się nad tym pochylić, rozbudować. Przedstawić dokładniej, jak ludzie sobie radzili z głodem itd., wpleść kanibalizm szerzej, takie sprawy.

Narracja płynna, lecz w paru miejscach wydaje mi się, że użyłaś trochę niefortunnie dobranych słów. Zaznaczę najważniejsze:

Cytat:Huk nie umilkł po chwili, jak to ma w zwyczaju prawdziwy piorun, lecz trwał, wyjąc coraz głośniej.
Grzmot kojarzy mi się z takim jakby-to-ująć, głębokim brzmieniem. Wycie nie pasuje tu zupełnie, zaburzyło to odbiór tego opisu.

Cytat:Nauczyłem się już ignorować tych nieszkodliwych dziwaków, odmawiając za nich w duszy modlitwę o uzdrowienie poszarpanego umysłu.
Tu też mnie przystopowało na chwilę. W sumie nie potrafię wytłumaczyć dlaczego, ale zbzikowanie określone w ten sposób jakoś mi zgrzytnęło.

Poza tym:
Cytat:Z OIOMu całkiem szybko przewieziono mnie do zwyczajnej sali,
Całkiem szybko, czyli ile? Coś mi się przypomina, że całkiem niedawno czytałem gdzieś o OIOMie i kiedy tam się trafia, to wg przepisów nie mogą wypuścić prędzej niż po kilku dniach. No chyba, że mieli przeładowanie w szpitalu i musieli robić miejsce. Drobiazg w sumie, ale można się nad tym zastanowić.

Tutaj przekombinowane zdanie:
Cytat:Z bólem serca patrzyłem na tych wszystkich ludzi, którzy stracili bliskich, jednak wciąż o nich wypytywali w nadziei, że być może udało im się ujść z życiem.
Wiadomo o co chodzi, ale jakoś dziwnie złożone - jakby podmiot zgubił się gdzieś po drodze.


Część druga - przyznam, że zaskakująca. Miejscami czułem oburzenie podczas lektury co mocniejszych fragmentów - o to chodzi. Jest emocja, prawda.Smile

Scena erotyczna bardzo dobra, tylko się lekko zdziwiłem:
Cytat:Przygryzła paznokieć i zaczęła wodzić dłonią po sutkach, aż te stały się przyjemnie twarde
Skąd on wiedział, ze jej sutki stwardniały skoro biadolił się z tym paskiem od spodni. A nie było wspomniane, by jej dotykał. Zastanowiłbym się zatem nad jakimś zamiennikiem słowa 'stwardniały' - z wrażenia dotykowego przeskoczyć na wizualne.

Retrospekcja z 'bitwy z Bogiem' - czytałaś trylogię "Mroczne Materie" Pullmana?Big Grin Ja czytałem około 12 lat temu, aż mi narobiłaś ochoty, by wrócić do tej lektury. Pullman rozpisuje dość dokładnie bitwę z aniołami i Bogiem. Czytelnicy go za to pokochali, ale z tego co pamiętam, kościół wyklął, czy jak to tam się nazywa fachowoWink

Zakończenie, dokładniej biorąc ostanie zdanie. Zatrzymałem się na chwilę z myślą - nie, to nie może się tak skończyć, smutno mi. Lubię melancholię, ale w gruncie rzeczy chyba ze mnie optymista - taki z tego wniosek.;D emocje, emocje. "Pozytywne" to zakończenie, z przytupem.

Człowiek z telewizora, Bestia - w ogólnym dość mocnym wydźwięku tekstu chyba potraktowałaś go zbyt po macoszemu. Nie wzruszył mnie ten człowiek w żaden sposób.

Podsumowując:

Pomysł - bardzo fajny, lubię takie klimaty. Opowiadania z pazurem to jest to, co lubię. Powiem Ci, że ten tekst bardziej mi przypadł do gustu niż fanfick z Warhammera. Ogólnie cały zamysł, gdyby rozbudować przynajmniej 5x tyle objętości niezła nowelka by z tego wyszła. Trochę za szybko się potoczyło, no ale jak mówiłem, rozumiem że mieliście limit.
Narracja - płynnie, jak to u Ciebie. Wskazałem Ci najważniejsze rzeczy wyżej.

Jest 1;44 w nocy, a ja przeczytałem całość z zainteresowaniem. Znaczy, dobre byłoWink Jak lubisz takie klimaty, a nie czytałaś Pullmana to zapoznaj się z nim kiedyś koniecznie, polecam.

Pozdrawiam!

PS. 5 gwiazdek zostawiłem. Patrząc przez pryzmat tekstów forumowych, jak najbardziej 5. Z Pullmanem byś pewnie trochę bladziej wypadła 'gwiazdkowo', no ale nie zarejestrował się czegoś u nas.Wink
Odpowiedz
#6
@Piramida:
Na wstępie: bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz

Cytat:Jestem rzadkim czytelnikiem fantastyki, a jeszcze rzadszym komentatorem.
Wiem, dlatego tym bardziej cieszy mnie Twoja obecność

Cytat:Do zajrzenia tutaj zdecydowałam się po przez znajomość Twojego warsztatu, oraz ciekawości, jak by miał wyglądać tekst pojedynkowy.
Miło mi, że lubisz mój sposób pisania. Mam nadzieję, że ciekawość została zaspokojona Wink

Cytat:Od pierwszego zdania opowiadanie zainteresowało mnie
Świetnie! Mówi się, że pierwsze zdania są najważniejsze...

Cytat:Spodobało mi się prowadzenie takiej narracji. Dużo bardziej pozwala mi się to zagłębić w myśli bohatera, zespolić się z nim i przeżywać jego świat.
Miło mi, szczerze powiedziawszy wolę pierwszoosobową narrację.

Cytat:Zakończenie kapitalne(nie ma co się nad tym rozpisywać)
Warsztatowo jest bardzo dobrze. Jeśli są błędy, to ja ich nie widzę. Obecny jego stan jest wystarczający, aby zagłębić się w lekturę i nie potykać się.
Opowiadanie oceniam na bardzo dobre.
Dobra robota kapadocjo
Dziękuję Wink

Tak sobie siedzę i myślę... I za groma ciężkiego nie mogę rozkminić o co chodzi z tym wielkanocnym wierszykiem w komentarzu Dodgy
Oświeć mnie proszę...

@Miriad
W życiu nie widziałam Cię pod moim tekstem, więc witam i dziękuję za wyrażenie opinii.

Cytat:A jednak były komety;] Minimum Piołun.
Tak, ale piołun nie był z prawdziwego zdarzenia Tongue

Cytat:Czyżby gosciu był w drodze dokąds przez noc?
W zasadzie nie, ale dla fabuły nie ma to najmniejszego znaczenia. Po prostu ciepły, kwietniowy poranek sielsko się kojarzy, a potrzebowałam radosnej pory na początek, żeby tym bardziej "łupnąć"

Cytat:"Ominąłem pierwsze strony, krzyczące o kolejnych aferach. Przekartkowałem cały dziennik, nie znajdując w nim nic interesującego, więc zrezygnowałem z lektury."

To takie czepialstwo, wiem, ale wcale nie na siłę. Szczególik, jednak taki, który mi się nie spodobał.
Dla mnie nie jest to czepialstwo. Jestem świadoma, że czasem przy opisach popadam w przesadę, dlatego wysoko sobie cenię wszystkie czytelnicze opinie; wiele z nich wyciągam i to właśnie dzięki nim jestem na tym a nie innym etapie.

Cytat:Cytat:Wsiadłem do auta i ruszyłem, uśmiechając się do siebie

Czemu?
Już w tym miejscu należy coś zaznaczyć. Czy to że był wesoły, czy to że ćpał, czy to że kawał sobie przypomniał. Koniecznie JUŻ w tym miejscu.
Ojej, w pierwszej wersji tekstu bohaterką była kobieta, przedstawiciel handlowy. Cieszyła się, że dostanie awans, bo ma świetne wyniki w pracy. Ale jakoś lekarz lepiej mi pasował do człowieka wybranego przez Boga. Przerabiałam scenę i ten uśmiech po prostu zostawiłam, nie przypuszczałam, że może być powodem do zastanowienia Wink

Cytat:Cytat:Tam zatrzymałem się na końcu pokaźnego ogonka

Niezbyt.
Przemyślę i zobaczę co się urodzi na miejsce ogonka

Cytat:Cytat:I, mimo licznej rodziny, samotna.

Zwykle macham ręką na przecinki, ale tutaj cos doradzę - spokojnie można sobie ten pierwszy odpuścic; nie jest konieczny, a lepiej zdanie (równoważnik) wygląda.
Masz rację. Dzięki.

Cytat:Eh... zero suspensuSad Nie udała ci sie scena z trąbą. A facet, który gadał o Atlantach i kosmitach nie udał ci się jeszcze bardziej. Przemilczę to, jak bardzo był schematyczny i po macoszemu wykonany. Mnie zirytowała sprzeczność tych kosmitów i tego, że jest tak wierzący. Nie gra to razem zbyt dobrze.
To są tylko krótkie obrazy, bo w tekście pojedynkowym miałam ograniczenie literkowe. Hanzo w swoim komentarzu napisał coś ważnego: tekstu powinno być pięć razy tyle. Wtedy można by samą scenę z pierwszą trąbą rozwlec na dobre kilka stron, opisać dokładnie karambol, poszukiwania ocalałych, wprowadzić następnego bohatera, etc.

Cytat:Prowadzisz?
Nie i być może dlatego nie pojmuję zarzutu.

Cytat:Na razie przeczytałem do ocknięcia w szpitalu. Nie wiem, kiedy się znowu zabiorę, więc będę komentował na raty. Na razie się może sie wypowiem, ale być moze bedziesz chciala skorzystać z powyższych sugestii zmian.
Miło mi, że zamierzasz pozostać przy tekście. Ci, którzy czytują mnie częściej wiedzą, że najlepsze zostawiam na koniec Wink
Twoje rady są dla mnie bardzo cenne. Dziękuję.

@Haniel
Dzięki, że wpadłeś, mam nadzieję, że dokończysz Wink

Cytat:się się jeszcze luzik, ale napić i pijąć tak słabo
oj tam oj tam, się poprawi Wink

Cytat:hm, myślę i myślę i dalej nie wiem, czy ten przecinek tu potrzebny
No właśnie ja też nie. Miałam nadzieję, że ktoś z Was mi powie Tongue

Cytat:może się czepiam, ale równie dobrze może chodzić o jego wiedzę albo ich, no albo zmyślam
jakbym napisała: wybrali mnie, ufając moim wiedzy i umiejętnościom, to byś się przyczepił do powtórzenia Tongue

Cytat:hm, napisałbym bardziej coś takiego "siedziałem w stojącym aucie", czepiam się, no ale to nie on stał
Haniel, a jak sterczysz w korku i dzwoni Ci telefon to jak mówisz?
Stoję w korku
czy
Siedzę w samochodzie stojącym w korku? Hm?
Tekst jest pisany w narracji pierwszoosobowej, więc spokojnie mogę używać kolokwializmów i uproszczeń. Mało tego, patrzę przez pryzmat bohatera, więc to jego słowa, a nie cudownego narratora oratora (ale mi się rymło...)

Cytat:Cytat:przebudzenie Atlantydów czy jak ten jegomość – koniec świata w tej czy innej formie.

miriad, ale to zdanie trzeba tak odczytać, Atlandyci osobno i ten jegomość osobno, chociaż fakt, wkrada się pewne zamieszanie
Correct.

Cytat:tu się zgodzę z miriadem, słaby ten akapit z trąbą. Przecież wiesz, że nastrój hm grozy czy czegoś podobnego buduje się raczej krótkimi, ew urywanymi zdaniami, a tu sadzisz długie, monotonne twory, które zabijają cały dramatyzm sceny i wygląda jakby sobie siedział, o trąbią, kurde, głośno trąbią.
Wiesz, że nie pomyślałam o tym w ten sposób? Spróbuję, zobaczę co mi z tego wyjdzie. Dzięki za podpowiedź.

Cytat:obłoku? Oo Blasku i chwale!
można tak, mozna tak Wink

Cytat:przed chwilą go ogłuszyło, a teraz słyszy szept i w dodatku bardzo głośno?
Tak ogłuszyło. I tak, szept brzmiał jak bębny. Przez zawartość.

Cytat:Cytat: Kierowca w ostatniej chwili próbował ją wyminąć, lecz auto zareagowało zbyt wolno.

chyba kierowca, nie auto, auto go słucha
Jest dobrze. Kierowca wydał polecenie, auto zareagowało zbyt wolno.

Cytat:Cytat: Przycisnęło ją do innego samochodu, gruchocząc kości i miażdżąc płuca.

opowiadasz z pierwszej osoby, ta wiem lekarz, no ale co on, wzrokowa obdukcja?
Może masz trochę racji, ale miażdżone płuca brzmiały przyjemnie złowieszczo...

Cytat:Cytat: Obudziłem się w szpitalu, podłączony do niezliczonej ilości rureczek i kabelków

ach, tam fachowo powiedział, co jej się stało, a teraz rureczki i kabelki, no, ta wiedza szpitalna
Aj law ju Tongue

Cytat: Cytat: przemyśleniami ze współtowarzyszami chorobowej niedoli

on nie był chory
Był. Jakby złamanie nie było chorobą, to byś nie dostawał chorobowego.

Cytat:Cytat: – Panie Raven, śmiało możemy pana wypisać do domu.

Bóg niby bezpiecznie go wyprowadził z niebezpieczeństwa, a jednak w szpitalu spędził sporo czasu (tak wywnioskowałem z opisów)
W moim tekście Bóg nie rzuca cudami na lewo i prawo. On po prostu stwarza nieoczekiwane zbiegi okoliczności. Dalej w tekście to zobaczysz i przywykniesz. Wszystko jest częścią Planu. Ale nie będę Ci spojlowała.

Cytat:Przepraszam, ale doczytam jutro. Na razie powiem, że trochę słabo, jak na Ciebie, kapadocjo! Przegadałaś mocno, ale zobaczymy, co dalej.
Z niecierpliwością czekam na dalszą część Twojego komentarza. Mam nadzieję, że zakończenie Ci się spodoba. Tylko nie czytaj wcześniej, bo zepsujesz sobie zabawę Wink
Dzięki za podpowiedzi, do wielu na pewno się zastosuję.

@Hanzo:
Witam mojego wiernego Czytacza Big Grin

Cytat:Pierwsza część wydaje mi się, że poprowadzona zbyt szybko, ale rozumiem, że był limit znaków. Zawarta tutaj akcja to materiał na dobre 50 stron co najmniej, gdyby się nad tym pochylić, rozbudować. Przedstawić dokładniej, jak ludzie sobie radzili z głodem itd., wpleść kanibalizm szerzej, takie sprawy.

Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości.

Cytat:Narracja płynna, lecz w paru miejscach wydaje mi się, że użyłaś trochę niefortunnie dobranych słów. Zaznaczę najważniejsze:
Przyswoiłam, poprawię Wink

Cytat:Miejscami czułem oburzenie podczas lektury co mocniejszych fragmentów - o to chodzi.
Ha! Facet czuł oburzenie czytając szowinistyczny fragment, tyryryry Big Grin

Cytat:Skąd on wiedział, ze jej sutki stwardniały skoro biadolił się z tym paskiem od spodni. A nie było wspomniane, by jej dotykał
Hanzo, czy ja mam Ci tutaj robić lekcję WDŻ? Sutki mają to do siebie, że twardnieją, gdy sterczą. A twardniejące sutki są imho dobrym określeniem. Może faktycznie nie wizualnym, ale, moim zdaniem, poprawnym.

Cytat:Retrospekcja z 'bitwy z Bogiem' - czytałaś trylogię "Mroczne Materie" Pullmana?Big Grin Ja czytałem około 12 lat temu, aż mi narobiłaś ochoty, by wrócić do tej lektury. Pullman rozpisuje dość dokładnie bitwę z aniołami i Bogiem. Czytelnicy go za to pokochali, ale z tego co pamiętam, kościół wyklął, czy jak to tam się nazywa fachowoWink
Nie czytałam, wychodzi na to, że będę musiała nadrobić.

Cytat:Zakończenie, dokładniej biorąc ostanie zdanie. Zatrzymałem się na chwilę z myślą - nie, to nie może się tak skończyć, smutno mi. Lubię melancholię, ale w gruncie rzeczy chyba ze mnie optymista - taki z tego wniosek.;D emocje, emocje. "Pozytywne" to zakończenie, z przytupem.
[Obrazek: fyeah.jpg]

Cytat:Pomysł - bardzo fajny, lubię takie klimaty. Opowiadania z pazurem to jest to, co lubię. Powiem Ci, że ten tekst bardziej mi przypadł do gustu niż fanfick z Warhammera. Ogólnie cały zamysł, gdyby rozbudować przynajmniej 5x tyle objętości niezła nowelka by z tego wyszła. Trochę za szybko się potoczyło, no ale jak mówiłem, rozumiem że mieliście limit.
Narracja - płynnie, jak to u Ciebie. Wskazałem Ci najważniejsze rzeczy wyżej.

Jest 1;44 w nocy, a ja przeczytałem całość z zainteresowaniem. Znaczy, dobre byłoWink Jak lubisz takie klimaty, a nie czytałaś Pullmana to zapoznaj się z nim kiedyś koniecznie, polecam.

Pozdrawiam!

PS. 5 gwiazdek zostawiłem. Patrząc przez pryzmat tekstów forumowych, jak najbardziej 5. Z Pullmanem byś pewnie trochę bladziej wypadła 'gwiazdkowo', no ale nie zarejestrował się czegoś u nas.Wink
Cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Zdecydowanie różni się od Kaprysu Bogów, zarówno narracją (tam też jest pierwszoosobowa, ale zupełnie inna) jak i tempem. Wiem, że tekstowi przydałoby się rozciągnięcie. Może kiedyś.

Wiesz, że nigdy nie dostałam 5/5? Wink Tym bardziej miło.
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#7
Cytat:o co chodzi z tym wielkanocnym wierszykiem w komentarzu Dodgy

Dobre teksty często inspirują mnie do napisania wiersza, jesli jest to jakis z tekstów na forum Via Appia, to wtedy zamieszczam go pod tekstem autora.
Wiem, że tematyka Twojego tekstu nie wiąże się z tym utworem, ale jest mi obecnie sielankowo, dlatego też utwór ma wesoły świąteczny wydzwięk.

To dotyczy też z resztą filmów, książek, oraz pokrewnych. Dlatego zawsze tłumacze, by nie zawsze wiązać mnie z peelem, bo wiersze są często efektem wpływu jakiegoś dokumentu, albo książki/opowiadnia(inspiracja)Wink

Pozdrawiam ciepłoSmile
[Obrazek: Piecz2.jpg]






Odpowiedz
#8
Chyba warto dodać jedną rzecz - szarańcza z ludzką twarzą jest bardzo udanym wytworem wyobraźni. Niezły horror by mógł z tego być. Big Grin
Odpowiedz
#9
Hanzo, tak dokładnie była opisana w ApokalipsieWink
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#10
Bardzo fajne opowiadanie i dające do myślenia.
Czytając sam zastanawiałem się, po czyjej stronie bym się opowiedział i czy Bóg robiący coś takiego ludziom faktycznie zasługuje wierność...
Z początku drażniło mnie, że apokalipsa stała się tak nagle, a bohater od razu przyjął na wiarę to co się stało, no doskwierał klimat, którego zabrakło w pierwszych zdaniach. Potem jednak było super i zapomniałem o początku.
Bardzo oryginalny pomysł z tym, że ludzie pokonali Boga, ale ja osobiście żałuję, że po zwycięstwie nad anielskimi zastępami zapanowało jednak prawo dżungli. Powrót cywilizacji byłby prawdziwym tryumfem człowieka nad Bogiem.
Odpowiedz
#11
Ależ Szaden, przecież to jest właśnie ludzka cywilizacja, oparta tylko na ludzkich kryteriach. Na górze są Korporacje, sterujące myśleniem i potrzebami,
Cytat:Bez problemu potrafiłem rozpoznać psa, kota czy konia. Podobno ludzie kiedyś jedli ich mięso, ale nie rozumiem, w czym miało być lepsze od naszych syntetycznych, doskonale zbilansowanych puszek, tworzonych przez jedną z Korporacji.
na dole, w podziemiu, tacy ludzie jak Michael czy Robert; bezwzględni i bezkarni.
Cytat:Poszedłem więc do Roberta, skurwiałego pasera, który handlował wszystkim. W podziemiu mówiło się, że sprzedał własną matkę na organy którejś z Korporacji. O dziwo, nie był zrzeszony z żadną mafią a jednak utrzymywał się w branży, mało tego, handlował przynajmniej z trzema rodzinami, kręcącymi swoje lody w Republice. I to największymi. Dawało mu to bezpieczeństwo i bezpośredni dostęp do kilku Korporacji, w których spore wpływy – zarówno finansowe, jak i pozycyjne – mieli jego sojusznicy. Dobrze było mieć takiego przyjaciela.
Robert nie był jakimś szczylem, siedzącym w zapuszczonej kanciapie. On był biznesmenem. Od przyjmowania towarów miał swoich ludzi.
Przecież ludzie walczą wszędzie o pełną wolność, o legalne dragi, o to, by nikt nie oceniał ich moralności. To wszystko właśnie dostali bohaterowie drugiej części mojego opowiadania.
Poza tym, w apokalipsie św. Jana jest wyraźnie napisane, że na 1000 lat zapanuje Bestia i dopiero potem Bóg wróci ze swoimi aniołami, by ostatecznie zgładzić Bestię. Wszyscy piekło sobie wyobrażają jako gorący przybytek z buchającymi płomieniami i kotłami ze smołą. Ja postanowiłam ugryźć temat z nieco innej strony. Zbytnia wolność, samowola, staje się piekłem. Bestia cieszy się, gdy ludzie robią co chcą. Bo łatwiej czyni się zło niż dobro. Bo dużo łatwiej się upada niż wstaje. Bestia zwyciężyła, bo nieomal nikt nie trwał przy Bogu.
Cytat:– Mój Boże – szepnęła przerażona. Na jej nadgarstku prze króciutką chwilę zalśniła błękitna ryba, lecz zgasła tak szybko, jak się pojawiła.

Dziękuję za komentarz i pozdrawiam Wink

kapadocja
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#12
No właśnie Tongue W twoim opowiadaniu człowiek, mimo zniszczenia Boga nie odniósł zwycięstwa, bo pokazał, że nie potrafi sobie poradzić bez jego pomocy. Nie potrafi sam pokonać własnych słabości, a ci którzy wierzą zdają się naiwnie czekać aż stwórca sam rozwiąże za nich ich problemy...

Masz rację, że w półświatku nawet teraz życie wygląda tak jak opisałaś, ale tylko tam, a nie na całej ziemi. Świat gdzie nikt nie hołduje pozytywnym wartościom, decyduje siła i nikt nie troszczy się o biedniejszych i słabszych zdecydowanie nie jest tym do czego powinniśmy dążyć i trudno nazwać go cywilizowanym.

Teraz może nie jesteśmy doskonali, ale przynajmniej próbujemy.
Odpowiedz
#13
Tak, Szadenie. Ja właśnie w taki sposób widzę świat, w ktorym ludzie zabili Boga. A teraz cały czas próbują, choć On dzielnie się trzyma. Jeśli jednak Go zabraknie, to nie wróżę nam żadnych rewelacji

edit:
poza tym, nie mimo zniszczenia Boga, a właśnie przez to Wink
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#14
Cytat:Ranek przywitał nie bólem głowy.
mnie
Cytat:W podziemiu mówiło się, że sprzedał własną matkę na organy którejś z Korporacji. O dziwo, nie był zrzeszony z żadną mafią a jednak utrzymywał się w branży, mało tego, handlował przynajmniej z trzema rodzinami, kręcącymi swoje lody w Republice. I to największymi. Dawało mu to bezpieczeństwo i bezpośredni dostęp do kilku Korporacji
Może nie całkiem powtórzenie, ale jakoś tak rzuciło mi się w oczy.
Cytat: Robert zaczął się panicznie śmiać, poklepując kolano, Aż się posmarkał.
Zgaduję, że tu miała być kropka.
Cytat:czy to faktycznie były anioły, czy mityczni Chińczycy, którymi kiedyś nas straszono,
Hahhhah, dobre. Big Grin Zgon.
Cytat:– Myślę, że wiem jak ci się odwdzięczyć – powiedziałem , zapalając papierosa.
bez spacji.

Kapadocjo, świetny tekst. Gratuluję i zazdroszczę.
Gwiazdek mi nie starcza. Sad
Pozdrawiam!
Odpowiedz
#15
Kapadocjo, no i przeczytałem. Przepraszam, że nie wczoraj, ale wróciłem z sali i byłem zmęczony ^^

Nie łapałem teraz błędów, bo chyba wcześniej to zrobiono dobrze ;>

Czemu pierwsza, czwarta i piąta trąba są pisane wielkimi literami, a druga i trzecia nie?Big Grin

Hm, wg mnie, ugryzłaś temat zbyt globalnie, skupiając się na całym świecie w dość sporych fragmentach opowiadania, a do takiego czegoś lepsza by była powieść jednak. Zbyt wiele informacji wrzucasz tak po macoszemu, byle tylko zasygnalizować, a z wielu można by zrobić dość długie rozdziały itd.

I nie wiem, inni się zachwycają, ale jak dla mnie to trochę słabiej Ci tu poszło w kwestii technicznej. Trochę mi zgrzytały różne rzeczy podczas czytania :c

Niemniej sam pomysł raczej na plus.

Szaden, po której stronie bym się opowiedział?Big Grin

"Nie bądź dupkiem, bądź spoko" tyle w dziesięciu przykazaniach Big Grin

3/5 za to, że przyzwyczaiłaś mnie do czegoś lepszego ^^

Pozdrawiam
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości