Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Role Play Życie
#1
W kolejce do odprawy bagażu naszło mnie nagłe poczucie rozpierającej dumy. Mimowolnie rozszerzyłem usta w uśmiechu, ale by nie dać po sobie poznać, że właściwie śmieję się sam do siebie, zacząłem symulować podziw dla urody jednej z pracownic lotniska. Gdy okazało się, że ma twarz goblina, natychmiast mi przeszło.

Koniec świata to nie przelewki. Mówiło się o tym od dawna. Nie sądziłem, że to właśnie mi szef wyznaczy zadanie powstrzymania nas przed katastrofą. Wiele lat budowałem swoją pozycję. Doszedłem do niej dzięki ciężkiej pracy i sprytowi.

Chociaż ten kretyn Hipolit, uważał, że to po prostu kwestia szczęścia, bo udało mi się zdobyć całkiem przypadkiem miecz zagłady, który dodawał trzy punkty do siły – a ta była od zawsze moją piętą achillesową. Owszem, miałem sporo punktów mocy i zawsze mogłem posiadać przynajmniej jedno zaklęcie, ale dopiero zdobycie tego miecza wysunęło mnie na czoło Poszukiwaczy.

- Poproszę pański bilet – z zadumy wyrwał mnie kobiecy głos. Okazało się, że już stałem na czele kolejki. I bardzo dobrze. Ileż można było czekać? Dość, że straciłem jeden dzień po tym jak rzuciłem kostką dwa oczka przed wejściem do terminalu. W sumie lepiej niż gdybym rzucił jeden, bo zamieniłbym się w likantropa i musiałbym atakować wszystkich innych Podróżników w samolocie, co mogłoby znacząco opóźnić podróż.

Podałem miłej pani bilet, a ta spojrzała na mnie chytrze.

- Proszę pokazać mi pana zaklęcia.

- Wykluczone! – oburzyłem się. – To ściśle tajne! Nikt nie ma prawa ich oglądać.

- Jestem wróżką – powiedziała.

Cholerne wróżki. Co prawda nie była moim bezpośrednim przeciwnikiem, ale pokazywanie zaklęć, które trzymałem w zanadrzu działało na mniej jak płachta na byka.

- Hmm… - rzekła z podziwem, oglądają moje karty zaklęć. – Cios psioniczny i zakrzywienie czasu. Ładnie, ładnie…

- Proszę mi to oddać – warknąłem niezbyt uprzejmie, chowając z powrotem zaklęcia do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Rozejrzałem się dokładnie dookoła. Na myśl, że ktoś mógłby podejrzeć moje zaklęcia, dostawałem gęsiej skórki. Cholera, już nigdy nie polecę British Airways. Gdybym wiedział, że zatrudniają wróżki…

Już chciałem iść dalej, gdy pani po drugiej stronie lady chwyciła mnie za ramię.

- Ma pan za dużo przyjaciół – stwierdziła.

- Jak to? Przecież nie ma ograniczenia co do liczby przyjaciół. Zresztą nie mam ich znowu tak wielu… - na potwierdzenie tych słów odwróciłem się i spojrzałem na muła, dzięki któremu mogłem mieć o cztery przedmioty więcej; na Najemnika, który dodawał mi punkty siły za każdym razem jak płaciłem mu mieszek złota; nieoceniony jednorożec, który dodawał jeden punkt siły i jeden punkt mocy (tak jest, całkiem bezinteresownie – bierz z niego przykład, pazerny Najemniku!), dodatkowo Dziewica, dzięki której przybywał mi jeden punkt mocy podczas pojedynków z duchami; niezbyt potrzebny Alchemik; i najgorszy z moich przyjaciół – Poltergeist. To była szorstka przyjaźń. Jedyne co mi dodawał to siwe włosy.

- Niestety, od czasu kiedy jeden z naszych Airbusów rozbił się nad Równiną Grozy z powodu przeciążenia samolotu, weszły w życie nowe przepisy dotyczące liczby przyjaciół. Teraz tylko maksymalnie czterech.

- Dobra… - Bez żalu zostawiłem Poltergeista. – Na pewno nie zostawię muła, bo dzięki temu mogę mieć dodatkowe przedmioty.

Miecz zagłady, święty Graal, łopata, skrzydlate buty, talizman (niezbędny, gdy chce się powstrzymać koniec świata) i oczywiście szczoteczka do zębów. Nie dodawała ani siły ani mocy, ale bywała niezwykle użyteczna po kolacji. Zacząłem żałować, że nie wziąłem żadnej walizki z ubraniami.

Gdy usiadłem już w samolocie i posprzątałem odchody muła do papierowej torebki, podeszła do mnie przemiła stewardessa, podając mi kartę dań.

- Ponieważ znajduje się pan w klasie Business, przysługuje panu rzut dwoma kośćmi, by wylosować posiłek.

Ogarnąłem wzrokiem listę potraw. Gdybym wyrzucił wynik od 2 do 4, groziłby mi szpinak. Właściwie konkretne dania mięsne zaczynały się od siedmiu. Natomiast dwunastka oznaczała cudowny, soczysty befsztyk i dodatkowy rzut w celu uzyskania gratisowego deseru.

Skoncentrowałem się i przymknąłem oczy. Kości w moich dłoniach grzechotały niczym dziecięca zabawka, aż w końcu zdecydowałem się na rzut.

- Osiem – odczytała wynik stewardessa.

Z zaciekawieniem zerknąłem w kartę dań.

- Fuj, wątróbka – westchnąłem. Nie cierpię wątróbki.

Zorientowałem się, że została mi jeszcze jedna karta losu, która pozwalała na kolejny rzut kostką, unieważniając tym samym ten poprzedni. Ryzykowne, zważywszy, że jadę powstrzymać koniec świata.

No ale wątróbka? Bleee…

- Będziesz to jadł? – spytał jednorożec.

Wszystko wskazywało na to, że pozostanę głodny. Ale wtedy do głowy przyszedł mi genialny pomysł.

Podszedłem do pasażera, który siedział dwa rzędy dalej. Okazało się, że jest mnichem, co tylko dodało mi animuszu.

- Czy to pana przyjaciel? – spytałem, wskazując na dzika leżącego na siedzeniu obok.

- Tak – powiedział z dumą – początkowo był moim wrogiem, ale okiełznałem go. Rzuciłem kostką pięć i mogłem… Chwila! CO PAN WYPRAWIA?! PROSZĘ GO NATYCHAMIAST PUŚCIĆ!!! NIE MA PAN PRAWA…

- Otóż mam! – odpowiedziałem, ładując sobie dzika pod pachę. – Mogę odebrać wybranemu poszukiwaczowi przyjaciela.

- To prawda – potwierdziła stewardessa, zapoznając się z moją kartą charakterystyki.

Upieczenie dzika okazało się bułką z masłem. Jednorożcowi zostawiłem wątróbkę.


* * *


Krąg wewnętrzny. Ostatnia kraina, gdzie na każdym kroku czyha na nas podstęp, śmierć, walka do ostatniej kropli krwi i krwiożercze istoty, które wysysają z poszukiwaczy moc, siłę, życie, odbierają złoto i zmuszają do dokonywania nieludzkich wyborów. Wtedy można poznać prawdziwą wartość przyjaciół.

Z wrogami było łatwiej. Musiałem pokonać cztery obszary by dojść do piekielnych schodów, na szczycie których czekała na mnie całkiem gustowna korona. Po założeniu jej mogłem jednym zaklęciem powstrzymać kres tego świata. Lecz by ją założyć należało przejść ostateczną próbę. Wóz albo przewóz. Tak wyglądała teoria.

W praktyce okazało się, że są problemy, o których nikt wcześniej nawet nie pomyślał. Najpierw zniszczyłem sobie sandał, po tym jak wdepnąłem w gówno wilkołaka, a chwilę później Alchemik dostał zatrucia pokarmowego i odmówił dalszej podróży.

- Przecież nie zostawię cię w Równinie Grozy – wykazałem daleko idącą troskę. W rzeczywistości Alchemik nie był mi do niczego potrzebny. Na tym etapie podróży złoto stawało się zbędne. Miałem go wystarczająco dużo by móc opłacić Najemnika. Inne zastosowania nie miały znaczenia, odkąd okazało się, że w ostatniej krainie nie ma automatów z Colą.

- Poradzicie sobie beze mnie – wyznał dramatycznie, trzymając się za brzuch.

- Ok, ale uważaj na siebie – powiedziałem i pożegnałem się z Alchemikiem czule, ale nie przekraczając przy tym granicy, której dwóch mężczyzn przekraczać nie powinno. Nie pozwoliłbym sobie na to, po tym co się stało przy pisuarze w kinie tydzień wcześniej. Musiałem oddać punkt siły, żeby pozostało to tajemnicą.

Już bez Alchemika weszliśmy do Kopalni, w której czekał na nas duch o mocy dziewięć. Poczułem jak serce podchodzi mi do gardła.

- Okej – powiedziałem na głos – mam jedenaście punktów mocy! Giń, zjawo! – Krzyknąłem i zamachnąłem się, by rzucić kośćmi.

- Dziesięć – usłyszałem głos Dziewicy. – Masz dziesięć punktów mocy.

- Przecież dodajesz mi punkt mocy podczas walki z duchami – czułem się trochę zbity z tropu.

- No tak, ale już nie jestem…Dziewicą – wyznała drżącym głosem. – Tam w samolocie, z Najemnikiem…

Cholera. Gdybym wiedział wcześniej to poszedłbym w drugą stronę, walczyć na siłę. Szczęśliwie jednak wyrzuciłem kostką szóstkę, ostatecznie pokonując zjawę.

I wreszcie stanąłem tam, pod schodami. Ze wszystkimi moimi przyjaciółmi (oprócz tej szmaty, która kiedyś była Dziewicą – co gorsza, dowiedziałem się później, że Najemnik jej zapłacił złotem, które ode mnie dostał. Czułem się jak alfons).

Wspinałem się po schodach wiodących po koronę stopień po stopniu. Musiałem iść sam. Byłem ciekawy jaką próbę będę musiał przejść, by przyozdobić mą skroń Koroną Świata. A czasu było coraz mniej.

Stała tam, na podeście. Słyszałem niemal chóry anielskie, więc urzeczony, sięgnąłem po nią. Wtem ujrzałem postać Mędrca.

- Stój! – rozkazał. – Zanim włożysz koronę, musisz przejść Ostateczną Próbę.

- Mów!

Czułem się silny, nieustraszony i nieugięty. Pokonałem tysiące mil, dziesiątki wrogów, przyjąłem na siebie kilkanaście ciężkich zaklęć (raz nawet byłem ropuchą), mierzyłem się z bestiami, podstępami, przegrywałem, upadałem, ale w końcu zacząłem odnosić zwycięstwa. Czymże zatem mogła być ta próba?

- Wypij ten napój – rzekł, podając mi złoty puchar inkrustowany szmaragdami.

- Co to? – spytałem, spoglądając do środka. Zawsze tak robię przed wypiciem, odkąd napiłem się kiedyś ciepłego 7Up.

- To kawa - powiedział. – Jacobs Kronung.

- Fuj.

Odstawiłem puchar i wróciłem do domu, żegnany trzęsieniami ziemi i potężnymi eksplozjami wulkanów. Lawa bryzgała wszędzie dookoła, a świat, który znałem przestawał istnieć. Ale miałem to w dupie.

Nie cierpię Jacobsa.
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#2
Hmm, mimo że UWIELBIAM "Magię i Miecz", to ten tekst jest dość słaby. Humor taki sobie, przyznam, że znudził mnie i nie doczytałem do końca. Obawiam się, że osoby, którym obca jest ta planszówka zupełnie nie będa wiedzieć o co chodzi.

Aha - mieszek, nie "mniszek" złota Wink
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#3
Fakt, pisałem już lepsze rzeczy, ale ten tekst zajął 3. miejsce na 97 opowiadań w konkursie na temat końca świata. Też się zastanawiałem czy ludzie nieobeznani z grą "Magia i Miecz" choć raz się uśmiechną, ale recenzje utwierdziły mnie w tym, że nie trzeba znać tej gry. Zresztą starałem się za każdym razem wytłumaczyć co oznacza dany przedmiot, jakie są korzyści z posiadania konkretnego przyjaciela.
Najgorsze było to, że musiałem się zmieścić w 3000 znakach ze spacjami Tongue
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#4
Gdzieś tam namnożyło ci sie słowo "zaklęć". chyba jedyny defekt;]
A tak? Bezbłędne. Mógłbym wymieniać tu co śmieszniejsze akcenty, ale mysle, ze jest tego za dużo, to trzeba po prostu przeczytać. Gdybym nie wiedział, ze to jakies might and magic, nie wiem, jak by mi sie to czytało, jak bym zareagował, moze irytacją, nie umiem ci powiedziec. Ale całe szczescie zostałem uprzedzony. Podoba mi sie ta konwencja. NAjbradziej podobały mi sie rzeczy drobe, ten najemnik skąpiec, poltergeist i te siwe włosy, dziewica i jej zdrada, ze tak powiem, to czucie sie jak alfons;] Drobnostki, ale ja takie cos doceniam najbardziej. Prześwietne. Na końcówkę mógłbm psioczyć, ale ostatecznie mysle, ze rys bohatera, swietny i wyrazisty, pozostał dzieki temu niezachwiany i bez skazy.
Odpowiedz
#5
Dziękuję za pozytywny komentarz, zwłaszcza, że pierwszy był niezbyt pochlebny Smile Też się zastanawiałem czy nieznajomość realiów Magii i Miecza może przeszkodzić w odbiorze. Ale kilka osób utwierdziło mnie w przekonaniu, że to nie ma znaczenia. Pewnie lepiej mógłbym napisać zakończenie, ale ograniczała mnie liczba znaków.
Life is what happens to you when you're busy making other plans ~ J. Lennon
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#6
Kompletnie nie znam się na tego typu grach, ale jakoś tam się łapałam. Typowy rodzaj parodii, którą miło się czyta, ale nie wywołuje salw śmiechu. Także wiesz Laj, cenię Cię i jak sam mówisz, bywało lepiej, jednak za warsztat i ogólne rozegranie wszystkiego należy się pochwała. No i gratulacje za to trzecie miejsce.
Nie musi zawsze rozśmieszać do łez, chociaż ja lubię takie rzeczy najbardziej. Zakończenie też udane Wink
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości