01-12-2012, 21:09
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 02-12-2012, 12:41 przez Erazma Michalus.)
W środkach komunikacji miejskiej pani jest Madonną, a ja tym słynnym malarzem
No chyba że jest pani tą sławną piosenkarką, w innym
wypadku skąd bym wiedział, że ma pani pieprzyk
tam, gdzie teraz
trzymam dłoń.
Niechcący, bardzo przepraszam,
wcale nie jest mi przykro, ale dlaczego mam
posunąć s i ę?
Zamiast dowidzenia szepcze mi,
że przyjemnie było wykorzystać pana
jako uchwyt, wychwyt serotoniny, przynajmniej
jestem cieplejszy niż reszta tutejszych rur.
Ręce do góry, a więc jednak szkoda, wysiada pani
na przystanku I-tak-już-więcej-nigdy-się-nie-zobaczymy.
Półśrodkami stylistycznymi rozmawiam
z ośrodkami transportu miejskiego, jak neurony
błyszczą reklamy,
o tej porze zorzy porannej to jedyny pracujący
tutaj mózg. A jeśli jeszcze masz,
to zaczynałbym już brać
Prozac lub kupił pralkę, też jest dobra
na myśli, gratis tabletki od twardej wody
w kolanach. A więc konsumuję cię i mówię,
że tak nieładnie, że tak się nie robi,
gdy już w tobie jestem, nie zmienia się numerów,
drogi tramwaju. I jak ja teraz trafię
z powrotem do buzi?
Ty-wchodzisz.
Zwalnia się miejsce siedzące, proszę bardzo,
pozwolisz, że mi-postoję, sobie-popatrzę
na te kolana, masz New York
zamiast nóg, drapiesz nimi chmury. Znam cię,
jesteśmy na ty, bo widujemy się w tym numerze codziennie.
Wysiadasz za dwa przystanki, nie mamy wiele czasu,
więc widzę nas tylko pospiesznie,
tylko w skrócie i konspekcie, robimy to tak,
jakbym był aspirynką, raz, dwa,
tabletką z witaminką
jak ciastko z kremem, na trzy, cztery.
Najpierw musuję na języku,
mam twój ulubiony smak, bąbelkujemy,
mieszanina niejednorodna powietrza i nas,
wyginasz oczy, zamykasz szyję,
a potem mnie połykasz. Smacznego i na zdrowie.
Nie dochodzimy, bo już na początku
naszej relacji wybiegasz do
przedszkola/biura/kościoła.
Cywilizacja pospiesznej komunikacji
i tramwajów zwanych po-p-do-żą-z-daniem
(proszę sobie wybrać i potrzebne skreślić).
Na moim przystanku
nie staje. Jadę do końca, na pętlę
jak z tego snu
o sznurze.
A może jeszcze raz? Dla
w komunikacji miejskiej
zakochań jednorazowych
jak bilety
albo prezerwatywy,
których i tak nigdy
nie będziemy mieli
okazji użyć.
No chyba że jest pani tą sławną piosenkarką, w innym
wypadku skąd bym wiedział, że ma pani pieprzyk
tam, gdzie teraz
trzymam dłoń.
Niechcący, bardzo przepraszam,
wcale nie jest mi przykro, ale dlaczego mam
posunąć s i ę?
Zamiast dowidzenia szepcze mi,
że przyjemnie było wykorzystać pana
jako uchwyt, wychwyt serotoniny, przynajmniej
jestem cieplejszy niż reszta tutejszych rur.
Ręce do góry, a więc jednak szkoda, wysiada pani
na przystanku I-tak-już-więcej-nigdy-się-nie-zobaczymy.
Półśrodkami stylistycznymi rozmawiam
z ośrodkami transportu miejskiego, jak neurony
błyszczą reklamy,
o tej porze zorzy porannej to jedyny pracujący
tutaj mózg. A jeśli jeszcze masz,
to zaczynałbym już brać
Prozac lub kupił pralkę, też jest dobra
na myśli, gratis tabletki od twardej wody
w kolanach. A więc konsumuję cię i mówię,
że tak nieładnie, że tak się nie robi,
gdy już w tobie jestem, nie zmienia się numerów,
drogi tramwaju. I jak ja teraz trafię
z powrotem do buzi?
Ty-wchodzisz.
Zwalnia się miejsce siedzące, proszę bardzo,
pozwolisz, że mi-postoję, sobie-popatrzę
na te kolana, masz New York
zamiast nóg, drapiesz nimi chmury. Znam cię,
jesteśmy na ty, bo widujemy się w tym numerze codziennie.
Wysiadasz za dwa przystanki, nie mamy wiele czasu,
więc widzę nas tylko pospiesznie,
tylko w skrócie i konspekcie, robimy to tak,
jakbym był aspirynką, raz, dwa,
tabletką z witaminką
jak ciastko z kremem, na trzy, cztery.
Najpierw musuję na języku,
mam twój ulubiony smak, bąbelkujemy,
mieszanina niejednorodna powietrza i nas,
wyginasz oczy, zamykasz szyję,
a potem mnie połykasz. Smacznego i na zdrowie.
Nie dochodzimy, bo już na początku
naszej relacji wybiegasz do
przedszkola/biura/kościoła.
Cywilizacja pospiesznej komunikacji
i tramwajów zwanych po-p-do-żą-z-daniem
(proszę sobie wybrać i potrzebne skreślić).
Na moim przystanku
nie staje. Jadę do końca, na pętlę
jak z tego snu
o sznurze.
A może jeszcze raz? Dla
w komunikacji miejskiej
zakochań jednorazowych
jak bilety
albo prezerwatywy,
których i tak nigdy
nie będziemy mieli
okazji użyć.