Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Obrona Jasnej Góry
#1
Szczerze powiedziawszy, ze względu na zawartość tekstu, nie do końca byłam przekonana, gdzie mam umieścić to opowiadanie. Powstało ono w wyniku podjęcia przeze mnie rękawicy, rzuconej na arenie przez niejakiego Lukaszn'a. Biorąc pod uwagę, że pomimo licznych PW mój konkurent chyba jednak nie stanie ze mną w pojedynkowe szranki, postanowiłam umieścić gdzieś napisany przeze mnie alternatywny fragment historii Polski. Biorąc pod uwagę ponad trzymiesięczny brak odpowiedzi ze strony oponenta, traktuję pojedynek jako oddany walkowerem i niniejszym umieszczam tekst oficjalnie, coby się nie kurzył. Enjoy.

- Nie, nie i jeszcze raz nie! Nie zamierzam powtarzać po dwakroć, mości panowie! Decyzję podjąłem i nie wycofam się z niej, choćbym miał krwią własną za upór zapłacić! – Ksiądz Kordecki po raz kolejny przemierzył długim krokiem kamienną salę, mijając zebranych ojców i oficerów. Pochmurne oblicze ciskało błyskawice, jaśniejące w ocienionych krzaczastymi brwiami oczach. Siadł zmęczony na szerokim, zdobionym krześle i zasłonił twarz opierając długie palce o czoło. Ponownie spojrzał na dokument leżący na biurku i ogarnęła go taka wściekłość, jakby sam Belzebub czy inne Behemoty chciały kapitulacji domu jego ukochanej Przenajświętszej Panienki. Zerwał się tedy ze swojego miejsca, chwycił papier i jął rozdzierać go na strzępy w szale czerwoną gorączkę przypominającym. Gdy ostatni wiór dotknął kamiennych płyt podłogi zwrócił wilcze wejrzenie ku posłowi, który miał nieszczęście owe nowiny Kordeckiemu przedstawić. Biedny poślina skurczył się był w sobie tak mocno, iż gdyby nie szyja, to nawet nosa znad kołnierza widać by mu nie było.
- Powiedz Burchardowi, że prędzej Lewiatan z Bałtyku wypełznie i pożre cały Gdańsk jednym szczęk kłapnięciem, niż wpuszczę tu jego heretyckie bękarty! – Poseł zgiął się wpół w dworskim ukłonie, zamiatając strojnym w strusie pióro kapeluszem posadzkę i rychło zebranie opuścił, by przekazać swemu dowódcy nieugiętą decyzję księdza Kordeckiego. Ledwie odrzwia za nim zatrzaśnięto, już się liczne głosy podniosły, jedne popierające stanowczość, inne błagające o ponowne decyzji przemyślenie i przybytku świętego w Szwedów ręce poddanie.
- Dość! – krzyknął na zebranych rozgniewany ksiądz Kordecki.
- Wszystkich nas swym próżnym uporem zgubisz, ojcze Augustynie! – Starzec o czerstwej jak wiejski chleb twarzy wyciągnął błagalnie ku jasnogórskiemu przywódcy dłonie.
- Walkę o cześć i godność bożego domu do próżności przyrównujesz?! W ręce innowierców przecudną Mateczkę chcesz wydać?! Wiarę tym, którzy dzielnie w polu za ojczyznę stają, giną i krew przelewają chcesz odebrać?! Zważ na słowa, ojcze Joachimie, rozważ w sercu swe myśli, nim je następnym razem pochopnie twój język wypowie! – Ojciec Joachim umilkł, zgarbił się jeszcze bardziej i nic nie odpowiedział, lecz zaciśnięte siną kreską usta świadczyły, iż z przełożonym swoim w ogóle zdania nie podziela. Łypnął złym okiem na przeora i w tłum się wycofał, szemrząc pod nosem. Tymczasem Kordecki rozejrzał się po zebranych, każdemu jakby w duszę zaglądając i rzekł:
- Panowie, nie możemy odpuścić. Nowy Sącz dzielnie staje, Podlasie takoż. Radziwiłłowi lód zimowej zmarzliny pod nogami pęka. Jego sojusz ze Szwedami już nie jest tak korzystny, jak mu się wcześniej zdawało. Jan Kazimierz zbiera siły i przejdzie przez Polskę, zabierając ze szwedzkich łap wszystko, co te skraść próbowały. Nie możemy się poddać, Bóg jest z nami, dlatego zwyciężymy. – Pomruk aprobaty dla tych słów przetoczył się po sali, niczym grzmot na burzowym niebie. – Wytrwajcie, proszę was, powierzcie się Najświętszej Panience i walczcie. – Echo ostatnich słów odbiło się od kamiennych ścian i uleciało między płachty sztandarów, dumnie pyszniących się pod sufitem. Ojciec Augustyn odprawił wszystkich i pozostał sam na sam z dręczącymi go demonami. Słońce zaszło za horyzont już dawno, świece w lichtarzach dopalały się, gasnąc jedna po drugiej i pogrążając salę w coraz gęstszym mroku. Wraz z nacierającą ciemnością w serce dzielnego Kordeckiego zaczynał wlewać się niepokój, który po chwili przerodził się w strach, a ten zolbrzymiał i stał się paniką. Ręce i nogi odmówiły mu posłuszeństwa, język spuchł w ustach, nie pozwalając oddychać. Ksiądz zwalił się z krzesła na podłogę z głuchym łoskotem, leżał na wznak, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w czerń nocy, rozpościerającej swój rozgwieżdżony płaszcz nad śpiącym światem. Patrzył z niedowierzaniem w pustkę i modlił się bezgłośnie. Nie za siebie, nie o ratunek, ale o przebaczenie dla tego, który go otruł.

- Ojcze, zbudźcież się! Ojcze Augustynie! Księże Kordecki! – Młody paulin na próżno starał się wyrwać ze snu przeora. Blada twarz, oczy fioletem podkrążone i białe usta, pocałowane przez śmierć pozostały nieruchome.
- Ratunku, na rany Chrystusa, na pomoc! – krzyknął, gdy zorientował się, co zaszło. Do komnaty zaraz wbiegło kilku paulinów. Zatrzymali się na progu, zbledli, widząc Augustyna Kordeckiego martwym, uczynili znak krzyża i szeptem odmówili krótką modlitwę za jego duszę.
- Boże, miej nas w swojej opiece, bowiem brakło nam pasterza...
- To właśnie przejaw boskiej opieki, bracie Michale – ozwał się ojciec Joachim, który pojawił się nagle, jakby wyrósł spod ziemi.
- Co ty bredzisz?
- Bogu widać nie spodobał się zamysł urządzania z jego domu obozu wojskowego, brukania świętych komnat krwią i narażanie Tabernakulum. – W ciszy, która zapadła nieomal było słychać kotłujące się myśli. A jeśli stary paulin ma rację? Jeżeli faktycznie walcząc, narażamy się na gniew Pana? Czyż nie powiedział, że mamy nadstawiać drugi policzek? Ale czy nie powiedział również, że przyszedł po to, by dać nam miecz? Rozterki targały świątobliwymi duszami, których w Sali było coraz więcej; inni zakonnicy zwabieni podniesionymi głosami przekraczali próg i ich serca ściskała rozpacz i bezradność. Wydawać by się mogło, że tylko wojskowi oficerowie zachowali zimną krew.

Ciało księdza Augustyna umyto, ubrano w biel i złożono w kaplicy, na straży stawiając mu dwie gromnice. Nikt nie domyślał się, dlaczego tak nagle zasnął, rozważano chorobę jakąś, którą Augustyn skrywał, myślano, że serce z żalu pękło. Dopuszczono również, iż to sam Pan za pychę księdza pokarał. Świątynia była pełna, ojciec Joahim stał przy katafalku, wznosząc ręce ku Bogu i prowadził pieśń nieco drżącym, ochrypłym głosem, który niknął w basowych chórze.
-...Oro supplex et acclinis,
Cor contritum quasi cinis:
Gere curam mei finis.
Lacrimosa dies illa,
Qua resurget ex favilla
Iudicandus homo reus:
Huic ergo parce, Deus.
Pie Iesu Domine,
Dona eis requiem.
Amen. – Gdy umilkła ostatnia nuta odwrócił się do zebranych, w oczach błyszczały mu łzy. Ruszył powoli ku wyjściu, pozostawiając braci ze zmarłym, którego ze smutkiem na cudownym obliczu niemo błogosławiła Matka Boska Częstochowska. Zapłakała cicho krwią, lecz spomiędzy klejnotów zdobiących jej twarz nikt nie wyłowił dwóch czerwonych kropel. Łkała więc niezauważenie, żegnając na ziemskim padole swego dzielnego syna.

Kaplicę przyciemniono, za jedyny blask pozostawiając równo palący się płomień gromnic. Zakonnicy opuścili ją w posępnym milczeniu, przygnieceni strachem. Lecz nie było czasu bać się, trzeba było zastanowić się nad dalszymi poczynaniami, by przybytek przed Szwedami uratować. Zebrali się tedy ponownie w wiekiej sali, gdzie oczekiwał ich stary paulin.
- Musimy się poddać – powiedział cicho, gdy tylko przybyli.
- Ojcze Joachimie, jesteś pewien, że tak właśnie należy nam postąpić?
- Tylko kapitulacja klasztoru może go ochronić, bracie Andrzeju. Nic innego. Szwedzi mają armię, działa, muszkiety...
- My też mamy armaty i muszkiety!
- Ale oni potrafią ich używać, przyjacielu. Jeżeli poddamy klasztor, będziemy mogli pertraktować, ba, żądać bezpieczeństwa najświętszych obrazów i Tabernakulum. W innym razie, gdy już skruszą mury, spalą wszystko, zabiorą skarby i kupią więcej muszkietów, zaciągną większe rzesze najemników a świętości zbezczeszczą. Żaden z nas również nie zachowa życia. – Prawdziwość słów wypowiadanych ze spokojem przez ojca Joachima trafiła na żyzną glebę i od razu w niej zakiełkowała. Uśmiechnął się łagodnie.
- Mnie również nie przychodzi to z lekkim sercem, wierzcie mi. Ale to jedyna droga ratunku. – Nastała cisza, która dzwonić poczęła wszystkim w uszach. Nikt nie ważył się wypowiedzieć czarnych myśli na głos, jakby owe milczenie miało stać się tarczą przeciw czyhającemu za bramami złu.
- Pójdę do Mullera z poselstwem. – Młody oficer o jasnym spojrzeniu i twardej szczęce wystąpił naprzód, kładąc dłoń na szabli. Wyprostował się i stuknął obcasami.
- Uszykuję pisma. Ruszysz bezzwłocznie – odrzekł starzec i powoli, z wyraźnym trudem, wyszedł ze zdobionej sztandarami komnaty.

Śnieg przykrywał błonia skrzącą się mrozem kołdrą. Czyste, błękitne niebo przecinały łopoczące skrzydła szwedzkich sztandarów, ustawionych tak gęsto, iż zdawać by się mogło, że przed klasztorem jakowyś przedziwny las wyrósł. Zbigniew Krzywicki siedział prosto w siodle, po dwóch stronach mając kompanów. Koń parł z mozołem naprzód przez zaspy, białą flagę, trzymaną przez Jerzego, jadącego po lewicy posła, szarpał porywisty wiatr, gnający nad Częstochowę czarne chmury, póki co majaczące gniewnie na horyzoncie. Zatrzymali się przed linią obozu i imć Jerzy ozwał się grzmiącym głosem:
- Zbigniew Krzywicki, herbu Kierdeja, poseł przenajświętszego klasztoru jasnogórskiego przybywa mówić z Burchardem Müllerem von der Lühnen!
- Tędy, mości posłowie! – Na ich spotkanie wyjechał jasnowłosy Szwed, znać było po mundurze, że nie byle żołnierz, a oficer. Ruszyli więc w serce wrażego obozu, zatrzymując się przed rozłożystym namiotem, do którego zaraz ich poproszono. Przepych, jaki panował we wnętrzu pasował bardziej do królewskich pałaców niźli wojskowego pawilonu. Von der Lühnen siedział wygodnie rozparty na rzeźbionym krześle, z dłońmi splecionymi na pokaźnym brzuchu i przyglądał się posłom spod przymrużonych powiek. Polak skłonił mu się, przedstawił i wyciągnął pismo, opatrzone jasnogórskimi pieczęciami. Burchard nawet nie drgnął, zdawałoby się, że przysnął nawet, gdyby nie świdrujące oczy, bystro obserwujące przybyszów przez wąskie szparki. Młody chłopak, służący dowódcy szwedzkiego natarcia, wziął pergamin od Krzywickiego i podał go swemu panu. Tamten, nadal bez słowa, leniwie rozpostarł zwój i skupił wzrok na pięknie kaligrafowanych literach, nieco nierównych, bowiem drżącą, starczą dłonią kreślonych, z każdym czytanym zdaniem coraz szerzej się uśmiechając.
- Więc, jak rozumiem, doniesiono wam, iż Lewiatan połknął Gdańsk? – Spojrzał drwiąco na polskiego oficera i wstał. Obszedł biurko, założywszy ręce za plecy. Stanął naprzeciw Polaka, który górował nad nim wzrostem i godnością.
- Nic nie odpowiadasz. Małomówny jesteś, jak na posła. Przystaję na wasze warunki, wpuśćcie mnie i moich ludzi. Zakonowi nie stanie się krzywda. Tak też przekaż swemu dowódcy. – Zbigniew skłonił się sztywno i w wojskowy sposób odwrócił się, by opuścić namiot.

- Przyjęli wszystkie warunki, ojcze Joachimie – powiedział do starca, gdy tylko powrócili za klasztorne bramy, gdzie niecierpliwie ich wyczekiwano.
- To dobrze, to bardzo dobrze. – Za murami rozległ się hałas, jakby tatrzańska lawina w doliny schodziła, lecz było to tylko szwedzkie wojsko, idące miarowym krokiem ku twierdzy. Kratownicę podniesiono i zamorska armia rozlała się po dziedzińcu. Von der Lühnen, jadący na czele pochodu, rozejrzał się triumfalnie wokół i spojrzał wprost na ojca Joachima.
- Dobrze się spisałeś, przyjacielu. Nie na darmo mówiono mi, iż jesteś człekiem pragmatycznym. – Rzucił zakonnikowi pękatą sakiewkę pod nogi. Duchowny zbladł, nie ruszył się jednak z miejsca.
- Ty psi bękarcie, ty zdrajco! – Zbigniew wyszarpnął szablę z pochwy i już miał ruszyć ku starcowi, by ukarać go za występek, gdy poczuł piekący ból w boku i legł na bruku w kałuży własnej krwi, bez tchu i czucia. Polscy oficerowie nacierali i ginęli w nierównej walce jeden po drugim, aż w końcu nie ostał się nikt, kto mógłby bronić świętego przybytku, podstępem lisim zdobytego. Ojciec Joachim przyglądał się temu wszystkiemu jakby nie stał pośrodku, lecz za zasłoną, jakby widział przedziwny spektakl, w którym nie bierze udziału. Część zakonników własną piersią zasłoniła wejścia do kaplic, lecz wyrwano im serca. Burchard przekroczył piętrzące się na progu trupy i wszedł do sanktuarium, w którym pysznił się przecudowny obraz, opłakujący paulinów. Gdy zobaczyła perliste, krwawe łzy na twarzy Matki Boskiej przeląkł się, jak diabeł święconej wody się obawia. Minął śpiącego wiecznym snem Augustyna Kordeckiego i zerwał malowidło ze ściany, ciskając nim o ziemię.
- Spalić! – wrzasnął. – Spalić wszystko!

Ojciec Joachim siedział w swojej celi i płakał. Rzewne łzy płynęły, tworząc słone potoki w bruzdach zmarszczek. Opłakiwał Augustyna, który posiadł większą mądrość, którego serce było czyste. Którego zamordował. Dopiero teraz dotarła doń potworność tego postępku. Pocałował jezusowy policzek, niczym Judasz w ogrodzie. Zdradził. W zamian otrzymał srebrniki.

Ogień lizał ściany, czerniąc je i czyniąc podobnym piekłu. Gdy dotknął stóp starca, ten już nie żył, kołysał się tylko cicho na sznurze oplatającym jego indyczą szyję. Wieża zawaliła się z głuchym łoskotem, grzebiąc zamkniętych w niej zakonników. Klasztor jęczał i krzyczał, lecz nie było dlań ratunku. Gęsty dym, unoszący się ku niebu, łączył się z gnanymi wiatrem chmurami, nabrzmiałymi śniegiem. Ale ten ani myślał spaść i ocalić choć niewielką część klasztoru. Symbol upadł, ostatnia ostoja, ku której wszyscy broniący kraju wznosili oczy pełne nadziei, zgasła. A Polska wraz z nią.


Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Obrona Jasnej Góry - przez kapadocja - 18-09-2012, 22:42
RE: Obrona Jasnej Góry - przez Rafał Growiec - 19-09-2012, 10:43
RE: Obrona Jasnej Góry - przez kapadocja - 19-09-2012, 10:51
RE: Obrona Jasnej Góry - przez Magiczny - 19-09-2012, 12:35
RE: Obrona Jasnej Góry - przez kapadocja - 19-09-2012, 19:01
RE: Obrona Jasnej Góry - przez Ilmen - 29-01-2013, 18:00

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości