Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Fanfiction] Cukiereczek (Bonanza)
#7
(04-09-2012, 11:46)Chrisiok napisał(a): Przepraszam że brak merytoryki, sama jesteś sobie winna Wink

Myślę... i myślę... może niezbyt długo ale intensywnie. A zagadka pozostaje zagadką. Czym zawiniłam?


Nie wiem, czy wielu czytelników pamięta Bonanzę. Dla tych, którzy pamiętają następna część przygód Cukiereczka. Ten tekst nawiązuje do odcinka: "Broken Ballad". Nieznajomość odcinka nie przeszkadza jednak w czytaniu. Chyba...




Dziecięca ballada.

- Nie będę żadnym głupim pomidorem!!!
- Elizo, nie krzycz. Pani Meyers poprosiła cię tylko, żebyś zaśpiewała piosenkę.
- Tak. A ja grzecznie podziękowałam i powiedziałam, że tego nie zrobię. I jeszcze dygnęłam. Co jeszcze mam zrobić, żeby mi dała spokój?
- Dlaczego to jest taki problem, Elizo? Pani Meyers słyszała, że śpiewałaś w saloonie więc chciałaby żebyś wystąpiła z innymi dziećmi. Przecież lubisz śpiewać.
- Ale nie przebrana za POMIDORA!!!
- Prosiłem, żebyś nie krzyczała.
- Tato, jakie ja mam szanse powiedzieć „nie” jeśli ktoś dorosły mnie o coś prosi? Powiedziałam już „nie” ze sto razy. I co? Pani Meyers poszła do ciebie, żebyś mi kazał to zrobić.
- Tak tego nie ujęła.
- A jak? Wiem, grzecznie poprosiła. Tato, ja też cię grzecznie proszę, powiedz pani Meyers, że NIE BĘDĘ ŻADNYM GŁU... - Eliza przerwała widząc minę taty – że... wymyśl coś.
- Nie będę cię tłumaczył, bo ten występ nie stanowi dla ciebie żadnego problemu.
- Tak. To powiem, że zaśpiewam a tata będzie mi towarzyszył przebrany za kukurydzę. To też nie stanowi dla ciebie żadnego problemu. Kukurydza jest duża!
- Elizo!
- Widzisz, tato. Teraz ty krzyczysz. - Tym razem Eliza wzięła głębszy oddech i już spokojniej zapytała - Każesz mi to zrobić?
- Elizo, problemem jest twój strój czy występ w ogóle?
- Powiedziałabym... że... jedno i drugie.
- Powiedziałabyś, gdyby co?
- Gdybyś... stał o pięć metrów dalej ode mnie.
- Elizo, wystąpisz w tym przedstawieniu i nie chcę już słyszeć ani słowa na ten temat.

Jakiś upór pojawił się w twarzy Adama gdy odchodził. Gdyby się jednak oglądnął, zobaczyłby coś bardzo podobnego na małej buzi. To coś z pewnością by go zaintrygowało. Nie oglądnął się jednak, gdyż nie miał zwyczaju sprawdzania, jak wykonują jego polecenia ośmioletnie dziewczynki. A ośmioletnia dziewczynka nie miła zwyczaju poddawania się bez ostatniego słowa. To, że było to ostatnio bardzo tępione, nie oznaczało jeszcze, że ktokolwiek mógł się poszczycić sukcesem. Nadchodziła noc a to sporo czasu na myślenie.

Następnego dnia rano Eliza nie była wcale mądrzejsza niż wczoraj. Żaden pomysł nie przyszedł jej do głowy. Na dobre pomysły trzeba czasem poczekać ale Eliza cierpliwa nie była. Za to była lekko zdenerwowana bo bezradności nie cierpiała, a już własna bezradność to było coś całkiem nowego. Zeszła na dół i rozglądnęła się po salonie.

- Wujku? - Kasztanowe oczka wybrały sobie już cel. Cel siedział za stołem i samotnie jadł śniadanie.
- Co? - zapytał Mały Joe.
- Czy dziadek kazał ci kiedyś zrobić coś, czego wcale nie chciałeś?
- No, zdarzało się.
- I co wtedy robiłeś?
- W końcu i tak to, co chciał. A czemu pytasz?
- TY musiałeś mieć jakiś sposób.
- A ty masz? - zainteresował się Joe, bo cóż szkodziłoby skorzystać z cudzego doświadczenia.
- Nie. Tata jest strasznie uparty.
„Jego córce też niczego nie brakuje”, pomyślał Mały Joe. A głośno powiedział:
- Może lepiej powiedz mi, o co chodzi. Przede wszystkim, czy już coś zrobiłaś, czy dopiero zamierzasz?
- A pomożesz mi?
- Jeśli będę mógł. Ale nie licz, że przekonam twojego tatę. On mnie rzadko słucha.
- Mnie też.
- Twój tata mówił, że mogę cię po śniadaniu zabrać do miasta. Opowiesz mi po drodze. Chcesz?
- Pewnie. Tylko mnie nie zgub tym razem.
- To się pilnuj, tym razem. I nie odchodź ode mnie.
- Nawet jak będziesz w saloonie?
- Z tobą? Nigdy więcej!

W mieście Eliza przezornie trzymała się blisko wujka. Wujek przezornie trzymał ją za rękę. Saloon omijali szerokim łukiem. Tak udało im się załatwić wszystkie sprawy i krótko po południu byli gotowi do powrotu. Szli właśnie w stronę głównej ulicy gdy usłyszeli strzały i jakieś zamieszanie. Gdy wyłonili się zza rogu, zobaczyli źródło tego zamieszania. Na środku ulicy stał Hoss trzymając jakiegoś młodego człowieka w powietrzu. Drugi, równie młody, leżał na ziemi. Pochylał się nad nim Adam, trzymając w ręku rewolwer.
- Nie wtrącaj się, Cartwright. To nie twoja sprawa – warknął ten na ziemi.
- Moja, jeśli dwoje dzieciaków chce się pozabijać.
- Nie jestem dzieckiem.
- Jesteś. I do tego pijanym dzieckiem. Zabieram twoją broń, Matt. Przyjdź po nią do szeryfa, jak wytrzeźwiejesz.
Tym razem Adam też się nie oglądnął. Odszedł prosto do biura szeryfa. Tymczasem Hoss puścił tego, którego trzymał.

- Idź do domu, Peter. I może nie pokazuj się w mieście przez jakiś czas.
- Nie będę mu schodził z drogi.
- Tak przypuszczam. A może powinieneś. Mieliśmy tu już takiego jednego, co też tak mówił, nie wiem, czy potem nie żałował. Nawet jeśli to nie była jego wina.
- Mówisz o Edzie Poisonie?
- Tak. Posłuchaj starszych i idź do domu.
- Daj mi spokój Hoss i nie pętaj się koło mnie. Dam sobie radę.
- Tak, właśnie widziałem. Gdybym się koło ciebie nie pętał, to problem miałbyś już z głowy. Na zawsze.
- Dobra, już idę.

Hoss popatrzył jeszcze chwilę jak młody człowiek znika z jednej strony ulicy. Drugi, lekko chwiejnym krokiem oddalał się w stronę przeciwną. Czasem wystarczy jedna myśl lub jeden przykład ale w większości przypadków, to jest zbytni optymizm. Hoss wiedziałby o tym, gdyby przyjrzał się twarzom tych młodych ludzi.

W drodze powrotnej do domu Joe i Eliza znowu usłyszeli strzały. Za skałą zobaczyli Matta, który najwyraźniej odzyskał swoją broń.
- Co on robi, wujku.
- Ćwiczy strzelanie.
- Kiepsko mu idzie. Przecież tak nikogo nie trafi.
- Nie trafi tego, do którego będzie mierzył. Ale może trafić kogoś, kto się pęta koło niego.
- A kto się pęta... - Eliza urwała i zrobiło jej się zimno. Zrozumiała. - Wujku, możemy mu jakoś przeszkodzić?
- Nie teraz. Przede wszystkim muszę cię zawieźć do domu.
- Nie chcę wracać do domu. Musimy coś zrobić, żeby Matt nie strzelał do nikogo i nie trafił tego, co się będzie pętał.
- Cukiereczku, to nie są sprawy dla dzieci. Wracamy. Potem pomyślę co z tym można zrobić.

Przez następnych parę dni Elizie nie pozwolono jeździć po okolicy. Nikt też nie zabierał jej do miasta. Zaczęła się niecierpliwić, zwłaszcza, że zbywano jej pytania zdawkowymi odpowiedziami, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Wujek Hoss znikał częściej z domu a tata był bardziej milczący niż kiedykolwiek. Na nieśmiałą próbę wznowienia rozmowy o przedstawieniu, odpowiedział, że temat jest zakończony. Nie miała odwagi prosić jeszcze raz. I kiedy już czuła, że dłużej nie wytrzyma i za chwilę zrobi piekielną awanturę bez względu na konsekwencje, usłyszała fragment rozmowy taty i wujka Hossa.

- Naprawdę chcą go wyrzucić z miasta? Przecież to jeszcze dzieciak.
- Tak, dzieciak, ale postrzelił Matta. Doktor mówi, że Matt wyzdrowieje ale jego matka strasznie krzyczy w mieście. Mówi, że Peter jest niebezpieczny bo strzela do innych. Mówi, że jeśli pozwolimy mu zostać to dojdzie do nieszczęścia. Coraz więcej rodziców domaga się wyjazdu Petera.
- Widać doświadczenie niczego ich nie nauczyło. A co na to Roy?
- Potwierdził, że Peter jest niewinny. Matt pierwszy wyciągnął broń. Ale to nikogo nie interesuje, widzą tylko, że leży poważnie ranny i to go w ich oczach usprawiedliwia. Winny jest ten drugi.
- Mówiłem jego ojcu, żeby mu zabrał broń.
- Zabrał. Znalazł się życzliwy starszy kolega i pożyczył.
- Adam, to nie zawsze musi się kończyć tak samo...
- Ale wystarczy, że jest duże prawdopodobieństwo, że się skończy tak samo.
- To co teraz? Da się ludzi jakoś przekonać? Spróbuj Adam, gadanie zawsze ci dobrze szło.
- Próbowałem, ale to nie jest dyskusja na argumenty ale na emocje. W tym nieszczęśliwa matka zawsze ma przewagę. Ja jestem szczęśliwym ojcem małej dziewczynki i mnie to nie dotyczy. Tak usłyszałem.

Mała dziewczynka tymczasem próbowała nie oddychać schowana za czerwonym dywanikiem na schodach. To, co usłyszała, wreszcie wyjaśniało sprawę.
- Może powinno się odwołać to jutrzejsze przedstawienie?
- Nie ma takiej potrzeby. Pani Meyers ma już wszystko gotowe. Dzieci byłyby zawiedzione. W końcu nie wszystkich problem Matta i Petera dotyczy.
- A Eliza?
- Co Eliza?
- Wystąpi?
- Oczywiście. Pani Meyers ma już dla niej kostium.
- Co? - Eliza nie wytrzymała. Wszyscy odwrócili się w jej stronę.
- Co ty tu robisz? Podsłuchiwałaś?
- Nie tato... ja tylko... przyszłam powiedzieć, że... zmieniłam zdanie. I wystąpię w przedstawieniu.
- Wiem. Właśnie to powiedziałem.
- Tak, ale...
- Jeśli to wszystko, to wracaj do łóżka.
Tak, najwidoczniej to było wszystko. Eliza wiedziała to, mimo swoich ośmiu lat.

Następnego dnia przedstawienie zgromadziło znaczną część mieszkańców Virginia City. Goście zaczęli się już zbierać i zajmować miejsca na widowni.
- Elizo, nie będzie żadnych głupich kawałów, prawda? - Hoss zapytał Elizę, która stała w pękatym stroju pomidora. Minę miała zamyśloną i zapewne to zaniepokoiło Hossa.
- Kawałów? Z tatą na widowni? Wujku, naprawdę myślisz, że jestem taka odważna?
- Nie, chyba nie. Ale wolałbym się upewnić. Wszystko będzie dobrze, prawda?
- Taką mam nadzieję... Nie martw się wujku. Możesz już iść na widownię.
- Jesteś pięknym pomidorkiem.

Eliza nic na to nie odpowiedziała. Każdego innego, oprócz Hossa, postawiłoby to w stan gotowości. Hoss jednak z aprobatą przyglądał się czerwonym szmatkom i zapomniał już, jak Eliza reagowała ostatnio na najmniejszą wzmiankę o pomidorach.

Przedstawienie rozpoczęło się. Gdy przebrzmiały ostatnie słowa chórku, na scenie pojawił się pomidor z czarną grzywką. Pani Meyers zaczęła grać piosenkę Elizy. Eliza nie zaczęła jednak śpiewać w odpowiednim momencie. Pani Meyers zaczęła jeszcze raz i znów to samo. Cisza. Eliza stała z zaciśniętymi piąstkami patrząc spod czarnej grzywki. Wreszcie wzięła głębszy oddech i zaczęła, wolno i wyraźnie. Nie była to jednak piosenka o pomidorze....

- Dziadek mówił, że każdy ma swoje korzenie. Im głębsze, tym lepiej rośnie. Więc każdy musi mieć miejsce, w którym te korzenie zapuści, swój dom. Jeśli ktoś musi takie miejsce opuścić, to musi też wyrwać swoje korzenie. Spróbować je zapuścić w innym miejscu. To chyba nie jest łatwe i pewnie boli. Myślę, że za drugim razem nie chciałabym już zapuszczać korzeni. Wpakowałabym się do doniczki bo a nuż znowu ktoś przyjdzie i powie, że muszę się wynosić na biegun północny albo na Alaskę. Moi rodzice na pewno chcieliby żebym miała swoje własne miejsce. Nawet jeśli zrobiłabym coś bardzo złego. Bo wujek Hoss mówi, że drzewa w doniczkach nie owocują...

Nikt nie przerywał, Eliza starannie omijała wzrokiem pierwszy rząd, w którym siedziała jej rodzina. Nie widziała uważnego spojrzenia tych czarnych oczu, zamyślonych nad zdarzeniem z przeszłości. Zdarzeniem, którego lepiej sobie nie przypominać, a o którym nie da się zapomnieć. Bała się, że jeśli tam spojrzy to cała odwaga pryśnie jak bańka mydlana. Przełknęła ślinę i kontynuowała w ciszy:

- Mój tata mówi, że każdy zasługuje na drugą szansę. Czy Państwo nie dają swoim dzieciom drugiej szansy? To co wtedy robicie? Wyrzucacie je z domu? Niemożliwe, przecież wtedy w całym Virginia City nie byłoby ani jednego dziecka. Jeśli wasze dziecko zrobi coś złego, to pewnie się za nie wstydzicie. Ale mama mówi, że zawsze, choćby nie wiem co, zostanie miłość. Przynajmniej... powinna zostać. Bo jeżeli wasze dziecko zrobi coś naprawdę złego... czy kochacie je wtedy mniej?

Czerwony pomidor rozglądnął się w zupełnej ciszy i zniknął za kurtyną. Cisza przeciągała się. Wreszcie rozległ się szloch jednej matki. Potem następne chusteczki zaczęły wycierać dorosłe nosy. Tego nie słyszała już ani Eliza, ani Adam, który też zniknął za kurtyną. Czerwonego, pękatego kubraczka nie było nigdzie widać. Wołanie też nie przyniosło żadnego rezultatu. Nikt nie zwrócił uwagi, gdzie zniknęła Eliza.

Po godzinie przeczesywania ulic Virginia City Adam odetchnął z ulgą. Czerwony pomidor siedział na stogu siana za stajniami. Łapki ciasno oplatały kolana, między którymi zmieściła się mała główka. Adam podszedł i popatrzył w górę.

- Ty schodzisz na dół, czy ja wchodzę na górę?
- Wiem, że jesteś zły tato, ale musiałam to zrobić. Nie obiecywałam, że zaśpiewam. Mówiłam, że wystąpię w przedstawieniu. Wystąpiłam. Musiałam im powiedzieć. Oni nie mogą wyrzucić Petera z miasta. Nie można wyrzucać dziecka z domu. Prawda, że nie? On nie chciał zrobić nic złego, sam tak mówiłeś. Bronił się tylko. A wujek Hoss się przy nim pętał i...i...
- Elizo, nie jestem zły.
- Nie?
- Jestem.... dumny. Możliwe, że właśnie uratowałaś ludzkie życie...

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
[Fanfiction] Cukiereczek (Bonanza) - przez Rika - 18-06-2012, 17:01
RE: [Fanfiction] Cukiereczek (Bonanza) - przez Rika - 20-06-2012, 19:43
RE: [Fanfiction] Cukiereczek (Bonanza) - przez Rika - 11-08-2012, 22:11
RE: [Fanfiction] Cukiereczek (Bonanza) - przez Rika - 04-09-2012, 12:04

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości