Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Fanfiction] [NZ] Szkoła Wojskowa w Londynie (Harry Potter)
#1
***

Harry’emu Potterowi dzisiaj ze zdwojoną wręcz mocą przeszkadzała czupryna. Wielkie skupisko kruczoczarnych włosów na jego głowie przypalało mu tkankę skórną, a zaniedbana od dawna grzywka lepiła się nieelegancko do czoła. Tego słynnego czoła z blizną w kształcie błyskawicy. Wiedzieli, jego kumple z klasy wiedzieli, że jest czarodziejem, wysuwali więc racjonalne argumenty, żeby ściął sobie włosy z pomocą magii, skoro nie stać go na fryzjera, skoro tak musi oszczędzać bo Dursley’owie nie finansują mu takich spraw. On wtedy machał przecząco głową i grzywka jeszcze bardziej zasłaniała mu czoło, sięgając prawie oczu, i mówił, że nie, nie zetnie. To jest jego manifest, a raczej bunt. Przemocą świat mugoli zabrał mu ostatnie dwa tygodnie wakacji, wytrzymałby go nawet z Dursley’ami, zagryzłby zęby, byle nie zostać adeptem Szkoły Wojskowej w Londynie. Jako że opuścił siódmy rok nauki w Hogwarcie, od września musiał go zaliczać. Sowa przyleciała już w lipcu, mieszkał jeszcze na Privet Drive 4, zabawiając Dursley’ów karcianymi sztuczkami. To znaczy oni nie patrzyli, ale i tak się pewnie dobrze bawili, Harry zawsze był optymistą. Stał się nim odkąd pokonał odwiecznego rywala - lorda Voldemorta.
Koledzy kiwali głowami ze zrozumieniem, a ich zgolone głowy świadczyły o podporządkowującej się naturze, wtedy Harry’ego ogarniała duma, jego butna dusza górowała nad tymi mugolami. Nie może ściąć włosów!, choćby mieli zdzielić go nie raz, nie dwa, ale tysiąc razy skórzanym batogiem.
– Bo bohater umiera tylko raz! – tak zawsze powtarzał Harry swym znajomym, gdy pułkownik Delerer prawił mu kazanie przesiąknięte na wskroś nienawiścią do czupryny Harry’ego oraz, i szczególnie do tego, jego butnej duszy, gdy chłopak stawiał się na porannej zbiórce, machając włosami... jakby tam siedziała jakaś ośmiornica, jakby wężowe gniazdo, jak gdyby zaraz miały podejść piękne nimfy i ułożyć te włosie w długie, mocne warkocze...
– Ale Potter, do cholery, tak się nie stanie! – pułkownik po każdej zbiórce go nękał, chciał by Harry w końcu uległ.
W miarę normalnie minął pierwszy tydzień. Pułkownik Delerer myślał nawet o zwolnieniu, gdyż Harry przyprawiał go o bóle głowy i spazmy. Gdy, tylko nie to!, spotykał przypadkiem Harry’ego na korytarzu łapał się za serce i czuł napastliwy ból w mostku. Harry celowo szukał pułkownika podczas przerw. Na obiadach siadał jak najbliżej niego. Chłopak umiał sprawiać ból.
A te wszystkie ekscesy to z powodu złego regulaminu. Delerer nie raz chciał wydalić magicznego chłopca ze szkoły, doszło nawet do nieprzyjemnej sceny w gabinecie dyrektora, gdy chciał to wyperswadować najwyższemu pracownikowi szkoły, jednak w regulaminie stało, że każdy osiemnastoletni chłopiec z Londynu musi zakończyć dwutygodniowy kurs przygotowawczy w Wojskowej Szkole w Londynie, czy ma długie włosy, czy nie. Dyrektor był wtedy twardy, on zawsze był twardy.
– Dyrektorze, proszę, czy nic nie da się zrobić z tym chłopakiem? – zaczął Delerer.
– Delerer, słuchaj... Nic. Nic się nie da, bo chłopak szkołę musi ukończyć. Jednakże, mówiąc, że nic nie da się zrobić, okłamałem cię – dyrektor spojrzał znacząco.
– Nie... nie rozumiem, sir. Zaprzecza pan regulaminowi?
– Och, nie, dosyć! – dyrektor zatkał uszy – Regulaminu nie można naruszać! Można naruszyć coś innego i trzeba pamiętać, że coś nie oznacza tylko obiektu materii nieożywionej...
– Naruszyć, sir?
– Naruszyć, Delerer. Uczniowie są jak punkty strategiczne, prawda? Niektóre bronimy z całej mocy, już ty coś o tym wiesz, pułkowniku. Ale część z tej naszej puli strategicznych punktów może mieć defekty, wady, może się zdarzyć, choć rzadko, że punkt ma długie włosy... i gdy przeciwnik naciera nieustępliwie i już myślimy, że to koniec, kres naszego żywota, pojawia się cienka nadzieja. Możemy uciec z punktu, ale żeby wróg go nie przejął, trzeba go zniszczyć, rozumiesz?
– Nie, panie dyrektorze! Nigdy bym nie opuścił punktu strategicznego, nigdy! – Delerer obruszył się, nienawiść lała mu się z oczu na personę dyrektorską.
– Ach, ja chciałem tylko pomóc, a że jesteś imbecylem to nie moja wina. Wszystko co mówiłem o tych punktach, to tak w metaforze było!
– Metaforze... – Delerer szczerze się zaciekawił.
– Metaforze. Przemyśl to, co dziś powiedziałem. Być może stosujesz teraz jakieś uniki, ale od razu oświadczam, że ta rozmowa nie wyjdzie poza mój gabinet, nikt teraz, na przykład, nie stoi za drzwiami i przypadkiem nie słyszy tego o czym tu się toczy dyskurs. Ale brawo, Delerer. Jesteś czujny i chyba wydaję mi się, że...ty pojąłeś co masz zrobić z chłopakiem, to aż samo nasuwa się na język, co masz z nim zrobić, czytaj zabij go, że aż zaczyna mnie coś łechtać w żołądku, bo uświadamiam sobie powoli, że ty tylko tak się ze mną zabawnie droczysz, że myślisz, że ja o tych punktach strategicznie tak nie-metaforycznie prawiłem i to mnie zaczyna bawić, ha, ha! Bawić!
I Delerer został odprowadzony przez dyrektora do drzwi wyjściowych. Ostatnie co dyrektor zauważył przed zamknięciem odrzwi to radosny uśmiech na twarzy pułkownika. Czyli chyba pojął.
Jak już wyżej było wspomniane, pierwszy tydzień nauki w mugolskiej szkole przebiegł zupełnie normalnie. Harry oczywiście niczego się nie nauczył, jego frekwencja ledwo dochodziła do wymaganego minimum pięćdziesięciu procent, uciekał zawsze z wuefu, raz dostał Potężne Ostrzeżenie za próbę przemytu kremowego piwa. Wystarczyły dwa Potężne Ostrzeżenia by zostać wydalonym ze szkoły i jednocześnie wtrąconym do więzienia bez możliwości wpłaty kaucji. Harry był jedynym uczniem na roku z PO.
Drugi tydzień miał być nieco urozmaicony, jeśli to można tak nazwać, ale wszystko co wywołuje przyspieszenie bicia serca jest urozmaiceniem. W poniedziałek, na śniadaniu na stołówce, Harry dowiedział się czegoś co sprawiło, że tętno jego nabiłoby niezły wyniczek na mierniku tętna. Siedział przy stoliku z Morgastem Fedeo, jednym z lepszych uczniów, a więc przeciwieństwie Harry’ego.
– Harry, uważaj na PO. Jeszcze jedno i skończysz w kryminale.
– Nie naskoczą mi, Morgast. Mam zawsze w pogotowiu miotłę i nie zabrali mi różdżki. W razie czego ucieknę, polecę do Hogwartu.
Morgast wziął kawałek sznycla, Harry skubał kolbę kukurydzy, wyglądał trochę jak bóbr i to nie umknęło uwadze bystrego Morgasta.
– Fajnie, że budujesz tamę zamiast jeść śniadanie – Morgast nie mógł się powstrzymać od złośliwości.
Obiekt złośliwości, Harry, zamarł. Jego zęby zatrzymały się w połowie kolby. Przeżuł jeszcze kawałek, ale ten ruch nie był naturalny, miał spiętą żuchwę i Morgast to widział. Obaj wiedzieli, że Harry już nie czerpie przyjemności z jedzenia kukurydzy, je bo musi, musi, bo Morgast go znieważył i trzeba dać upust jakiemuś chwytliwemu responsowi, ale aby to uczynić trzeba przeżuć kukurydzę i to dodatkowo pod uważnym wzrokiem Morgasta. Nie sposobna jeść kolbę w takiej sytuacji i czerpać z tego zmysłowe korzyści, dlatego najlepiej dynamicznie ugryźć i tak samo połknąć, aby to co miało przynieść przyjemność, a nie przynosiło, trwało jak najkrócej. Harry jednak okazał się twardzielem, używał żuchwy zdawkowo, jakby od niechcenia, zbierał myśli. Odłożył w końcu kolbę na talerzyk i sięgnął po sznycel. Podniósł brwi i mówił z aktorskim zdziwieniem, takim jadowitym, przemyślanym.
– O, co to?
– To sznycel – szybko wtrącił Morgast z uśmiechem zwycięzcy.
Harry nie wytrzymał, gdyby tylko miał przy sobie różdżkę, ale nie miał. Użył więc sznycla tak kreatywnie jak tylko potrafił - ugryzł go i zamilkł. Tak naprawdę nie wiedział co zrobić. Odłożył więc na talerzyk i sznycel, schwytał zaś zręcznie kolbę i powiedział zdawkowo.
– Wolę budować tamę niż jeść to świństwo. Nie wiem, co ty w tym widzisz, Morgast.
Już niedługo ludzie dziwili się, patrząc na ich stolik. Dwa bobry budowały tamę w szkole, mimo że nie było tu żadnej rzeki. Harry zaczął temat, który uwielbiał zaczynać z Morgastem, obgadywanie. Wiedział, że nie zagrzeje w tej szkole miejsca, więc pozwalał sobie na najbardziej przykre docinki jakie umysł ludzki jest w stanie stworzyć.
– Żeby tylko dziesięć! Dwadzieścia! – tak Harry mówił o nadwadze swojej koleżanki Mirandy Jeroland i już razem z Morgastem ryknęli śmiechem.
– A co myślisz, Harry, o profesorze Deekpetow? – Morgast oparł podbródek o ręce, by poznać zdanie kolegi w skupieniu.
– Deekpetow, to ten od strategii działań wojennych?
– Tak, zaraz z nim mamy.
– Nie wiem czy zauważyłeś, ale on coś chowa w biurku, widziałeś?
– Nie...
– Tak. Raz byłem przed czasem w jego sali, nie wiem co mnie strzeliło, bo na pewno nie zainteresowanie lekcją, i jak wchodziłem to on się przestraszył i schował coś nagle do szuflady biurka.
Harry mówił przyciszonym głosem, bo Delerer chyba wsłuchiwał się w ich rozmowę. Pułkownik siedział z dyrektorem przy stoliku i dwójką profesorów, którzy nie mieli zaszczytu uczyć Harry’ego. Łapał się za serce i z trudem popijał kawkę. Czarnowłosy chłopak patrzył na to lekceważąco, ale jednocześnie triumfalnie.
– To wspaniale Harry! – odpowiedział Morgast przytłumionym głosem – Zdaje się, że Deekpetow prowadzi pamiętnik!
– No to sobie poczytamy dzisiaj, co?
Morgast trochę się zasępił.
– Dzisiaj... coś mi przypomniałeś Harry.
– Tak?
– Dzisiaj do szkoły przybywa profesor Snape...
– Niemożliwe! Czego niby ma uczyć?
Harry’emu rozszerzyły się źrenice, Morgastowi i to nie uszło uwadze.
– Pamiętasz jak profesor Chester w piątek poślizgnął się w klasie?
– Ba, że pamiętam. To ja posmarowałem w tym miejscu podłogę masłem.
– Geniusz!
– Tylko, że on starannie omijał to miejsce przez pierwsze dziesięć minut lekcji, jakby czuł... jakby wiedział, że tam jest masło. Węch nie może być chyba tak mocny, co?
– Nie, ale ty jesteś genialny! Skróciłeś nam lekcje o dobre półgodziny! Wywinął orła i półgodziny wcześniej weekend!
Harry mimo usilnych przeciwdziałań zarumienił się pod wpływem komplementów. W takich chwilach jego czupryna przestawała dawać o sobie znać, jakby Morgast lał na jego rozgrzaną głowę strumienie wody z lodem. Morgast dokończył plotkę o Severusie Snape.
– To jest dopiero plota, a czy stanie się to prawdą to zobaczymy dziś w południe. Snape podobno napisał dyrektorowi szkoły przez sowę, że w samo południe zawita do nas. Dyrektor śmieje się z tego od rana, z tej sowy, patrz.
Rzeczywiście. Harry wcześniej nie zauważył, że dyrektor jest cały roześmiany.
– Zaraz – Harry przełknął z trudem ślinę – Chester uczył przecież matematyki, tak? Mam rozumieć, że Snape zna się na tych wszystkich cyfrach, przecież on poza eliksirami to chyba nic tylko szuka mnie, żeby mnie denerwować, podyszeć mi trochę w kark, przynajmniej ja tak odbieram jego sposób bycia...
Morgast rzadko kiedy się mylił, a plotki, które Harry od niego usłyszał bardzo szybko umierały i rodziły się na nowo jako fakty. Chłopak mógł tylko jeszcze raz przełknąć ślinę i spróbować opanować wszechogarniający strach zmiksowany ze złością.

*
– Jesteście otoczeni! Prawie się wydaje, że już nic nie da się zrobić, już nawet planujecie uciekać, opuścić punkt strategiczny!! – profesor Deekpetow wczuwał się w przekazywanie uczniom wiedzy – Co robicie, gdy wróg zasypuje wasze stanowisko serią miażdżących strzałów? Potter! Co robicie wtedy?
Harry podniósł głowę, którą trzymał rozleniwiony na ramieniu, na ławce. Przyjął wyraz miny sarkastyczny, lekceważący i wszechwiedzący, przetarł jeszcze ostentacyjnie oczka rękawem swetra, może jeszcze pan Potter ziewnie? Akurat nie miał ochoty, profesor Deekpetow wytężał wzrok przez swe grube okulary i starał się ze zmrużonymi oczyma dociec czy Harry robi to wszystko naprawdę. Jeszcze nie spotkał w życiu tak krnąbrnego uczniaka. Harry przemówił szybko, a na końcu zamknął mocno usta, żeby pokazać, że to wszystko co ma do powiedzenia na ten temat.
– Wychyliłbym odważnie głowę z ukrycia. Rzuciłbym Confundusa i jak gdyby nigdy nic powróciłbym do schronienia.
Deekpetow zaczerwienił się, oczy ze stanu zmarszczenia przeszły w stan rozwścieczonego dzika, a gdy przedstawiał Harry’emu jego błędy, z ust wylatywały mu kulki śliny. Wiedział jednak mądry nauczyciel, że ucznia nie wypada broczyć śliną, więc starannie mierzył w drewno przed nim, czytaj ławkę Harry’ego.
– Potter, Potter... Bez żadnego machania różdżką!
Jakby słyszał Snape’a... żadnego machania różdżkami...
– Cenię różdżkę i noszę ją ze sobą wszędzie. Skoro sztuka wojenna polega na wykorzystywaniu wszystkich możliwych środków, czemu nie mogę jej użyć, profesorze?
Morgast, który siedział obok niego w pojedynczej ławce patrzył na to z przerażeniem, ale i podziwem. Profesor Deekpetow znany był z rozdawania Potężnych Ostrzeżeń bez żadnych skrupułów. Starał się Harry’emu pokazać na migi, żeby lepiej z nim nie zadzierał.
– Potter! Na środek! – profesor wskazał uczniowi przestrzeń przed biurkiem.
Harry wyszedł prawie bez zwłoki. Profesor stanął przed nim z rękoma założonymi za plecami i zaczął grę.
– Potter, kim jesteś?
– Myślałem, że będziemy omawiać strategię działań wojennych, a nie grać w zgadywanki.
– Kim jesteś?
To mogło być podchwytliwe pytanie.
– Jestem żołnierzem.
– Ach tak. W takim razie kim nie jesteś?
Tu też Harry zastanowił się, trochę dla samego zastanowienia, trochę dla gry na czas, lekcji coraz mniej.
– Nie jestem Francuzem, jeśli o to panu profesorowi chodzi.
Deekpetow nie cierpiał Francuzów, Harry o tym wiedział i choć to nie było w jego naturze starał się mu trochę przypodobać. I to mu chyba wyszło, gdyż policzki Deekpetow’a uniosły się jakby w uśmiechu.
– Świetnie, Potter. Pewnie, że nie jesteś. To teraz powiedz mi. Co robi żołnierz?
Profesor zmierzył ucznia badawczym wzrokiem i zaczął gryźć lekko paznokieć kciuka, by dać uczniowi symbolicznie czas do namysłu. Bo wszędzie chodzi o czas, tak zawsze mawiał, gdybyśmy mieli nieskończenie wiele czasu, to pokonanie Francji byłoby właśnie kwestią czasu. Z nieograniczonym czasem najtęższe angielskie mózgi zrobiłyby już swoje, łącznie z Deekpeotw’em.
– Żołnierz – chłopak wstrzymał się na chwilę jednak po chwili odpowiedział jakby mówił coś co rozumie się samo przez się – Żołnierz się czołga.
Deekpetow tego oczekiwał, policzki znów na moment się uniosły.
– A jak robi żołnierz? Mam na myśli, jak porusza rękami, gdy się czołga?
Harry otworzył usta z mlaskiem.
– Najpierw je...
Nauczyciel podniósł raptownie palec do góry, by uciszyć Harry’ego i przymknął oczy.
– Nie mów. Pokaż nam.
Harry był już trochę spocony. Polecenie nauczyciela trochę zbiło go z tropu.
– Proszę?
– Pokaż nam, Harry.
Harry starał się teraz nikomu nie patrzeć w oczy. Napiął na chwilę ręce by je podnieść, ale znów zwisały bezwładnie przy tułowiu. W końcu przemógł się i zaczął się czołgać w pozycji stojącej. Wyglądał jak dyskotekowy tancerz lub lepiej powiedzieć, młodo narodzone pisklę. Harry podniósł oczy z zażenowaniem na sufit. Klasa zaczęła tłumić śmiech. Ci mniej spoufali z Harrym dawno już dali upust swemu rozbawieniu poprzez śmiech przerywany co chwila suchym kaszlem. Morgast patrzył na blat ławki i starał się nie śmiać, ale co chwila coś mu się wymsknęło. Zasłonił twarz zeszytem. Nauczyciel to zauważył.
– Och, panie Fedeo! Proszę nie tłumić swego żołnierskiego śmiechu, tak ślicznie się pan śmieje!
Zabrał mu zeszyt i wszyscy ujrzeli śmiejącego się ślicznie pana Fedeo. Harry nie miał mu za złe. No może troszkę. W końcu klasa przycichła. Pociągano już właściwie tylko nosami, pobudzonymi przez zabawną pokazówkę Harry’ego.
– Pięknie, Harry. Już możesz przestać, starczy, chłopcze – Deekpetow dał na chwilę uczniowi spokój.
Harry opuścił ręce, próbując opanować rozedrganie nosa wywołane wysiłkiem fizycznym oraz sromotą. Ruszył do ławki, ale Deekpetow złapał go za bark.
– Poczekaj, panie Potter. To było piękne... ale nieprawidłowe! Chyba nie chcesz, żebym pomyślał, że ty tak się czołgasz? Przecież... – tu ściszył głos ostentacyjne, troskliwie, po to aby pokazać uczniom, że teraz tylko Harry powinien słyszeć, ale oni i tak słyszeli i profesor ewidentnie to dostrzegał – ...czołgamy się na leżąco, prawda?
Klasa zaśmiała się lekko, krótko, żołniersko. Harry szukał dobrej odpowiedzi.
– Eee. Tak, orientuję się, naprawdę, ale wolałbym nie tarzać się po brudnej podłodze, więc, jeśli pan pozwoli, siądę już.
– Siądę już? – profesor udawał przed klasą rozbawienie, głos miał jakby kobiecy. Następne zdanie skierował do niej – Siądę już? Słyszeliście? On chce już siadać...
Klasa uśmiechała się, czekając co dalej. Biedny chłopak przygryzł zęby, wstając rano wiedział już, że to nie będzie jego dzień. Wstał lewą nogą.
– Nie, Potter. Bo klasa pomyśli, że ty naprawdę nie wiesz jak się czołga... – znów powiedział tym swoim szeptem, co znów wywołało falę śmiechu. – Jeszcze raz na środek! I się czołgamy!
Deekpetow podszedł do swego biurka i wyjął pokaźną butlę, prawdopodobnie z napojem. Z kieszeni wyjął zaś paczkę cukierków. Spod drzwi, które były tuż przy jego biurku, wziął kosz na śmieci. Widocznie on to traktował jak seans w kinie.
Profesor zajął symbolicznie ławkę Harry’ego, zabierając te wszystkie rzeczy ze sobą, a zbulwersowany uczeń stanął na środku. Stał chwilę plecami do klasy, ale w końcu odwrócił się.
– Harry! Przeczołgaj się tu, w rzędzie między tymi ławkami – Deekpetow wskazał rząd między ławkami Harry’ego i Morgasta – Tylko najpierw powiedz mi, bo ty udzielasz takich trafnych odpowiedzi, chłopcze... powiedz mi, co będziesz sobie wyobrażał podczas czołgania?
– Zapewne, że dążę do zwycięstwa, tak?
– Tak, ale chodzi mi o wrażenia bardziej zmysłowe, takie... jakby to można inaczej ująć, Morgast? – tknął jego ramienia, by pokazać, że teraz on mówi.
– Namacalne... – Morgast nie patrzył na Harry’ego.
– O, to, to! Powiedz nam co twoja wyobraźnia wytworzy, jakie odczucia pojawią się w główce, gdy będziesz przemierzać ten rząd? – jeszcze raz pokazał o jaki rząd mu chodzi.
– Panie profesorze... ja... – nie, Harry nie zmięknie, musi pokazać twardość, włosy tu nie wystarczą, trzeba wrzucić na luz – Już widzę w wyobraźni jak się czołgam. Jest pełno roślin, kłują mnie, większość z nich ma pewnie trujące igły. Nie raz, nie dwa miażdżę coś zapewne, jakiegoś paskudnego robaka, łokciem lub udem. Jest pełno błota, ono się do mnie lepi, jestem cały brudny. To nie koniec... – bo profesor już otwierał usta – Pada jeszcze ulewny deszcz, grzywka zachodzi mi nieprzyjemnie na oczy. Moja ograniczona widoczność spowoduje pośrednio w najbliższym czasie moją śmierć, ktoś mnie postrzeli, ja go nie zauważę wcześniej.
– Z ust mi to wyjąłeś. Tak właśnie jest, gdy żołnierz się czołga. Ale, i tu mi chyba nie zaprzeczysz chłopcze, bardzo ciężko o tak mocną wyobraźnię, by to wszystko wykreować. Nawet tak potężna główka jak twoja, nie dałaby chyba rady, żeby w pełni odtworzyć to co opowiedziałeś. A już na pewno nie bez jakichś przykrych konsekwencji, bólu głowy, mdłości, nie... mógłbyś stracić przez to cały dzień lekcji i wiem, że to zmartwiłoby cię tak, że jeszcze bardziej byś się rozchorował.
– Nie zaprzeczę, jeśli chodzi o wyobraźnię. Widzę jednak, że pan profesor podczas zeszłego tygodnia nie poznał mnie na tyle, żeby wiedzieć, że nie przepadam za lekcjami w tej szkole. – chłopak mówił rzeczowo bez emocji, tylko z nutką pogardy i sarkazmu.
– Ach, czyli nie zaprzeczasz! Świetnie, świetnie, mądry z ciebie chłopak. Pozwól więc, że ułatwię ci zadanie czołgania i postaram się wygenerować warunki, które upodobnią ten rząd – znowuż wskazał wspomniane miejsce – do placówki, którą sobie wyobrażałeś.
Harry skinął mężnie głową. Był gotowy na wszystko. Profesor cały uradowany wewnętrznie, nie pokazując temu jednak klasie co jeszcze bardziej ją bawiło, rozlał w domniemanym rzędzie płyn z butli, którą wziął z biurka. Był to Kret do czyszczenia rur, lepka ciecz.
– Oto i błoto – rzekł rzeczowo Deekpetow.
Rozpakował cukierki i sprawnie, w sposób najzupełniej losowy, rozsypał po rozlanej uprzednio cieczy.
– Irysy... musujące – powiedział do jednego z uczniów, puszczając oczko. Uczeń zachwiał się w krześle przez tłumiony śmiech i zadarł podbródek do góry jak na żywiołowego, rozbawionego chłopaka przystało. Do Harry’ego zaś tak profesor przemówił – Oto najróżniejsze żyjątka leśne, które wychodzą znienacka spod ziemi, zza drzew, a które twe zręczne łokcie mogą przypadkiem zgnieść.
Nadal rzeczowy, dobry nauczyciel. Przemawiał bez złośliwości, nawet z nutką sympatii do ucznia.
Ostatnim elementem były papiery i inne śmieci, które Deekpetow wyrzucił zamaszyście z kosza.
– A to są – złapał oddech, pot na nim lśnił – rośliny. Rośliny, gatunki wszelakie jakie mógłbyś sobie wyobrazić. Część z nich jest trująca, zapewne ta większa, ale niektóre nie.
Klasa spojrzała, cała w drgawkach, na papiery imitujące bujną roślinność w dżungli.
Harry też patrzył, był jednak sztywny, ale jednocześnie wyluzowany.
– Dziękuję, panie profesorze – powiedział szybko, sucho, jednak przymilnie, a ta przymilność nasiąknięta była sprytnie zamaskowanym sarkazmem.
– Sześć dni pracowałem! Siódmego więc odpocznę – dokończył profesor i otarł czoło z potu.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
[Fanfiction] [NZ] Szkoła Wojskowa w Londynie (Harry Potter) - przez Zzznaczysen - 15-03-2012, 22:43

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości