Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Taka sobie historia czyli jak miasto Konin powstało.
#1
Kiedyś w dzieciństwie usłyszałem podobną historię, po latach podkolorowałem troszkę i takie coś popełniłem – córka potrzebowała do szkoły Big Grin

________________________________________________________
Taka sobie historia czyli jak miasto Konin powstało.
[Obrazek: herb_konina_60x75.gif]

Wróćmy do początków, a może jeszcze dalej, ale jednak nie za daleko. Wróćmy do kraju "skąd nasz ród", tam gdzie do Warty wpływa maleńka Powa. Jeszcze obie rzeki nie noszą swych dumnych nazw, jeszcze nikt nie postawił na lewym brzegu gotyckiego kościółka z kamiennych głazów - te głazy gdzieś leżą w puszczy obejmującej swym obszarem olbrzymi połeć nadwarciańskiej ziemi, którą następne pokolenie nazwie ziemią polan. To właśnie tutaj, na brzeg z leśnej otchłani wyszedł o brzasku poranka młody wędrowiec.
Młodzian - właściwie to młody woj - powiódł bystrym spojrzeniem wzdłuż skraju puszczy i powoli ruszył w kierunku płynącej strugi. I choć był spragniony i strudzony wielce długą wędrówką przez lasy, to jednak zachowywał się ostrożnie. Czy obawiał się czegoś? Należy sądzić, że tak.
Strój jego, choć bogaty, był bardzo już podniszczony i miejscami zbrukany zaschłą krwią. Skórzany kaftan z pięknymi zdobieniami, pokrywała misternie kuta z drobnych oczek kolczuga. Równie wspaniale wykonany był pas okalający biodra młodzieńca z przytroczonym do niego krótkim rzymskim mieczem. Przez plecy przewieszony był kołczan z pierzastymi strzałami, a w prawicy młodzieniaszek ściskał prosty łuk. Całości dopełniał na głowie słowiański szłom robiony na modłę wschodnią. Z rodu wojewodów czy też kniaziów pochodzić musiał ów młody mąż.
Tymczasem powoli skradał się do brzegu rzeczki. Kryjąc się w wysokiej trawie i pochylony stąpał powoli, uważnie stawiając kroki. W słonecznych promieniach radośnie błyszczała woda i przyciągała spragnionego człeka do siebie. W skołatanej głowie przebiegła szybka jak rumak myśl, o czyhających na strudzonych wędrowców brzeginiach i wodnikach. Tych istotach, co niewielu widziało, ale wieści o nich wśród ludu od wieków krążyły siejąc niepokój. Te opowieści o lekkomyślnych niewiastach i mężach, utopionych przez zjawy strachem każdego napawały.
Nagle jakby otchłań rozwarła się pod jego nogami i młody wojownik z wielkim rumorem stoczył się do rzeki. W czasie tego krótkiego i gwałtownego upadku zdążył on jednak w myślach wezwać na pomoc wszystkich znanych sobie bogów, a nawet duchy przodków o pomoc prosić. Na szczęście wsparcie sił tak potężnych i boskich w swej istocie potrzebne nie było. Upadek był krótki i spowodowany raczej zjawiskami naturalnymi, a nie nadprzyrodzonymi siłami lub mocami. To grunt w tym miejscu pokryty trawami od strony rzeki został wymyty przez wodę.
Cały w błocie i oblepiony trawami, z wielkim pluskiem nasz młodzian wpadł do rzeki. Na jego szczęście nie głębokiej, a piaszczyste dno złagodziło upadek. Zimna woda o poranku ulgę przyniosła zmęczonym członkom i ukojenie wysuszonemu gardłu wędrowca.
- Dzięki stokrotne Dzidzilejo, psotna boginko, która radości naszemu żywotowi przydajesz - podziękował człowiek. - I tobie Swarożycu dzięki za ciepło, którym tę ziemię ogrzewasz.
Ugasiwszy pragnienie i obmywszy lico młodzian wyszedł na trawiasty brzeg. Niedaleko ujrzał piękny rozłożysty dąb, skierował więc swe kroki ku niemu i w cieniu drzewa siadłby sił nabrać przed dalszą wędrówką. Z przytroczonej do pasa sakwy wyjął podpłomyka i kawał mięsiwa. Łapczywie wbił zęby w jedzenie, bo głodny widać był i choć utrudzon sił starczyło jeszcze na pożywienie się. Po posiłku jakaś niemoc i rozleniwienie wkradła się w członki i ciało całe, więc przysnął wojownik w słonecznych promieniach rozkoszując się pięknem tej krainy.
Zapatrzeni w śpiącego wojownika i oczarowani pięknem krajobrazu bogowie widocznie też przysnęli. Jeden Weles, bóg otchłani i nocy czuwał tylko i knuł. Za jego to widać sprawą z puszczy wychynęły istoty bardziej zwierzy włochatych przypominające niż ludzi. Ludzie to jednak byli, ale przez długą bytność w zielonej czeluści zdziczeli, że prawie, serca ich czarne były, jako smoła. Leśni smolarze, bo o nich tu mowa, skradać się poczęli ku śpiącemu, a zamiary ich zbrodnicze być musiały.
Hurmem skoczyli na młodzieńca i pojmali go we wnyki i sieć, którą do polowań na drobnego zwierza mieli. Zbójców, których było sześciu, zamiarem widać był rabunek i mord zwyczajny na spotkanym człeku. Młodzian walczyć próbował, ale liczba i siła napastników powaliła go i przegrał tą krótką walkę. Jako, że widać bystry był i świadom słabości ludzkich, paktować postanowił, by z opresji się ratować.
- Darujcie żywot to okup dam. - Wycharczał przez ściśnięte gardło.
Zbóje ze zdziwieniem spojrzeli po sobie i już nie byli tak pewni i zdecydowani. Patrzyli z pode łaba na się i jeńca, aż największy z nich po namyśle przemówił.
- Iii... Tam, dyć wszystko będzie nasze i tak. Hł, hły hły. - Zarechotał złośliwie wykrzywiając gębę. - Ciebie zaś panoczku ubijem i po krzyku.
- Rękę na syna kniazia podnieść chcecie? - tym razem więzień innego sposobu na oswobodzenie użyć postanowił. - Kara was sroga spotka!
- Cichaj pisklaku, kto ci tu pomoże? - wtrącił się drugi zbój. - Kniaź i woje daleko.
- Drużynniki moje zara tu przybędą i was usieką.
- O wa, juści tylo, co ich ni słychu ni widu - podał w wątpliwość słowa młodzieńca herszt bandy.
- Ksiąze cy nie szatki zdjąć trza - dodał inny zbój. - Za krwią zbrukane odzienie srebra kupcy nie dadzo tyla.
Smolarze chwycili woja i zdejmować poczęli na sam początek pas i kolczugę. On zaś walczyć dalej próbował, choć nadzieja na ratunek opuściła go już dawno.
I nagle, bogowie widocznie z drzemki się zbudzili. Pewnikiem to Świętowit, odwieczny przeciwnik Welesa i przyjaciel ludzkiego rodzaju. Tętent kopyt końskich słychać się dało z oddali. Jakoby setka wojów w galopie pędziła na swych rumakach. Nadzieja wstąpiła w młodziana i z radości zakrzyknął.
- Woje jadą! Usieką was wszystkich!
Zbójcerze zważywszy, że śmierć może być blisko, w te pędy do lasu się rzucili biegiem. Swą ofiarę spętaną pod dębem wolno ostawili i nie chcąc spotkać się z Marzanną, tą boginką wiecznego zapomnienia, uciekli.
Leszek zaś, bo to syn był księcia Polan właśnie, czekał na ratunek. Więzy wnet rozerwał i chwycił za broń swą. Tuman kurzu wielki wzdłuż rzeki od południa strony przybliżał się szybko. Młody książę będąc pewny, że drużyna jego właśnie jedzie na ratunek, wyszedł im naprzeciw. Jakie było młodziana zdziwienie wielkie, gdy ujrzał w pędzie wielkim tabun dzikich koni, na czele, którego pędził biały ogier z wielką włosów grzywą? Ogier wyhamował, chwilę stanął dęba, swymi kopytami powitał majestat. Po chwili zaś stado pobiegło w świat dalej. I tylko na niebie mignął sokół bystry, Świętowita znak, boga, co człowieka opieką otoczył.
Za chwilę zaś w puszczy i całej okolicy dał się słyszeć głos rogu, echem powtórzony. Tym razem to pewne, że już woje Leszka znać o sobie dali. Księcia swego pilnie od dni kilku szukali po lesie, gdy w pędzie za rączym jeleniem, zagubił się młodzian.
Leszek książę Polan, nie zapomniał cudu, który boską sprawą życie mu ratował. W miejscu, gdzie się stała historyja ona gród stroić nakazał, miano dał mu Konin i naznaczył herbem z białym ci rumakiem, co kopyta w niebo hardo i radośnie bogom okazuje.
Przeminęły wieki, bogowie odeszli, puszczy już tam nie ma. Ludzie są, jest miasto i ten dumny ogier w herbie na pamiątkę. Płynie jednak rzeka i czasami nocą, jak mawiają ludzie, wzdłuż jej brzegu dzikie konie biegną. Słychać tętent kopyt i Welesa ryki i złość wielka na fortel Świętowita, a może to tylko ziemia jęczy ścicha, gdy przez most samochód przejeżdża z hałasem?

KONIEC

Przypisy:

Brzeginia lub brzeginka – w mitologii słowiańskiej pierwotnie demon żeński zamieszkujący brzegi zbiorników wodnych i góry oraz strzegący ukrytych pod ziemią skarbów. W późniejszym okresie brzeginie zostały utożsamione z rusałkami.

Dzidzileyla, Dzidzilejla, Dzidzilela – rzekoma bogini słowiańska pojawiająca się w panteonie Jana Długosza jako odpowiednik Wenery.

Szłom, szyszak – hełm typu wschodniego. Cztery okazy szyszaków z X lub XI w. odkryto w Wielkopolsce. Głównym ośrodkiem produkcji owych szyszaków była Ruś. Nie były to jednak wytwory rodzime na Rusi, a zapożyczone z sasanidzkiej Persji. Z Rusi hełmy te rozchodziły się na zachód i docierały na tereny Polski, na Sambię i na Węgry.

Swarożyc – słowiański bóg ognia ofiarnego i domowego (wg Gieysztora), czczony na Połabiu.

Hurmem (słownik języka polskiego) – przysł. w dużej grupie, gromadnie, tłumnie.

Świętowit (połabskie: Svątevit; prawdop. ze "święty" – dawniej tyle co "potężny" i "wit" – "pan") – główne bóstwo czczone przez plemię Słowian połabskich – Ranów . Jego atrybutem był miecz, a świętym zwierzęciem biały koń.
На этой страничке мы отвечаем на Ваши вопросы -
спрашивайте !


Big Grin

World
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Taka sobie historia czyli jak miasto Konin powstało. - przez Theo - 03-01-2012, 16:12

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości