Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
"Jeden z 7 miliardów"
#4
(05-11-2011, 18:25)Puentin napisał(a):
"Atlanta"

Po bezdrożach Syberii z wolna maszeruje młodzieniec cały opatulony w skórę niedźwiedzia. Dzięki niej może przetrwać jeszcze parę dni, jednak potrzebna jest mu pomóc ludzka, musi znaleźć jakąś osadę lub przynajmniej jakąś siedzibę, gdzie ktoś uprzejmy mógłby go ugościć dając mu coś gorącego. Drewniana laska, która pomagała mu w marszu powoli zaczęła się łamać i kruszeć, a w koło tylko biały puch, który wyściela cały krajobraz, aż po horyzont. Na niebie pojawił się ptak, który według legend wyznacza drogę ku przyjaźniejszym miejscom. Ze szczytu, na którym wylądował widać drewniany statek, który przypomina tratwę, jednak różni się tym, że może latać. a może to tratwa przypominająca statek? Podróżnik ostatkami sił dotarł do progu tej siedziby, która może przemieszczać się wraz z właścicielem, po całym świecie. Już przed wejściem bije ogromnym ciepłem ze środka, mrok zimnej Syberii rozświetlają chińskie lampiony zawieszone tuż przed wejściem. Nadają one klimat pewnej magii, uosabiają ciepło i przyjazność tego świata. Na jednej z beczek leży kamień w kształcie trójkąta, wyryty jest na nim jakiś dziwny symbol.
- Przebyłeś długą drogę podróżniku, może nie uwierzysz, ale ja również razem z tobą podróżowałem. Syberia to niebezpieczne miejsce, jednak dotarłeś tutaj, tam gdzie miałeś, to ty jesteś szafarzem świata - rzekł starzec cały czas medytujący.
definicje słowa "szafarz", które udało mi się odnaleźć:

Szafarz,

1) w Polsce od XVI w. urzędnik zajmujący się kontrolą wydatków z sum pochodzących z podatków nadzwyczajnych;

2) urzędnik gospodarki miejskiej albo osoba zarządzająca zasobami spiżarni na dworach i folwarkach szlacheckich;

3) w XVI-XVIII w. zarządzający skarbem w miastach Rzeczypospolitej;

4) na Zaporożu urzędnik celny pobierający cła na Dnieprze, Bohu i Samarze;

5) w Państwie Krzyżackim zarządzający spichrzami zbożowymi i eksportem towarów przez Gdańsk i Królewiec;
encyklopedia onetu
Szafarz sakramentu – osoba udzielająca sakramentu.
wikipedia

Może jestem niemądra, ale kompletnie nie wiem, która określa twojego bohatera.
Cytat:
- Kim ty jesteś i co oznaczają te kamienie na których wyryte są te (zaimkoza)symbole - pyta zdezorientowany podróżnik pokazując trzymany w ręku kawałek głazu.
- Zobaczysz, to część twojej drogi, widzisz świat jest nieco bardziej skomplikowany niż ci się wydaje, zresztą za chwilę wszystko się rozjaśni. - Widzisz światło i ciemność od wieków toczą ze sobą walkę, ty musisz pomóc jednej ze stron. enter, akapit Młody podróżnik skierował się ku okręgowi, któremu brakuje kilka części, jeden z kamieni pasuje tam jak ulał. Po chwili wewnątrz niego dzieje się coś dziwnego, jakby jego ja powoli stawało się jednością ze wszechświatem, a jego dusza zaczęła szybować w przestworzach. Przez pola irlandzkie pełne kwiatów wokół których zbierają się pszczoły jak co dzień zbierających miód, pszczoły zbierają się wokół pól pełnych kwiatów z których zbierają zbiór który zaniosą... eee, co za sammlung, zrób coś z interpunkcją który zaniosą do ula znajdującego się koło jednego z gospodarstw mnichów. Jego dusza powędrowała aż tam, do jednej z materialnych powłok, ciała zakonnika.
- Bracie Finharze! Chodź, dzieją się naprawdę dziwne rzeczy_- powiedział ze spokojem Defectus i pobiegł ku jednemu z wielu pobliskich pagórków.
Kieruję się do wyjścia ze słomianego domu wyjątkowo dobrze zaimpregnowana ta słoma musiała być, i bez wątpienia tworzyła stabilną i nośną konstrukcję, spełniającą wszelkie wymogi norm europejskich. A tak serio, widziałeś kiedyś dom cały ze słomy?, po drodze minąłem kamienny ołtarz, który jest bardzo dobrze oświetlony dzięki słońcu, którego promyki bez problemu przedzierają się przez dziury w dachu. Boli mnie ręka, jednak coś na niej jest, tak, to ten sam symbol jaki widziałem na jednym z kamieni na tamtej tratwie. Wychodząc na zewnątrz co chwilę przydeptywałem habit, jest odrobinę za duży jak na moje gabaryty. Oniemiałem gdy dotarłem do drzwi, których tak naprawdę nie było, bo stanowiła je dziura w ścianie w kształcie prostokąta. nie można napisać po prostu, że dotarł do wyjścia, czy coś w tym stylu, zamiast się plątać w drzwiach których, nie ma? Wkoło rozpościerają się bezkresne zielone krainy, od czasu do czasu ścielone kwiatami od żółtych po czerwone. Niebo jest lekko zachmurzone, wygląda jakby miało za chwilę zacząć padać. Skierowałem się w stronę trzech uli, idąc po wydeptanej, żwirowej drodze co chwilę potykam się o kamienie, których jest tu aż za dużo. za dużo kamieni na żwirowej drodze. Tak nie może być Nawet jeden z pobliskich budynków cały zbudowany jest z kilku ułożonych koło siebie głazów. zdecydowanie do przeredagowania, budynek to wydzielony z przestrzeni za pomocą przegród budowlanych obszar - kilka ułożonych koło siebie kamieni na pewno nie utworzy ściany

Stop. Zasadniczy problem - opisowość opisów. To znaczy, starasz się opisać, co masz na myśli, zamiast po prostu napisać, co narrator/bohater/czytelnik ma zobaczyć, w związku z czym tworzysz takie bzdury, jak słomiany dom albo budynek z kilku ułożonych obok siebie kamieni. Z czego wnioskuję, że albo za bardzo starasz się przybliżyć czytelnikowi opis miejsca, albo po prostu nie wiesz, jak to nazwać. Przykładowo z tymi kamieniami - nie mam pojęcia, co miałeś ma myśli. Zamek z ciosanych kamieni? Budowlę (to nie to samo, co budynek) w rodzaju Stonehenge? Czy może coś jeszcze innego?
Cytat: Po drodze spotkałem także trzeciego brata, który swój wzrok ma skierowany ku niebu, jego usta są tak rozszerzone jakby ujrzał coś niezwykłego. Jego prawa ręka wyraźnie coś wskazuje, jednak ja widzę tam jedynie jedną z wielu chmur, która tak jak inne nabierała coraz ciemniejszych kolorów.
- Bracie, bracie! - powiedziałem do niego obcym głosem, przecież słyszę go po raz pierwszy odkąd stało się to - wcielenie mojej duszy do ciała innego człowieka. Tak naprawdę nie wiem nawet gdzie jestem, co się dzieje. Przecież jeszcze niedawno maszerowałem przez bezkres syberyjskiej pustki cały okryty skórą niedźwiedzia, a teraz jestem w jakiejś dziwnej, ale i pięknej krainie. Odpowiedzią Puentina był tylko niewyraźny bełkot w języku, który już kiedyś słyszałem. Skierowałem się ku Defectusowi, może on powie mu co tu się dzieje i spróbuję mu wyjaśnić wędrówkę mojego ja. Po drodze już nie potykałem się o kamienie, jakby cała droga została z nich oczyszczona, jednocześnie powoli traciłem tożsamość, jakbym od dawna już tu mieszkał, a to co się stało wcześniej - podróż po Syberii była tylko
moją wyobraźnią. wytworem mojej wyobraźni/moim wyobrażeniem/ fantazją/przywidzeniem...
- Bracie, co się dzieje z Puentinem, ostatnio wybełkotał tylko kilka słów - powiedziałem zdziwionym głosem.
Defectus przewertował jeszcze parę kartek jednej z ksiąg w której znajduje się dużo ilustracji.
stop. Stoją na jakimś polu a ten nagle wytrzaskuje skądś jakąś księgę, i to z obrazkami, w dodatku jedną z wielu? Co on bibliotekę ze sobą nosi?
Cytat: Na jednej z nich zauważyłem olbrzyma zastraszającego jakieś stworzenia.
- Tak, jak się czuje? - rzekł bez większych emocji zakonnik.
Pełen zaskoczenia całą tą sytuacją wykrzyknąłem: "Jak to jak? On wygląda tak jakby postradał zmysły, stoi i patrzy się w niebo."
- Wiesz, sam czuje się jakby połowa mojego ja pożerała jakaś bestia, założę się, że ta dziwna gwiazda, która świeci nawet za dnia ma z tym coś wspólnego. Przyszło ci żyć w ciekawych czasach Finharze - ze spokojem odrzekł, zapalił tylko jeszcze jedną ze świeczek na biurku i usiadł na krześle.
Gdy wyszedłem na zewnątrz koło jednego z uli zauważyłem pędzącego białego konia z siwą grzywą. Nagle słońce jakby zmieniło kąt padania swojego światła i zaczęło bardzo mocno oświetlać miejsce koło studni znajdującej się na środku placu wokół którego mieści się kwatera główna i trzy mniejsze budynki. Jest tu lasso! Tylko jak ja mam złapać tego konia? Przecież nigdy jeszcze żadnego nie osiedlałem ja również nie, sugeruję tego konia wręcz zasiedlić i wybudować na jego grzbiecie dom ze słomy Wink , chociaż jednak może to robiłem, przecież sam nie znam swojej przeszłości. Wiem! Schowam się za jednym z tych stojących głazów, może koń mnie nie zauważy i przez pomyłkę wpadnie w moje sidła? jak nie zauważy, to nie przez pomyłkę Stoję tutaj, oparty całym ciałem o zimny kamień, po chwili się wychylam, myślę sobie teraz albo nigdy. Zamaszystym ruchem rzucam lasso jak najdalej, jego koniec uwiązał szyję konia. Szybkim krokiem podbiegam i bez chwili zastanowienia wsiadam na moją zdobycz. Szczerze mówiąc nie wiem nawet czemu to zrobiłem, dałem ponieść się chwili. Zwierzę zaczęło się rzucać, aż w końcu popędziło w stronę okolicznego jeziora. O dziwo przebrnięcie przez nie, nie było dla niego problemem, ponieważ jego kopyta nie zanurzały się w wodzie, a jakby szybowały lekko nad płaską taflą wody. Wyspa na której jestem przypomina mi Syberię, tak samo jest pusta i jakby umarła, ponieważ drzewa wkoło są bez liści, jakby były pokryte chorobą uniemożliwiającą im ujawnienie ich ukrytego piękna, pokazania zieleni, którą mogą zaprezentować. drzewa bez liści, które są pokryte chorobą i dlatego ich nie widać. Ani ich piękna. Trafiłam? Na jednym z nich siedzi jakiś człowiek ubrany w szatę, jednak nie jest to habit, przypuszczam, że nie jest to żaden z mnichów. Z uprzejmym tonem pytam co tutaj robi i dlaczego samotnie siedzi na tym drzewie. W odpowiedzi usłyszałem imitację głosu ptaka, co prawda w koło kręci się mnóstwo wron i kruków, jednak to nie one mi to powiedziały. O co mu może chodzić? Nic z tego nie rozumiem, czyżbym znalazł się gdzieś na odludzi, gdzie zsyła się pensjonariuszy szpitala psychiatrycznego? Po chwili głosem ptaka powiedział coś jeszcze. Jednak teraz zaczęło mi się to układać w całość, mimo, że do końca nie rozumiałem co mówi, to miało to sens.
Liście wokół zaczęły się wzbijać w powietrze, po chwili utworzyły nade mną lekko zniekształcone koło, razem z nimi powędrowałem do środka tej wyspy, gdzie poniszczona już studnia zachęcała do zajrzenia w jej wnętrze. Do zatopienia się w zimnej wodzie, która już kilkaset lat obmywa te same kamienne ściany. Jednak po zajrzeniu do środka zauważyłem krążącego wkoło smoka smok w studni? Bo jakby był wokół, to nie musiałby zaglądać do środka, żeby go zauważyć, więc wnioskuję, że był w. Co za tym idzie, ten smok musiał być spokrewniony z Mushu, albo Tabalugą, i być małymsmoczkiem, wygląda tak jakby został wprost przeniesiony z jednych z mitów chińskich. Krople rozpryskujące się o brzegi studni zaczęły moczyć mój habit. Gdy wracałem z nieba zaczął lać siarczysty deszcz, wracał z nieba czy z nieba zaczął lać? Deszcz oczywiście. siarczysty? Czyli że siarki? Poetyckie, ale my w prozie jesteśmy pożegnałem się z moim nowym znajomym, który mimo wszystko nadal siedział na jednej z gałęzi wysuszonego drzewa, które zaczęło kołysać się wraz z kierunkiem wiatru. kierunek wiatru się kołysał? Biały rumak nadal czeka na mnie przy brzegu, z nich wszystkich jest dla mnie najbardziej ludzki, oni przypominali bardziej duchy, aniżeli żywe istoty, których zachowanie uwarunkowane jest od odpowiedniej pracy mózgu i właściwego stosunku substancji chemicznych krążących między synapsami. Drażniąc wszystkie po kolei i zmieniając obraz świata co sekundę, nie tylko ten odbierany przez oczy, ale i w sferze emocjonalnej, duchowej. Oni wydawali się obcy, jakby tylko ich ciało zostało na tym świecie moment, najpierw przypominali duchy, a teraz jakby tylko ich ciało zostało?, a ich świadomość została tak poszerzona, jakby nie mogąc znieść ciężaru całego wszechświata uciekli w stan katatoniczny, tracąc tożsamość. Jednak może to ja śpię, może idąc właśnie w stronę rumaka nie widzę tego co oni, piękna wszechświata, nie tylko tego materialnego, ale i tego duchowego, może to nie oni są nienormalni, ale ludzie z którymi do tej pory żyłem. Może, gdy mieszkałem w Rosji, gdy codziennie chodziłem do pracy, do jednej z miejskich kostnic straciłem wzrok i dopiero teraz go odzyskuję, patrząc w niebo i widząc powoli spadające krople deszczu i przejaśniające się chmury.
Całkiem możliwe, jednak muszę się spieszyć, póki habit całkiem mi nie przemoknie i tak nadaje już się do suszenia. Dobrze, że za chwile powinno wyjść słońce to położę go na jednym z kamieni rozbiłabym to, pomijając już, że jakoś średnio mnie jako czytelnika interesuje, co on zrobi z mokrym habitem. Jestem już blisko rumaka, jednak zaczął zachowywać się jakoś dziwnie, nie naturalnie, tak jak ci ludzie, których do tej pory spotkałem. Po chwili uniżył głowę i z gracją oddał mi pokłon, idąc krokiem poloneza stanął tuż obok mnie i uniżył nogi co zrobił? tak abym swobodnie mógł na niego wejść. Pędźmy więc! - krzyknąłem, a koń zaczął galopować tak szybko, jakby szeregowy otrzymał rozkaz od samego generała. Już w połowie drogi, na środku jeziora słyszę dźwięki dochodzące z wyspy na której mieszkam. Nie są już to kojące dźwiękiem flety, a donośny chorał. Tak dostojny jakby zawartych w nim było kilkuset benedyktynów z akompaniamentem organ i zniekształconych dźwięków przyrody, dający efekt odrealnienia, jakbyśmy kroczyli po delikatnych ścieżkach między jawą, a snem, między poczytalnością, a szaleństwem, między światem pełnym zwykłych uczuć, a nirwaną i doznaniami mistycznymi. Dotarliśmy! Nareszcie, jest już cieplej, jednak chmury nadal są ciemne, takie złowrogie, jakby przyglądały się mnie i błagały abym je w końcu oswobodził. Tylko z czego mam je oswobodzić i jak?
Z dala już widzę nadbiegającego Defectusa, wita się ze mną i pyta czego się dowiedziałem od tamtego człowieka.
- On nic mi nie powiedział, chociaż coś tam śpiewał, jednak myślę, że tylko pobliskie kruki mogły go zrozumieć, ja drogi bracie nie jestem ptakiem jak widzisz - patrząc wprost w jego nieobecne oczy powiedziałem z pełnym spokojem. Powoli sam zacząłem zatapiać się w ten świat. Jest taki piękny, ten dawny, w Rosji, między kostnicą, a moim domem był taki zwykły, szary wypełniony takimi płytkimi emocjami jak zazdrość, złość, smutek, radość. Teraz cały czas odczuwałem głęboki relaks, jakbym doznał oświecenia. Pamiętam, że czasami jak zasypiałem w swoim łóżku to też doznawałem takich stanów, ale teraz przecież jestem w świecie rzeczywistym. Chociaż nie mam pewności, może leżę teraz gdzieś na środku Syberii nieprzytomny, a to wszystko omamy, odmienne stany świadomości spowodowane świadomością zbliżającej się śmierci? Chciałbym jednak łudzić się, ze to wszystko jest prawdziwe, a może właśnie tak wygląda raj? Te uczucia, czuję się jakbym zażył dużą dawkę LSD.
- Wiem Finhar, wiem, że nic z tego nie rozumiesz, ale trochę tutaj pobędziesz to wszystko się rozjaśni, jednak teraz proszę podejdź do tej księgi, o, tam, po lewej - odrzekł wskazując palcem w stronę jednego z pokoi.
Może tam będzie coś napisane, coś co wyjaśni to co się tu dzieje? Zaciekawiony idę w stronę ołtarza, zaraz po lewej jest wejście do prawie pustego pomieszczenia. Tak, to musi być tu, na środku stoi postument z księgą, na jej grzbiecie napisane jest: "Mastaza enda ot netrovt". Powoli wertuję jej karty, odkrywając powoli historię jednej z krain. W której świat rzeczywisty zlewa się z szaleńczymi majakami. Moje oczy są coraz cięższe wcale mnie nie rozśmieszyły coraz cięższe oczy, jakby ktoś powoli zawieszał na moje rzęsy ciężarki. Nagle straciłem świadomość, zasnąłem.
- Obcy! - krzyczy do mnie niebieska ludzka istota. Wkoło mnie znajdują się tylko ściany co kawałek podtrzymywane przez kamienne konstrukcje. Pospiesznie zaprzeczyłem i opowiedziałem o wydarzeniach na wyspie. - Ach, no tak, rzeczywiście to ty jesteś Finhar, jednym z tych trzech mnichów - rzekła niebieska istota pokazując na swoją szyję. - Widzisz? Ktoś ukradł mi mój naszyjnik, jeżeli go znajdziesz dam ci małą wskazówkę. Pospiesz się, te ściany nie są trwałe i co chwili zapadają się w czeluści załamań czeluści załamań? czasoprzestrzeni - wskazując na jedną ze ścian powiedziała i odeszła w stronę jednego z filarów.
Pode mną powoli zapadają się kawałki podłogi, a powstałe dziury powoli pokrywają chmury i kartki zapełnione ilustracjami przepełnionych kolorem bordowym i filetowym kartki zapełnione ilustracjami ok, ale ilustracje przepełnione kolorami - zdecydowanie nie . Pospiesznie skierowałem się w stronę jednej ze ścian przy której stoi człowiek o monstrualnej budowie. Przed sobą trzyma tacę na której lśni naszyjnik, to pewnie go mam odzyskać.
- Witam, czy przypadkiem ta ozdoba nie należy do tamtej młodej damy - powiedziałem wskazując na stojącą obok niebieską istotę.
- Tak, rzeczywiście - odparł ze spokojem mężczyzna.
- Mógłby pan jej to oddać? - ze stanowczością odrzekłem.
- Pod jednym warunkiem, musisz mi wyjaśnić celowość waszego marnego żywota, od wieków zastanawiałem się dlaczego ci naczelni tak ślepo brną przed siebie nie zauważając tylu rzeczy - z zadziwieniem wyszeptał.
- No jak to na czym, polega na jak najdłuższym przetrwaniu, czyli codziennym mordowaniu innych w celu zdobycia pożywienia, potem spłodzenia potomstwa, aby mogło robić to samo i tak przez wieczność - powiedziałem to i zapłakałem, dopiero teraz zauważyłem, że nie mam po co wracać do świata realnego, do Rosji, przecież życie z powrotem będzie polegało na tym samym. Świat wkoło zaczął się rozpadać, podbiegła do mnie tylko niebieska istota i wyszeptała: "Odpowiedź znajdziesz w jednej z pobliskich kapliczek, w środku znajdziesz kogoś lub coś, kto powie ci resztę." Po ocknięciu zauważyłem, że księga jest zamknięta a na jej brzegu widnieje już inny napis: "Biedne te ludy noszone na ziemiach szarych" ludy noszone na ziemiach?.
Wybiegam z domu, w oddali pojawiła się kamienna budowla, to pewnie tam mam się udać. Po drodze spotkałem Defectusa zbierającego miód pszczeli, mimo, iż nie ma żadnych ochraniaczy małe żyjątka bez problemu za często w tym tekście pojawia się "bez problemu oddają mu owoc swej pracy. Wkraczam powoli do środka, jest tu strasznie ciemno, ponieważ między głazami nie ma nawet najmniejszej szpary, nie widzę dokąd idę, ani czego mogę się spodziewać. nic nie widzi, zero światła ale czaszkę widzi Na kamiennym postumencie leży czaszka, po chwili nabiera żywych kolorów, okrywa się skórą, w ten sposób powstała ludzka głowa, do tego gadająca!
- Witaj Finharze, nareszcie ktoś mnie odwiedził, chociaż nie, Puentin już tutaj był i to dość niedawno, tak, teraz dobrze pamiętam, co u niego? - wyszeptał patrząc na mnie szaleńczym wzrokiem.
- Co się z nim stało? Czemu jest taki nieobecny, zresztą wszyscy tutaj tacy są - odrzekłem do niego, zresztą nie wiem, czy to był on, czy co to było, bynajmniej był to chyba człowiek.
- Chodź, rozsiądź się, tobie też opowiem historię świata waszego, ludzkiego i całą jego istotę, musisz tylko wyrazić chęć. Chcesz poznać ten sekret, który trapi cię od narodzin, od czasu przeżyć mistycznych w świecie Eathrabarii?
Przerażony tym widokiem i tym przeraźliwym głosem, jakby przemawiał do mnie sam szatan odrzuciłem jego propozycję i pobiegłem w stronę naszego domu. Zaczęło się ściemniać, księżyc zaczął oświetlać polany irlandzkie. Widzę Puentina i Defectusa tańczących przy ognisku, zdziwiony tym widokiem usiadłem na jednej z belek drewna. Koło/obok leży harmonia, na której właśnie zaczynam grać, tak bezwiednie, oddaję się chwili, tej beztrosce i sielance. Moje ja powoli się ulatnia i z powrotem lecąc przez pola dociera do tratwy na Syberii.
Dokonałeś właściwego wyboru drogi podróżniku, twój mózg nie zniósłby takiej świadomości. Jednak to nie twoja jedyna wędrówka, wróć do koła i włóż jeszcze jeden brakujący kawałek. Tym razem w swoje objęcia weźmie cię świat jednego z azteckich miast, zapraszam do mocniejszego zagłębienia się tym razem w swoją świadomość. Podstawą jest usunięcie swojego ja, ono jest zbędne. Jest tylko świat w którym się znalazłeś, nie ma ciebie - pełen spokoju powiedział tybetański mnich.
Nie próbuję mu nawet odpowiedzieć, ani o coś zapytać, myślę, że ta cała sytuacja rozjaśni się, gdy ukończę swoją podróż. Wędrówkę ku nieznanemu, bo przecież nie wiem dokąd zmierzam, a może nie jest to miejsce, a stan, albo coś jeszcze innego? Nie wiem, lecz na tą chwilę nie mam większego wyboru, albo włożę kolejny brakujący fragment do koła albo zostanę tu z nim spędzając ostatnie chwile życia na medytacji. Myślę jednak, że warto spróbować, jeżeli mój mózg, ludzki mózg, zwierzęcy nie podoła nowym stanom świadomości po prostu zaszyję się gdzieś w kącie czekając na śmierć.
Właśnie wyciągam kolejny kawałek głazu z jednej z kieszeni, o dziwo nie jestem przyodziany w niedźwiedzią skórę, a w szatę średniowiecznych mnichów. Bardzo mi uwiera, włosiennica jakby w niektórych częściach aż wrastała w moje ciało. Patrzę jeszcze chwilę na symbol znajdujący się na kamieniu, jest to symboliczny symbol jest symboliczny, aha układ planetarny, wkoło zapisane są jakieś liczby. Nie ma co tracić czasu, wkładam do jednej z dziur brakujący element, pasuje idealnie. Znak wyryty na nim staje się coraz jaśniejszy, aż przed sobą mam tylko biały obraz, jakby cały świat został wypełniony mlekiem. Po chwili pojawiają się pojedyncze kolory, a z nich tworzą się obrazy, czerwień, prawie bordowa tworzy niewielkie góry wkoło których rozpościerają się niziny pełne pomarańczowych kwiatów. W niektórych miejscach widać zielone przebłyski, to pewnie trawa. Niektóre miejsca zapełnione są błękitem, tworzonym przez rzekę płynącą znad wzniesień aż do końca horyzontu. Moje ja właśnie dociera do jej ujścia, cała wlewa się do płynącej lawy, jakby co chwilę ją studząc, sprawiając, że na chwilę się zatrzymuje i z cieczy staje się prawie ciałem stałym. Dalej jest coraz jaśniej, kolor jaśminowy, tworzony przez pola trawy zlewa się z pojedynczymi miejscami granatu. Jakby w niektórych miejscach w ziemi była olbrzymia dziura, a pod nią swobodnie płynęły gwiazdy.
Dowal mu! Mocniej! - wykrzykują okoliczni mieszkańcy. Zaciekawiony tymi okrzykami podchodzę nieco bliżej, jednak z pewną dozą niepewności, ponieważ ich nie znam, może to są jakieś prymitywne dzikusy, które przy najbliższej okazji mnie zjedzą? Chociaż z drugiej strony nie mam nic do stracenia, przecież nie wiem nawet czy to wszystko dzieje się naprawdę. Wkoło olbrzymiego dołu w kształcie prostokąta tryska krew, kawałek mojego unku zostało nią poplamione. Na dole właśnie walczy dwóch mężczyzn dzierżących buzdygany, które kaleczą ciało każdego z nich mniej więcej po równo. W międzyczasie tłum skanduje, aby walka była intensywniejsza, no, bo przecież oni się zaczynają nudzić. Ja nie miałem zamiaru tego robić, więc odszedłem w stronę jednej z trzech pobliskich piramid. Wchodzę właśnie po schodach jednocześnie rozglądając się po okolicy, w razie czego przecież muszę wiedzieć dokąd uciekać. Na szczycie, koło wejścia do budynku stoi jakiś człowiek dzierżący w ręku długą dzidę, która spokojnie mogłaby mnie przebić na wylot.
- Mistrz Tetzalipoca cię oczekuje, nie ma czasu, proszę wejdź do środka - rzekł strażnik usuwając mi się z drogi.
Zdziwiony jego nastawieniem wszedłem do środka już z nieco większą pewnością, iż nie będę w przeciągu najbliższych dziesięciu minut gotować się w kotle wraz z warzywami i przyprawami. W środku jest bardzo zimno, wkoło są tylko poniszczone kamienne ściany, na niektórych z nich widnieją obrazy walk ludzi z pobliskimi zwierzętami. Widocznie jest to dla nich bardzo ważne, że postanowili to uwiecznić. tak ważne, że... Jednak posuwając się naprzód dostrzegłem źródło światła i co ważniejsze - ciepła.
-Tepec, Tepec! Choć! Nareszcie jesteś, oczekiwałam na ciebie, nasz król jest coraz słabszy. Jego chulel się oddala, a bez tego jesteśmy coraz bardziej poddani atakom gepardów, no i wilków. Jesteś dzisiaj jakiś nieobecny, coś się stało? - powiedziała aztecka kobieta stojąca przy rozżarzonym ogniu.
-Wiesz, nie wiem kim jestem - właśnie to cisnęło mi się właśnie na usta, ale jednak się powstrzymałem i powiedziałem, że dzisiaj zbyt długo polowałem.
- Musisz to przetrzymać, wiesz, że nasze zapasy się kończą, a mięso lwów jest jednym z najlepszych - odrzekła.
-Wiem, wiem, a co mam teraz zrobić? - powiedziałem jednocześnie wystawiając ręce nad ognisko.
- Pójdź do Tetzalipoca, naszego króla, chyba wiesz które to pomieszczenie? - rzekła patrząc na jedno z ośmiu wejść do komnat.
Odpowiedziałem, iż oczywiście, że wiem i od razu skierowałem się w stronę wskazanej przezeń pokoju od kiedy pokój jest rodzaju żeńskiego?.
Już przed wejściem na moją twarz zaczęło padać olbrzymie światło, w środku znajduje się mnóstwo świec. Podłogę wyściela skóra geparda, czarna jak smoła. Przede mną pojawił się widok czterech osób, znaczy się pięciu, bo wkoło biega małe dziecko ubrane w typowy strój aztecki. Na tronie siedzi Tetzalipoca, obok niebo czuwa dwóch strażników, na jednym z dywanów siedzi jego syn, który dopiero co osiągnął dorosłość. Szczerze mówiąc nie wiem skąd to wiem, ale przecież wcieliłem się w ciało, które już nie raz stąpało po zimnej podłodze tej piramidy.
- Przybyłeś Tepecu, oczekiwałem na ciebie siedząc tutaj, na tym tronie koło tych roślin i ścian kamiennych powoli tracąc siły, jednak nie zawiodłeś mnie mój przyjacielu. Oto jesteś! - rzekł wzruszony król unosząc ręce ku górze, na jego nadgarstkach widać było parę nacięć, widocznie oddał część swojej krwi, która posłużyła kapłanom za ofiarę dla bogów.
- Oddaję hołd, waszej czcigodności - mówię dostojnie kłaniając się.
- Zostawmy te oficjalności Tepecu, nie mamy czasu, musisz odnaleźć moje chulel, teraz jest gdzieś w dżungli, czuję to. Pomoże ci w tym ta kobieta stojąca przy tamtym ognisku [ta przy tamtym w tym koło tego. widać, że chodzi o kobietę[/b] - powiedział patrząc w stronę kobiety, która wskazała mi to pomieszczenie.
Ukłoniłem się raz jeszcze i poszedłem w stronę ciepła, do jednego z rozwidleń, gdzie właśnie młoda aztecka młoda aztecka co? przygotowywała jakieś wywary.
- Posłuchaj, musisz teraz trzymać ręce w ognisku, przez chwilę będzie to niemiłosiernie bolało, jednak nie martw się, to będzie tylko moment, a po ranach nie będziesz miał żadnego śladu - powiedziała pełna przekonania kobieta.
- Ale..., ale po co to? - powiedziałem zdziwiony.
- Zobaczysz, rób to co ci każę to wszystko będzie dobrze - rzekła raz jeszcze.
Nie pewnie łącznie skierowałem swe dłonie ku rozżarzonemu ognisku. Nagle całe zanurzyły się w płomieniach, krew powoli zaczęła wrzeć, a białko zaczynało się ścinać. Straciłem przytomność.
Po pewnej chwili się ocknąłem. Wokół nie ma już ścian z kamieni, płomieni zamiast nich pojawiły się krzewy, roślinność tak bujna jak w zwrotnikowych lasach afrykańskich. Koło mnie zatrzymał się właśnie kolorowy ptak, szczerze mówiąc jeszcze nigdy nie widziałem zwierzęcia o tak barwnych odcieniach błękitu i zieleni. Myślę, że przybył tutaj wraz ze mną, całą tą wędrówkę od piramidy aż do tutaj mi towarzyszył. Sądzę, iż nie warto zapuszczać się w puszczę, bo znajdę tam tylko śmierć, albo ona znajdzie mnie. Rozglądam się wkoło, zauważam tylko wąską wydeptaną w trawie ścieżkę, jest to jedyna droga, która wydaje mi się warta sprawdzenia. Po drodze jestem co chwilę przez coś kąsany, jednak nie zwracam na to uwagi, bo nie mogę się zatrzymać, muszę brnąć naprzód, przed siebie. Z wolna obraz zaczyna mi się zamazywać, zacząłem widzieć latające wkoło mnie jednorożce i latające węże. Kolory świata ze zwykłych, wyblakłych, zamieniły się w intensywne, wszystko stało się bardzo jaskrawe. Myślę, że ukąsił mnie jakiś pająk i wstrzyknął mi neurotoksynę, muszę to przeczekać, usiadłem więc na jednym z pobliskich kamieni. Spędziłem tak kolejne cztery godziny, od czasu do czasu strzepując z siebie różne robactwo, które czasem było zwykłą halucynacją, a czasami było jak najbardziej prawdziwe. Pora ruszać w drogę, myślę, że teraz odbieram świat jak najbardziej trzeźwo. Zbliżam się do końca puszczy, ścieżka powoli znika, a na jej miejsce pojawia się czysty piasek, jestem na jakimś wybrzeżu. Nad wodą stoi łódka, właśnie na niej siedzi teraz dziwny ptak. Myślę, że nie mam wyboru, zaszedłem tak daleko, muszę iść dalej. Wchodzę więc do drewnianej tratwy, przy rufie znajduje się jedno wiosło, już trochę spróchniałe, musiało dość długo leżeć w wodzie. Mam nadzieję, że ptak siedzący obok ma wobec mnie przyjazne zamiary, albo przynajmniej neutralne. Płynę tak z moim towarzyszem kolejne trzy godziny, aż dotarłem do następnego brzegu przy którym dało się zatrzymać. Tak samo jak tam, tutaj też jest wydeptana ścieżka, ciekawe dokąd prowadzi? Nie mam wyboru muszę to sprawdzić, więc idę przed siebie zostawiając tratwę wraz z moim kompanem. O dziwo po drodze już nic mnie nie kąsało, jakby całe robactwo albo wyginęło, albo nagle stało się przyjazne, uprzejme. Gdy dotarłem do końca puszczy moim oczom ukazał się niesamowity widok. Obok rozpościera się olbrzymia pajęczyna, na której krąży kilka pająków wielkości połowy człowieka, są naprawdę monstrualne. Na środku tej pajęczyny dostrzegam coś jaskrawego, póki co nie jestem w stanie powiedzieć, co to jest. Tym razem także nie mam wyboru, muszę tam pójść, nie wiem czemu, ale po prostu nie mam innego pomysłu co zrobić.
ja rozumiem, że gość jest nieco zagubiony, ja też, ale ciągłe powtarzanie "nie mam wyboru, muszę to zrobić" jest co najmniej irytujące.
Cytat: Powoli wspinam się na przędzę, wywołując drgania zwracam na siebie uwagę pająków. Szybko biegnę na środek, jednak po drodze jeden z nich mnie powala i zaczyna mnie oplatać.
- Mówiłem drogi podróżniku, nie kieruj się własnym ja, jest tyko świat w którym się znalazłeś. Niestety, ale Tetzalipoca umarł, a jego syn został zjedzony przez stado wilków, po ich osadzie dzisiaj nie ma żadnego śladu. Teraz grasują tam wilki i gepardy, jedynie piramidy i rysunki w ich środku się zachowały - rzekł tybetański mnich. Odpowiedziałem mu, że przecież nie miałem innego wyjścia, to była jedyna możliwa droga, oprócz oczywiście ścieżki prowadzącej do tratwy kołysającej się na niestabilnej wodzie. - Póki co tego nie pojmujesz, ale była inna droga i nie prowadziła ona przez dżunglę. Teraz opowiem ci historię chińskiego rachmistrza - Zesveva, który mieszka w małej wiosce. Gdzieś na pustkowiach niziny mandżurskiej, wkoło od czasu do czasu płaski teren zaburzają niewielkie pagórki. To będzie już twoja ostatnia podróż Rafale. W czasie, gdy twoje ciało znajdzie się w stanie katatonii, a twoja dusza będzie wędrowała po ich domostwach ja przygotuję tę tratwę do lotu. Już dawno jej nie używałem, muszę naprawić skrzydła, nie bez powodu znalazłem się akurat tutaj. Podczas jednej z wędrówek tratwa ta rozbiła się o jeden z okolicznych pagórków - rzekł wskazując palcem przez okno na niewielkie wzniesienie na którym siedzi ptak o pięknych kolorach. Barwach kontrastujących z białym puchem i szarymi przebłyskami ziemi. Ostatni z brakujących kawałków znajduje się obok beczki - powiedział i poszedł w stronę pomieszczenia sterowniczego. Nie jestem już odziany w niewygodną włosiennicę, a w hanfu, a w ręce trzymam kartkę zapełnioną podliczeniami podatkowymi. Szczerze mówiąc nie wiem kiedy zmieniłem strój, ani wziąłem tę kartkę. Nie ważne łącznie. Chwytam jeszcze zimny kamień na którym tak jak na poprzednich też jest wyryty biały znak. Podchodzę do koła, wkładam już ostatni kawałek, myślę, że teraz historia będzie już pełna i nareszcie zrozumiem o czym cały czas mówi ten mnich. Po chwili poczułem mocny ból z tyłu głowy, straciłem przytomność, a ostatni z głazów spadając na podłogę roztrzaskał się na drobne kawałki.
Nadal przyodziany w ten sam strój, dzierżąc tę samą kartkę stoję tuż przed wejściem do jednego z chińskich budynków. Przede mną stoi prostokątne lustro, takie jakie nadal wisi w łazience mojego domu, znajdującego się trzy przecznice od kostnicy. Na czerwonym stroju widnieje kształt słońca, którego promyki sięgają aż do krawędzi moich szat. Tak jakbym z każdym ruchem oświetlał ciemność wokół mnie, mimo, iż teraz jest widno. Nie mam wyboru, muszę iść przed siebie do domu, choć, przecież tybetański mnich mówił, że to nie była jedyna droga. No tak! Na jednym z balkonów stoi inny rachmistrz powoli sączący sake, oparty o drewnianą barierkę. Podchodzę do niego i grzecznie się witam - przecież nie wiem jakie stosunki mnie z nim wiążą.
- Cześć jesteśmy w Chinach. Wątpię, czy tam ktoś wyskoczyłby z tekstem "cześć, chcesz sake?" - szczególnie to "cześć" mi nie podchodzi, chcesz sake? - powiedział podnosząc kubek i biorąc kolejny łyk.
- Dzięki, ale nie chcę, mój trzeźwy umysł jest niestabilny, a jaki by był po wypiciu tego - pełnym ironii głosem powiedziałem.
- Ty i trzeźwy umysł? Ha-ha - roześmiał się gromkim śmiechem.
Pomyślałem sobie czy nie powiedziałem coś nieodpowiedniego, ale chyba nie. Zapytałem się jeszcze tylko o ostatnie wydarzenia i dowiedziałem się o duchu nie pozwalającym opuścić tego miasteczka. Legenda głosi, iż mieszkańcy wychodzący główną bramą są porywani przez cienia do jego krainy ciemności, a tam przez wieczność muszą siedzieć na drzewie i naśladować głosy pobliskich ptaków. "wiadomość z ostatniej chwili: legendarny duch od wielu stuleci nie pozwala opuścić miasteczka i porywa mieszkańców wychodzących główną bramą. Prosimy o zachowaniu środków ostrożności, w szczególności o korzystanie z bocznych furtek" Mimo tego, co mnie spotkało to trudno mi było w to uwierzyć. Nie chciałem jednak po raz kolejny zawieść człowieka, który tak dużo dla mnie zrobił - wpuścił do wnętrza tratwy i pokazał mi niezwykłość świata. Któż z innych ludzi doświadczył tyle piękna w tak krótkim okresie? Myślę, że muszę wypędzić tego demona, a do wypędzania jego najbardziej nadałby się egzorcysta.
Właśnie idę w stronę jednego z gongów, który cały czas wydaje charakterystyczny dźwięk mimo, iż nikt w niego nie uderza. Nic tu nie ma. Oprócz napisu: "Pagoda znajduje się po lewej stronie niziny, tuż przy jednym z pagórków". W niczym mi ten napis nie pomógł, idę więc dalej, tym razem nie mam wyboru muszę wejść do środka. Już przy wejściu czuję zapach kadzideł. Przy każdej ze ścian wisi po parę takich, z każdych wydobywa się gęsty dym przypominający poranną mgłę. W jednym z pomieszczeń widzę jakiegoś siedzącego staruszka, zapytam się go o wskazówkę.
Gdy jestem już w środku powoli, wspierając się o podłużną, drewnianą laskę ja tam sobie pomyślałam, że dlaczego ta laska nie może być poprzeczna w sumie? podchodzi do mnie. Powiedział do mnie: "Żółw idzie zieloną ścieżką przez środek równiny, po swojej lewej stronie ma jeden z pagórków, zaś po drugiej rzekę niebieską. Cel podróży żółwia jest i twoim celem." Zaskoczony całą sytuacją nie zapamiętałem prawie nic z tej opowieści, wiem tylko, że muszę iść ściśle wytyczoną trasą. Na środku pokoju stoi makieta hinduskiej świątyni. Na każdej ze ścian wypisane są jakieś wyrazy, które nie mają ładu ani szyku. Staruszek ciągnąc mnie za rękę ustawia mnie tuż przy tekturowej budowli. Rzekł tylko: "Jeżeli zawiedziesz dom tygrysa na zawsze pozostanie zamknięty czyli, że jeśli zawiedzie dom tygrysa, to zostanie zamknięty? Czy jeśli zawiedzie, to dom tygrysa zostanie zamknięty?" Od teraz wpatrywał się w każdy mój ruch, nawet najmniejszy. Pora rozpocząć swoją wędrówkę. Po chwili przypomniałem sobie tekst wyryty na gongu, tak, teraz może mi się przydać. Na podłodze widnieje sieć linii, to po nich mam się poruszać. Robię jeden krok w przód, dwa w lewo, potem trzy kroki w stronę rzeki, cofam się w stronę środka niziny, teraz idę tylko prosto, przed siebie, aż do ściany. Wyczytuję z niej na głos: "natryvce, piekoa enda svetovyc" Przeniosłem się do jakiejś innej krainy, nade mną co chwila przelatuje chiński smok. Wkoło tylko jeziora, a przejście przez nie umożliwia most, który uniesiony jest lekko w górę, dlatego póki co nie można z niego skorzystać. most umożliwia przejście, ale nie można z niego skorzystać, bo jest uniesiony. Czyli uniemożliwia! Niemożebne. Podczas marszu w stronę jednego z brzegów moje ja zaczęło się rozsypywać, powoli zacząłem wracać do swojego ciała.
Po powrocie tybetański mnich powiedział: "Przepraszam, że przerwałem ci twoją wędrówkę, ale musimy się spieszyć okoliczni rabusie nas znaleźli. Ja zdążyłem się ukryć, ale jak widać ciebie mocno uderzyli w głowę."
- Myślałem, że to był jeden ze sposobów przejścia duszy do innego ciała - pełen przerażenia, ale i zdziwienia odrzekłem.
- Nie ma czasu, chyba już sobie poszli, machina jest gotowa do podróży, ty usiądź w środku koła. Nie bój się, nie zamoczysz się - powiedział wskazując na wypełniony wodą okrągły głaz. Przytrzymując niedźwiedzią skórę siadam właśnie koło kwitnącej lilli, swobodnie pływającej i co chwilę obijającej się o kamienne brzegi. Po chwili mnich zniknął mi z pola widzenia, chyba poszedł do sterowni, bo właśnie czuję, że się podnosimy. Zaczęliśmy lecieć z taką prędkością, że przewróciłem się i zamoczyłem całe swoje ubranie. Zresztą niedźwiedzia skóra nie jest już potrzebna, jest coraz cieplej, więc ją zdejmuję. Przez resztę drogi siedzę skulony nago w środku głazu.
- Dotarliśmy! To koniec twojej wędrówki, ale to tylko jedna z licznych, do pełnego poznania, oświecenia potrzebujesz ich więcej - krzyknął mnich.
Obraz zaczął mi się zamazywać, a wnętrze tratwy zamieniło się w gumową ścianę, wkoło nie ma żadnych przedmiotów, są tylko te ściany. Pielęgniarka krzyczy na cały odział: "Panie ordynatorze Rafał ma kolejny atak psychotyczny"
- Wiem, widzę - odparł lekarz i po chwili dodał: "proszę podać 4 mg rispoleptu, nie jest to nagły przypadek, więc nie potrzeba stosować leku dożylnie"
To nie porozumienie! Gdzie się podział tybetański mnich i jego tratwa? Gdzie podział się Puentin, Defectus, Zesvev, Venominus, Finhar i Aztecy? Czemu tu jest tak biało i czemu patrzycie na mnie takim dziwnym wzrokiem? Gdzie ja jestem? Kim ja jestem?


Odnoszę wrażenie, że nie znasz znaczenia niektórych ze słów. Ponadto stylistyka, logiczne i poprawne układanie zdań, dobór słów - masz ogromne braki tutaj. Btw mam nadzieję, że nie uraziły cię drobne żarty, na które sobie pozwoliłam w niektórych miejscach. Niekiedy te sformułowania są tak absurdalne (w sposób niesprzyjający tekstowi i ewidentnie niezamierzony), że nie można się nie śmiać. Jak w tymi coraz cięższymi oczami. Czekałam, aż wypadną xD.

W momencie, kiedy pojawił się ten koń, odniosłam wrażenie jakby opisu gry - łups i pojawia się wskazówka i przedmiot, który ma umożliwić wypełnienie kolejnej części misji.
Nie sposób uczepić się logiki przedstawianego świata, gdzie tu logika, ale sformułowania, opisy, to powinno być jak najbardziej logiczne i uporządkowane. Nawet jeśli czytelnik i bohater mają się czasem gubić, to autor nie powinien, a momentami mam wrażenie, że niezbyt panujesz nad tekstem.
Co poza tym: powtórzenia, gramatyka, interpunkcja (nie zaznaczałam błędów, ale w niektórych miejscach jej złe użycie lub brak znacznie utrudniały zrozumienie sensu zdania). Podkreślałam fragmenty, które zdecydowanie mi się nie podobały i trzeba je przeredagować, jednak to nie wszystkie. Myślę, że sam wychwycisz sporo błędów, jak się postarasz.

Podoba mi się zamysł, klimat, ale masz zbyt duże braki warsztatowe, żebym mogła ocenić tekst pozytywnie. Czekam na poprawioną wersję - ale z głową, nie spiesz się z poprawą.

EDIT: Ponieważ inteligentnie skasowałam własny post, tutaj dopiszę skrótowe uwagi do trzeciego rozdziału: przede wszystkim rzuca się w oczy sztuczność dialogów i momentami nieudolność naśladowania specjalistycznego języka lekarzy. Przez to te postacie w dialogach wydaję się też sztuczne i niewiarygodne. Oczywiście większość tekstu do przeredagowania, jeśli chodzi o stylistykę, interpunkcję, itp, patrz uwagi do pozostałych rozdziałów. W razie czego jest pw (;
Aha, przy opisie wędrówek do poszczególnych krain warto zwrócić uwagę na realia, klimat tych własnie obszarów.
Pozdrawiam i życzę owocnej pracy.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
"Jeden z 7 miliardów" - przez Puentin - 05-11-2011, 18:25
RE: "Jeden z 7 miliardów" - przez księżniczka - 05-11-2011, 20:42
RE: "Jeden z 7 miliardów" - przez Puentin - 05-11-2011, 21:19
RE: "Jeden z 7 miliardów" - przez księżniczka - 06-11-2011, 14:03

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości