Tak nie tak miało być.
Kupując tego kurczaka nie zdawałam sobie sprawy, że w ciągu jednego wieczoru zmieni się mój stosunek do drobiu. Wyciągałam go ze sklepowej lodówki myśląc o wspaniałej nocy, która mnie czekała.
Miałam przed oczami wniebowziętą minę mojego faceta krojącego ten drób no i siebie - jak na podium - mistrzynię w pieczeniu kurczaka.
Dotychczas przyrządzałam udka, filety, gulasze...ale pomyślałam sobie, że z całym też nie powinno być problemu.
Była sobota. Dzień seksu. Obiad, małe piwko i cotygodniowe bara, bara.
Na to czekałam. Wybieram go nie spiesząc się.
Ekspedientka zapewniała, że waga w sam raz i szybko się upiecze.
Niosłam go do domu myśląc tylko o pewnej twarzy między moimi nogami i to był mój błąd.
Powinnam była poświęcić mu więcej uwagi.
Kłopoty zaczęły się od wejścia do domu.
Wyślizgnął się, spadł na podłogę i się rozkraczył.
- Podnieś!! - wrzasnął.
Byłam tak zaskoczona, że odruchowo się podniosłam i położyłam na blacie kuchennym.
Nie wyglądał za dobrze. Goły, sflaczały. W okolicach tyłka pełno obrzydliwych skór.
Bez jakiego kolwiek wstydu odsłonił mi wszystko co miał w środku.
- Nie mam nic do ukrycia -mówił zadowolony.
- Ależ on ma tupet -myślałam.
Wyciągnęłam przyprawy.
Moje ulubione: sól czosnkową, paprykę i pieprz.
A on gadał:
- Zobacz jaki jestem elastyczny - udko za szyję potrafię sobie założyć!
Sprawdziłam, rzeczywiście.
- Godzinka w piekarniczku i jestem jak Rihanna- chwalił się.
Musiałam przyznać mu rację.
- Na mój widok Arturowi ślinka pocieknie z ust - zapewniał.
Na mój widok nigdy mu nie cieknie - zamyśliłam się.
To było nieuniknione. Zezłościłam się.
Wsadziłam mu byle jak kawałki marchewki i cebuli do brzucha.
Już nie litowałam się nad nim, że taki słaby i goły...
Musiałam coś zrobić, by nie był taki pewny siebie.
Szybko włożyłam go do piekarnika.
Podkręciłam gaz.....200 stopni.
Na początku było mu ciepło, a potem zaczął się pocić.
- Dość, bo się spalę - przestraszył się.
I rzeczywiście. Robił się coraz bardziej brązowy.
Postanowiłam, że podkręcę mu temperaturę na 250 stopni.
Ależ skwierczał.
- Ratunku! krzyczał - palę się!
- Teraz cierpisz za swój niewyparzony dziób - syczałam.
Ciemność...
Po omacku wyszukałam bezpiecznik - dalej ciemność.
Wyjrzałam za okno - ciemność -
Ale miał szczęście, skubany.
W blasku świec podałam go mojemu wybrankowi.
- Kochanie - udał Ci się znakomicie - pochwalił.
- Tylko udka już jakby nadpalone...
- To już się nie powtórzy - obiecałam zgodnie z prawdą.
Gdy przyszedł do sypialni i położył się obok, obróciłam się na brzuch.
- Klasycznie nie będzie - tego byłam pewna.
Do końca życia mam dość rozkraczonych i gadających kurczaków...
Polubiłam pieski.
Kupując tego kurczaka nie zdawałam sobie sprawy, że w ciągu jednego wieczoru zmieni się mój stosunek do drobiu. Wyciągałam go ze sklepowej lodówki myśląc o wspaniałej nocy, która mnie czekała.
Miałam przed oczami wniebowziętą minę mojego faceta krojącego ten drób no i siebie - jak na podium - mistrzynię w pieczeniu kurczaka.
Dotychczas przyrządzałam udka, filety, gulasze...ale pomyślałam sobie, że z całym też nie powinno być problemu.
Była sobota. Dzień seksu. Obiad, małe piwko i cotygodniowe bara, bara.
Na to czekałam. Wybieram go nie spiesząc się.
Ekspedientka zapewniała, że waga w sam raz i szybko się upiecze.
Niosłam go do domu myśląc tylko o pewnej twarzy między moimi nogami i to był mój błąd.
Powinnam była poświęcić mu więcej uwagi.
Kłopoty zaczęły się od wejścia do domu.
Wyślizgnął się, spadł na podłogę i się rozkraczył.
- Podnieś!! - wrzasnął.
Byłam tak zaskoczona, że odruchowo się podniosłam i położyłam na blacie kuchennym.
Nie wyglądał za dobrze. Goły, sflaczały. W okolicach tyłka pełno obrzydliwych skór.
Bez jakiego kolwiek wstydu odsłonił mi wszystko co miał w środku.
- Nie mam nic do ukrycia -mówił zadowolony.
- Ależ on ma tupet -myślałam.
Wyciągnęłam przyprawy.
Moje ulubione: sól czosnkową, paprykę i pieprz.
A on gadał:
- Zobacz jaki jestem elastyczny - udko za szyję potrafię sobie założyć!
Sprawdziłam, rzeczywiście.
- Godzinka w piekarniczku i jestem jak Rihanna- chwalił się.
Musiałam przyznać mu rację.
- Na mój widok Arturowi ślinka pocieknie z ust - zapewniał.
Na mój widok nigdy mu nie cieknie - zamyśliłam się.
To było nieuniknione. Zezłościłam się.
Wsadziłam mu byle jak kawałki marchewki i cebuli do brzucha.
Już nie litowałam się nad nim, że taki słaby i goły...
Musiałam coś zrobić, by nie był taki pewny siebie.
Szybko włożyłam go do piekarnika.
Podkręciłam gaz.....200 stopni.
Na początku było mu ciepło, a potem zaczął się pocić.
- Dość, bo się spalę - przestraszył się.
I rzeczywiście. Robił się coraz bardziej brązowy.
Postanowiłam, że podkręcę mu temperaturę na 250 stopni.
Ależ skwierczał.
- Ratunku! krzyczał - palę się!
- Teraz cierpisz za swój niewyparzony dziób - syczałam.
Ciemność...
Po omacku wyszukałam bezpiecznik - dalej ciemność.
Wyjrzałam za okno - ciemność -
Ale miał szczęście, skubany.
W blasku świec podałam go mojemu wybrankowi.
- Kochanie - udał Ci się znakomicie - pochwalił.
- Tylko udka już jakby nadpalone...
- To już się nie powtórzy - obiecałam zgodnie z prawdą.
Gdy przyszedł do sypialni i położył się obok, obróciłam się na brzuch.
- Klasycznie nie będzie - tego byłam pewna.
Do końca życia mam dość rozkraczonych i gadających kurczaków...
Polubiłam pieski.
"Czasami lepiej milczeć i sprawić wrażenie idioty, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości."