Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Prezent ślubny
#2
Pora była popołudniowa. Owady sennie bzyczały w koronie starej lipy. Wawrzyńcowa chałupa była duża i niska, miało się wrażenie, że porosła mchem słomiana strzecha wspiera się na plecionym z gałęzi płocie. Z wnętrza dobiegały odgłosy popołudniowej krzątaniny. Sam Wawrzyniec siedział na ławeczce pod ścianą i wyplatał sobie ze słomy nowe łapcie.
- Witajcie – odezwał się odkładając robotę, – co was, panie wiedźmin, sprowadza w moje skromne progi?
- Chciałem z wami, Wawrzyńcu, pogadać.
- A co złapaliście już strzygę? Bo ostatnio jakoś o niej nie słychać.
- W pewnym sensie. Można tu gdzieś u was pomówić na osobności.
- A juści. W stodole.
Wawrzyniec zamknął wierzeje. W smugach słonecznego blasku, przesączającego się przez szpary między belkami, wirował nieśpiesznie kurz.
- No mówcie panie wiedźmin, bo ciekawość. Dlaczego przyprowadziliście z sobą tę panienkę?
- Właśnie. Znacie Monikę?
- Jużci. Kto by jej nie znał? Przecie to takie dobre dziecko.
- A gdybym wam powiedział, że to jest strzyga?
- Nie może być – wawrzyniec podrapał się w głowę. – Musi być, żartujecie panie wiedźmin.
- Pozwolisz, Moniko? – Jaszczur zwrócił się do dziewczyny, która odpowiedziała bladym uśmiechem. Rozwiązała tasiemkę pod szyją i zsunęła odzienie odsłaniając ramiona, plecy i zgrabne delikatne piersi.
- Dyć panienko, co robicie? – Wawrzyniec przełknął głośno ślinę.
- Przecież nie będę tego wiecznie cerowała – powiedziała koncentrując się.
Przemiana nastąpiła jak zwykle nagle, przez skórę, która pociemniała, wyrżnęły się na plecach dwa rzędy kolców, a z pomiędzy puszystych włosów wychynęły czerwone rogi. Wawrzyniec cofał się powoli a jego twarz wyrażała czyste, pierwotne przerażenie. Wreszcie, gdy strzyga podniosła na niego pomarańczowe szparki oczu, potknął się o koryto i runął jak długi.
- Spokojnie Wawrzyńcu nie jest groźna – uspokoił go Jaszczur. – Odkąd pije eliksir, choćby chciała, nie może wam wyrządzić krzywdy . Nie musicie się jej bać.
Wawrzyniec zawahał się zanim chwycił dłoń strzygi, która pomogła mu wstać.
-Tego to bym się w życiu nie spodział – strach powoli puszczał Wawrzyńca, – że to akurat ty Moniko.
- No widzicie – strzyga odsłoniła w uśmiechu dwa rzędy szpiczastych, drapieżnie wyglądających zębów – na mnie padło.
- Bogowie – stary chłop złapał się za głowę i powoli usiadł na odwróconym korycie. – Myśmy cię dziecko kazali zabić. My nie wiedzieli, że to tak.
- Spokojnie Wawrzyńcu. Monika jest niezwykła. Nie miałem jeszcze takiego przypadku. Gdyby to była zwyczajna strzyga nie zawahałbym się, ale ona jest już częściowo uleczona. Nie uwierzycie, bo ja sam nie wierzę, co ją uratowało.
- Miłość – powiedziała strzyga, powoli wymawiając głoski. – Tak jak w bajce.
- Mogę zdjąć klątwę – wiedźmin przysiadł obok Wawrzyńca.
- To bardzo dobrze. Bardzo dobrze. – Przytaknął chłop. – Dołożymy wam coś do obiecanej sumy. Biedne dziecko – spojrzał na strzygę.
- Panie Wawrzyniec, gdyby tylko o pieniądze chodziło. Tu chodzi o czas. Żeby odczarować strzygę, trzeba znaleźć tego, kto ją przeklął a ja nie mam czasu. Na południu w Kawiarze zbiera się na wojnę i muszę tam być. Eliksiru ochronnego też starczy najwyżej na kilka tygodni.
- Pomóżcie jej – Wawrzyniec poszurał chwilę łapciami po klepisku. – Tu już nie chodzi o spokój wioski. Nie możemy skrzywdzić tego dziecka.
Strzyga pocałowała z wdzięcznością pomarszczony policzek starego wieśniaka. Wawrzyniec stwierdził, że tak naprawdę, z bliska, wcale nie jest straszna.
Doszli do wniosku, że muszą pokazać Monikę Łapie. Wysłano więc po niego jedno z licznych wnucząt Wawrzyńca. Ale Łapa wiele nie zobaczył. Zemdlał bowiem, ledwie ujrzał strzygę, narobiwszy przedtem w gacie.

Chłopi jak to chłopi. Na okazję pozbycia się Voldemorta, zorganizowali w karczmie wiejską zabawę. Było żarcie, piwo i muzyka. Karczmę ubrano starannie zielonymi gałęziami a u powały, jako główną atrakcję, ktoś uwiązał podarte i okopcone buty czarnoksiężnika. Jaszczur pewnie bez żalu zrezygnowałby z tej atrakcji, gdyby nie usilne namowy Hermiony. Kobiety z reguły bywają uparte, a Hermiona pod tym względem była nieodrodną córą swego gatunku. Dziewczyna ubrała się dość gustownie, nie całkiem ludzkie detale maskując długą do kostek spódnicą, i zawiązaną do tyłu chustką. Do stołu przysiadł się Łapa.
- Panie wiedźmin, mam do was sprawę.
- No to mówcie panie Łapa.
- Ale to jest, tego, ja bym wolał, bez urazy, w cztery oczy - zająknął się patrząc wymownie w stronę Hermiony,
Jaszczur szepnął coś dziewczynie do ucha, uśmiechnęła się, wstała i poszła w stronę szynkwasu.
- Dobrze, mówcie panie Łapa.
- Bo widzicie panie wiedźmin, ze sprawą strzygi trza się pośpieszyć.
- Przecie strzyga już nie groźna, odkąd pije eliksiry, a mówiłem wam, że na odczarowanie potrzeba czasu.
- To musicie się pospieszyć – Łapa podrapał się za uchem. - Ktoś naciska wójta, żeby zrobić Monice próbę srebra. Cokolwiek by to miało znaczyć.
- To i nawet dobrze. – mruknął wiedźmin. – Szkoda tylko że tak wcześnie.
- Myślałem że to źle.
- Niekoniecznie. Wiecie co znaczy „próba srebra”?
- Ja prosty chłop jestem, to i nie wiem.
- To proste – począł tłumaczyć Jaszczur. – Wszystkie istoty zrodzone przez czarną magię są z reguły wielopostaciowe i co gorsza, lubią przybierać ludzkie kształty. Trzeba je więc jakoś odróżnić, a musicie wiedzieć że niektóre nie reagują bezpośrednio na srebro, tak jak nasza Monika zanim zaczęła pić eliksir. – Łapa zaczerwienił się na wspomnienie ostatniej przygody. – Dlatego oparto się na innej właściwości srebra. Jeśli użyć odpowiedniego zaklęcia ochronnego, to srebrny miecz nie skaleczy chronionego człowieka, jeśli jest to zaś istota z czarnej magii, zaklęcie ochronne nie zadziała i miecz zrobi swoje.
- To już po naszej Moniczce. – westchnął boleśnie Łapa
- Niekoniecznie – sprostował wiedźmin. – Próbę robi się dość często, ale niewielu wie o jej drugiej stronie. Jeśli miecz trzyma ten kto rzucił klątwę, nastąpi reakcja odwrotna, która zniszczy właśnie jego,a klątwa w ten sposób zdejmie się sama. Trzeba tylko znaleźć właściwego gościa. – Wiedźmin podrapał się w łuskowaty policzek – Zaraz , zaraz. Ale skąd oni tam wiedzą o Monice? Przecież nie donosiliście o strzydze do miasta?
- Widać ktoś doniósł. – Chłop przysunął się bliżej i rozejrzawszy bojaźliwie kontynuował szeptem – Mój zięć, znaczy się mąż mojej najstarszej córki, jest odźwiernym w ratuszu. Mówi że podsłuchał przypadkiem, jak jakiś czarodziej rozmawiał o tym z naszym karczmarzem. Że to niby on, znaczy nasz karczmarz, miałby tę próbę robić. Ale dlaczego właśnie on, tego już nie dosłyszał. Może bym mu i nie wierzył, ale wczoraj wezwali mnie do starostwa i wypytywali właśnie o Monikę.
- Spodziewałem się tego. Ten wasz karczmarz od początku mi się nie podobał. Może być że to faktycznie on. Coście im odpowiedzieli?
- Ano, udałem że o niczym nie wiem.
- Dobrzeście uczynili.

Młody Błażej, zwany powszechnie Łasicą, poruszył się i jęknął. Bolało go wszystko, najbardziej zaś głowa i twarz. Na dodatek było mu zimno, mokro i coś straszliwie śmierdziało. Poruszył się jeszcze raz i znów jęknął. Wreszcie z wysiłkiem wstał, opierając się na łokciu. Zaśmierdziało silniej a ręka trafiła w coś rzadkiego i lepkiego. Zaklął niewyrażanie, skonstatowawszy, że to w czym zanurzył dłoń, jest świeżym krowim plackiem w którym przed chwilą leżał. Z obrzydzeniem wytarł rękę o kępkę trawy. Drugą czystą dotknął twarzy. Nos był ewidentnie złamany, chociaż zimne błoto karczemnego podwórza zatrzymało już krwawienie. Podrapał się niemrawo w głowę i mruknął jeszcze jedno dość pospolite przekleństwo na wspomnienie własnej głupoty. Bo głupie było już samo to, że poleźli w pięciu z Waligórą, Rympałą i paroma pomniejszymi rzezimieszkami do karczmy z myślą sprowokowania bijatyki. Jeszcze głupszy był pomysł zaczepienia Hermiony. Łasica podłożył jej nogę a kiedy upadła upuszczając misę z gotowanym mięsem, Waligóra przycisnął ją kolanem, zadarł spódnicę i szarpnął za ogon, wyprężając go na całą długość i prezentując siedzącym przy stole. Wybuchnęli śmiechem. Hermiona wyszarpnęła się i uciekła zawstydzona. Łasica zobaczył jak Jaszczur podchodzi do Waligóry i szturcha go lekko w ramię. Na widok nieruchomej jak maska twarzy wiedźmina zaczął się w nim budzić instynkt samozachowawczy.
- Czego kmiotku? – spytał Waligóra odwracając się.
- Przed chwilą obraziłeś moją przyjaciółkę.
- No i co z tego – osiłek wstał prostując swoje zwaliste ciało, Jaszczur sięgał mu zaledwie do piersi, ale jego paskudny uśmiech stanowczo nie zwiastował nic dobrego. – Obrońca uciśnionych dziwek się znalazł.
Waligóra zamachnął się i ze zdziwieniem skonstatował, że jego wielka pięść trafiła w powietrze. Reszty nie zdążył skonstatować, gdyż kolejne wypadki następowały zbyt szybko. Kopniak wymierzony w goleń spowodował, że padł na kolana, kolejny cios zgruchotał mu nos. Wykręcone ręce wyszły ze stawów z paskudnym chrupotem. Ostatnią rzeczą którą zobaczył, były zbliżające się deski podłogi. Pozostali rzucili się na Jaszczura i może nawet mieliby jakieś szanse, gdyby któryś nie zgarnął palących się na wiszącej desce świec. Kiedy połapali się, że wiedźmin widzi w ciemności było już za późno. Dostawali łomot, aż trzeszczało. Łasica przeczuwając klęskę próbował cichcem, na czworakach, wymknąć się z karczmy, ale tuż przy drzwiach natknął się na czyjeś nogi. Spojrzał w górę. Zdążył dostrzec parę fosforyzujących zielono oczu Hermiony. Trwało to tylko chwilę, poczym pole widzenia przysłonił mu rozpędzony, duży, okrągły przedmiot, który zderzył się z jego twarzą. Przed oczyma zajaśniał mu błękitny błysk, potem była już tylko ciemność.

Wracali ścieżką przez cichy las. Księżyc barwił wierzchołki drzew srebrem. Jaszczur szedł milczący.
- Słuchaj Hermiono – odezwał się wreszcie, – Przepraszam, że popsułem ci zabawę. Nie powinienem cię był odsyłać od stołu. To miał być twój wieczór, a ja schrzaniłem.
- No co ty. Przecież nie możesz mnie pilnować jak małej dziewczynki. A z resztą – dodała po namyśle dziwnie lekko, – było świetnie. Wreszcie dokopałam Łasicy. Żebyś widział, jaką miał minę, zanim mu przydzwoniłam patelnią. Jesteśmy dobraną parą, co?
Wzięła osłupiałego Jaszczura pod rękę i poszli na skróty, wprost przez wilgotną od rosy łąkę.

Stworek tańczył. Dzieciaki które hałasowały biegając po podwórzu znachorowej chałupy, siedziały teraz w kółku, zapatrzone z rozdziawionymi gębami. Składał się z dwu szyszek oraz kilku gałązek i tańczył, posłuszny nieznacznym ruchom Jaszczurowej dłoni. Antoni mógł wreszcie spokojnie osłuchiwać i ostukiwać swoich pacjentów, których przyszło dziś nadzwyczaj sporo w związku z wczorajszą zabawą. Na ławce pod ścianą siedzieli rzędem Łasica, Rympała, i Waligóra, szczególnie poszkodowany był ten ostatni. Prawie całą twarz zakrywał mu płócienny opatrunek, a obie ręce miał nieruchomo przybandażowane do ciała. Hermiona która po wczorajszej rozróbie nabrała widać wiary w siebie, przeparadowała przed nimi w krótkiej kiecce a szpiczaste uszy sterczały na dumnie podniesionej głowie. Przechodząc obok Waligóry, prychnęła po kociemu. Ten przygarbił się tylko i jęknął. Jaszczur zostawił dzieciakom tańczącego oraz wyczyniającego akrobatyczne sztuczki ludka i poszedł do chaty. Znachor czyścił właśnie przecięty wrzód jakiemuś starszemu gospodarzowi i obsobaczał go przy okazji za to, że wiedziony miejscowym przesądem, okładał chore miejsce kurzym łajnem, doprowadzając tym samym do zakażenia.
- Antoni, nie przydała by ci się czasem pomoc? – spytał. – Bo na ławeczce siedzi kilku gości specjalnych.
- Ty ich tak urządziłeś?
- Przy niewielkiej pomocy Hermiony.
- To dlatego ona dziś taka bojowa. – domyślił się zielarz – Dobra. Bierz się za nich.
Waligóra wszedł na wezwanie. Zobaczywszy zbliżającego się Jaszczura, chciał się wycofać, ale został usadzony na ławie pod piecem.
- No cóż przyjacielu, znów się spotykamy. – odezwał się wiedźmin odwijając bandaże. – Paskudne zwichnięcia obu rąk. Ciekawe gdzieś się tego nabawił?
Obmacał stawy, specjalnie nie zachowując zbytniej ostrożności. Waligóra zajęczał spod płócien przysłaniających twarz.
- Muszę cię nastawić – ciągnął dalej – to dość bolesny zabieg. Mógłbym cię znieczulić, ale ty przecież lubisz ból.
Chrupnęła nastawiana kość, osiłek zawył i zemdlał. Jaszczur ocucił go bez pośpiechu.
- No jak było? Przyjemne? – spytał jadowicie. – Teraz pora na drugą rączkę.
Pacjent pobladł i spocił się jak mysz. Znów chrupnęła kość. Tym razem Waligóra zdążył się zeszczać zanim stracił przytomność. Wiedźmin ponownie go docucił.
- Popatrz, zafajdałeś podłogę. Ale nic to. Myślę że użyłeś już przyjemności za wszystkie czasy. No nie martw się tak okropnie, teraz już tylko drobiażdżek. Naprostujemy ci tylko nosek, boś nim wczoraj tak akuratnie zarył w podłogę, cud żeś dziury nie zrobił.
Odwinął bandaże z pokancerowanej twarzy, zanim dotknął przekrzywionego nosa Waligóra się rozpłakał.
- Myślę przyjacielu, że wyniosłeś należytą naukę z tej lekcji. – zakończył bandażując twarz osiłka który płakał jak bóbr a łzy mieszały się z krwią poruszonego, ale już prostego nosa.
Waligóra skinął głową i zebrał się niezdarnie z ławy. Do chałupy wpadła Hermiona.
- Królewscy przyjechali po Monikę – wydyszała wzburzona. – Mieszowór zabarykadował się z nią w kuźni.

Sytuacja była raczej patowa. Kuźnia wymurowana z kamienia nie posiadała okien, ani innych otworów z wyjątkiem wrót, które teraz były zawarte. Tuż za nimi siedział kowal z kuszą obserwując przedpole przez wąską szczelinę, akurat taką by mógł przelecieć przez nią bełt. Po przeciwnej stronie gościńca kryli się za swoim wozem strażnicy z miasteczka w liczbie czterech ze swoim dowódcą. Widać było wyraźnie, że żaden z nich nie marzy o czynach bohaterskich, nagradzanych zwykle pośmiertnym odznaczeniem. Innymi słowy ani jeden z nich nie próbował wyściubić nawet nosa zza osłony. Dowódca próbował pertraktować z krewkim kowalem, ale obrzucony wiązką dość pospolitych przekleństw, dotyczących sposobu jego poczęcia, dał sobie spokój. Zasadniczo więc nie działo się nic oprócz tego, że zgromadził się już znaczny tłumek gapiów trzymających się jednak w rozsądnej odległości od linii strzału. Jaszczur wyłowił z pomiędzy nich Łapę i Wawrzyńca.
- Hej, wy tam! – Zawołał. – Nie strzelać idziemy do was. Mieszowór ty też odłóż tą kuszę.
Trzymając ręce szeroko na znak że nie ukrywa w nich broni, wyszedł pomiędzy kuźnię a strażników.
- Który tam dowodzi? - zapytał
- Ja. – odezwał się najstarszy stopniem.
- Wyjdź, pogadamy.
Dowódca z niejakim ociąganiem wylazł zza wozu.
- O co chodzi?
- Przyjechalim po strzygę – powiedział – a ten ciemny kmiot zabarykadował się z nią w kuźni i z kuszy strzela. Ej posiedzisz ty w wieży za utrudnianie pracy organom ścigania. – Wrzasnął wygrażając w stronę wrót zaciśniętym kułakiem.
- Przyjdź tu po mnie obsrańcu – odgryzł się kowal.
- Spokój! – warknął wiedźmin.
- Zaraz, zaraz – odezwał się Wawrzyniec. – Przecie my strzygi nie zgłaszali. Znaczy się u nas takowej niema.
- Możeście i nie zgłaszali, ale jaśnie oświecony pan kasztelan dostał w tej sprawie list. Anonimowy.
- A odkąd to kasztelan anonimy czytuje? – spytał Jaszczur z przekąsem.
- Przeto kazał strzygę na zamek doprowadzić- ciągnął strażnik. - Tam czarodziej zrobi jej próbę srebra i wtedy wszystko się okaże. A tak poza wszystkim, skoro twierdzicie że tu strzygi nie ma, to co wy tu robicie, mości panie wiedźmin? Możeście tu przyjechali dla podratowania zdrowia?
- Nie wasza to rzecz.
- Może i nie moja. Moją jest doprowadzić gamratkę. Jeśli będzie trzeba weźmiemy siłą.
Jaszczur przybliżył twarz do oblicza strażnika.
- Ale masz jakieś wsparcie? – spytał szeptem. – Pamiętasz mnie? Wiesz że jeśli dobędę żelaza, nikt z was nie wróci żywy?
Dowódca cofnął się o krok. Poznał go.
- Dziewczyna zostanie u nas, a czarodziej będzie musiał tu pofatygować swoje szacowne dupsko – dokończył wiedźmin na głos.
- Ale tu nie ma aresztu – nieśmiało zaoponował któryś ze strażników.
- To nic. Monika poczeka w świetlicy. Łapa jej przypilnuje.
- A popilnuję – potwierdził Łapa.
- Każ swoim poodkładać kusze, tak żebym je widział. Idę po dziewczynę. Nie próbuj żadnych sztuczek, bo będzie jatka.
Przeszedł plac i zniknął w kuźni. Po niejakim czasie wyszedł a za nim Monika z Mieszoworem.

Słońce schowało się za horyzont. Złoto – czerwona łuna zachodnia przesączona przez małe szybki w oknach, rozlewała się kałużą na przeciwległej, bielonej ścianie świetlicy. Łapa siedział na progu i nie bardzo przejmował się rolą strażnika, która mu przypadła. Z krzywego jałowcowego kija strugał laskę.
- Jaszczur idzie – odezwała się Hermiona wyglądając przez okno. Strzyga skinęła głową.
Wiedźmin wszedł bez słowa. Zajrzał w stojący na stole dzbanek i dopił z niego resztę kompotu z rabarbaru.
- Jaszczur. Jak ty właściwie spławiłeś tych strażników – spytała Hermina by przerwać ciężkie milczenie.
- Ten dowódca spotkał mnie już kiedyś. To stare dzieje. Zatrzymałem się w małej mieścinie. Miała taką dziwną nazwę. Bodaj Krik Riwer, czy coś w tym rodzaju. To było dawno. Ten dowódca chyba zaczynał dopiero służbę, mleko miał jeszcze pod nosem. Komuś się nie podobałem, ktoś wyciągnął żelazo, no i dalej poszło już samo.
Pamiętał słoneczny, ale jeszcze chłodny poranek i ten malutki, ale schludny, zmyty nocnym deszczem, brukowany ryneczek. Jadł śniadanie w maleńkiej gospodzie. Były tam zaledwie dwa stoły. Gdyby wyszedł trochę wcześniej nic by się nie zdarzyło. Ale nie wyszedł. Przed gospodę zajechali z hałasem jacyś konni. Dużo później dowiedział się że była to zgraja terroryzująca okoliczne wioski. Wsypali się do karczmy. Jeden z nich, wysoki, o twarzy i złotych włosach cheruba, spróbował go sprowokować kpiąc z niego. Jaszczur popatrzył mu w oczy z politowaniem i wyszedł nie dobywając broni, żegnany śmiechami i gwizdem. Nie chciał rozlewu krwi. Znów nic by się nie stało gdyby tamten nie posunął się ciut za daleko. Kopniak nie sięgnął celu. Syknęła stal. Chłopak o twarzy cheruba zgiął się w pół, gdy padał, jeszcze patrzył z niedowierzaniem na swój rozchlastany brzuch. Pozostali ruszyli zaślepieni gniewem. Byli zbyt młodzi, zbyt pewni siebie i zbyt niedoświadczeni. Walka trwała krótko. Nad rynkiem znów zapanowała cisza. Wiedźmin wytarł zbroczone krwią ostrze o odzienie jednego z zabitych. Rozległ się jęk. Jedno z ciał poruszyło się słabo. Drugi jęk. Podszedł. To była dziewczyna. Kasztanowe włosy przykrywały twarz. Odgarnął je. Dziewczyna chwyciła go za rękaw zakrwawioną dłonią. Na pomoc było za późno. Nie posiadł jeszcze wtedy mocy wzorca.
- Boję się – wyszeptała.
Po chwili jej brązowe oczy zgasły. Jaszczur zamknął je dłonią. Wstał. W bramie chował się młodziutki strażnik. Przeszedł obok niego, widział przerażenie malujące się na gładkiej jeszcze nieopierzonej twarzy.
- Dwanaście ciał zostało wtedy na bruku. Byli zbyt głupi i za głupotę słono zapłacili. – zakończył w zamyśleniu– Ale ja nie o tym. Posłuchaj Moniko. – odezwał się, przysuwając sobie krzesło i siadając na nim okrakiem – Nie mam dobrych wiadomości. Dotąd nie wiem kto rzucił na ciebie klątwę. Podejrzewam że to karczmarz, ale pewności nie mam. Eliksir nie osłoni cię od miecza jeśli się mylę.
Dziewczyna patrzyła na niego spokojnie, sprawiała wrażenie że straciła wolę walki.
- Posłuchaj. Musisz uciekać – wziął ją za rękę – Łapa nie będzie próbował cię zatrzymać. Eliksiru ochronnego też starczy ci na jakiś czas. Bierz Myszowora i uciekajcie. Macie jeszcze cały dzień. Gdy znów tu przyjadą, będziecie daleko.
Milczała dłuższą chwilę, kiedy się odezwała, jej głos był cichy, ale spokojny.
- Nie Jaszczur. To się musi skończyć. Tak czy inaczej. Nie chcę żyć w ten sposób. Zrobiłeś co mogłeś. Jeśli masz rację to dobrze. Jeśli nie… Tak czy inaczej to się musi tu skończyć.

Drzwi z karczemnych pokoi do wynajęcia wychodziły na podwórze. Czarodziej oczywiście zajął je wszystkie. W sieni przy schodach nudził się wynajęty osiłek. Jaszczur zastukał we framugę.
- Czego – najemnik niemrawo wstał ze stołka. Wzrost miał zaiste imponujący. Wiedźmin sięgał mu zaledwie ramion.
- Ja do czarodzieja. Mógłbyś mnie zapowiedzieć.
- Do jaśnie pana czarodzieja – poprawił fagas. – Poza tym, pan właśnie śniada a w ogóle życzył sobie nikogo nie wpuszczać. Zmiataj oberwańcu.
Jaszczur wydobył spod odzienia pękatą sakiewkę którą dostał w mieście, chwilę ważył ją trzymając za rzemień. Oczy osiłka zaświeciły chciwością. Twardy woreczek opisał krótki łuk i z niemiłym dźwiękiem zdzielił pedla w głowę. Ten chwilę trwał z wyrazem zdziwienia na twarzy, po czym osunął się na podłogę.
- Poznaj siłę swoich pieniędzy – mruknął wiedźmin chowając sakiewkę. Wciągnął zwiotczałe ciało pod schody, wszedł na górę i zastukał.
- Mówiłem, żeby nikogo nie wpuszczać – rozległo się z za drzwi.
Czarodziej pochłaniał górę jajecznicy na boczku. Był gruby. Wielu ludzi o nadmiernej tuszy zachowuje jednak czar osobisty, jakby rozświetlało ich od wewnątrz jakieś ukryte piękno. Czarodzieja niestety to nie dotyczyło. Był gruby w jakiś taki obleśny, ośliniony sposób. Wyglądał jak wielki, odziany w miękki szlafrok, śmierdzący wieprz.
- Jemioła, czego chcesz. Mówiłem żebyś tu nie przyłaził bez wezwania.- powiedział nie odwracając się.
- Jemioła nie przyjdzie, leży pod schodami. Powinieneś lepiej dobierać ludzi.
Czarodziej odwrócił się gwałtownie, oszałamiacz świsnął w powietrzu. Jaszczur odbił go z łatwością. Ze stołu posypały się drzazgi a jajecznica wyfrunęła, zdobiąc sufit gustowną plamą.
- Kiedyś krzywdę sobie zrobisz tymi czarami.
- Czego chcesz – powiedział czarodziej odrobinę zbyt piskliwie.
- Pogadać.
Drugi oszałamiacz nie zdążył wystartować. Rozległa się niewielka eksplozja. Tłusty magik popatrzył na to co zostało z jego różdżki. Głośno przełknął ślinę.
- Mówiłem żebyś uważał.
- Kim jesteś? – spytał. – Wiedźmini nie mają takiej mocy.
- Jestem Jaszczur. Wiedźmin Jaszczur.
Czarodziej pobladł, a oczy rozszerzyły mu się strachem.
- Ty przesłuchiwałeś Czarnoksiężnika Wasyla?
- Co tam u niego? Nadal siedzi w wariackim szpitaliku?
- Zrobiłeś z niego warzywo.
- A kij z nim, zasłużył sobie. No ale do rzeczy. Jak mi się zdaje, przyjechałeś robić próbę srebra? Mów kto cię wynajął. – Jaszczur znienacka chwycił magika za kołnierz.
- Nie wiem panie – zaskamlał tamten. – Dostałem pieniądze przez posłańca.
Wiedźmin puścił go i magik znów klapnął na stołek. Na kołku wbitym w drzwi wisiał krótki miecz w ozdobnej pochwie. Jaszczur wydobył go popatrzył na ostrze pod światło.
- Srebrny, – odezwał się czarnoksiężnik – pierwszej próby. Dałem za niego dwieście florenów.
- Przepłaciłeś. To ma być srebro? – przesunął dłonią nad klingą która rozpadła się na drobne odłamki, odsłaniając swą właściwą naturę dość cienko posrebrzonego brązu. Podniósł jeden ułomek i podsunął pod sam nos tłuściocha – przecież zaszlachtowałbyś tą dziewczynę, nie dając jej nawet szansy.
- Powiedziano mi, że to na pewno strzyga.
- A jeśli nie.
- Co za różnica. Jedna wieśniaczka mniej czy więcej.
Ciemny pokój pojaśniał, kiedy błękitna klinga Jaszczurowego miecza, odbijając promienie porannego słońca, znalazła się pół cala od tłustego podgardla. Czarodziej przywarł plecami do ściany, wpatrzony w zimne jak u węża źrenice wiedźmina.
- Wiesz co? Powinienem cię teraz zarżnąć jak wieprzka. Zanim twój mocodawca znalazłby drugiego takiego po szkółce niedzielnej na twoje miejsce, miałbym trochę czasu by dokończyć to co zacząłem. Zresztą i tak nie cierpię nadętych, domorosłych magików
- Nie zabijaj mnie.
- Daj mi choć jeden powód dla którego mam tego nie robić, obmierzła gnido.
Umysł magika wyszedł z otępienia i zaczął pracować gorączkowo.
- Dlatego że ty też jesteś czarodziejem?
- Kiepski powód, ale niech będzie. - Klinga odsunęła się powoli od obwisłego podgardla. – Użyjesz mojego miecza, a jeśli spróbujesz zrobić coś nie tak przy rytuale, będę cię musiał skrzywdzić. Bądź pewny, to co zrobiłem Wasylowi to niewinne igraszki. Ty będziesz mógł mu zazdrościć
Czarodziej odetchnął odpiąwszy guzik pod szyją.
- T.. To jest mirthil? – spytał ni w gruszkę ni w pietruszkę wskazując na ostrze.

Zgrzyt specjalnej osełki z diamentowego proszku jest sam w sobie dość nieprzyjemny a już szczególnie wtedy, gdy trwa dostatecznie długo.
- Jaszczur co ty do cholery robisz? – nie wytrzymała wreszcie Hermina. – Zgrzytasz tak przez całe popołudnie. Zwariować można od tego.
- Przepraszam – powiedział wiedźmin odkładając miecz. Całe posłanie zajmowały porozkładane księgi. – Próbuję coś wymyślić.
- Byłeś w karczmie?
- Gadałem z karczmarzem. Tylko że nic z tego nie wynika. Rozumiesz Hermino, ja nadal nie jestem pewien czy to on rzucił klątwę. Jeśli się mylę, zaszlachtuje jutro Monikę na oczach całej wioski. Popatrz – wskazał porozkładane książki. – Ponad tysiąc lat magii, i co? I nic! Nic się nie da zrobić.
- Daj spokój zrobiłeś co mogłeś.
- No właśnie. Wybiłem dotąd ze dwa tuziny strzyg i nie było żadnych problemów, a kiedy chcę tą jedną ocalić, to nic nie da się zrobić.
- Posłuchaj Jaszczur – odezwała się po chwili Hermina – To co wreszcie z tym karczmarzem?
- Taka klątwa zawsze pozostawia ślad. U niego tego śladu nie ma. Skądś jednak ma pewność co do Moniki, tak jakby przy tym był. Prawie nic mi nie powiedział a nie mogłem go naciskać, ale mam wrażenie że za tym ktoś stoi. Próbowałem go sprowokować, ale to były żołnierz, zbyt cwany. Na dodatek Monika zamiast brać Mieszowora i uciekać stąd jak najdalej, czeka chyba na cud. Ja do cholery nie jestem cudotwórcą. – Sięgnął po broń i znów zaczął zgrzytać osełką po ostrzu.
- Odłóż wreszcie ten cholerny miecz - zeźliła się Hermiona.
- To co mam do wszystkich diabłów robić?!
- Nie krzycz na mnie! – wrzasnęła dziewczyna. Narastające napięcia ostatnich dni spowodowało że rozpłakała się histerycznie.
- Przepraszam Hermiono – powiedział wiedźmin, przytulając ją. – Wiem że i tobie jest ciężko. Zżyłaś się z Moniką.
Uspokajała się powoli. Wreszcie podniosła na niego jeszcze mokre oczy.
- Jaszczur?
- Tak.
- A jeśli Monika jutro umrze, czy jej dusza dostąpi szczęścia w tym innym życiu?
- Tak. Klątwa działa tylko po tej stronie.
- To dobrze. – powiedziała
- Jaszczur?
- Tak.
- Słyszałam kiedyś nad rzeką jak grasz. Mógłbyś zagrać dla mnie?
- Dobrze. – Wydobył z torby instrument przypominający wiązkę coraz krótszych drewnianych rurek i w wieczorną ciszę popłynęła cicha melodia.

Ciepły letni dzień chylił się ku zachodowi. Jaszczur szedł w stronę rzeki, rozwieszając na drzewach pojedyncze włosy z końskiej grzywy. Wyszedł by coś robić, zaczynał już wariować od tego czekania. Zakreślał w ten sposób krąg wokół małej dolinki ze skarpą nadrzeczną. Z końskim włosiem wiązało się dość proste, choć skuteczne zaklęcie, które miało uchronić polankę przed wścibskimi oczyma przypadkowych obserwatorów. Jaszczur zawiesił kolejny włos na chropowatej korze starej sosny i wyszeptał formułę zaklęcia. Od płynącej nieopodal rzeki dobiegł głośny plusk. Wiedźmin rozsunął ostrożnie krzaki. W wodzie pływała dziewczyna. Nie była to Hermina. Jasne włosy otaczały wystającą ponad wodę głowę, a nisko stojące słońce sprawiało, że wydawała się pływać w roztopionym złocie. Dziewczyna przekręciła się na wznak, zastygła w bezruchu i pozwoliła unosić się wodzie. Wreszcie wyszła na brzeg. Słońce złotem i czerwienią obrysowało jej smukłą sylwetkę. Jaszczur poczuł elektryzujący dreszcz przeszywający ciało. Zapragnął objąć dłońmi talię dziewczyny, tuż nad ślicznie zarysowanymi biodrami i poczuć dotyk aksamitnej skóry osłaniającej sprężyste, jędrne ciało. Dziewczyna wykręciła z włosów resztę wody, przeciągnęła się rozkosznie zakładając ręce za głowę, po czym nałożywszy przyodziewek na mokrą skórę zniknęła w lesie. Jaszczur stał jeszcze chwilę w krzaku z bardzo głupawą mina, wreszcie wzruszył ramionami i poszedł rozkładać kolejne włosy.

Poranek wstał mglisty i chłodny, mimo to jednak na placu przed świetlicą zgromadziła się prawie cała społeczność wioski. Jaszczur rozejrzał się. Zbrojnych wokół było sporo. Widać ostrzeżono ich zawczasu, bo każdy w pogotowiu trzymał załadowaną kuszę. Za wyniesionym ze świetlicy stołem siedziało kilku możnie odzianych jegomościów. Wśród nich zasiadał sam kasztelan, oraz czarodziej. Na środku wytyczonego przez stojących kołem strażników placu stał pień a w poprzek niego świecił błękitną klingą Jaszczurowy miecz. Łapa wyprowadził Monikę. Była spokojna. Ubrana w długą, prostą, białą sukienkę wyglądała niemal dostojnie. Stanęła pośrodku. Czarodziej wyrecytował formułę zaklęcia. Z tłumu wystąpił karczmarz. Jaszczur poczuł jak wilgotnieją mu dłonie. Monika uklęknęła, wzięła miecz i rękojeścią do przodu wyciągnęła w stronę oprawcy. Przez tłum przebiegł szmer. W oczach karczmarza, który za czasów gdy wojował niejedno widział, pojawiło się zdziwienie. Wziął miecz. Strzyga pochyliła głowę.
- To nie on. – szepnął Jaszczur. Hermiona zacisnęła palce na jego dłoni.
Karczmarz jednak opuścił ostrze.
-To nie strzyga. Dotknęła srebra – powiedział głośno, odkładając miecz – dla mnie dowód jest wystarczający.
Tłum zaszemrał głośniej. Tłusty czarnoksiężnik naradzał się chwilę z kasztelanem.
- To żaden dowód – powiedział wstając – Ja dokończę próby.
- Jaszczur nie – szepnęła Hermiona widząc że wokół palców wiedźmina pojawia się niebieskawa poświata.
Monika podała miecz, czarodziej ujął rękojeść i wrzasnął przeraźliwie. Ostrze zalśniło oślepiającym błękitem. Dłoń mężczyzny rozsypała się na popiół. Miecz upadł ale reakcja odwrotna trwała spopielając maga, który miotał się z dzikim wrzaskiem szukając ratunku. Widok był potworny, jego ciało rozpadało się a on wciąż jeszcze żył. Hermiona wcisnęła twarz w rękaw wiedźminowej kurtki.
- Pomóż mu – szepnęła.
- Tego nie da się zatrzymać.
Czarodziej zawył po raz ostatni nieludzko i rozsypał się w kupkę dymiącego popiołu. Jaszczur rozepchnął osłupiałych strażników i wyszedł na środek.
- Widzieliście co zaszło? – spytał podnosząc swój miecz. – Klątwa została zdjęta. Ona nie jest już strzygą. Myślę że nikt w to teraz nie wątpi.

Jaszczur dla czystej już maniery grzebnął ostatni raz łopatą, i popatrzył na owoc swej dwudniowej pracy z takim zadowoleniem, jakby stworzył dzieło sztuki. Bo i dobre przygotowanie magicznego kręgu na zarośniętej krzakami, nadrzecznej polanie wymagało sporo trudu. Istniały wprawdzie zaklęcia, którymi można by się posłużyć, ale były one niezbyt dokładne. Kondwiramus zwykł mawiać, że za pomocą magii łatwiej zbudować miasto, niż wykopać dołek. Wiedźmin przeciągnął się z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Wbił łopatę w brzeg, rozdział się i z przyjemnością zanurzył w chłodnej wodzie. Rzeka w tym miejscu tworzyła zakole, a głęboka była na tyle, by woda sięgała mu po pierś. Popływał chwilę, po czym ułożył się całkowicie odprężony nieruchomo na wodzie i z tą niewzruszoną pewnością że nikt mu nie będzie przeszkadzał zamknął oczy.
- Hej Jaszczur, jaka woda?
Wiedźmin poruszył się gwałtownie i zachłysnął. Na brzegu stała Hermiona.
- Wybacz – powiedział z głupią miną, zanurzywszy się po szyję. – musiałem przysnąć. Nic nie czułaś po drodze?
- Wiem, założyłeś straszaka.
- Nie działa? – zdziwił się Jaszczur
- Działa. Ale połapałam się i użyłam przeciwzaklęcia - Hermiona zanurzyła stopę w wodzie. Próba wypadła widać pomyślnie, bo ściągnęła kieckę. Przy koszuli zawahała się chwilę.
- W sumie i tak mnie już widziałeś – wzruszyła ramionami i naga, pięknym susem skoczyła do wody.
Wynurzyła się po chwili parskając. Wyglądała jak zmoczony kot.
- Myślałem że koty nie lubią wody.
- Widać nie wszystkie. Myślisz że w tym – przejechała pod włos po zmoczonym futrze – nie jest gorąco? Przecież muszę to też jakoś utrzymywać w czystości. Co myślisz, że będę się lizała? – dodała ironicznie. Złapała się za nos i zanurzyła ponownie.

- Wiedziałem – mruknął Jaszczur. Las się skończył, a grunt wokół niezbyt wysokiej kamiennej wierzy, okazał się pasem spieczonej ziemi. Do warowni Voldemorta mieli udać się już dość dawno, ale wypadki ostatnich dni spowodowały dość długą zwłokę.
Wokół panowała nienaturalna cisza, ptaki nie zapuszczały się w te strony.
- To złe miejsce – odezwał się Antoni – Aż ciarki chodzą po grzbiecie.
- Żeby tylko ciarki – westchnął Jaszczur. – Zetknąłem się z takim czymś w świątyni Bezimiennych w Azbakanie. Wierz mi, to zawsze oznacza kłopoty.
- Voldemort nad tym panował?
- Nie sądzę. Dorwał się do czegoś co go przerastało.
Dotarli do bramy. Nie była nawet zamknięta. Antoni przystanął. Wnętrze wieży stanowiło bowiem spore zaskoczenie. Z zewnątrz wydawała się nie mieć więcej niż dwadzieścia kroków w obwodzie, wnętrze zaś mieściło spory podwórzec otoczony kamiennymi ścianami.
- Niezły był – powiedział Antoni z podziwem.
- To nie on. Ta wieża była tu znacznie wcześniej niż wasza wioska. Nawet dużo wcześniej zanim w tych stronach pojawiły się elfy. Te miejsca powstały daleko przed końcem złotej ery, kiedy słudzy ciemnej strony zaczynali budować swoją potęgę.
- Mogą tu być pułapki?
- Całe to miejsce jest pułapką. – Jaszczur powiódł spojrzeniem po poszczerbionych starych murach. - Wystarczy kilka godzin żeby opanowało umysł. Miej się na baczności.
Weszli pod nisko sklepioną bramę zwieńczoną gargulcem. Tu było widać że podwórzec jest iluzją. Każda z jego bram prowadziła na te same spiralne schody. Magik który ją zakładał, jakby nie był potężny, nie przyłożył się zbytnio. Wykorzystał prostą zasadę odwrotnego zwinięcia przestrzeni. Gorsza była aura. Wiedźmin wyczulony na magiczne ślady, wyczuwał jak wiekowe zło, którym nasiąknięte były kamienie, usiłuje zmącić jego myśli. Ale moc wzorca chroniła.
Z za zamkniętych drzwi ma półpiętrze wieży dobiegł łomot i przygłuszone krzyki.
- Co u licha – zdziwił się Antoni. – Nie powinno tu nikogo być.
Jaszczur wyciągnął skobel i uchylił ciężkie, okute drzwi. Za nimi stał młody, wysoki mężczyzna. On był przyczyną hałasu.
- Dobrze żeście się w końcu zjawili – powiedział z ulgą. – Myśleliśmy że się stąd nie wydostaniemy. Voldemort zostawił nas tu pięć dni temu.
- No to macie szczęście – uśmiechnął się wiedźmin. – Zafajdany czarnoksiężnik poszedł do diabła, czy w jakiekolwiek inne miejsce dokąd idą takie łachudry.
- Źle nas zrozumiałeś – zaszemrała aksamitnym głosem piękna, czarnowłosa elfka, którą spostrzegli dopiero teraz, gdy wstała z ukrytego we wnęce siennika. – My jesteśmy tu z własnej woli. Chcemy się pobrać.
- Acha. Voldemort Miał ci pomóc stać się śmiertelniczką – domyślił się Antoni.
- No to macie podwójne szczęście. – Jaszczur uśmiechnął się krzywo. - Co was podkusiło żeby zwracać się z tym do gościa z taką reputacją? Nie można było do kogoś lepszego?
- To jest jedyny czarodziej w okolicy – zaoponowała elfka.
- To był jedyny czarodziej – powiedział Jaszczur z naciskiem. – I jak sądzę, okolica wiele nie ucierpi z powodu jego braku. A teraz zmykajcie stąd. To cud że to miejsce nie pomieszało wam jeszcze zmysłów.
- A nasza sprawa? – zapytał z żalem w głosie chłopak.
- Poczekajcie na nas przy ścieżce pod lasem, postaram się wam pomóc.

Pracownia Voldemorta, która mieściła się na samym szczycie wieży sprawiała wyjątkowo ponure wrażenie, ponadto cuchnęło tu stęchlizną i rozkładem. Przyczyna tego dość szybko się wyjaśniła gdy wiedźmin podniósł poplamioną płachtę przykrywającą stół. Lód którym były obłożone rozkrojone zwłoki w większości już stopniał i nie spełniał postawionego przed nim zadania.
- Obkurwieniec – splunął Antoni kiedy w jednym z długiego szeregu słojów stojących na drewnianym regale dostrzegł pływający ludzki embrion – Chędożony rzeźnik. Takich się powinno na wolnym ogniu.
- Wszystko skażone – Wiedźmin skończył przeglądanie szaf czarnoksiężnika. – Księgi
też nie przedstawiają żadnej wartości. Musimy zniszczyć to miejsce.
Z głębin pod wieżą dobiegło wycie i głęboki basowy pomruk od którego, zdawało się, że drgały kamienne sklepienia. Jaszczur dobył miecza i ruszył po schodach. Znachor postępował tuż za nim.
Wieża jakkolwiek niewielka posiadała nadzwyczaj spore podziemia. Schody kończyły się na dnie obszernej sali. Antoni zapalił niewielkie magiczne światło. Matowo-mleczna kulka lewitowała kilka cali nad jego głową, rzucając chybotliwy blask na ociekające wilgocią ściany. Odezwał się znów pomruk. Wydobywał się z okratowanego otworu w podłodze. Jaszczur zajrzał tam. Jego oczy, przestawione teraz na termowizję wyłowiły z mroku zielone sylwetki miotających się po grocie stworzeń.
- Co tam jest? – Antoni pochylił się nad kratą.
W mętnym świecie załopotały wielkie szare skrzydła, o stal zadzwoniły ostre pazury z okratowanej czeluści spojrzała na nich potwornie zniekształcona twarz. Spojrzenie pozbawione było cienia intelektu. Ziało zimną żądzą mordu. Znachor odskoczył.
- Obawiam się że to ludzie z okolicznych wiosek.
- Powinniśmy ich chyba wypuścić.
- Obawiam się że są zbyt niebezpieczni. – Jaszczur kopniakiem otworzył najbliższe drzwi.
Wyposażenie komnaty nie pozostawiało złudzeń. W zestawieniu z nieszczęśnikami w lochu, świadczyło nieomylnie że Voldemort pracował nad mutagenem i nie bardzo mu szło.
Antoni otworzył kolejne drzwi. Wewnątrz płonął zielony ogień.
- Nie wchodź tam – krzyknął wiedźmin, ale spóźnił się. Znachor przestąpił już próg. Stężał na chwilę, po czym rzucił się na niego. Szczęściem był zbyt wolny. Jaszczur ogłuszył go ciosem w potylicę, a potem złożył nad jego głową znak. Po chwili Antoni odzyskał z jękiem przytomność.
- Co się stało? – spytał masując bolącą głowę.
- Chciałeś mnie zabić.
- Jakże to?
- Wlazłeś gdzie nie potrzeba. Widzisz ten czarny kamień na postumencie? – Jaszczur wskazał odłamek skały nie większy od pięści, tak czarny jak samo jądro ciemności, leżący pośród syczących zielonych płomieni – To jest źródło mocy, bardzo złej mocy, kawałek czegoś jakby antywzorca. Ta wieża potrafi się bronić, więc uważaj gdzie włazisz.
Przeszukali jeszcze kilka pomieszczeń w większości pustych lub zawalonych wszelkim, wiekowym rupieciem.
- Czego szukamy?- spytał wreszcie zielarz, który nauczony doświadczeniem trzymał się blisko wiedźmina.
- Turbinium. Musi tu gdzieś być.
Znaleźli wreszcie równo poukładane sztabki. Była tego całkiem pokaźna pryzma. Metal lśnił słabą zielonkawą poświatą.
- To musi być warte majątek – ucieszył się Antoni. – Trzeba by nam było jeszcze Łapę i Wawrzyńca zabrać, sami będziemy to wynosić do jutra.
- Nie weźmiemy stąd ani uncji – Jaszczur od dłuższej chwili obracał sztabkę w dłoniach. – Za długo leżały obok źródła. Są skażone.
- Więc poco tego szukałeś?
- Muszę zniszczyć wieżę. Tylko wybuch Turbinium gwarantuje zniszczenie źródła.
- A ci nieszczęśnicy na dole?
- Antoni. Nie możemy im pomóc. Oni przestali być ludźmi. Efektów działania mutagenu nie da się cofnąć. Popatrz na mnie. Uratowało mnie tylko to, że czarodziej który mnie mutował był wyjątkowym flejtuchem i rzadko mył naczynia. Gdzieś musiała zostać smocza łuska. Starożytna magia ochroniła mój umysł, dużo później Kondwiramusowi udało się przywrócić mi odrobinę człowieczeństwa. Oni nie mają takiej szansy. Voldemort był partaczem. Zrobił z nich bezrozumne zwierzęta.
- Żal mi ich.
- Jako ludzie umarli już dawno. Jeśli zniszczymy wieżę, oszczędzimy im cierpień.
- Rób co uważasz.
Wiedźmin wydobył z torby eksplodującą strzałę. Umieścił ją ostrożnie pomiędzy sztabkami, tak by tylko nieproporcjonalnie duży grot wystawał nad ich powierzchnię. Nad nim powiesił jedną ze sztabek na dość grubym konopnym sznurze. Drugi koniec przeciągnął nad stołem i umocował po przeciwległej stronie, wreszcie z jednej z komnat przyniósł łojową świecę.
- Dlaczego nie odpalisz zaklęciem – spytał zielarz.
- Nie przebiję się z zewnątrz – Jaszczur podłożył płomień pod sznur. Popatrzył chwilę jak włókna zajmują się płomieniem. – W nogi!
Pobiegli po schodach, żegnani wysokim crescendo wycia i pomrukami dochodzącymi z czeluści. Dopadali prawie pierwszych drzew, gdy powietrze przeszył charakterystyczny pisk rozpoczynającej się reakcji.
- Na ziemię - wrzasnął Jaszczur sam padając. Wieża na krótką chwilę zmieniła się w kulę błękitnych płomieni, Po czym eksplodowała z piekielnym hukiem, siejąc stopionym gruzem. Fala uderzenia przeszła nad nimi, łamiąc pobliskie drzewa. W miejscu gdzie stała budowla ziemia ukazywała swoje trzewia, ziejąc głębokim kraterem. Źródło przestało istnieć.
- Możemy wracać – powiedział wiedźmin otrzepując odzienie z pyłu.- Nic tu po nas.
- Biedacy – westchnął znachor pod adresem istot z lochu – Przynajmniej śmierć mieli szybką.
Niedaleko natknęli się na parę spotkaną w wieży. Wystraszeni kryli się w przydrożnym wykrocie.
- Spokojnie, już po wszystkim - odezwał się Jaszczur pomagając elfce wydostać się z dołu. - A co do waszej sprawy, to myślę że najlepiej będzie odprawić rytuał za dwa dni o świcie. Księżyc idzie do pełni.
- Widziałam że jesteś potężny, czarodzieju - odezwała się dziewczyna - czego chcesz w zamian.
- Po pierwsze, jestem tylko wędrownym wiedźminem, gdzie mi tam do panów czarodziejów. Po drugie zaś, w zamian nie chcę nic. Darmo dostałem, darmo rozdaję.

Antoni musiał lojalnie przyznać przed samym sobą, że się boi. Co gorzej, bał się o kilka kroków od swojej chaty. Strach dopadł go na ścieżce wiodącej do rzeki, którą tyle razy biegał o różnych porach dnia i nocy. Ściana splątanych krzewów sprawiała wrażenie jakby za nią kryło się coś niedobrego. Zerknął kątem oka na wiedźmina, ale on chyba nic złego nie przeczuwał. Szedł obładowany sporym tobołkiem i opowiadał coś Hermionie.
- Jaszczur – odezwał się wreszcie – coś jest nie w porządku.
- Dlaczego? – wiedźmin przez chwilę wsłuchiwał się w wieczorną ciszę.
- Tam coś jest. Czuję to.
- To tylko ja – nakreślił w powietrzu przed Antonim nieskomplikowany znak. – Wybacz. Założyłem zaklęcie, żeby nam nikt nie przeszkadzał.
Przygotowanie nadrzecznej polany zajęło wiedźminowi dwa poprzednie popołudnia. Na dużej oczyszczonej z trawy i krzaków połaci widniał równo usypany krąg i opisana na nim sześcioramienna gwiazda. W każdym z jej rogów znajdował się kopczyk ze starannie wypoziomowanym, płaskim kamieniem na szczycie. Jaszczur rozpalił opodal małe ognisko. Wokół kręgu powtykał pochodnie,na szczytach kopczyków poustawiał pieczołowicie małe, wklęsłe, dwimerytowe zwierciadła. Jeszcze raz sprawdził ich ustawienie, wreszcie na oddalonym o kilka kroków, wkopanym w ziemię pniu postawił zielonkawo mieniący się kryształ w specjalnej oprawce. Krąg ożył. Jego obwód wyznaczony na ziemi rozjarzył się delikatną poświatą, po zwierciadłach rozpełzła się gęsta siatka wyładowań. Na niebie nad nimi zaczęły gromadzić się chmury. Jaszczur wydobył z tobołka kolejny, tym razem srebrzyście połyskujący kryształ i zawiesił go w powietrzu dokładnie nad środkiem kręgu. Artefakt rozbłysnął, a zielona poświata uniosła się, przykrywając krąg słabo świecącą czaszą.
- Teraz pora na ciebie Hermiono – Jaszczur rozpostarł na ziemi swój płaszcz.
- Wygląda interesująco. Szkoda że nie zobaczę co będzie dalej.
- Opowiemy ci – Wiedźmin przyklęknął za siedzącą nagą już dziewczyną. Położył dłonie na jej skroniach. Na końcach palców pojawiło się na chwilę wyładowanie i Hermiona zasnęła.
- No Antoni. Bieżmy się do roboty – powiedział wstając. Wyciągnął przed siebie ręce, ciało dziewczyny uniosło się na kilka stóp w górę. Skupił się i wyszeptał skomplikowane trzystopniowe zaklęcie. Sfera zajaśniała przy wtórze wzmagającego się brzęczenia, wokół lewitującego ciała powstała druga tym razem błękitna. Zielarz spostrzegł że na zewnątrz zaległa nienaturalna cisza, pierwsze krople deszczu zawisły nieruchomo w powietrzu.
- Zatrzymał czas – przebiegło mu przez myśl.
- Antoni, bież kuszę. Gdyby coś szło nie tak, rozwalisz kryształ nad nami a potem na ziemię. Rozumiesz?
- Tak. – sapnął zielarz naciągając cięciwę.
- Dobra zaczynam. – Począł szeptać słowa potężnego, prastarego zaklęcia w starszej mowie. Powietrze nad sferą uginało się od magii jak tafla roztopionego szkła. Przez wszystkie pory skóry dziewczyny poczęła się wydobywać smoliście czarna substancja, zlepiając kocie futro, aż wreszcie pokryła jej ciało szczelną błyszczącą, pulsującą warstwą. Jaszczur zakończył zaklęcie krótkim warczącym słowem, substancja bezgłośnie eksplodowała zamieniając się w pył. Wiedźmin otarł rękawem koszuli pot z twarzy. Słowa Wielkiej Przemiany przeczytał z kawałka papieru. Może i nie wyglądało to profesjonalnie, ale ryzyko w razie pomyłki było zbyt wielkie.
Przez chwilę nic się nie działo tylko powietrze dzwoniło jak napięta struna. Zawieszone nad ziemią ciało zaczęło od wewnątrz przeświecać słabą zrazu poświatą. Po chwili rozbłysło zalewając okolicę, aż po pobliski las oślepiającym niebiesko – białym blaskiem. W brzęczącą nad nimi kopułę uderzyły pioruny.
- Na ziemię – wrzasnął Jaszczur sam padając i kryjąc głowę w ramionach. Powietrze wokół ciała Hermiony zadrgało, eksplodując nad nimi kręgiem ognia. Ulewa zatrzymana w górze runęła, przemaczając ich w mgnieniu oka do nitki. Pierwszy zerwał się Antoni. Na wiedźmińskim płaszczu leżała dziewczyna o jasnych włosach, pozbawiona już kocich atrybutów. Jaszczur położył dłoń na jej czole.
- W porządku Antoni – odpowiedział na pytające spojrzenie zielarza – Chyba się udało.

Ciepły promień słońca łaskotał w policzek. Uśmiechnęła się rozmarzona i przeciągnęła otwierając oczy. Popatrzyła na swoje smukłe, delikatne dłonie, dotknęła gładkich, nie pokrytych teraz futrem policzków. Wstała, nalała po cichu wody do miski. Ujrzała sympatyczną buzię o delikatnych rysach, zielonych oczach, okoloną kaskadą jasnych, lekko kędzierzawych włosów. Dotknęła jeszcze raz z niedowierzaniem gładkiej , aksamitnej skóry.
- Jaszczur. Jesteś cudotwórcą – szepnęła.
- Powinna już się obudzić – rozległ się z za drzwi głos wiedźmina. – Lepiej sprawdzę czy wszystko jest w porządku.
Hermiona wskoczyła z powrotem pod okrycie, przyłożyła policzek do poduszki i zamknęła oczy. Skrzypnęły drzwi. Wiedźmin pochylił się nad posłaniem. Dziewczyna znienacka zarzuciła mu ręce na szyję i przycisnęła swój policzek do jego szorstkiej, łuskowatej twarzy.
- Dzięki Jaszczur – szepnęła mu do ucha.
- No, mieliśmy trochę szczęścia – powiedział siadając na brzegu posłania. – Przemiany się udały. Będziesz mogła być tak jak teraz człowiekiem, albo wracać do takiej postaci jak przedtem.
- Naprawdę?
- Tak. Kiedy tylko będziesz chciała. Tylko z całkowitej przemiany w kota wyszły nici.- Strapił się.- To zrobiło się zbyt ryzykowne. Zaklęcia nie są przystosowane do potrójnych zmian,
Hermiona wyskoczyła z posłania, skupiła się. Przemiana nastąpiła błyskawicznie. Znów była dziewczyną – kotem. Kolejna przemiana i na środku pokoju stała wysoka , zgrabna dziewczyna.
- Jestem animagiem – roześmiała się.
- Muszę przyznać, że obydwa wydania są bardzo zachęcające. – Wiedźmin zrobił niewinną minę, a policzki Hermiony pokrył rumieniec, którego już nie maskowało futro.

Niebo nad polaną złociło się pierwszymi zorzami jutrzenki. Ponad ciemnym jeszcze lasem, niczym klejnot na niebie, lśniła jasna Wenus. Nad ziemią unosiły się jeszcze strzępy delikatnej mgiełki. Gdy tak szli, pozostawał za nimi poczwórny ślad strąconej rosy. Zatrzymali się pod rozłożystą starą lipą.
- Dorien, czy jesteś pewna, że chcesz stać się śmiertelniczką, by związać się z tym człowiekiem?
- Tak jestem pewna. – Głos młodej elfki drżał ze wzruszenia.
- Czy masz świadomość tego, że to, co za chwilę się wydarzy będzie nieodwracalne?
- Tak.
- Czy chcesz by oddana przez ciebie moc chroniła tego tu mężczyznę, Adeljusza?
- Tak chcę.
- Więc niech się stanie – Jaszczur uniósł ręce ku porannemu niebu i wypowiedział prastare, pamiętające jeszcze pierwszą erę zaklęcie.
Wokół elfki wirując zaczęły się unosić białe obłoczki mgły. Nad polaną przebiegł lekki powiew. Dziewczyna uniosła się kilka stóp nad falującą trawę. Rozłożyła szeroko ręce, jej ciało rozświetliło się nieziemskim blaskiem, a złote promienie rozbiegły się wokół. W niebo wystrzelił jasny, błękitny snop światła a powietrze rozdzwoniło się niczym tysiące malutkich srebrnych dzwoneczków. Hermiona stała z rozdziawionymi ustami, chłonąc piękno tej sceny. Po chwili światło zgasło a Dorien opadła łagodnie na trawę nieco oszołomiona. Wiedźmin otworzył dłonie, leżały na nich dwa przejrzyste niczym krople rosy kamienie.
- Weźcie je – powiedział – to znak, że wzorzec przyjął twój dar Dorien. To dar od Niego. Będą was ochraniać.
- Niech ci twój Bóg wynagrodzi to co dla nas zrobiłeś. Teraz już możemy poszukać kapłana i odprawić ceremonię zaślubin.
- Niedługo Monika będzie wychodzić za mąż – odezwała się Hermiona. – Jeśli zechcecie poczekać.
- Oczywiście - uśmiechnęła się była elfka.
- Czytałam kiedyś o takiej przemianie – zagadnęła Hermiona w powrotnej drodze, kiedy już szli sami – Obrzęd był odrażający i koszmarnie bolesny. Nie wiedziałam, że istnieje inny.
- Hermiono, moc która daje elfom nieśmiertelność jest bardzo potężna. Każdy czarodziej aż drży z żądzy, by ją posiąść do swoich celów. Ale to jest sprzeczne z jej naturą. To moc, która od wzorca pochodzi i do niego należy, można ją tylko darować. Dorien złożyła ją w darze mężczyźnie, którego kocha i to było zgodne z jej naturą. Dlatego da im długie życie i będzie ich oboje ochraniać. Zaklęcie, którego użyłem jest prastare i służy w istocie do przywołania mocy wzorca. A wzorzec jest dobry, więc i rytuał staje się piękny. Ale jeśli czarodziej chce tę moc sobie przywłaszczyć, to jest tak jakby wyrywał elfowi część duszy a to musi boleć. Ludzie parający się magią, niestety są dzisiaj w większości chciwi, dlatego zapomnieli starych zaklęć, to dla nich bardzo wygodne. A szkoda – pokiwał smutno głową – Szkoda.

Wieczór zapadał pogodny, cichy i ciepły. Słońce skryte już za widnokręgiem, zapalało na niebie przepyszne złotoczerwone zorze. Nagrzana słońcem polana oddawała powietrzu ciepło i zapach łąkowych kwiatów, wzbogacanych słodyczą przez prastarą lipę. Pełną wciąż sił żywotnych i cudownie rozkwitłą. Białe płatki sypały z niej za najlżejszym nawet powiewem, niczym pachnący miodowo śnieg.
Na polanie zebrało się wielu ludzi z wioski, oraz elfów z okolicznych siedlisk. Stali w milczeniu zasłuchani w mowę siwego starca w białej sięgającej ziemi szacie. Był to kapłan Jedynego Boga. Dlatego ceremonia odbywała się pod gołym niebem, przysłoniętym tylko rozkwitłym drzewem. Kapłan zakończył mowę, nad polaną zapadła przetkana cykaniem świerszcza cisza. Ludzie bowiem ważyli w swych sercach słowa o Bogu, który stworzył ten świat z bezgranicznej miłości.
Kapłan skinął na nowożeńców, by podeszli. Pobłogosławił obie pary; Monikę z Myszoworem i elfkę Dorien z Adeljuszem. Odmówił krótką modlitwę i przewiązał ich dłonie swoim szalem.
- A teraz bawcie się i weselcie ich szczęściem – powiedział z uśmiechem do zgromadzonych.
Zagrały skrzypce i fujarka, ludzie utworzyli taneczny krąg wokół drzewa i nowo poślubionych Hermiona ujęła Jaszczura za rękę i włączyli się do wirującego kręgu. Starzec kapłan stał oparty o drzewo i uśmiechnięty klaskał do taktu w dłonie.
Wokół ognisk było gwarno od ucztujących, w czarne rozgwieżdżone niebo strzelały snopy iskier, tu i ówdzie śpiewano piosenki. Jaszczur wychylił kubek wina i podstawił wraz z innymi pod dzban, z którego nalewała pulchna kobieta. Poczuł delikatną dłoń na swoim ramieniu. Monika usiadła obok, odblask płomieni odbijał się w jej oczach.
- Słyszałam, że dziś odchodzisz – powiedziała – Gdybym wiedziała, że coś to zmieni poprosiłabym cię żebyś tu z nami został. Ale wiem, że ty masz swoją ścieżkę.
- Racja Moniko. Muszę ją przejść, mimo że to trudne. Wiesz co przyciąga mnie do takich miejsc jak tu? To że czuję się w nich jak..... człowiek.
- Wiem Jaszczur – uśmiechnęła się była strzyga, patrząc w płomienie - i to właśnie jest cudowne.
- Ale ja nie o tym – odezwał się po chwili milczenia – Patrzyłem wczoraj na ścieżki waszej przyszłości, nie musisz się jej obawiać, bo cokolwiek się wydarzy wasza miłość i tak to przetrwa a ta istotka, którą tu nosisz– dotknął końcami palców płaskiego brzucha dziewczyny – o której do tej chwili nie wiedziałaś wyrośnie na naprawdę dobrego człowieka.
- Jestem w ciąży?– na twarzy Moniki odmalowało się zaskoczenie.
- Od kilku dni, więc nie mogłaś jeszcze zauważyć – uśmiechnął się – Mógłbym ci powiedzieć czy to chłopiec czy dziewczynka, a nawet jakie będzie miało oczy, ale wtedy nie było by niespodzianki. Co robisz?! – wykrzyknął, bo Monika objęła go i pocałowała w policzek. – Bo Mieszowór będzie zazdrosny.
- Jaszczur chciałam.... – nie skończyła gdyż porwały ją do kręgu tańczących jakieś rozchichotane, młode elfki.
Dopił wino z kubka wstał i rozejrzał się za Hermioną. Dostrzegł ją wreszcie w kręgu tańczących i odczekawszy aż na niego spojrzy przywołał gestem.
- Pora już na mnie – powiedział, gdy przyszła – Muszę iść. A ty baw się dobrze.
- Pójdę z tobą. Odprowadzę cię do chałupy mojego wuja. Dobrze? – wsunęła rękę pod jego ramię.
- Zrobimy im małą niespodziankę – odezwał się gdy dotarli już do granicy boru.
- Jaką?
- Zobaczysz.
Skupił myśli i posłał je w przestrzeń. Tam, wiele setek kilometrów nad lasem, zmienił kierunek lotu niewielkiej strugi słonecznego wiatru i pewnej ilości kamiennego, kosmicznego śmiecia. Niebo nad polaną rozgorzało od barwnych zórz i zaroiło się srebrnymi rozbłyskami spadających gwiazd. Biesiadujący na polanie ludzie i elfy zastygli oniemiali.

Kilku astronomów z okolicy, którzy akurat obserwowali niebo ze swoich wież, porozdziawiało gęby ze zdziwienia. Potem przez wiele dni o tym niecodziennym zjawisku, głośno było w kręgach wszelkiej maści wróżbitów. Wertowali stare księgi i usiłowali na podstawie, jak to na roboczo nazwali „Nocy gwiezdnego deszczu” ustalić przyszłość. Pokłócili się przy tym bo niektórzy wieszczyli wielkie wojny i niepokoje, inni zaś, wprost przeciwnie, czas spokoju i urodzaje. Co bardziej krewcy rzucili się nawet do bójki. Rozgorzało istne pandemonium. Uczeni mężowie okładali się po głowach pięściami, sękatymi kosturami i mądrymi księgami, podkładając sobie nawzajem chude nogi. Wreszcie obolali powlekli się do swych wież, a po okolicy jeszcze długo krążyły różne, sprzeczne przepowiednie. Żadna się nie sprawdziła. Dzieje i tak podążały swym własnym porządkiem.

- Dlaczego właściwie to zrobiłeś - spytała Hermina kiedy kolejna spadająca gwiazda przemknęła nad ich głowami, znacząc niebo jasną kreską ognia.- Przecież to wymagało niesamowitej energii.
- Darmo dostałem, darmo rozdaję – uśmiechnął się Jaszczur – Takie są reguły. Moc wzorca służy do budowania, to jasna strona mocy. Nie mogę jej użyć przeciw nikomu. Teraz już wiesz dlaczego noszę miecz. Ale jego też nie wolno mi użyć inaczej niż tylko w obronie. Nie mogę już nikogo więcej skrzywdzić. – Milczał przez chwilę, patrząc w niebo. - Wiesz, ta melodia, którą grałem – pamiętasz, ta która tak ci się podobała ma słowa. To mój drogowskaz. Posłuchaj:
Wiedźmin zanucił cicho:

Na polanie rośnie stare drzewo,
Jego liście przez wieki pieścił wiatr.
Nim go zetniesz proszę, pomyśl chwilę,
Że uboższy, bez niego będzie świat.

Spójrz, obok ścieżki twojej rośnie kwiat,
Chcesz posiąść go, lecz proszę wstrzymaj dłoń,
Gdy zerwiesz kwiat, on umrze,
A przecież jego życie cel swój ma.

Dlaczego słońce co dzień wstaje?
Dlaczego zmrok zapada, by dać sen?
Gdy pojmiesz to już będziesz wiedział,
Żeś pyłkiem na tym świecie tylko jest.

Kiedy czasem, ciemną nocą,
Patrzysz w niebo, które lśni od gwiazd,
Wiedz, że pośród nich jest dla nas miejsce,
Do którego kolorowy niesie wiatr.

Słowa przebrzmiały, dziewczyna trwała jeszcze chwilę zapatrzona w dal.
- Piękne – szepnęła. – Ty naprawdę w to wierzysz.
- Tak.- Podjął Jaszczur.- Niestety czarodzieje są z reguły skąpi. Wydzierają moc z istot żywych, albo mozolnie pobierają ją z cieków wodnych. Zapomnieli starej magii a przecież moc wzorca jest wszędzie. W powietrzu, w ogniu, w świetle słońca.
- Nie można pobierać mocy z powietrza. – zaprotestowała Hermina.
- Można – uśmiechnął się Jaszczur – Kondwiramus jej używa. To wydajne źródło. Jeśli obiecasz mi, że nigdy nie użyjesz jej by skrzywdzić innego człowieka, nauczę cię jak z niej korzystać.
- To musi być bardzo trudne – zmartwiła się dziewczyna. – Ponad pół roku uczyłam się jak czerpać z cieków wodnych a ty przecież dziś odchodzisz.
- Podeprzemy się telepatią – Jaszczur położył dłoń na jej czole. – Pokieruję twoim umysłem. Uważaj.
Powietrze wokół nich zamigotało barwnymi iskierkami. Młoda czarodziejka poczuła jak moc przepływa przez nią i napełnia jej ciało. Już wiedziała. To było tak proste i oczywiste jak oddech.
- Znasz jakieś proste zaklęcie?
- Lumos – Powiedziała, i nad jej dłonią zapłonęła niewielka kula mgliście białego światła, oświetlając drogę, chałupę znachora i płot z żerdzi na którym siedzieli.
- Jaszczur, dziękuję ci.
- Mam jeszcze coś dla ciebie. – rozsupłał węzeł swojej podróżnej torby. Wydobył sporą oprawioną w skórę księgę z metalową klamrą zatrzaśniętą w pieczęci.- Skopiowałem tu parę wskazówek, które pomogą ci zostać czarodziejką. A może i twój wuj też z niej czasami skorzysta.
Hermina dotknęła pieczęci, księga zalśniła lekką poświatą i klamra puściła.
- Ustawiłeś zabezpieczenia na mnie?- dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Zapisałem tam parę informacji i zaklęć, które krąg uważa za pilnie strzeżone i parę takich o których nie mają nawet pojęcia, więc nie chwal się nimi za bardzo. I jeszcze jedno – dodał po chwili. – Widzisz, część kart jest zamkniętych własną pieczęcią. Jest tam magia, która może być niebezpieczna, choćby praca nad czasem. Pieczęć otworzy się, gdy będziesz już na to gotowa. Wiem, że jesteś mądrą dziewczyną i potrafiłabyś obejść to zabezpieczenie, wiem też, że tego nie zrobisz. Niech ci dobrze służy.
- Dzięki – objęła go za szyję i przytuliła się bardzo mocno. – Zrobiłeś dla nas tyle dobrego. Dlaczego musisz odejść?
- Wiesz, kim byłem – wyswobodził się delikatnie i ujął jej dłonie w swoje ręce. – Na moich rękach była niewinna krew, płacz i krzywda. Darowano mi, to prawda, ale teraz przede mną droga. Muszę spłacić dług. Muszę być tam gdzie komuś dzieje się krzywda. Mam obowiązek bronić słabszych swym mieczem i magią. Dopóki nie zakończę misji, nadal jestem przeklętym. Bez domu, bez swojego miejsca na ziemi. To jest pokuta.
- Kiedy ją skończysz?
- Nie wiem Hermino. Może końcem będzie dopiero moja śmierć? Może jednak będzie mi dane choć na krótko poczuć się człowiekiem.
W mglistym świetle rzucanym przez kulę dziewczyna spojrzała w oczy wiedźmina. Wizja przyszła nagle i trwała tylko chwilę. Zobaczyła miejsce ciemne, zimne i puste. Z góry wpadał jeden jedyny promień światła. Oświetlał twarz skulonego na dnie człowieka, który w przejmującej pustce zdawał się czerpać siły tylko z niego. Poznała go, choć w tej wizji jego twarz była ludzka. Poczuła przez chwilę jego dojmującą samotność i zrozumiała że to światełko to nadzieja.
- Jaszczur. Ty cierpisz. – wyszeptała, a jej oczy zalśniły brylantami łez.
- Nie jest tak źle – wiedźmin uśmiechnął się blado i pogłaskał ją po policzku i z taką trochę niezdarną delikatnością pocałował w czoło. – Pora na mnie. Bywaj zdrowa.
- Wrócisz tu kiedyś?- spytała.
- Nie wiem Hermiono, być może.
- A co z twoją zapłatą?
- Ja od początku wiedziałem że Mieszowór nie ma tych pieniędzy, więc wszystko jest w porządku. – powiedział na odchodnym.
A jeśli jednak zapytają o cenę? – zawołała nim zniknął za zakrętem ścieżki.
Powiedz im..., powiedz im, że to prezent ślubny.


"Prezent ślubny" stanowi miniserię wraz z opowiadaniami "Maska Potwora" i "Alternatywne Rozwiązanie" jeszcze tu nie umieszczonymi. Z bohaterami "Prezentu" można się jeszcze na chwileczkę spotkać w "Kociątku".
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 10-01-2010, 21:10
RE: Prezent ślubny - przez RootsRat - 26-01-2010, 12:09
RE: Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 01-02-2010, 22:46
RE: Prezent ślubny - przez Danek - 07-02-2010, 18:15
RE: Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 07-02-2010, 19:48
RE: Prezent ślubny - przez Danek - 08-02-2010, 15:23
RE: Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 08-02-2010, 17:06
RE: Prezent ślubny - przez Mirrond - 13-02-2010, 22:13
RE: Prezent ślubny - przez kaprys_losu - 27-02-2010, 08:31
RE: Prezent ślubny - przez KamoFreak - 02-06-2010, 20:34
RE: Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 02-06-2010, 21:44
RE: Prezent ślubny - przez Sol_Angelica - 06-09-2010, 00:19
RE: Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 06-09-2010, 15:24
RE: Prezent ślubny - przez Grafoman - 07-01-2017, 08:15
RE: Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 09-01-2017, 00:05
RE: Prezent ślubny - przez Grafoman - 09-01-2017, 07:09
Prezent ślubny CD - przez gorzkiblotnica - 10-01-2010, 21:44

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości