Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Prezent ślubny
#1
Tytułem wstępu.

Opowieść ta miała być niewinnym żartem z „Chorego Patera”, ale chyba mi nie wyszło. Kończąc ją po ponad roku a to naprawdę długi kawał czasu, mam wrażenie że napisałem zupełnie coś innego niż na początku zakładałem. Strzyga jest inna, Hermiona raczej też niewiele ma wspólnego ze swym książkowym pierwowzorem. W sumie więc z żartu pozostało niewiele. A wartość tej historii o ludziach z małej wioski nazywanej Koniec Świata już Wy osądzać będziecie.
Myślę że jest to dobre miejsce, by podziękować Ludziom dzięki którym ta opowieść powstała: Przede wszystkim Monice Skoczylas, dzięki której uczuleniu na srebro wpadłem na pomysł tej opowieści i która stała się pierwowzorem strzygi. Dziękuję również Pauli Basiak, która posłużyła mi za wzór do stworzenia postaci Hermiony a którą naprawdę lubię i cenię za okazywaną mi przyjaźń i życzliwość. W sposób specjalny oczywiście dziękuję Ani i Karolowi państwu Krawczykom, którzy wprawdzie nie mają swoich odnośników w tekście ale przez nasze długie rozmowy i litry wychlanej przeze mnie u nich dobrej, (przeważnie) herbaty, stali się niemal współwinni powstania tej historii.

Polonistka nie zdążyła z korektą, ja jednak staram się być słowny i wstawiam. Potem poprawię na żywca.


Prezent ślubny.


- Piecze, pali – pryszczaty darł się wniebogłosy, szarpiąc ręką uwięzioną w podróżnej torbie wiedźmina. Drugi, grubawy z tępym wyrazem kompletnego debila na twarzy, patrzył na to z głupim uśmiechem.
- Chodź że tu Chwościk, pomóż mi.
- Ja nie głupi – mruknął Chwościk – żeby i mnie złapało. Mówił ci wiedźmin, żebyś torby nie ruszał. A z takimi jak on nie warto zadzierać.
- Święta racja Chwościk. Święta racja – Jaszczur wylazł z lochu, wlokąc za ogon wyjątkowo wielkiego i brzydkiego bazyliszka – A wyglądałeś na takiego porządnego faceta.
- Mości wiedźmin, zróbcie coś, bo mi rękę spali. – skomlił pryszczaty Jedlina. – Ja nie myślał kraść, jeno ciekawość mnie zdjęła do tych słynnych, wiedźmińskich eliksirów.
- No, żeby czasem – Jaszczur pochylił się nad torbą – sok cytrynowy – szepnął i rzemienie torby sflaczały, uwalniając Jedlinę. On zaś z błogim wyrazem ulgi na twarzy zanurzył czerwoną i pełną pęcherzy dłoń w głębokiej kałuży, która stała w koleinie zarosłego trawą traktu.

Grododzierżca o twarzy wyjątkowo smutnego buldoga wyjrzał przez okno. Popatrzył chwilę na stojący przed ratuszem wóz z bazyliszkiem do którego zaczynali już schodzić się gapie.
- Duży był – rzekł siadając za karczemnym stołem – wypasła się bestia przy trakcie.
- Bywają większe – powiedział Jaszczur.
- Może i bywają – grododzierżca wysupłał z za pasa sporą sakiewkę i podał przez stół wiedźminowi. - Wasza rzecz potwora ubić a moja za to zapłacić. Wasze dwieście florenów.
Jaszczur zważył sakiewkę w dłoni, po czym schował do torby.
- Nie przeliczycie?
- Mam do was zaufanie.
- W dzisiejszych czasach to bardzo deficytowy towar.- rzekł grododzierżca. - No to dziękuję wam mości wiedźminie. Rachunek za wieczerzę też już uregulowany. No, bywajcie zdrowi – dodał na odchodnym.
Jaszczur zaczął jeść swój ser z chlebem. Do stołu podeszło dwóch kmiotków w szarych kapotach.
- Wyście są wiedźmin Jaszczur – spytał niższy i starszy, mnąc przy tym nerwowo wielki, słomiany kapelusz, który trzymał w dłoniach.
- Ano ja. Siadajcie.
Kiwnęli głowami i usiedli na brzeżku ławy.
- Ty mów Łapa, tyś więcej wymowny – rzekł starszy do młodszego niesamowicie chudego i zarośniętego kmiotka. Ten ostatni poszurał po podłodze słomianymi łapciami i odchrząknął.
- Panie wiedźmin, my tu w ważnej sprawie – zaczął. – Rozchodzi się o strzygę. Przylazła do wsi i ludzi męczy.
- Młody Snopek to mało nie umarł. Antoni, znaczy nasz znachor, dwa tygodnie go ziołami leczył – wtrącił starszy.
- Juści prawda – zawtórował Łapa, – cięgiem w wiosce jakieś kłopoty. Najpierw na bagnie pokazała się szyszymora, wyła tam, że aż włos na głowie stawał, ale jakoś sama się wyniosła. Potem w stawie, nie wiedzieć skąd, zagnieździł się utopiec. Oj, strach było tamtędy chodzić, aleśmy staw spuścili i popłynął kurwi syn z wodą.
- A razem z nim wszystkie ryby – dodał starszy ponuro.
- Cichojcie Wawrzyńcu – uciszył go Łapa – Potem był skubbub. Ten napastował tylko niewinnych młodzianków, no chyba że chuci dostał, to i na starszego padło. Ale że nie był bardzo napastliwy, ot poużywał sobie od czasu do czasu, tośmy mu dali spokój.
- A całkiem do rzeczy był ten skubbubek – wtrącił Wawrzyniec rozmarzonym lekko głosem.
- No dyć mówię, żeśmy mu dali spokój. Wreszcie przylazła ta obmierzła strzyga. Wiecie panie wiedźmin, jak ze dwadzieścia lat temu nazad urodziła się młynarzowej dziewczynka, to my od razu wiedzieli że to będzie strzyga. Dwa rzędy ząbków miała i umarła zaraz, jak się urodziła.
- Klasyczna strzyga – mruknął wiedźmin.
- Młynarzowa umarła tego samego dnia, a piękna to była kobieta – westchnął Wawrzyniec. – Istny anioł dobroci.
- Dziecko zakopalim, jak obyczaj każe, pod progiem chałupy – ciągnął dalej Łapa – no i mielim cichą nadzieję, że się wszystko po kościach rozejdzie.
- Rozeszłoby się, gdybyście dziecko spalili zamiast zakopywać.
- Jakże to – zdziwił się Wawrzyniec. – Przecie mówią, że wtenczas zaraza się może po okolicy rozejść.
- Ano właśnie, panie Wawrzyniec, mówią a sami nie wiedzą co. – Jaszczur spojrzał głęboko w wodnistoniebieskie oczy chłopa, aż tamten wstrząsnął się dreszczem - Strzyga żyje, choć jej serce nie bije. Pierwszej nocy odkopuje się, ucieka i kryje głęboko w lesie. Przybiera postać zwierzęcia, pierwszego które spotka. Tak żyje aż osiągnie dojrzałość, trwa to jakieś 17, najwyżej 20 lat. Wtedy wraca do wioski. Strzygi są zmiennopostaciowe, pokazują się najczęściej jako piękne dziewczyny, choć mogą się zmieniać też w zwierzę, jako które dorastały. Kiedy są zagrożone, zmieniają się w źdźbło słomy. Prawie nigdy nie przyjmują swojej właściwej postaci. Wierzcie mi panie Wawrzyniec, nie chcielibyście jej takiej zobaczyć. Strzyga wysysa z człowieka aurę. Nie wytłumaczę wam dokładnie co to jest, bo to trudne, wystarczy wam wiedzieć, że to jest czysta siła życia. Jeśli człowiek to utraci, umiera. Zdrowy, silny mężczyzna wytrzymuje najwyżej dwa ataki, trzeci jest śmiertelny. Po ataku nie ma żadnych śladów, mimo to człowiek traci siły, staje się obojętny, odczuwa ciągły chłód, wreszcie umiera. Strzyga może pobierać aurę od zwierząt. Nie było tam u was czasem jakichś dziwnych pomorów?
- A jużci były. Padły krowy na gminnym pastwisku, siedem sztuk jednej nocy.- Powiedział Łapa.
- Staremu Skowronowi zdechły wszystkie króliki - dodał Wawrzyniec. – Ale nie myślelim, że to od strzygi.
Jaszczur pociągnął długi łyk piwa. Kmiotkowie po drugiej stronie stołu poszeptali między sobą, poszurali łapciami i pokiwali głowami.
- Panie wiedźmin, przyszlibyście do nas, ulżylibyście naszej doli. Jakiś kąt dla was się znajdzie.- powiedział Wawrzyniec.
- Zebralim sto pięćdziesiąt florenów, wiem że to mało, ale u nas bieda.
- Wystarczy – powiedział Jaszczur wstając. – Wy jesteście z Końca Świata, a mnie i tak tamtędy droga.

Wóz był duży, okryty czarną płachtą z wielkim, złotozielonym znakiem, przedstawiającym stylizowane V oplecione przez węża. Czwórka koni, też czarnych, była dobrze wypasiona. Wawrzyniec z Łapą wymienili bojaźliwe spojrzenia. Mieli widoczną chęć uciec do lasu, ale w tym miejscu droga biegła środkiem obszernej polany i do zbawczych drzew było stanowczo za daleko. Poklękali więc tylko obok traktu i pozwieszali smętnie głowy. Jaszczur zdziwił się i zatrzymał.
- Co jest – spytał. – Przecież nie pora na wieczorne pacierze?
- Klęknijcie panie – wionął ledwie dosłyszalnie Wawrzyniec. – Voldemort jedzie.
Jaszczur wprawdzie się zatrzymał, ale klękać nie miał zamiaru.
- Klęknijcie – przynaglił chłop z wyrazem przerażenia w oczach – bo sprowadzicie na nas nieszczęście.
- Nie klękam przed ludźmi.
Tymczasem wóz już zrównał się z nimi.
- Prrr.. – konie zatrzymały się, a z pod płachty wyjrzał wyjątkowo chudy, na czarno odziany czarnoksiężnik
- Dlaczego stoisz? – spytał
- A co, mam sobie usiąść. – Jaszczur spojrzał z politowaniem na Wawrzyńca, który próbował przywołać go do opamiętania, szarpiąc za cholewę buta.
- Pyskaty jesteś – zaśpiewał skrzekliwym głosem Voldemort – ale nie takich ptaszków przywoływałem do porządku.
- Radziłbym jednak uważać – powiedział grzecznie Jaszczur.
Od tej chwili wypadki potoczyły się błyskawicznie. W ręku czarnoksiężnika pojawiła się laska z rozcapierzonym końcem w którym tkwił jakiś kryształ. Voldemort warknął krótkie zaklęcie, z kryształu wystrzeliła z gwizdem struga zielonego światła. Błękitem zabłysła osłona, którą Jaszczur był wcześniej już postawił i odbite zaklęcie ugodziło Voldemorta. Czarnoksiężnik zastygł w bezruchu, jako że zaklęcie które rzucił, było dość pospolitym paralizatorem.
- A mówiłem żebyś uważał – mruknął Jaszczur. – Przez te czary krzywdę sobie kiedyś zrobisz.
Ściągnął Voldemorta z wozu i ułożył obok drogi. Czarownik nie mógł mówić, więc tylko wściekle przewracał oczyma.
- No widzisz - kpił wiedźmin. – Mogłeś nas przywitać jak człowiek, zaprosić na wóz. Ale ty nie, zaklęć ci się rzucać zachciało. Teraz sobie poleżysz, pomyślisz, ochłoniesz odrobinkę. Do wieczora ci przejdzie. Ja tymczasem, pożyczę sobie twój wóz. Rozumiesz, przyjaciele mnie trochę wyprzedzili. – Dodał patrząc za uciekającymi pędem chłopkami. Dyrdali na wyprzódki, tylko kurz wzbity łapciami unosił się za nimi.
Wgramolił się na pojazd.
- Aha. Byłbym zapomniał. Masz tu swój kijaszek, żebyś miał się czym podpierać w powrotnej drodze – rzucił laskę, która upadła tuż obok czarnoksiężnika i odjechał, klepnąwszy konie lejcami po zadach.
Voldemort pożegnał wóz wściekłym spojrzeniem. Wiedźmin uśmiechnął się, wiedząc że magik nie mógł zauważyć błękitnego błysku, który zaświecił przez ułamek sekundy gdy dotykał laski.
Wawrzyńca i Łapę wiedźmin znalazł znacznie dalej, śmiertelnie wystraszonych i ukrytych w przydrożnych krzakach. Całą drogę biadali o nieszczęściach, jakie ten Jaszczurowy wygłup sprowadzi na nich i całą wioskę.

Posrebrzona księżycowym światłem ciemność za oknem rozbrzmiewała ćwierkaniem świerszcza. W kątach obszernego strychu chałupy zielarza Antoniego, pachnącego sianem i ziołami, myszy ośmielone ciszą zaczynały swoje harce. Jaszczur leżał na szeleszczącym sienniku. Odpoczywał. Rozkoszował się zapachem świeżej, owsianej słomy, którą wypchano posłanie. Zapach budził w nim niejasne, ale bardzo przyjemne wspomnienie czegoś co było, kiedy jeszcze nie był Jaszczurem. Spod przymkniętych powiek patrzył na mysie harce. Oczy w ciemności same przechodziły na termowizję. Zwierzątka świeciły leciutką zieloną poświatą. Biegały po wybitym deskami klepisku, przysiadały na tylnych łapkach by schrupać jakieś ziarenko lub inny znaleziony smakołyk. Przez otwarte strychowe okno wpadał chwilami ciepły powiew. Myśli płynęły wolno. Wjazd do Końca Świata. Popłoch wywołany pojawieniem się czarnego wozu Voldemorta. Długo Łapa musiał dobijać się do chałupy wioskowego starosty. Wreszcie wyszedł. Siwy, wysoki i prosty jak tyczka. Wysłuchał relacji Łapy, przywitał Jaszczura uściskiem żylastej dłoni i poprosił na wieczerzę, jako że pora była już późna. Jaszczur jedząc ubogi posiłek, uruchomił swój szósty zmysł. Chata starosty promieniowała dobrą aurą sprawiedliwych. Stopniowo zaczął słyszeć strzępki myśli z innych chałup. W jego mózgu powstał przestrzenny szkic wioski złożony z pragnień i uczuć jej mieszkańców. To była dobra wioska, i dobre myśli prawych, ciężko pracujących ludzi. Cieszył się tym uczuciem, to było coś jak ciepły promień słońca na twarzy. Poczuł to po dobrej chwili. To było słabe, ale wyraźnie śliskie i zimne. Pochodziło z przedostatniej chałupy, wiedźmin przypomniał sobie, tam była karczma. Wytężył myśl, ale to było zbyt ulotne jak cień czegoś co zdarzyło się dawno. Aury strzygi nie wyczuł nigdzie. Były wprawdzie jej ślady, ale już wystygłe. Oprócz tego jednak coś w tej wiosce było nie tak.
Ktoś trącił go w ramię. Przed nim z wyciągniętą do powitania ręką stało niesłychanie wielkie chłopisko z równie niesłychanie bujną czarną brodą i włosami po ramiona. Wielka dłoń Antoniego omal nie zmiażdżyła Jaszczurowej ręki w przyjaznym uścisku.
Znachor mieszkał w niewielkiej, lecz schludnej chałupie nieco za wsią, wśród pachnących miodowo łąk. Był to człowiek przepełniony na wskroś dobrocią. Taki dobrotliwy, mądry olbrzym o dziecinnym wprost spojrzeniu jasnych, niebieskich oczu. Wiedźmin dostał u niego cały stryszek na mieszkanie. Jaszczur wykąpał się jeszcze w płynącej niedaleko rzeczce i teraz leżąc, już senny, zastanawiał się nad czymś, co umknęło jego uwadze a co było cały czas na pograniczu. Wreszcie pojął i uśmiechnął się do siebie. Przejeżdżając przez wioskę widział tylko małe dziewczynki i stare baby. Pewnie do mieszkańców dotarła już z gruntu nieprawdziwa legenda o niesłychanej hućliwości wiedźminów.
Na jabłoni za oknem coś zaszeleściło, ktoś zsunął się cicho na ziemię. Jaszczur sprężył mięśnie. Postać za oknem przebiegła podwórko i zniknęła w stodółce. Odprężył się, to była dziewczyna. Pewnie jakaś odważniejsza chciała koniecznie zobaczyć jak wygląda legendarny wiedźmin. Przez chwilę wydawało mu się, że dziewczyna miała ogon.
- Przywidziało mi się - pomyślał. Podłożył ręce pod głowę i zasnął.

Obudził go nieludzki skowyt Antoniego. Świt już bielał za oknem. Zbiegł po schodach. Antoni w małej komórce obok głównej izby pochylał się nad leżącą na posłaniu postacią. Wyglądał jak wielki, bezradny niedźwiedź. Oczy Jaszczura rozszerzyły się ze zdziwienia. Na sienniku leżała ni to dziewczyna, ni to kot, a właściwie hybryda jednego i drugiego. Ciało nadal miało prawie ludzkie kształty, ale porastała je bura kocia sierść. Spod krótkiej koszuliny wystawał gruby, puszysty ogon, na głowie zaś sterczały szpiczaste uszy a żółte, kocie oczy były otwarte i zeszklone.
Jaszczur poszukał tętna na szyi. Było, ale bardzo wolne i słabe.
- Nie pomożemy jej – odezwał się Antoni zdławionym głosem. – Otruła się.
Wiedźmin powąchał stojący obok łóżka gliniany kubek. Znał ten zapach. „Cicha śmierć”, mieszanka wrednych trucizn biologicznych. Działa dość długo, ale bezboleśnie i niesłychanie skutecznie. Nie było odtrutki. Był inny sposób. Roztarł ręce, skupił się i wokół dłoni zapłonęła błękitnawa poświata. Szarpnięciem rozdarł koszulę i zbliżył ręce do ciała dziewczyny. Zalśniły barwy rezonansu, Antoni zastygł oniemiały. Trucizny do krwi wniknęło już dużo. Moc rezonowała z cichym dzwonieniem, rozkładając skomplikowane toksyny do postaci cząstek wody i dwutlenku węgla. Jaszczur wpatrzony z napięciem w migoczące wokół nagiego ciała barwne rozbłyski, nie odrywając dłoni, otarł o koszulę pot spływający na oczy. Dzwonienie weszło o oktawę wyżej, barwy rezonansu przeszły od czerwieni do zieleni i złota. Zaczął naprawiać uszkodzenia spowodowane przez truciznę. Położył dłonie na brzuchu dziewczyny tam gdzie jest wątroba. Barwna aura zajaśniała silnie. Potem przyszła pora na serce, wreszcie ujął w ręce jej głowę. Masował delikatnie palcami skronie, pozwalając przepływać modulowanemu strumieniowi mocy. Oczy dziewczyny odzyskiwały powoli blask. Kocie źrenice zwężały się powoli. Powieki opadły sennie, a pierś uniosła się równym oddechem. Blask wokół Jaszczurowych palców słabł powoli kiedy głaskał delikatnie włosy dziewczyny, modyfikując jej wspomnienia z ostatniego wieczora, by nie obudziła się z bolesnym poczuciem winy i krzywdy. Przekręciła się na bok zwijając w kłębek, jej oddech był cichy i spokojny. Wiedźmin przykrył ją wełnianą derką i Antoniemu dane było dojrzeć przez chwilę ciepły uśmiech na jego pokiereszowanej twarzy.
- Przebyła długą drogę.- Szepnął- Organizm musi wrócić do równowagi. Pozwólmy jej pospać z godzinkę.
Wyszli do kuchni. Jaszczur zamknął cicho drzwi. Blask ognia na palenisku oświetlał czerwienią pociemniałe ściany i zawieszoną ziołami powałę.
-Antoni – odezwał się Jaszczur, wyglądając za okno na podwórze, które pokrywała szarawa mgła. – Przebierz ją póki jeszcze mocno śpi. Zatarłem jej pamięć, więc kiedy się obudzi, potraktuje to wszystko jak sen, ale spostrzeże że jest naga i może się przestraszyć.
Znachor zniknął za drzwiami. Jaszczur nalał sobie mleka z garnka stojącego na kuchni, odkroił z bochna grubą kromę razowego chleba, wyłowił z maselniczki napełnionej wodą kawałek solonego masła i posmarował nim chleb. Antoni tymczasem przebrał w świeżą koszulę śpiącą nadal jak kamień dziewczynę.
- Dziękuję ci – powiedział cicho siadając naprzeciw przy stole. Jaszczur machnął ręką
- Nie ma o czym gadać – powiedział popiwszy chleb mlekiem.
- Jest o czym – uparł się znachor. - Gdyby cię nie było, już by nie żyła.
- Posłuchaj Antoni. Nie to jest ważne, że ją uratowałem. Ważniejsze jest, dlaczego sięgnęła po truciznę i skąd ją u licha miała. Powiedz mi, kim ona właściwie jest.
- To moja siostrzenica. – Antoni podrapał się po ciemieniu co jeszcze bardziej zmierzwiło i tak nastroszone włosy. – Mieszkała w Salem. Ja też tam kiedyś mieszkałem, zanim nie wywalili mnie z uniwerku i z Kręgu. Dlatego wegetuję w tej dziurze i usiłuję leczyć ludzi. Hermiona uczyła się fachu a zdolna była bestyjka. Żeby w wieku czternastu lat uwarzyć eliksir wieloskokowy, oj to trzeba mieć główkę.
- Można się było spodziewać – wtrącił wiedźmin.
- Zakochała się w jakimś chłoptasiu z bogatej rodziny i chciała podszyć się pod jego narzeczoną. Znalazła włos na sukni tamtej, ale pech chciał, że była to kocia sierść.
- Ten eliksir to wyjątkowe świństwo – uzupełnił Jaszczur. - Taka przemiana powoduje trudne do cofnięcia skutki.
- Nieodwracalne – poprawił znachor. – Byliśmy z nią, gdzie tylko się dało, ale wszędzie twierdzili, że już nic się nie da zrobić.
- Dawno to się zdarzyło?
- Dwa lata temu.
- Niedobrze. Najgorszy czas. W organizmie zachodzą zmiany. Modyfikacja się utrwala.
- Mówią, że na to nie ma rady – zasępił się Antoni. – Wstydziła się swojego wyglądu, więc zabraliśmy ją z miasta. Tu też mało komu się pokazuje. Pewnie znowu musieli jej nadokuczać a jest bardzo wrażliwa. Nie chce mi powiedzieć kto. Ale ja kiedyś dopadnę tych chłystków. – Zacisnął wielkie jak głazy, żylaste pięści.
- Niech żyje tolerancja – mruknął ponuro Jaszczur.
- Jesteś czarodziejem? – po chwili milczenia stwierdził bardziej, niż zapytał Znachor. – Musisz zajmować wysoką pozycję?
- Nie należę do Kręgu. Tam siedzą sami skorumpowani debile.
- Za co cię wywalili?
- Nigdy do nich nie należałem, - Jaszczur popił mleka. – Jestem uczniem Kondrwiramusa.
- To ten od afery z kamieniem filozoficznym?- Antoni podrapał się w brodę. – Gadali, że on i jakiś drugi czarodziej utrzymywali, że go wyprodukowali. Podobno to była lipa i za to krąg się ich pozbył.
- Oni naprawdę wyprodukowali ten chędożony kamień – Jaszczur w zamyśleniu rozmazał kroplę mleka po stole. – Ja też brałem w tym udział. Nie powiem, że wynaleźli całkiem sami, bo podparliśmy się manuskryptami ze złotej ery. Ale Kamień był. Nawet śladowa ilość dodana podczas wytopu, zmienia każdy metal w złoto. Przedłuża także życie, choć by uzyskać nieśmiertelność, trzeba by powtarzać dawki co jakieś sto lat. Kondwiramus zażył to mając siedemdziesiąt pięć lat, teraz ma sto czterdzieści i proces starzenia się nie posuwa. Ja też mam trochę więcej niż na to wyglądam.
- Znasz recepturę – oczy Antoniego rozbłysły ciekawością.
- Zdziwisz się jaka jest prosta. – Jaszczur wymienił kilka łatwo dostępnych składników, Antoni spróbował zapisać ołówkiem na desce stołu, ale słowa momentalnie uciekały mu z pamięci.
- Nie trudź się – na pokiereszowaną twarz Jaszczura wypłynął niewinny uśmiech królika, któremu udało się spłatać figla. – To bardzo niebezpieczny wynalazek. Pomyśl władza, jaką daje złoto i wieczne życie. Ludzie stanowczo jeszcze do tego nie dorośli. Kondwiramus założył na recepturę zaklęcie niezapamiętywalności. Taki jego prywatny wkład w historię magii.- Jaszczur uśmiechnął się do swoich myśli. Kiedyś dla czystego dowcipu pozakładali na swoje imiona zaklęcie. Kondwiramus, Astrogarus i on. Akurat do chałupy przyszedł poborca podatkowy. Wpadł w przerażenie, kiedy wciąż wylatywały mu z pamięci imiona, które cierpliwie powtarzali dwaj dobrotliwie wyglądający starcy. Wreszcie Kondwiramus zaproponował słodkim głosem, zupełnie już skołowanemu urzędnikowi, ziółka na sklerozę. Urzędnik wrzasnął „Panowie czarodzieje, co wy mi robicie” – i uciekł z krzykiem a dwaj dobrotliwie wyglądający dziaduniowie zaśmiewali się do łez. - Dlatego tylko my trzej znamy recepturę, choć możemy mówić o niej na głos i każdemu. Żebyś wiedział jak wściekły się te bubki z Kręgu, kiedy Kondwiramus wraz z Astrogarusem przedstawili im recepturę a oni nie mogli jej użyć.
- A jeśli dorwą któregoś z was i spróbują torturami wydusić zdjęcie zaklęcia? To w końcu bardzo do nich podobne.
- Nie zaryzykują – Jaszczur uśmiechnął się krzywo - Każdy z nas wie o kręgu, powiedzmy, trochę za dużo. A Kondwiramus – Gdybyś go spotkał, pewnie powiedziałbyś, że to stary dobrotliwy zielarz i to po części prawda. Ale wież mi, jest dla tych bubków gorszy od najgorszego koszmaru. To najpotężniejszy czarodziej tego wymiaru.

- Dajcie no babciu ten koszyk – zagadnął mijając drobniutką, pokręcona jak precelek babulinkę, taszczącą wielką plecionkę przykrytą gałganem. Ze środka wystawała gęsia szyja.- Pomogę wam trochę.
- Wyście są ten wiedżmak, co to go na strzygę najęli? – spytała babka, poprawiając szarą wełnianą chustę. Postawiła kosz na ziemi i zlustrowała go bez pośpiechu uważnym spojrzeniem – Grzeczniście – skwitowała, – Ale powiadają, że jak się czegoś po wiedżmaku dotknie to można, bez obrazy dla was, sparszywieć.
- Zaręczam wam babciu, że to bajka – Jaszczur podniósł z ziemi kosz, gęsi widocznie to się nie podobało bo syknęła ostrzegawczo. – Tak samo jak to, że jesteśmy, jakoby, bardzo chutliwi na dziewczęta. Skąd w ogóle żeście wzięli takie bzdury?
Babka chwilę dreptała w milczeniu.
- Na Zarowiu, no wiecie tam widać – powiedziała, pokazując pokrzywionym przez reumatyzm palcem skupisko chałup w dolinie – mają taką książkę. Dużą, w czarnej okładce. Ja tam nieuczona i liter nie rozumiem – zastrzegła – ale Wawrzyniec, on chodził dwa lata do gminnej szkółki i pisma rozumie, mówił, że tam pisze jak różnym lichom zaradzić. Tam pisało o utopcach, szyszymorach i o strzygach też.
- No i co w tej księdze o strzygach pisało?
- Ano, że tu ino wiedżmak może zaradzić. – zwróciła na niego wyblakłe, szare, ale jeszcze bystre oczy.

Większość jarmarków na świecie wygląda podobnie. Ten z Końca Świata, też nie wyróżniał się niczym szczególnym. Obszerny, błotnisty plac pełen był straganów, furmanek, beczek i worków. Kwiczały konie i świnie, wszelkiego rodzaju drób gęgał, kwakał i gdakał z każdej możliwej strony. Mimo bardzo wczesnej pory, plac był zatłoczony ludźmi. Przekupki darły się wniebogłosy, babki wrzaskliwie targowały towary, kłócąc się i wzywając chyba wszystkich możliwych bogów. Tylko stary żebrak, beznogi weteran jakiejś wojny, siedział cicho pod płotem, zapatrzony nostalgicznie gdzieś w dal nad karczemnymi chlewikami. Jaszczur wyszperał sestercję i wrzucił do miseczki. Weteran skinął statecznie głową. Zagłębił się między stragany. Właściwie nie miał zamiaru nic kupować, ale cenna była możliwość rozejrzenia się wśród ludzi. Wokół niego zrobił się nagle tłok. Bardzo młody złodziejaszek, złapany za rękę z wiedźminową sakiewką, momentalnie zbielał na widok nieludzkiej twarzy jej właściciela.
- To bardzo nieładnie, przyjacielu, zabierać czyjąś własność bez pytania. - Jaszczur wyjął mu delikatnie sakiewkę ze zdrętwiałej dłoni – Bardzo nieładnie.
Tak szybki, że umykający spojrzeniu cios rzucił złodziejaszkiem o ziemię.
- Głupi był. Może teraz zmądrzeje. - Jaszczur schował sakiewkę za pazuchę, kilku gapiów
obserwujących zajście rozsunęło się z szacunkiem. Sporo czasu minęło, zanim gówniarz zebrał się z błota. Usiadł z jękiem, wypluł z ust breję składającą się z krwi i powybijanych zębów, wysmarkał krew ze złamanego nosa a z niewinnych, chabrowo niebieskich, oczu popłynęły mu wielkie jak grochy, całkiem dziecinne łzy. Zebrał się z trudem i poszedł chwiejnie za stajnie.
Jaszczur zdążył obejść cały jarmark. Słońce zaczynało już dobrze przygrzewać. Poprawił słomiany kapelusz w którym, prawdę mówiąc, wyglądał idiotycznie a który kupił tylko dlatego, że dziewczyna która handlowała słomianymi wyrobami, miała niesamowicie zielone oczy. Zaczął przepychać się przez ciżbę w kierunku zielarskiego straganu. Po drodze porozmawiał chwilę z brzydką dziewczyną, sprzedającą wprost z beczki kiszone ogórki. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i za dobre słowo dała mu wielki, doskonale ukiszony ogórek.
Antoni zakrył dłonią usta by stłumić śmiech. Jaszczur stanął przy jego straganie w swojej czarnej, nabijanej ćwiekami kurtce, żółtym słomianym kapeluszu na głowie i z nadgryzionym, wielkim ogórasem w ręce. Stragan zielarza składał się ze stołu zastawionego słoiczkami i dzbankami, oraz poziomej żerdki wspartej na kilku patykach z której zwisały pęczki ziół. Jakaś schylona babulinka skarżyła się znachorowi jękliwie na bule i rwanie w boku, racząc go przy okazji opowieścią o wrednej synowej. W pewnej chwili przerwała wpół słowa. Na jarmarku wszczął się jakiś ruch. Ludzie rozstępowali się robiąc szeroką drogę, którą kroczył czarno odziany jegomość z kijem w ręku. Nastała niesamowita cisza. A w tej ciszy wionęło podawane z ust do ust jedno słowo. Voldemort.
- Broń się – warknął czarnoksiężnik, stając kilka kroków od wiedźmina i trzymając laskę w wyciągniętej przed siebie dłoni. – Jeśli oczywiście potrafisz.
- Może byśmy to jednak przedyskutowali? – Jaszczur stał nadal niedbale oparty o stragan z ziołami. Zaciekawieni ludzie utworzyli wokół nich szeroki krąg.
- Na twoim miejscu zacząłbym się modlić – powiedział Voldemort, nieco wyprowadzony z równowagi – zaraz umrzesz.
- Nie. – Jaszczur zjadł ostatni kęs ogórka i oblizał palce – Masz zablokowaną laskę, a słyszałem, że bez niej nie potrafisz nawet się podetrzeć.
Voldemort poczerwieniał na twarzy. Wykrzyczał krótkie, zresztą jak najbardziej zabronione zaklęcie, zwane Mortate, które sprowadzało natychmiastową śmierć. Nagle pobladł wytrzeszczając oczy, bo laska rozbłysła nieziemskim zielonym blaskiem, powietrze jęknęło złowrogo a jęk przechodził po oktawach w górę, aż do niemożliwego pisku.
- Na ziemię - wrzasnął Jaszczur.
Złożył palce w znak. Powietrze zadrgało jak woda w którą wrzucono kamień. Fala rozeszła się powalając ludzi. Chwilę potem laska w rękach Voldemorta eksplodowała z niesamowitym hukiem. Ognisty podmuch rozszedł się nad placem, rozwalając stragany i przewracając wozy. Uderzenie dosięgło wiedźmina tuż przy ziemi. Spadło na niego niebo, potem była ciemność. Nie czuł, że przetoczył się jak piłka kilkanaście łokci i wyrżnął w przewrócony wóz.
Ocknął się z wrażeniem że ktoś chce go utopić, ale to tylko Antoni polewał go obficie wodą z drewnianego cebra. Otworzył oczy. Otaczały go zarośnięte z reguły szczerbate gęby chłopów. Uśmiechnięte gęby. Spojrzał wokół. Plac jarmarczny wyglądał jak po przejściu tajfunu, a nieopodal w niewielkim zagłębieniu uczynionym przez eksplozję, dymiły szare od kurzu buty Voldemorta. Podniósł walający się po ziemi słomiany strzęp.
- Skurwysyn. Popsuł mi nowy kapelusz. – powiedział ku ogólnej radości zgromadzonych wokół wieśniaków.

Jaszczur pomacał się po głowie i skrzywił z niesmakiem. Na ciemieniu wyrósł pokaźny guz, który na dodatek bolał jak trzeba.
- Musiałeś o coś przywalić podczas upadku. – Antoni przyłożył mu na bolące miejsce szmatkę zmoczoną w zimnej wodzie. – Co to właściwie było, bo łupnęło zdrowo?
- To laska Aarona. Bardzo silny artefakt z poprzedniej ery. Stworzony bodaj przez Erasmusa Wielkiego, niestety dostał się w niepowołane ręce. Skażony, stał się niesamowicie niebezpieczny. Wszędzie piszą, że zaginął parę wieków temu a tu patrz, odnalazł się i to gdzie.
- Ano na naszym „Końcu Świata”.
- Tak właściwie, to skąd żeście wytrzasnęli tego pajaca?
- Łatwo ci mówić – obruszył się Antoni. – Pajaca. On tu całą okolicę w strachu trzymał. Jest na Rozłogach, koło Koziej Wólki wieża. Niedobre to miejsce. Czas się go nie ima. Był tu kiedyś taki młodzik z miasteczka, co w Hogwarcie studiował. Powiadają że założył się z kumplami, że prześpi noc w wieży. Przespał a kiedy rankiem przyjechał do domu, kazał się lordem Voldemortem tytułować. Tych, co się zaczęli z niego śmiać z miejsca pozabijał. Musiało mu się coś owej nocy przydarzyć. Potem zaczęli znikać ludzie, to i strach padł na okolicę.
- Mówisz Antoni, że mieszkał w wieży ? – Jaszczur podrapał się w głowę i syknął bo uraził się w guza. – Trzeba się tam będzie sposobniejszym czasem przejść.

Bolało. I to bolało jak jasna cholera. Każdy nerw odzywał się wściekłym rwaniem. Ciało buntowało się przeciw następstwom mutacji każdą żywą komórką. Jaszczur pożałował, że przestał popijać wywar łagodzący nieco przebieg ataków. Spróbował przeczołgać się do torby gdzie miał eliksir. Napięte skurczem do granic możliwości mięśnie odmówiły jednak posłuszeństwa. Zwinięty w kłębek wcisnął twarz w poduszkę. W ciszę nocną wdarł się stłumiony, przeciągły skowyt. Atak przyszedł późno i był ciężki. Krew zamieniała się w płynny ogień, szczękościsk mało nie kruszył zębów, do tego dostał jeszcze drgawek i trząsł się jak potępieniec. Zaskowyczał jeszcze raz mimo woli.
Drewniane schody zaskrzypiały cicho pod bosymi stopami. Na strych weszła Hermiona. Jej kocie oczy błysnęły fosforyczną zielenią. Zawahała się chwilę a jej ogon wystający z pod sięgającej zaledwie połowy ud koszuli, drgnął kilka razy niepewnie.
- Co się wam stało – spytała kładąc dłoń na jego czole. – Może obudzić wuja?
- Flaszka- przekazał Jaszczur telepatycznie, bo przez zaciśnięte szczęki słowa nie chciały przechodzić. – Zielona flaszka w torbie. Daj mi ją.
Dziewczyna odskoczyła przestraszona, ale posłusznie wyszperała flaszkę. Przystawiła mu do ust. Szkło zadzwoniło nieprzyjemnie o zęby. Pociągnął kilka łyków niedobrej, słonej cieczy. Podziękował mrugnięciem oczu. Szczękościsk nie pozwalał nadal mówić. Dziewczyna przyniosła z dołu mokry, lniany ręcznik i przyłożyła mu do czoła. Ból powoli odchodził, puszczały też napięte do granic wytrzymałości mięśnie. Wiedźmin z cichym jękiem wyprostował skulone ciało, Hermiona mokrym ręcznikiem otarła jego spoconą twarz.
- Dziękuję – wychrypiał nie swoim głosem.
- Może jednak obudzić Antoniego – zapytała jeszcze raz.
- Nie trzeba. Już mi lepiej. Do rana będę jak nowy – spróbował się uśmiechnąć, ale zmaltretowane mięśnie twarzy odmówiły posłuszeństwa. – Możesz już iść.
- Posiedzę przy was jeszcze chwilę. – powiedziała.
- Jesteś telepatą? – odezwała się po chwili milczenia.
- Jestem, ale dość lichym. Muszę dotykać kogoś, żeby móc mu coś przekazać.
- Możesz odbierać myśl? Słyszałam, że można w ten sposób rozmawiać. – pytała zaciekawiona. - Czy ja czasem was nie męczę? – zreflektowała się.
- Nie Hermiono. Już mi lepiej. – usiadł z westchnieniem na posłaniu.
- Skąd wiesz jak mam na imię?
- W końcu jestem telepatą. Pozwól, pokażę ci. – położył ręce na jej głowie, jedną na czole, drugą na potylicy.
- Jestem Jaszczur - usłyszała gdzieś wewnątrz swego mózgu – możesz mi mówić tak jak wszyscy.
- Niesamowite – szepnęła.
- Nie mów, wystarczy że pomyślisz – Jaszczur odezwał się wewnątrz niej.
- Opowiedz mi o sobie – poprosiła w myśli i aż zdziwiła się swojej odwadze.
- Dobrze.
Popłynęły obrazy. Obrazy tworzyły opowieść. Najpierw te mroczne. Płonące miasta, wojowników, przerażonych ludzi. Wreszcie te dobre i ciepłe. Chatka nad górskim jeziorem, mistrz Kondwiramus, słońce nad horyzontem o świcie, ciepły ogień i droga, na koniec - wzorzec. I zrozumiała zdziwiona, że wie już wszystko o tym człowieku o oszpeconej twarzy. Wojowniku i czarodzieju
- Teraz twoja kolej. – usłyszała w swojej głowie i poczuła tam coś w rodzaju miękkiego dotyku. – Nie obawiaj się.
Obrazy znów popłynęły, tylko że w drugą stronę. Pogodne i słoneczne, przysłaniane obłokami małych dziewczęcych trosk. Przygoda z eliksirem, trochę wstydu i zawiedzione nadzieje. Paru wrednych uprzykrzających życie wyrostków. Na szczęście nie było tam już nic o truciźnie. Wiedźmin zdjął ręce. Hermiona siedziała jeszcze chwilę oszołomiona wrażeniami.
- To było niesamowite – szepnęła. Siedziała na brzegu posłania, Bawiła się puszystym końcem ogona. Widać było, że nie chce jeszcze odchodzić.
- Posłuchaj Hermiono, bardzo ci doskwiera że jesteś po części kotem?
- Dokuczają mi te wiejskie głupki – spochmurniała. – Wiem, co sobie myślisz: „Głupia dziewucha, sama sobie winna”
- Nie wcale tak nie myślę – Jaszczur uśmiechnął się ciepło. – Myślę sobie „ Mądra dziewczyna, która kiedyś po prostu za bardzo kochała kogoś, kto tego nie był wart”.
- Teraz nikt mnie już nie pokocha. – Kocie oczy Hermiony zwilgotniały.
- Dlaczego?
- Bo jestem brzydka - nadąsała się.
- Nie Hermiono. Nie jesteś brzydka. Jesteś inna. Masz mięciutkie futro, pewnie wielu chciałoby się do ciebie przytulić, piękne złote oczy, no i te śmieszne, szpiczaste uszki. – poczochrał jej grzywkę. – Nie wspomnę, że te twoje oczy widzą tak jak moje w ciemności. A wierz mi, wielu poważnych czarodziejów strawiło lata nad tym, żeby te możliwości przenieść na ludzi. Jestem pewny, że z tym ciałem jesteś niesamowicie szybka i zwinna, właśnie jak kot. No i powiedz mi, kiedy ostatnio chorowałaś.
- Nie pamiętam.
- No widzisz?
- Nigdy tak o tym wszystkim nie myślałam.
- Wiesz, co Hermiono, spowodować żebyś stała się na powrót tylko dziewczyną, jest już niemożliwe. Ale myślę, że mógłbym sprawić, żebyś stała się zmiennopostaciowa.
- Mogłabym wtedy stawać się dziewczyną lub kotem? Naprawdę mógłbyś to zrobić? -W głosie dziewczyny zabrzmiała nadzieja.
- Mogłabyś też przyjmować taką postać jak teraz. Ale na razie nie chciałbym robić ci za dużych nadziei. Sporo czasu minęło. Nie wiem na ile twoje ciało pamięta, jakie było kiedyś. – podrapał się za uchem. – Gdybyś trafiła do mnie od razu, to było by proste. A teraz trzeba będzie stosować eliksiry przypominające. Oczywiście, jeśli ciało coś w ogóle pamięta. Tak czy inaczej będę cię musiał zbadać, jeśli oczywiście pozwolisz.
- Dlaczego nie przywrócisz sobie dawnego wyglądu? Przecież kiedyś byłeś normalnym człowiekiem.
- Mnie zmieniono mutagenem, i moje ciało nie zachowało pamięci.
- Będzie bolało? – spytała
- Dlaczego?
- Ostatnio, kiedy mnie czarodzieje na Czarcim Zębie badali, wycięli mi kawałek skóry. – odsłoniła wyżej koszulę. Po zewnętrznej stronie uda bieliła się szeroka na trzy palce blizna.
- Barbarzyńcy – warknął Jaszczur. Przykrył bliznę dłonią, zasyczała cichutko moc.

Srebrny miecz wiedźmiński nie jest wykonany z czystego srebra, jak głoszą legendy. Wprawdzie metal ten skutecznie neutralizuje wszystko co pochodzi z czarnej magii, ale jest zbyt miękki. Tak wykonana klinga była by pewnie skuteczna, ale tylko do pierwszego ciosu. Brzeszczot szczerbiłby się w zetknięciu z jakąkolwiek kością potwora. Nie jest też prawdą, że miecz otacza magiczna aura, która chroni metal. Trzeba było długich lat doświadczeń by stworzyć materiał, który łączy magiczne właściwości srebra z twardością stali. Wreszcie pięć wieków temu alchemicy z południa stworzyli błękitny metal. Stop o niezwykłej wytrzymałości i właściwościach magicznych, składający się ze srebra, dwimerytu i turbinium, nazywany mirtchilem. Mniej zorientowani sądzili nawet, że jest to specjalna odmiana srebra. Receptura stopu wraz z niesłychanie skomplikowaną metodą jego otrzymywania była oczywiście jedną z pilnie strzeżonych tajemnic a umiejętność jego nielicencjonowanej produkcji, jednym z długiego szeregu powodów, dla których zarówno Kondwiramus jak i Jaszczur, byli dla Kręgu wyjątkowo niewygodni.
Wiedżmin popatrzył wzdłuż błękitnego ostrza. Przeciągnął jeszcze raz po ostrzejszym od brzytwy brzeszczocie osełką i na wyrwanym z głowy włosie spróbował jego ostrości. Na dole Antoni z kimś rozmawiał, po chwili na schodach prowadzących na stryszek odezwały się kroki. Przez wąski otwór w podłodze przecisnął bary wysoki młodzian, za nim weszła drobna czarnowłosa dziewczyna.
- My do was panie wiedźmin – odezwał się osiłek
Jaszczur wskazał im, z braku ławy czy choćby zydla, miejsce na skrzyni ze zbożem. Sam usiadł na ramie otwartego okna, przybyli musieli patrzeć na niego pod słońce. Właściwie mógł zakończyć misję już w tej chwili. Miecz stał oparty w zasięgu ręki, uśmiechając się w smudze światła jasną klingą.
- Słyszałem, że starostwo wynajęło was żebyście zlikwidowali strzygę, - ciągnął młodzian, Jaszczur potwierdził niedbałym skinieniem – Co byście powiedzieli gdybym ja wam zapłacił trzy razy tyle za to, że się wyniesiecie i dacie strzydze spokój.- Jaszczur znów zrobił nieokreślony gest głową. Osiłek, który widać nie grzeszył nadmiarem intelektu znów wziął to za przyzwolenie. – No wiecie, nie musielibyście szukać strzygi po lasach. Na słowo dane kmiotkom też możecie splunąć. Weźmiecie sakiewkę i wyniesiecie się o świcie. Wy będziecie zadowoleni, ja będę zadowolony. Łatwy pieniądz to dobry pieniądz. Prawda?
- Niby tak- mruknął Jaszczur uśmiechając się dość paskudnie. – Pozostają tylko dwa pytania. Po pierwsze, co ty z tego będziesz miał? Nie chcesz mi chyba wmówić, że bronisz ginących gatunków. Choć tu odpowiedź jest dość prosta.
W oczach młodzieńca pojawiła się niepewność.
– Po drugie, po co mam ganiać strzygę po lasach, kiedy mam ją tu, na wyciągnięcie ręki.
Mężczyzna zaatakował wyciągając przed siebie nóż. Mimo niesamowitej siły był dużo za wolny. Jaszczur płynnym, niemal eleganckim ruchem wpakował mu jego własny kozik pod wątrobę. Przeciwnik zachwiał się i upadł na podłogę. W jego szeroko rozwartych jasnoniebieskich oczach, oprócz bólu, pojawiło się bezgraniczne zdumienie. Zanim zdążył dotknąć podłogi, wiedźmin trzymał już w dłoni miecz i zasłaniał się nim przed strzygą. Ta jednak nie zaatakowała. Przypadła do ciała chłopaka. Srebrna klinga zawadziła delikatnie o jej ramię co spowodowało błyskawiczną przemianę. Na wyszorowanych deskach klęczało teraz monstrum będące koszmarną wariacją na temat ciała kobiety. Twarz zyskała dwie pary krwiście czerwonych rogów, źrenice zmalały do pionowych szparek, nad dolną wargą pojawiły się szpiczaste długie kły. Wzdłuż kręgosłupa przez sukienkę wyrosły rzędy kolców. Tylko czarne włosy pozostały tak samo puszyste. Wiedźmin stanął w pozycji by wyprowadzić czyste cięcie na jej odsłoniętą szyję. Strzyga podniosła na niego oczy. Były pełne błagania. Zawahał się. Poczuł to. Coś, co różniło tę która przed nim klęczała od wszystkich strzyg, które zabił do tej pory. Nad całe to bagno zła, które tworzyło strzygę, wybijała się jak gwiazda gorąca iskra miłości.
- Proszę, uratuj go – powiedziała bardzo powoli. Zmieniona krtań i usta uniemożliwiały poprawną artykulację. – Wiem że jesteś czarodziejem.
Na schodach rozległ się tupot. Antoni zwabiony hałasem, wtłoczył swoje wielkie ciało na stryszek. Jaszczur uspokoił go gestem dłoni. Przez chwilę czuł pokusę by poddać się instynktowi. Jedno cięcie i po wszystkim. Ale wiedział również, że te oczy potwornie zmienione a jednak tak bardzo ludzkie będą w nim tkwić do końca. Przez chwilę wpatrywał się w twarz strzygi, wreszcie z westchnieniem opuścił ostrze.
- Ulecz go – poprosiła jeszcze raz. – On jest niewinny. Chciał mnie ocalić.
Osiłek był nieprzytomny i oddychał z trudem. Jaszczur wyszarpnął nóż po czym wsadził w ranę dwa palce. Zaskwierczało a w powietrzu rozniósł się zapach ozonu i przypalonego mięsa.

Dziewczyna będąca po części kotem kończyła bandażować oparzone srebrem do żywego mięsa ramię strzygi. Ta, nadal w swej naturalnej, rogatej postaci uśmiechnęła się do niej. Jakimś cudem, mimo kłów wystających ponad dolną wargę, uśmiech nie wyszedł wcale drapieżnie. Hermiona zawiązała koniec bandaża, przygładziła go palcami i usadowiła się obok Jaszczura na sienniku. Mieszowór, nie wiedzieć czemu, przezywany powszechnie Pierdziworem, pomacał się jeszcze raz z niedowierzaniem po brzuchu tam gdzie w koszuli była dziura od noża. Na ciele nie pozostała nawet blizna. Wszyscy łącznie z Antonim wpatrywali się w Jaszczura, który kartkował pokaźnych rozmiarów księgę. Zatrzymał się na którejś stronie i czytał mrucząc półgłosem.
- Wiedziałem, że gdzieś to mam – powiedział wreszcie – słuchajcie: Wbrew potocznym opiniom – przeczytał - strzygę można odczarować. Można też sprawić, aby strzyga przestała wysysać aurę i mogła odżywiać się zwyczajnie. W tym celu używa się eliksiru ochronnego. Na czas jego zażywania, strzyga pozostaje przy świadomości.
- Więc w czym problem – odezwał się Mieszowor.
Jaszczur westchnął odkładając księgę.
- Są i to nawet dwa – powiedział – Żeby odczarować strzygę trzeba mieć tego, kto rzucił urok, a do eliksiru ochronnego potrzebna jest krew jednorożca.
Hermiona bawiąca się swoim zwyczajem puszystym końcem swego ogona podniosła wzrok zaciekawiona.
- Swoją drogą – dodał wiedźmin – ciekaw jestem jak w tej postaci zachowujesz pełną świadomość. Przecież to praktycznie niemożliwe
- Sama nie wiem. – strzyga wzruszyła ramionami, – Kiedy poznałam Mieszowora, bardzo się bałam żeby nie zrobić mu krzywdy. Potem zauważyłam, że zaczynam pamiętać co się działo podczas metamorfozy, wreszcie mogłam nad tym na tyle panować, żeby nie atakować ludzi. Starałam się pościć jak najdłużej a kiedy przychodziła przemiana, atakowałam tylko zwierzęta.
- Dobrze – Jaszczur podrapał się po głowie. – Muszę to wszystko przemyśleć. Przyjdźcie jutro pod wieczór. Monika – dodał pod adresem strzygi. – Zrób coś z sobą, tak nie możesz stąd wyjść.
- Prawda – powiedziała, powietrze wokół niej zamigotało i naprzeciw wiedźmina stała ładna, niewysoka dziewczyna.
Przed domem odciągnęła go na bok. Jej dłoń była chłodna i delikatna.
- Jaszczur – powiedziała patrząc mu prosto w oczy – Wiem że jesteś dobrym człowiekiem. Ja nie mogę już tak żyć. Jeśli nie będzie już żadnej szansy, zabijesz mnie. Tylko proszę, tak bym nie cierpiała. Obiecujesz?
Wiedźmin poczuł silny uścisk delikatnych palców. Bardzo powoli skinął głową.

Jaszczur od paru minut usiłował wytłumaczyć Hermionie, na czym polega badanie za pomocą rezonansu energetycznego. Ale najwyraźniej jego gadanie nie przekonywało dziewczyny.
Hermiona siedziała na brzegu swojego posłania i widać było, że się jednak boi.
- Co ja się zresztą będę – powiedział wreszcie. – Sama zobacz.
Zatarł ręce i powoli je rozsunął. Pomiędzy dłońmi świeciło słabym błękitem pasmo mocy. Wiedźmin kiwnął zachęcająco głową. Dziewczyna dotknęła pasma. Zabrzęczało i rozbłysło kolorami tęczy.
- No i co?
- To jest fajne – uśmiechnęła się zaskoczona. – Tylko trochę łaskocze.
- No to chodź tu wreszcie uparciuchu.
Ściągnęła koszulę i naga stanęła na środku komórki. Jaszczur zbliżył dłonie do jej ciała. Pasmo mocy przenikało barwiąc się na różne kolory, powietrze wypełnił cichy brzęk. Dla Wiedźmina cały świat skurczył się do rozmiaru mikrokosmosu ciała dziewczyny. Czytał w galaktykach skomplikowanych wiązań chemicznych skutki działania eliksiru utrwalone kilkoma latami burzliwego dojrzewania. Przesuwając ręce wzdłuż ciała, widział kolejne żywe, funkcjonujące organy. Sploty mięśni żył i nerwów. Hermiona zaczęła cicho chichotać. Moc łaskotała delikatnie przechodząc przez skórę. Wreszcie brzęk ustał.
- Chyba będę mógł ci pomóc.
Dziewczyna zastygła oszołomiona, dopadła go w dwu krokach i uścisnęła bardzo mocno. Była ciepła, pachniała wygrzanym kotem i czymś jeszcze, czego Jaszczur nie mógł sobie przypomnieć. Ale było to przyjemne. Płakała ze szczęścia na jego ramieniu, a on nieco zażenowany głaskał kocie futro na jej plecach.

- Antoni.
- Tak Jaszczur – zielarz uniósł głowę znad moździerza w którym ucierał jakieś zioła.
- Badałem dziś Herminę. Mogę jej przywrócić dawny wygląd.
- Posłuchaj, nie mam wiele, ale jakoś ci się odpłacę.
- Nie o to chodzi. Przemiany, których zamierzam użyć są niebezpieczne.
- Ale w jaki sposób chcesz to zrobić? Czarodzieje mówili, że tych zmian nie da się już cofnąć.
- Cofnąć się nie da, ale można spróbować je obejść.
- Jak chcesz to zrobić? – Antoni oparł łokcie na stole.
- Eliksirem przypominającym wzmocnię pamięć komórkową, postaram się zneutralizować działanie tamtego eliksiru, a na koniec przemienię ją w animaga. W ten sposób będzie mogła przybierać postać dziewczyny, lub tego czym jest teraz, a może jak wszystko pójdzie wyjątkowo dobrze, także kota.
- To brzmi rozsądnie – zielarz wpatrzył się w płomień kaganka.
- Problem w tym, że przemiany w animaga nigdy nie przeprowadzałem. Ba, z tego co wiem nie próbował tego nikt co najmniej od stu lat. Jest to przemiana zakazana przez krąg. Poza tym, ostatnich dwóch którzy tego próbowali, rozsmarowało po wnętrzu wieży tak, że nie wiadomo było które podroby do kogo należą. A już z tego co wiem, nikt nie próbował używać na raz Neutralizatora i Wielkiej Przemiany.
- Ty jednak chcesz to zrobić?
- Posłuchaj Antoni. Znam bardzo silne zaklęcia ochronne, poza tym zwolnię czas, żeby można było nad wszystkim panować. To powinno się udać. Mówię ci to wszystko bo istnieje jednak odrobina ryzyka, ale z drugiej strony ona cierpi. Chciała by być normalna, podobać się, mieć przyjaciół.
- Nie ma innego sposobu?
- Obawiam się że nie.
- Rozmawiałeś z Hermioną?
- Ona tego bardzo chce. Zresztą sam wiesz.
Antoni począł skubać w zamyśleniu brodę. W wieczornej ciszy słychać było jedynie pstrykanie knota w kaganku.
- Przysięgniesz że zrobisz wszystko żeby nic jej się nie stało? Zrozum ja mam tylko ją.
Wiedźmin skinął głową.

Powietrze w otwartej na oścież kuźni było gorące, Wiedźmin odlał się do kadzi z wodą, teraz stał od dłuższej chwili oparty o wrota. Przyglądał się krytycznym okiem wysiłkom kowala.
- W zasadzie to popełniasz podstawowy błąd – odezwał się, kiedy Mieszowór przestał walić zapamiętale młotem w sztabę żelaza. – Za słabo rozgrzewasz metal. Wiem, że jesteś silny i możesz tak walić ile wlezie, ale w wyrobie powstają mikropęknięcia.
- Znasz się na kowalstwie?
- Raczej na płatnerstwie, ale to prawie to samo. Pozwól, pokażę ci.
Wsadził sztabę do ogniska i począł dymać miechem. Żelazo zrobiło się najpierw pomarańczowe, wreszcie żółte i zaczęło pryskać iskrami. Ujął je w kleszcze, położył na kowadle i wprawnymi, celnymi uderzeniami począł kształtować lemiesz. Powtórzył czynność kilkakrotnie wreszcie zahartował gotowy wyrób.
- Widzisz - powiedział pokazując Mieszoworowi – Zajęło mi prawie o połowę mniej czasu. Jeśli chcesz to kiedyś nauczę cię jeszcze kilku trików.
- Z miłą chęcią.
- Dobra. Ale ja nie z tym. Pakuj manatki, ruszamy na Jednorożca.
- Przecież one wyginęły wieki temu!
- Spokojna twoja głowa. W każdym razie bądźcie rano u mnie. Obydwoje.
- Jaszczur. Zaczekaj.
- Tak?
- Dlaczego naszczałeś do kadzi?
- Nie wiesz? Żelazo hartowane w szczynie ma twardszą powierzchnię.

Teren opadał coraz bardziej i robił się podmokły. Porosła mchem ziemia, uginała się i strzykała wodą. Wokół bzyczała chmara natrętnych komarów. Słabo widoczna ścieżka doprowadziła ich nad brzeg sporego bagiennego oczka. Woda była ciemna i mulista.
- To złe miejsce – mruknął Mieszowór. – Jak nic są tu utopce.
- Może i są – skwitował Jaszczur obserwując małą dwimerytową wskazówkę wiszącą na nici która dotąd pokazywała drogę a teraz wyczyniała dzikie harce. – Ale jest też i nasz teleport.
- Gdzie?
- Musi być że na wyspie.
- Przecie tam nie ma żadnej wyspy – osiłek podrapał się w głowę. – Przecie, o, drugi brzeg dobrze widać.
- To iluzja. Jak ci już mówiłem, teleporty to dość precyzyjne ustrojstwo, więc żeby nie dobierali się do nich różni narwańcy, chroni się je iluzją.
- Chcesz mi wmówić, że tu nie ma tego śmierdzącego bajora?
- Jest, a i owszem. Nawet możesz się w nim utopić – odparł spokojnie wiedźmin. – Ale jest na nim wysepka, a na niej nasz teleport.
- Ktoś gadał w karczmie – odezwała się Monika – że widział gdzieś na bagnach basztę. Zaskoczyła go burza, było już ciemno, w pewnej chwili w świetle błyskawicy zobaczył kamienną budowlę, potem już nic tam nie było.
- Możliwe. – Jaszczur poskrobał się za uchem. – To musi być bardzo stara iluzja. One czasem przepuszczają przy szybkiej zmianie światła. Musimy znaleźć ścieżkę. Pewnie jest jakoś oznaczona. Wypatrujcie wszystkiego, co wyda wam się nie na miejscu.
Jeśli wiedziało się czego szukać, można było zauważyć, że środek jeziora nie jest naturalny. Wprawdzie brzeg oczka był zarośnięty nieregularnie trzcinami, to już kawałek dalej mozaika malowniczo porośniętych mchem, zatopionych w moczarze pni i gałęzi powtarzała się co kilkaset kroków. Czarodziej który ją zakładał wyraźnie robił to w pośpiechu albo się nie przykładał.
- Zaczekajcie. Chyba coś znalazłam – Monika wskazała na przybrzeżne trzciny. Chwiały się lekko na wietrze, ale jeśli się dokładniej przyjrzeć, niewielka kępka reagowała na podmuchy jakby o mgnienie oka wolniej. Jaszczur wszedł w kępkę i zniknął. Nie zasłoniły go trzciny. W jednej chwili był, powietrze zamigotało i w następnej była tam już tylko pustka zamglonego powietrza.
- Chodźcie, jest grobla – wychylił się z za iluzji. Z zewnątrz wyglądało to tak jakby jego twarz wisiała w powietrzu nad wierzchołkami trzcin – No, co się gapicie.
Monika pierwsza wstąpiła w iluzję, na chwile powietrze przed nią się zamgliło i zniknął obraz drugiego brzegu. Pojawiła się wyspa ze stojącymi na niej kamiennymi budowlami i utwardzona grobla. Las wokół moczaru zdawał się falować przesłonięty lekką, fluoryzującą niebiesko mgiełką.
- No to znaleźliśmy – skwitował wiedźmin.

Teleport był jednym z tych najbardziej wiekowych, które budowały istoty starsze nawet od elfów w czasach złotej ery. Wielki krąg z ociosanych odpowiednio głazów rudy dwimerytowej miał za zadanie kumulować energię, w jego centrum mieściła się wieża z czarnych bazaltowych głazów. Jej dach stanowiło zwierciadło z czystego srebra ze sterczącym ze środka emitorem z turbinium. Drugie takie samo znajdowało się w podziemiu.
- Że też to się jeszcze uchowało – zdziwił się Mieszowór – przecież teraz kradną wszystko oprócz gorącego żelaza.
- Jak chcesz to możesz spróbować – Jaszczur uśmiechnął się nieładnie. – Zobaczysz, co się wtedy stanie. Ten krąg jest tak naładowany – wskazał na głazy, po których pełzała cieniutka siateczka wyładowań, – że gdybyś zmienił, choć odrobinę położenie tych zwierciadeł, wyleciałbyś wraz z wyspą prosto do samego diabła.
Wewnątrz baszty walały się naniesione przez wiatr liście i drobne gałązki, tynk odpadał ze ścian, a powietrze cuchnęło grzybem. Na środku, pod kopułą wznosiło się niewielkie podwyższenie z wyrytą pięcioramienną gwiazdą. Wstąpili na nie we trójkę, emitor nad ich głowami rozjarzył się błękitnym blaskiem, pojawiło się wrażenie jakby coś szarpnęło ich silnie do góry i wylądowali twardo na kamiennej posadzce.
Znajdowali się w dużej okrągłej sali, w ścianach której było wiele prostokątnych nisz, takich jak ta z której właśnie wyszli. Na podłodze każdej oprócz pięcioramiennej gwiazdy widniały znaki w starszej mowie. Sala nie miała żadnych drzwi, a jedyne jej oświetlenie stanowił snop światła wpadający przez otwór w sklepieniu. Środek sali zajmowało kamienne podwyższenie, nad którym obracało się dziewięć zawieszonych w powietrzu, koncentrycznych kręgów ze smoliście czarnego, pokrytego skomplikowanym ornamentem metalu. Obracały się powoli, każdy we własnej płaszczyźnie, krążąc wokół stanowiącego centrum świetlistego okrucha.
- Gdzie my jesteśmy – spytała Monika.
- To wieża Jaskółki. – odrzekł wiedźmin. – Miejsce gdzie zbiegają się nici wszystkich teleportów, ale też jedyna brama do światów alternatywnych.
- Przecież ta wieża to tylko legenda – zaoponował Mieszowór. – Nigdy jej nie znaleziono.
- Bo ukryta jest nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Nie można jej zobaczyć od zewnątrz.
Jaszczur podszedł do kamiennej konsoli ustawionej naprzeciw bramy. Były na niej wyryte znaki, sześć rzędów po sześć w każdym. Wiedźmin dotknął po kolei siedmiu. Znaki rozbłyskiwały niebiesko a kolejne kręgi ustawiały się w jednej płaszczyźnie. Jaszczur położył rękę na zarysie dłoni pod tablicą znaków, ostatnie dwa kręgi zatrzymały się nie ustawiając jednak w płaszczyźnie a świetlisty okruch eksplodował, napełniając wnętrze wrót płynnym światłem.
- Chodźmy.
Zanurzyli się w blasku. Chwilę trwało wrażenie szybkiego ruchu i znaleźli się na niewielkiej polanie. Musiał tu być wieczór, bo widnokrąg płonął jeszcze zorzami ale wokół ciemność otulała drzewa. Za nimi stał pojedynczy krąg bramy.
- No to jesteśmy – powiedział Jaszczur. – Tu przeczekamy noc.

- Ale gdzie to jest?– spytał Myszowór.
Siedzieli ukryci za dużym wykrotem, a wokół roztaczał się pełen zieleni i cudownych zapachów rajski ogród na chwilę przed wschodem słońca.
- To nie takie proste – tłumaczył Jaszczur. – Odbyliśmy podróż w czasie oraz przestrzeni i przekroczyliśmy coś, co badacze nazywają piątym wymiarem. Więc to może być równie dobrze jakiś inny wszechświat, jak i nasza ziemia, tyle że w innym odgałęzieniu czasoprzestrzeni. Tak naprawdę odległość czy wielkość nie ma znaczenia. Bramą którą tu przybyliśmy była ta mała świecąca iskierka, która wisiała pomiędzy kręgami, reszta to tylko maszyna adresująca.
- Dlaczego ustawiłeś tylko siedem kręgów? – spytała Monika
- Siedem znaków prowadzi zawsze do jakiegoś świata, choć jest kilka takich gdzie nie chcielibyście się zjawić. Prawidłowa kombinacja dziewięciu pozwala wyjść poza czas i przestrzeń. Podobno trafić można tam gdzie przebywa Stwórca. Problem w tym, że błąd w kombinacji otwiera przejście wprost do miejsca zwanego Inferno.

Słońce wyjrzało złotym rąbkiem zza widnokręgu zalewając rajski ogród blaskiem. Pośród świergotu witających dzień ptaków, poczęły się otwierać cudownej piękności kwiaty.
- Są – szepnęła Monika
Z pomiędzy drzew, niespełna pięćdziesiąt kroków od wykrotu, wyszły na polanę dwa jednorożce. Podobne do pary białych koni. Porównanie to było by bardzo krzywdzące. Ich śnieżnobiałe grzywy i ogony lśniły złotawo w promieniach porannego słońca a pojedyncze rogi, wyrastające z czoła skrzyły się niczym żywy diament. Samica i samiec, piękne jak stworzenia złotej ery, pochyliły swe idealne w proporcjach szyje i poczęły skubać trawę.
- Piękne – wyszeptała dziewczyna.
Mieszowór pochylił się nad łożem kuszy, palce oparte na spuście poruszyły się kilka razy. Widać było że mocuje się z sobą. Strzyga dotknęła jego ramienia. Zrozumieli się bez słów. Mieszowór odłożył broń.
- Nie chcę być winna śmierci tego stworzenia. Nie jestem tego warta – powiedziała. – Wybacz Jaszczur.
- Jesteś tego pewna? – spytał Jaszczur. – Wiesz że to jedyna szansa dla ciebie.
- Wiem. Ale tak nie można. Jeśli to co o nich mówią jest prawdą, one muszą istnieć. W nich musi przeżyć dobro, choćby cały świat zwariował. – Strzyga ukryła twarz w dłoniach. – One są samym dobrem, a my co? Przyszliśmy do ich raju by je zabić? Chodźmy stąd. To nie nasz świat.
Poczuła delikatne, ciepłe dotknięcie na swej szyi. Spojrzała w górę nad nią pochylała swój kształtny łeb samica jednorożca.
- Dlaczego? – spytała zdziwiona Monika.
- Wybacz nam – usłyszała wewnątrz swej głowy miękki kobiecy głos. - To była tylko próba.
- Ludzie Rzadko odwiedzają to miejsce – dołączył się drugi, tym razem ciepłym barytonem. – Chcieliśmy sprawdzić …. – samiec potrząsnął głową – nieważne. Jaszczur witaj dawno cię tu już nie było.
- Witajcie przyjaciele – wiedźmin pogłaskał je po szyjach – Też się cieszę .
- Bierz się do tego lancetu – w telepatycznym głosie drgał śmiech – niech mam to za sobą.
- Boisz się.
- A ty Byś się nie bał gdyby za chwilę miał ci upuszczać krwi taki niedowarzony medyk?
- Tylko bez takich. – Jaszczur naciął skórę na nodze jednorożca do podstawionej fiolki ściekło
kilka rubinowych kropel. – Tyle wystarczy.
Dotknął ranki która natychmiast się zabliźniła.

Jednorożce rzadko pozwalają ludziom zbliżyć się do siebie a już niepodobieństwem jest, by pozwoliły się dosiąść. A jednak. Samica postanowiła pokazać strzydze okolicę i uparła się przy tym by Monika ją dosiadła. Teraz galopowały gdzieś przed siebie. Samiec został z mężczyznami. Usiadł w taki śmieszny, bardziej koci niż koński sposób i gawędził z nimi przyjacielsko.
- Co by było gdybym jednak strzelił? – spytał w pewnej chwili Mieszowór. – Przecież mogłem któreś z nich zabić.
- Możesz strzelić w tamto drzewo? – Jaszczur uśmiechnął się tajemniczo.
- Jasne – Mieszowór przygotował kuszę. Brzęknęła cięciwa, Jaszczur wykonał nieznaczny ruch dłonią i strzała eksplodowała w powietrzu.
- Nie mogłem pozwolić na jakiekolwiek ryzyko. To moi przyjaciele, kiedy już uparli się na tę próbę musiałem zrobić wszystko, by nie istniało żadne ryzyko. Wybacz ale rzuciłem wcześniej na twoje strzały odpowiednie zaklęcie. Krew jednorożca posiada niesamowitą moc. Neutralizuje czarną magię, nawet przedłuża życie, ale kto go zabije staje się przeklęty, zawieszony między światami nie żyje ani nie może umrzeć. To prawie inferno. Tylko one same mogą darować ten dar. Bez niego nie mógłbym pomóc Monice, a ona nie chce dłużej tak żyć.
- Widzisz – odezwał się jednorożec. – Gdybyś strzelił, tak naprawdę zabiłbyś Monikę.

Hermiona skrzywiła się z niesmakiem. Płyn w kociołku był zgniłozielony i cuchnął siarką. Jaszczur zdjął naczynie z ognia i przecedził jego zawartość, następnie przelał do dużej kulistej kolby, którą postawił na trójnogu nad ogniem, wreszcie całość podłączył do destylatora. Wkrótce do podstawionej zlewki zaczął kapać przejrzysty, ostro pachnący destylat. Antoni wraz z Hermioną patrzyli w skupieniu na spadające ze szklanej rurki krystaliczne krople. Jaszczur poukładał starannie odczynniki w skrzyni zaopatrzonej w liczne wyściełane sianem przegródki. We flaszkach i słoikach spoczywały tam różnego rodzaju substancje i ekstrakty. Niektóre tak cenne, że wielu czarodziejów dałoby się pokroić, byle tylko się do nich dorwać a za posiadanie przynajmniej połowy z nich można było iść na stos. Skrzynia ta, obok drugiej równie wielkiej, zawierającej porządnie spakowane sprzęty i przybory alchemiczne, stanowiła przenośne laboratorium Jaszczura. Normalnie skrzynie te zmniejszone dość prostym, acz wymagającym sporej magicznej energii zaklęciem kompresującym do rozmiarów maleńkich szkatułek spoczywały na dnie wiedźmińskiej torby, zapakowane starannie w skrawek skóry i obwiązany rzemieniem. Sąsiadowały tam z równie skompresowaną biblioteczką, zawierającą czternaście tytułów będących kompendium wiedzy magicznej. Przynajmniej trzy z nich uważane były za zaginione lub nieistniejące. Reszty dopełniała kusza, fletnia, zapasowe odzienie i inne przydatne w drodze przedmioty, jak choćby kociołek czy blaszany czajnik. Było tego dorobku naprawdę sporo i po rozkompresowaniu tworzyło to wszystko całkiem pokaźną stertę.
Krople przestały spadać z rurki. Jaszczur zestawił kolbę z ognia i przyjrzał się pod światło destylatowi.
- To jest eliksir ochronny? – spytała Hermiona.
- Prawie. – jaszczur odstawił naczynie. – Ściśle rzecz biorąc, jest to na razie zestaw substancji biologicznych i to w większości paskudnych trucizn. Za chwilę faktycznie będzie to jednak eliksir. Najwyższa, bowiem pora na krew jednorożca.
Z maleńkiej fiolki wkroplił jedną, czerwoną kroplę. Ciecz zawrzała i zalśniła rubinową poświatą w powietrzu rozniósł się zapach poziomek
- No i to by było na tyle. – Jaszczur przelał eliksir do flaszki z ciemnego szkła i zakorkował szczelnie. Kilka kropli pozostałych w zlewce przelał do dzbanka z odpowiednio doprawionym mlekiem, które natychmiast stało się różowe i zaczęło pachnieć poziomkami.
– To dla ciebie Hermiono. Twój przypominacz. Pij po pół kubeczka rano. Powinno się udać.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 10-01-2010, 21:10
RE: Prezent ślubny - przez RootsRat - 26-01-2010, 12:09
RE: Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 01-02-2010, 22:46
RE: Prezent ślubny - przez Danek - 07-02-2010, 18:15
RE: Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 07-02-2010, 19:48
RE: Prezent ślubny - przez Danek - 08-02-2010, 15:23
RE: Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 08-02-2010, 17:06
RE: Prezent ślubny - przez Mirrond - 13-02-2010, 22:13
RE: Prezent ślubny - przez kaprys_losu - 27-02-2010, 08:31
RE: Prezent ślubny - przez KamoFreak - 02-06-2010, 20:34
RE: Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 02-06-2010, 21:44
RE: Prezent ślubny - przez Sol_Angelica - 06-09-2010, 00:19
RE: Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 06-09-2010, 15:24
RE: Prezent ślubny - przez Grafoman - 07-01-2017, 08:15
RE: Prezent ślubny - przez gorzkiblotnica - 09-01-2017, 00:05
RE: Prezent ślubny - przez Grafoman - 09-01-2017, 07:09
Prezent ślubny CD - przez gorzkiblotnica - 10-01-2010, 21:44

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości