Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Skok na Alpha Heraklis
#1
Witajcie, nadszedł czas aby i samemu coś opublikować. Na początek proponuję Wam lekturę opowiadania s-f, które na swój sposób pretenduje do miana thrillera s-f. Sami oceńcie czy słusznie.

Tekst powstał w sierpniu zeszłego roku. Z racji iż łatwiej czyta się tekst podzielony na notki, wklejam po kawałku. Dla osób, które nie chcą czekać na dalsze części, na życzenie wrzucę opowiadanie w formacie pdf na jakiegoś ftp.

Miłej lektury, komentarze zarówno te pozytywne jak i negatywne mile widziane. Tekst polecam szczególnie fanom pseudotechnicznej gadki i główkowania. Podstawowym zarzutem wobec tego tekstu było: stary ja nie rozumiem o co chodzi, jakie ZZ12? Pisząc tekst inspirowałem się Lemem, którego technobełkot wcale nie brzmi jak bełkot i trochę Battlestarem, którego jestem i będę dozgonnym fanem.


Skok na Alpha Heraklis

1.
Deszcz bębnił o szyby pojazdu. Szara kurtyna ulewy okryła półprzeźroczystą woalą uliczne światła oraz ruchome obrazy miejskich telebimów. Maska poduszkowca przebijała się przez zatłoczoną ulicę handlowej dzielnicy Nowego Szanghaju, przykrytą mglistym oparem wyziewów kanalizacji, zmieszanych z parującą z rozgrzanego betonu deszczówką. Kierowca, podstarzały chińczyk, podśpiewując znany przebój, z beztroską wprawą wymijał przechodniów i pojazdy nieco mniej frasobliwych kierowców. Wyjątkowa cierpliwość szofera zaskakiwała. Pasażer, szczupły mężczyzna o ciemnych włosach i głęboko osadzonych oczach, podenerwowany zwłoką bębnił palcami o podłokietnik.
Schody trzeszczały przy każdym kroku. Wiodły na drugie piętro mało znamienitego burdelu, gdzie wąskie przejście ustępowało miejsca przestronnemu przedpokojowi. Jego monotonię i szarość rozwiewały dwa wynędzniałe drzewka bonsai oraz szereg płaszczy, kurtek i marynarek zawieszonych na garderobie. Patrick Larotta minął stary arras, którym jakiś świętokrata zasłonił wielką dziurę w bambusowej boazerii. Z tkaniny spoglądał groźnie na człowieka smok o długim zawiniętym ciele. Jaskrawa, złoto-karmazynowa personifikacja yang szczerzyła kły, milcząco obiecując zemstę za profanację starożytnego symbolu cesarzy. Mężczyzna ruszył w kierunku niedomkniętych drzwi zza których dobiegały odgłosy muzyki.
Kobieta miała w sobie nieodparty urok. Zdawała mu się być aniołem, orientalną muzą, kwiatem, który rozchyla swe płatki tylko w jego objęciach. Uzależniła go, zabierała myśli, niewoliła pragnienia. Jakże często śnił przy niej, jak często rozmawiał we śnie o tak odległych i pięknych tematach. Czasami o nim, o jego uczuciach, o jej miłości, czasem o planach na przyszłość i własnym miejscu odpoczynku, krainie gdzie człowiek oświecony znajdzie swoją idyllę. Larotta kupił nawet pierścionek. Dwa tygodnie z pomocą przyjaciółki przygotowywał oświadczyny w ojczystym języku Mei Lu. Mężczyzna miał się za wyjątkowo romantycznego człowieka, wciąż od nowa powtarzając w myślach obco brzmiące, chińskie wyrazy. Jednak zamiary zmieniły się, a pierścionek z białego złota wylądował w lombardzie. Sprawił to list, który został nadany w CSDA, następczyni niesławnej Centrali Lotów Kosmicznych.
Mei Lu płakała. Larotta z trudem powstrzymywał się przed ucieczką, lecz wreszcie dopełnił obowiązku, pożegnał się na zawsze i odszedł. Nie zatrzymywał się. Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Prawie dobiegł do schodów, jakby obawiał się, że jeśli nie ucieknie stąd wystarczająco szybko coś zdoła na niego wpłynąć i zaprzepaścić przyszłość. Potknął się jednak na obluzowanym stopniu i zachwiał, wpadając na ścianę tuż obok smoka spozierającego z powierzchni arrasu.
Rozległ się przytłumiony huk. Zaraz potem zawtórowały mu okrzyki, zawodzenie i płacz. Larotta spojrzał w puste szyby okien na piętrze, a deszcz obmywał jego twarz chłodnymi strugami. Mężczyzna nie zwracał uwagi na mijane osoby, nie interesowała go żebraczka pod budynkiem, trąbiące pojazdy i wygrażający mu kierowcy. Długie, mokre włosy przykleiły się Patrickowi do twarzy i karku, upodabniając go do wychudzonej cierpiętniczo postaci z krucyfiksu. Deszcz zmywał łzy.

2.
Podłoga zatrzęsła się, ale nikt nie poczuł drgań, odbyły się poniżej ich progu percepcji. Panele informacyjne zajarzyły się czerwienią, przechodząc ze stanu spoczynku w komunikat „hamowanie”. Twarze załogi powędrowały bez zainteresowania w kierunku tablicy, która w każdym pomieszczeniu statku, monotonnym i natarczywym mruganiem informowała o ostatnim etapie wygaszania podświetlanych silników dalekiego zasięgu. Mało kto wiedział, iż najmniejsza awaria lub błąd kalkulacji superkomputera zmieniłaby statek w bombę, której moc rażenia można by porównać z wybuchem supernowej. Rozpoczęło się więc precyzyjne hamowanie reakcji jądrowych w akceleratorach antymaterii, fazowe ochładzanie ogniw reaktora i turbin anihilacyjnych. W ustalonych odstępach czasu wystartowały hamujące silniki ciągu wstecznego. Wyczuwalne w drugim etapie manewru wibracje przykuły uwagę co poniektórych osób, jednak na nie dłużej niż kilka sekund.
- Silniki trzy, cztery i pięć na pełnym ciągu. Silniki jeden i dwa rozgrzewają reaktory – zakomunikował oficer sterowni napędu wstecznego, porucznik Stedford.
- Czas do zakończenia manewru?
- Czterdzieści osiem minut trzynaście, dwanaście, jedenaście, sekund.
- Monitor?
- Czysty, sir, żadnych kontaktów – odpowiedziała oficer łączności.
- Czujniki dalekiego zasięgu?
- Czyste sir, żadnych kontaktów.
- Dobrze, pani Anders, jedynka i dwójka moc sto procent.
- Tak jest. Panie Stedford, jedynka i dwójka moc sto. Średnica turbin jeden-jeden, wychylenie rozbieżne piętnaście stopni.
- Średnica jeden-jeden, wychylenie piętnaście, tak jest sir.
Pierwsza oficer spojrzała dyskretnie na komandora, który stojąc na dwustopniowym podwyższeniu, z błękitnym światłem monitorów i holograficznej mapy planety za plecami, wyglądał jak starożytny bóg z greckich mitów. Anders uśmiechnęła się nieznacznie, na swój sposób pięknie.
Myślałam, że nauka ich wszystkich pozabijała.
- Sir, jedynka i dwójka nie gotowe! – zameldował Stedford.
- Coś ty powiedział synu? – warknął komandor.
- Sir, jedynka i dwójka nie potwierdziły gotowości.
Dowódca, stary wilk przestrzeni Komandor Edwin Villigens, zawzięty Irlandczyk, zstąpił ze swego Olimpu i podszedł do wielkiej konsolety na środku mostka, który rozmiarami przypominał hol wielkiej biblioteki w Nowym Londynie. Jasne światło monitorów zmieniło jego pooraną zmarszczkami twarz z boskiej w ludzką.
- AZTEC rozgrzał reaktory zbyt późno? – spytała Anders lekkim tonem, nie wierząc w taką możliwość.
- Jeśli tak, rozsmarujemy się na atmosferze Codery przy okazji zabijając każde życie na jej powierzchni – powiedział spokojnie Villigens. Wyraz jego twarzy nie zdradzał żadnych emocji, był profesjonalny w każdym calu. Dowódca wybrał na dużym ekranie konsoli odpowiedni sektor programu i wywołał symulację przygotowaną przez jednostkę centralną.
- Przeliczyć dane – padł rozkaz.
- Panie Larotta, proszę sprawdzić obliczenia – oficer powtórzyła polecenie i oparła się o konsoletę z rękami skrzyżowanymi na piersi. Była to pierwsza pomyłka AZTEC’a. Pierwsza i mało prawdopodobna. Komputery klasy AZ były niezawodne, mylił się zawsze człowiek i tylko człowiek. Oczywistym wydawał się fakt, iż za błąd ów odpowiada Naczelny Programista Sterowy, Patrick Larotta.
- Tak jest, sir. Panie Domings, proszę wysłać polecenie ponownej kalkulacji do jednostki AZTEC. Dane wstępne czerpiemy z pliku dwanaście-ZZ-trzydzieści cztery, stała pośrednicząca trzy koma siedem... trzy... jeden.
Nie minęło nawet pięć sekund, a naczelny programista sterowy zameldował pewnym siebie głosem:
- Sir, obliczenia są prawidłowe.
- Dobrze – skinął komandor, zaraz potem dodał - Panie Larotta, proszę przeprowadzić dowód Cellingsa-Barthemana.
- Sir, dane są poprawne. Prawdopodobieństwo błędu praktycznie nie istnieje!
Ostre, niedopuszczające sprzeciwu spojrzenie komandora uciszyło oficera, który przy użyciu odrębnej, autonomicznej jednostki obliczeniowej oddanej do jego dyspozycji przeprowadził skomplikowany dowód. Celem badania było, zdaniem Larotty, bardziej wyeliminowanie złego samopoczucia przyzwyczajonego do starych metod dowódcy, niż uzyskanie jakichkolwiek cennych danych. Procedura jednak była procedurą, a na pokładzie wojennego krążownika tej klasy nie było mowy o ich łamaniu. Pierwszy lot każdej nowej jednostki obwarowany był przepisami, procedurami i kodami, mającymi chronić go od katastrofy i na każdym kroku utrudniać zadanie kadrze oficerskiej.
Larotta był wielkim przeciwnikiem Cellingsa. Już na studiach wskazał na słabe punkty źródeł danych metodyki i napisał rozprawę, która umieściła go na pierwszym miejscu na liście kandydatów do Akademii Kosmicznej w Vaddenfell w Skandynawii Norweskiej. Oczywiście wciąż powszechnie stosowano dzieło słynnych fizyków, którzy utorowali ludzkości drogę do podboju kosmosu. Fakt ten doprowadzał Larottę do szału. Niezależnie od ambicji programisty, Tytan I był pierwszym tak wielkim krążownikiem i pierwszym, na którym zastosowano zupełnie inną jednostkę centralną opartą na nanotechnologii trylibunitu, którego potęga już ponad dekadę temu całkowicie przyćmiła mniej elastyczne układy krzemowe. Dodatkowe zabezpieczenia były koniecznością.
Mijały sekundy. W momencie, gdy zegar hamowania pokazał czterdzieści siedem minut i dwadzieścia dwie sekundy w oczach Larotty zabłyszczał czerwony komunikat. Komandor Villigens wywołał wynik na swoim monitorze i zabębnił palcami po aluminiowej obudowie konsoli.
Komunikat ‘Błąd kalkulacji, czy przeliczyć ponownie, wybierz tak lub nie’ zajaśniał na pulsującym, krwistoczerwonym tle.
- Panie Larotta, proszę zinterpretować wyniki! – polecił znaczącym tonem dowódca.
- Tak jest, sir. Panie Domings proszę zestawić wyniki Cellingsa z dwanaście-ZZ-trzydzieści cztery.
Chwilę to trwało, komputer musiał przegryźć się przez miliony linii znaków, a nie miał do dyspozycji jednostki centralnej. W końcu pojawił się werdykt – błąd w obliczeniach dotyczących wpływu grawitacji planety na prędkość statku, w przypadku braku ingerencji kolizja z przewidywalną, całkowitą zagładą statku z prawdopodobieństwem rzędu jeden do jednego. Larotta wpatrywał się tępo w monitor. Osobiście sprawdzał dane, osobiście nadzorował programowanie modułów wykonawczych AZTEC’a. System wchodzenia w prędkość przyświetlną, proces hamowania i FTL, były najbardziej zoptymalizowanymi procesami w całym oprogramowaniu jednostki centralnej. Nie było mowy o pomyłce.
- Panie Larotta, czas płynie – ponaglała Pierwsza.
Programista sterowy milczał.
- Panie Larotta! – zawołała Anders, podchodząc do programisty.
- Błąd w obliczeniach. Kurs kolizyjny, za czterdzieści minut zderzymy się z atmosferą Codery. Zalecany kurs dwa-trzy-zero.
- Pani Anders, kurs dwa-trzy-zero – odezwał się spokojnie, po chwili namysłu Komandor.
- Tak jest! Przerwać proces hamowania, wyłączyć silniki ciągu wstecznego, reaktor główny na dziesięć procent, reaktory pomocnicze: start. Kurs dwa-trzy-zero!
Na mostku zawrzało.
- Wyłączyć silniki ciągu wstecznego.
- Dziesięć procent mocy akceleratora, kąt wychylenia turbin dwanaście koma trzydzieści cztery stopnia, wprowadzić kurs do komputera, automatyczne sterowanie ciągiem włączone!
Ogromny krążownik ustawił się na kurs, całkowicie przechodząc na dwanaście atomowych silników manewrowych o znacznie mniejszej mocy niż napędy centralne. W celu polepszenia sterowności swoje silniki uruchomiły także dwa niszczyciele Horyzont i Dukas, które zacumowane przy burtach Tytana, wraz z Cylonem i Herkulesem, pełniły rolę dodatkowych modułów wojskowych.
Czujniki sztucznej grawitacji zbalansowały przechył statku, który był całkowicie nieodczuwalny dla załogi.
- Tytan, potwierdzam kurs zgodny ze wskazaniami, jesteśmy na prostej – odezwał się przez głośniki głos pilota zwiadowczego z Predatora. Była to jednostka prowadzenia wizualnego, obecna przy każdym locie testowym.
Komandor założył słuchawkę z mikrofonem na ucho. Podobnie uczyniła Anders.
- Dobra robota Predator, ląduj.
- Tu Predator, proszę o pozwolenie dokowania.
Komandor prześledził wzrokiem tor lotu jednostki prowadzenia. Zaraz potem skierował się w stronę wyjścia.
- Pani Anders, przejmuje pani mostek. Proszę mnie wezwać na kwadrans przed zakończeniem manewru zawracania.
- Pierwsza przejmuje mostek! – powiedział głośno oficer dyżurny.
- Panie Larotta, proszę ze mną.
- Programista sterowy opuszcza stanowisko, panie Domings, przejmuje pan obowiązki – powiedziała porucznik Anders i umieściła swój identyfikator cyfrowy w czytniku głównej konsoli, logując się do centralnego rejestru rozkazów.
Kwatera kapitańska zaskakiwała swoją surowością i prostotą. Dwa pomieszczenia, hol i sypialnię, oddzielała od siebie szklana ściana z rozsuwającymi się z cichym sykiem drzwiami. Na wyposażenie składało się kilka ekranów na prawej ścianie, biurko i komputer osobisty. Szczytem wygody była sofa i dwa fotele tuż przy skromnym barku. Komandor podszedł do butelek i odkorkował tą zaczętą. Nie zapytawszy gościa napełnił dwie szklanki bursztynową whisky i jedną z nich podał programiście.
- Panie Larotta – zaczął spokojnie i pociągnął łyk trunku, podobnie uczynił rozmówca. Chwilę trwało nim dowódca podjął temat na nowo – Nie do końca jestem w stanie pojąć nasz dzisiejszy incydent.
Naczelny Programista Sterowy czuł, iż komandor ma pełną jasność, co do wydarzeń sprzed kilku ostatnich minut, a pytanie miało za zadanie podważyć jego autorytet jako specjalisty, lub też zmusić go do tłumaczenia się.
- Sir, nastąpił błąd w obliczeniach parametrów hamowania na orbicie Codery. Zagrożenie było minimalne, system jednostki centralnej posiada metamechanizmy bezpieczeństwa, które w sytuacji narażenia na kolizję, w przypadku nie wykrycia przez załogę potencjalnych nieprawidłowości, dokonałyby awaryjnego odbicia. Osobiście je programowałem, sprawdzałem dziesięć razy.
- Panie Larotta, proszę mi nie mówić, że jabłko zgniło, tylko złapać cholernego robaka za dupę!
- Sir, nie wiem czy użycie określania robaka, jest w tym momencie…
- Proszę milczeć! Zdaje sobie pan sprawę, że procedury przewidują jasne posunięcia w przypadku wykrycia istotnych nieprawidłowości w trakcie lotu testowego?
- Tak jest, sir.
- Zdaje sobie pan również sprawę z tego, że jesteśmy w trakcie misji bojowej, której celem jest zapewnienie bezpieczeństwa żegludze kosmicznej w tej części galaktyki?
- Tak jest, sir.
- To niech mi pan powie do cholery, jak mam to robić z niesprawną jednostką centralną? – prawie krzyknął dowódca.
- Tak, sir. Zleciłem już wstępne śledztwo.
- Nie, Larotta, ma się pan tym zająć osobiście. Na dwie godziny przed końcem manewru nawracania usterka ma być usunięta, a w moich rękach ma się znaleźć raport na temat przyczyn błędu oraz przedsięwziętych środkach ostrożności, aby taka sytuacja nigdy więcej nie miała miejsca na moim statku! Czy wyraziłem się jasno?
- Tak jest, sir – głos programisty zadrżał lekko ze zdenerwowania. Nie były to dla niego łatwe chwile, a zarzuty dowódcy dotyczyły bezpośrednio jego samego, jego wiedzy, umiejętności i kompetencji, jego własnych lęków. Był to solidny cios w napompowane ego Larotty. Villigens miał autorytet, był najbardziej doświadczonym dowódcą floty Federacji. W kosmosie słowo komandora było słowem boga.
- Dobrze. Dziesięć godzin dookoła Codery. Ma pan osiem godzin, panie Larotta. Powtórzę to jeszcze raz, powtórne okrążenie nie wchodzi w grę!
- Tak jest, sir.
Dowódca przypatrywał się jeszcze chwilę rozmówcy.
- Jak wiele usterek usunęliście w ciągu ostatnich dwunastu godzin?
- Trzysta sześćdziesiąt dwie, sir.
- Jest pan zmęczony, proszę napić się kawy. Odmaszerować.
- Tak jest, sir. – programista zasalutował dowódcy i opuścił kwatery pośpiesznym krokiem.

Trzęsły mu się dłonie. Idąc korytarzem salutował mechanicznie mijanym wojskowym, rozmyślając nad upokorzeniem, którego doznał. Gdy dotarł do transportera, bez zastanowienia wsiadł do niewielkiego bolidu i zamknął drzwiczki. Wygodne siedzisko i narastająca z wolna muzyka pozwoliły mu nieco ochłonąć. Larotta obracał kartę logową w dłoni, jakby nie potrafił zdecydować dokąd pragnie się udać. W istocie potrzebował tych kilkudziesięciu sekund spokoju. Delikatne brzmienie klasyki jazzu wypełniło pojazd. Był to element terapii antystresowej. Każdy człowiek na pokładzie objęty był cenzurą przemocy, programem zajęć na siłowni oraz elementami relaksacji, w których istotną rolę pełniła dobrana przez psychologów muzyka. Larotta kochał jazz. Harmonia dźwięków, dla nieobeznanych chaotyczna i hałaśliwa, była balsamem dla jego umysłu. Matematyczna precyzja muzyki fascynowała tego człowieka, który nie stroniąc od kieliszka ujmował świat we wzory i macierze. Tak było łatwiej żyć, łatwiej radzić sobie z sobą.
Zalogował się i po długim zastanowieniu podał cel podróży. Dodatkowo system poprosił go o autoryzację zastrzeżonego punktu docelowego. Wreszcie oszklona kabina bolidu zaciemniła się i pojazd ruszył z dużą szybkością, mknąc po jednym z wielu torów kolejki Tytana. Programista westchnął, gdy po krótkiej podróży powróciła przejrzystość kabiny ukazując stację przy Jednostce Centralnej. Larotta wysiadł, trzy razy sprawdzając czy niczego nie zostawił w bolidzie i wylegitymował się zamaskowanemu sierżantowi, który skinął przyzwalająco głową.
Drugie drzwi otworzyły się z sykiem, wpuszczając mężczyznę do klimatyzowanego przedsionka, w którym to odczekał kilka chwil na pozbawienie z odzienia oraz powierzchni skóry ładunków elektrostatycznych.
Wspomnienia przychodziły same. Anders była inna niż Mei Lu. Nie słuchała go, nie interesowała jej wiedza, przenikliwość ani pomysłowość mężczyzny, choć na początku niewątpliwie imponowało jej to. Gdy zaczynał opowiadać o fascynującej go pracy włączała muzykę, albo nalewała mu szklankę czegoś mocniejszego, zbywając tym swoim niecodziennym uśmiechem. A często miał potrzebę mówienia, nazywania lęków, pomagało mu to się przed nimi bronić.
Sygnał dźwiękowy oznajmił koniec procesu. Programista ubrał fartuch antyelektrostatyczny i po podaniu hasła oraz przeskandowaniu dłoni i siatkówki, drugie, ekranowane drzwi stanęły przed nim otworem. Podszedł do barierki chroniącej go przed upadkiem na dno komory AZTEC’a. Przestronne pomieszczenie, wysokie na dwa poziomy w dół i trzy w górę, wypełniało pięć kolumn – jednostka centralna, cieńsza ustawiona pośrodku i cztery grubsze, rozmieszczone na planie kwadratu dookoła niej. Były to moduły wykonawcze, migające tysiącem wielobarwnych diod, potężne maszyny obliczeniowe, którym centralny rdzeń, bezprzewodową drogą wydawał polecenia. Sama jednostka główna składała się z milionów nanoprocesorów trylibunitowych łączących się w elastyczną i uczącą się sieć na wzór struktury neuronalnej. AZTEC, w odróżnieniu od innych jednostek centralnych był zdolny do samodiagnozy problemów i samooptymalizacji w ograniczonym zakresie. Jego struktury łączyły w sobie moc obliczeniową, nieosiągalną do tych czas SI i ogromne zasoby pamięci.
- Panie Gastwork.
- Panie Larotta – szef zespołu elektroników wstał od komputera i zasalutował – Co się stało, że postanowił pan odwiedzić nasz piękny rdzeń.
- Chłodno tu macie – programista odwzajemnił gest i uśmiechnął się słabo. Był przekonany, że wygląda potwornie, a jego oczy, zaczerwienione i podpuchnięte przypominają trochę Mgławicę Kociego Oka. Trzydzieści godzin na nogach poza godzinną drzemką na krótko przed hamowaniem robiło swoje.
- Tak – mężczyzna z bujną czupryną czarnych włosów, pełniący funkcję szefa inżynierów AZTEC’a odetchnął głęboko – Mamy tutaj najbardziej świeże powietrze na całym krążowniku, a stała temperatura temperatura nie tylko nam służy - mężczyzna wskazał gestem w kierunku komputera.
- Jaka jest temperatura rdzenia? – zapytał Patrick, ot tak żeby coś powiedzieć. Programista nie lubił Gastworka, drażnił go jego luźny sposób bycia i wieczny bałagan na biurku.
- Obecnie… - zamruczał Gastwork i spojrzał na jeden z monitorów – Dwadzieścia trzy i dwanaście setnych stopnia, sir. Teraz praktycznie nie ma roboty. Gdy oblicza FTL’a, hoho, proszę tu przyjść wtedy, jest co oglądać. Dlaczego pan pyta?
- Z czystej ciekawości. Panie Gastwork, potrzebuję stanowiska i chwili spokoju. Muszę przejrzeć parę logów i skontrolować kilka danych.
- Mógł pan to zrobić zdalnie. Nie trzeba by przebijać się przez cały ten system zabezpieczeń i procedur. Coś się stało?
- Błąd kalkulacji. Sądzę jednak, że to nieprawidłowość pozorna.
- Słucham?
- Mam na myśli ludzki błąd. Pomyłkę programisty.
- Śmieszna nazwa, nieprawidłowość pozorna…
- Tak, używam tego określenia, gdyż słowo nieprawidłowość, określa błąd wynikający ze struktury. W naszym przypadku nie ma mowy o wadzie struktury jednostki centralnej. Któryś z programistów nawalił, a ja mam za zadanie dowiedzieć się który i złapać go, jak się wyraził stary, „za dupę”.
Szef zespołu inżynieryjnego zaśmiał się cicho i polecił jednemu z podwładnych zwolnić stanowisko. Larotta podziękował i z głuchym westchnięciem usiadł na krześle, które w geście protestu zaskrzypiało cicho. Spojrzeniem poprosił o chwilę samotności i zalogował się do systemu AZTEC, który przywitał go przyjemnym dla oka interfejsem.
‘Wyszukaj dwanaście-ZZ-trzydzieści cztery’
‘Otwórz log modyfikacji’
Główny plik rejestru nosił ślady modyfikacji dokonanych przez AZTEC’a oraz cztery osoby: jego samego, Domingsa, Altmana i Komprowskiego. Łącznie dwanaście drobnych modyfikacji. Wszyscy trzej programiści byli członkami zespołu tworzącego system jednostki centralnej.
‘Wyświetl listę plików nawigacyjnych’.
‘Wyodrębnij pliki źródłowe”
System wskazał na cztery pliki nawigacyjne powiązane z dwanaście-ZZ-trzydzieści cztery, zmodyfikowane w ciągu ostatniej godziny, a więc na kilkadziesiąt minut przed manewrem hamowania.
Wcześniej wszystko sprawdzałem z dziesięć razy.
‘Otwórz logi modyfikacji’
‘Wyszukaj modyfikacje z ostatniej godziny’
Logi wykazały sześćdziesiąt osiem modyfikacji. Sześćdziesiąt dwie należały do AZTEC’a i były drobnymi poprawkami w rejestrze, rutynowymi usunięciami zbędnych wpisów lub też systemowymi aktualizacjami. Było ich zaskakująco dużo, ale nie było to raczej nic niepokojącego. Skaning pliku w celu odszukania jakiś danych czasami zapisywał się w logu jako modyfikacja. Był to nieszkodliwy błąd, choć zdaniem Larotty należało go rozpatrywać raczej w kategoriach wady użytkowej. Sześć modyfikacji należało do programistów - Domingsa, Komprowskiego oraz jego samego. Sprawdził to jeszcze trzy razy, potem kolejne dwa. Programista wczytał w skrypt testowy pliki z kopii zapasowych sprzed godziny i przeprowadził symulację hamowania. Potem zestawił wyniki z efektami Cellingsa. Błąd. Powtórzył czynność. Błąd.
Larotta westchnął z irytacją i potarł skronie palcami. Bolała go głowa. Po dłuższej chwili, gdy Gastwork zaczynał zerkać w jego stronę z niepokojem, programista wpisał kolejne polecenie.
‘Wyszukaj modyfikacje z ostatnich trzech godzin’
Modyfikacji było ponad dwa tysiące, nie sposób było teraz przejrzeć każdą, aby w zadowalający sposób odsiać nieszkodliwe od mogących potencjalnie być źródłem problemu. Pojawił się jednak nowy plik, który zwrócił uwagę Larotty. Jedenaście-ZZ-zero jeden, plik będący maską z bazy danych źródłowych, przygotowywaną przez system. Manipulacji dokonał AZTEC. Było to dziwne. Tego typu modyfikacja nie miała prawa nastąpić, gdyż aplikacja ta utworzyła się w momencie rozruchu systemu nawigacji i jako taka powinna pozostawać niezmieniona, chyba, że system wystartował z błędem. Było to jednak niemożliwe, gdyż opcję taką wykluczyła pełna diagnostyka na orbicie Ziemi. Larotta doszedł do wniosku, iż któryś z programistów musiał namieszać w ustawieniach dotyczących grawitacji Codery, co AZTEC automatycznie skompensował zmianą parametrów i aktualizacją jedenaście-ZZ-zero jeden. Było to bardzo prawdopodobne. Programista wczytał do testera pliki z kopii zapasowej wykonanej rutynowo przez system cztery godziny temu i przeprowadził symulację, wyniki zaś zestawił z wynikami Cellingsa. Tym razem wynik był pozytywny. Symulacja przebiegła bez zarzutu.
- Mam cię skurczybyku! – rzucił Larotta głośniej niż zamierzał, jednak w tej samej chwili zmroził go dreszcz zwątpienia i niepokoju. Przejrzał jeszcze raz logi i ponownie załadował pliki do symulacji w skrypcie testowym. Werdykt pozostawał niezmienny, symulacja nie wykazała błędów. Rozmyty lęk nie ulotnił się jednak.
- Sir, czy w czymś pomóc? – zapytał inżynier, którego miejsce zajął programista.
- Nie dziękuję. Za chwilę kończę. Proszę mi dać jeszcze pięć minut.
Pięć minut było aż nad to, aby sprawdzić wszystko jeszcze dwa razy, zgrać wyniki poszukiwań na nośnik i wylogować się z systemu. Larotta wykonał też kopię plików jedenaście-ZZ-zero jeden zarówno tego zawierającego błąd, jak i tego z kopii zapasowej. Należało przeprowadzić dokładną analizę binarną. Mogła to zrobić jakaś płotka.
- Panie Domings – Larotta wezwał podwładnego przez komunikator.
- Tak, sir? – po chwili odezwał się lekko zniekształcony głos zastępcy.
- Proszę dokonać analizy porównawczej plików, które zaraz panu prześlę.
- Tak jest, sir.
- Proszę też przeprowadzić indukcję binarną. Poznamy przyczyny naszej wpadki.
- Tak jest, sir. Już się za to biorę.
- Dobrze, proszę meldować o wynikach. Będę w swojej kajucie.
- Tak, sir. Bez odbioru.

3.
Wiał delikatny wiatr, przynajmniej tak mu się wydawało, gdyż jakiś podmuch roztrząsnął jego włosy. Świeży śnieg bielił się na całej pięknej, otoczonej żywopłotem drzew alpejskiej polanie. On sam siedział na krześle na samym jej środku. Przebierał nogami, gdyż powinno mu być zimno, miał na sobie krótkie spodenki i t-shirt z jakimś napisem. Mężczyzna rozejrzał się po okolicy, dobrze poznanej przez tych kilka lat. Dom w Alpach był jego marzeniem, uwielbiał ten spokój i surową godność gór, coś czego on sam nigdy nie będzie miał.
Usłyszał syczenie. Wąż wił się w śniegu, zmierzając w jego kierunku. Strach zimniejszy od ściętego mrozem śniegu zaczął paraliżować go, odbierać trzeźwość myślenia. Było w tym wszystkim coś absurdalnego, coś co wymyka się kontroli świadomości i balansuje na granicy zrozumienia. Nieznane kształty, pozornie nielogiczne zestawienie szczegółów i ten wąż, mrożące krew w żyłach syczenie. Chłodne, łuskowate ciało wpełzło na nogę mężczyzny, który w przerażeniu nie mógł nawet drgnąć. W końcu gad zwinął się nieporadnie na kolanach swojej ofiary i uniósł łeb nienaturalnie wysoko, jakby ktoś sterował przywiązaną sznurkami marionetką.
Oczy węża były czarne, pozbawione charakterystycznej pionowej szpary źrenicy. Lecz mimo to przeszywały go na wylot przenikliwością godną Sokratesa. Gdy zwierze otworzyło paszczę aby zadać śmiertelny cios, wydobyła się z niej chmura zielonego oparu, który natychmiast obudził Larottę. Mężczyzna zerwał się z łóżka, wciąż jeszcze słysząc to przerażające syczenie. Przebrzmiewało w jego głowie, przez chwilę doprowadzało do obłędu. Wtem niespodziewanie ucichło, jakby ktoś uciął, bądź wyłączył wtyczkę z zestawu nagłaśniającego.
Patrick bał się węży, jednak nie dlatego, że kiedyś został ukąszony. Jego lęki przybrały formę silnej fobii, z którą borykał się już kilka lat. Co najgorsze, odkąd wyruszyli w podróż za każdym razem, gdy tylko zmrużył oczy widział węże.
- Dwanaście cztery osiem, MeiLu, uruchom syntezator mowy i moduł poleceń głosowych – powiedział wyraźnie Larotta leżąc na łóżku z zamkniętymi oczyma.
- Witaj, Patrick. Jak dziś samopoczucie? System gotowy – odezwał się miękki kobiecy głos. Programista wybrał go, gdyż kojarzył mu się z nią, z uroczym kwiatem, której skóra była delikatna jak płatki chryzantemy.
- Analiza baz danych, tematyczna. Symbolika węża, podaj źródła.
- Pismo święte, sennik egipski, sennik sumerski, mitologia Azteków, Aborygenów, Celtów…
- Stop. Wąż, znaczenie.
- Dobrze Patrick. Serpentes z łacińskiego, wąż, podrząd gadów z rzędu łuskonośnych…
Na samą myśl o skórze węża przeszedł go dreszcz. Sen tkwił wciąż zbyt mocno w pamięci.
- Stop. Znaczenie symboliczne.
- Wąż, zestawienie znaczeń symbolicznych – powiedział miły głos Mei Lu, syntezator z bezbłędną symulacją tonu głosu i akcentu zdaniowego - Symbol siły życia, energii, podstępu, zakradania się. W psychologii łączony z podświadomym pragnieniem wzrostu, zdobywania mądrości, postrzeganej okazji do osiągnięcia celu, nie zawsze czystymi metodami. Pokusa, kłamstwo, grzech. Wybór pomiędzy dwiema drogami. Zwiastun podświadomego zagrożenia. W mistyce starożytnej…
- Stop. Jakaś bzdura.
- Bzdura, bezsens, głupota, coś co nie ma sensu, rzecz czy też sprawa niepoważna, nie godna uwagi.
- Stop, MeiLu, wyłącz komendy głosowe. Pieprzone nanorurki.
Larotta usiadł na łóżku i rozejrzał się po skromnym pomieszczeniu mieszkalnym. Poza miejscem do spania stała tam szafa, stół, krzesło - było to całe wyposażenie oddanej mu kajuty. Pomimo całego ogromu Tytana, zawsze znajdzie się coś ważniejszego niż odrobina luksusu przestrzeni.
Programista rzucił jeszcze okiem w kierunku kartki, na której zaczął pisać raport nim zmógł go sen. W końcu wstał i skierował się w stronę malutkiej łazienki, oddzielonej od pokoju szklanymi drzwiami przesuwnymi. Obmył twarz chłodną wodą i spojrzał w lustro. Zobaczył w nim wymęczonego, trzydziestopięcioletniego mężczyznę o szczupłej, pociągłej twarzy i podpuchniętych, czerwonych oczach. Przystrzyżone elegancko, jasne włosy były potargane i nie pierwszej już świeżości. Westchnął i otworzył szafkę w poszukiwaniu proszków. Zamiast nich znalazł zwinięty kawałek dziwnego materiału, podejrzanie znajomego. Wyciągnął rękę po niego, jednak w tej samej chwili wydawało mu się, że słyszy syczenie. Cofnął gwałtownie dłoń i rozejrzał się dookoła. Z fobiczną precyzją, zdając sobie sprawę z absurdalności swojego zachowania, przeszukał każdy kąt łazienki, zajrzał nawet do sedesu i to trzy razy, tak dla pewności. W końcu wrócił do lustra i szafki i wziął koronkowe stringi w dłoń.
Pamiętał jak chował je przed Anders, pamiętał jak na czworakach szukała ich, a on siedział na łóżku i przyglądał się, po prostu patrzał. Larotta przysunął je do twarzy. Wciąż jeszcze pachniały tym ostrym aczkolwiek intrygującym perfum. Warknął cicho i wcisnął bieliznę powrotem w róg szafki, drugą ręką sięgając po opakowanie tabletek.
- Postawcie mnie na nogi siostrzyczki – zamruczał wysypując na dłoń dwa malutkie, białe krążki. Potem dołączyła do nich jeszcze jedna tabletka, tak dla pewności. Połknął i zapił wodą – Bo się sypię. Logika, i spokój. Wszystkim zajmie się logika, trzeba jej tylko dać szansę.
Piszczenie komunikatora przerwało monolog niezdarnej automotywacji. Nigdy nie był w tym dobry, choć psychiatra szczerze w niego wierzył.
- Sir, tu Domings. Panie Larotta?
- Tak, panie Domings? – powiedział po chwili naczelny programista.
- Mam wyniki analizy porównawczej.
- Co to było?
- Nic wielkiego, ale mogło nas kosztować…
- Panie Domings.
- Tak, sir. Otóż pliki te różnią się wartościami pola magnetycznego Codery.
- Jak to możliwe?
- Nie wiem sir. Trwa indukcja binarna. Obawiam się jednak, że będzie musiał pan rzucić na to okiem. Może błąd w bazie danych? Może błędny odczyt, albo nieprawidłowy skrypt startowy albo transkrypcyjny modułów nawigacyjnych? AZTEC zazwyczaj...
- Rozumiem, panie Domings. Pieprzony Nanosoft. Dziękuję za szybką informację, proszę kontynuować, zajmę się tym.
- Sir, kapitan Forgines interesuje się tą sprawą, jest tutaj.
- Słucha tej rozmowy?
- Nie, sir. Rozmawia z panią porucznik Anders.
Larotta zamilkł na chwilę, tworząc w umyśle ponure wizje. Był przekonany, że wścibski Forgines z Agencji Kontroli Wewnętrznej zadaje właśnie w tym momencie kłopotliwe pytania Pani porucznik, na które ta z lubością odpowiada, pogrążając programistę w bagnie niedomówień i podejrzeń. Była to bzdura i Larotta szybko się poprawił. Przecież opowiadając o nim musiałaby wsypać siebie. Romans w kadrze oficerskiej wyższego szczebla był przestępstwem. Zaklął pod nosem.
- Sir?
- Mniejsza z tym, panie Domings, proszę trzymać tego dupka z dala od komputerów.
Domings zaśmiał się cicho.
- Tak wiem. Już się powołałem na poprawkę o autonomii specjalistów militarnych z wysokimi stopniami dostępu.
- Dobrze. Cholerne agencje. Pieprzony kosmos jest bardziej monitorowany niż studio pornoli.
- Sir, myślę, że kilka by nam się przydało, powoli świrujemy.
- Panie Domings, proszę bez świńskich komentarzy.
- Tak jest, sir. Zamelduję o efektach indukcji – rozłączył się, a Larotta usiadł przy komputerze zapominając o wężach i zapachu Anders.
Czarny ekran komputera pojaśniał. Patrick zalogował się do systemu jednostki centralnej i wyszukał feralny plik jedenaście-ZZ-zero jeden. Przeszedł do edycji i znalazł parametry magnetosfery planety. Wyszukał te wartości w planetarnej bazie danych.
- Jak to możliwe?
‘Przeprowadź analizę logów bazy danych Codery’
Uderzył dłonią w blat stołu i wstał z krzesła.
- Dwanaście cztery osiem, MeiLu, uruchom syntezator mowy i moduł poleceń głosowych.
- Witaj ponownie, Patrick. System gotowy.
Larotta przemierzył dwa razy długość pokoju po czym wydał polecenie:
- Pokaż listę zmian dokonanych przez Domingsa w plikach powiązanych z jedenaście-ZZ-zero jeden.
- Dobrze Patrick, operacja zakończona. Plik jedenaście-ZZ-zero jeden powiązany jest z trzema tysiącami sześćset trzynastoma plikami, których łączny rozmiar wynosi jeden terabajt trzysta dwadzieścia gigabajtów. Log zmian liczy sobie czternaście tysięcy siedemset dwie pozycje.
- Wyodrębnij pliki związane z nawigacją.
- Sześćdziesiąt osiem plików.
- Wyodrębnij pliki korzystające z danych dotyczących grawitacji i magnetosfery planety.
- Patrick, trochę jaśniej.
- Cholera. Wyodrębnij pliki korzystające z danych dotyczących pola magnetycznego Codery.
- Szesnaście plików.
- Zmodyfikowane przez Domingsa w ciągu ostatnich czterech godzin.
- Trzy pliki.
- Jakie to pliki?
Komputer wyświetlił listę trzech plików, w tym pliku źródłowego.
- Mam cię skurczybyku!
- Nie zrozumiałam polecenia.
Larotta zignorował komunikat i zagryzł wargę. Wynikało z tego, choć tylko pośrednio, że któraś z modyfikacji wprowadzonych przez Domingsa zaowocowało zmianą parametrów w jedenaście-ZZ-zero jeden i aktualizacją pliku na dyskach. Nie widział w tej chwili innych prawdopodobnych możliwości.
- Modyfikacje dotyczące nawigacji w plikach, dokonane przez Komprowskiego.
- W logu znajdują się trzy wpisy o zmianach dokonanych przez Komprowsky.
- To samo, Altman.
- Brak wpisów.
- No tak, Altman nie odpowiada za nawigację podświetlną, to czysty eFTeeLowiec.
- Nie zrozumiałam polecenia.
Jednego podejrzanego mniej.
Larotta usiadł z powrotem do komputera i przejrzał zmiany wprowadzone przez Komprowskiego. Były tylko trzy. Żadna nie dotyczyła bezpośrednio wartości pola magnetycznego planety choć na głębszym poziomie mogło istnieć pośredniczące powiązanie wykonawcze. Programista westchnął poirytowany i spojrzał na zegarek. Do zakończenia nawrotu pozostało sześć godzin i dwanaście minut. Włączył muzykę i przeciągnął się z cichym jękiem. Sprawdzało się żartobliwe powiedzenie jednego ze słynnych matematyków XX wieku: „Programowanie jest jak katedra, budujesz, budujesz, a potem się modlisz”. Jednego był pewien. Nie obejdzie się bez gruntownego przejrzenia kodu niektórych modułów linia po linii. Niewykluczone, że modlitwa również by nie zaszkodziła.
Komunikator zatrzeszczał.
- Panie Larotta? Sir?
- Słyszę pana, co nowego w naszym dochodzeniu? – spytał zmęczonym głosem Patrick. Spał zaledwie czterdzieści minut, a obudził się obolały, jakby dwa razy spadł z łóżka. W istocie miał chyba poobijane łokcie na co dopiero teraz zwrócił uwagę, zabolały go.
- Coś nie tak z bazą danych. Indukcja binarna wskazała źródło problemów, sir, ale interpretacja nie jest jednoznaczna.
- Bazą danych? – spytał z niedowierzaniem Patrick Larotta i wstał pospiesznie z krzesła – Którą bazą danych? Mniejsza z tym, już do pana idę.

Edytowano z uwzględnieniem poprawek 4 lutego 2011
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Skok na Alpha Heraklis - przez Chrisiok - 12-01-2011, 08:36
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez Chrisiok - 13-01-2011, 13:03
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez Chrisiok - 13-01-2011, 15:58
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez księżniczka - 14-01-2011, 20:53
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez Mroczne_Kalesony - 15-01-2011, 18:35
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez Archanioł - 16-01-2011, 01:14
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez Chrisiok - 16-01-2011, 14:24
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez Lilith - 20-01-2011, 12:13
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez gorzkiblotnica - 30-01-2011, 23:43
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez Chrisiok - 31-01-2011, 08:38
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez Kassandra - 13-06-2011, 18:30
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez Chrisiok - 23-06-2011, 13:32
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez Kassandra - 23-06-2011, 18:43
RE: Skok na Alpha Heraklis - przez Chrisiok - 23-06-2011, 19:21

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości