Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Zapach Lavendy - cz. 1, 2, 3, 4, 5!
#1
Uwaga, jest to opowiadanie fantasy HUMORYSTYCZNE

Mam nadzieję, że to nie faux pass Wink



Piękny ów dzień zastał Barnavę w drodze do Onego Pola. Nawet najmniejsza chmurka nie bieliła się na modrym niebie, słonko mile przygrzewało, a ptacy kwilili radośnie w koronach drzew. W górze słaby wietrzyk bawił się listowiem, a dojrzałe żołędzie co i raz z trzaskiem spadały na ziemię. Sycił się więc Barnava pięknym dzionkiem i pogwizdywał wesół, gdyż jechał do miasteczka na doroczny Wielki Turniej Chłopskiej Szmacianki, prostej gry prostego ludu, dostarczającej ogromu zdrowych i niezapomnianych emocji. A że wyruszył z trzydniowym wyprzedzeniem, był pewien, że uda mu się jeszcze znaleźć kąt w jakiejś dostatecznie znośnej karczmie. Gospodzie. Oberży. Szynku, knajpie – gdziekolwiek gdzie człowiek mógł się obudzić w mniej więcej tym samym kształcie i stanie molekularnym w jakim kładł się spać. Udało mu się wywalczyć cały tydzień urlopu; siedem dni wolnych od pracy w młynie! Zamierzał wykorzystać je diabelnie dobrze.
Radość z życia przepełniała tedy Barnavę, który tak sobie, idąc, rubasznie podśpiewywał:

Nie mogę jeść
la la la laa
Nie mogę pić
la la la laa
Nie mogę spać
la la la laa
Nie mogę żyć!
la la la laaaaa!


Tu następowała iście progresywna zmiana rytmu, a dalej szło tak:

Bo tak jak mnie gniotą w bucie kamyczki,
Tak ja przed oczami mam wciąż twoje... usta!


A słyszał go tylko las.
Zdrowo już po południu było, gdy zatrzymał się na popas na leśnej polance nieopodal traktu. Oparł się wygodnie o pień grubego dębu i sięgnął do torby po kromkę chleba i gomółkę sera. Z wieczora powinien już dotrzeć do Onego Pola; nie mógł się doczekać tych tłumów, kolorowych jarmarków i gwaru, całej tej atmosfery towarzyszącej rozgrywkom. Handlarze będą wciskać kit ze wszystkich stron tego świata, wiedźmy i wróżbici zajmą się kitem z drugiego; księża ustalą promocje na odpusty, a burdele karnety; trzeba będzie się zmierzyć ze zgromadzonymi zapasami ciemnego piwa Wiast, pędzonego w Onym Polu, i uważać na złodziei, których paru pewnie jak zwykle zawiśnie w czasie zawodów. Zapowiadało się kilka dni przedniej zabawy.
Tymczasem szumiały drzewa, śpiewali ptacy, a dojrzałe żołędzie z trzaskiem kończyły zawody w spadaniu. I właśnie jeden z nich pokrzyżował plany Barnavy.
Barnava nastawił ucha, gdy po serii drewnianych odgłosów, świadczących o przeszkodach jakie pokonać musiał mały żołędź na drodze ku swojej przyszłości, nie usłyszał kolejnego trzasku, a głuche uderzenie, jakby kto puknął palcem w drzwi czy blat biurka. Znieruchomiał, zaskoczony i wgryziony do połowy w serek. Cóż, pomyślał, może jaki pusty, spróchniały pień się trafił. Już zamierzał kontynuować posiłek, gdy kolejny żołędź, zapewne goniący tego pierwszego, zerwał się z uwięzi i poszybował, hałasując, w dół; tym razem zakończył swą podróż z donośnym, metalicznym brzękiem. Dziwne, pomyślał Barnava, metalowych drzew chyba jeszcze nie zaczęli sadzić. Wrodzona ciekawość Barnavy dopełniła dzieła; kazała mu się podnieść i pójść tam, skąd dobiegł go intrygujący dźwięk.
I tym sposobem, wśród szumu drzew, znalazł wyjaśnienie zagadki. Powodem dźwięku podobnego do puknięcia musiała być mała, drewniana tarcza, leżąca w zaroślach. Brzęknięcie dobiegło jego uszu zapewne za sprawą niedużego, wgniecionego hełmu, spoczywającego tuż obok. Żadnego dźwięku nie wydał jedynie ich właściciel, ukryty byle jak pod prowizoryczną warstwą liści i gałęzi. Nie zareagowałby nawet gdyby zamiast żołędzia spadł mu na głowę mały, różowy słonik. Nie dlatego, że chciał pozostać niezauważony, ale dlatego, że był całkowicie martwy.
- Uj... - Barnava był zaskoczony.
Podszedł ostrożnie bliżej i przyjrzał się znalezisku. Na hełmie, choć obitym i brudnym, dostrzegł charakterystyczny symbol firmy kurierskiej Szczęśliwa Trzynastka. Obok leżała prosta, drewniana maczuga, pęknięta na pół. Ciało leżało tu już kilka dni; lewa ręka była obgryziona do kości, na której widniały wyraźne kwadratowe ślady wielkich zębów. Do tego, byle jak ciśnięta w pobliskie paprocie, bieliła się płócienna torba na przesyłki. Sprawa nagle przestała się Barnavie podobać; kto bowiem był na tyle silny, by połamać solidną maczugę na czyimś hełmie; na tyle żarłoczny, by zjeść jego rękę; i na tyle głupi, by wyrzucić bez otwierania jedyną torbę, jaką miał przy sobie? Odpowiedź była oczywista: trolle. Do tego było jasne, że czegoś takiego nie zrobiłyby same z siebie; jeśli już, to pożarłyby biedaka w całości, zamiast tak zostawić w krzakach. Czyżby coś je spłoszyło? Bez żartów, pomyślał Barnava, trolla nie da się spłoszyć. No, przynajmniej nie tak łatwo... Coś zaczynało tu coraz bardziej śmierdzieć. Zabójstwo na zlecenie?
Podskoczył do torby, jakby nagle ziemia zaczęła parzyć go w stopy. Chwycił ją, rozerwał szwy pieczętujące i wyjął ze środka owiniętą w szary papier, prostokątną paczkę. Księgi pewnie jakieś, pomyślał. Dlaczego napastnicy jej nie zabrali? Spojrzał na nalepkę adresową: 'Magnus Kwasigroch (magus medicus), Przy Jeziorze k. Łonego Pola. Wyłącznie do rąk własnych!'. Tak, teraz przypominał sobie samotny dom, stojący na drugim brzegu jeziora, pełniącego rolę umywalki dla pospólstwa zjeżdżającego na zawody. Nawet nie wiedział, że był zamieszkany. A jeśli imć Magnus potrzebuje tej księgi, by uratować życie konającego pacjenta? Albo do... czegoś takiego?
Rozejrzał się nerwowo na boki, jakby ktoś tu na niego dybał w środku lasu; włożył paczkę do swej torby i oddalił się szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Bardzo nie miał ochoty również spotkać się z trollem.

* * *

Wczesnym wieczorem dotarł do Onego Pola. Miasteczko pełne już było narodu, gawiedzi spod różnych gwiazd i maści, przybyłej na zawody w tych czy innych celach. Większość przyjechała bawić się i pić, pozostała część będzie próbować im coś sprzedać. Pamiątki, broń, biżuterię, maść na opryszczkę, wywary o nazwach takich jak Całą Noc Możesz; przepowiadanie przyszłości i klątwy na specjalne zamówienie, odtruwacz do mleka zasikanego przez krasnoludki, studwudziestoprocentowy samogon, lewe zakłady, rozcieńczone piwo, góralskie sery, woda w proszku (zalać wrzątkiem i odczekać trzy minuty), niepowtarzalne okazje... głowa pęka. Połowa z tego będą to rzeczy ukradzione tym, którzy przeliczyli się z flaszkami. Podobno istniały nawet gangi, specjalizujące się w brataniu z co zamożniejszymi przyjezdnymi; przysiadał się taki, że niby kopę lat się nie widzieliście, i stawiał ci kolejki tak długo, dopóki nie znalazłeś się pod stołem. W końcu, jeśli dobrze trafi, zwróci mu się to z nawiązką.
Barnava postanowił przecisnąć się przez tą barwną rzekę ludzi, rozbijającą się o brzegi straganów i meandrującą po dyskretnych zaułkach, i dotrzeć do miejsca, w którym zawsze się tu zatrzymywał – czyli Zdeptanej Meduzy, popularnego lokalu spełniającego wymogi stałych klientów jak i niewybrednych przyjezdnych. Nie były to luksusy, ale zawsze znalazł się wolny pokój, a posiłki nie próbowały uciekać z talerza.
Gdy w końcu tam dotarł i otworzył drzwi, oberża ogarnęła go swym ciepłem, zaduchem i gwarem. Parę wiszących lamp oświetlało mętnym blaskiem środek pomieszczenia i bar, oddając cieniom dalsze zakątki pomieszczenia. Barnava przebiegł wzrokiem po gościach siedzących w kręgu światła, szybko dochodząc do wniosku, że bezpieczniej będzie nie przekonywać się, kto siedzi w ciemnych kątach. Czyli po staremu.
Strasznie było tłoczno. Atmosfera była tak gęsta, że można by ją złapać za rękaw, gdyby jakiś miała oczywiście. Barnava cofnął się w progu, by zaczerpnąć ostatni raz świeżego powietrza.
- Ejże, kolego – zagaił nagle ktoś z boku przepitym głosem barowego weterana – wpuszczasz kurz z ulicy.
Zmitygował się szybko i zamknął za sobą drzwi. Następnie spojrzał na bar, za którym siedział ponury szynkarz, za nim stały beczki i półki pełne kufli i butelek, a z boku kołysały się przeżarte brudem i starością drzwi do... na pewno były to drzwi do kuchni.
Podszedł bliżej. Na jednej z belek podtrzymujących sufit przy barze wisiała brudnawa tabliczka, na której kredą ktoś nabazgrał:

Dziś Polecamy:
Wspaniałe Wjno z Różnych Owoców
Ponczki z Dżemem z Różnych Owoców
Smacznie I Tanio

- Eblybl...
- Na zdrowie – odrzekł uprzejmie.
- Em, pytałem, co podać.
Barnava zorientował się, że mówi do niego szynkarz. No tak, stary pan Vipe potrafił człowieka bezszelestnie podejść...
- Pokój chciałem wynająć, jak zawsze.
- Świetnie trafiłeś mamy najlepsze pokoje w ca... - tu pan Vipe, znany ze swego postępowego podejścia do hotelarstwa, ziewnął przeciągle, prezentując kilka czarnych zębów - ...łym mieście po najlepszych cenach – wyrecytował może nieco zbyt sztucznie, ale nikt inny w okolicy nie oferował takich atrakcji. - Parter został – dorzucił jeszcze.
- Może być. Na tydzień. I kufelek Wiasta. I... - zawahał się na moment – i pączka.
Gdy już dostał swoje zamówienie i klucz do pokoju, rozejrzał się za jakimś wolnym miejscem. Jedyne, jakie dostrzegł, znajdowało się przy małym stoliku w rogu. Siedziały przy nim już dwie osoby: człowiek i krasnolud. Człowiek siedział swobodnie, jedną nogą opierając się o blat stołu i kołysząc się na krześle. Krasnolud, ponury i zgarbiony, topił brodę w piwie.
Barnava podszedł do stolika.
- Można? - zapytał, a uznawszy, że to może jednak trochę za mało, dodał: - Się przysiąść?
- Jak musisz – burknął krasnolud.
- Oczywiście, oczywiście! - młody człowiek zdjął nogę ze stołu i odsunął stojące na blacie kufle, robiąc Barnavie trochę miejsca. - Siadaj, nie krępuj się... im nas więcej, tym weselej, prawda, Cyprianie? - zwrócił się do swego towarzysza.
- Jak chuj – odburknął zapytany.
- Ha, ha – facet zaśmiał się perliście. - Musisz wybaczyć memu przyjacielowi, źle się czuje w mieście. Na szczęście nie zabawimy tutaj długo.
- Nie zostajecie na zawodach? - spytał Barnava, siadając na krześle noszącym blizny niezliczonych bitew i awantur.
- Nie. Przyjechaliśmy tu odwiedzić starego znajomego... oddać mu drobną przysługę. I zaraz potem się stąd zwijamy. Może nawet jutro. Zawody nas nie interesują.
- Rzeczywiście – Barnava podniósł pączka do ust. - Nie wyglądacie na tutejszych.
- Naprawdę? - mruknął właściciel brody piwnej.
Co za smak, pomyślał Barnava gryząc pączka. Coś jak stary szczur z lukrem zapiekany w serze.
- A ty? - zagadnął go młody człowiek. - Zapewne przyjechałeś tu beztrosko kibicować...
- Tak. Ale też muszę kogoś odwiedzić, i coś mu oddać.
- Co za zbieg okoliczności! Wszyscy mamy tu jakichś znajomych! – zdanie to było wypowiedziane głosem słodkim jak marcepan. - Słyszysz, Cyprianie? Może nawet wspólnych, ha, ha! Kogóż to – mówiąc, mężczyzna teatralnie rozłożył ręce – chcesz nawiedzić, jeśli można wiedzieć?
- Otóż... - Barnava musiał pogrzebać w pamięci – niejakiego Magnusa Kwasigrocha, medyka. Mieszka, zdaje się, po drugiej stronie jeziora...
Młody człowiek znieruchomiał z rękami po bokach i wyrazem zaskoczenia na twarzy. Krasnolud Cyprian drgnął, łypnął na Barnavę spod oka, ale błyskawicznie wrócił do swojej naburmuszonej, ignoranckiej postawy.
- Niemożebne – mężczyzna złączył dłonie opuszkami palców. - Toż właśnie o nim mówiłem. Wybieramy się do niego jutro, aby się pożegnać. Chodź z nami, przyjacielu, o tej porze, gdy słońce zachodzi, nie będzie bezpiecznym chodzenie samopas po lesie... - uśmiech wrócił na jego twarz. - Tak! Jutro pójdziemy tam razem. A teraz pozwól, przyjacielu, pójdę po kolejkę dla nas wszystkich i wypijemy za wspólnych znajomych!
- Ależ nie chciałbym kłopotać...
- Gdzież tam kłopotać! - zaprzeczył młody człowiek, podnosząc się z krzesła. - Trzeba wypić za zdrowie starego Magnusa. Zaraz przyniosę coś naprawdę godnego tej okazji!
Odszedł, a Barnava przypomniał sobie o nieznajomych proponujących wspólne toasty. Ale z drugiej strony, czy wyglądał jakby spał na złocie? Wypije jednego, góra dwa, a potem grzecznie, ale stanowczo się pożegna... wystarczy być sprytnym.
Podniósł kufel, by dopić piwo, ale w tym momencie ktoś przechodzący obok trącił go w łokieć; ciemnozłoty płyn chlusnął mu na rękaw, polał się na spodnie.
- Och... - usłyszał jedwabiste westchnienie – najmocniej przepraszam...
Uniósł wzrok, gotów do ciętej riposty, zaraz jednak zaniemówił. Znieruchomiał z otwartymi ustami i uniesioną ręką wciąż trzymającą kufel. Ucichł nagle dobiegający zewsząd gwar rozmów. Zrobiło się gorąco.
Burza krótkich, czarnych jak krucze pióra włosów, fascynująco nieułożonych w pozornym nieładzie. Delikatne brwi, a pod nimi oczy zielone jak wiosenna łąka. Karminowe usta, obiecujące nieziemskie cuda, cera gładka jak u niemowlaka, delikatny, zmysłowy zapach... perfum czy jej ciała? Odsłania w uśmiechu równiutkie, drobne ząbki, białe jak sumienie anioła. Pośpiesznie naciąga poły czerwonego płaszcza, który zadziornie zsunął się z ramion, odsłaniając zarys...
- Jestem! - krzyknął radośnie jego nowy znajomy, z impetem stawiając na stole trzy kufle. Zawartość jednego z nich miała kolor nieco ciemniejszy niż dwóch pozostałych. Była to zawartość właśnie tego, który trafił do Barnavy.
- Wziąłem ci Ciemne Podwójnie Chmielowe, przyjacielu – wyjaśnił młodzieniec. - My... już je piliśmy, wyborne, ale strasznie mocne. A wieczór dopiero się przecież zaczyna...
Mówił coś jeszcze, ale Barnava nie słuchał. Spojrzał w stronę, w którą, jak mu się zdawało, odeszła ta dziewczyna... nigdzie jednak nie było po niej śladu. Rozpłynęła się jak dym, jakby w ogóle nie istniała.
- Za starych przyjaciół! - toast wyrwał go z zamyślenia. Wciąż błądząc myślami gdzie indziej, uniósł kufel i przyłożył go do ust. Nagle poczuł, jak bardzo wciąż chce mu się pić po całodziennej wędrówce. A Podwójnie Chmielowe, chociaż nigdy dotąd o nim nie słyszał, rzeczywiście okazało się piekielnie dobre. Pół kufla duszkiem wychylił.
- Aaach – sapnął, ocierając pianę z ust. - Wyborne!
- Prawda? - młody człowiek uśmiechnął się niezwykle ciepło. - A jakie mocne. Ale powiedz, przyjacielu, gdzie właściwie poznałeś starego Magnusa?
Barnava poczuł nagle, że dzieje się z nim coś niecodziennego. Serce przyśpieszyło i waliło teraz jak młotem, głosy rozmawiających ludzi zaczęły mieszać się ze sobą, stawały się odległe, niewyraźne. Świat zaczął wirować, i robił to w różnych kierunkach jednocześnie.
- Właściwie... - wybełkotał jeszcze – to poznaliśmy się... na szlaku...
A potem była ciemność.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Zapach Lavendy - cz. 1, 2, 3, 4, 5! - przez marcinos83 - 25-12-2009, 14:52
RE: Zapach Lavendy - cz. 1 - przez Janko - 27-12-2009, 10:57
RE: Zapach Lavendy - cz. 1 - przez marcinos83 - 27-12-2009, 22:43
RE: Zapach Lavendy - cz. 1 - przez Janko - 27-12-2009, 22:45
RE: Zapach Lavendy - cz. 1, 2 - przez marcinos83 - 27-12-2009, 22:46
RE: Zapach Lavendy - cz. 1, 2 - przez Janko - 28-12-2009, 13:10
RE: Zapach Lavendy - cz. 1, 2 - przez Met - 29-12-2009, 07:57
RE: Zapach Lavendy - cz. 1, 2 - przez marcinos83 - 02-01-2010, 14:13
RE: Zapach Lavendy - cz. 1, 2, 3 - przez Met - 02-01-2010, 16:15
RE: Zapach Lavendy - cz. 1, 2, 3 - przez marcinos83 - 06-01-2010, 21:07

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości