09-09-2010, 19:26
Po dłuższym namyśle, zainspirowany dość dziwnym spacerze po lesie, napisałem coś poważniejszego od poprzednich wypocin Zobaczymy, czy będzie tak samo świetne, czy o wiele gorsze
Zamiast akapitu wstawiam takie kreski, bo... coś mi tu cuchnie zbyt małymi wcięciami...
-----Wszedłem do lasu, czując się jak na wojnie. Nade mną latały samoloty, czyniąc przy tym hałaśliwe manewry, natomiast na pobliskiej polanie słychać było głośne wystrzały karabinowe. Szedłem wąską dróżką wśród drzew, które rzucały ogromne cienie. Słońce stało wysoko, piekąc niemiłosiernie, a temperatura sięgała chyba trzydziestu stopni, gdyż pot lał się ze mnie jak woda z hydrantu. Wojennego wrażenia dopełniał jeszcze samotny jeździec na koniu, który dostojnie przechadzał się po leśnych drogach, zaznaczając swą trasę wyrazistymi, końskimi śladami.
-----Po rozległych polanach chadzali także grzybiarze, który żywili nadzieję, iż uda im się znaleźć choć jednego, lichego, jadalnego grzyba. Albo pięknego, a zarazem czerwonego i groźnego Pana Muchomora, który swymi białymi plamkami odróżniał się od reszty grzybów, Ów Pan nosił także ślady walki ze szkodnikami – głodne pszczoły obgryzały jego brzegi, natomiast bezwzględne komary wyciskały z niego ostatnie soki. Lecz nieustraszony Muchomor stał dostojnie pod drzewem, które dawało mu chociaż cień nadziei na ochłodę w ten upalny dzień.
-----Wzdłuż drogi przechadzały się także szlachetne prawdziwki, tak chętnie poszukiwane przez grzybowych zbieraczy. Jednak te zacne kapeluszniki zawsze umykały zbieraczom, chowając się głęboko w trawie, krzakach, bądź szukały ratunku u Żubra.
-----Ów Żubr, potężny król tego lasu spokojnie czekał pomiędzy drzewami, tuż za rogiem. Jego brązowe ubarwienie służyło jako kamuflaż, natomiast niespotykana cierpliwość pozwalała Władcy na długie wyczekiwanie pożywienia. Nie raz to naszła Go ochota na soczystą sarenkę bądź dorodnego bobra. Jednak te nie nadchodziły. Nikt nie chciał się stać pokarmem dla szlachetnego, ale jakże groźnego i bezwzględnego Pana.
-----W jednej chwili wszystkie żywe oraz martwe stworzenia czmychły do swych norek, dziupli lub innych kryjówek. Wtem oto nadchodziła Ona – straszna, budząca grozę, lęk, obrzydzenie oraz odruchy wymiotne. Nazywała się Ssarczylia, była natomiast sarną. Martwą. Nieżywą. Ale mimo tego, kroczyła dumnie środkiem dróżki upajając się świadomością, że to Ona tutaj panuje. Nie lew, nie borsuk, nie żubr. Wielka Pani Lasu.
Zamiast akapitu wstawiam takie kreski, bo... coś mi tu cuchnie zbyt małymi wcięciami...
-----Wszedłem do lasu, czując się jak na wojnie. Nade mną latały samoloty, czyniąc przy tym hałaśliwe manewry, natomiast na pobliskiej polanie słychać było głośne wystrzały karabinowe. Szedłem wąską dróżką wśród drzew, które rzucały ogromne cienie. Słońce stało wysoko, piekąc niemiłosiernie, a temperatura sięgała chyba trzydziestu stopni, gdyż pot lał się ze mnie jak woda z hydrantu. Wojennego wrażenia dopełniał jeszcze samotny jeździec na koniu, który dostojnie przechadzał się po leśnych drogach, zaznaczając swą trasę wyrazistymi, końskimi śladami.
-----Po rozległych polanach chadzali także grzybiarze, który żywili nadzieję, iż uda im się znaleźć choć jednego, lichego, jadalnego grzyba. Albo pięknego, a zarazem czerwonego i groźnego Pana Muchomora, który swymi białymi plamkami odróżniał się od reszty grzybów, Ów Pan nosił także ślady walki ze szkodnikami – głodne pszczoły obgryzały jego brzegi, natomiast bezwzględne komary wyciskały z niego ostatnie soki. Lecz nieustraszony Muchomor stał dostojnie pod drzewem, które dawało mu chociaż cień nadziei na ochłodę w ten upalny dzień.
-----Wzdłuż drogi przechadzały się także szlachetne prawdziwki, tak chętnie poszukiwane przez grzybowych zbieraczy. Jednak te zacne kapeluszniki zawsze umykały zbieraczom, chowając się głęboko w trawie, krzakach, bądź szukały ratunku u Żubra.
-----Ów Żubr, potężny król tego lasu spokojnie czekał pomiędzy drzewami, tuż za rogiem. Jego brązowe ubarwienie służyło jako kamuflaż, natomiast niespotykana cierpliwość pozwalała Władcy na długie wyczekiwanie pożywienia. Nie raz to naszła Go ochota na soczystą sarenkę bądź dorodnego bobra. Jednak te nie nadchodziły. Nikt nie chciał się stać pokarmem dla szlachetnego, ale jakże groźnego i bezwzględnego Pana.
-----W jednej chwili wszystkie żywe oraz martwe stworzenia czmychły do swych norek, dziupli lub innych kryjówek. Wtem oto nadchodziła Ona – straszna, budząca grozę, lęk, obrzydzenie oraz odruchy wymiotne. Nazywała się Ssarczylia, była natomiast sarną. Martwą. Nieżywą. Ale mimo tego, kroczyła dumnie środkiem dróżki upajając się świadomością, że to Ona tutaj panuje. Nie lew, nie borsuk, nie żubr. Wielka Pani Lasu.
Za pozwoleniem administracji ;-)
Moje "gnioty" ==> wski.yw.sk <== Zapraszam chociaż od czasu do czasu
Moje "gnioty" ==> wski.yw.sk <== Zapraszam chociaż od czasu do czasu