Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kroniki Białogórskie
#19
Przemoc, tudzież wulgaryzmy w obcych, zmyślonych językach! Nie jest to reklama tylko ostrzeżenie.

X


Do pustej filiżanki wpadła sześćdziesiąta druga kropla deszczu. Alicja ziewnęła, znudzona liczeniem i spojrzała w górę, próbując znaleźć dziurę w czaszy parasola. Wysłużony materiał mimo licznych łat i szwów przegrywał walkę z coraz intensywniejszym deszczem. Kobieta nudziła się niemiłosiernie odkąd poprosiła Marka, żeby zniknął na jakieś pół godziny, by nie odstraszać tajemniczej nieznajomej swoją obecnością. Nie wzięła nic do czytania, nie miała z kim pogadać. Ciężarna kilka stolików dalej była zajęta szkicowaniem czegoś, a do tego jasno dała do zrozumienia, że czeka na ważne spotkanie i nie ma czasu na pogaduchy.
Powrót Marka przywitała więc Alicja ze sporą dozą radości. Opowiedział jej o meczu, jaki obejrzał w pobliskim pubie. Czwartoligowe rozgrywki, Pogoń Dogoń rozgrywała mecz towarzyski ze Zdartymi Chodakami. Jej zawodnicy za nic nie mogli dogonić przeciwników, choć ci biegali jakby rzeczywiście mieli na nogach drewniane obuwie. Honor Pogoni Dogoń ratował bramkarz, choć nie musiał się wiele wysilać w starciu z rywalem symulującym faul, gdy nie ma w pobliżu żadnego innego zawodnika. W końcu piorun zlitował się nad nieszczęsnymi widzami, graczami i sędzią, uderzając niebezpiecznie blisko tego ostatniego.
- Ale nic mu się nie stało? - spytała nieco przerażona Alicja.
- Nie - uspokoił ją Marek. - Trochę był zszokowany, ale poza tym nic. Przynajmniej znalazł dobry pretekst, by zakończyć to widowisko. - A tutaj cisza?
- Jak makiem zasiał - westchnęła Canissi, wzruszając ramionami. - Tylko zmokłeś niepotrzebnie. Przeczekajmy tę burzę i chodźmy do domu.
- Nie musimy - zapewnił Marek, wiedząc, że Alicji bardzo zależało na tym spotkaniu. Gdyby był w jej sytuacji, nie przepuściłby żadnej sytuacji, by poznać lepiej wszelkie jej niuanse i zawirowania. Jeżeli kobieta, z którą mieli się tu spotkać, posiadała takie informacje, lub mogła wskazać kogoś, kto zna się w tej dziedzinie, to każda minuta tego spotkania była na wagę złota.
- Dajmy jej jeszcze godzinę, to może się zjawi - zaproponowała Alicja, wylewając prawie pełną filiżankę deszczówki na bruk. - A jak nie, to trzeba będzie pogadać znowu z Mercatorem. Może uda mu się nas umówić na inny termin.
- Jak chcesz - rzucił de Marcia. - Mówiłem ci już, że ładnie ci w niebieskim?
- Zebrało ci się na komplementy? - Alicja spojrzała mu w oczy i pokręciła głową. - Nie masz nic bardziej pożytecznego do roboty?
Mam, ale wolę cię pomęczyć.
Podczas gdy narzeczeni przekomarzali się według dość utartego, tradycyjnego scenariusza, strużka wody z dziurawego parasola zniszczyła szkic, nad którym męczyła się ciężarna. Trochę zirytowana artystka zerknęła na zegarek i skrzywiła się na myśl, że może jednak źle chodzi. Postanowiła spytać się Marka i Alicji, trochę rozbawionych i rozkojarzonych odgrywaniem swoich ról.
- Przepraszam? - zagadnęła, przerywając w momencie, gdy Marek miał właśnie zacząć przepraszać za to, że żyje.
- Tak? - spytała wytrącona z rytmu Alicja.
- Nie wiecie państwo, która jest gadina? - Miała lekki wschodni akcent i wtrącała trochę skandywizmów(1). W jednym z dawnych filmów szpiegowskich byłaby jedną z tych złych agentów.
- Piętnasty luty - palnęła Alicja. Dopiero gdy zobaczyła minę Marka, szybko spojrzała na zegarek i chciała przeprosić, ale kobieta zerwała się i podeszła do ich stolika.
- Was Miercator prisłał? - spytała, patrząc z ukosa to na Alicję, to na Marka.
- To zależy... - De Marcia czujnie otaksował nieznajomą wzrokiem.
- Nas. - odpowiedziała Canissi, nim Marek zaczął bawić się w polityczne zagrywki. - Miała pani sama podejść.
- Spadiewałam sia kogoś innego. - przyznała lekko zawiedziona artystka, siadając na jednym z wolnych krzeseł. - Tak pri okjazji. Jętka.
- Co: „jętka”? - Marek nastawił się na przyjęcie nowej porcji szyfrów i haseł.
- Tak mi mówią... - wyjaśniła ciężarna i od razu przeszła do konkretów: - Dlacziewo to was Miercator prisłał, gdy ja spytałam o nagrania z wielkim wołkiem?
Alicja najpierw sekundę kojarzyła narzędnik słowa „wołek” ze skandyjskim słowem „wołk”, czyli „wilk”. Potem sekundę poświęciła na wybadanie z twarzy Marka jakiejś porady, a pół sekundy na podjęcie decyzji. Postanowiła wypytać o zdradliwe szczegóły.
- Z tego, co wiem, to Mercatora ktoś się pytał o nagrania z monitoringu z określonych dni i okolic.
-Ja wiem - przytaknęła Jętka. - Dlatego, szto mój priljatiel najpierw pytał sia o taśmy z dnia i miejsca, a potem, kak Miercator odmówil, to mnie skazał, szto on widjał wielkiewo, cziornowo wołka na dwiech lapach. Ja mu skazała, szto eta delirium i samaja paprasiła poprasiła o nagranja z wołkiem.
Marek nie czuł się wybitnym lingwistą, przynajmniej jeśli chodzi o języki sclawiańskie. Wolałby, by Jętka używała wtrąceń staroauriańkich, albo chociaż faradzkich, ale zrozumiał mniej więcej, o co chodzi.
- Mercator odmówił pani przyjacielowi - wtrącił się, najgrzeczniej jak mógł.
- Pani to jest na pałacach, a ja jestem Jętka - warknęła kobieta. - Wszyscy mi na „ty” mówią, to tragjedii nie budzie kak i ty budziesz.
- Dobra, czyli twojemu przyjacielowi Mercator odmówił, a tobie z jakiegoś powodu miał normalnie udostępnić takie ciekawe nagrania?
- Ja dała haroszą cienu. Ja zdieałała mu grafiku do jednowo progriamu.
Marka nieco niepokoiło to, że Jętka wydawała mu się znajoma. Gdzieś już słyszał ten taki niby skandyjski, lecz jednak trochę inny zaśpiew, jakby z jakiejś prowincji. Coś zdawało mu się uporczywie znajome w jej twarzy, choć nie potrafił rozeznać co i skąd.
- Na co ci ten wilk? - Alicja poczuła się nieco dziwnie, biorąc tę kobietę w krzyżowy ogień pytań.
- To nie jest tak do kańca wołk - Jętka powiedziała to dość tajemniczo. - I wy o tym wiecie. Katore z was?
- Ja. - Alicja znów zdążyła zrobić coś, co Marek uznałby za szczyt nieodpowiedzialności. Jętka spojrzała na nią z zaciekawieniem i pokręciła głową.
- Obstawiałam jego - przyznała. - Tak, ili inaczej, nie was szukam. A kogo wy szukali?
- Nikogo, Mercator przy okazji nas poinformował, że jest taka opcja, żeby się z kimś takim w takiej a takiej sprawie spotkać. - wyjaśniła Alicja. - Tak naprawdę, to miała wielkie nadzieje co do tego dnia. Wierzyła, że poznają kogoś choć trochę obeznanego w dziedzinie wilkołactwa. Kogoś, kto jej powie jak kontrolować przemiany, jak uniknąć śmierci z rąk Łowców Bestii. A także, czy może używać srebrnych sztućców po babci Fiodorze.
- A macie wy pozwolienie? - Tak jakby przy okazji zagadnęła Jętka.
- Jakie niby? - zdziwiła się Alicja. - Od kogo niby?
- Nu, od „góry”... - Jętka była chyba nie mniej zaskoczona.
- Jakiej „góry”? - Marek myślał już, że odpoczęli od szpiegowskich szyfrów i zabaw.
- Znaczy się: wy nie wiecie, co i jak? - Teraz ciężarna była nie tyle zdezorientowana, ile zawiedziona. Nagle zniknął gdzieś skandyjski akcent, słownictwo też stało się czysto widlańskie. - Powiedzcie, ilu wy znacie... Wy wiecie kogo...?
Alicja i Marek spojrzeli na nią ze zdumieniem. W życiu nie powiedzieliby, że to wszystko poza. Mieli przed sobą, widać, dobrą aktorkę. De Marcia postanowił podrążyć trochę temat, nim kobieta odejdzie zrezygnowana.
- Tak się składa, że nie znamy nikogo - przyznał. - Dlatego zaryzykowaliśmy to spotkanie. Chcieliśmy... uzupełnić naszą wiedzę. A ty, czego oczekiwałaś?
Jętka spojrzała na niego i pogłaskała wymownie brzuch.
- Za kilka miesięcy będę miała na głowie jednego takiego małego wilczka. Chcę, by miał właściwą opiekę. Ojca znam nieco... przelotnie. Ciężko go namierzyć i... Nie wszyscy go lubią. A ci, co go szczególnie nie lubią, chętnie by mnie poćwiartowali.
- I dlatego udajesz kogoś innego niż jesteś? - Alicja mimo to była nieco urażona tym, że Jętka chciała ich oszukać w tej sprawie.
Ciężarna spojrzała na nią i uśmiechnęła się.
- Uwierz mi, trudno znaleźć młodą widlańską dziwkę, gdy ta jest znana jako młoda skandyjska artystka. To była jedna z niewielu porad, jakich mi udzielił.
Alicja chciała coś powiedzieć, ale pomyślała, że teraz każde słowo trzeba będzie dwa razy przemyśleć. Inicjatywę przejął Marek, wychodząc z bardzo ciekawą propozycją:
- Myślę, że powinniśmy razem postarać się znaleźć tego człowieka. Posiada, jak rozumiem, obszerną wiedzę na temat przypadłości Alicji. Dlatego w naszym interesie jest go poznać. Zwłaszcza że, jeśli szukałaś czarnego wilka, on zdaje się, już się nami zainteresował. Nagranie z monitoringu i ostatnie wydarzenia każą mi domniemywać, że nie tylko wie o tym, że oprócz niego jest ktoś jeszcze, ale także zna imię i nazwisko Alicji.
Alicja zaraz przypomniała sobie rozkopane ubrania z karteczką „Dla Alicji C”. Ona sama zmieniała się w zwykłego, czworonożnego wilka z jasną sierścią, więc prawdopodobnie przyjaciel Jętki śledził ją miesiąc temu, a tej nocy pozwolił sobie na drobne żarty.
Marek ciągnął:
- Prawdopodobnie jest on w jakiś sposób związany z pewnym klubem lotniczym. Mieliśmy jego logo na koszulce. - Zwrócił się do Alicji. - Pamiętasz może nazwę?
Canissi pokręciła głową.
- Nie za bardzo. - Starała się przypomnieć sobie choćby najdrobniejszy detal, ale jedyne co jej przyszło do głowy to zdobienia. - Chyba coś tam było z flagą Konfederacji Seookeskiej.
Jętka klasnęła w dłonie.
- To coś już mamy! - krzyknęła. - Macie jeszcze tę koszulkę?
- No, w domu... - Alicję też ucieszyło to, że posuwają się do przodu. - Możemy w każdej chwili tam pójść i sprawdzić.
- To idziemy! - rzuciła Jętka, idąc do swojego stolika, by pozbierać zamoknięte szkice. Marek westchnął, zastanawiając się, jak będą brnęli przez tę ulewę.
- Zadzwonię po taksówkę - zaproponował, zbierając filiżanki. - Chyba mają tu telefon.
- Pewnie tak. - rzuciła Alicja, ciesząc się, że udało jej się choć trochę wychować narzeczonego. - Miejmy tylko nadzieję, że uda nam się przemilczeć w taksówce co bardziej intymne szczegóły.
Marek zniknął we wnętrzu lokalu, a Jętka w końcu upakowała swoje graty w obszernej torbie. Podeszła do Alicji i spytała z szerokim uśmiechem:
- No to co? Idziemy?
- Marek zamówi taksówkę. - Alicja poprawiła garsonkę i postanowiła zagaić rozmowę na neutralne tematy. - Malujesz?
- Między innymi. Chcesz zobaczyć?
- Może nie teraz. - Alicja nie chciała, by Jętka zaczęła znowu wypakowywać wszystko z torby. - Szkoda, żeby zamokło.
- No, racja - przyznała Jętka. - Mam zamiar iść na Akademię Sztuk Wyzwolonych.
- To drogie studia... - zauważyła Alicja, znając tabele opłat za naukę na wyższych uczelniach. ASW to była bodajże najdroższa pozycja. - Masz jakieś stypendium czy coś?
- Korzystam z opieki pani prokuratorowej Brzdęk. - Jętka chciała sięgnąć do torby, ale zaraz się opamiętała. - Zapaliłabym, ale to ponoć szkodzi w ciąży.
- Poza ciążą też - przypomniała Alicja.
- Nie palisz? - spytała Jętka.
- Nie - rzuciła od niechcenia Alicja, po czym, ubiegając następne pytanie, dodała; - I nie piję.
- No, no. Chwali się. Nie spodziewałam się po takim chłopaku... - przyznała Jętka, wyjmując z kieszeni gumę do żucia.
- Znaczy: po jakim? - Alicja wlepiła wzrok w mocującą się z opakowaniem kobietę.
- No, ty taka porządna, elegancka, a ten się szlaja po burdelach z kolegami.
W Alicji zawrzało. Marek był typowym facetem, miał jakieś tam swoje słabości. Owszem, dla wielu były to typowe męskie zachowania, ale od pewnego czasu oboje starali się je zwalczać. Raz czy dwa się o to mocno posprzeczali.
- Skąd niby to wiesz? - spytała wzburzonym tonem.
- Jak: skąd? - prychnęła Jętka. - Bo go pamiętam. Jakiś rok temu. Chyba wieczór kawalerski. Pięciu gości, chcieli na dwie godziny. No, a ten cały Marek, to była gwiazda wieczoru. Nachlany jak bachista, wrzeszczeli o tym, że skoro wszystkie to dziwki, to on pójdzie do takiej, co tego nie kryje...
Alicja spurpurowiała.
- Łżesz. - Starała się powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Marek miałby powiedzieć, że jest dziwką? Iść do prostytutki? Kiedy ona tyle dla niego poświęciła?
- Spokojnie... - Jętka widać, nie pojęła istoty problemu. - To tylko mały skok w bok...
- Milcz! - Gniew targał Alicją tak mocno, że była bliska tego, by skoczyć do gardła komukolwiek, choćby miał to być sam Marek. - I zostaw mnie w spokoju!
Wybiegła z ogródka, nie zważając na siekący deszcz.
- Coś ty jej powiedziała?! - warknął Marek, wybiegając z „Beatrycze”.
- No, że byłeś u mnie rok temu. - Jętka była zaskoczona tym całym cyrkiem. - Co to za sensacja?
- A taka, że jej obiecałem, że zachowam dla niej czystość! - Marek kopnął ze złości stół. - Kiedy niby ja byłem na kurwach?!
- Gdzieś koło idów majowych...
Marek złapał się za głowę. Pokłócili się wtedy z Alicją o to, że był na imprezie ze striptizem. Tydzień się do siebie nie odzywali, a Luciano Palicotto namówił go na picie na mieście. Marek obudził się w jego willi z kacem gigantem. Nic nie pamiętał, jakieś tam urywki, jakieś obrazy, jakieś oczy... Dlatego Jętka wydała mu się znajoma!
- Co ja, kurwa, zrobiłem! - zaklął, wybiegając z ogródka. Zaraz się jednak zatrzymał. Alicja stała oparta o ścianę, ze spuszczoną głową. Nie wiedział, w jakim jest stanie, czy nie ma ochoty urwać mu głowy. Gdyby nie miał do czynienia z wilkołakiem, byłaby to przenośnia, ale Alicja nie takich rzeczy mogła dokonać spokojna, a co dopiero, gdy gniew dodawał jej sił.
- No, nic takiego, kurwa, nie zrobiłeś. - rzuciła Jętka, czując się nieco podle. - Byłeś zbyt nachlany.
- Jak to zbyt nachlany?! - Marek doskoczył do niej i złapał ją za ramiona. - Co to niby...?
- Zaraz padłeś, nim do czegoś doszło. - wyjaśniła Jętka. - Nie miałeś sił nawet usiąść.
- I tak dobrze to pamiętasz?! - Marek naprawdę chciał nie wrzeszczeć, ale czuł, że ktoś tu chce po prostu uspokoić jego sumienie.
- Takiego cyrku długo się nie zapomina. Niemal siłą cię tam zaciągnęli.
To idź i jej to powiedz! - W jego tonie nagle zmieszały się prośba, rozkaz i błaganie.
- Dobra... - rzuciła Jętka, starając się na szybko dobrać słowa. Ostrożności nigdy za wiele, szczególnie gdy idzie się leczyć złamane serce wilkołaka. Widziała już pokaz możliwości kłów i pazurów w wykonaniu ojca jej dziecka. Podeszła więc spokojnie, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów. W końcu uznała, że lepiej trzymać dystans.
Już chciała zawołać Alicję, gdy usłyszała pisk opon. Obejrzała się przez ramię i ledwo uskoczyła przed rozpędzoną, śmierdzącą śmieciarką. Samochód zapiszczał oponami, ale i tak uderzył w ścianę pół metra od przerażonej Alicji.
- Uważasz, jak jeździsz, śmierdzielu! - ryknęła Jętka, podchodząc do kabiny. Kierowca jednak wysiadał już z drugiej strony, jakby był przygotowany na kolizję. O tym, że to nie był wypadek, przekonał ją widok sunącej powoli w jej stronę limuzyny z herbem Teratosso zamiast tablicy rejestracyjnej. Zerwała się do biegu, lecz samochód tylko przyspieszył i zajechał jej drogę, ledwo hamując przed ścianą. Wskoczyła na maskę i zeskoczyła po drugiej stronie, chcąc skryć się w „Beatrycze”. Naprzeciw wybiegł jej Marek, zaskoczony najpierw atakiem śmieciarki, a potem dziwnym zachowaniem wozu Teratosso.
Teratosso mieli dość pieniędzy, by przekupić byle śmieciarza i wiele chorych pomysłów. Mogli bez trudu dać się namówić Fryd na porwanie czy zabójstwo. Jeśli tylko coś brali albo pili.
- Schowaj się do środka! - wrzasnął do Jętki, szukając jakiejś improwizowanej broni. W końcu zauważył poluzowany pręt w ogrodzeniu ogródka piwnego. Szarpnął go, ale ten nie chciał ustąpić. Obejrzał się, by zobaczyć co się dzieje z Alicją.
Z limuzyny wysiadała właśnie przednimi drzwiami Sigismunda Fryd. Włosy miała rozpuszczone, suknię potarganą, a oczy płonęły jej purpurowym blaskiem. Była niebywale pociągająca, nawet w tej sytuacji i gdy usta miała umazane krwią. Marek patrzył na nią ze zdumieniem i podnieceniem, aż nie ujrzał jej towarzysza.
Wielki, kościsty dryblas sunął sztywno w kierunku de Marcii z pordzewiałą maczetą w chudej ręce. Patrząc na wysuszoną, trupią twarz, plamy krwi, jakimi upstrzony był uniform kierowcy i martwe oczy, Marek zaczął tym energiczniej szarpać pręt.
Nic to nie dawało, a upiór był o kilka kroków od niego.
Trzy kroki, a pręt nie ustępował.
Dwa kroki od niego upiór zatrzymał się i wydał wściekły okrzyk. Czyjaś ręka jednym, niedbałym zdaje się, ruchem odłamała pręt. Wybawiciel wcisnął mu zdobiony kawałek stali do ręki i poradził nieprzyjemnie znajomym głosem.
- Spróbuj pchnąć w serce.
Marek podniósł się i spojrzał na Widłowskiego z bezbrzeżnym zdumieniem wymalowanym na twarzy. Ten jednak nie dał się za długo oglądać i rzucił się na kierowcę.
Gdy ten wytrzymał uderzenie pięścią w szczękę, a Fryd z dzikim wrzaskiem wbiła Erykowi paznokcie w świeżo pozszywaną ranę, Widłowski spojrzał na kobietę i syknął:
- Koniec tego dobrego...
Oczy zakrył mu błękitny blask, a Marek mógł przysiąc, że przez twarz Fryd przebiegł grymas panicznego strachu. Nim cokolwiek zobaczył, Maria złapała go za kołnierz i wciągnęła do wnętrza „Beatrycze”.


Eryk był zaskoczony tym, jak gładko i bezboleśnie przebiegła przemiana. W ciągu kilku sekund jego kości przeobraziły się i stały się twardsze od stali, paznokcie zmieniły w pazury, zdolne do rycia w marmurze, mięśnie zaczęły pulsować mocą. Strząsnął z siebie resztki ubrań. Wzrok wyostrzył się, zapachy zaczęły drażnić nos, słyszał każde uderzenie każdej z setek tysięcy kropel deszczu.
Widział przeciwnika, czuł zapach jego strachu. Słyszał bijące gorączkowym rytmem serce.
A było się czego bać...
Czarna jak smoła sierść pokrywała niemal całe ciało, zdające się być złożonym z samych twardych jak kamień mięśni. Mocarne górne łapy rozłożył, jakby chcąc wyeksponować niewielką bliznę na lewej piersi. Wytatuowana lambda lśniła czerwonym blaskiem, widoczna doskonale w wypalonym okręgu nagiej, czarnej skóry. Wyszczerzył dwa rzędy ostrych jak brzytwy kłów i zawył przeciągle.
Czuł za plecami obecność Marii, gotowej do ruszenia na pomoc Alicji. Ją także czuł, mocniej nawet niż Czarną. Canissi była wściekła, przerażona i niegotowa do wyrządzenia żadnemu człowiekowi krzywdy.
Z drugiej strony bez trudu rozpoznał źródła demonicznej emanacji. Kierowca był jeszcze ogarnięty euforią, jak każdy młody wampir. Eryk obiecał sobie, że pomoże mu i nie pozwoli, by poczuł zgorzknienie i samotność znane starym pijawkom.
Kobieta w czerwonej sukni pulsowała cielesną pokusą, dzikim, zwierzęcym, nieludzkim wręcz pożądaniem. Cuchnęła hektolitrami wypitej krwi, lecz nie była wampirem. Bił od niej zaduch milionów lat spędzonych w Otchłani. Była potężna, Eryk nigdy nie spotkał tak potężnej demonicy. Nigdy się z taką nie mierzył ani nigdy takiej nie pokonał.
Kiedyś musiał być ten pierwszy raz.
Od samochodu bił smród starego, mocnego demona. Upadły starał się przed nim ukryć, ale nieskutecznie. Eryk czuł, jak z wozu promieniuje na całą okolicę wezwanie do walki.
Nieumarły szofer i opętana przez demonicę kobieta rzucili się na Eryka. Odrzucił ich jednym uderzeniem łapy. Zaraz jednak runęli na niego z obu stron, mając nadzieję, że dosięgną go albo ostrze maczety, albo paznokcie Fryd. Widłowski zwinnie uniknął ciosu ostrza, złapał opętaną za rękę i szarpnął tak, że wpadła na swojego towarzysza. Upadli oboje, tylko po to, by znowu uderzyć. Tym razem szofer uderzył na Eryka, a Fryd wpadła do ogródka piwnego, szukając Jętki.
Nieumarły kierowca nie miał za wiele szczęścia – Eryk wykonał wyuczoną sekwencję ruchów, dobrą na takie niedoświadczone truchła. Gdy ten szedł na niego z uniesioną bronią, chwycił go za przedramię, rozorał pazurami mięśnie odpowiedzialne za pracę palców, rzucił przeciwnikiem o ziemię i uniósł nad nim rozczapierzoną dłoń. Spojrzał w oczy przeciwnikowi i dopiero wtedy wbił pięść w klatkę piersiową. Nie trysnęła nawet kropla krwi.
Wyrwał serce jednym ruchem i rzucił je za siebie. Zerknął na Marię i Marka odganiających Fryd od Jętki, po czym ruszył w kierunku śmieciarki.
Kątem oka zauważył ruch zwłok kierowcy. Warknął, zirytowany jego uporem i nim tamten zebrał siły, by powstać, uklęknął mu na piersi i chwycił za podbródek. Ustawił mu głowę tak, by nie potrzebował już wstecznego lusterka.
Już chciał ruszyć w sukurs damie, gdy usłyszał jęk, dochodzący spomiędzy sterczących żeber.
- Ge-keje! - zaklął w verganie(2) i porwał maczetę. Odciął głowę nieumarłemu, po czym rzucił ją na ziemię i zmiażdżył stopą.
Zostawiwszy wkońcuumarłego i stwierdziwszy, że demon, który opętał Fryd, nie chce pakować się na miecz Marii, ruszył w stronę stojącej mu na drodze do śmieciarki limuzyny Teratosso.
Gdy się do niej zbliżył, uderzyła go fala demonicznej woli. Upadły wpił się w jego duszę, szukając jakiegokolwiek słabego punktu. Napotkał opór tym mocniejszy, im mocniej chciał cokolwiek osiągnąć. Eryk miał ochotę ryknąć śmiechem, gdy poczuł, że siła do obrony przed atakiem płynie z tej samej strony, co sam atak.
Demon nie dość, że nic nie osiągnął, to jeszcze dał się poznać. Stary, choć nie najmocniejszy, dostojny, choć bez zasług. Związany z człowiekiem na śmierć i życie, dyszący ambicją i pychą. Każący się zwać Baalem, „Panem”. W verganie nazywano go inaczej – Kheherreueg, „Napuszony”. Eryk rzucił mu wyzwanie, korzystając z innego, bardziej adekwatnego do wyzwisk przed bitwą miana:
- Ekeghe, Rheła-aełegha!
Co wywabiło Baala z wozu: „wypełzaj”, czy pogardliwe miano Nieniosącego Deszczu – Widłowski nie wiedział. Wiedział za to, że czczony dawniej jako bóg deszczu i płodności upadły anioł wyskoczył z wozu i uderzył na Eryka wszelkimi dostępnymi sobie środkami. Jednak ani zalanie go falą nienawiści i pogardy, ani szpila do włosów, którą próbował przebić Eryka, nie zdały egzaminu. Był zbyt szybki, uchylał się przed ciosami i kopnięciami a gniew demona ignorował.
Potraktowany jak rozpuszczone dziecko Baal-Fabiusz natarł z całym impetem, chcąc zmiażdżyć Widłowskiego i zająć się tym, po co tu się zjawił.
Długo krążył wokół wroga, szukając chwili i miejsca odpowiedniego, by zadać jeden, dobry cios. Gdy miał już wykonać decydujące pchnięcie, Eryk rozpłynął się w powietrzu. Nim złapał równowagę, opętany były następca tronu otrzymał cios w plecy.
Ból rozdzieranej pazurami skóry wyzwolił kolejną falę nienawiści ze strony Baala. Odwrócił się, ciskając zatrutą szpilę w miejsce, gdzie powinien stać Eryk. Eryk jednak był wredny i nigdy nie było go tam, gdzie powinien być. Zadał kolejny zdradziecki cios w plecy i chwycił następcę tronu za kark. Cisnął nim o ścianę, a gdy ten odbił się i chciał uderzyć, zablokował cios i powalił Baala na ziemię.
- Ajejegiag herhe! - ryknął Baal w verganie. Eryk parsknął, słysząc groźbę kastracji i uniósł go w górę, wysoko nad głowę. O ile chwyt za szyję był jeszcze w miarę honorowy, to wykorzystanie faktu, że demony wielką wagę przykładały do unerwienia narządów płciowych, był chwytem poniżej pasa. Baal zapiszczał z bólu.
Trafił Baalem-Fabiuszem w okno limuzyny. Na szczęście była to ta bez kuloodpornych szyb, bo inaczej zabiłby byłego następcę tronu. Pocieszył się widokiem wściekle miotanych nóg, odepchnął samochód od ściany, położył łapy na masce i, czując, że ręczny hamulec jest zwolniony, pchnął samochód, tak że ten zakończył wirować dopiero po drugiej stronie ulicy. Zarechotał i ruszył w kierunku Alicji.
Wskoczył na dach śmieciarki i stamtąd ocenił sytuację.
Gruby, zarośnięty typek w spodniach ze stroju roboczego i niemożliwie wręcz cuchnącym podkoszulku najwyraźniej czekał, aż Baal upora się z Erykiem, gdyż nawet nie zadrasnął Canissi swoim szpadlem do zbierania psich odchodów. Alicja też nie decydowała się na atak, grożąc jedynie gazem pieprzowym w miniaturowej puszeczce. Od śmieciarza Eryk wyczuł jakiś rodzaj demonicznej energii, ale nie przejął się tym.
Zeskoczył i, wykorzystując pęd spadania, uderzył napastnika w głowę. Zamiast jednak trzasku pękającej czaszki i ciepła rozbryzgiwanego mózgu poczuł, jak pod jego łapą rozbija się masa drobnych owadów. Głowa śmieciarza zmieniła się w dwa roje wielkich, tłustych much, które zaczęły krążyć wokół głowy Eryka.
Bezgłowy korpus wrócił do pilnowania Alicji, wytrzeszczającej oczy na widok zmagającego się z owadzią flotą powietrzną Eryka. Im mocniej je odganiał, tym bardziej były rozwścieczone. Nie zdała egzaminu też próba zabicia choć kilku klaśnięciem.
W końcu Eryk zaryzykował i wykonał jeden z podstawowych błędów przy przerzucaniu istot żywych – umieścił jeden skłębiony rój na drugim. Owady zmieniły się w plątaninę karykaturalnie połączonych głów, skrzydeł i odnóży. Zbity twór upadł na ziemię, przybierając z powrotem formę głowy. Z szyi wysunęły się trzy pary muszych nóżek, na których demon chciał dojść do reszty ciała. Nie zdążył – kopnięta głowa rozlała się na ścianie w surrealistyczny bohomaz.
Ciało pozbawione na stałe głowy mocno się zirytowało. Na plecach Eryka z suchym trzaskiem pękło stylisko szpadla. Odruchowe machnięcie przeszło przez śmieciarza bez oporu, do tego nie wyrządzając żadnej krzywdy. Muchy, z których był złożony, rozstępowały się, gdy miały otrzymać cios i zwierały w kość i mięso, gdy same miały uderzyć. Eryk zauważył, że samą siłą niewiele tu zdziała. Spojrzał z nadzieją na Alicję.
Uniknął ciosu i przypomniał sobie o jednym sprawdzonym sposobie na demony. Wyciągnął jedną łapę po gaz, a drugą wykonał szybko gest odpalania zapalniczki. Miał nadzieję, że nadal nosi zapalniczkę na wypadek, gdyby ktoś ją poprosił o ogień.
Nie rozumiała. Uniknął kopnięcia demona i pomyślał rozpaczliwie:
„Spryskać go chcę i podpalić, głupia kobieto!”
Odpowiedziała, również w myślach:
„Tylko nie: głupia!”
Na sekundę oboje stanęli jak wryci, zaskoczeni kontaktem na tym poziomie. Belzebub jednak nie dał im czasu na tłumaczenia. Próbował wbić w Eryka resztki szpadla. Widłowski wykonał szybka kontrę i wytrącił broń z ręki przeciwnika. Zwrócił się jeszcze raz do Alicji. Wcisnęła mu puszkę między pazury na sekundę przed tym, jak bezgłowy śmieciarz złapał Eryka za kudły na grzbiecie i szarpnął do siebie. Widłowski odruchowo wymierzył cios w twarz. Impet ciosu wyhamował dopiero na burcie śmieciarki. Uskoczył przed szarżą i spojrzał w kierunku Alicji. Zawył, widząc jak grzebie w torebce. Wcisnął jej do rąk bezużyteczny na razie sprej.
Zwrócił się w stronę demona. Zostawił on na blasze prześliczny kontur z rozgniecionych muchówek. Eryk skoczył na niego i złapał za ramiona. Czując, jak ciało pod nim rozpada się na tysiące fragmentów, zacisnął dłonie. Zachrzęściły miażdżone chitynowe pancerzyki. Wielka chmura owadów przefrunęła nad głową wilkołaka, pozostawiając puste ubranie.
Eryk strzepnął ile się dało z rozgniecionych owadów, odwrócił się i rzucił na przeciwnika. Ten jednak przybrał nową, wybitnie skuteczną metodę walki.
Jego ramiona rozpadły się na dwa roje, które opadły Eryka, pchając się do oczu, pyska, nosa i uszu. Widłowski szarpał się, chcąc strącić choć część natrętów, lecz pokryły one szczelnie całą górną połowę jego ciała. Dusił się, nie mogąc otworzyć pyska z obawy przed tym, by rój nie wleciał mu do gardła.
Gdy pod zamkniętymi powiekami zaczęły mu migotać ciemnoczerwone plamy, rój odstąpił nagle od ataku, a cała okolica rozbrzmiała rykiem bólu. Eryk z ulgą otworzył oczy i niemal uśmiechnął się na widok stojącego w bladozielonych płomieniach bezgłowego i bezrękiego korpusu. Canissi z determinacją wymalowaną na twarzy spryskiwała demona kolejnymi, krótkimi dawkami łatwopalnego środka. Muchy, które przedtem zaatakowały Eryk, zajęły się ogniem, chcąc dołączyć do reszty ciała. Zapalniczka zamokła na deszczu, ale nie była potrzebna – raz podpalone opętane ciało płonęłoby nawet w próżni.
„Kiedyś to muchy by nie skrzywdziła!” - zaśmiał się uniesiony euforią Eryk. Dopilnował, by nie przestała aż do momentu, gdy ostatni rój odleciał, ciągnąc za sobą swąd palonego robactwa i wskoczył na dach śmieciarki. Nie było dobrze – Baal-Fabiusz szedł ku niemu z wrednym wyrazem pociętej szkłem twarzy, pulsując nienawiścią i upokorzoną dumą. Fryd jeszcze nie zdecydowała się zaatakować wnętrza lokalu, usiadła nawet spokojnie w ogródku i pilnowała wyjścia.
Eryk rzucił się na Baala z bojowym rykiem. Powalił zaskoczonego demona na ziemię, a sam stanął nad nim w bojowej postawie. Opętany były następca tronu zerwał się, lecz nie próbował atakować. Eryk poczuł, jak komunikuje się z demonicą. Ta podniosła się i rzuciła w kierunku wychodzącej zza śmieciarki Alicji. Eryk pojął strategię Upadłych – Baal odciągał uwagę, a jego koleżanka starała się dorwać Alicję albo Jętkę.
Eryk ruszył w jej stronę, niedbałym machnięciem odtrącił Baala-Fabiusza, który potoczył się po ziemi. Lupusaida skoczył na plecy Fryd. Przycisnął ją do ziemi i złapał za włosy. Już miał zmiażdżyć jej kręgi szyjne, gdy poczuł żałosny lament duszy opętanej kobiety:
"Co się dzieje? Dlaczego to tak boli?"
- Ge-keje! - warknął Eryk, odstępując od niej. Idiotka nie była świadoma opętania. Nie mógł zabić ciała, wiedząc, że nominalnie należy ono do kogoś niewinnego. Tu nie było cyrografu czy choćby zabawy w magię. Trącił ją tylko lekko łapą, mając nadzieję, że tutejsi lekarze radzą sobie z przerwaniami ciągłości rdzenia kręgowego i kiedyś przywrócą jej władzę w nogach. Powstał i przyjął nagły atak Baala-Fabiusza, który znalazł swoją szpilę do włosów. Przerzucony były następca tronu uderzył plecami o ziemię tuż koło nieprzytomnej Fryd. Zerwał się, unikając ciosu i zadał kilka pchnięć raczej by wyładować energię niż by trafić w cel. Okrążył Eryka raz, drugi, trzeci. Widłowski nie chciał ryzykować nabicia na pozornie niegroźną szpilę. Poczekał, aż Alicja ukryje się w „Beatrycze”, mając nadzieję, że skorzystają z tylnego wyjścia.
W końcu obaj postanowili zakończyć przedłużającą się walkę.
Eryk zgiął się w pół i runął na przeciwnika, gotów rozpruć brzuch i wyrwać wnętrzności. Baal uniósł szpilę i przygotował się do zadania ciosu z góry. Obaj popełnili błąd.
A raczej błąd popełniła Lilith, chwytając Eryka za piętę, a paznokciami drugiej ręki zadając głębokie rany na łydce. Wyciągnięty na całą długość Eryk uderzył płasko o ziemię. Baal-Fabiusz, pewny swojej precyzji, nie wziął pod uwagę, że szpila może nie utkwić w oku przeciwnika i nie powstrzymał impetu ciosu. Zatruty bibelot wbił się głęboko w udo Fabiusza, porażając jego układ nerwowy. Aurianin majestatycznie upadł na plecy, z oczu błyskając czerwonym światłem. W ostatniej chwili demon uchronił swoje cielesne schronienie od śmierci, ograniczając zagładę neuronów do jednej nogi.
Gdy Fryd skończyła wytrzeszczać oczy, Eryk zrozumiał, co się stało, a Baal odzyskał władzę w niemal wszystkich kończynach, rozpętała się walka trzech leżących postaci. Demon starał się kopnąć Eryka bądź obrócić się tak, by móc spróbować zadać cios ręką. Eryk bronił się z jednej strony przed Fryd, nadal trzymającą go za piętę, z drugiej przed podkutym butem wartym dwadzieścia średnich krajowych wynagrodzeń. Sigismunda zaś starała się jak najgłębiej wbić paznokcie ręki, która trzymała wroga a drugą trafić go w jakiś czuły punkt.
Szarpanina stała się bardziej energiczna, gdy z limuzyny Teratosso wyszedł Valentino, trzymając wielki, srebrny rewolwer. Z drugiej strony zaś dojrzeli biegnącą w ich stronę Łowczynię Głów, trzymającą gotową do strzału dubeltówkę.
Eryk zerwał się na równe nogi, ignorując piekący ból w nodze, wspinającą się po nim Fryd i Baala-Fabiusza, który uchwycił się lewą ręką sierści na plecach i szarpnął, by stanąć na tyle pewnie, by unieść szpilę do góry i zadać jeszcze jeden, tym razem ostatni cios. Teratosso podniósł broń, mierząc dokładnie. Wzrok i uwaga Widłowskiego w całości skupiły się na lśniącej w komorze rewolweru srebrnej kuli.
Zamknął oczy, wiedząc, że stary szlachcic nie chybi i wpakuje mu kulę w oko. Mylił się jednak, choć miał rację. Valentino Teratosso był zbyt dobrym strzelcem, by chybić z pięciu metrów w opadającą dłoń. Na kark Widłowskiego spadł deszcz krwi, mięsa i milimetrowych odłamków szpili.
Zaskoczony Baal-Fabiusz upadł na ziemię, ściskając kurczowo kikut dłoni, a zaskoczona Fryd mocniej biła palce w ciało Widłowskiego.
- Spudłowałeś, stary idioto! - wrzasnęła, ledwo utrzymując się na plecach wykonującego gwałtowny obrót Eryka. Lupusaida chwycił ją za włosy i przedramię, a potem przerzucił przez głowę. Widłowski poczuł zalewającą go falę entuzjazmu. Przez chwilę myślał, że będzie musiał wezwać Marię do pomocy, a tu nie dość, że wpada Łowczyni Bestii, to jeszcze Valentino przechodzi na ich stronę.
„Dobra zdrada nie jest zła.” - uznał, podnosząc się. Najpierw zobaczył złowrogi wyraz twarzy Lee, a potem wymierzoną w siebie dubeltówkę.
- Ge-keje... - mruknął, nim strzelba wypaliła.
Skóra lykantropa jest niemal niezniszczalna. Potrzeba naprawdę potężnej demonicznej emanacji czy wyjątkowo ostrego narzędzia, by ją uszkodzić. Doświadczeni wojownicy celują w oczy a ci, co chcą dłużej pożyć, stosują silne trucizny. Śrut, jaki trafił Eryka w pierś, niemal nie wyrządził mu krzywdy.
Tylko jeden, mały odłamek dosięgnął starej, zabliźnionej rany tuż koło serca. W jednej chwili przed Erykiem stanął tamten dzień. Plaża Wschodu, płonące domy, seria z karabinu, siekąca ciała jego przyjaciół. Rechot żołnierzy strzelających do przerażonych dzieci.
Krzyk Aurelii, gdy łysy żołdak trafił ją w brzuch.
Krzyk żołdaka, gdy Eryk przeżył trafienie w serce pociskiem dum-dum.
Tak jak i wtedy, nie zdołał zapanować nad samym sobą. Pijany bólem, rzucił się na Łowczynię Nagród.

1 - skandywizmy, czyli słowa pochodzenia skandyjskiego. Skandia jest wielka, leży na wschodzie i jest tam demokracja. Ci, co twierdza inaczej mają problem z tamtejszymi despotami, szczególnie z Wołodią Piat'putinem. Bez skojarzeń politycznych.

2 - vergana, czyli język stosowany przez lykatropów, stworzony po to by jakoś porozumiewać się gdy do tworzenia dźwięków musi wystarczyć ludzka krtań i wilczy pysk. Na razie na etapie tworzenia deklinacji, więc zastrzega sobie prawo do zmian w kwestiach i słownictwie vergańskim.
"Problem w tym, mili moi, że za mało tu kowboi, a za dużo się wypasa świętych krów"
Z. Hołdys, Lonstar, "Countrowersja" 

Kroniki Białogórskie: tom I - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=2143 (kto szuka ten znajdzie wersję płatną Wink ); tom II - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=9341.

kronikibialogorskie.pl, czyli najbrzydsza strona www w internetach
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 22-08-2010, 19:13
RE: Kroniki Białogórskie - przez gorzkiblotnica - 10-11-2010, 19:39
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 10-11-2010, 21:14
RE: Kroniki Białogórskie - przez gorzkiblotnica - 10-11-2010, 22:26
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 10-11-2010, 22:37
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 02-04-2011, 19:30
RE: Kroniki Białogórskie - przez gorzkiblotnica - 03-04-2011, 10:32
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 04-04-2011, 14:16
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 11-07-2011, 10:24
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 06-11-2011, 20:35
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 07-11-2011, 13:47
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 10-11-2011, 23:43
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 24-11-2011, 20:17
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 01-01-2012, 20:27
RE: Kroniki Białogórskie - przez siloe - 03-01-2012, 14:20
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 13-01-2012, 13:58
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 05-05-2012, 10:17
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 11-05-2012, 19:50
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 16-05-2012, 15:41
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 18-05-2012, 14:19
RE: Kroniki Białogórskie - przez Predator - 18-05-2012, 14:20
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 18-05-2012, 16:20
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 23-05-2012, 14:38
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 04-06-2012, 15:06
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 04-08-2012, 20:31

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości