Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kroniki Białogórskie
#18
Uwaga! Przemoc i wulgaryzmy

IX


Wykład profesora van Clyde'a nie był tak nudny, jak się zapowiadał. Już wzmianka o rytych na wazach i glinianych tablickach znakach z Tash-Bettin, uznawanych przez wielu za zwykły ornament pobudziła ciekawość Alicji. Do tego stopnia, że jako jedyna zadała pytanie po wykładzie.
- Więc jeśli nie jest to ani ornament, ani stylizowane pismo ariańskie, to co?
Profesor był tym mile zaskoczony. Przynajmniej tak jej się zdawało, gdyż uśmiechnął się ustami, a oczy zakrywały ciemne okulary. Wyświetlił ostatni slajd. Była to tabela zestawiająca cztery różne grupy znaków. Pierwsze były krwistoczerwone, lekko tylko zaznaczono pięciokąty, w które były wpisane. Druga grupa obejmowała rząd wycinków okręgu okraszonych kropkami i pogrubieniami. Trzecia wyglądała jak alfabet auriański, z tym że wyjątkowo topornie wykonany, z wieloma wtrąceniami elladzkimi. Czwarta kolumna był to stary, dobry alfabet auriański.
- Są to tak zwane ornamenty widlańskie. - wyjaśnił w odpowiedzi na pytanie. - Mamy tu od lewej „styl” herrem, jezabi, w końcu „styl” Tash-Bettin. Znaki całkowicie z prawej powinni państwo znać od jakiegoś czasu. Tablicę tą sporządziłem we współpracy z naszymi historykami sztuki. Liczba znaków odpowiada niemal dokładnie liczbie dźwięków używanych w języku starowidlańskim.
Podniosła się ręka Fabricio Tormeniniego, pochodzącego rodem ze stolicy fascynata historii Imperium. Nie wiedzieć czemu zawsze siedział koło Marka. Może czuł się dobrze wśród możnych południowców.
- Najstarsze zachowane przykłady pisma preauriańskiego datowane są na trzeci wiek przed założeniem miasta. Ornament na skale Herrem pod Kwartią został przebadany przez ekspertów z Knaufsbergu. Ustalili oni datę wyrycia na około siódme stulecie...
Profesor chrząknął, słysząc rozbicie emocjonalne w jego głosie.
- Chyba wiem, co pana trapi. - powiedział, opierając się o katedrę. - Do tej pory uczyliście się, że najpierw powstały ideogramy w świątyniach Mahser, potem alfabet preauriański, który w połączeniu z elladzkim dał nam dzisiejszy alfabet. Ale teraz możemy sobie jasno powiedzieć, że nie jest to prawda. Jest to nasza wersja prawdy, która ustaliliśmy na podstawie rzetelnych dowodów i naszych urojeń. Dopóki o tym pamiętamy, urojenia nie zakryją nam dowodów. Auriana nie jest najstarszą na kontynencie mową pisaną... - zignorował rozpaczliwie wyrzuconą w górę rękę Fabricia i omiótł studentów badawczym wzrokiem. - Nie ma stylu herrem, jezabi czy Tash-Bettin. Jest ALFABET herrem, PISMO jezabi i ALFABET Tash-Bettin.
Przemilczał pomruk, jaki pobrzmiewał na sali. Nie wiedział, czy niezadowolenie wynika z jego wypowiedzi i teorii, czy też szoku wywołanego zapoznaniem z nią. Odczekał, uspokoił oddech i kontynuował walenie młotem po fundamencie lingwistyki historycznej.
- I nie jest tak, jak podał pan Tormenini, że datowano na siódmy wiek przed założeniem miasta, ale siedemnasty! Ale rozumiem, wyniki badań opublikowała „Archeologica Auriana”, tam już nie takie rzeczy się „poprawiało”.
Do sali wszedł właśnie następny wykładowca i van Clyde ogłosił, że podbije karty obecności zniesione przez episkopów grup. W międzyczasie wypatrzył Alicję i podszedł do niej, widać Mercator chciał być pewny, że się spotkają i przekazał zdjęcie dziewczyny profesorowi.
Znacznie się różnił od Starobrzeskiego – wysoki, postawny, obdarzony tubalnym głosem. Ubrany był w modny garnitur z delikatnym śladem złotej nici i buty ze skóry aligatora. Rzeczywiście, wyglądał na takiego, który nie musi się bać utraty skromnej, uniwersyteckiej pensji.
- Panienka Alicja Canissi? - spytał, kłaniając się. Nadzwyczaj uważnie lustrował jej twarz, jakby chciał mieć pewność, że to osoba ze zdjęcia, a nie tylko ktoś bardzo podobny. Wyciągnął rękę w sposób sugerujący chęć ucałowania w dłoń. Pozwoliła mu na to, gdyż rzadko spotykała się z tą archaiczną może, ale gustowną formą przywitania.
- Tak, to ja. - Maniery miał profesor bardzo dobre, nawet nie popluł jej dłoni. - To mój narzeczony, Marco Aureliusz de Marcia.
- Dzień dobry... Panie profesorze... - Marek nie bardzo wiedział jak się zachować, właściwie był tu przez przypadek, ale mimo to ukłonił się nisko. Profesor kiwnął głową z aprobatą i zwrócił się do Alicji:
- Oj, namieszała pani, namieszała... - przyznał nieco żartobliwe. - Już słyszałem na korytarzu, że profesor Ludi musiał walczyć z niewiedzą na temat Drugiej Imperialnej... Tak na poważnie, to się trochę spieszę. Proszę dać mi płytę, a omówię jej zawartość z Mercatorem, jak tylko ją przejrzę.
Wyciągnęła płytę z torebki i podała ją van Clyde'owi. Ten szybko włożył ją do teczki i udał się do wyjścia, skracając pożegnanie do zwykłego „Do widzenia”.
Marek wzruszył ramionami. To był wykładowca gościnny, dorabiający sobie niezobowiązującymi wykładami letnimi, tacy zawsze się gdzieś spieszyli. W tłumie mignęła mu Olivia Nattale, episkop jego grupy. Wyciągnął z kieszeni złożoną na cztery kartę obecności na letnich wykładach gościnnych i przeprosił na chwilę Alicję. Miał potem za co przepraszać, bo zaraz napatoczyła się Sigismunda Fryd, studentka drugiego roku psychologii i psychiatrii. Jej zielone oczy zwęziły się, umalowane czerwoną szminką usta wykrzywiły, a cała twarz nabrała demonicznego wyrazu.
- O, panienka Canissi. Jak zwykle pięknie ubrana - zakpiła, na widok skromnego ubioru Ali. Ona sama wystroiła się w najnowszą kolekcję Deora, półprzezroczystą w najważniejszych miejscach i uwydatniającą kobiece kształty. Rude włosy upięła w ogromny kok, pachniała najnowszymi i najdroższymi perfumami. Mimo że postarała się o równie wyzywający makijaż, Alicja dojrzała jedną wadę tego stroju. Metki i szyk przegrały z białogórskim, kapryśnym latem i nos naczelnej feministki wydziału pięknie się czerwienił. - Dalej trzymasz się tych swoich patriarchalnych ograniczeń i hamulców? Nadal boisz się zaznać przyjemności z powodu wyimaginowanej duszy?
- Witam. - Alicja czuła się na siłach na babskie przekomarzania, zresztą nigdy nie potrafiła wzbudzić w sobie jakiejś większej sympatii do Sigismundy. Najwyżej litość, gdyż nie wyobrażała sobie jak można znaleźć szczęście, negując tak oczywistą rzecz, jak miłość między osobami różnych płci. - Dalej się trzymam moich patriarchalnych ograniczeń. A hamulce są cenne, bo bez nich można uderzyć w ścianę. A wtedy, jak mawia wuj Honoriusz: „Syf, kiła i mogiła”. Same przyjemności, nieprawdaż?
Miała nadzieję, że dyskusję urwie powiedzenie zawierające dwie z „przyjemności”, jakie Fryd już poznała. Myliła się, tyrada dopiero się zaczęła:
- Nowoczesne społeczeństwo nie powinno kierować się przestarzałymi ideałami starców i eunuchów... - Sigismunda rzuciła najwyraźniej jakiś wyuczony tekst, bo Alicja miała pewność, że gdzieś to już słyszała. - Ograniczasz swoją seksualność, co niechybnie prowadzi do nerwic, rozstroju całego organizmu... Ale do psychoterapeuty nie pójdziesz, bo masz swojego, śliniącego się na widok twoich cycków kapłana, który powie ci, ile masz dać na tacę, by twój bożek zesłał ci spokój. No, powiedz, czy nie czułaś czasem ochoty na dziki, zwierzęcy seks z przypadkowo poznanym facetem? Albo z tym twoim Mareczkiem... Poczuj, że masz cipę, ty mała, pieprzona, chora dewotko...
Miała pecha, nie trzeba było wrzeszczeć jak na wiecu Partii Gender. Profesor van Clyde zapomniał swojego ulubionego pióra i wracając do katedry, usłyszał końcówkę rozmowy. Podszedł i spoliczkował Sigismundę. Wywołał tym salwę braw – studenci historii raczej byli tradycjonalistami. Profesor Tibaldo natychmiast podszedł i zażądał wyjaśnień. Fryd chciała coś powiedzieć, ale została uciszona przez studentów, którzy z radością fotografowali jej biało-czerwoną twarz. Van Clyde spokojnie wytłumaczył w czym rzecz:
- To coś właśnie obraziło w mojej obecności miłą i szlachetną damę. Poczułem się w obowiązku interweniować, gdyż gdybym tego nie zrobił, znajomy tej pani mógłby być dużo mniej delikatny. Możliwe, że policzkując to coś, ocaliłem temu życie.
- W jaki sposób została ta pani obrażona? - spytał profesor Tibaldo, troszkę otyły, łysawy mężczyzna w sile wieku.
- Została nazwana małą, niezdrową osobą o zbytnim entuzjazmie religijnym, w dodatku wysunięto insynuację, iż odbywa ona stosunek płciowy. Mam nadzieję, że to pani potwierdzi, gdyż nie chciałbym wyjść na damskiego boksera.
- To prawda... - Alicja była zawstydzona tą sytuacją. Nie lubiła stosowania nawet tak wręcz tradycyjnej i symbolicznej przemocy.
- I co? - warknęła Fryd, nieco prowokacyjnie. - Wyrzucicie mnie za to ze studiów czy każecie dać na tacę?
- Dostała pani, to, co się należało - rzucił Tibaldo, wracając do katedry. - Dzisiaj nie zostanie pani męczennicą.
- Dziękuję... - Van Clyde ukłonił się Alicji i ruszył za nim.
Fryd niemal wybiegła, a Alicja spokojnie opuściła salę. Z pozoru spokojnie, bo kolejna rozmowa z osobą pokroju Sigismundy mogła się skończyć źle. Alicja miała dość plotek, pomówień i bycia nazywaną „wieczną dziewicą”. Była wolna – mogła ubierać się tak, by mężczyźni się za nią oglądali, mogła pójść na imprezę i napić się piwa, mogła pójść z Markiem do łóżka. Ale nie chciała. I tyle. Trochę ją to kusiło, ale odparcie jednej pokusy dawało jej siłę do kolejnych wyzwań. Czuła się nieco lepsza od innych, starała się być przykładem dla swoich młodszych kuzynek i przede wszystkim: nie wyobrażała sobie, jak Marek miałby ją szanować, skoro ona sama traktowałaby swoje ciało jak towar na pokaz i sprzedaż.
Sam Marek czekał na zewnątrz. Nie musząc już tak dbać o wygląd, spokojnie założył przyozdobioną odciskami dłoni kurtkę.
- Coś się stało? - spytał, chowając do torby kartę. - Podbijał asystent, udało mi się wcisnąć do kolejki więc w miarę szybko poszło.
- Nie, nic takiego... - mruknęła wymijająco Alicja. - Fryd znowu chciała się popisać i dostała w twarz...
Marek wyobraził sobie, jak Alicja wykonuje zamach, a potem głowa Sigidmundy przelatuje przez całą salę, ciągnąc za sobą fontannę krwi.
- Żyje? - spytał, pamiętając, jak Alicja omal nie połamała mu żeber po pewnym zdanym egzaminie.
- Żyje. Ale ja się paskudnie czuję. Chodźmy już do „Beatrycze”.
Wyszli tylnym wyjściem, by ominąć gotowy do wyruszenia w trasę Nangobus i ruszyli na spotkanie z tajemniczą nieznajomą. Alicja zastanawiała się, kim ona może być. Podzieliła się Markiem swoimi teoriami o operatorce monitoringu, łowczyni nagród bądź fance fantastyki. Marek odrzucił drugą tezę.
- Sprawdzałem listy zleceń wszystkich sześciu kompanii Łowców Głów - wyjaśnił, omijając psie odchody. Przynajmniej miał taką nadzieję. Że ominął i że były one psie. - Aktualnie nie działa nikt poza jednym, zatrudnionym przez ród Teratosso do schwytania złodziei.
- Akurat. - Alicja znała te bajeczki. Wariat, który zabił na jej oczach ochroniarza, też oficjalnie zajmował się tropieniem szantażysty. - Pewnie wymyślił bajeczkę...
- No, na mieście krążą plotki, że stary Valentino Teratosso chce pomścić śmierć synów. Tak więc, mamy już drugie dno.
- Śmierć synów? - Wieści poruszyły dziewczynę, która pamiętała o Leonie i jego strasznym losie. - Co się stało?
- Nie wiem. Ktoś podobno zastrzelił Camillo. - Marek poczuł lekki żal, był raz na imprezie u Dziewięciopalcego. - Pewnie Teratosso myślą, że to ten sam co zabił Leona.
- A propos rodu Teratosso; czy mają oni w herbie węża? - spytała Alicja, wskazując na limuzynę zaparkowaną tuż obok restauracji „Dante”. Wsiadała do niej właśnie Sigismunda Fryd.
- Tak. - odpowiedział Marek. Naprzeciw „Dante” dostrzegł już szyld „Beatrycze”. - Pamiętasz, jak zabito Leona Teratosso?
- Tak. - Dziewczyna szybko skojarzyło, o co chodzi. Rozszarpany syn, Łowca mający go pomścić, ktoś zainteresowany wilkołakami skierowany przez Mercatora, spotkanie po drugiej stronie ulicy. - Podejrzewasz, że...
- Wejdźmy do ogródka piwnego siedzi tam kilka osób. - Wszedł na jezdnię tuż za rozklekotaną śmieciarką, za którą kłębiła się czarna chmura much. - Na szczęście Łowcy Bestii lubią podobno wygłaszać tyrady przed strzałem, więc może będziemy mieć czas im to wyjaśnić.
- Jak wytłumaczyć fanatykowi, że to nie ja zabiłam Leona Teratosso? - Alicja przebiegła przez jezdnię. Marek szedł powoli, w połowie drogi jednak pomyślał o Nango i jego pojeździe i mocno przyspieszył.
- W zależności od tego czy trafisz na milczka czy gadułę... - Marek udał, że przeprowadza w myślach skomplikowane obliczenia. - ...masz tak mniej więcej od godziny do dwóch lat.
- A po czym poznam takiego typa?
Marek zerknął do ogródka i stanął jak wryty. Miał nadzieję, że ten, kogo zobaczył, nie dostrzegł jego reakcji. Był zajęty pisaniem czegoś na kartce. Podał ją kelnerce, a ta zaniosła ją do środka. Mężczyzna zajął się rozmową z towarzyszką. De Marcia szepnął, starając się zachować spokój.
Poznasz go po tym, że nosi skórzane ciuchy, bandanę z godłem swojej gildii, zawsze ma pod ręką dwururkę i kolta. - odpowiedział na jej ostatnie pytanie. - Ponadto maczetę do odrąbywania głów.
- Jak ta dwójka pod ścianą?
- Dokładnie tak.


- Powinniśmy go zastrzelić tu i teraz! - Młoda, szczupła kobieta zacisnęła pięść i spojrzała w oczy towarzyszowi. - Teraz albo nigdy!
- Nie - odparł potężnie zbudowany Murzyn. Wyglądał jak góra, wielki i spokojny. To nie była pierwsza taka robota i nie ostatnia. Skrzyżował ręce na pierwsi i powtórzył po raz trzeci swój argument. - Zabił dwójkę Dzieci Lilith. Należą mu się dwa miesiące spokoju.
- Jest zbyt potężny! - upierała się kobieta. Jej twarz straciła resztki urody, wykrzywiona grymasem złości. Wąskie usta zacisnęły się okrutnie, skośne oczy mogłyby zabić. - Mamy zlecenie! Ma zginąć dziś!
- Wojna z Dziećmi Lilith jest ważniejsza niż wszelkie umowy zawarte między Zakonem a śmiertelnikami. - przypomniał mężczyzna. - Szczególnie z tymi pokroju rodu Teratosso i Fabiusza Aureliusza.
- Starzejesz się, Salvator... - Kobieta wbiła spojrzenie w jego twarz. Nie mrugnął okiem.
- Dojrzej, Lee. - odparł tylko. - Jesteś akolitką pod moją komendą. Ja decyduję, co jest ważniejsze...
Przerwał, gdyż podeszła do nich kobieta siedząca dotąd po drugiej stronie ogródka. Spytała z lekkim wschodnim akcentem o datę, gdyż nie przywykła do kalendarza auriańskiego. Usłyszawszy odpowiedź była lekko zawiedziona. Wyjaśniła, że minął ją jakiś festiwal. Gdy odeszła, Salvator postanowił wykorzystać jej błogosławiony stan do wytłumaczenia Lee kwestii priorytetów Zakonu Łowców Bestii:
Właśnie dla takich jak ona Fundator założył Zakon. Nie dla bogatej szlachty, chcącej zwalczyć niewygodnego zbira. Nie dla głupców szukających sławy i pieniędzy. Dla ludzkości. Edh Vaardh dręczył ród ludzki od pół tysiąca lat. Jego towarzyszka lubiła bawić się ofiarami. Mam też poważne wątpliwości do tego, czy wendigo byłby zdolny używać takiej broni. Jeśli wybiło zęby Dziecku Lilith, łapę wendigo spaliłoby w minutę. Podejrzewam, że pan Teratosso okłamał nas w kilku sprawach. Dlatego postanawiam ustalić dla Eryka Widłowskiego czas łaski długi na dwa miesiące. Od dzisiaj do... dwudziestego listopada. Dwa miesiące czasu laski i dwa dni na wyjaśnienie sprawy jego kwalifikacji.
- Źle robisz, wiele osób może zginąć z jego ręki - mruknęła kobieta.
- Jak na razie wiem, że na pewno zginęły dwa wampiry - przypomniał Salvator..
- A Leon Teratosso? - spytała Lee, uderzając pięścią w stół. - Camillo Teratosso? Tych trzech?
- To, że zabił ich pan Widłowski, wiemy tylko i wyłącznie z relacji pana Teratosso. A jemu od pewnego czasu nie ufam.
- Co teraz robimy?
- Poinformujemy pana Widłowskiego, że może wyjść spod stołu. - Salvator uśmiechnął się, ukazując szereg stalowych zębów. Normalne wybiło mu skrzydło Hitzilopochtliego na jego inicjacyjnej wyprawie do Ahaiapotlan. - A potem poprosimy pana Teratosso o wyjaśnienia.
Zawołał kelnerkę, poprosił o kartkę, długopis, duże piwo i lemoniadę.
- Jak wypijesz, rozrabiasz - wyjaśnił w odpowiedzi na burknięcie Lee.
Gdy otrzymał kartkę, poprosił kelnerkę o przekazanie wiadomości. Zapisał standardową formułkę i postawił swój podpis.
- Proszę dać to temu dżentelmenowi spod stołu pod oknem w środku. - poprosił, dodając: - Boję się, czy nie rzuciłby mi się do gardła... I radzę tego nie czytać, bo chyba bym zabił...
Kelnerka uśmiechnęła się, nie wiedząc jak bardzo dosłowne były dwa ostatnie zdania. Salvator tymczasem poprawił kurtkę i wstał.
- Idę spytać się pana Valentino skąd pomysł, by przyjechać akurat tutaj, kim jest pan Widłowski i dlaczego chce jego śmierci tak szybko.
Minął się z dwojgiem młodych ludzi. Lee nazwała ich w myślach „Pedantką” i „Marzycielem”. Pedantka była ubrana skromnie, elegancko i odpowiednio do aury. Marzyciel zaś prezentował się niezwykle okazale w modnie upapranych ciuchach. Usiedli nieco zaniepokojeni w rogu, tak jakby chcieli się jak najbardziej odsunąć od stolika Łowców Nagród.
Lee postanowiła się trochę rozerwać i łamanym auriańskim rzuciła do nich:
- Ja po chomik...
Jakoś tylko ją to rozbawiło. Wzruszyła ramionami i odebrała zamówione trunki. Dostała też odpowiedź od Widłowskiego.
„C.T. i V.T. Kod 015”
- Cyrograf i ofiara z ludzi? - prychnęła, wiedząc, że ten kod został wymazany z Księgi Szyfrów Zakonu. Był tak rzadki jak kod „0” - opętanie przez Lilith. Ale tego kodu nikt nigdy nie wymaże, bo jakiś tam Fundator uparł się, by walka z tym demonem była najwyższym celem istnienia Zakonu.
Pokręciła głową, wyobrażając sobie śmiech Salvatora, gdy mu to pokaże. Kod 015 był jednym z tych o najwyższej wadze. Należało wtedy zwołać jak najwięcej członków Zakonu, poinformować Świątynię Arkana, porzucić wszelkie zlecenia... Żałosna próba odwrócenia uwagi.
Z drugiej strony – kody trzycyfrowe były znane tylko Łowcom, nie udostępniano ich opinii publicznej. Podejrzewała, że demony też znają kilka kodów. Kolejny powód, dla którego ten wendigo powinien zginąć.
Od kiedy kawataro omal jej pożarł, wiedziała, czym jest zło. Pragnęła je zwalczać, niszczyć, zgniatać i miażdżyć. Nie rozumiała, jak ktoś taki jak Salvator może dawać fory bestii odpowiedzialnej za masakrę na Isla Paradiso. Coś, co zabiło komandosów z trzech najlepszych, najbardziej elitarnych oddziałów Imperium nie mogło być choćby neutralne, o dobrym już nie wspominając.
Zajęła się podsłuchiwaniem rozmowy między Pedantką a Marzycielem. Mówili po widlańsku, Lee nie rozumiała za wiele, tyle ile dało się wywnioskować ze słów pochodzenia auriańskiego czy saksońskiego. Jakieś przyjęcie, jakiś kupiec, jakiś interes, boisko. Nuda. Salvator stał koło zaparkowanej po drugiej strony ulicy limuzyny i coś mówił. Zazwyczaj nie bawił się w długie rozmowy z klientami. Nie lubił dużo gadać.
To był cud, że wziął ją na akolitkę. Od dziesięciu lat był uznawany za największego w Zakonie wojownika. Opanował biegle każdy znany ludzkości styl walki i każdą metodę zwalczania demonów. Nikt nie wiedział, gdzie się tego nauczył – po prostu kiedyś przyszedł do Świątyni Arkana i poprosił o przyjęcie. Przez dwa lata szorował podłogi, by po kilku próbach odsiewowych pokonać wszystkich Mistrzów.
Zniszczył kilka sekt, wiele demonów, setki zwykłych bestii. Zawsze sam, raz tylko wezwał pomoc. Był legendą.
I dobrym człowiekiem. Wyciągnął ją ze slumsów Edda, pomógł jej rodzinie, nigdy nie widziała, żeby się wściekał na ludzi, nigdy też nie zachowywał się jak cham. Można powiedzieć, że w porównaniu z wieloma członkami Zakonu mógł uchodzić za świętego męża.
Dlatego też niemałym zaszczytem było zostanie akolitą u Salvatora. Zawsze część sławy spływała na towarzysza, choćby ten tylko prowadził rozmowy z klientami. Przed wyruszeniem kilkanaście razy sprawdzali sprzęt i oglądali mapy najbliższych okolic – samochodowe, topograficzne, hydrologiczne, prognozy pogody... Potem analizowali rozkłady jazdy pociągów, miejscowe legendy i podania, kronikę pretoriańską... Była wcześniej towarzyszką kilku Łowców, ale żaden z nich nie był takim perfekcjonistą.
Dlatego drażniła ją ta pobłażliwość w stosunku do tego czegoś, zwanego Erykiem Widłowskim. Co z tego, że zapewne nie był wendigo? Wiedzieli na pewno, że zabił już kilku ludzi, wiedzieli, że potrafi stać się wilkiem i wilkołakiem, że potrafi się przemieszczać w przestrzeni tak jak Rzeźnik z Brzezin. Powinni byli go zabić teraz gdy jest wykończony, głodny i bezbronny. Zapewne wystarczyłby jeden strzał w głowę. Jego koleżanka raczej nie zdąży zareagować. Salvator będzie musiał zaakceptować fakt dokonany.
A może lepiej go ciąć w głowę? Ostatnio ostrzyła maczetę kilka godzin. Powinna z łatwością przeciąć czaszkę. Przy odrobinie wysiłku mogłaby zabić oboje jednym cięciem. Ta idiotka na pewno wie, kim on jest. A skoro tak, powinna nawet jej pomóc.
Potem pójdzie do limuzyny i pokaże temu staremu głupcowi, że nie musi jej niańczyć. Teratosso dobrze płacił, może nawet będzie dawał stałe zlecenia.
Poprawiła pas z maczetą i wstała z krzesła. Życie na ulicach pełnych bandytów, sutenerów, złodziei i innych śmieci nauczyły ją, że złu nie wolno pobłażać. Trzeba je zabić, nim urośnie w siłę. Do niedawna Salvator to rozumiał – zabił przecież drania, który chciał ją zgwałcić. Teraz będzie musiała radzić sobie sama. Jeśli uzna jej czyn za zdradę, będzie wyklęta przez Zakon. Może założy wtedy własny. Bez czasów łaski, bez dociekania i bez litości. Bez dziesiątek sekcji rzekomo słuchającej jakiejś tam Świątyni.
- Ty gdzie? - spytał Salvator, wchodząc spokojnie do ogródka. - Zbieraj się, idziemy zadzwonić.
- Masz coś pilniejszego niż wendigo? - spytała, wiedząc, że teraz nie da rady wcielić swoich planów w życie.
- Kod zero - odparł Salvator, chwytając za strzelbę. - Jest w tamtej limuzynie.

Sigismunda Fryd rozsiadła się w limuzynie i przyjęła od Teratosso kieliszek wina. Najpierw rozkoszowała się aromatem trunku, a potem kilka razy wciągnęła powietrze.
- Zabito tu córkę Ewy... Cudowny aromat... - westchnęła, po czym lekko siorbiąc, opróżniła kieliszek.
- Dzięki ci, Lilith... - Pochwala mile połechtała pychę Fabiusza-Baala. - Czy wytypowana przez Pana ofiara nadal jest tak wartościowa, jak donosili informatorzy.?
- Jak najbardziej, kurwa, jak najbardziej. - Fryd-Lilith potarła policzek, gdzie można już było zauważyć kontur dłoni. - I raczej nie zanosi się, by w najbliższym czasie straciła na wartości. Co z tą drugą? Podobno ma raczej wartość sentymentalną...
- Ten stary pierdziel – Tu Fabiusz-Baal wskazał przysłuchującego się tej rozmowie Teratosso. - chce ją zabić za swojego syneczka. Wzruszające, nieprawdaż? Ale ją także wskazał nam Pan. Tylko nie wiem czemu... - Głos Fabiusza nagle stał podejrzliwy.
- Myślisz, że ten stary patafian chce nas wykiwać? - mruknęła Fryd, dopijając wino. - Że chce nas tylko wykorzystać? Przecież nic nie może zrobić, dopóki jest uwięziony.
Nagle Fabiusz-Baal chwycił Sigismundę-Lilith za gardło. Ta wbiła paznokcie w jego rękę, lecz nic to nie dało. Tylko palce opętanego następcy tronu zacisnęły się mocniej.
- Gadaj, co wiesz. - zażądał Baal głosem nieprzypominającym w niczym ludzkiego. - Co robi w okolicy Belzebub? Dlaczego nagle postanowiłaś się dołączyć? Kim jest ta dziwka, Canissi?
Lilith była bezbronna, mimo iż Baal był niższym od niej demonem. Stał jednak na czele Upadłych i teraz mogła jedynie błyskać fioletowymi oczami. Kolejne szarpnięcie nic nie dało, więc wydusiła, rzężąc:
- Lupusaidka... Canissi jest z rodu Ireny...
- Nie wierzę... - Baal-Fabiusz zacisnął też drugą dłoń i oparł się całym ciężarem ciała. Twarz Sigismundy-Lilith spurpurowiała, choć od męki cielesnej gorsze było to, jak demon zaczął dręczyć demonicę. - Sam Pan tylko może uczestniczyć w rytuale poświęcenia córki czy syna Wilka!
- I będzie... - zapewniła wyczerpana Lilith. - To on zwołał Trzynastkę... Hades przygotował dla nas ciała z obsydianu...
Fabiusz-Baal zwolnił uścisk i pogrążył się w myślach. Tylko krew dwójki Dzieci Wilka połączona z krwią trzynaściorga Dzieci Ewy mogła wyzwolić Pana z okowów nałożonych przed wiekami przez Archanioła. A i tak jedno z Wilcząt musiałoby umrzeć, nim się urodzi. Był to kosztowny warunek, ale sam Satanael taką sobie wyznaczył cenę wykupu, gdy tysiące lat temu Archanioł przekazał mu, że może prosić Stwórcę o cokolwiek. Zamiast prosić o wybaczenie, Upadły uniósł się dumą i powiedział, że chce by kluczem do jego kajdan była taka a taka krew w takich a takich warunkach. Na to Archanioł zaśmiał się i wyraził zgodę. I przypomniał, że Dziecię Wilka nie może być zabite, nim się narodzi, wychodząc z łona Wilczycy.
Baal pamiętał, że ryk wściekłości, jaki wydał z siebie Satanael, rozbrzmiał nawet na samym dnie piekła. Ale jeśli teraz znalazł jakiś sposób, by tego dokonać...
Wielka Trzynastka – najpotężniejsze demony świata zebrane w jednym miejscu. Upadli aniołowie towarzyszący ludzkości w czasach jej największych upadków, korzystający z wizerunków bożków przez nią stworzonych by tym więcej dusz odciągnąć od Najwyższego. Lilith, Hades, Belzebub, Hitzilopochtli, Wendigo, Tai Shan, Asztarte, Set, Loki, Sziwa, Swarożyc, Ktulu – i oczywiście Baal. Byli zajęci walką z ludźmi i Aniołami, a także zbyt nieufni wobec innych by nawiązywać współpracę. Ale teraz wezwał ich sam Pan. A ten był związany zbyt ciężkimi klątwami, by wychylać się z powodu byle drobnostki.
- Jak chce zabić Pchlarza nim ten przestanie być chroniony przez Rękę Anioła? - spytał, widząc, że Lilith-Fryd jest już zdolna do mówienia.
- Nie wiem - odrzekła ta z wielkim trudem. - Mogę tylko powiedzieć ci, że mają się tu spotkać obie.
- Zobacz, czy już tam jest - rozkazał Baal-Fabiusz, otwierając barek. Wydobył z niego najlepszy dostępny na rynku rocznik Castel de Champee, odkorkował i pociągając prosto z butelki. Był wściekły: czuł, że jego pozycja jest zagrożona. Zbyt wielu narobił sobie wrogów wśród innych Upadłych, by teraz pozwolić sobie na choć drobne objawy słabości. Już to, że zawarł pakt ze śmiertelnikiem w obawie przed pogonią zastępu niebieskiemu, sprowokowało kilku jego podwładnych do zmiany protektora.
Lilith-Fryd chwilę milczała, a potem wytrzeszczyła oczy.
- Ja cię sram... - zaklęła. - To zwykła kobieta. A w środku mały Pchlarz.
- Czyli nie jest chroniony przez Rękę Anioła! - zakrzyknął tryumfalnie Baal-Fabiusz. - Kto w takim razie jest ojcem, do jasnej cholery?
Związki Lupusaidów i ludzi były zazwyczaj niepłodne. Nie wynikało to z odrębności gatunkowej, bo genetycznie nic nie różni lykantropa w pełnej krasie od jasnowłosej blondyneczki. Ktoś to tak zorganizował, chyba na złość Satanaelowi. Jeśli już dochodziło do tego, że była możliwość dorwania małego Lupusaidy, ten miał zwykle wyjątkowo potężnego tatusia albo mamusię.
Teratosso długo zwlekał z odpowiedzią na pytanie Fabiusza-Baala, znając dobrze odpowiedź.
- Eryk Widłowski - szepnął cicho, lecz oboje opętani zaraz zwrócili na niego wzrok. Wyczytał w ich oczach ciekawość i żądzę wiedzy, więc kontynuował. - To jedyny Lupusaida, przynajmniej według mojego stanu wiedzy, który mógłby mieć z nią bliższy kontakt. A wiecie, że spełnia wszelkie kryteria do bycia ojcem mieszańca. Od dawna się nim interesujecie, jest nieślubnym synem Wędrowca, jest potężny.
- To nie ulega wątpliwości. Ale jego potęga to nasze dzieło - przypomniał Baal-Fabiusz, dobrze wiedząc, że Piekło zadbało o to, by Eryk Widłowski był najbardziej skrzywioną duszą na świecie. Mieli co do niego wielkie plany, ale jak zwykle musieli się wtrącić Czarni. Dziwne, że tak późno, ale chwile, gdy grali im na nosie były tak rozkoszne, że trudno było je analizować.
- Miejmy nadzieję, że nie ukręciliśmy bicza na nasze własne karki - uprzedziła Lilith-Fryd. - Pamiętasz tamten świat, jak cieszyliśmy się, że sam Stary musiał zejść do nas? A jaki był potem płacz i zgrzytanie zębów, gdy tak po prostu wyszedł, zostawiając nam prawie puste Piekło? Co, jeśli... - przerwała, gdy w szybę tuż obok Valentino zastukał czarnoskóry mężczyzna w skórzanym stroju Łowców Głów. Fabiusz wykrzywił się, splunął na podłogę i wskazał Teratosso, by ten usiadł koło okna a Fryd dał znak, by jak najbardziej się odsunęła. Valentino wykonał polecenie zlany zimnym potem. Dyskusja mająca miejsce w jego obecności była dość przerażająca – przecież to on sam okazał się najzwyklejszym narzędziem w rękach Zła. I to jakim – narzędziem narzędzia! W dodatku siedział właśnie w samochodzie z dwoma potężnymi demonami, mając, nie dalej niż pół metra od siebie, kogoś, kto przysiągł demony zwalczać.
Z wielkim strachem naciskał przycisk opuszczający szybę. Salvator nawet się nie pochylił, nie przywitał, tylko od razu przeszedł do rzeczy:
- Okłamał mnie pan, panie Teratosso.
- Nie rozumiem... - skłamał Valentino, nie wiedząc jak naciągnął tę historię. Na szczęście, gdyby Łowcy Głów chcieli likwidować każdego, kto ich okłamie, mieliby problemy ze znalezieniem takiej ilości amunicji.
- Choćby co do tego, w czym ma przeszkodzić panu i Fabiuszowi Aureliuszowi pan Widłowski. - zaczął wyliczać Salvator. - W okolicy roi się od demonów, bardzo potężnych demonów. Także to, że pan Fabiusz może próbować dobierać się do mojej akolitki budzi mój niepokój. Może mi pan to wyjaśnić?
- Czy te nieścisłości odwloką wykonanie zadania? - Teratosso zerknął kątem oka na przycupniętych po drugiej stronie wozu Lilith-Fryd i Baala-Fabiusza. Zaraz jednak odwrócił wzrok, przerażony wyrazem ich twarzy. Oboje wytrzeszczyli oczy, ich źrenice zajmowały całą tęczówkę. Zacisnęli szczęki, szczerząc zęby w gniewnym grymasie. Ręce zapletli na piersiach, spazmatycznie wykrzywiając palce.
- Prosiłem o wyjaśnienia, nie o kolejne pytania. - Salvator, raczej na pokaz niż z rzeczywistej złości, zacisnął wielką pięść tuż przed nosem starego szlachcica.- Jeżeli ich nie otrzymam, rezygnuję natychmiast.
Teratosso spojrzał pytająco na Fabiusza. Z jego ust cieknął obfity strumień krwi, nieco cieńsze strużki wypływały z uszu i nosa. Skóra mu pobladła, stając się przy tym niemal przezroczysta. Były następca tronu pokręcił głową, a w głowie Valentino rozległ się znajomy głos Baala. Nigdy jednak nie był tak pełen strachu, nienawiści i bólu.
„Przepędź więc tego jebanego skurwysynaaaa...”
- A więc nie będziemy kontynuować współpracy - odrzekł bardziej dyplomatycznie Teratosso, czując, że lepiej nie irytować osoby pokroju Salvatora, gdy nie dzieliła ich nawet zwykła szyba samochodowa. - Pańska Sekcja otrzyma ode mnie neutralną opinię, jeśli zwróci pan zaliczkę.
- Moja Sekcja będzie miała wkrótce ciekawsze rzeczy do roboty niż czytanie jakichkolwiek opinii - rzucił Salvator, odchodząc.
Gdy oddalił się na dziesięć kroków, Baal-Fabiusz syknął, chowając twarz w dłoniach. Fryd-Lilith oparła głowę o szybę samochodu. Dyszała ciężko, wodząc mętnym wzrokiem.
- Cóż za potęga... - Głos jej się łamał, włosy rozrzucone miała w nieładzie, skórę podrapaną jej własnymi paznokciami.
- Kim on jest? - spytał Teratosso Baala-Fabiusza, który ścierał właśnie krew z ramion. Całe ubranie miał pokryte mniejszymi bądź większymi plamami.
- Nie wiem, do jasnej cholery... - wysyczał demon. - Ale mam nadzieję, że ten atak był skuteczny tylko dzięki efektowi zaskoczenia. Prawie nas nie pozabijał. Na pewno wie już, że Lilith tu jest... Zaraz będziemy tu mieli ich na pęczki. Widłowski też jest wolny. Co wiemy o Czarnych?
- Jest ich tu siedmiu. - powiedziała Lilith-Fryd, spluwając za lewe ramię. - Kończą służbę, sami wprawni wojownicy. I jest z nimi ktoś, kogo Dionizos nie rozpoznał, ale jego opis kogoś mi przypomina...
- Kogo? Archanioła Gabriela?! - Fabiusz-Baal ryknął, plując krwią. Grunt pod nogami zaczynał im się palić. Jeszcze pięć minut temu planowali uwalniać Pana Upadłych, a teraz musieli martwić się największym od tysiąca lat nagromadzeniem sił sprzyjającym Panu Zastępów.
- Nie - zaprzeczyła Lilith. - Wygląda jak stary, chudy facet. Gdy go spotkałam w Chateau de Fleurs, nosił habit jałmużników. Ale gdy wypytałam o niego moje Dzieci, okazało się, że nie brzydzi się nawet zawodem komedianta, byleby tylko któregoś z nas dorwać.
- Jest potężny? - spytał Baal-Fabiusz.
- Wypędził mnie jednym słowem. - Fryd-Lilith przypomniała sobie ten dzień i poczuła tamten gniew jakby dopiero co spojrzała w szare, bezlitosne oczy i usłyszała krótkie, proste „Wynocha”. - A troje moich Dzieci spopielił jednym spojrzeniem.
- Czy może tu być? - Fabiusz-Baal rozejrzał się podejrzliwie po okolicy. - Znaczy: w pobliżu?
- Nie wiem - syknęła coraz bardziej wściekła Lilith. Salvator omal jej nie wykończył, była głodna a czekała ich wielka bitwa. - Mijał mnie wiele razy w korytarzu, patrzyłam mu w oczy, ale jaki to skubaniec dowiedziałam się, dopiero gdy wystąpił otwarcie przeciw mnie.
- Nie ma co pierdolić kotka za pomocą młotka - uznał Baal-Fabiusz. Były to niezbyt eleganckie słowa, nieadekwatne zresztą do jego stanu ducha. Czuł się cudownie, być może poprowadzi siły Zła do ostatecznej bitwy z siłami Dobra. - Lilith, umiesz prowadzić ten pojazd?
- Chyba tak. A co?
Niech szofer otrzyma należną zapłatę.
- Rozumiem, kotku... - Lilith uśmiechnęła się uwodzicielsko i wyszła z wozu. Po chwili siedziała już koło kierowcy i obejmowała go czule. Teratosso z gry świateł na szybie oddzielającej szoferkę od pasażerów domyślił się, że położyła mu głowę na ramieniu, po czym zrobiła krok dalej całując go w szyję. Valentino i Fabiusz-Baal usłyszeli krótki krzyk bólu, a potem jedynie ciche ssanie i siorbanie.
Jego oczy zapłonęły nagle krwistoczerwonym blaskiem. Mruczał coś w języku, który zjeżył Teratosso włosy na karku. Każde słowo brzmiało jak obelga, każde zdanie jak klątwa. Zdawało się, że syczał najstraszliwsze zaklęcia znane demonom i ludziom, przepowiadał zagładę i chaos, wzywał do bratobójstwa, gwałtów i rabunków. Melodia i ton zdawały się kpiną z ludzkiego języka, parodią i wykrzywieniem.
Baal-Fabiusz zaczął mówić coraz głośniej, coraz mocniej akcentując każdą sylabę. Dołączył też gestykulację, najpierw samymi rękami, potem już cały kołysał się w rytm inkantacji. Srebrna listwa, na której Teratosso oparł dłoń zaczęła drżeć lekko, brzęcząc metalicznie. W końcu zaklęcie nabrało mocy tak wielkiej, że wezwanie Baala trafiło pewnie do wszystkich demonów, opętanych i bestii w północnych prowincjach:
- PRZYBYWAJCIE NA BITWĘ, O UPADLI!
"Problem w tym, mili moi, że za mało tu kowboi, a za dużo się wypasa świętych krów"
Z. Hołdys, Lonstar, "Countrowersja" 

Kroniki Białogórskie: tom I - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=2143 (kto szuka ten znajdzie wersję płatną Wink ); tom II - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=9341.

kronikibialogorskie.pl, czyli najbrzydsza strona www w internetach
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 22-08-2010, 19:13
RE: Kroniki Białogórskie - przez gorzkiblotnica - 10-11-2010, 19:39
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 10-11-2010, 21:14
RE: Kroniki Białogórskie - przez gorzkiblotnica - 10-11-2010, 22:26
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 10-11-2010, 22:37
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 02-04-2011, 19:30
RE: Kroniki Białogórskie - przez gorzkiblotnica - 03-04-2011, 10:32
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 04-04-2011, 14:16
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 11-07-2011, 10:24
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 06-11-2011, 20:35
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 07-11-2011, 13:47
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 10-11-2011, 23:43
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 24-11-2011, 20:17
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 01-01-2012, 20:27
RE: Kroniki Białogórskie - przez siloe - 03-01-2012, 14:20
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 13-01-2012, 13:58
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 05-05-2012, 10:17
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 11-05-2012, 19:50
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 16-05-2012, 15:41
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 18-05-2012, 14:19
RE: Kroniki Białogórskie - przez Predator - 18-05-2012, 14:20
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 18-05-2012, 16:20
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 23-05-2012, 14:38
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 04-06-2012, 15:06
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 04-08-2012, 20:31

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości