Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kroniki Białogórskie
#16
VII

Limuzyna rodowa Valentino Teratosso sunęła cicho przez most nad Białką z wysuniętą leciutko anteną radiową. Od kiedy młody następca tronu wsiadł do samochodu, telefon nie milknął. Dla postronnej osoby zdawać się mogło, że wykonywał niekończącą się serię kurtuazyjnych rozmów. Ale Valentino Teratosso znał bardzo dobrze podtekst każdego wypowiadanego słowa. W ciągu dwudziestu minut Fabiusz Aureliusz wydał co najmniej trzy wyroki śmierci, dwa razy nakazał wyciągnąć na światło dzienne czyjeś brudy, zlecił dwie kradzieże, nakazał zbezcześcić świętą księgę i raz nakazał porwać dziecko.

Nie podobało się to głowie rodu Teratosso, szczególnie to ostatnie polecenie. „Przyjdź z dzieckiem, znajdzie się dla niego kołyska.” Nie chodziło o zastraszenie urzędasa czy jakiegoś konkurenta w biznesie. Dziecko miało być użyte w jakiś sposób podczas dzisiejszej uroczystości. Fabiusz od razu zapowiedział solidną rewizję planów – śmierć zarówno Camillo jak i Bartnika nie była przypadkowa. Aby wypełnić kontrakt będą potrzebowali małego wsparcia i chyba to wsparcie miało zapewnić dziecko. Zawsze unikał takich działań – rytualny mord na dziecku mógł wnerwić Czarnych. A jeśli jest z nimi ten, o kim mówiła naćpana wiedźma... Nigdy nie wiadomo kto przemawia przez medium. Wtedy lepiej będzie, jeżeli Salvator wykończy Widłowskiego jak najszybciej, bo ich połączone siły dałyby odpór wszystkim kręgom Piekła. Nawet jeżeli Widłowski zdechnie jak należy, to nadal pozostaje ten, który się kryje.

-­ Spokojnie. - powiedział Fabiusz. Odłożył telefon na siedzenie i wyjął ze schowka na drobiazgi starożytną szpilę do włosów. Sam Valentino umieścił ją tam niecały tydzień temu, za namową głosu Baala. Sama szpila miała blisko tysiąc lat, wykonana była z kolca Koltzdraaka – największego najeża zabitego przez Verga z Wideł. Końcówka lśniła jadem, wciąż wilgotnym pomimo wieków używania jej w zamachach skrytobójczych.

Fabiusz przesunął palcami po dwudziestocentymetrowej szpili i westchnął.

-­ Biedny Koltzdraak... - Ironia w ustach następcy tronu mieszała się z jakąś dziwną tkliwością. - Pewnie jego potomstwo jeszcze śpi pod bagnami. Chyba czas je obudzić... Da to nam trochę czasu. Masz może trochę krwi na zbyciu?

Zapytany Valentino odpiął guzik na mankiecie i podciągnął rękaw. Sięgnął po nóż do kopert, by upuścić trochę krwi. Nie miał zamiaru dać się ukłuć – umarłby nim by poczuł ból. Fabiusz tymczasem dojrzał coś za oknem. Zjechali z mostu i przejeżdżali przez dzielnicę biznesową. Na rogu stała wyjątkowo efektownie umalowana i ubrana młoda dziewczyna. Sposób w jaki zaczepiała mężczyzn sugerował, że mieli przed sobą typową prostytutkę. Mogła stać w środku dnia, dzięki prawu autorstwa pana de Marci. Kilku klientów pewnie spytało, czy aby na pewno szczupła blondynka ma piętnaście lat (ustawa o pedoseksualizmie jeszcze nie przeszła do drugiego czytania).

Fabiusz nacisnął przycisk interkomu. Z głośnika odezwał się głos kierowcy.

-­ Słucham, proszę pana?

- Zatrzymaj się przy rogu i otwórz tylne drzwi.

Gdy wóz się zatrzymał, dziewczyna szybko podeszła i pochyliła się przy oknie. Jej bluzka nie zakrywała za wiele, w oczy rzucał się tatuaż na lewej piersi - „Belle&Tito4EVER.”

-­ Witam pana... Jestem Belle... Daj tysiaka, to pokażę ci co wiem...

Po chwili dziewczyna siedziała obok Flawiusza, powoli przechodząc do dzieła.

Valentino w swoich lokalach widywał nieraz takie obrazki i nawet nie był zanadto podniecony. Ponadto nie lubił kobiet łatwych, wolał zawsze poświęcić trochę czasu by zdobyć i rzucić, by zająć się następną. Ryzykował, ale zamiłowanie do ryzyka ród Teratosso wysysał z mlekiem matek (które też były niezłymi ryzykantkami wiążąc się z takimi, a nie innymi ludźmi). Zresztą, od kiedy umarła Tulia, Valentino stracił jakoś zapał do miłosnych podbojów i skupił się na wychowywaniu ich wspólnych dzieci.

Igraszki Fabiusza z Belle stały się bardziej energiczne, co nie przeszkadzało obojgu prowadzić konwersacji.

-­ Chcesz pojechać do stolicy?

-­ Chcę...

-­ Lubisz tańczyć?

-­ Tak...

-­ Jest w tobie tyle życia...

-­ Nawet jeszcze nie wiesz...

Fabiusz pytał, a Valentino szybko odgadł jaki będzie finał.

Nie zdziwił się, gdy prostytutka nagle przestała się ruszać. Sztywne ciało zsunęło się z następcy tronu, porażone neurotoksyną mięśnie rąk zesztywniały w makabrycznym ustawieniu. Fabiusz wodząc ręką nad szpilą szeptał już formułę, za pomocą której chciał zbudzić najeże. Gdy zakończył inkantację, kolec pulsował purpurowym blaskiem. Gdy w końcu Fabiusz uśmiechnął się, Teratosso był pewien, że po bagnach biega już co najmniej dwadzieścia prehistorycznych gadów.

Fabiusz włączył interkom i polecił zboczyć nieco z trasy, by wysadzić panią Belle pod jej domem nad Białką. Oczywiście wrzuci ją do rzeki przy pomocy szofera, by w razie czego zrzucić na niego winę. Tymczasem kontynuowali podróż, a Belle z pewnym wyrzutem wpatrywała się w Valentino zmętniałym wzrokiem. Fabiusz położył szpilę na siedzeniu i znów sięgnął po telefon.

-­ Wysłałeś po zasoby ludzkie fachowców, których ci poleciłem? - spytał, wybierając numer.

-­ Tak – odpowiedział Teratosso. Dostał polecenie wysłania pod wskazany adres dwóch ludzi. Nigdy nie wrócili, ale „fachowcy” potwierdzili przyjęcie zlecenia i podziękowali za poczęstunek. Ze słuchawki dobiegł Valentino przepity głos należący do Shaggy'ego – szefa bandy zajmującej się wymuszeniami, rabunkami i dilerką pod przykrywką zwykłego kibolstwa.

-­ To dobrze. - Fabiusz kiwnął głową. - Shaggy? Dostałeś mój prezent? Dobrze, a wypróbowałeś go? To świetnie... Nie, nie potrzebuję takich informacji. Ale byłbym wdzięczny, gdybyś natychmiast udał się na Pole Ślepego Węża i poszedł do bunkra numer dwa zero zero zero jeden. Tak, wiem, że zrobisz to jak należy, zresztą gdy będziesz w okolicy zajmie się tobą mój znajomy. Żegnam.

Rozłączył się i wyjął z barku butelkę Kiteronu i trzy kieliszki. Nalał sobie, Teratosso, napełnił trzeci i chlusnął w twarz Belle.

-­ Twoje zdrowie, kochaniutka.

Mężczyźni przez piętnaście minut delektowali się winem, aż w końcu Fabiusz kazał zatrzymać limuzynę nad brzegiem rzeki. Gdy kierowca pomagał Fabiuszowi taszczyć ciało dziewczyny w kierunku rzeki, zmącony przez mocny trunek umysł Valentino szalał.

„To wariactwo, ten młokos planuje chyba samego Złego ściągnąć nam na głowy. Jeśli się nie powiedzie, stracimy wszystko, w tym i innych światach... Ja chciałem tylko trochę ułatwić sobie życie, życie moich synów! To Baal sam do mnie przyszedł, bym go chronił przed Archaniołem! Teraz przez moją głupotę na całym świecie może rozpętać się piekło – gdy Baal dorwie się do tronu wywoła wojny, sprowadzi głód, wypuści z laboratoriów wszelkie możliwe choroby... I to będzie moja wina, efekt mojej głupoty...”

Umysł Valentino Teratosso znalazł w zakamarkach pamięci starą formułę, z czasów, gdy więcej czasu spędzał w Ghanacie Mar-Tii niż w Emiracie Marcji. Jako młody narwaniec, dla zaimponowania jednej z dziewczyn wspiął się na szczyt katedry św. Verga II. Wtedy usłyszał modlitwę z której wtedy się śmiał, lecz dziś jej słowa jakoś same pchały się na usta, gdy Fabiusz z kierowcą przygotowali się do wrzucenia ciała do rzeki raźnym „raz, dwa i...”.

-­ Święty Michale Archaniele, broń nas w walce, a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź nam obroną. Niech go Bóg poskromić raczy, pokornie prosimy, a Ty, Książę wojska niebieskiego, szatana i inne złe duchy, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, Mocą Bożą strąć do piekła. Amen. (1)

Gdy Valentino wyszeptał ostatnie słowo, dostrzegł powłóczącego nogami, wspierającego się na ramieniu kierowcy Fabiusza. Pomógł mu wsiąść i na jego prośbę nalał mu wina. Limuzyna lekko szarpnęła, gdy zjechała z chodnika na asfalt. Teratossso nigdy nie brał na posadę szofera nikogo, kto nie zna się na brudnej robocie, ale ten brak reakcji na mord w biały dzień trochę go przeraził.

Fabiusz wypił jednym haustem i spojrzał obłędnym wzrokiem na Valentino. Z nosa pociekła mu wąska strużka krwi. Zacisnął pięść i uderzył Valentino w twarz.

-­ Nigdy... więcej... tego... nie rób, ty... gnido... - wysyczał. Kazał przez interkom jechać do dzielnicy akademickiej. - Od teraz robimy tylko to, co ja każę i co mogę nadzorować. Dostaniesz ten swój kontrakcik i nasza umowa zostanie wypełniona, jasne? To dobrze, że twoi synowie są bystrzejsi od ciebie... Teraz muszę dopilnować, żebyś niczego nie spartaczył, zdrajco.

Siedzieli w milczeniu, patrząc na siebie złowrogo. Obaj zerkali nerwowo za okna. Teratosso postanowił spić się do nieprzytomności. Po dwóch kieliszkach burbona miał szczerą ochotę wyjść z limuzyny i przepraszać wszystkich na ulicy. Trzeci kieliszek Fabiusz wytrącił mu z rąk. Kryształ rozbił się na setki drobinek.

-­ Masz być trzeźwy, inaczej wypruję ci flaki. - ostrzegł były następca tronu - Jak źle wybełkoczesz inkantację, to ja mógłbym sobie pogwizdać.

Fabiusz znów zagłębił się w rozmyślaniach. Czasem zerkał z nienawiścią na coraz bardziej przerażonego Teratosso.

Valentino przetrwał koegzystencję z Baalem dzięki silnej woli, twardemu charakterowi potrzebnemu ojcu rozrabiaków i Chanowi Zachodu. Potrafił się kilka razy postawić demonowi, zrobić coś inaczej niż ten chciał. Pewnie dlatego następnym celem Baala stał się młody, rozpieszczony przez dwór libertyn. Możliwe, że już za kilka godzin następca tronu stanie się marionetką krwiożerczego bożka.

Już teraz Valentino miał problem z rozróżnieniem kto do niego mówi.

Po zakończeniu ceremonii Baal miał być na tyle potężny, by istnieć poza ciałem Teratosso, ale skoro już przerzucił się na Fabiusza, może nie chcieć z niego wyjść. Nie wróżyło to dobrze ani obecnemu cesarzowi, ani Imperium, czy jego mieszkańcom.

W końcu, gdy wjechali do prawobrzeżnej części Starego Miasta, Fabiusz spytał pogardliwym tonem:

-­ Masz przy sobie medalion z Kryształem Światła?

-­ Oczywiście... - Valentino zawsze nosił go zawieszony na szyi. Był zbyt cenny, by narazić go na kradzież czy zwykle zagubienie. Przez sześćset lat należał najpierw do białogórskiej linii Lupusiaidów, potem do rodu Teratosso. Nieoszlifowany kamień wielkości kciuka nie był jednak cenny ani ze względu na swą wielowiekową historię, piękną, bursztynową barwę, czy kunsztowną, złotą oprawę.

Był odłamkiem broni, którą przodkowie Aureliuszów terroryzowali ćwierć istniejącego świata. Olbrzymi kryształ, dzieło upadłego anioła został rozbity wiele tysięcy lat temu przez Archanioła. Każda jego drobina mogła zniszczyć lotniskowiec, posiadając kawałek wielkości pięści nie trzeba wydawać fortuny na sto bomb atomowych.

Podając go człowiekowi, któremu do ucha szeptał Pan Zagłady, Valentino Teratosso naprawdę chciał opanować drżenie rąk. Mimo to kamień omal nie wypadł mu z rąk. Gdy Fabiusz zaczął cichą inkantację, Valentino zatkał uszy. Ten kawałek mógł zmieść całe centrum z powierzchni ziemi, zabić wszystkich w okolicy, skazić powietrze...

-­ Tak, to na pewno zajmie Widłowskiego. - przyznał Fabiusz, wyrzucając klejnot za okno limuzyny. - Zneutralizować go mogą tylko posiadając dwa inne. Jedyny w okolicy znajduje się koło gniazda najeży. Ale tam za pięć minut będą grasowały najeże, prawda? Nawet ja nie wiem gdzie ono jest dokładnie... Poza tym nadal potrzebowaliby trzeciego. Tak więc, zapewne Czarni wyniosą go daleko poza miasto. To da nam czas...

Fabiusz nacisnął przycisk interkomu i bardzo uprzejmie poprosił kierowcę, by gnał na Academicianę jakby miał za sobą grzyb atomowy.




Alicja i Marek modlili się o przeżycie. O ile dziewczyna była pobożna i każdy dzień zaczynała od modlitwy, o tyle wyczynem godnym mistrza rozwoju duchowego było nakłonienie de Marcii do powtarzania w kółko „Ratujcie, bogowie!”. Potrzebne są do tego: jeden student z wymiany międzynarodowej, piętrowy autobus i immunitet dyplomatyczny.

Gdy zapłacili za naleśniki (Kucharzo-Zamiataczo-Kelner bardzo dziwnie patrzył na Alicję, gdy ta sama z siebie odniosła talerze), narzeczeni zobaczyli jadący z zawrotną prędkością od krawężnika do krawężnika czerwony, obklejony reklamami piętrus. Cały wóz huczał od machających przez otwarte okna, rozbawionych studentów i żywej, równikowej muzyki. Studenci pobrzmiewali w rytm muzyki, wysmarowani pastą do butów, ubrani w pstrokate koce imitujące plemienne stroje środkowego Pharhastu. Ktoś na przodzie wozu rozpiął prześcieradło z napisem „Nangobus zaprasza!”. Alicja i Marek nie zdziwili się za bardzo, gdy kierowca pomachał do nich i zatrzymał pojazd, lekko tylko wspomagając się latarnią.

Nango Jbaane, książę wioski Jbaane w Demokratycznej (choć zdaniem politologów, demokracja występuje tam tylko w nazwie) Republice Natusi wyskoczył zza kierownicy i czym prędzej uściskał Alicję. Mierzył grubo ponad metr dziewięćdziesiąt, ponadto kilka lat występowania w roli gwiazdy uniwersyteckiej drużyny lekkoatletycznej pozwoliło mu wypracować solidną muskulaturę. Dziewczyna na chwilę straciła możliwość oddychania. Najchętniej kopnęłaby Jbaane w klejnoty rodowe, ale bała się, że mu je urwie. Byłaby to jednak zbyt wielka kara za kilka uścisków i przyjacielskich pocałunków w policzek.

W końcu Nango zakończył powitanie. Na własne szczęście, bo Alicja już planowała urwanie mu jakiejś mniej strategicznej części ciała.

-­ Alitia! Jak zdrowi? - spytał, podając rękę Markowi. Jakoś wylewny był tylko przy witaniu się z ładniejszymi koleżankami. - Ładny woza, no nie?

Marek spojrzał na autobus i zastanowił się, co skłoniło Jbaane do odstawienia luksusowego, sportowego Leona.

-­ No, oryginalny. Skąd pomysł na przesiadkę? - zagadnął, chcąc wyciągnąć jakieś szczegóły.

-­ Tata przysłała! - pochwalił się Nango. Jakoś nie chciało mu się bawić w naukę poprawnej składni widlańskiego. Nawet pomimo ogólnowydziałowej akcji „Nango, nie rób małpy!”, w którą zaangażowali się niemal wszyscy ciemnoskórzy studenci, zmuszeni na co dzień zmagać się ze stereotypami. Których to stereotypów Jbaane zdawał się być ucieleśnieniem i wielkim promotorem. - Ja napisałem jemu na liściu, że to dziiwny kraj.

-­ Nie przeczę. - przyznał Marek, wyobrażając sobie, jak Nango pisze list do ojca na liściu palmowym.

-­ No, właśnia! Ja mam Leona ze skórzana tapicerki, a nasz wykładowiec jeździ na autobusie! No, to tata przysłała pieniądz na autobusu! Podrasowana! Gna jak zmarzenie! Idziecie na podkład profesori od garnka?

Alicja czuła co się święci, ale podejrzewała, że gdyby powiedzieli że nie idą, a potem pojawili na auli, Nango by się obraził. Jeśli powie, że idą, ale nie skorzystają z oferty podwózki, zapewne obrazi się śmiertelnie. Alicja nie lubiła kłócić się z powodu jakiejś błahostki, więc odpowiedziała:

-­ Jasne. Podwieziesz nas?

-­ Oczywista! - Nango klasnął i pociągnął ich za ręce do autobusu. - Chłopaka! Miejsce dla dwiej osoby!

-­ Pod wydział NS? Możemy się wprosić? - spytał kobiecy głos, dobiegający zza pleców Marka. Ten jednak nie zwracał uwagi na odpowiedź Nango, gdyż wśród pasażerów zauważył kilku ze świeżo rozbitymi nosami, sporo też jęczało. Ktoś w ataku paniki zamykał wszystkie okna. Marek zastanowił się, czy ręce, które widział machały w rytm muzyki, czy też były miotane w rytm kolejnych zakrętów.

Ulokowali się na końcu dolnego poziomu, między zalatującym piwem rudzielcem w koszulce jakiejś pizzerii a zalatującym piwem blondasem w koszulce jakiejś pizzerii. Można powiedzieć, że dobrze trafili, bo reszta miała przygotowane prowizoryczne włócznie z aluminiowych kijów do szczotek i czegoś, co kiedyś było puszkami po piwie i innych napojach wyskokowych.

Gdy Nangobus ruszył (potrącając trzy kosze na śmieci i powalając znak zakazu wjazdu), Nango Jbaane ryknął:

-­ Niech żyje immuniteta diplomaticzna!

Reszta towarzystwa była równie entuzjastyczna.

-­ Niech żyje! Gaz do dechy!

Marek gdy to usłyszał, złapał się poręczy. Jako syn króla, Nango mógł mieć gdzieś przepisy Kodeksu Ruchu Drogowego w głębokim poważaniu. De Marcia poczuł zimny pot na plecach.

-­ W coś ty nas wpakowała? - spytał Alicję, gdy po gwałtownym hamowaniu rudzielec przeleciał dwa rzędy siedzeń.

-­ Jeśli to przeżyjemy, na kolanach poproszę cię o wybaczenieeee! - Nagłe szarpniecie wbiło dziewczynę w fotel, tuż obok niej, na twarzy wylądował rudzielec. Sekundę później na nim wylądowało pięć osób. Tylko dzięki temu, że Nango lawirował między samochodami, siła odśrodkowa pozrzucała cały ciężar z nieszczęsnego rudzielca. Na Alicji wylądowała, brudząc ją pastą do butów, ucharakteryzowana na Murzynkę Beata Pisci.

-­ Cześć Ala! - rzuciła, jednak nie doczekała odpowiedzi, gdyż następne szarpnięcie cisnęło nią trzy siedzenia dalej.

Nieco dalej o siedzenia grzmotnęła para bladych, ubranych w modne ciuchy nastolatków. Postawny blondyn o przystojnej twarzy przeżył jakimś cudem uderzenie potylicą w wystającą poręcz fotela. Jego towarzyszka też miała sporo szczęścia, skoro po zderzeniu z podłogą miała jeszcze wszystkie zęby.

-­ Żyjesz Bella? - spytał przystojniak, masując tył głowy wolną, lewą ręką. Prawą kurczowo trzymał się fotela. Zapytana dziewczyna odgarnęła sprzed oczu długie, ciemne włosy.

-­ Żyję, Eduardo. - To jej głos Alicja słyszała, wsiadając.

Następne szarpnięcie przy hamowaniu dokonało kolejnego przetasowania. Tym razem Marek nie wytrzymał i tocząc się wraz z siedmioma innymi osobami, zawędrował aż pod nogi rozbawionego Nango. W połowie drogi – przynajmniej chwilowo – porzucił racjonalizm i zaczął wzywać bogów na pomoc. Mars ani Junona czy Thor nie chcieli najwyraźniej stawać na drodze Nangobusu.

Gdy Nango wcisnął pedał gazu, Marek wrócił na tył autobusu. Alicja, korzystając z chwili względnej stabilności, złapała go za kołnierz i podciągnęła na fotel.

-­ Trzymam cię i nie puszczę! - zapewniła, choć bała się, że Nango jeszcze mocno ich zaskoczy.

Na rogu Senackiej i Akademickiej siła odśrodkowa wyrzuciła przez przednie drzwi przystojniaka zwanego Eduardo, zaraz za nim wyskoczyła Bella. Mignęli jeszcze Alicji, gdy wyjrzała za nimi przez tylną szybę. Nadrukowana reklama nie pozwalała dojrzeć szczegółów, dziewczynie udało się ich dostrzec ledwie przez ułamek sekundy, ale chyba wylądowali szczęśliwie, gdyż głowy mieli u góry, a nogi na dole. Ewentualnie, mogli jeszcze lecieć i koziołkować w powietrzu.

Postawa Belli nieco ją zdziwiła, ale szybko przypomniał się jej Widłowski, więc uznała, że widziała już bardziej szalone postawy.

Przez następne pięć minut, gdy Nangobus wił się krętymi uliczkami starej Academiciany, Alicja i Marek ze zgrozą patrzyli na miotanych po całym autobusie studentów płci obojga, fruwające koce i dzidy. Te ostatnie na szczęście gięły się pod naporem ciała, nikt też nie nadział się na aluminiowe drzewce. Na szczęście nikt nie rozwalił sobie głowy, na szczęście nikt nie stracił więcej niż jednego zęba, nikt też, na szczęście, nie złamał więcej niż jednej kończyny. Szczęście miało wtedy wiele pracy.

Gdy Nangobus zatrzymał się w końcu przed szarym, cichym budynkiem Uniwersytetu Białogórskiego, wytoczyła się z niego najszczęśliwsza grupa ludzi na świecie. Większość o własnych siłach, niektórzy tylko podtrzymywani przez kolegów. Marek i Alicja wysiedli na końcu, pomagając nieść rudzielca, który nie był zbyt przejęty złamaną w łydce nogą. Zwolnienie z zajęć z sekcji zwłok zawsze raduje serce wrażliwego studenta.

Marek miał dylemat, czy iść na ćwiczenia z historii Drugiej Ery Imperialnej – oboje z Alicją byli upaprani pastą do butów i poobijani. Niestety, profesor Labore bardzo pilnował obecności i nie uznawał usprawiedliwień. Alicja zaproponowała, by jej towarzysz umył twarz i ręce, zdjął kurtkę i bluzę, pod którą miał czystą koszulkę, a odcisk twarzy na spodniach zwalił na nową modę.

-­ Dobry pomysł. - przyznał Marek, ciągnąc ją w kierunku wejścia. - A teraz szybko znikamy, nim Nango zaproponuje odwiezienie nas do domu.



Eduardo po wypadnięciu z Nangobusu toczył się jeszcze przez kilkanaście metrów. Uderzenie w latarnię było zbyt mocne, nawet jak dla nieumarłego. Nim się otrząsnął, dobiegła do niego Bella. Pomogła mu wstać, spytała jak się czuje.

-­ A jak myślisz? - syknął mężczyzna, wyszarpując się jej. - Mój układ nerwowy rozłożył się trzysta lat temu! A ta nam zwiała...

-­ Dojdziemy tam piechotą. Za tymi blokami jest ulica, to chyba Akademicka. - rzuciła kobieta, poprawiając poszarpaną, czarna koszulkę. - Też czułeś ten kontakt myślowy?

Eduardo mocno się tym zdziwił.

-­ Myślałem, że to ty... Chodźmy, bo Pani będzie wściekła, jak tej cnotki jej nie sprowadzimy. - polecił, rozważając kto mógł coś takiego przesłać. Dotąd wyczuwał jedynie kontakty między innymi Dziećmi Lilith, choć wiedział, że niektóre sekty Łowców Bestii wypracowały metody komunikacji na tym poziomie. Ewentualnie Czarnuchy, ci mieli dobry system. Oczywiście, byli jeszcze Pchlarze z rodu Ireny. Tyle, że oni jakoś szyfrowali swoje przekazy. - Wykłady na tym uniwersytecie trwają godzinę. Mamy czas, by się przygotować. Spróbujmy zaatakować ją w jakiejś ciasnej uliczce. Ja się zajmę tym jej kochasiem, a ty... Co tak niuchasz, jakieś świeże mięsko?

Szli uliczką zagospodarowaną przez zaplecza sklepów i restauracji. Mimo iż dostali od Teratosso nafaszerowany odpowiednimi ziołami posiłek, nadal starali się unikać słońca, które jak na złość postanowiło wychylić się zza chmur. Korzystali z cienia rzucanego przez liczne balkony. Musieli lawirować pomiędzy pudłami i zaparkowanymi w pokrętny sposób samochodami. Bella nagle złapała się za brzuch. Kręciło jej się w głowie, nogi odmówiły posłuszeństwa. Eduardo też poczuł lekkie skurcze żołądka, lecz kiedyś długo pracował, by się uodpornić. Wiedział co się dzieje.

-­ Ktoś się tu nam chce teleportować...

-­ Nie teleportować, - Szorstki głos dochodził z balkonu tuż nad nimi. - pijawko od siedmiu boleści, tylko przerzucić.

Eduardo spojrzał z pogardą na obdrapanego, świeżo pozszywanego mężczyznę w okrwawionym bezrękawniku. Walcząca z atakiem mdłości Bella prychnęła na widok atrakcyjnej brunetki w zakrwawionej bluzce i umorusanych błotem spodniach. U lewego biodra miała miecz w czarnej, prostej pochwie. Jej towarzysz szybko sprawdził intruzkę, po czym westchnął:

-­ Czasy się zmieniają. Czarnuchy przysyłają mi dzieci z archaicznym sprzętem... Dwieście lat temu przysłaliby Pchlarza z muszkietem...

Mężczyzna w bezrękawniku nagle zmaterializował się przed jego twarzą i uderzył go pięścią w nos.

Eduardo zatrzymała dopiero stojąca dwadzieścia metrów dalej furgonetka z logo pizzerii „GianCarlo”. Impet uderzenia przewrócił samochód na bok, z wgniecionej blachy wystawały bose, blade stopy. Eryk przestąpił markowe buty i spokojnym krokiem ruszył w kierunku furgonetki.

-­ Jak słusznie zauważyłeś, czasy się zmieniają, ale Czarni nadal wysyłają Lu-pu-sa-i-dów. Którzy bardzo nie lubią gdy nazywa się ich pchlarzami. - Gdy to mówił, jego paznokcie stały się ostre i zakrzywione. Nie miał zamiaru gryźć trzystuletniego trupa. - Maria? Pokroisz panią?

-­ Nie ma sprawy. - odrzekła Czarna, zeskakując. Bella nadal opierała się o ścianę, szczerząc kły. Jej tęczówki zrobiły się krwistoczerwone. Maria dobyła miecza. - Robimy to szybko i sprawnie, czy będziesz się rzucać?

-­ Pieprz się! - syknęła wampirzyca, biorąc się w garść.

-­ Wolę sól!

Bella rzuciła się na nią, próbując doskoczyć do gardła. Była szybsza niż Maria, ale musiała uciec przed celnym pchnięciem miecza. Koniuszek ostrza tylko lekko zadarł jej skórę na przedramieniu, mimo to cała ręka pokryła się bąblami.

Wampirzyca wydala z siebie przeciągły krzyk bólu i runęła w furii na Marię. Pchnięcie mieczem chybiło celu, za to paznokcie nieumarłej rozdarły skórę Czarnej. Obie uderzyły w ścianę, lecz Bella zamortyzowała impet Marią. Rzuciła ogłuszoną dziewczynę o ziemię i tryumfalnie wystawiła kły.

Maria starała się zebrać do walki wszystkie siły, wpatrzona w pochylającą się nad nią wampirzycę. Chwyciła ją za gardło, lecz ta zdawała się nie zwracać uwagi na rozdrapywaną skórę.

Kły były już centymetry od jej skóry.

Kopnięty w pierś Eryk nie stracił zimnej krwi i refleksu. Przelatując, złapał włosy wampirzycy. Razem grzmotnęli o cegły na wysokości pierwszego piętra. Spadli na piramidę kartonów po mrożonych frytkach. W ich stronę już biegł Eduardo.

Maria udawała bezbronną, aż nie zbliżył się na odpowiednią odległość. Potężnym kopnięciem w łydkę powaliła go na ziemię i nim zorientował się co zaszło stała nad nim, z gotowym do pchnięcia mieczem. Ostrze wbiło się głęboko – w beton. Wampir stał tuż za nią, z wściekłym wyrazem twarzy.

-­ Za smarkata jesteś! - syknął, łapiąc ją lewą ręką za kark. Prawą zakrył jej usta. Już miał jej skręcić kark, gdy wywinęła mu się. Uderzenie gałką miecza wybiło wszystkie cztery jedynki. Zrobił krok do tyłu, co dało Marii miejsce do wykonania półobrotu i celne trafienie stopą w szczękę.

Eduardo zaliczył kolejne w tym dniu uderzenie w potylicę. Tym razem kości pękły z trzaskiem. Podniósł się błyskawicznie, cała twarz miał zakrwawioną. Otarł usta dłonią, po czym na nią splunął.

-­ Kieł! - wysyczał – Wybiłas mi, ziwko, kieł! To jus piąsy sąb!

-­ Mam nadzieje, że masz spory zapas, bo na tych nie poprzestanę... - Maria zerknęła jeszcze szybko w stronę walczących Eryka i Belli. Spomiędzy kartonów dostrzegła jedynie kotłowaninę rąk i nóg.

Nim się obejrzała, Eduardo runął na nią z przerażającym impetem. Uderzenie barkiem okazało się nad podziw skuteczne. Miecz wypadł z rak Marii, ona sama poczuła ból pękających żeber. Upadła na twarz, lecz zaraz poderwało ją szarpniecie za włosy.

-­ Spróbuj się rusyć, to cię ugryzę w są syjkę... - wyseplenił wampir. Spojrzał złowrogo na podnoszącego się z pudeł Eryka. - Sostaw nas, albo twoja kolesanka poogląda swoje plecy...

Eryk prychnął.

-­ Nie mogę WAS zostawić! - zawołał, podnosząc coś spomiędzy kartonów. - Byłem szybszy!

Uniósł do góry zasuszoną, wyszczerzoną czaszkę. Czarne włosy układały się po bokach wykręconej w agonalnym grymasie twarzy. Puste oczodoły dymiły, wyschła skora popękała na kościach policzkowych. Metrowy odcinek kręgosłupa kołysał się, połamany w kilku miejscach.

-­ Szarpała się... - rzucił Eryk, jakby to coś zmieniało.

Ręce Eduardo opadły bezsilnie. Wpatrywał się w głowę Belli pustym wzrokiem, mamrocząc coś jak obłąkany. Maria, która czym prędzej odskoczyła od niego, zrozumiała tylko dwa słowa:

-­ ...znowu samotny...

Miecz pojawił się tuż przed Erykiem, na wysokości jego twarzy. Chwycił go w powietrzu i żwawo podszedł do wampira. Nieumarły otaksował go wzrokiem.

-­ A może już nigdy więcej? - spytał, patrząc na miecz. Potem spojrzał w oczy Eryka. Ten tylko kiwnął głową.

Ciął z rozmachem, gładko ścinając głowę.




1) Modlitwa znaleziona na stronie Adonai.pl. Chciałem umieścić ją tu w wersji auriańskiej (łacińskiej), bądź elladzkiej (greckiej). Ale to nie dość, że kupa roboty, to jeszcze mało kto by zrozumiał. Dlatego w kościołach Ghanatu Marcji używa się języków narodowych.
"Problem w tym, mili moi, że za mało tu kowboi, a za dużo się wypasa świętych krów"
Z. Hołdys, Lonstar, "Countrowersja" 

Kroniki Białogórskie: tom I - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=2143 (kto szuka ten znajdzie wersję płatną Wink ); tom II - http://www.via-appia.pl/forum/showthread.php?tid=9341.

kronikibialogorskie.pl, czyli najbrzydsza strona www w internetach
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 22-08-2010, 19:13
RE: Kroniki Białogórskie - przez gorzkiblotnica - 10-11-2010, 19:39
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 10-11-2010, 21:14
RE: Kroniki Białogórskie - przez gorzkiblotnica - 10-11-2010, 22:26
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 10-11-2010, 22:37
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 02-04-2011, 19:30
RE: Kroniki Białogórskie - przez gorzkiblotnica - 03-04-2011, 10:32
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 04-04-2011, 14:16
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 11-07-2011, 10:24
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 06-11-2011, 20:35
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 07-11-2011, 13:47
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 10-11-2011, 23:43
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 24-11-2011, 20:17
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 01-01-2012, 20:27
RE: Kroniki Białogórskie - przez siloe - 03-01-2012, 14:20
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 13-01-2012, 13:58
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 05-05-2012, 10:17
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 11-05-2012, 19:50
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 16-05-2012, 15:41
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 18-05-2012, 14:19
RE: Kroniki Białogórskie - przez Predator - 18-05-2012, 14:20
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 18-05-2012, 16:20
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 23-05-2012, 14:38
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 04-06-2012, 15:06
RE: Kroniki Białogórskie - przez Rafał Growiec - 04-08-2012, 20:31

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości