17-08-2018, 11:45
Przyciągnął mnie tytuł - Solferino - tyle skojarzeń!
Pierwsze, z racji tego co robię, to:
Zieleń solferino – to dziwny kolor, raczej mający w sobie więcej z ponurej brunatności, niż soczystej zieleni. Nazwałabym go niepokojącym kolorem, a jak skojarzymy go z krwawą „jatką” pod Solferino (1859 r.), to raczej ponurym kolorem zatracenia i okrucieństwa.
Swego czasu, w trattorii La Speranza w Solferino (niewielkim, sennym miasteczku w Lombardii, pamiętającym tę rzeż żołnierzy włoskich, francuskich i austriackich ( można zajrzeć do znajdującego się tam Museo Risorgimentale di Solferino), zaserwowano mi zupę solferino. Trochę makabryczne, swoiste poczucie humoru i gustu, nieprawdaż? Zupa też jest koloru brunatnego, a nawet ciemnobrunatnego. Jej składniki to pomidory i cebula. Niby nic nadzwyczajnego, jednak gdy zna się historię tego miejsca i „oceanu trupów” (kilkudziesięciu tysięcy ofiar) oraz umierających bez pomocy (ambulanse wojskowe nie dojechały na czas), to dziwnie się robi, mieszając łyżką w talerzu. Nie bez powodu podałam także nazwę restauracji (Nadzieja), bowiem z krwią cieknących traw Solferino wyrosła niepodległość Włoch, a także – nie mniej istotne – Czerwony Krzyż.
I jeszcze jedno, czy ten brunatny kolor nie nasuwa nieuchronnego skojarzenia z „brunatnymi koszulami”. Czyż nie tak?
O tej jednej z okrutniejszych bitew i jej następstwach poczytać można w googlu - może warto sięgnąć. Swoiście „zaowocowała” także w sztuce – całymi cyklami obrazów, by wspomnieć tylko o takich malarzach, jak Carlo Bossi, czy Adolphe Yvon.
I właśnie z takim „ładunkiem, niepokojącym i uwierającym bagażem” przystąpiłam do lektury tekstu, będąc przekonana, że tytuł musi odcisnąć swój istotny ślad. I rzeczywiście – nie rozczarowałam się. Ba, nawet główny bohater, a raczej kreator – demiurg nosi imię Wiktor (czy to nie jest nawiązanie do pierwszego władcy, od 1861 r. zjednoczonych Włoch Wiktora Emanuela II?).
Jak widzisz, Mirando, dotrzymałam obietnicy powrotu do opowiadania, bo zawsze warto zagłębiać się także w treści zawarte pomiędzy linijkami.
A nasza przyszłość? Realna, wirtualna – chi lo sa – jak mawiają Włosi. Nie do końca z tym się zgadzam – uważam, że MY mamy wiele do powiedzenia.
Jeszcze raz serdecznie gratuluję i pozdrawiam
nebbia
Pierwsze, z racji tego co robię, to:
Zieleń solferino – to dziwny kolor, raczej mający w sobie więcej z ponurej brunatności, niż soczystej zieleni. Nazwałabym go niepokojącym kolorem, a jak skojarzymy go z krwawą „jatką” pod Solferino (1859 r.), to raczej ponurym kolorem zatracenia i okrucieństwa.
Swego czasu, w trattorii La Speranza w Solferino (niewielkim, sennym miasteczku w Lombardii, pamiętającym tę rzeż żołnierzy włoskich, francuskich i austriackich ( można zajrzeć do znajdującego się tam Museo Risorgimentale di Solferino), zaserwowano mi zupę solferino. Trochę makabryczne, swoiste poczucie humoru i gustu, nieprawdaż? Zupa też jest koloru brunatnego, a nawet ciemnobrunatnego. Jej składniki to pomidory i cebula. Niby nic nadzwyczajnego, jednak gdy zna się historię tego miejsca i „oceanu trupów” (kilkudziesięciu tysięcy ofiar) oraz umierających bez pomocy (ambulanse wojskowe nie dojechały na czas), to dziwnie się robi, mieszając łyżką w talerzu. Nie bez powodu podałam także nazwę restauracji (Nadzieja), bowiem z krwią cieknących traw Solferino wyrosła niepodległość Włoch, a także – nie mniej istotne – Czerwony Krzyż.
I jeszcze jedno, czy ten brunatny kolor nie nasuwa nieuchronnego skojarzenia z „brunatnymi koszulami”. Czyż nie tak?
O tej jednej z okrutniejszych bitew i jej następstwach poczytać można w googlu - może warto sięgnąć. Swoiście „zaowocowała” także w sztuce – całymi cyklami obrazów, by wspomnieć tylko o takich malarzach, jak Carlo Bossi, czy Adolphe Yvon.
I właśnie z takim „ładunkiem, niepokojącym i uwierającym bagażem” przystąpiłam do lektury tekstu, będąc przekonana, że tytuł musi odcisnąć swój istotny ślad. I rzeczywiście – nie rozczarowałam się. Ba, nawet główny bohater, a raczej kreator – demiurg nosi imię Wiktor (czy to nie jest nawiązanie do pierwszego władcy, od 1861 r. zjednoczonych Włoch Wiktora Emanuela II?).
Jak widzisz, Mirando, dotrzymałam obietnicy powrotu do opowiadania, bo zawsze warto zagłębiać się także w treści zawarte pomiędzy linijkami.
A nasza przyszłość? Realna, wirtualna – chi lo sa – jak mawiają Włosi. Nie do końca z tym się zgadzam – uważam, że MY mamy wiele do powiedzenia.
Jeszcze raz serdecznie gratuluję i pozdrawiam
nebbia