Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nie ucz królika dzieci robić
#1
Jedno z opowiadań z mojego cyklu, jak ktoś nie wie o kim, wystarczy przeczytać parę pierwszych akapitów i powinno być jasne Wink

Trochę taki eksperyment, zabawa narracjami, przeczytajcie jak wyszło i dajcie znać. Część 1 z 2. Miłej lekturySmile

PS. To jest jedno z tych opowiadań, gdzie fabuła - oprócz tej w ramach niniejszego opowiadania - jest powiązana z całym cyklem.



Nie ucz królika dzieci robić
            Tak jak Jeremi podejrzewał, na targu w Rakicicach nikt nie oferował koszy z wikliny. Owszem, były, ale ludzie tylko przechowywali w nich towary. Osada znana była z bujnych wierzbowych zagajników rosnących wokół, nikt jednak nie pomyślał o sprzedawaniu wikliny — jeśli już ktoś przybył do Rakicic po ten materiał, równie dobrze mógł sam naciąć sobie badyli i upleść kosz na własną rękę. Wystarczyło tylko zejść kawałek z głównej drogi i pójść nad wartką rzeczkę, co zresztą Jeremi uczynił.
            Minął właśnie ostatnie zabudowania i przedarł się przez bujne zarośla. Ukazał mu się widok jak z obrazka: nad wstążką rzeki rósł rządek wierzb pochylonych nad wodą, niczym spragnione stado. Tuż przed nimi rozciągała się łąka, pachnąca ziołami i schnącym sianem. Na skraju pastwiska, jak gdyby oddzielając je od innej scenerii, rósł gęsty, wierzbowy burzan, w którego stronę właśnie udał się chłop. Surowca było mnóstwo, wystarczało jedynie podejść i ciąć, co potrzebne.
            Jeremi wyciągnął nożyk i z miną znawcy podszedł do krzaków. Zastanawiał się, skoro już tu jest, na ile koszyków ma naciąć wikliny. Po co łazić dwa razy?
            — Jeremi! — Na ów piskliwy głos, dochodzący z krzaków chłop wzdrygnął się i cofnął o krok. — Jeremi! — zabrzmiało znów wezwanie.
            Kmieć przyjrzał się zaroślom. Próbował dostrzec źródło dźwięku. Głos nie brzmiał, jakby należał do jakiejś bestii, ale nigdy nic nie wiadomo, wolał się upewnić. Z racji tego jednak, że za krzakami nie widać było nic ani nikogo, powoli podszedł doń i odchylił parę gałęzi. Pod nimi skulony siedział brązowo-biały, kręcący nosem, królik.
            — Zdrowyś, Jeremi — odezwało się zwierzę wysokim głosem. — Podejdź bliżej.
            Tego chłop się nie spodziewał. Nie usłuchał prośby, lecz uciekł z wrzaskiem.
 
***
            Tymon siedział z lekkim zażenowaniem, ale spokojnie i cierpliwie. Bądź, co bądź, jaki był inny wybór? Właściwie nie mógł mieć za złe, że chłop tak zareagował. Pewności nie miał, ale podejrzewał, że on sam też poczułby się nieswojo w podobnej sytuacji. Teraz należało tylko czekać i liczyć na to, że w wieśniaku ciekawość zwycięży nad strachem i ów powróci.
            Co stało się po kilku minutach.
            Tymon zauważył Jeremiego, skradającego się ku zaroślom. Ów ponownie zbliżył się i spojrzał w miejsce, gdzie siedział królik.
            — Nie bój się, Jeremi — rzekł Tymon głosem, którego nienawidził. Musiał jednak brzmieć uspokajająco i wymyślić coś, co zaciekawi przybyłego.
            — Ktoś ty? — zapytał podejrzliwie Jeremi.
            — Jestem magicznym królikiem. Nie powinieneś się niepokoić, a nawet możesz się cieszyć, gdyż spełnię jedno twoje życzenie!
            — Jakie życzenie?
            — Jakie tylko zechcesz! — odparł Tymon. W króliczej głębi czuł frustrację spowodowaną głupim pytaniem chłopa. Czyżby nie znał opowiastek o gadających i spełniających życzenia zwierzętach? Może i znał, ale zwykle to złote rybki się tym zajmowały, a nie króliki. — Zanim jednak to sprawię, proszę cię wprzódy o jedną przysługę…
            — Jaką?
            Tymon podejrzewał, że być może było za wcześnie na stawianie warunków, ale musiał spróbować. Może chłop nie ucieknie po raz drugi.
            — Wiem, że mieszkasz w nieopodal leżącej wiosce Wolszebniki — wyjaśnił Tymon. — Wiem również o mieszkającym tam, w wysokiej wieży, czarodzieju. Proszę, bądź łaskaw, powracając do dom, zanieś mnie doń.
            Jeremi pozostał nieufny, zmrużył oczy.
            — Skąd wiesz to wszystko?
            — Już ci mówiłem, jestem magicznym królikiem — ciągnął Tymon gotując się w środku. — Proszę, zanieś mnie do Ongusa.
            Królik ugryzł się w język, lecz było już za późno. Jeremi znów się zamyślił na kilka chwil, po których wybałuszył oczy, otworzył usta. Czyżby się domyślił? Byłaby to zadziwiająca zdolność dedukcji jak na chłopa.
            — T… Tymon?!
            A jednak…
            Zamieniony w królika postanowił, że nie ma sensu dłużej okłamywać kompana, czas wyznać prawdę.
            — Ta… — bąknął. W innych okolicznościach zapewne roześmiałby się w tym momencie z brzmienia własnego głosu.
            — Wszyscy w głowę zachodzą, gdzieżeś mógł przepaść, od trzech dni już cię nie ma! Wolszebnik łazi po siole, znaleźć cię nie może, dziadzio już usechł z rozpaczy! Cożeś znowu wymodził?
            — A, dłuższa historia — rzekł wymijająco królik-Tymon. — To jak, zaniósłbyś mnie do sioła? Strach byłoby przekicać samemu przez las…
            Jeremi burknął coś w odpowiedzi o tym, że w ogóle jak może go o takie rzeczy pytać, podszedł do zwierzaka i, obchodząc się jak z jajkiem, uniósł go.
            — Nie natnę przez ciebie wikliny… — poskarżył się, gdy ruszyli już w stronę sioła.
            Ożywił się nagle.
            — A może ty naprawdę się zrobiłeś magiczny i możesz…
            — Nie, nie spełniam życzeń — ofuknął go Tymon. — Jak już tak mocno chcesz, to ci uplotę z jednego kosza… Albo oddam starego…
            — To… — zająkał się Jeremi. Być może nie przyzwyczaił się jeszcze do konwersacji z królikiem. — Co ci się stało? Kto cię zaczarował?
            — Nie dość, że długa, to i dziwna to historia…
 
***
            Cała heca zaczęła się w dniu, w którym, pamiętam to dobrze, próbowałem u siebie w chałupie smakowitych dziadziowych pasztecików z królików i kurek. Jak się tak zastanowić, to dziwnym się może wydaje, że pod taką, a nie inną postacią prawię o jedzeniu króliczego mięsa. Jednako, jeśli budzi to w tobie obrzydzenie, spróbuj, drogi Jeremi, na ile ci pozwala marsz przymknąć oczy i zapomnieć, że niesiesz gadającego królika, a wyobrazić sobie mnie w człowieczej powłoce.
            Starczy rzec, że paszteciki, wespół z kaszą, do tego sosem kurkowym, smakowały wybornie, myślałem nawet o zaniesieniu paru Baryle, co by mógł sporządzić ich trochu samemu i podawać w karczmie. Wprzódy najpierw, wyszedłem z domu, do dziadzia, siedzącego swoim obyczajem na ławce pod płotem, by i jego dobrym słowem uraczyć. Podszedłem doń, patrzę — a tu on nie sam, w towarzystwie siedzi. Nie obcym nam zresztą, bo był to jeden z tych naszych znajomych gospodarzy, jako i my trudzących się hodowlą króliczą.
            Kiwam tedy do nich głową i mówię:
            — Dobry!
            Spojrzeli na mnie i takoż pokiwali.
            — Cóż tam znów radzicie? — zapytuję, chcąc włączyć się do ich rozmowy. — Czyli się chwalicie, kto inwentarz przystojniejszy wyhodował?
            — Prawie jakbyś zgadł — odparł mi dziadzio, zaśmiawszy się z cicha. — Dumalim z Pyrkiem, u kogo sposobniejszy samiec do rozpłodu. On na ten przykład ma jurniejszego, swoją powinność wykonuje bez ociągania, ale mały trochu i młode takoż pewno nie wyrosną, jak by hodowca sobie marzył. O naszym ci opowiadać nie muszę — mówi mi dziadzio. — Wielki i srogi się zdaje z wyglądu, ale boi się, a jakby chciał to i psa by mógł przegnać!
            Tak jak dziadzio mówił, dobry był to królik. Nasienie też miał silne, jak się samice kociły, to w miocie z osiem młodych najmniej było. Dużośmy go z dziadziem tedy użyczali ku dobru innych hodowców, ale, widać, gdzieś się czego przestraszył, czy co…
            Ale to już ostawmy, bo nie tylko na tym należy się w tej historii skupić. Postałem z nimi jeszcze parę chwil, pogadali o tym i o owym, jak to pośród znawców, i odszedłem.
            Później już, choć dnia tego samego, udałem się do wieży wolszebnika. Trzeba ci bowiem wiedzieć, że się zmówiliśmy, żebym przyszedł doń po południu. O naukach, które u niego regularnie pobieram, wiesz już przecie od dziadzia, nie będę cię tedy więcej zamęczał gadaniną o tym, na czym dokładnie oweż polegają. Opowiem samo o zdarzeniach, które stanowią wagę dla całej mej historii.
 
***
            — Głupiś — burknął Jeremi, pokręciwszy głową. — Wszyscy naokoło ci radzili: ostaw wolszebnika, siedzi u siebie, niech siedzi; tobie nic do niego. A teraz masz, zaczarował cię…
            — Gdzież — zaoponował Tymon. — Tak się może zdawać, póki nie usłyszysz całości. Sam czarodziej winy nie ponosi, choć to z przyczyny jego instrumentów cała rzecz się stała.
            — Na instrumenty służebne winy nie zwalaj. Same cię do niczego nie zmusiły.
            — A, cwanyś, boś nie miał okazji widzieć ich z bliska — zarzucił królik-Tymon — ani też nie wykładał ci wolszebnik o wspaniałościach, jakie mogą powstać za ich przyczyną.
            — Już ty nie dociekaj, co by było, gdyby było co innego, bo to ja ciebie niesę na rękach, zmienionego w królika, nie na obrót. Mówże lepiej, co było dalej…
 
***
            Jakom wspominał, udałem się do wieży czarodzieja. Tegoż dnia, w ramach mojej nauki, polecił mi czytanie zwoju. Rzeknę raz wtóry, szczegółami nużyć cię nie chcę, zwłaszcza że wciąż na samą myśl o odszyfrowywaniu ciągów bukw zaczynają mnie boleć oczy i głowa.
            Tak czy siak, wolszebnik pozostawił mnie samego ze zwojem i udał się do innego pomieszczenia, chcąc zajmować się bliżej nieznanymi mi sprawunkami. Czyniąc to, sam nie wiem, czy pokłada ów we mnie tak duże zaufanie, czy może, jak się przecież stało, liczy na jakąś ciekawą przygodę.
            Mając na myśli dziadziowy i Pyrosławowy problem, trudność wielką miałem ze skupieniem się na czytaniu, zwłaszcza, że ciągle czyni mi ono niejaki frasunek. Wstałem tedy i zacząłem przechadzać się, pozwalając oczom błądzić raczej po obrazach ciekawszych, jak widoki za oknem, czy przybory maga w jego wieży. Znacznie większą uwagę kierowałem na to wtóre.
            Trzeba ci wiedzieć, że w pokoju, w którym akuratno siedziałem, mnogo było rozmaitych ksiąg. Zdać może ci się dziwnym, bo i ja się z początku dziwowałem, ale jakby przyuczyć się takiego czytania, to można z nich się dużo dowiedzieć.
            Podszedłem tedy do półki z księgami i w nich to zacząłem szukać rozwiązania frasunku, o którym ci wspomniałem. Chciałem znaleźć zaklęcie, które zwiększyłoby królika Pyrosława, albo naszego uczyniło ochotniejszym. I niechże ci się błędnie nie zdaje, nie chciałem samemu czynić znalezionego czaru, lecz namówić doń wolszebnika. Może lepszym zdaje się prosto zapytać go, co i jak byłoby w takim przypadku pomocne uczynić, ale wtedy ciekawość we mnie zwyciężyła, przeto zająłem się tym na własną rękę.
            Jednako szybko okazało się, że niepomiernie więcej trudu należy w to włożyć, niżem przypuszczał. Dużo z pism zapisanych było literami, których mnie wolszebnik nie uczył. Z kolei znajome mi bukwy niejednokroć ułożone były w słowa również dla mnie obce. Szczęściem (choć, patrząc na całą sprawę w chwili obecnej, może właśnie nieszczęściem) było, że w księgach roiło się od obrazów. Pośród nich były takie różności, że nawet one mnie zaczęły nużyć. I chyba zaniechałbym już tego szukania, gdy natknąłem się na księgę z obrazkami różnych żywotnych, na jednej ze stronic zobrazowany był królik. Wtedy też wpadłem na pomysł, co by się samemu w tegoż zmienić…
 
***
            — Głupiś — burknął Jeremi, kręcąc głową. — Bo i co chciałeś zrobić, królikiem będąc? Sam młode odchować? A potem co, jadłbyś z nich pasztet przez dziadzia sporządzony?
            — Takoż i ja pomyślałem. Ale wydumałem później, że może by z tym naszym samcem walkę stoczyć i przegrać celowo, co by animuszu przydać… Co znowu?
            — Ech, bo mi w ogóle ten pomyślunek ze zmienianiem się w królika jakimś takim nieprzystojnym się zdaje — cmoknął Jeremi. — Niejakie wolszebne medykamenty czy samego królika zaczarowanie to i owszem, po mojemu jeszcze można by znieść, ale tyś musiał pożytkować się pierwszym, co ci przyszło do łba…
            — Ale to bez zamyślunku! — pisnął Tymon. W króliczej jaźni zapragnął skopać Jeremiego swymi pazurzastymi skokami. — Cięgiem tylko gadasz i przerywasz i sam sobie wymyślasz. Mam ci przestać opowiadać?
            — Mówże dalej…
            Królik milczał jeszcze przez kilka chwil obrażony, wkrótce jednak przemógł niechęć i kontynuował.
            — Z tymi czarami to jest dziwna rzecz. Bo czasem, jak wykładał Ongus, wcale nie musi się rozumieć zaklęcia, ale wystarczy że się przeczyta składające się nań wyrazy, a już mogą zacząć działać. Jak mówił, większą moc sprawczą powoduje myślenie o tym, co ma wyniknąć, przeczytanie formuły jest tylko dopełnieniem. Tako i ja wtedy, myśląc mnogo o byciu królikiem, nie myśląc z kolei ni cholery o tym, co mam przed nosem, przemieniłem się w tegoż, w pierwszej chwili wręcz nie pojmując całego zajścia. Wtedy też poczułem tak wielki lęk przed gniewem wolszebnika, że, na tę chwilę patrząc, sam nie mogę dociec skąd się on wziął. Podejrzewam, że chwilowo mój rozum przejęła królicza natura. W swej wyrozumiałości nigdy przecież czarownik mnie nie karał aż tak bardzo, ażebym aż musiał uciekać. A właśnie to wtedy uczyniłem.
 
***
            Ongus piął się po schodach wieży, łączących okrągły pokój na górze i podziemne pomieszczenia budowli. Uznał, że po czasie spędzonym na badaniach w laboratorium nadeszła pora zobaczyć, jak sobie radzi o wiele ciekawszy obiekt, Tymon. Niejednokrotnie jednak okazywało się, że posiadanie zdolnego ucznia wiązało się z koniecznością znoszenia jego nieposłuszeństwa.
            Czego dowodziło to, co Ongus zastał na górze.
            Czarodziej pozostawił swego ucznia ze zwojem na okrągłym stoliku i poleceniem czytania owegoż. Zadana lektura leżała tam, gdzie leżeć powinna, brakowało jednak czytającego.
            Ongus westchnął z mieszaniną niepokoju, irytacji i rozbawienia. Do mebla, przy którym powinien był siedzieć Tymon, podszedł na lekko ugiętych nogach. Bo oto na stoliku leżał podręcznik używany przez magików zaczynających przygodę z przemianą siebie. Krzesło przykrywał gałgan odzieży porzuconej w nieładzie, choć wolszebnik potrafił dostrzec w nim poszlakę — jakby właściciel zniknął nagle, pozostawiając ubrania w takim ułożeniu, w jakim przed tym zdarzeniem ich używał. Czarodziej podejrzewał, co się stało. Domyślał się też, że minie trochę czasu, zanim uczeń zapanuje nad zwierzęcą jaźnią i poprosi o odczarowanie. Ongus podrapał się w ciemię. Oglądając stronę, na której akurat otwarte było tomisko zastanawiał się, czy Tymon powróci w postaci dziobaka, królika, wołu czy muflona.
 
***
            — Czemuś od razu poleciał do Rakicic? — zapytał Jeremi. — Nie lepiej byłoby w domu ostać albo najlepiej i gdzieś w wieży wolszebnika nań poczekać?
            — Już spieszę wszystko jaśnić — zapewnił Tymon. — Bo, jakeś wspomniał, najpierw pobiegłem do chałupy.
 
***
            Odkryłem, że, na szczęście, mimo obcej postaci, mogę myśleć po swojemu. Próbowałem wydać z siebie głos, ale początkowo jedynymi jego oznakami były jeno popiskiwania wzorem zwykłych królików. Z pomocą rozumu, który, zaprawdę, nie wiem, gdzie zmieścił się w takiej małej głowinie, udało mi się później układać te piski w słowa. Minęło trochę czasu, nim się nauczyłem mówić sprawnie, jak teraz opowiadam tobie, ale to mej historii mało dodaje wagi, toteż owąż sprawę pominę, skupiając się na ważliwszych.
            Wybiegłem z wieży, której drzwi, nie wiedzieć czemu, zawsze stoją otworem. Od razu, gdy tylko odzyskałem własny pomyślunek i zdecydowałem się powrócić do domu, postanowiłem, że nie będę zdradzał przed dziadziem, iż nie jestem zwykłym królikiem. Nie chciałem, by wpadł w trwogę, która mogłaby odebrać mu nadwątlone wiekiem zdrowie, a może i żywot.
            Podkicałem do ławki, na której akuratno siedział, jak to miał w zwyczaju. Parę chwil minęło, nim mnie obaczył. Jeszcze parę kolejnych, nim uniósłszy w zdziwieniu brwi, zorientował się, że nie jestem psem, czy kotem. By nie wyglądać zanadto podejrzanie, ostatnich parę skoków uczyniłem wolniej i naśladując ostrożność.
            — A, ty, mały skubańcu — mówi mi dziadzio — komu uciekłeś? No, chodź, mały...
            Mówiąc to wyciągnął ku mnie rękę, udając, że chce mi dać coś do jedzenia. Swoją drogą, nie wiem jak tobie, ale mi zabawnym jawi się, że grając przede mną, dziadzio nie podejrzewał nawet, że to on stał się ofiarą podstępnych czyichś knowań. Bo ja, oczywista, podkicałem doń powoli i wsadziłem pyszczek w jego dłoń.
Dziadzio, jakem przewidywał, zręcznie pochwycił mnie za sierść i uszy i usadził na kolanach. Przy tej okazji mogę rozwikłać twe dumania, które i ja niegdyś miewałem — takie podnoszenie nie boli. Starałem się zachowywać, jak zwyczajny królik — udając strach i zaskoczenie pokręciłem się trochę w uchwycie, skuliłem się później, poddając na końcu jego głaskającym rękom.
            — Cacy, cacy — jął mnie uspokajać dziadzio. Ech, gdyby tylko wiedział, jakiego to królika uspokaja i co ów sobie wtenczas myśli…
            Tak po prawdzie, to nawet nie zastanawiałem się zawczasu, co mógł zrobić ze mną dziadzio, gdy już mnie pochwycił. A zaniósł mnie do klatki. Niby tego trzeba mi było się domyślić, ale jednako wtedy niemało się zdziwiłem. Bez dłuższego dumania zaszedł do chlewiku, zamknął mnie i poszedł sobie. Może szukać mojego właściciela, może prosto dalej siedzieć na ławce, tego nie wiem. Szczęściem w całej hecy było, że mnie wsadził do pustej klatki.
***
 
            — No i co? — dopytywał się Jeremi.
            — No i siedziałem w tej klatce. Dziadzio, widać nie znalazłszy mojego właściciela, postanowił mnie przygarnąć jak swego. Któregoś dnia próbował mnie nawet dopuścić do samicy, ale, oczywista, nie wykazałem żadnych chęci, tedy szybko umiejscowił mnie znów w osobnej klatce.
            — Trza było uważać — zauważył przytomnie Jeremi. — Zobaczywszy, żeś nieużyteczny, dziadzio jeszcze gotów cię zarżnąć na pasztet.
            Królik na jego rękach zadrżał przez chwilę.
            — Szczęściem, zauważywszy to, dziadzio co innego przedsięwziął. Otóż umyślił sobie mnie sprzedać…
 
***
            Ze dwa dni minęły, jak  siedziałem w klatce. Dziadzio tymczasem, sprawiedliwie karmił mnie, jak i wszystkie króliki. Nie mogę w tym względzie mieć nic do zarzucenia. Nad rankiem rzeczonego drugiego dnia przyszedł o poranku, nie sam zresztą. Zarazem przyszedł z nim Tadzio.
            — Który to? — ozwał się ów drugi.
            Dziadzio, oczywista, wolniej nieco, wszedł za nim do chliwka, laseczką się wspierając.
            — A, o — wskazał mnie głową.
            Na to Tadyk:
            — E, to nie mój.
            — Toż przecie — obruszył się dziadzio — że nie twój. Czemuż miałby być twój, skoro każesz, że ci żadnego nie brakuje?
            — Może pominąłem którego… — mówi znów Tadyk. — Wiadomo to? Ja tam wolę spojrzeć się mu w oczy, wtedy wiem na pewno.
            Mówi mu dziadzio:
            — Nie mędrkuj tu już, pomóż lepiej, wsadzaj do klatek te, co ci pokażę, na rynek trza się wybrać.
            — A Tymona — zapytuje Tadyk — dalej nie ma?
            — A nie wiem, pewno gdzieś się szwęda — tłumaczy dziadzio. Poznałem wówczas w jego głosie, że mimo słów beztroskich frasuje się o mój niewiadomy los. — Ostatnio gom widział, jak wybierał się do wolszebnika. A może i ów go gdzie zniewolił?
            — O, panie starszy — odzywa się Tadyk —zdaje mi się, musi być co na rzeczy z wolszebnikiem. Wiadomo to, wykładać tego dodatkowo nie muszę — dziwne rzeczy ów może czynić, nie wiada więc, cóż mógł umyślić.
            Aż mną zatrzęsło wtedy. Abo mało to im Ongus pomagał i czynami swymi mógł na szacunek i zaufanie zasłużyć? Zarzekłem się w sobie, że nic nie będę mówił, ni czynił ze względu na chwiejne zdrowie dziadzia. Jednako zachciałem, w wolnej chwili, gdy będziem sami, Tadykowi pazurami rozorać niewdzięczną gębę.
            — Starczy już — odzywa się znów dziadzio, ciszę urywając — tego czarnowidzenia i czczego gadania. Nie znamy, co się z nim mogło stać, robić trza swoje. A może gdzie się znów wybrali z wolszebnikiem? Owegoż też ostatnimi czasy nie widziałem.
            Zaczęli tedy sposobić klatki z królikami na targ, w tym, jak już się rzekło, ze mną. Składowali je — a należałoby lepiej powiedzieć, że to Tadyk je składował, wszak młody to i dziadzia wyręczał — na kolasie stojącej na podwórzu, zaprzęgniętej w szkapinę Tadzia. Przysposobieni ruszyli czym prędzej do Rakicic. Zaczynało wtedy świtać.
 
***
            — Czyli że — Jeremi zastanowił się — to dziś było?
            — Ano.
            — Nie pojmuję jednego… Rzekłeś, owszem, żeś uciekł z wieży wiedziony strachem czy przymusem jakowymś. Abo to nie można było pokrzątać się gdzie dokoła, miast lecieć zaraz do dziadzia? Od razu by cię czarownik odczarował…
            — A, bo jak już przeszedł mi ten lęk — jął wyjaśniać Tymon zmieniony w królika — to zacząłem myśleć nad tymże planem, o którym ci już mówiłem. Tym zakładającym bitkę z samcem. Nie pomyślałem zaś, że nie będę mógł przedsiębrać nic wedle swej woli, ani powiedzieć dziadziowi o moim pomyśle. Nie udało się tedy owegoż ostatniego wypełnić.
            — Ale przecież staruszek dopuścił cię…
            — Do samic — przerwał mu Tymon. — Zapomniałeś, z którym planem się to wiązało? O jego nieprzystojności sam raczyłeś mi wyłożyć.
            Jeremi mruknął tylko w odpowiedzi.
            — Później dopiero, gdym już siedział zamknięty w klatce, doszedłem do słusznego wniosku, że zaraz po swoim uwolnieniu należne mi jest udać się do Ongusa.
            — A… — Jeremi znów przerwał Tymonowi opowieść. — Tego…
            — No cóż?
            — Skąd… Jak dziadzio poznał, żeś jest samcem?
            Królik spojtrzał nań. Było to spojrzenie zimne i ucinające wszelką dyskusję na podjęty temat.
            Chłop stęknął znów, rozpoczynając tym samym kilkuminutowy okres niepodzielnego panowania krępującego milczenia.
            Później opowieść znów została podjęta, niczym narzędzie leżące na ziemi, po pewnym czasie znów potrzebna przy pracy.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Nie ucz królika dzieci robić - przez kubutek28 - 16-02-2018, 01:13
RE: Nie ucz królika dzieci robić - przez kubutek28 - 16-02-2018, 13:50
RE: Nie ucz królika dzieci robić - przez Gunnar - 16-02-2018, 14:44
RE: Nie ucz królika dzieci robić - przez Gunnar - 16-02-2018, 18:14
RE: Nie ucz królika dzieci robić - przez kubutek28 - 17-02-2018, 01:41
RE: Nie ucz królika dzieci robić - przez kubutek28 - 18-02-2018, 18:50
RE: Nie ucz królika dzieci robić - przez Gunnar - 19-02-2018, 11:03

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości