Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Przywoływacz
#1
Witam serdecznie. Ostatnio lubię zawiązywać pomysły, które przychodzą mi do głowy. Po czasie do nich wracam, aby rozeznać się, które z nich mają według mnie potencjał i które chcę kontynuować, przekuć w dłuższą i więcej znaczącą historię. Oto jeden z takich pomysłów. Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami!

Była końcówka stycznia, jednak dopiero tego dnia nadeszła prawdziwa zima. Aura zmieniła się nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Niebo posiniało, drobne płatki śniegu tańcowały chaotycznie na wietrze. Gałęzie wysokich świerków zaczęły delikatnie uginać się pod obciążeniem śnieżnych czap, które stawały się coraz większe i większe.
Julian stanął na schodach wejściowych szkoły licealnej numer jeden w Chojnie. Bajecznie, pomyślał. Poprawił plecak podrzucając go samymi barkami. Rozejrzał się. Na ławce w małym, szkolnym parku siedziała ona. Z nim. Podtrzymywała ręką kaptur, który nie chciał trzymać się na głowie. Śmiała się przy tym z siedzącego obok chłopaka, któremu wiatr spłatał figla, zdmuchując czapkę. Tamten rzucił się w pogoń za nakryciem głowy i po trwającej chwilę gonitwie, udało mu się w końcu je odzyskać. Przysiadł się z powrotem do dziewczyny, która nie przestawała się śmiać. Skradł jej szybkiego całusa i objął jedną ręką. Jej głowa spoczęła na jego ramieniu. Wtedy nagły podmuch zdmuchnął jej kaptur. Wybuchła burza czarnych włosów. Aniela.
Była jego niespełnioną miłością. Mimo, że chodził do tej samej co ona klasy, nie potrafił jej nigdy wyznać, co czuje. Zwykle uciekał od jej spojrzenia, bał się lub wstydził. Teraz musiał płacić za swoją nieporadność, bowiem z początkiem obecnego roku szkolnego Aniela poznała Kacpra, starszego o rok ucznia drugiej klasy. Julian cierpiał za każdym razem, gdy widział ich razem. Zdarzało się to oczywiście często, bo na każdej przerwie. Starszy chłopak odbierał ją też czasami spod klasy, gdy kończyła lekcje.
Zakochani zerwali się nagle i trzymając się za ręce pobiegli w kierunku wejścia, nie przestając się śmiać. Julian ruszył w kierunku bramy szkolnej. Nie chciał tak dłużej stać i czekać aż do niego dobiegną, głupio by to wyglądało. Jakby ich obserwował. Co było zresztą prawdą. Tak czy inaczej, było już po zajęciach i nadszedł najwyższy czas by wracać do domu.
- Na razie – rzucił jakby od niechcenia, gdy mijał szczęśliwą parę.
Nawet nie odpowiedzieli. Nie był pewien, czy jego głos zgubił się w wyciu wiatru, czy może w głośnym śmiechu dziewczyny. Czuł się głupio i było mu potwornie przykro. Chyba nie pójdzie teraz do domu. Po co miałby iść prosto do domu? Usiądzie przy biurku i udając, że się uczy, będzie rozmyślał o swoim nieszczęściu. O niej.
Ruszył w kierunku pobliskiego parku, tuż za pierwszą krzyżówką po wyjściu ze szkoły w stronę centrum. Na ośnieżonych ławkach nikt nie siedział. Nikt nie przyszedł tutaj na spacer ze swoim psem. Park był taki samotny. Zupełnie jak on. Usiadł na jednej z ławek, uprzednio odgarnąwszy ręką śnieg z siedziska. Spoglądał w dal, jego wzrok gubił się gdzieś w przestrzeni. Nie przestawał rozmyślać, a śnieg nie przestawał padać.
Gdyby tylko był bardziej odważny, gdyby zdobył się na wypowiedzenie choć słowa. Słowa, które stało by się iskrą zaogniającą znajomość. Słowa, które być może byłoby kluczem otwierającym drzwi wielkiej miłości. Teraz to on chodziłby z Anielą za rękę, przesiadywał w parku i rozmawiał na każdej przerwie. To on biegał by za zdmuchniętą z głowy czapką, powodując głośny śmiech ukochanej. Śmiech, od którego ciepło robi się na sercu i którego mógłby słuchać do końca swojego życia. A przecież obiecał sobie, że w końcu zdobędzie się na odwagę, że powie co czuje. Zaprosi ją na herbatę i dalej jakoś się potoczy. Niestety, za długo zwlekał. Bał się odrzucenia, czy może ośmieszenia. Sam tego nie wiedział, jednak nie miało to już znaczenia. Cokolwiek powstrzymywało go przed wyrażeniem siebie, było już za późno. Gotował się teraz w kotle uczuć, w którym błoga wizja wspólnie spędzanego z Anielą czasu mieszała się z przytłaczająco smutną rzeczywistością, w której dziewczyna była poza jego zasięgiem. Poczuł się dziwnie. Bardzo dziwnie. Naraz silnie zakręciło mu się w głowie. Zawirowało w żołądku, a czubki palców dłoni i stóp wypełniło mrowienie. Czuł się jakby spadał z wysokiego wieżowca, jak gdyby leciał w dół, na zatracenie.
Naraz przestało prószyć, śnieg stopniał. Ławki zniknęły, chłopak upadł na plecy. Stara wierzba zmieniła się w niesamowicie gruby dąb, a pozostałe drzewa wystrzeliły w górę tak, że ich czubki gubiły się w gęstwinie koron. Miejski zgiełk ucichł, a zamiast niego uszu chłopaka dochodziły śpiewy ptaków. Zrobiło się bardzo ciepło. Chciał zdjąć kurtkę, ale zorientował się, że jest całkiem nagi. Miejski samochodzik, który jeszcze przed chwilą toczył się powolnie ośnieżonym brukiem zamienił się w tłukący leśnym duktem drewniany wóz. Wóz ciągnięty był przez srokatego konia, który zarzucał raźno grzywą. Sam pojazd zawieszony był dosyć wysoko nad ziemią i był rozmiarów samochodu dostawczego. Mógł jeździć dzięki dużym drewnianym kołom z niezliczoną ilością drobnych, stalowych szprych. Dach był lekko spadzisty, pomalowany na zielono, ze stylizacją dachówkową. W jego tylnej części, po prawej stronie wystawał komin, z którego sączył się leniwie dym koloru żywej purpury. Dym mocno pachniał fiołkami. Sama kabina była koloru piaskowego, a ramy dużych okien żółte. U bocznych ścian zawieszonych było mnóstwo małych lampioników, które migotały wesoło pomarańczowym światłem i obijały się o siebie z radosnym brzękiem za każdym razem, gdy wóz pokonywał nierówności i wertepy.
Koń zatrzymał się samoistnie tuż obok chłopaka, wciąż leżącego na mchu. Parsknął prześmiewczo i zarzucił grzywą. Jedno z okien wozu otworzyło się nagle i ukazała się w nim podłużna, brodata twarz. Twarz usiana była licznymi niedoskonałościami. Julian miał wrażenie, że siwa broda oraz wąsy i tak maskują jeszcze sporą ich ilość. Przez okrągły monokl, oparty częściowo o pękaty nos, patrzyło na niego siwe oko. Drugie było całkowicie białe, prawdopodobnie niewidome. Wąskie, przywodzące na myśl glizdy usta wykrzywiły się w dziwacznym uśmiechu. Starzec zdjął czerwony melonik i ukłonił się lekko samą głową. Jak gdyby dla zaprzeczenia oficjalności dopiero wykonanego gestu, szybko włożył w usta drewnianą fajkę. Różowe glizdy cmoknęły mocno, aby wypuścić po chwili purpurowy dym, identyczny jak ten, który wydobywał się z komina. Również pachniał fiołkowo.
- Witam – odezwała się twarz miękkim, niskim głosem. - A więc to ty.
- Gdzie... Gdzie ja jestem? - wystękał chłopak, zastanawiając się czy śni, czy może postradał zmysły.
- Cały czas w tym samym miejscu – odpowiedział starzec, znów cmokając glizdami, które po chwili wydmuchały fiołkowy dym prosto w twarz oszołomionego Juliana. - W parku, czy też zagajniku. Jak zwał tak zwał. Z taką tylko różnicą, że akurat w tej chwili znajdujesz się... Jakby ci to powiedzieć, żeby cię od razu nie przerazić. No cóż, znajdujesz się w innym wymiarze. Tym drugim.
Gęste brwi chłopaka zmarszczyły się, usta rozwarły lekko. Nie miał pojęcia o co chodzi i dlaczego mu się to dzieje. Był prawie pewien, że to wszystko mu się śni. Musi czym prędzej się obudzić. Tylko jak? Uszczypnij się, pomyślał i natychmiast wykonał. Ból był odczuwalny. Ani wóz, ani gęsta puszcza, ani tym bardziej ten dziwaczny dziadek nie zniknęli.
Siwe oko spojrzało na niego jak na głupiego.
- Co też wyczyniasz, chłopcze? Nie próbuj się ocknąć, ty wcale nie śpisz. Posłuchaj mnie. Krążę w twoim miasteczku już od paru ładnych miesięcy w poszukiwaniu takiego, który by się nadał i nic. Zdążyłem już wypalić cały zapas fiołkoziela. Ekhem – spojrzał jedynym widomym okiem na fajkę, którą wciąż trzymał w ustach. - No, prawie całe. W każdym razie, gdy tylko zobaczyłem, że przywołałeś mój wymiar, przybyłem.
- Jak to przywołałem twój wymiar?
Widzisz, chłopcze. Nastały ciężkie czasy tak dla twojego, jak i mojego świata. Losy obu są nierozerwalnie ze sobą złączone, czy to się nam podoba, czy też nie. Chaos wdziera się do codzienności, wchodzi bez pytania do siedzib ludzkich. Drzwiami i oknami pcha się do świątyń i miejsc kultu. My, przywoływacze jesteśmy tu po to, by nie dopuścić do rozprzestrzeniania się tego chaosu. W zasadzie to przez bardzo długi czas nam się to udawało, ale teraz... – starzec zadumał się i ponownie cmoknął, uwalniając fiołkową woń. - Teraz coś się obudziło. Coś strasznego i bardzo potężnego.
Julian potrząsnął głową. Nie rozumiał i nie chciał rozumieć. Wolał nie wiedzieć o czym mówi starzec.
- Co to ma wspólnego ze mną?
Koń zarżał i grzebnął kopytem w piasku.
- Oj, Sroczko, nieładnie się tak od razu naśmiewać. Julek jeszcze nie rozumie, ale z pewnością zaraz do niego dotrze co się święci.
- Twój koń rozumie ludzką mowę? I skąd właściwie znasz moje imię?
Sroczka rozumie ludzki, starożytny, smoczy i jeszcze parę innych języków. - Nie wiem, dlaczego cię to dziwi. Każdy zwierzak sprawny na umyśle rozumie każdą mowę. Ja rozumiem natomiast, że dziwisz się skąd znam twoje imię. Cóż, byłem dziś na paru zajęciach. – staruszek wskazał kościstym palcem wielki pałac z czerwonej cegły, porośnięty bluszczem. Był on ledwo widoczny pośród gęstej roślinności bujnego zagajnika. - To znaczy, w tym wymiarze jest to akademia alchemików. W twoim, tym bardziej rzeczywistym, nazwijmy go dla twojej wygody, ów budynek jest szkołą, do której uczęszczasz. No więc miałem okazję uczestniczyć także w twoich zajęciach.
- Kłamiesz – chłopak chciał wierzyć, że dziwaczny staruszek faktycznie kłamie.
Nie. Mówię prawdę – fiołkowy dym znów uderzył go prosto w twarz, a glizdowate usta wygięły się w serdecznym uśmiechu.
Tak? To jakie to były zajęcia, o czym na nich mówiliśmy?
Przedmiot, język polski. - uśmiech wciąż utrzymywał się pod siwym wąsem. - Temat, „Elementy horroru w literaturze romantycznej i współczesnej”. Jakoś tak. Muszę przyznać, że nie byłeś na tych zajęciach specjalnie skupiony na nauce. Twoją uwagę zwracała ta czarnowłosa piękność z pierwszej ławki. Swoją drogą, skoro już zamierzasz się na nią gapić na zajęciach, usiądź na przyszłość w innej ławce. Z ostatniej masz fatalny widok.
Chłopak poczerwieniał na twarzy. Bynajmniej nie z powodu swojej nagości. Tego się, ku własnemu zdziwieniu, nie wstydził w ogóle.
- Skąd to wszystko wiesz?! - wykrzyknął oburzony.
Kojarzysz wróbla, który wleciał dziś do klasy przez uchylony luft?
Kojarzył. I chyba rozumiał co to oznaczało.
- To byłeś ty, prawda? - spytał, tym razem spokojnie. - Jesteś jakimś czarodziejem, czy czymś w tym stylu.
- Wypraszam sobie – żachnął się staruszek. - Nie jestem jakimś tam czarodziejem, ale magiem w specjalizacji przywoływacza. W skrócie po prostu przywoływaczem. Od zawsze dziwię się, że w ogóle znacie takie pojęcie jak czarodziej, wszak u was nie ma takiej profesji. Ale tym lepiej, tym lepiej. Będzie mniej tłumaczenia. No więc właśnie na tych zajęciach poznałem twoje imię, gdy nauczycielka wyczytała je podczas sprawdzania obecności.
Julian zamilkł i spuścił wzrok. Był zszokowany, ale teraz wstępowała w niego coraz większa ciekawość.
- No więc, dlaczego się tu zjawiłeś?
- Bo ty zjawiłeś się tutaj pierwszy, chłopcze. Silne, sprzeczne emocje, które przywołałeś zadziałały jak bodziec. Interportacja dokonała się samoistnie. Świadczy to o pewnego rodzaju talencie, który w tobie drzemie. Brawo – kościste dłonie zaklaskały cicho. Fiołkowy dym podrażnił ukryte za monoklem oko, które zmrużyło się na chwilę. - To dlatego postanowiłem wybrać ciebie. Jesteś potrzebny Alterii, tak samo jak jesteś potrzebny Ziemi.
- Chcesz, żebym... - Julian nie dowierzał, że to mówi. - Został jednym z was? To jakiś obłęd. To się nie dzieje naprawdę. Ja nawet nie znam waszego świata, nic nie wiem o was i o waszych problemach.
- To się dzieje bardziej naprawdę, niż ci się wydaje, chłopcze – staruszek zakasłał, a purpurowy dym rozpierzchł się na wszystkie strony, rozsiewając fiołkową woń. - A my i nasze problemy są równie rzeczywiste i tak samo ważne jak wasze.
- Czego ode mnie oczekujesz?
- Że przyłączysz się do ziemskiej drużyny przywoływaczy. Tak, tak, nie będziesz działał sam. Wielu już udało się zwerbować. Moi koledzy po fachu porozsiewani są po całej Ziemi w poszukiwaniu właśnie takich jak ty ludzi. Aż dziw bierze, że tyle młodych talentów znajduje się w świecie, który jest zupełnie niemagiczny. To oczywiście bardzo dobrze, bo gdyby tak nie było, ów świat czekała by rychła zagłada. Technologia, którą tak umiłowaliście i rozwinęliście na niesłychanie wysoki poziom nic tu nie pomoże.
- Co mam zrobić?
- Na początek wstań z ziemi.
Usłuchał. Czuł niewidzialny opór, jakby coś ściągało go z powrotem na ziemię. Nogi były ciężkie, a mózg płatał figle gubiąc zmysł równowagi. Chwiał się przez chwilę, usiłując walczyć ze złośliwą grawitacją. Uległ.
- No tak – westchnął mag, rozpylając nosem fiołkowy dym. - Zużyłeś cały zapas many przywołując Alterię. Będziemy musieli nad tym popracować.
- Co zużyłem?
- Cały zapas energii duchowej, która w tobie drzemie. Widzisz, magowie, a w tym oczywiście przywoływacze potrafią używać tej energii. Są dzięki niej w stanie rzucać zaklęcia oraz podróżować pomiędzy wymiarami właśnie. Ty użyłeś jej dzisiaj nieświadomie, spalając o wiele za dużo. Gdy już nauczysz się kontrolować swoją manę, będziesz mógł spełniać się jako przywoływacz. Ale to jeszcze długa droga. Moja w tym głowa, żeby cię przeszkolić i poprowadzić właściwą ścieżką.
Julian podrapał się po głowie.
- A co z moim odzieniem - wyjąkał. - Dlaczego jestem nagi?
Sroczka zarżała głośno, kilkukrotnie zarzucając łbem, na co mag zareagował karcącym wzrokiem. Klacz parsknęła i ponownie grzebnęła kopytem w piasku.
- Cóż, w świecie Alterii jesteś jeszcze nikim. Jakkolwiek okrutnie to brzmi, taka jest prawda. Niczego tu nie osiągnąłeś i nie masz niczego na własność. Nawet ubrania.
- Ale... - zaczął niepewnie i z nagłym lękiem w głosie chłopak.
- Tak – przerwał mu staruszek, doskonale odczytując jego obawy. - Po powrocie do swojego rzeczywistego wymiaru będziesz miał na sobie ubranie. Wszystko będzie tak jak było, nie obawiaj się.
Julian odetchnął z ulgą.
- Wszystko – ciągnął mag. - Z wyjątkiem rzeczy, na które wpłyniesz będąc w Alterii. Wszystkie twoje poczynania mają swoje odzwierciedlenie w drugim świecie, pamiętaj o tym. Samo przywoływanie, jeśli wykonane nieodpowiedzialnie, również może być zgubne w skutkach. Przywołujemy bowiem nie tylko świat alternatywny, ale także... Nie wszystko naraz. – dumny uśmiech przysłoniła gęsta purpurowa mgła, która właśnie wydobyła się z dziurek pękatego nosa. - Pod żadnym pozorem nasze umiejętności nie powinny być znane mieszkańcom twojego, rzeczywistego wymiaru. Z wyjątkiem ziemskich przywoływaczy, ma się rozumieć.
Julian wybałuszył oczy i skinął powoli głową. Mimo, iż wszystko wskazywało na rzeczywistość zaistniałej, bądź co bądź, bardzo dziwnej i niecodziennej sytuacji, czuł się jakby postradał zmysły. Właściwie to skłonny był przyjąć tę teorię. Miał nadzieję, że to wszystko za chwilę się skończy. Doczekał się.
- Weź to – starzec wystawił rękę przez okno. W dłoni trzymał mały zwój pergaminu, owinięty czerwoną wstążką. - Gdy będziesz chciał przywołać Alterię ponownie, przybędę.
- Co to takiego?
Zwój z zaklęciem. Wystarczy, że położysz dłoń na rozwiniętym arkuszu i powiesz Tazar, a zostaniesz przeniesiony w tę część Alterii, w której akurat będę się znajdował.
- Tazar? - chłopak zmarszczył brwi.
- Miło mi cię poznać, chłopcze – staruszek uśmiechnął się serdecznie. - A teraz, bywaj.
Zaciągnął się mocno. Tak mocno, że na ściance komina fajki żar na chwilę zamienił się w mały, purpurowy język ognia. Rozległ się natarczywy pisk, który świdrował uszy, wkręcając się aż do mózgu. Chłopak zakrył je dłońmi. Zacisnął mocno zęby. Dosyć już, myślał, Dosyć! Płomień rósł, aż w końcu ogarnął całą fajkę. Broda starca zapaliła się, jednak ten nie przestawał się uśmiechać. Bezlitosny dźwięk o wciąż wzrastającej częstotliwości stawał się coraz okropniejszy. Bez problemu pokonał barierę dłoni. Julian nie mógł znaleźć innego ujścia dla frustracji, krzyczał. Krzyczał na całe gardło. Płonął wóz, płonęła klacz. Zwierzę grzebało w ziemi kopytem, nic sobie nie robiąc z trawiących je płomieni. Stary przywoływacz śmiał się w głos, prawie całkowicie już utonąwszy w fiołkowym ogniu. Pisk stopniowo milknął. Tazar nie przestawał się śmiać, jednak był to śmiech bezgłośny. Śmiały się tylko usta. Cisza. Błoga cisza. Obraz zaczął się rozmazywać, blednąć, rozpraszać. Wizja bujnego zagajnika ustąpiła na sekundę obrazowi ośnieżonego parku. Nie, to nadal zagajnik, tyle że... Niknął. Robiło się coraz ciemniej. Aż w końcu mrok zalał wszystko.
*
Obudził się w łóżku. Swoim własnym. Wzrok i świadomość odzyskiwał stopniowo, powoli. Był przy nim jego dziadek.
- Przyszedł list z Anglii. Od twoich rodziców – jego głos drżał. - Dlaczego nie mówiłeś, że źle się czujesz, Julku?
- Ale ja wcale nie czułem się źle. Co się właściwie stało?
- Twoi znajomi ze szkoły mówią, że znaleźli cię w parku. Byłeś nieprzytomny. Udało im się ciebie ocucić i przyprowadzili cię do domu.
- Kto taki? Co to byli za znajomi?
- Są w salonie, piją herbatę z babcią.
Chłopak zerwał się na równe nogi, odrzucając kołdrę. Wybiegł z pokoju, zostawiając zdziwionego dziadka samego. Zbiegł po ciemnych, drewnianych schodach i wpadł do dużego, kwadratowego pokoju, do którego wejścia od korytarza nie stanowiły drzwi, a pusta przestrzeń. Babcia spojrzała na niego zszokowana, zbierając filiżanki ze stołu.
- Wstałeś – uśmiechnęła się szczęśliwie i odłożywszy filiżanki z powrotem, ruszyła w jego kierunku. - Chodź tu. Napędziłeś nam niezłego stracha.
- Babciu, kto to był? - przytulił się do niej.
- Twoi koledzy ze szkoły. Taka czarnowłosa dziewczyna chyba ze swoim chłopakiem.
Julian powiódł zamyślonym wzrokiem po pokoju.
- Przynieśli też to. Mówili, że wypadło ci z kieszeni, gdy cię nieśli.
Chłopak obrócił się i ujrzał na wyprostowanej dłoni dziadka mały pergaminowy rulonik z czerwoną wstążką.
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Przywoływacz - przez Kociach - 18-01-2017, 20:50
RE: Przywoływacz - przez gorzkiblotnica - 19-01-2017, 21:37
RE: Przywoływacz - przez Gunnar - 20-01-2017, 11:57
RE: Przywoływacz - przez Kociach - 22-01-2017, 14:07
RE: Przywoływacz - przez Gunnar - 23-01-2017, 15:31
RE: Przywoływacz - przez gorzkiblotnica - 23-01-2017, 21:17
RE: Przywoływacz - przez Kociach - 29-01-2017, 21:17
RE: Przywoływacz - przez gorzkiblotnica - 30-01-2017, 18:12
RE: Przywoływacz - przez Kociach - 30-01-2017, 20:38
RE: Przywoływacz - przez gorzkiblotnica - 30-01-2017, 21:34
RE: Przywoływacz - przez Kociach - 30-01-2017, 22:06
RE: Przywoływacz - przez gorzkiblotnica - 31-01-2017, 03:04
RE: Przywoływacz - przez Kotkovsky - 01-09-2018, 23:18

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości