Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Noga boga - kolejny palec
#1
Witajcie ponownie, śmiertelnicy. Pewnie zastanawiacie się ile palców może mieć noga boga? Nawet mój pan tego nie wie. Przedstawię wam piąty palec. Oto jak wygląda.



Do Galimadesa zaś odwróciło się, zamykając mu drogę, dwóch jegomości rodem i stylem z podzamcza. Byli to handlarze zielem, o czym świadczyły ich oczy, ozdoby na dłoniach, tatuaże i akcent. Dorabiali również jako stręczyciele i kontrolowali część rynku amuletów.

– Witaj, Galimadesie.

To źle, że go znali. I na odwrót.

– Już pół dzielnicy gada, że wróciłeś. Masz wejście jak jakiś zbawca.

– Pewnie – dodał ten w niebieskiej todze – przyjechał, aby spłacić swoje długi. To uratuje życie wielu ludziom.

– Wiesz, co Micz? Założę się, że pamięta, ile jest nam winien.

– Nie sądzę, Mat. Pewnie uleciało mu to z głowy. Jest przecież starym człowiekiem.

Ten w pokarbowanej kurtce, nazwany Matem, ujął Galimadesa pod rękę.

– Co powiesz na spacer? Oprowadzimy cię po okolicy. Zobaczysz, jak wiele się zmieniło.

– O tak, staruszku – dodał Micz, chwytając drugie ramię – nawet sobie nie wyobrażasz.

Wymknęli się z tłumu dzięki sprawnemu pejczowi Mata i klątwom rzucanym na maluczkich. Przeszli sobie tylko znanym skrótem, omijając targ rybny i lokalny rynek, gdzie staruszek nałowiłby pewnie kolejnych wierzycieli, i wyszli na drogę do krateru.

Krater, moi drodzy, był mitycznym miejscem Fantorii. Wielkim lejem w najstarszej części miasta, gdzie zdaniem kapłanów spadła kiedyś kropla boskiego nasienia. Wyznawcy zbudowali tu wielką drewnianą arenę, mogącą pomieścić pięćdziesiąt tysięcy ludzi, w której urządzano walki wojowników bożych.

Na samym dnie krateru znajdowała się okrągła plansza wysypana piaskiem, dookoła której ciągnęła się spirala lóż, skąd widzowie dopingowali swoich faworytów. Najbliżej walki siedzieli najbogatsi i to oni uwielbiali je najbardziej.

Trzech kompanów zdążyło akurat na walkę finałową. Usiedli w górnych, najtańszych lożach.

Tytułu bronił Bębniarz Boga. Pochodził z ludu Tabonga i czcił ponurego boga Bameta, którego uosobieniem była lokalna dżungla. Wojownik w lewej ręce dzierżył magiczny tam-tam, pokryty skórą z ludzkiej głowy. Złowieszcza facjata żyła i w boju wykrzykiwała klątwy. Według ludu Tabonga taki boski przedmiot miał duszę i w czasie spoczynku ucztował w niebie z bogami, skąd urywał się na czas mordobicia. Ale to tylko prymitywne brednie.

Za to w walce siał spustoszenie.

Naprzeciw niego tkwił łysy, napakowany staruszek z siwą brodą.

– Stawiam na tego dziadka – powiedział wtedy Micz i podał Galimadesowi kubek z winem.

Dziadek nazywał się Wush. Pochodził z Dalekiego Zachodu i był kiedyś mnichem, ale rzucił to dla pewnej kobiety, która go w końcu zdradziła i okradła, a potem uciekła z kochankiem. Dlatego ruszył w świat, zwiedził tysiące miast, praktykował u wielu mistrzów, aż się zestarzał i uspokoił; wciąż jednak gorliwie wielbił swojego boga, a ten mu błogosławił.

Ależ im wtedy zazdrościłem. Arena, piach, wojownicy, bronie i te boskie moce, czujecie to? Teraz jednak, gdy już pochowałem kolejnego zawodnika, wiem, że ten sport niesie tylko kłopoty.

– Widzisz, Galimadesie. Sprawy tak się ułożyły, że musisz spłacić swój dług dziś.

– Oddam wam, wszystko wam oddam. Ale… gdy będę miał.

Wojownicy boży ruszyli po gongu, dopingowani tysiącami gardeł. Bębniarz kręcił nad głową łańcuchem, zakończonym nabitą gwoździami pałką. Staruszek napinał muskuły. Spadł pierwszy cios. Pałka odbiła się od jego piersi. Choć dłonie zapłonęły mu ogniem, Wush złapał za koniec łańcucha i z całej boskiej siły pociągnął do siebie, aby wielkim czołem przemodelować Bębniarzowi nos.

Boski przedmiot zajęczał, gdy wojownik upadł na plecy.

– Rzecz w tym, Galimadesie, że nie nam – Micz mówił tylko wtedy, gdy tłum wiwatował po udanym ciosie. Teraz wśród ciszy fruwały tylko wykrzykiwane klątwy. Powietrze falowało. Uroki wypadały ze wściekłych ust bębna. „Na pohybel”, „psia jucha”, „dwie dzidy, sto kolek i gaz”, „żeby cię osioł opaskudził” i „ziemia zrzuciła z pleców” – coraz mocniejsze zaklęcia uderzały w staruszka. Znosił je dzielnie, ale ileż człowiek może? Fatum trzymało go w miejscu, na próżno próbował się poruszyć, zguba drążyła piersi szukając serca, a gazy rozpierały trzewia. Słabł pod mocą i chwałą Bameta. Bębniarz miał go już na ołtarzu.

– Sprzedaliśmy twoje długi Grubemu Filowi. Zlecił nam wyegzekwowanie należności na zasadach nowego prawa. Mówiąc krótko, jesteś naszą połową ręki, staruszku.

Wush upadł w końcu na kolana. Klęczał z nisko zwieszoną głową, jakby oddawał hołd zwycięzcy albo gmerał zębami przy pasku spodni. Bębniarz zbierał aplauz, prężył muskuły i wcale nie śpieszył się z finałem. Powoli podchodził do staruszka, nasłuchując pomysłów, rzucanych z widowni. Ostatecznie wybrał pałkę. Bęben zaczął pohukiwać i wkrótce po arenie rozległo się miarowe wyczekiwanie na ostatni cios. Coraz szybciej i głośniej. Bębniarz zamachnął się, recytując modlitwę.

I wtedy staruszek runął twarzą na ziemię tak, że nosem wyrżnął w stopę Bębniarza. Magiczny przedmiot rozdarł się w niebogłosy, a wojownik z ludu Tabonga upadł na tyłek. Twarz Wusha oblała krew. Poza mną mogli to zobaczyć tylko najbogatsi z pierwszych lóż. W stopie Bębniarza tkwił krótki, szeroki nóż zakończony metalową sztuczną szczęką.

Nim tłum zdążył wyjść ze zdziwienia, staruszek trzema uderzeniami pałki zgasił ogień wiary w Bębniarzu, bęben przedziurawił, zgarnął główną nagrodę i zszedł z areny z zamiarem ulotnienia się z miasta.

– Znasz Grubego Fila – obaj poklepali go po plecach, ale to Mat dumny z pomysłu kontynuował. – Zawsze musi dostać swoje pieniądze. Dlatego do następnej walki wyjdziesz ty.

–Ja? Nie jestem wojownikiem, tylko…

– Pijaczyną. Ale tacy właśnie są potrzebni. Formuła walk uległa zmianie, bo publika żąda dziś prostszych rozgrywek. Zaraz na arenę wezwą Goliada z Karpetu. Może o nim słyszałeś?

Po krótkiej przerwie na erotyczny taniec na arenę wszedł głośnym krokiem półolbrzym, uzbrojony w długi katowski miecz. Nie miał na sobie nic poza skórzanymi majtkami. Była to dla niego runda rozgrzewkowa. Szlachtował ofiarne bofki[7] i zbierał powitalny aplauz, czekając, aż kraty w wejściach się podniosą, a na arenę „obsługa” wypchnie prawdziwe ofiary.

– Najczęściej trafiają tam – Micz skinął głową na Goliada – niewolnicy, których właściciele nie lubią, lub nie mają z nich pożytku…

– Za ciebie dadzą nam pięćdziesiąt laurów – dodał Mat.

– A znasz Grubego Fila. On nie pogardzi pięcioma kokosami.



Rzekłem.

Balibor z Kasztaletu
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Noga boga - kolejny palec - przez Balibor z Kasztaletu - 22-04-2016, 20:17
RE: Noga boga - kolejny palec - przez gorzkiblotnica - 22-04-2016, 20:57
RE: Noga boga - kolejny palec - przez Kotkovsky - 24-04-2016, 16:12
RE: Noga boga - kolejny palec - przez gorzkiblotnica - 28-04-2016, 21:00
RE: Noga boga - kolejny palec - przez Gunnar - 06-07-2017, 16:02

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości