Ocena wątku:
  • 3 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Jak okazało się, że nie tylko Gimbusówna jest Gimbusówną.
#1
Świecące światło w lodówce stanowczo domagało się towarzystwa. Zlustrowałam puste wnętrze fachowym okiem kury domowej, która wie jak przygotować pełnowartościowy posiłek i zmusiłam się do przeobrażenia w kurę domową, robiącą zakupy.
Nie znoszę zakupów. Już na samą myśl o nich dostaję skurczu żołądka. Tłumy ludzi w markecie tratujących się nawzajem, bo właśnie rzucili szyneczkę z konserwantami za jedyne dziewięć dziewięćdziesiąt dziewięć. I nic to, że szyneczka świeci wszystkimi kolorami tęczy, a po otwarciu opakowania pachnie wszystkim, tylko nie szyneczką. Może to jakiś nowy rodzaj. Z jednorożca.
W depresyjnym nastroju dotarłam do sklepu. A konkretnie tego jednego z robalem czy owadem w nazwie. Zwał jak zwał, byle tego w żarciu nie było.
Wypełniłam koszyk towarami, które usłużnie podsuwała Gimbusówna. Co jak co, ale do tego się nadaje. Kiedy w koszu zaczęło brakować miejsca, odmówiłam dalszych zakupów, uzasadniając to ponurą wizją dotaszczenia dziesięciu nieporęcznych reklamówek do domu. Ustawiłam się grzecznie w kolejce do kasy i oddałam swoim rozmyślaniom.
Nie przeszkadzał mi w tym zupełnie dzieciak przede mną, na oko ze czteroletni dający przedstawienie w stylu: Jak mi nie kupisz batona, to się zabiję. Muszę przyznać, że nawet efektownie to wyglądało, jak wyrżnął główką w półkę, w ramach protestu. Tyle, że jego matka nie wykazała zrozumienia dla gry aktorskiej i wpadła w panikę, że dziecko sobie krzywdę zrobiło. Aby mu to wynagrodzić władowała do koszyka zapas batoników wystarczający spokojnie na miesiąc. Dla głodomora.
Nie przeszkadzała mi też starsza pani, zapewne emerytka omawiająca z koleżanką ostatnią sutannę księdza. Ciekawa byłam, kiedy dojdą do bielizny.
Zaczęło mi jednak przeszkadzać natrętne, niczym bzyczenie muchy, marudzenie za moimi plecami.
- No kup mi... Co ci żal?
Oho... najwidoczniej Gimbusówna przywlokła się ze zwiedzania koszy z wyprzedażą.
- Nie mam kasy – stwierdziłam, nawet nie odwracając się.
Widok czterolatka, który zdobył swoje upragnione batony i teraz domagał się gumy do żucia, był o wiele bardziej interesujący. Ciekawa byłam co jeszcze wymyśli. Pomysł z rzucaniem się na półkę już wykorzystał. Na podłogę też. Korciło mnie, aby mu podpowiedzieć, że może spróbować tego samego z metalowymi koszykami, jednak odpuściłam. W końcu to nie moje dziecko.
- Ej, no weź. Jaka ty jesteś... – marudzenie nie ustępowało
- Spadaj. Nie mam – mruknęłam niechętnie.
- Na wszystko mi żałujesz! – głosik zaczynał wchodzić na wysokie tony.
- A ty mi żałujesz chwili spokoju. Stój grzecznie albo wywalę twój krem czekoladowy z listy zakupów.
- Jaka ty jesteś wredna! Inne moje koleżanki mają normalne matki! – głosik wszedł na swoje zwykłe tony porozumiewania się z innymi. Czyli jak ja to określam - darcie mordy. – A ty nic mi nie chcesz kupić! I ten lakier miałaś mi wziąć! I jak ja potem mam ułożyć grzywkę! I jak ja będę wyglądać!
Zerknęłam przelotnie w koszyk. Lakier w sprayu stał wciśnięty pomiędzy margarynę, a karmę dla psa.
- Zamknij się wreszcie – dobiegło mnie ciche syknięcie.
- O właśnie, zamknij się. Jadaczka ci się nie zamyka – poparłam ów syczący głos. – Lekcji znowu pewnie nie odrobiłaś, a jak wejdę na Librusa, to zobaczę twoje kolejne spóźnienia, czy nieobecności. Bo z fajki na przerwie nie zdążyłaś wrócić. Tylko o grzywce myślisz, a potem płaczesz na fejsie, że matka cię nie rozumie – wyrzuciłam z siebie. – A teraz przymknij się do diabła, bo sama dobrze wiesz, że nie znoszę robić zakupów. Za chwilę mnie poniesie i dostaniesz po prostu w ten szczekający dziób. – zaczął włączać mi się niedobry agresor.
- Mamooooo – głosik stał się niepewny i w niczym nie przypominał tonu, którego zwykło używać moje dziecię.
Noż kurde co? Odwróciłam się z zamiarem ochrzanienia Gimbusówny, za robienie w sklepie cyrku godnego wspomnianego wcześniej czterolatka.
- Na półkę się rzuć w ramach protestu... – dalsze słowa zamarły mi na ustach.
- Mamo! – Gimbusówna zaśmiała się. – Ale to ona chciała lakier. – pokazała palcem na drugą nastolatkę, stojącą z matką za nami w kolejce.
Okrzyczałam właśnie nie swoje dziecię. Mało tego, zagroziłam mu pobiciem... Zimno mi się zrobiło. Znając pomysłowość dzieci, zapewne już planowało w myślach zgłoszenie tego haniebnego czynu na policję, zażądanie odszkodowania, bo się zestresowało i tym podobne. Tu akurat gimbusom uruchamia się wyobraźnia.
- Wszystkie są chyba takie same – matka drugiej Gimbusówny spojrzała na mnie porozumiewawczo.
- Na wyprzedaży powinni zrobić promocję knebli – odpowiedziałam jej takim samym spojrzeniem.
I jak tu nie kochać własnego dziecka?
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Jak okazało się, że nie tylko Gimbusówna jest Gimbusówną. - przez Thori - 23-10-2013, 19:10

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości