Satyra, którą udostępniłam w sieci.
Jak Gimbusówna nie została Mućką.
Gimbusówna jest na etapie dojrzewania (chociaż czasami mam wrażenie, że to proces cofania), prób szukania samej siebie, podkreślania swojej osobowości. Mam nadzieję, że ten etap kiedyś się zakończy – oby jak najszybciej – bez strat dla innych.
Obecna faza rozwoju charakteryzuje się głęboką namiętnością do kolczyków. Był już etap kolczyka w pępku, w uszach, w języku. Ostatnio jednak Gimbusówna wskoczyła na kolejny level. Chce mieć kolczyk w nosie.
Powstrzymałam się od dosadnego wyrażenia, gdzie może sobie ten kolczyk wsadzić, w obawie, że mogłaby moją sugestię potraktować zbyt dosłownie.
A jakoś niespecjalnie chce mi się biegać po proktologach.
Popatrzyłam spokojnie na młodą, nieskażoną myśleniem twarzyczkę Gimbusówny.
- A gdzie chcesz to zrobić? – spytałam.
- W nosie.
Widać moje pytanie było źle ujęte, bo nie taką odpowiedź miałam na myśli.
- Pytałam o gabinet zajmujący się piercingiem – sprecyzowałam.
- Przecież mi nie dasz kasy na ten kolczyk! – Gimbusówna podniosła głos, oznajmiając wszem i wobec, że zaczyna przystępować do ataku. Nie wiem dlaczego niektóre osobniki ludzkie uważają, że zwojują cokolwiek krzykiem. I próbując coś wymusić na mnie, wskakują na wysokie, piskliwe, roznoszące się w promieniu kilkunastu metrów, tony. Normalnie odwróciłabym się na pięcie i olała, ale w tej sytuacji nie za bardzo mogłam. A tłumaczyć Gimbusównie tysięczny raz z rzędu, że tym tonem może sobie pogadać z koleżankami, nie miałam tego wieczoru ochoty. Mimo to ucieszyło mnie, jak szybko do niej dotarło, że nie zamierzam finansować jej kaprysu. I to jeszcze zanim padło to z moich ust. – Sama sobie zrobię! – obwieściła prowokująco.
- Sama? – powtórzyłam za nią, niczym bohaterka jednej z brazylijskich telenowel.
- No przecież sama sobie zrobiłam w pępku i języku! To w nosie też zrobię! – spojrzenie Gimbusówny mówiło wyraźnie: „No dalej stara, zacznij protestować. Oburz się na ten pomysł. Zacznij mi znowu tłumaczyć, że to nierozsądne. A ja wtedy wymyślę coś gorszego niż kolczyk w nosie. Pokłócimy się. Będę mogła trzasnąć drzwiami, strzelić focha.” Znam to jej spojrzenie, kiedy usilnie szuka zwady. Z kimkolwiek.
- Gimbusówna, a jaki ten kolczyk ma być? – sorry, mała, ale dzisiaj mnie tak łatwo nie sprowokujesz. Będziesz musiała trochę się wysilić.
- Kółko – odparło dumnie dziecię płci rzekomo pięknej.
- Kółko mówisz... – zamyśliłam się – Takie okrągłe? – wolałam się upewnić.
- No co ty nie wiesz, jak wygląda kółko? – w oczkach Gimbusówny pojawił się błysk świadczący o tym, że za chwilę z jej ust padnie coś nieprzyjemnego.
- Ależ wiem, drogie dziecię – odparłam prędko – Po prostu upewniam się, czy na pewno mamy to samo na myśli.
- Kółko!
- Dobrze, kółko – zgodziłam się z nią. – W nosie. A w którym miejscu?
- No tu – dziecina pokazała środek noska – To się nazywa Septum. I tu chcę kółko.
- Aha – popatrzyłam spokojnie na twarzyczkę Gimbusówny – Rozumiem, że chcesz wyglądać jak byczek.
Dziecina zamrugała oczętami z niezrozumieniem.
- Byczek?
Przytaknęłam.
- Takie kółka z reguły zakładano bykom. Gdy zwierzę stawało się agresywne, łatwiej było nad nim zapanować. Co prawda nie wiem, czy stosowano to również u krów, ale być może to dobry pomysł – zaczęła ze mnie wychodzić wredna matka.
- I tak sobie go zrobię! – oznajmiło piskliwie dziecię.
- Jasne, ale pod jednym warunkiem – uśmiechnęłam się złośliwie – Kółko ma mieć średnicę powyżej czterech centymetrów, aby łatwiej było przez nie przewlec łańcuch.
- A po co łańcuch?
- Przecież trzeba cię będzie jakoś wyprowadzać z domu celem nakarmienia. W pobliżu łąk nie mamy, pastwisk też, to pewnie przyjdzie mi uwiązać cię na trawniku. W sumie to dobre rozwiązanie – wredna matka zaczęła się rozkręcać. – Odpadnie ci szkoła, nauka, podejrzani znajomi, no i psa przy okazji się wyprowadzi. Chyba zacznę robić zapasy siana na zimę, bo jak śnieg spadnie, może być trochę ciężko ze świeżą zieleninką.
- Ty jesteś jakaś nienormalna! – wrzasnęła Gimbusówna z tym błyskiem w oczkach, który zapowiadał, że zaraz wybuchnie.
- Ja? – zdziwiłam się uprzejmie – Oj Mućka nie marudź.
- Nie jestem Mućka! – zaprotestowało dziecię.
- Muuuu! – zawyła radośnie wredna matka – Fioletowa też nie jesteś, tak więc Milka odpada. A Baśka... – zastanowiłam się – Też odpada. Za fajne imię jak na ciebie.
- I tak sobie nos przekłuję!
- Tylko pamiętaj – rzuciłam lekko – powyżej czterech centymetrów te kółko – na moje wredne usta wypłynął szeroki uśmiech.
Gimbusówna odtruchtała do swojego pokoju, a raczej obórki. A goniło ją moje donośne: Muuuuuuu.
Palący problem kolczyka w nosie pojawił się ponownie podczas spaceru z psem.
- To jak już sobie przekłuję, to dasz mi tylko złotówkę na sól fizjologiczną – zażądało dziecię.
- A po co?
- No bo przecież muszę sobie zmienić opatrunek! – znowu ten głośniejszy ton, którego nie lubię.
- Sama? Mućka, od tego to już będzie wtedy weterynarz
Gimbusówna zaprotestowała, ale już nie słuchałam, bo ileż można wałkować jedno i to samo? Normalnych rozmów o piercingu w tak młodym wieku, odbyłyśmy już tyle, że można by na ten temat napisać powieść kilkutomową.
- Paś się Mućka, bo zaraz wracamy– przerwałam jej słowotok – żeby potem nie było, że kolacji nie jadłaś, bo osobno cię wyprowadzać nie będę.
- Bla bla bla... – kolejny potok słów, których nie słuchałam.
I tylko nie rozumiem dlaczego w Urzędzie Stanu Cywilnego odrzucili moje podanie o zmianę imienia dziecka.
Jak Gimbusówna nie została Mućką.
Gimbusówna jest na etapie dojrzewania (chociaż czasami mam wrażenie, że to proces cofania), prób szukania samej siebie, podkreślania swojej osobowości. Mam nadzieję, że ten etap kiedyś się zakończy – oby jak najszybciej – bez strat dla innych.
Obecna faza rozwoju charakteryzuje się głęboką namiętnością do kolczyków. Był już etap kolczyka w pępku, w uszach, w języku. Ostatnio jednak Gimbusówna wskoczyła na kolejny level. Chce mieć kolczyk w nosie.
Powstrzymałam się od dosadnego wyrażenia, gdzie może sobie ten kolczyk wsadzić, w obawie, że mogłaby moją sugestię potraktować zbyt dosłownie.
A jakoś niespecjalnie chce mi się biegać po proktologach.
Popatrzyłam spokojnie na młodą, nieskażoną myśleniem twarzyczkę Gimbusówny.
- A gdzie chcesz to zrobić? – spytałam.
- W nosie.
Widać moje pytanie było źle ujęte, bo nie taką odpowiedź miałam na myśli.
- Pytałam o gabinet zajmujący się piercingiem – sprecyzowałam.
- Przecież mi nie dasz kasy na ten kolczyk! – Gimbusówna podniosła głos, oznajmiając wszem i wobec, że zaczyna przystępować do ataku. Nie wiem dlaczego niektóre osobniki ludzkie uważają, że zwojują cokolwiek krzykiem. I próbując coś wymusić na mnie, wskakują na wysokie, piskliwe, roznoszące się w promieniu kilkunastu metrów, tony. Normalnie odwróciłabym się na pięcie i olała, ale w tej sytuacji nie za bardzo mogłam. A tłumaczyć Gimbusównie tysięczny raz z rzędu, że tym tonem może sobie pogadać z koleżankami, nie miałam tego wieczoru ochoty. Mimo to ucieszyło mnie, jak szybko do niej dotarło, że nie zamierzam finansować jej kaprysu. I to jeszcze zanim padło to z moich ust. – Sama sobie zrobię! – obwieściła prowokująco.
- Sama? – powtórzyłam za nią, niczym bohaterka jednej z brazylijskich telenowel.
- No przecież sama sobie zrobiłam w pępku i języku! To w nosie też zrobię! – spojrzenie Gimbusówny mówiło wyraźnie: „No dalej stara, zacznij protestować. Oburz się na ten pomysł. Zacznij mi znowu tłumaczyć, że to nierozsądne. A ja wtedy wymyślę coś gorszego niż kolczyk w nosie. Pokłócimy się. Będę mogła trzasnąć drzwiami, strzelić focha.” Znam to jej spojrzenie, kiedy usilnie szuka zwady. Z kimkolwiek.
- Gimbusówna, a jaki ten kolczyk ma być? – sorry, mała, ale dzisiaj mnie tak łatwo nie sprowokujesz. Będziesz musiała trochę się wysilić.
- Kółko – odparło dumnie dziecię płci rzekomo pięknej.
- Kółko mówisz... – zamyśliłam się – Takie okrągłe? – wolałam się upewnić.
- No co ty nie wiesz, jak wygląda kółko? – w oczkach Gimbusówny pojawił się błysk świadczący o tym, że za chwilę z jej ust padnie coś nieprzyjemnego.
- Ależ wiem, drogie dziecię – odparłam prędko – Po prostu upewniam się, czy na pewno mamy to samo na myśli.
- Kółko!
- Dobrze, kółko – zgodziłam się z nią. – W nosie. A w którym miejscu?
- No tu – dziecina pokazała środek noska – To się nazywa Septum. I tu chcę kółko.
- Aha – popatrzyłam spokojnie na twarzyczkę Gimbusówny – Rozumiem, że chcesz wyglądać jak byczek.
Dziecina zamrugała oczętami z niezrozumieniem.
- Byczek?
Przytaknęłam.
- Takie kółka z reguły zakładano bykom. Gdy zwierzę stawało się agresywne, łatwiej było nad nim zapanować. Co prawda nie wiem, czy stosowano to również u krów, ale być może to dobry pomysł – zaczęła ze mnie wychodzić wredna matka.
- I tak sobie go zrobię! – oznajmiło piskliwie dziecię.
- Jasne, ale pod jednym warunkiem – uśmiechnęłam się złośliwie – Kółko ma mieć średnicę powyżej czterech centymetrów, aby łatwiej było przez nie przewlec łańcuch.
- A po co łańcuch?
- Przecież trzeba cię będzie jakoś wyprowadzać z domu celem nakarmienia. W pobliżu łąk nie mamy, pastwisk też, to pewnie przyjdzie mi uwiązać cię na trawniku. W sumie to dobre rozwiązanie – wredna matka zaczęła się rozkręcać. – Odpadnie ci szkoła, nauka, podejrzani znajomi, no i psa przy okazji się wyprowadzi. Chyba zacznę robić zapasy siana na zimę, bo jak śnieg spadnie, może być trochę ciężko ze świeżą zieleninką.
- Ty jesteś jakaś nienormalna! – wrzasnęła Gimbusówna z tym błyskiem w oczkach, który zapowiadał, że zaraz wybuchnie.
- Ja? – zdziwiłam się uprzejmie – Oj Mućka nie marudź.
- Nie jestem Mućka! – zaprotestowało dziecię.
- Muuuu! – zawyła radośnie wredna matka – Fioletowa też nie jesteś, tak więc Milka odpada. A Baśka... – zastanowiłam się – Też odpada. Za fajne imię jak na ciebie.
- I tak sobie nos przekłuję!
- Tylko pamiętaj – rzuciłam lekko – powyżej czterech centymetrów te kółko – na moje wredne usta wypłynął szeroki uśmiech.
Gimbusówna odtruchtała do swojego pokoju, a raczej obórki. A goniło ją moje donośne: Muuuuuuu.
Palący problem kolczyka w nosie pojawił się ponownie podczas spaceru z psem.
- To jak już sobie przekłuję, to dasz mi tylko złotówkę na sól fizjologiczną – zażądało dziecię.
- A po co?
- No bo przecież muszę sobie zmienić opatrunek! – znowu ten głośniejszy ton, którego nie lubię.
- Sama? Mućka, od tego to już będzie wtedy weterynarz
Gimbusówna zaprotestowała, ale już nie słuchałam, bo ileż można wałkować jedno i to samo? Normalnych rozmów o piercingu w tak młodym wieku, odbyłyśmy już tyle, że można by na ten temat napisać powieść kilkutomową.
- Paś się Mućka, bo zaraz wracamy– przerwałam jej słowotok – żeby potem nie było, że kolacji nie jadłaś, bo osobno cię wyprowadzać nie będę.
- Bla bla bla... – kolejny potok słów, których nie słuchałam.
I tylko nie rozumiem dlaczego w Urzędzie Stanu Cywilnego odrzucili moje podanie o zmianę imienia dziecka.