21-06-2012, 20:55
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 21-06-2012, 20:55 przez blackpepper.)
Siedziałam na dość mało wygodnym, starym krześle, wpatrując się w pustą ścianę naprzeciwko. Pomieszczenie przepełnione było zapachem środków odkażających oraz różnorakich lekarstw. Z fotela obok obserwowała mnie pani psycholog. Nic nie mówiąc, co kilka minut rzucała ojcu spojrzenia pełnie podziwu i zmartwienia. Jej tusza za każdym razem nieprzyjemnie się trzęsła.
- I po co ja tu jeszcze jestem? – szepnęłam, kładąc nogi na stoliku obok.
Błoto osiadłe na podeszwach trampek zaczęło gromadzić się na obrusie ozdobionym humoidalnymi perskimi wzorami.
- Skarbie, powiedz wreszcie coś z sensem. Ta pani naprawdę nic ci nie zrobi. – ojciec położył rękę na moim ramieniu. W jego głosie słychać było ból… Jednak nie do końca prawdziwy…Pan Molier okazał się być doskonałym aktorem.
- Wal się. – krzyknęłam, po czym czym prędzej strzepnęłam jego dłoń pokrytą złotymi bransoletami oraz sygnetami. Boże, jak ja jej nienawidziłam. – Może gdybyś przestał co noc wymykać się do tej grubaski, to bym ci uwierzyła. Wszyscy jesteście do kitu.
Jak gdyby nigdy nic, wyciągnęłam z kieszeni paczkę fajek, zapaliłam jedną z nich i wyskoczyłam przez okno. Za sobą słyszałam wrzaski ojca.
A co mnie on obchodził ?
Po chwili, w moich uszach znalazły się słuchawki, z których popłynęły wysublimowane dźwięki nokturnów Chopina. Co kilka minut, przed oczami pojawiał się nikotynowy dym, a świeże liście wiosennych drzew ocierały się o piersi. Wiatr delikatnie mnie głaskał, a ja poddawałam się jego pieszczotom…
Upłynęło kilka dobrych godzin… Pięć wypalonych papierosów, cztery tabletki uspokajające..
„ Jak dobrze pójdzie, to skończę jak Jackson albo Elvis „ - pomyślałam, zapalając kolejnego peta.
Nagle ulice rozbłysły tysiącami świateł.
Paryzka północ.
Godzina prostytutek spacerujących ciemnymi alejami... Czas pijaków siedzących na ławkach nieopodal Wieży Eiffla. Kochałam patrzeć na ich pełne podniecenia twarze… Odurzeni alkoholem, pożądliwym wzrokiem obserwowali tyłek każdej skąpo ubranej kobiety. A gdzie podziały się ich żony? Gdzie mężowie tych nieszczęsnych dziwek plątających się po ulicach?
A ja?
A ja patrzyłam na księżyc..Bo chyba tylko on pomagał..
- Ej, no może mi pomożesz zamiast się tak gapić?! - Potrząsnęłam głową, by powrócić do świata istot żyjących.
Przede mną stała dziewczyna. Na plecach niosła dwa wory śmieci. Jej twarz była cała umorusana i czarna.
- Wiem kim jesteś. Bella Molier , stuknięta córka milionera. – prychnęła. - Masz. – podała mi jeden z worów. – Ja nazywam się Lily Glorburg, całkiem normalna córka trupa.Za mną.
Niczym zahipnotyzowana ruszyłam za nieznajomą. Lustrowałam każdy jej krok zrobiony w za małych glanach. Była dużo niższa i chudsza ode mnie. W zasadzie, to można było ją porównać do piórka prowadzonego przez wiatr.
- Gdzie właściwie idziemy? – zapytałam w końcu.
- Do mojego domu. – oznajmiła nowo poznana, skręcając w zaciemnioną uliczkę. Do naszych nozdrzy wkradł się zapach stęchlizny i wilgoci.
- To tutaj.. – Lily przerzuciła wór przez ramię, po czym położyła go na jednym z kartonowych pudełek.
- Prezent. – O moje stopy uderzyło coś szklanego. Kierowana ciekawością uklęknęłam. Wódka.
Sama nie wiem, co potem się działo. Doznałam niesamowitej chęci do skosztowania chociaż kropli tego nieznanego mi dotychczas płynu. Odkręciłam czerwoną nakrętkę i pociągnęłam spory łyk.
Na twarz Lily zawitał uśmiech. Za pomocą drabinki wspięła się na mur, po czym dała mi znak dłonią, abym poszła za nią. Bez słowa zrobiłam to, o co prosiła. Zaliczając jedno poślizgnięcie, wgramoliłam się na drugą strony ściany.
Podłużna kaskada wody spływała w dół rozpryskując krystaliczny płyn na wszystkie strony. Lily i ja stałyśmy na jednym ze schodków.
- Jeszcze nigdy nie wiedziałam czegoś tak pięknego.. – wyszeptałam.
Towarzyszka przyznała mi rację skinięciem głowy, po czym zanurzyła swoje usta w alkoholu.
***
Od tamtego momentu wódka stała się moim życiem, przyjacielem, do którego zawsze mogłam zwrócić się o pomoc…
A Lily?
Kiedy się obudziłam już jej nie było.. Zostawiła mi tylko dwie pełne butelki…
- I po co ja tu jeszcze jestem? – szepnęłam, kładąc nogi na stoliku obok.
Błoto osiadłe na podeszwach trampek zaczęło gromadzić się na obrusie ozdobionym humoidalnymi perskimi wzorami.
- Skarbie, powiedz wreszcie coś z sensem. Ta pani naprawdę nic ci nie zrobi. – ojciec położył rękę na moim ramieniu. W jego głosie słychać było ból… Jednak nie do końca prawdziwy…Pan Molier okazał się być doskonałym aktorem.
- Wal się. – krzyknęłam, po czym czym prędzej strzepnęłam jego dłoń pokrytą złotymi bransoletami oraz sygnetami. Boże, jak ja jej nienawidziłam. – Może gdybyś przestał co noc wymykać się do tej grubaski, to bym ci uwierzyła. Wszyscy jesteście do kitu.
Jak gdyby nigdy nic, wyciągnęłam z kieszeni paczkę fajek, zapaliłam jedną z nich i wyskoczyłam przez okno. Za sobą słyszałam wrzaski ojca.
A co mnie on obchodził ?
Po chwili, w moich uszach znalazły się słuchawki, z których popłynęły wysublimowane dźwięki nokturnów Chopina. Co kilka minut, przed oczami pojawiał się nikotynowy dym, a świeże liście wiosennych drzew ocierały się o piersi. Wiatr delikatnie mnie głaskał, a ja poddawałam się jego pieszczotom…
Upłynęło kilka dobrych godzin… Pięć wypalonych papierosów, cztery tabletki uspokajające..
„ Jak dobrze pójdzie, to skończę jak Jackson albo Elvis „ - pomyślałam, zapalając kolejnego peta.
Nagle ulice rozbłysły tysiącami świateł.
Paryzka północ.
Godzina prostytutek spacerujących ciemnymi alejami... Czas pijaków siedzących na ławkach nieopodal Wieży Eiffla. Kochałam patrzeć na ich pełne podniecenia twarze… Odurzeni alkoholem, pożądliwym wzrokiem obserwowali tyłek każdej skąpo ubranej kobiety. A gdzie podziały się ich żony? Gdzie mężowie tych nieszczęsnych dziwek plątających się po ulicach?
A ja?
A ja patrzyłam na księżyc..Bo chyba tylko on pomagał..
- Ej, no może mi pomożesz zamiast się tak gapić?! - Potrząsnęłam głową, by powrócić do świata istot żyjących.
Przede mną stała dziewczyna. Na plecach niosła dwa wory śmieci. Jej twarz była cała umorusana i czarna.
- Wiem kim jesteś. Bella Molier , stuknięta córka milionera. – prychnęła. - Masz. – podała mi jeden z worów. – Ja nazywam się Lily Glorburg, całkiem normalna córka trupa.Za mną.
Niczym zahipnotyzowana ruszyłam za nieznajomą. Lustrowałam każdy jej krok zrobiony w za małych glanach. Była dużo niższa i chudsza ode mnie. W zasadzie, to można było ją porównać do piórka prowadzonego przez wiatr.
- Gdzie właściwie idziemy? – zapytałam w końcu.
- Do mojego domu. – oznajmiła nowo poznana, skręcając w zaciemnioną uliczkę. Do naszych nozdrzy wkradł się zapach stęchlizny i wilgoci.
- To tutaj.. – Lily przerzuciła wór przez ramię, po czym położyła go na jednym z kartonowych pudełek.
- Prezent. – O moje stopy uderzyło coś szklanego. Kierowana ciekawością uklęknęłam. Wódka.
Sama nie wiem, co potem się działo. Doznałam niesamowitej chęci do skosztowania chociaż kropli tego nieznanego mi dotychczas płynu. Odkręciłam czerwoną nakrętkę i pociągnęłam spory łyk.
Na twarz Lily zawitał uśmiech. Za pomocą drabinki wspięła się na mur, po czym dała mi znak dłonią, abym poszła za nią. Bez słowa zrobiłam to, o co prosiła. Zaliczając jedno poślizgnięcie, wgramoliłam się na drugą strony ściany.
Podłużna kaskada wody spływała w dół rozpryskując krystaliczny płyn na wszystkie strony. Lily i ja stałyśmy na jednym ze schodków.
- Jeszcze nigdy nie wiedziałam czegoś tak pięknego.. – wyszeptałam.
Towarzyszka przyznała mi rację skinięciem głowy, po czym zanurzyła swoje usta w alkoholu.
***
Od tamtego momentu wódka stała się moim życiem, przyjacielem, do którego zawsze mogłam zwrócić się o pomoc…
A Lily?
Kiedy się obudziłam już jej nie było.. Zostawiła mi tylko dwie pełne butelki…
Pokój.