Grain, bardzo mi miło, że zapamiętałeś (mam nadzieję?) oraz wspomniałeś cykl moich obrazów „Powrót do miasta”. Ot, co, ogromnie lubię powłóczyć się - piórem i pędzlem – po uliczkach, podworcach oraz zapomnianych zaułkach „mojego” Krakowa. Przewodnicy bywają różni, najczęściej jest to własna wyobraźnia, która może przybierać dowolne kształty.
Marcinie, właśnie tak. Moim zamiarem było, by ten wiersz płynął harmonijną nostalgią, obficie sięgając do historii. Dlatego uznałam, że strofa saficka będzie odpowiednia. Taki sentymentalny spacer ze skrótowym przedstawieniem dziejów ulicy oraz wrażeniem i skojarzeniami, jakie przynosi. A jaki charakter przybiorą te wrażenia i przemyślenia - decyduje dana ulica. Ta, choć raczej krótka, ale naszpikowana historią i niedopowiedzeniami skłoniła nie po sięgnięcie do tego klasycznego metrum.
Mirando, bardzo dziękuję za słowa uznania dla tego wiersza oraz gwiazdki.
Siedział we mnie od dawna, chociaż dopiero niedawno nadałam mu tę formę. Pozwól, że wytłumaczę i dopiszę powód, a także proces jego powstawania. Ot, chociażby nazwa tej ulicy – Stradomska. Kiedy zamieszkałam w Krakowie i zrozumiałam, że to jest moje właściwe miejsce do życia, postanowiłam poznać jego ulice. Nawet organoleptycznie. Włóczyłam się po nich, dotykając murów, cegieł, kamieni, a nawet bosą stopą badając bruk, po którym stąpałam. Wiem, wiem, czasami spotykałam zdziwione – tym moim zachowaniem – oczy przechodniów. Ale ja tak chłonęłam i przyswajałam miasto - „w sobie”.
Potem sięgnęłam go źródeł i gromadziłam wiadomości o ulicach, budynkach, tych, które zapadły mi w pamięć i serce.
Dopiero na samym końcu tego procesu powstają wiersze. Przemyślane i „adekwatne” (wg mnie) do danej ulicy. Klasyczne, wolne – to ulica pokazuje kierunek nie tylko swojego biegu w przestrzeni, ale i w czasie, historii oraz ... zapisie.
Ulicę Stradomską odkryłam z powodu filmu. W kinie „Warszawa” (przed wojną „Atlantic”) wyświetlali „La Stradę” Felliniego z Giulettą Masiną. Zdobyłam pewność, (a jakże się myliłam!), że ta nazwa ulicy została zaczerpnięta z włoskiego „La strada” - droga, czyli coś w rodzaju ulica Drogowa.
No i dośpiewałam sobie, że rodacy królowej przybyli „za Boną”, tu, blisko Wawelu zaczęli się osiedlać. I wszystko mi się zgadzało – do czasu. Właśnie, do tego czasu, kiedy zaczęłam sięgać do źródeł i zagłębiać się w dzieje.
„Da liegt der Hunt begraben”. No właśnie!
Po pierwsze: Włosi wybierali całkiem inny kierunek osiedlania się w Krakowie - bliżej centrum: Rynku Głównego i Królewskiego Traktu.
Po drugie: Żadna „włoszczyzna”, tylko nazwa o rdzennie polskich, ba, starosłowiańskich korzeniach – „stradać” - tracić, pozbawiać, cierpieć niedostatek, a trudem uprawiać. Wszystko jasne. Obszar w zakolu starej Wisły przez wieki był terenem zalewowym, bagnistym, trudnym do uprawy, chociaż tak blisko Wawelu. Stąd jego nazwa Stradom, a pierwsza wzmianka o niej pochodzi z 1376 r. I to w kontekście, że to prawie daremny trud uprawianie tam czegokolwiek. Decyzją Władysława Jagiełły w 1419 r. przedmieście Stradom zostało przyłączone do Kazimierza, z którym połączył go Królewski Most (Ponte Regali). Podczas II wojny północnej (zwanej potopem szwedzkim) i okupacją Krakowa w latach 1655 -1657, przedmieście doszczętnie spłonęło, razem z kościołem św. Jadwigi Śląskiej, z fundacji Kazimierza Wielkiego, czyli swymi początkami sięgający XIV w.
Jednak swój obecny wygląd ulica zyskała dopiero na przełomie XVIII/ XIX w., po zasypaniu Starej Wisły, i osuszeniu terenu. Po obu jej stronach wznoszą się neoklasycystyczne i późniejsze kamienice. Ciekawe kamienice: Hotel „Pod Białą Różą” był jednym z najwytworniejszych, chociaż to w hotelu „Londynskim” uruchomiono jeden z pierwszych piwnych ogródków. A kamienica, która wieńczyła iglica? Ten narożny budynek projektu Jana Zawieyskiego (tego samego, który zaprojektował gmach teatru Słowackiego) należał do Mojżesza, Lejba Ohrensteina i jego ukochanej żony Róży. Iglicy nie ma – zdemontowali ją Niemcy.
A kino „Atlantic”? Zostało otwarte, jako kinoteatr „Warszawa” w 1921 r. Potem zostało przebudowane i jako bardzo nowoczesne kino na 500 miejsc i z szerokim ekranem, zyskało nazwę „Atlantic”. Po II wojnie światowej powróciło do pierwotnej nazwy i lat temu kilkanaście zeszło ze sceny. Miejsce działa nadal, jako... Atlantic Squash Fitness.
Dużo by jeszcze pisać o zadziwiających historiach związanych z tą i innymi ulicami Krakowa. Na dodatek, właśnie na tej, po wyjściu z kina, całowałam się po raz pierwszy z moim przyszłym mężem.
Nawet teraz, patrząc na brzydkie szyldy sklepów, tandetne wystawy, pośpiech nieuśmiechniętych przechodniów, pomimo hałasu tramwajów oraz samochodów, niemalże namacalnie odczuwam magię tego miejsca.
Dziękuję i pozdrawiam
nebbia