Całe moje ciało pokrywał pot i gęsia skórka. Nigdy w życiu się tak nie bałam. Miałam nadzieję, że choć jedna z moich sióstr przeżyła ostatnie pół godziny. Trzydzieści minut – ile może się zmienić w tak krótkim czasie! Dlaczego akurat dziś nie było w domu rodziców! Byłam zła, ale także zawiedziona i zrozpaczona. Miałam nadzieję, że mama i tata przeżyją życie tak jak zawsze chcieli.
Leżałam w moim pokoju ściśnięta pod łóżkiem . Drzwi zamknęłam uprzednio na klucz. Roniłam łzy. Jedna po drugiej, aż na deskach podłogi zebrała się mała kałuża, lśniąca w świetle księżyca, błyszczącego za owalnym oknem. Ciągle było słychać krzyki moich sióstr – Ann, Lizie i Belli. Ann miała 4 lata, Lizie 7, a Bella 13. Nie mogłam tego znieść! Zatkałam uszy z całych sił. One są zbyt młode,
by żegnać się z życiem. Ja dokładnie za cztery godziny byłabym pełnoletnia. Lecz nie wiem, czy tego doczekam. Nagle usłyszałam skrzypienie schodów. Byłam pewna że to Mark Miller. Szedł teraz po mnie. To mój sąsiad. Z pozoru uprzejmy mężczyzna, w dojrzałym wieku, dobrze zbudowany, z okropną, poplątaną, czarną jak smoła brodą. Zawsze miał na sobie ubłocone, masywne, czarne buty
i ciemnożółtą kurtkę. Schody już się prawie kończyły, a ja drżałam
z przerażenia. Nagle wszystko ucichło. Wnet usłyszałam próby przekręcania klamki, lecz na nic się to zdało. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech,
w nadziei, że Mark się tu nie dostanie. Nagle zaczął szarpać za klamkę, myślałam, że ją wyrwie. Po tych próbach otworzenia drzwi nie było słychać nic, oprócz niemożliwie głośnego sapania. Po chwili nastąpiła osłupiająca i okrutna cisza. Gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że dał sobie spokój i odszedł, lecz to niemożliwe, gdyż nie było słychać skrzypienia schodów. Skupiłam się całkowicie na ciszy wypełniającej mój pokój. Starałam się oddychać spokojnie
i miarowo. Krzyknęłam przeraźliwie ze strachu, gdy zobaczyłam siekierę wystającą przez drzwi, które zaczął właśnie w demoniczny sposób niszczyć. Nieposkromione narzędzie robiło coraz większe dziury, aż w pewnym momencie ujrzałam zakrwawioną dłoń próbującą otworzyć drzwi od środka. Domyśliłam się, że to krew moich sióstr. Cudem powstrzymałam płacz. Nie miałam czasu na rozpacz. Łudziłam się, ze mnie nie znajdzie, ale straciłam wszelką nadzieję. ,,Idę po ciebie!’’ powiedział. Zmierzyłam się ze strachem
i wygramoliłam się niezdarnie spod łóżka. Podbiegłam dynamicznie do okna próbując je otworzyć. Szarpałam, lecz nic to nie dało.
Nagle usłyszałam przeraźliwy ton głosu Marka Millera. Powiedział: - ,,Teraz kolej na ciebie kochanie’’, już stojąc w pokoju i delikatnie się uśmiechając. Odwróciłam się i zobaczyłam ponurą postać, trzymającą w prawej ręce siekierę, po której spływała brunatna krew wprost na kudłaty, brązowy dywan. W lewej ręce dostrzegłam, że obejmował długie, jasne kosmyki włosów, które zwisały na kawałku zakrwawionej skóry. Pomyślałam chwilę, spojrzałam dokładniej i już wiedziałam, że były to włosy Belli. Tylko ona z całej naszej czwórki miała blond włosy. Zaczęłam przeraźliwie płakać, ale nie na tyle głośno, by ta bestia w ludzkim ciele się tego wystraszyła.
Miller zaczął się śmiać coraz głośniej i głośniej. Zbliżał się w moją stronę.
– Krzyczałam ,,P O M O C Y’’, ,,R A T U N K U’’, ale nikt nie usłyszał mojego rozpaczliwego wołania. Waliłam pięściami w szybę tak mocno, jak tylko mogłam. Szkło już prawie pękło, a ja nie zważyłam na moje poranione ręce. Lecz nagle poczułam zimny oddech na moim karku. W tej samej chwili przestałam wrzeszczeć. Wiedziałam,
że wyczuł mój strach. Odwróciłam się powoli, by ujrzeć twarz mordercy moich sióstr. Wyglądał odrażająco. Powiedział, że mam usiąść, wskazując na krzesło, które stało obok. Moje ciało było sparaliżowane strachem, więc posłuchałam rozkazu, jak wytresowany piesek. Usiadłam, a on patrzył na mnie jak wygłodniałe, dzikie zwierzę na kawał soczystego mięsa.
Zaczął mnie przywiązywać do krzesła żyłką wędkarską. Zdziwiło mnie, czemu nie zwykłym sznurem albo liną, ale po chwili się zorientowałam dlaczego. Nie mogłam podjąć jakiejkolwiek próby ucieczki. Gdy próbowałam się ruszać, skóra mnie potwornie piekła. Mark zaczął delikatnie gładzić zakrwawione ostrze topora. Zaczęłam ronić łzy. Mówił, żebym przestała płakać, że to za chwilę się skończy. Zapytał mnie jak chciałabym umrzeć. Wyczułam ironię w jego głosie. Powiedział, że może mi odrąbać głowę tak błyskawicznie, jak rąbał drzewo w swoim ogrodzie, wtedy nic bym nie poczuła. Później powiedział, że mogłabym przeżywać męczarnie, gdyby chciał mi odcinać palce u dłoni. Jeden po drugim. Chyba ten rodzaj śmierci bardziej mu odpowiadał, długi i bolesny. Potem dopiero przyszedłby czas na głowę. Nie miałam pojęcia co ze mną zrobi, ale wiedziałam, że to już koniec mojego życia. Zaczęłam płakać coraz bardziej. Pomyślałam sobie, że nigdy nie zrobię prawa jazdy, nigdy nie polecę do Indii, nigdy się nie zakocham, nie będę spłacała kredytu za samochód. Ryczałam i szarpałam się nie zważając na ból. Mark Miller wrzasnął, że mam się uspokoić. Potem nie słyszałam nic, prócz wycia psów. Morderca zrobił swoje.
- Co to za światło?! O… Lizie, jesteś tu!- odparłam nie wiedząc co się dzieje.
- A gdzie Ann i Bella?- zapytałam. Oh, widzę je. Uspokoiłam się. Bawią się
z chłopcem, którego nie kojarzyłam. Były takie szczęśliwe.
- Gdzie my jesteśmy, Lizie? Wiesz gdzie jesteśmy?- pytałam będąc lekko przestraszoną.
Lizie popatrzyła swymi niewinnymi błękitnymi oczami. Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała ,, Nie bój się Lucy, wszystko będzie dobrze’’
- spokojnie odpowiedziała. Chwyciła mnie za rękę i poprowadziła
do naszych sióstr. ,,Wybrał krótką i bezbolesną śmierć’’- pomyślałam.
Ja, Lucy Hall i moje trzy młodsze siostry umarłyśmy 17 października 2006 roku. Zostałyśmy zamordowane w naszym domu z rąk Marka Millera pod nieobecność rodziców.
Rozpoczynamy nowe życie...
Leżałam w moim pokoju ściśnięta pod łóżkiem . Drzwi zamknęłam uprzednio na klucz. Roniłam łzy. Jedna po drugiej, aż na deskach podłogi zebrała się mała kałuża, lśniąca w świetle księżyca, błyszczącego za owalnym oknem. Ciągle było słychać krzyki moich sióstr – Ann, Lizie i Belli. Ann miała 4 lata, Lizie 7, a Bella 13. Nie mogłam tego znieść! Zatkałam uszy z całych sił. One są zbyt młode,
by żegnać się z życiem. Ja dokładnie za cztery godziny byłabym pełnoletnia. Lecz nie wiem, czy tego doczekam. Nagle usłyszałam skrzypienie schodów. Byłam pewna że to Mark Miller. Szedł teraz po mnie. To mój sąsiad. Z pozoru uprzejmy mężczyzna, w dojrzałym wieku, dobrze zbudowany, z okropną, poplątaną, czarną jak smoła brodą. Zawsze miał na sobie ubłocone, masywne, czarne buty
i ciemnożółtą kurtkę. Schody już się prawie kończyły, a ja drżałam
z przerażenia. Nagle wszystko ucichło. Wnet usłyszałam próby przekręcania klamki, lecz na nic się to zdało. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech,
w nadziei, że Mark się tu nie dostanie. Nagle zaczął szarpać za klamkę, myślałam, że ją wyrwie. Po tych próbach otworzenia drzwi nie było słychać nic, oprócz niemożliwie głośnego sapania. Po chwili nastąpiła osłupiająca i okrutna cisza. Gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że dał sobie spokój i odszedł, lecz to niemożliwe, gdyż nie było słychać skrzypienia schodów. Skupiłam się całkowicie na ciszy wypełniającej mój pokój. Starałam się oddychać spokojnie
i miarowo. Krzyknęłam przeraźliwie ze strachu, gdy zobaczyłam siekierę wystającą przez drzwi, które zaczął właśnie w demoniczny sposób niszczyć. Nieposkromione narzędzie robiło coraz większe dziury, aż w pewnym momencie ujrzałam zakrwawioną dłoń próbującą otworzyć drzwi od środka. Domyśliłam się, że to krew moich sióstr. Cudem powstrzymałam płacz. Nie miałam czasu na rozpacz. Łudziłam się, ze mnie nie znajdzie, ale straciłam wszelką nadzieję. ,,Idę po ciebie!’’ powiedział. Zmierzyłam się ze strachem
i wygramoliłam się niezdarnie spod łóżka. Podbiegłam dynamicznie do okna próbując je otworzyć. Szarpałam, lecz nic to nie dało.
Nagle usłyszałam przeraźliwy ton głosu Marka Millera. Powiedział: - ,,Teraz kolej na ciebie kochanie’’, już stojąc w pokoju i delikatnie się uśmiechając. Odwróciłam się i zobaczyłam ponurą postać, trzymającą w prawej ręce siekierę, po której spływała brunatna krew wprost na kudłaty, brązowy dywan. W lewej ręce dostrzegłam, że obejmował długie, jasne kosmyki włosów, które zwisały na kawałku zakrwawionej skóry. Pomyślałam chwilę, spojrzałam dokładniej i już wiedziałam, że były to włosy Belli. Tylko ona z całej naszej czwórki miała blond włosy. Zaczęłam przeraźliwie płakać, ale nie na tyle głośno, by ta bestia w ludzkim ciele się tego wystraszyła.
Miller zaczął się śmiać coraz głośniej i głośniej. Zbliżał się w moją stronę.
– Krzyczałam ,,P O M O C Y’’, ,,R A T U N K U’’, ale nikt nie usłyszał mojego rozpaczliwego wołania. Waliłam pięściami w szybę tak mocno, jak tylko mogłam. Szkło już prawie pękło, a ja nie zważyłam na moje poranione ręce. Lecz nagle poczułam zimny oddech na moim karku. W tej samej chwili przestałam wrzeszczeć. Wiedziałam,
że wyczuł mój strach. Odwróciłam się powoli, by ujrzeć twarz mordercy moich sióstr. Wyglądał odrażająco. Powiedział, że mam usiąść, wskazując na krzesło, które stało obok. Moje ciało było sparaliżowane strachem, więc posłuchałam rozkazu, jak wytresowany piesek. Usiadłam, a on patrzył na mnie jak wygłodniałe, dzikie zwierzę na kawał soczystego mięsa.
Zaczął mnie przywiązywać do krzesła żyłką wędkarską. Zdziwiło mnie, czemu nie zwykłym sznurem albo liną, ale po chwili się zorientowałam dlaczego. Nie mogłam podjąć jakiejkolwiek próby ucieczki. Gdy próbowałam się ruszać, skóra mnie potwornie piekła. Mark zaczął delikatnie gładzić zakrwawione ostrze topora. Zaczęłam ronić łzy. Mówił, żebym przestała płakać, że to za chwilę się skończy. Zapytał mnie jak chciałabym umrzeć. Wyczułam ironię w jego głosie. Powiedział, że może mi odrąbać głowę tak błyskawicznie, jak rąbał drzewo w swoim ogrodzie, wtedy nic bym nie poczuła. Później powiedział, że mogłabym przeżywać męczarnie, gdyby chciał mi odcinać palce u dłoni. Jeden po drugim. Chyba ten rodzaj śmierci bardziej mu odpowiadał, długi i bolesny. Potem dopiero przyszedłby czas na głowę. Nie miałam pojęcia co ze mną zrobi, ale wiedziałam, że to już koniec mojego życia. Zaczęłam płakać coraz bardziej. Pomyślałam sobie, że nigdy nie zrobię prawa jazdy, nigdy nie polecę do Indii, nigdy się nie zakocham, nie będę spłacała kredytu za samochód. Ryczałam i szarpałam się nie zważając na ból. Mark Miller wrzasnął, że mam się uspokoić. Potem nie słyszałam nic, prócz wycia psów. Morderca zrobił swoje.
- Co to za światło?! O… Lizie, jesteś tu!- odparłam nie wiedząc co się dzieje.
- A gdzie Ann i Bella?- zapytałam. Oh, widzę je. Uspokoiłam się. Bawią się
z chłopcem, którego nie kojarzyłam. Były takie szczęśliwe.
- Gdzie my jesteśmy, Lizie? Wiesz gdzie jesteśmy?- pytałam będąc lekko przestraszoną.
Lizie popatrzyła swymi niewinnymi błękitnymi oczami. Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała ,, Nie bój się Lucy, wszystko będzie dobrze’’
- spokojnie odpowiedziała. Chwyciła mnie za rękę i poprowadziła
do naszych sióstr. ,,Wybrał krótką i bezbolesną śmierć’’- pomyślałam.
Ja, Lucy Hall i moje trzy młodsze siostry umarłyśmy 17 października 2006 roku. Zostałyśmy zamordowane w naszym domu z rąk Marka Millera pod nieobecność rodziców.
Rozpoczynamy nowe życie...
dotyk ma pamięć