Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Z dupy wyjęte, bez tytułu, bez perspektyw
#1
Podobno męską część społeczeństwa ocenia się nie po tym, jak zaczyna, lecz jak kończy. Ja swojego (po)tworu skończyć nie zdołałem, a czy wznowię nad nim prace, to już zależy od waszych opinii. O ile takowe w ogóle się pojawią.


– Muszę przyznać, że jest pani niezła – stwierdził pijak spoglądając na barmankę, która zapalała właśnie kolejnego papierosa – jednego z tych, co to niby człowiek staje się po nich bezpłodny. Rozległ się trzask zapalniczki. – Mogę ci mówić po imieniu? – zapytał. Skinęła głową. – Szkoda, że za dwadzieścia, góra dwadzieścia pięć lat ciało twoje nadawać się będzie jedynie do nerwowej krzątaniny po kuchni – pełnej narzekania i niemrawych prób roztrząsania teraźniejszości, diametralnie różnej niż wyobrażenia, jakimi żyłaś u progu wejścia w dorosłość. „Mamusia mnie przestrzegała przed takimi obibokami jak ty” – powiesz mężowi, podczas gdy cycki plątać ci się będą między galaretowatymi nogami, wyrastającymi w olbrzymiego dupska. Ciekaw jestem, czy tak piękna istotka o delikatnych dłoniach, jak ty, ma tę świadomość, że w niedalekiej przyszłości stanie na wpół naga przed lustrem i zapyta swojego lubego, budowlańca jednego z tych niewypłacalnych przedsiębiorstw, czy przypadkiem nie przytyło jej się nieco ostatnimi czasy, bo te dżinsy z jarmarku jakby przyciasne, a sweterek, który kupiła w ciucholandzie rozpruł się na plecach. On świadom faktu, że inna odpowiedź nie wchodzi w rachubę, odpowie: „skądże znowu, co też ci przyszło do głowy?” i sięgnie do lodówki po sześciopak zimnego piwa, kupionego z myślą o sobotnim meczu. Ty, z braku laku wrócisz do sterty ubrań, które przecież same się nie wyprasują. I sprawna z pozoru maszynka kręcić będzie się dalej. Tylko gdzie tu romantyzm?

– Człowieku, co ty bierzesz?! – oburzyła się barmanka, która prócz krzaczastych brwi posiadała także imię, odziedziczone w spadku po pierwszej z grzesznic tego świata – znanej wszem i wobec fetyszystki wijących się gadów. – Wielki filozof się znalazł, patrzcie go! Filozof-wróżbita! – dodała, a z głosu wyciekał jej jad, który choć efektowny, bardziej przypominał straszak niżli broń ciężkiego kalibru.

Przy zewnętrznej stronie kontuaru stał chłopiec, który tupiąc nerwowo nóżkami oczekiwał reakcji na złożone zamówienie. W lewej rączce trzymał legitymację szkolną, ze sfałszowaną orzez kumpla z dzielni datą urodzenia, w prawej zaś skrupulatnie odliczoną sumę pieniędzy, którą wysypał barmance na ladę, albowiem było to kilkanaście monet o niskich nominałach, w tym żółte grosze, stanowiące niepotrzebne brzemię dla uczniowskich portfeli.

Przysłali go tu koledzy, gdyż za sprawą swego dziewiczego meszku, zdobiącego przestrzeń między przegrodą nosową a ustami, sprawiał w ich przekonaniu wrażenie męskiego, dojrzałego mężczyzny z żoną i nieplanowanym dzieckiem na karku. „Nie ma bata, żeby ci nie sprzedała” – mówił jeden z nich. „Nie obraź się, ale w naszej paczce nikt nie wygląda starzej niż ty” – dodał drugi.

A była to paczka piętnastolatków, którzy chcąc zapomnieć o traumatycznych przeżyciach, związanych z mierzeniem korytarza przepołowioną zapałką, postanowili znaleźć pocieszenie w gorzkim smaku złocistego piwa, które – jak mawiają mędrcy branży uliczno-chodnikowej – Bóg zostawił swojemu ludowi w ramach rekompensaty za wygnanie z raju. W tym momencie wypada mi uświadomić czytelnika o liczebności tejże paczki, w skład której wchodziło czterech zakompleksionych chłopców, zmierzających przez królestwo tyrana imieniem Testosteron, z głowami skierowanymi ku ziemi. Jeden z nich stał teraz przed obliczem barmanki Ewy o krzaczastych brwiach i patronce, za grzechy której rasa ludzka po dziś dzień płacić musi egzystencją na tym łez padole. Miłosz, bo tak dała chłopcu na imię jego matka, zdewociała zwolenniczka poezji ambitnej, stał teraz nieruchomo i czekając na ostateczny werdykt wpatrywał się w zadbany, wyeksponowany dekolt barmanki, na którym, jak grzyby po deszczu, mnożyły się piegi.

– Ostatni raz taki numer – powiedziała. – A teraz bierz to piwo i spierdalaj, żebym cię tu więcej nie widziała! – syknęła grożąc mu palcem.

– Dzięku… dzięku… dziękuję pa… pani – wyjąkał Miłosz. Jąkałą był od wczesnego dzieciństwa, kiedy to nie mogąc zmrużyć oka przeszkodził rodzicom w ich późnonocnych igraszkach. Widok ojca przywiązanego do łóżka różowymi kajdankami i siedzącej na jego „tym i owym” matki sprawił, że w życiu chłopca nic już nie było takie jak dotychczas. Cztery i pół roku to chyba zbyt wcześnie, by uświadamiać dziecku, a tym bardziej chłopczykowi, że bocian – nie, że kapusta – też nie, że świętego Mikołaja nie ma, a zębowa wróżka kosztuje ojca prawie dwa puszkowe browary. Tak – cztery i pół roku to zdecydowanie za wcześnie, a przypadek Miłoszka mógłby zostać przypadkiem podręcznikowym, gdyby ktoś zdecydował się na napisanie podręcznika, traktującego o wychowaniu seksualnym czterolatków.

Od tamtego feralnego dnia każdy wzwód chłopca pociągał za sobą konsekwencje w postaci jąkania się. Nie pomogły rozmowy z psychologiem, na nic zdały się wizyty u logopedy. Miłosz jąkał się za każdym razem, gdy przypływ krwi powodował to charakterystyczne mrowienie w miejscu sikawki. Ale nie było to bynajmniej jedynym problemem rodziców, o nie… Zafascynowany przygodą w sypialni, a przy tym niezwykle pojętny Miłoszek postanowił wiernie odwzorowywać poczynania rodziców, których był świadkiem. W ten sposób nawiązał się mezalians między chłopczykiem a pluszowym misiem i bezgłową lalką Barbie, należącą kiedyś do jego starszej siostry. Interakcję między zabawkami a Miłoszkiem polegały na tym, że kładł on zabawki na majtkach, gdzie namiocik od dawna był już rozbity i najpierw nieśmiało, potem zaś z całą stanowczością, wołał: „pieldol mnie, pieldol!” Długo zajęła rodzicom Miłoszka zmiana jego osobliwych przyzwyczajeń.

Teraz, piętnastoletni Miłosz (już nie Miłoszek) stał przed piegowatym dekoltem barmanki Ewy i mechanizm odpowiedzialny za transport krwi do miejsc lubiących się kurczyć i wydłużać, ruszył pełną parą.

– Zgubiłeś tam coś? – zapytała czując wzrok chłopca na piersiach. – Milutki jesteś, może gdybyś był starszy zabrałabym cię na zaplecze, póki co jednak podtrzymuję to, co powiedziałam, tak więc spierdalaj chłopczyku zanim się rozmyślę i wyleję to piwo na twoją głowę. Jasne?

– Tak… tak jest – odpowiedział jej, odwrócił się na pięcie i ruszył po schodach na piętro, gdzie czekali na niego spragnieni koledzy.

O Miłoszu powiedziałem ci już sporo, byłbym jednak niezmiernie zły na siebie, gdybym nie wspomniał o jego wrażliwym, nieśmiałym usposobieniu, które nieustannie odciska piętno na relacjach chłopca z płcią przeciwną. Oliwy do ognia dolewa fakt, że owo usposobienie pogłębiane jest dodatkowo przez dolegliwość, charakter której został ci już przedstawiony. Miłosz, dziecko Romana i Urszuli (tej od ambitnej poezji), mimo osobliwych praktyk z zabawkami, znajdował w dzieciństwie czas i na dziewczęta, z którymi jednak nie układało mu się tak dobrze, jak choćby z bezgłową lalką Barbie. Obecność niewiast powodowała, że tracił on kontrolę nad własną tożsamością: posługiwał się sformułowaniami, sens których znany był jedynie jemu samemu (a może nawet i nie), wygłaszał monologi na tematy, o których nie miał bladego pojęcia, a gdy żadna Marysia, Basia czy Jowitka nie chciała go słuchać, bił je po głowach przedmiotami codziennego użytku, takimi jak grabki, łopatki czy wiaderka. Rodzice martwili się o Miłoszka, który coraz bardziej zamykał się w sobie i coraz brutalniej okazywał uczucia rówieśniczkom. Sytuacja zmieniła się na lepsze dopiero, gdy rodzina Piaseckich zdecydowała się na przeprowadzkę, co oznaczało dla Miłoszka zmianę otoczenia, a dla rodziców chwilę wytchnienia od skarg, napływających wraz z kolejnymi posiniaczonymi dziewczętami. W nowej podstawówce Miłosz szybko odnalazł wspólny język z trzema nierozgarniętymi chłopcami o podobnym temperamencie i zainteresowaniach.
[Obrazek: Boobic.gif]
Odpowiedz
#2
To jest dobry, nawet bardzo dobry, tekst.

Opowieść o barmance i przeciwstawiona jej historia Miłosza tworzą ciekawą ramę dla kreowania podmiotu mówiącego - obserwatora świata podrzędnej knajpy. Jest wszechwiedzący, ale jednocześnie zindywidualizowany. To solidny atut tego opowiadania.
Narrator nie lubi kobiet, życzy im "wszystkiegonajgorszych", historia Miłoszka wydaje się jego "autobiografią", a przyszłość barmanki wynika z traumatycznego przeżycia sceny sado-maso w sypialni rodziców. Kanalizuje w tej opowieści wstręt do seksualności kobiety?
Bardzo ciekawie to wszystko poprowadziłeś. To walor, kiedy utwór stawia pytania, a nie wali w łeb prostymi odpowiedziami.

Gratuluję. Nie porzucaj go, szkoda byłoby. Rozbuduj, pracuj nad nim.

Ma błędy językowe, składniowe, interpunkcyjne... i ich nie widzę, nie chcę.
Pewnie zapis dialogów należałoby zmienić, ale jednocześnie zburzy to wtedy monologowy charakter narracji. A właśnie ta kolokwialna stylizacja - zarówno w warstwie języka, jak i treści jest jego ważnym atutem.

__________

Nie rozumiem określenia formy (kategorii). Czym kierowałeś się, wrzucając to opowiadanie do działu satyry/parodie?

Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#3
O tak, student drugiego roku filologii polskiej powinien bez problemu ujarzmić drapieżne kocisko, jakim jest interpunkcja. Biję się w pierś i obiecuję poprawę.

Wszelkie dziwne konstrukcje zdań, błędy językowe są jednak jak najbardziej zamierzone; wynika to z faktu, iż pragnąłem powołać do życia narratora, który jak zauważyłaś jest zindywidualizowany, subiektywny, wychodzący poza pewne przyjęte normy i odwracający czytelnika od statycznej - bądź co bądź - fabuły.

Dlaczego umieściłem tekst akurat tutaj? Strasznie nie lubię szufladkowania gatunkowego tekstu jeszcze przed jego napisaniem. To ogranicza. Widzisz, wypociny te miały być opowiadaniem o relacjach między zakompleksionym chłopczykiem-prawiczkiem i jego dziewczyną, która mimo iż "z niejednego pieca chleb jadła", postanawia zmienić coś w swoim życiu. Co z tego wyszło? Na pewno nie to, co planowałem. Zrzuciłem kajdany i tekst wymknął się spod kontroli. Póki co jest jedynie miękką masą przeznaczoną do obróbki, lecz jeśli jej zarys stanie się nieco wyrazistszy, poproszę moderatora o przeniesienie do innego działu.

W każdym razie dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie tego fragmentu. Pozdrawiam.
[Obrazek: Boobic.gif]
Odpowiedz
#4
mała uwaga:
jeżeli chcesz, aby błędy nie były postrzegane jako błędy, popracuj nad wyrazistszą stylizacją. Rzuć parę sygnalizujących, ale czytelnych "kwiatków", dzięki którym zrozumie odbiorca, że to zabieg stylizacyjny.
Kolokwializmy - odmiana mówiona daje się szybciutko ujawnić w szarpniętej składni, wtrąceniach, partykułach. Pozwól narratorowi mówić, gdy "mówi", same zwroty fatyczne* nie wystarczą.

* szanuję Twoją polonistykę, ale wyjaśnię: zwroty służące nawiązaniu i podtrzymaniu kontaktu, typu "słuchaj, "no wiesz"
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#5
Dziękuję za cenne porady, na pewno popracuję nad tym i owym.
[Obrazek: Boobic.gif]
Odpowiedz
#6
Boobic - nigdy nie nazywaj tego, co piszesz wypocinami (albo nie pisz wypocinSmile)
Lub to, co piszesz. Pieść i kochaj...
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości