Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wyzwanie
#1
Krótkie opowiadanie satyryczne. Uwaga, prezentowane w opowiadaniu treści mogą urazić niektóre osoby. Zostało ono napisane tylko i wyłącznie w celach rozrywkowych i powinno zostać potraktowane z przymrużeniem oka, a nie jako afront.

Na dworze świtało. Wysoki, opalony na pomarańczowo mężczyzna o lekkim, czarnym zaroście pokrywającym jego brodę i półdługich, sięgających karku włosach tegoż koloru, ledwo mieszcząc się w drzwiach wszedł do dość obskurnego pomieszczenia, przez uchylone wrota wpuszczając wraz z sobą ostre promienie grudniowego słońca rozpraszające mrok ponurego pomieszczenia. Mężczyzna na oko mógł mieć około trzydziestu, czterdziestu lat. Jego idealnie wyrzeźbione mięśnie brzucha i bicepsy prezentowały się dumnie pod obcisłym, szarym golfem w różowe paski, a czarne, mocno opięte dżinsy idealnie podkreślały krągłość jego pośladków.
Mężczyzna bez obrzydzenia na twarzy usiadł przy jednym ze stolików i szybkim ruchem ręki zgarnął na podłogę leżące na nim resztki frytek i sałaty pozostawione przez poprzedniego gościa lokalu. Dłonią skinął na podstarzałego barmana, gestem nakazując mu, by podszedł.
Łysiejący, niski człowiek o twarzy pomarszczonej niczym przegniłe jabłko pospiesznie wytarł spracowane dłonie w niezbyt czysty fartuch roboczy i zbliżył się do oczekującego go klienta.
- Pan Jah, jak ja dawno pana nie widziałem – powiedział bez uśmiechu z udawaną grzecznością. - Co podać?
- Jedną szkocką. I jedną żurawinową Finlandię – poprosił Jah głosem pełnym pewności siebie. - Dziękuję, Belzebubie – dodał po chwili namysłu, sprawiając wrażenie, jakby słowa te z trudem przechodziły mu przez gardło.
- Jak mniemam, oczekuje pan szefa. Dyrektor zaraz się pojawi. Gdyby dłużył się panu czas oczekiwania, na zapleczu czeka Lilith, zawsze gotowa do usług – stwierdził niby to mimochodem barman. Jah w odpowiedzi tylko skinął głową.
Kiedy dostał już swoją szkocką, zamieszał kilkakrotnie znajdującą się w szklance bursztynowo-złotą ciecz obracając naczynie w powietrzu. Widać zabieg ten wydał mu się niezwykle zabawny, powtórzył bowiem czynność jeszcze kilkakrotnie, uśmiechając się przy tym jak dziecko, które właśnie odkryło, do czego służą kredki. W końcu przechylił szklankę do gardła i opróżnił jej zawartość, pozwalając alkoholowi palącą strugą spłynąć do żołądka. Z cichym trzaskiem odłożył naczynie na zakurzony blat stołu i z zadumą wbił wzrok błękitno-szarych oczu w drzwi wejściowe. Jakby na zawołanie, po chwili wrota otworzyły się i do środka wraz z podmuchem zimowego wiatru wkroczył ciemnoskóry mężczyzna o delikatnych rysach i dość androgynicznej urodzie. Jego twarz otoczona była falą długich, sięgających niemal kolan białych włosów, kołyszących się majestatycznie na lewo i prawo z każdym krokiem nieznajomego, podobnie jak poły czarnego płaszcza, w który ten był ubrany. Jego wejście najwyraźniej spowodowało w barze lekki zamęt – Belzebub z niejakim przestrachem począł szybciej wycierać brudne szklanki, a ubrane w kuse spódniczki kelnerki o włosach tlenionych na platynowy blond przestały chichotać w kącie i przybrały poważne wyrazy twarzy.
Jahwe wstał z krzesła i uśmiechnął się.
- Samael. Kopę lat, stary! - zawołał, przytulając przyjaciela i klepiąc go po plecach, kiedy ten już podszedł.
- Hej, tatuśku. Słyszałem, że twój synalek zdał maturę i udaje się na studia? Moje gratulacje! Więc po co mnie tu ściągnąłeś?
- Wiesz, ostatnio stwierdziłem, że brakuje mi ciebie. Naszych dawnych zabaw i zakładów. Pamiętasz, jak wydymaliśmy wtedy tego kretyna, Hioba? Ale był ubaw! - Roześmiał się. - Jezus uważa, że jestem starym prykiem i nie przyznaje się do mnie na ulicy. Jestem samotny. Czuję, że się starzeję. Potrzebuję w życiu jakiejś odmiany. Od razu pomyślałem o tobie! Razem na pewno wymyślimy jakiegoś figla do spłatania.
- Zamówiłeś dla mnie Finlandię żurawinową. Pamiętałeś... - stwierdził z rozrzewnieniem w głosie Samael, ignorując poprzednią wypowiedź.
- Jasne... mało to razy w młodości razem schlaliśmy się na jakiejś imprezie u Gabriela? O tak, Gabriel zawsze robił niepowtarzalne imprezy... a te jego koleżanki... Maria na przykład... - Jah najwidoczniej rozmarzył się, po chwili jednak przywołał się do porządku. Wspomnienie incydentu z Marią w obecnym, niezbyt dobrym humorze nie było dobrym pomysłem. Co prawda dzięki temu miał teraz wspaniałego syna, który jako student pierwszego roku administracji i zarządzania zapowiadał się na godnego spadkobiercę przedsiębiorstwa, jednak myśl o tej wiotkiej, bladej dziewczynie z prowincji, która w stanie wyraźnie wskazującym oddała mu swoje jędrne ciało w toalecie na jednej z wspomnianych imprez, nazajutrz nie pamiętając zupełnie niczego i wymyślając bajeczki o niepokalanym poczęciu wyraźnie budziła w nim niesmak.
- A pamiętasz... - zaczął Samael, by zatonąć w oceanie wspomnień już na dobre.

*

Była noc. Południowo-zachodni wiatr wiał z siłą piętnastu metrów na sekundę, niosąc ze sobą pustynny piasek i szczątki nieoczekiwanie złapanych w szpony wichury owadów i bezkręgowców, rozpaczliwym wyciem przecinając mrok rozświetlony jedynie blaskiem gwiazd i łuną płonącego w oddali miasta. Z daleka słyszeć się dało nieliczne jeszcze krzyki uwięzionych w płomieniach mieszkańców Sodomy, brzmiące niczym jęki potępionych.
Porośniętą typową dla suchego klimatu roślinnością równiną przemieszczały się powoli cztery zgięte w trudzie zmagania z żywiołem powietrza sylwetki, na plecach taszczące dość spore tobołki. Lot, bo tak na imię miał ubrany w białą, zwiewną szatę i rzemienne sandały mężczyzna o ustach zaciśniętych z determinacją w wąską kreskę parł dzielnie naprzód, w lewej dłoni trzymając uprząż objuczonego ciężkimi bagażami starego wielbłąda, ledwie wyciągającym nogi. Za nim z uporem i rozwianą burzą rudych włosów kroczyła jego żona, Havilah oraz dwie córki – szesnastoletnia Avigayil i dziewiętnastoletnia Vashti – które, odziedziczywszy po matce wyraźne kości policzkowe i niezwykły blask w ciemnozielonych oczach sprawiały razem niezwykłe wrażenie. Za każdym razem, kiedy czułe, ojcowskie oczy Lota zawieszały na moment spojrzenie na wydatnych, sprawiających wrażenie soczystych pomarańczy piersiach dziewcząt, na kruczoczarnych, lśniących włosach Avi i karmazynowych, jakby specjalnie stworzonych do pocałunków ustach Vashti, w jego lędźwiach zaczynał płonąć ogień pożądania, który ugasić było naprawdę trudno. Mężczyzna bił się z myślami. Havi miała w jego sercu niezwykłe miejsce – żona zawsze była jego radością, ostoją i miodem na zbolałą duszę. Zranienie jej byłoby ostatnią rzeczą, jaką chciałby zrobić. Wiedział jednak, że brak rychłego zaspokojenia jego wyuzdanych pragnień może mieć tragiczne konsekwencje.
Zniszczenie Sodomy spadło mu jak manna z nieba. Jedyny zauważył miasto będące ośrodkiem handlu niewolnicami i postanowił zniszczyć siedlisko rozpusty, oszczędzając Lota i jego rodzinę. Parę godzin temu, kiedy mężczyzna trudniący się na co dzień handlem tkaninami wracał do domu na obiad, stało się coś, co pomogło mu ocalić życie i ułożyć plan wzięcia w posiadanie córek. Po drodze przez jedną z wąskich, wyludnionych uliczek, jakich pełno było w Gomorze, po prostu usłyszał płynący do niego z góry głos, nakazujący mu bezzwłocznie opuścić miasto wraz z najbliższymi i nie odwracając się za siebie pod groźbą straszliwych konsekwencji oddalić się jak najprędzej.
Jak to właściwie było? Lot skupił myśli. Co dokładnie powiedział mu Jedyny? Usiłował przypomnieć sobie słowa Jahwe, wiedział bowiem, że jeśli „straszliwe konsekwencje”, które zapamiętał ze słów Pana nie okażą się wystarczająco złe dla jego potrzeb, cały plan spali na panewce.
Słup soli. „Jeśli ktoś z was się obejrzy, zamieni się w słup soli” - tak powiedział. Lot nie był pewien, czy traktować słowa Jedynego dosłownie, czy może była to metafora. Musiał jednak zaryzykować.
- Havilah, spójrz. Ktoś jeszcze ucieka z miasta – powiedział, upewniwszy się, że jego córki są na tyle pochłonięte rozmową ze sobą, by go nie usłyszeć.
Kobieta przystanęła i obejrzała się przez ramię. Zielone oczy zastygły nagle nieruchomo w wyrazie niezwykłego zdumienia, jakby nagle zobaczyła coś strasznego. Czy na pewno? Nie, nie było tam wcale żadnej kobiety, nie było zielonych oczu, ani łabędziej szyi, tak pięknie kontrastującej bielą z rudością włosów. Oczekiwania Lota spełniły się. W miejscu, w którym Havilah zatrzymała się, znajdował się dumny i wyniosły, taki, jak jeden z wielu, które znaleźć było można u wybrzeży Morza Martwego, słup soli.
Lot uśmiechnął się delikatnie.
- Spoczywaj w spokoju – mruknął. Zadbał o to, by jego ukochana bezboleśnie przeniosła się w inne, lepsze miejsce. I żeby nie zobaczyła tego, co zamierzał zrobić z córkami teraz, kiedy już zostali sami pośród otaczającej ich ciemnej nocy.

*

- Taak, pamiętam ten numer. Walkie-talkie ukryte wśród śmieci w wiadrze stojącym na parapecie jakiegoś okna, mój najlepszy wynalazek. - Jah rozpromienił się.
- W końcu wygrałem ten zakład. Twierdziłeś, że Lot będzie ci posłuszny, a jednak żądza go pokonała. Zawsze twierdziłem, że nic nie jest w stanie przebić pożądania, jeśli chodzi o ludzkie przywary. Libido to coś, co najczęściej prowadzi do ich zguby. Gadałem z nim wcześniej, udawałem klienta. Wcisnąłem mu kit, że jego córki są bardzo ponętne i chciałbym pobrać się z jedną z nich. Chyba to mu nieco uświadomiło, co tak naprawdę sprawiało, że jego spodnie nagle stawały się przyciasne w kroku.
- W końcu jednak przyszłe pokolenia trochę nagięły rzeczywistość. Śmiać mi się chce, kiedy czytam te bzdury, które ci domorośli grafomani nawypisywali w Biblii.
- Fabuła – skwitował krótko Samael.
- Co masz na myśli?
- Chcieli, żeby akcja była bardziej wartka. Pisarstwo to brutalna walka o czytelnika, a im bardziej pikantna fabuła, tym lepiej. Nic dziwnego, że ten gniot jest na liście bestsellerów.
- To niesmaczne – stwierdził Jah. - Właśnie dlatego cię tu zaprosiłem. Wyzywam cię, abyś spisał naszą historię od nowa, a potem sprawił, że ludzie uwierzą w jej autentyczność.
Na twarzy Samaela rozkwitł szeroki, paskudny uśmiech. Nie odpowiedział. W myślach zaczynał już zupełnie nową, lepszą opowieść. Dawno temu, w czasach, kiedy płaski dysk ziemi dźwigany był przez cztery żółwie...
Si je ne pouvais écrire je serais muet,
condamné a la violence dans la dictature du secret.

Po śmierci nie ma przyjemności.

[Obrazek: gildiaBestseller%20proza.jpg]
Odpowiedz
#2
OkSmile Mimo początkowych wątpliwości, to zdecydowanie Twoje dzieło.
Genialny pomysł i fabuła. Naprawdę podoba mnie się takie przekręcanie "prawd oczywistych"
Świetnie napisane, ale żeby nie być tu tylko klakierem... Tym razem tylko 9/10.
Dlaczego.
Po pierwsze niektóre zdania, imho zbyt długie... Zakładam, że to zabieg stylistyczny ale są dość ciężkie do przeczytania (zaczynamy od zdania numer 2).
Poza tym:
"dodał po chwili namysłu, sprawiając wrażenie, jakby" - to sprawianie wrażenia mi tu zgrzyta, moze "sprawiał przy tym wrażenie"
"drzwi wejściowe. Jakby na zawołanie, po chwili wrota" - drzwi <> wrota. Troszkę zgrzyta. Rozmiar ma znaczenieSmile Aczkolwiek na szybko nie potrafię wymyśleć alternatywy.
"Potrzebuję w życiu jakiejś odmiany....figla do spłatania. " - to samo co poprzednio, odmiana w życiu, figiel.... też rozmiar tyle że w innym aspekcie. Może choćby "coś niepowtarzalnego zrobimy".
"wystarczająco złe dla jego potrzeb" - może "wystarczająco drastyczne" to "złe" mi tu wadzi.

To tyleBig Grin
Just Janko.
Odpowiedz
#3
Cytat:
Z daleka słyszeć się dało nieliczne jeszcze krzyki...



Szyk zdania mnie tutaj nie pasuje Dałbym "Z daleka dało się słyszeć..."

Tak jak powiedział janko, niektóre zdania są za długie dla czytelników, którzy nie umieją się skoncentrować dłużej na czytaniu. Dla mnie jednak zdania są idealnej długości i pełne humoru. Bardzo ryzykowny temat obrałaś, ale wyszłaś z niego po mistrzowsku. Bardzo mi się podobało! Mam dla Ciebie propozycję, odpal gadu to ją zobaczysz No, dość słodzenia bo nam się Triss rozbestwi! A wtedy spełnią się wizje Ragnaroku!

PS. Opowiadanie to przesunęło Cię znacznie do góry na liście osób z którymi muszę się napić! Jesteś na równi z Czajnikiem. Przed Wami jest tylko Elvis!
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości